o. Jacek Salij OP
Coś zupełnie innego na temat końca świata mówi słowo Boże. Już sam termin synteleia tou aionos (Mt. 73,39n 49; 24,3; 28,20), który po polsku oddajemy jako „koniec świata”, zawiera w sobie sugestię, że nie chodzi tu o kres, ale o koniec pozytywny, w sensie uwieńczenia, wypełnienia się. Pozytywne uwieńczenie dziejów świata jest bowiem czymś już przesądzonym. Momentem rozstrzygającym było zstąpienie Jednorodzonego Syna Bożego z wyżyn swojej boskiej transcendencji, aby — przez przyjęcie człowieczeństwa — stać się uczestnikiem ludzkich dziejów. Jako człowiek, Syn Boży odniósł druzgoczące — choć pokorne i bolesne — zwycięstwo nad złem. Jest ono nieprzemijające: mimo swojego historycznego odejścia z naszej ziemi, Chrystus jest przecież z nami „przez wszystkie dni aż do skończenia świata” (Mt. 28,20) i czyni uczestnikami swojego zwycięstwa wszystkich, którzy do Niego należą. Zło nie ma już żadnych szans na to, żeby zniweczyć sens ludzkich dziejów.
I w tym przede wszystkim sensie Nowy Testament mówi o tym, iż żyjemy już w czasach ostatecznych (Hbr. 1,1n). Sens ludzkich dziejów jest już — dzięki Chrystusowi Panu — rozstrzygnięty ostatecznie. Nie rozstrzygnięta jest jedynie ostateczna sytuacja każdego z nas, ona się dopiero rozstrzyga: każdy z nas powinien włączyć się w to dojrzewanie ludzkich dziejów ku swemu wiekuistemu spełnieniu, choć może się również z niego wyłączyć. Zatem czasy ostateczne, w których Bogu niech będą za to dzięki! — żyjemy są to czasy powszechnego i bardzo realnego wezwania do udziału w zwycięstwie Chrystusa i do życia wiecznego. „Oto teraz czas upragniony, oto teraz dzień zbawienia!” (2 Kor. 6,2).
To zwyciężanie Chrystusa w nas i w ludzkich dziejach dokonuje się zazwyczaj pokornie, bez znamion oczywistości, na podobieństwo Jego krzyża. Ale nadejdzie Dzień, w którym zwycięstwo to zostanie doprowadzone do końca i ujawni się w całej oczywistości. Spójrzmy na trzy główne terminy, za pomocą których Nowy Testament opisuje chwalebne przyjście Chrystusa w dniu ostatecznym. Terminem parousia (1 Kor. 15,23; 2 P 1,16; 3,12) starożytni określali triumfalne wejście wodza podczas uroczystego świętowania odniesionego zwycięstwa. Z kolei epiphaneia (2 Tm. 6,14; 2 Tes. 2,8) wskazuje na objawienie się Chrystusa w majestacie swojej boskości, natomiast apokalypsis (2 Tes. 1,7; 1 P 4,13) mówi o odsłonięciu tego, co dotychczas było ukryte. We wszystkich trzech terminach zawiera się radosna aprobata dla tego wszystkiego, co stało się w ludzkich dziejach dzięki Chrystusowi. Owszem, w opisach końca świata sporo jest wzmianek budzących grozę, ale dotyczą one — po pierwsze — zła, które ujawni wówczas cały swój bezsens i utraci wszelkie możliwości zadawania szkody; po wtóre, wzmianki te dotyczą wszystkiego, co niedoskonałe, bo ustąpi ono temu, co będzie już doskonałe bez reszty. Toteż świadomość owych rzeczy budzących grozę nie przeszkadza chrześcijanom oczekiwać tego Dnia z niecierpliwością, wzmacnia tylko naszą czujność, aby to oczekiwanie nasycone było świętym postępowaniem i zawierzeniem siebie Bogu.
Wczytajmy się w słynną wypowiedź Apostoła Piotra: „Skoro to wszystko ulegnie zagładzie, to jakimi winniście być wy w świętym postępowaniu i pobożności, gdy oczekujecie i staracie się przyśpieszyć przyjście dnia Bożego, który sprawi, że niebo zapalone pójdzie na zagładę, a gwiazdy w ogniu się rozsypią. Oczekujemy jednak, według obietnicy, nowego nieba i nowej ziemi, w których będzie mieszkała sprawiedliwość” (2 P 3,11-13). Zatem zagłada świata jest tu przedstawiona jako przeciwieństwo katastrofy, jako droga do „nowego nieba i nowej ziemi”. Jest z tym trochę podobnie jak z urodzeniem się: dla dziecka nie jest ono katastrofą, tylko wejściem w zupełnie nowe życie. Dopiero w tej perspektywie staje się zrozumiałe, dlaczego chrześcijanie z ufnością czekają na ten Dzień, a nawet starają się go przyśpieszyć.
