Viktor Orbán ponownie został premierem Węgier. „Gazeta Obywatelska” przypomniała w kwietniu (Nr 59), jak ten wybitny węgierski polityk przemawia do swojego narodu. Zacytujmy.
Parlament węgierski zatwierdził w sobotę Viktora Orbána na urzędzie premiera na drugą z rzędu, a w sumie trzecią kadencję. 130 deputowanych rządzącej partii Fidesz głosowało za Orbanem, 57 deputowanych z opozycji było przeciw.
Nie było to niespodzianką. Orbán nie tylko potrafił stworzyć przełomowy program polityczny i gospodarczy dla Węgier, ale i świetnie go komunikuje swoim rodakom. Dzięki temu zwycięża. W kwietniu Fidesz wygrał wybory parlamentarne, zdobywając 45 proc. głosów, co dało tej partii ponownie konstytucyjną większość dwóch trzecich.
Oto fragmenty przemówienia Viktora Orbána z okazji narodowego święta Wybuchu Powstania i Walki o Wolność 1848/49, wygłoszonego w Budapeszcie 15 marca br.
Pozdrawiam wszystkich Państwa słowami Lajosa Kossutha: „jako heroldzi wolności witamy dzień wolności naszej węgierskiej Ojczyzny!”. Naszych gości przybyłych z Polski pozdrawiam słowami polskiego hymnu narodowego, które brzmią: „Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy. Co nam obca przemoc wzięła, szablą odbierzemy”.
Dnia 15 marca roku 1848, po wydrukowaniu 12 Postulatów razem z wierszem Pieśń Narodowa – o, szczęśliwe czasy pokoju – młodzi powstańcy, mieszkańcy Pesztu zebrali się tutaj. I my teraz to właśnie wydarzenie świętujemy po raz 165. W połowie marca przycina się owocowe drzewa. Zdarza się wtedy dostrzec pozostawioną w glebie cebulę, która zapadłszy w matkę-ziemię, wypuściła młode, zielone liście. Kto ją zasadził? Nie wiemy. Nawet historycy głowią się nad tym, kto i kiedy zasadził cebule wolności w próchnicę węgierskiego narodu.
14 marca 1848 roku mało kto mógł przewidzieć, co wydarzy się następnego dnia. 15 marca zaś nie było wiadomo, co będzie się działo wiosną lub w sierpniu następnego roku. Jednak, Drodzy moi Przyjaciele, niezależnie od tego, czy coś można przewidzieć, czy nie, czy naród ma tego świadomość, czy jej nie ma, jedną rzecz możemy na pewno zrozumieć: naród węgierski nosi w sobie potencję nadzwyczajnych osiągnięć, siatkę niezwykłych czynów, które się kumulują, wzajemnie się wzmacniają. Rok 1848/49 nie był niczym innym jak przecudnym objawieniem się ukrytych w nas, Węgrach zdolności i rezerw.
Spoglądając w przeszłość, widzimy szeroką panoramę gardzącej śmiercią odwagi, wytrwałości, pomysłowości i rycerskości. Potężne wspólnotowe osiągnięcie. Naród węgierski swój los zawsze chce mieć w swoich rękach. Jak to wielkie pragnienie trafiło do naszych serc? Nikt tego nie wie. Cebula od jesieni tylko wegetuje. Od setek i tysięcy jesieni. Wciąż na nowo. Nie wie dlaczego. Nie wie, lecz na wiosnę musi wystrzelić. Tak jak prawo natury sprawia, że na wiosnę wystrzelają pąki, tak prawidłem węgierskiej historii jest, by we właściwym czasie objawiało się pragnienie wolności.
Nieodgadniona tajemnica. Wiemy tylko jedno, bo jest napisane: „z Królestwem Bożym jest jak z człowiekiem, który nasienie wrzucił w ziemię. Czy śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy, nasienie kiełkuje i rośnie, on sam nie wie jak” (Mk 4,26-27). Węgrzy dobrze to rozumieją. Pewnie dlatego nie mogą porzucić swojego zakochania w 15 marca. Choć minął już czas klasycznych form rewolucji i walk o wolność nie prowadzi się karabinem i bagnetem, pragnienia wolności w narodzie węgierskim nie można zagasić. Naród Rakoczego, Kossutha i roku 1956 ma tego świadomość również wtedy, gdy nie trzeba chwytać za broń.
Chylimy czoła wobec odważnych, wobec chwały bohaterów. Przed każdym z nich, niezależnie od tego, jak zaciekłe były między nimi spory. Széchenyi powiedział: „Gdy później nas powieszą, będę miał tylko jedną prośbę, by powieszono mnie plecami do Lajosa Kossutha”.
