Marcin Jakimowicz
Nie ma innej opcji…
A w końcu wybierasz Go nie dlatego, że tak postanowiłeś przy porannym myciu zębów albo, że tego oczekuje od ciebie wspólnota. Wybierasz Go, bo… nie masz innej opcji. Jeśli nie przyjdzie, nie zostawi błogosławieństwa, wszystko rozsypie się w pył. Wszystko: relacje, rodzina. Wrócisz do samooskarżania się, wiecznego rozdrapywania ran (czy to nie trąd XXI wieku?). Total destruction.
Odpowiedź Piotra: „Panie, do kogóż pójdziemy?” nie była rodzajem religijnego pochlebstwa. „Do kogo pójdziemy?” to znaczy „Nie mamy już dokąd pójść”.
Gdy kiedyś o. Wojciech Ziółek rzucił: „Nie wierzę w nawrócenia pod wpływem rozmyślań. Nawrócenia są tylko na siłę, z przymusu. Jak masz nóż na gardle to trudno pokręcić głową i powiedzie »nie«, bo sam sobie poderżniesz gardło… Więc się godzisz na wszystko, czyli pokorniejesz”, myślałem, że to zwykła żonglerka słowami, jezuicka kokieteria, przekomarzanie się. Coraz wyraźniej widzę, że miał rację. Jezus. Nie ma innej opcji.
http://gosc.pl/doc/2132814.Noz-na-gardle
Ja tak miałam.
I ja.
Nie ma innej opcji, tylko Jezus. W Nim wszystko jest proste i logiczne, choć nie zawsze łatwe.
A ja nie. Nie musi być nóż na gardle. Można się nawrócić w wyniku rozmyślań. Tylko, że jest to na swój sposób “trudniejsze”. Trzeba po prostu tego chcieć i wielokrotnie siebie o tym samym przekonać, dokonując odpowiednich wyborów. W tym sensie, jak ma się nóż na gardle, to jest “łatwiej”, bo wybór jest oczywisty.
Space, tak, wybór jest oczywisty w tym sensie, że go po prostu nie ma. Na tym ta technika nawrotu polega. Potem… Nie wiem jak sobie potem nawróceni intelektualnie to wszystko składają, ale rozumiem, że także intelektualnie. Tymczasem kiedy masz świadomość, że intelekt jest tylko jedną z władz, jednym z czynników i że to wszystko odbyło się kompletnie bez jego udziału, wówczas perspektywa jest… no, jakby węższa. Przestajesz myśleć a zaczynacz zawierzać. Czy to łatwiej, to wątpię. Krzyż jest jeden i jest trudny. Może dlatego Jezus ustanowił wspólnotę swoją, aby każdy oddawszy swój krzyż a wziąwswzy Jego słodkie brzemię, jeden drugiego brzmiona niosąc, stanowili Jego – Jedno. Wiesz, myślę, że każdy człowiek w pewnym wieku powiniene sobie stanowczo odpowiedzieć na pytania na, które odpowiedzi do tej pory unikał, a jeśli nie unikał, i tak startujemy z tego samego punktu – z krzyża. Ja z Twojego, Ty z mojego. Rozumiesz?
Mi sie zdaje, że space też miał nóż na gardle, tylko sobie tego jeszcze nie uświadomił. Ja go w każdym razie pamiętam z tego okresu.
Tak. Krzyż – bierzesz, albo nie.
Ty mnie nie możesz pamiętać z czasu najważniejszych decyzji – to niemożliwe. Ale możesz mieć trochę racji, że nie wszystko sobie uświadomiłem. Ja tak naprawdę nigdy nie przestałem gdzieś na dnie wierzyć w Boga, tylko w Maryję i Jezusa uwierzyłem stosunkowo nagle. I to nie była kwestia noża na gardle, ale świadomej decyzji.
Delfin jest bardziej celny z krzyżem. Nawrócenie nie musi być nagłe, ale to decyzja o braniu krzyża. Ja swoją podjąłem praktycznie z punktu widzenia ateisty, jednak nie pozbawionego żalu nadziei. To znaczy, postanowiłem życie oddać ludziom, dopuszczając świadomość, że nie ma to z punktu widzenia całego Wszechświata żadnego sensu, że nigdy nie dam rady zaleczyć światu ran, ale że jest praktycznie nieskończona robota do wykonania i to jest w zasadzie męka – tym większa, że miałem świadomość nieskończoności trwania duszy. Gdyby nie nadzieja, to rozpacz i depresja byłyby poważnym problemem. W tym sensie można mówić o nożu na gardle – że ratowała mnie nadzieja, a to przecież cnota Boska. Ale to było już z 10 lat temu.
Mój krzyż, dźwigany samotnie, był dla mnie cięższy niż po głębszym zawierzeniu Bogu, a później stopniowo coraz lżejszy i lżejszy z każdą kolejną faktyczną AKCJĄ brania krzyża. A jeszcze dużo dużo lżejszy dzięki Maryji i Jezusowi. W zasadzie po odkryciu Chrystusa okazuje się, że Krzyż jest odrzutowcem, albo rakietą :)
Pięknie zwieńczyłeś wywód.