Oni wszyscy, każdy z nich jest naszym bohaterem. Węgierski bohater to szczególny gatunek. Dla nas nie ten jest bohaterem, kto pokonał innych. Taki raczej jest tylko zwycięzcą, może wygranym. My tytuł bohatera zachowujemy dla tego, kto przezwycięża los, kto go przemienia. Tym bardziej że nasi bohaterowie często nie są zwycięzcami, a nawet na pierwszy rzut oka wydają się przegranymi. Zamęczeni, zdeptani, wygnani, straceni.
Pomimo tego, w efekcie w jakiś przedziwny sposób to właśnie oni odmienili zapisy księgi losu. W tej księdze, w 1848 roku zapisane było to, że przeciw habsburskiemu imperium nic nie można uczynić. Gdyby ówcześni nasi rodacy pogodzili się z tym, zapisany wyrok spełniłby się na nich, a niemieckie morze pochłonęłoby Węgrów. W księdze losu w 1990 zaś zapisane było, że sowieckie oddziały nigdy nie wycofają się i my sami, razem z dziurawą barką socjalizmu pójdziemy na dno.
W księdze losu 2010 roku zapisane było, że nigdy nie wyrwiemy się z oślej ławki Europy i nigdy nie zdołamy zrzucić z naszych ramion żebraczego worka wypełnionego dłużnymi skryptami. Węgrzy zaś nigdy nie wierzyli w to, że wyrok losu może nas dopaść niezależnie od tego, co robimy.
Węgrzy raczej wierzyli w to, że wyrok ten wtedy nas dopadnie, gdy nie zrobimy nic. Nasza historia uczy, że to my mamy pisać naszą księgę losu, jeśli trzeba – pracą, pilnością, a jeśli trzeba – odwagą i krwią, ale zawsze my sami. Nauczyliśmy się tego, że jeśli wolność ktoś obcy nam przynosi, to on też ją zabiera.
Nasze powstania zwykle dławili obcy z zagranicy. Nigdy też nie brakuje i takich, którzy od wewnątrz ich wspierają. Sprzedawczyki i zdrajcy, doradcy wojsk rosyjskich z 1849, kolaboranci z 1956 r. Zawsze znajdą się tacy, co z włosów dziewczyny wyrwą i podepczą trójkolorową wstążkę, którzy przeciw pokojowym demonstrantom wyślą szarże policji konnej z pałami. To wrogowie wolności, naszej wolności. Uderzają w nas, ale dobrać się chcą do duszy naszego powstania i naszej wolności. Beznadziejne przedsięwzięcie. Nigdy się nie powiodło, bo ona nie była tu czy tam, ale wszędzie.
(…)
Naród przyjął w siebie biednego i bogatego, chłopa i szlachcica, liberała i konserwatystę, Słowianina, Żyda, Niemca. Wtopił w siebie, w sobie zjednoczył każdego, kto chciał mieć swój udział w wolności Węgrów. Wtedy zrodził się współczesny węgierski naród, dzięki temu, że podniosło się odważne pokolenie, które ośmieliło się samo sobie nadać prawo. Podniósł się naród, który nie rezygnuje z prawa do określania swojego porządku. Zrzucił z siebie przepisy zniewalające go, opracował nowe, strzegące jego wolności, by się uzdolnić, by dać sobie możliwość stworzenia lepszego życia dla każdego Węgra.
Oni zrozumieli, że wszystkie prawa wolnościowe nie są tożsame z samą wolnością. Wolność wymaga jeszcze pracy, uczciwej zapłaty, środków do utrzymania rodziny, mocnego dachu nad głową. Wiedzieli, że naród, tak jak żywy człowiek, ma też ciało, które trzeba karmić, ubierać, które potrzebuje ogniska domowego i opieki. Pierwszym ich zadaniem było zrzucenie ciężarów nie do zniesienia. Dlatego znieśli podatki dla panów, dziesięciny, przymusowe prace. W „Pieśni Narodu” nie wyglądałyby dobrze słowa „koszty utrzymania”, ale tak jak dzisiaj, zmniejszenie niesprawiedliwych i nierównomiernych obciążeń było ich pierwszym i najważniejszym zadaniem.
Bohaterowie przykładem swego życia, zwycięstwami i historiami cierpienia pokazują, kim byliśmy, kim jesteśmy i kim możemy się stawać. To oni nam objaśniają, w jaki sposób w przyszłości może nas być więcej niż jest nas dziś. Tylko oni są zdolni w wyjątkowym, skondensowanym momencie ucieleśnić ducha narodu.
Myśląc o bohaterach, zrozumiemy słowa Máraiego, który tak pisze: „Ojczyzna to nie tylko ziemia i góra, zmarli bohaterowie, język ojczysty, kości naszych przodków na cmentarzach, chleb i krajobraz, nie. Ojczyzna to ty, z krwi i kości. W twoim bytowaniu cielesnym i duchowym. Ona rodzi, ona daje pochówek, nią żyjesz, ją wyrażasz we wszystkich chwilach, których całość tworzy twoje życie – w nędznych, wspaniałych, płomiennych i nudnych. A twoje życie jest też fragmentem życia Ojczyzny”.
(…)
Całość na stronie internetowej „Gazety Obywatelskiej”:
http://gazetaobywatelska.info/news/show/1918
Na zakończenie przemówienia Orbán mówił do Węgrów:
Pokazaliśmy, jak można wyważyć zapadkę pułapki kredytowej. Pokazaliśmy, że można oddłużyć nasze wsie i miasta, a tysiące rodzin uchronić przed pozostaniem bez dachu nad głową i domowego ogniska. Jedna po drugiej zrywaliśmy kłódki, które dotąd uznawane były za nie do ruszenia, łańcuchy, dotąd uważane za nie do zerwania. Zmuszaliśmy do szacunku tych, którzy wcześniej mieli nas za nic. Jednoczymy rozsiany po świecie nasz naród. Po dwudziestu latach ciągnących się cierpień, w końcu mamy swoją własną narodową Konstytucję. Nasza narodowa Konstytucja kończy się tak, jak zaczyna się 12. punkt marcowych postulatów[roku 1848]: „Niech będzie pokój, wolność i zgoda”.
Oto dziś staje przed nami nowa możliwość. Świat zmienia się szybko. To, co dziś jest jeszcze możliwością, jutro będzie tylko mrzonką. Nie jest wstydem uczyć się od samych siebie. W ostatnich czterech latach dlatego mogliśmy więcej osiągnąć, gdyż byliśmy zjednoczeni. Dziś w Europie to my jesteśmy najbardziej skonsolidowanym krajem. Zrozumieliśmy, że historia nie przebacza dwóch rzeczy: słabości i lękliwości. Żyjemy w czasach, gdy słabym i zalęknionym nie rozdaje się kart. Słabe i zalęknione narody nie mają przyszłości. Ludzie, każdy z osobna, rozdrobnieni, rozbici łatwo stają się słabymi i znika ich odwaga, lecz jedność wspólnoty nawet wahającym się dodaje odwagi, a słabym siły. Silni jednoczą się, słabi zaś rozdrabniają. Każdy naród dba o swój interes, żyje swoim własnym życiem, buduje swoją własną przyszłość.
Musimy mieć tego świadomość: poza nami, Węgrami, nikt nie chce, byśmy byli silnym i odnoszącym sukcesy krajem. Wiemy też i to, że do kontynuacji potrzeba siły. A do siły jedności. Dziś zaś jedność nosi imię 6 kwietnia [dzień wyborów].
Niech żyje wolność Węgrów! Niech żyje Ojczyzna!
Nasi parlamentarni politycy mogliby się uczyć od Orbána. Jeśli nie będą do tego zdolni, odejdą do lamusa historii.
———————————
Dwutygodnik „Prawda jest ciekawa. Gazeta Obywatelska” wydaje Stowarzyszenie Solidarność Walcząca. Redaktorem naczelnym jest Kornel Morawiecki. W piśmie systematycznie publikują: K. Morawiecki, M. Mońko, W. Bukowski, M. Nowakowski, T. Gruszecki, P. Zyzak, W. Johann, A. Gelberg, U.M. Radziszewska i inni.
Wstępniaki Kornela Morawieckiego, to prawdziwe perełki.
Od niedawna mam przyjemność współpracować z „Gazetą Obywatelską”. Publikuję tam m.in. cykl poświęcony omówieniom wszystkich Encyklik Św. Jana Pawła II.
Piękne. Wstyd mi za naszych polityków i ogłupiony naród.
Ale na pustosłowie socjalisty Morawieckiego nikt mnie nie namówi.
Notka jest o Orbanie, a nie o panu Morawieckim. I skąd ten pomysł o tym, że jest on niby “socjalistą”? A już etykietowanie przy pomocy zarzutu “pustosłowia” jest dla mnie po prostu dziwne.
niestety … obawiam się że wśród polskich polityków z pierwszego, a nawet drugiego i trzeciego szeregu nie znalazłby sie nikt, kto odważyłby sie napisać a potem wygłosić coś takiego. Bo zadrżałaby ręka … przed posądzeniem o “antyunijnośc”, “ksenofobię”, “antysemityzm”, “zoologiczny antykomunizm”, “rozpamiętywanie ran” , “martyrologię”, “wzywanie do nienawiści”, “dzielenie społeczeństwa”, “fobie antyniemieckie i antyrosyjskie”, “generowanie podziałów” itp. pierdoły…
Podzielam te obawy.
Ale dlaczego oni tego się boją? Przecież najlepsi z Polaków byli obrzucani takimi kalumniami. Stalinowska propaganda o faszystach jest kontynuowana do dziś. Gdybym był politykiem, takie oskarżenia były by dla mnie ogromną nobilitacją.
A tymczasem, słyszymy, że mądre słowa poseł Pawłowicz o “prof”. Bartoszewskim “nie są w naszym stylu” (Jarosław Kaczyński).
Żenada.
Właśnie.