Czasy ostateczne zostały ogłoszone w dniu zesłania Ducha Świętego (Dz. 2,27). Apostołowie bardzo realnie liczyli się z tym, że być może Chrystus Pan zechce powrócić już za ich życia. Ta postawa winna cechować każde kolejne pokolenie chrześcijan. Każde bowiem pokolenie powinno trwać w gotowości na przyjście Pana. Zarazem jednak nigdy dość przypominania, że Dzień ten zostanie wyznaczony suwerenną decyzją Boga: „Nie nasza to rzecz znać czasy i chwile, które Ojciec ustalił swoja władzą (Dz. 1,7; por. Mt. 24,36). Nam wystarczy wiedzieć, że Chrystus przyjdzie już niedługo: „Już za krótką, za bardzo krótką chwilę przyjdzie Ten, który ma nadejść i nie spóźni się” (Hbr. 10,37; por. Flp. 4,5).
Jednakże owo „niedługo” należy liczyć Bożą miarą, nie ludzką: „jeden dzień u Pana jest jak tysiąc lat, a tysiąc lat jak jeden dzień” (2 P 3,8). Czy Chrystus Pan przyjdzie już za naszych dni? Bardzo to możliwe i bardzo pożądane! Ale nie wolno nam nadstawiać ucha ani na słowa tych, którzy „wiedzą”, iż za naszych dni to jeszcze nie nastąpi (2 P 3,3n), ani na „pewność” tych, którzy twierdzą, że niewątpliwie stanie się to już w naszym pokoleniu (2 Tes. 2,1n). Najważniejsze, abyśmy w owym „niedługo” usłyszeli wezwanie, że czas, jaki nam pozostał, jest krótki i trzeba go poświęcić na rzetelną służbę Bożą: „Dopóki mamy czas, czyńmy dobrze wszystkim , a zwłaszcza naszym braciom w wierze” (Ga. 6,10). Żeby pobudzić nas do takiej postawy, Pan Jezus nie waha się nawet porównać siebie do złodzieja, który przychodzi zazwyczaj właśnie wtedy, kiedy nikt się go nie spodziewa (Mt. 24,43n; 1 Tes. 5,2-4). […]
Zatem nie wiemy, kiedy Pan nasz przyjdzie. Tylko tyle wiemy, że niedługo i że powinniśmy być nieustannie na Jego przyjście gotowi. I to jeszcze wiemy, że tęsknota za Jego przyjściem jest czymś chwalebnym. Byleby tylko była to tęsknota rzetelna, wyrażająca się całą naszą duchową postawą.
Bywa, że greka pięknie brzmi:
Εσχατολογία
Bardzo lubię to słowo. Brzmienie i znaczenie.
Pierwsze sekundy:
Tak, piękne słowo.
Moja córka studiuje łacinę i grekę.
Ale co ona będzie po tym robić, to Bóg jeden wie.
impossible
To jeszcze stąpają po lzach tego padołu Takie Niewiasty?!
Powinszować matczynej troski i ręki!
Ech, ciężko jest czasem. Ona doceni to później, na razie lęka się co dalej, skoro nasze korzenie wycinane są w pień przez Mordor.
Kiedy odbije z pnia to nie wiadomo. Może od nas zależy, dlatego trzeba się poświęcić i nie studiować marketingu ani psychologii, ale właśnie to opuszczone dziedzictwo.
A guzik!
Straszny będzie głód. Już się zaczyna.
Ludziska przekonują się, w dość niemiły sposób, że znajomość obsady klanu i aktualnej gazetki z lidla nie czyni w pełni szczęśliwym. Potem lecą na taroty. Ale to też nie starcza, jeszcze gorzej jest.
Aż tu nagle. Ta dam! Kościół sobie stoi. A wejdę, zobaczę, posłucham.
I wracają skąd uciekli.
Proszę, niech Pani sobie choć rzuci okiem i uchem. Przypadkowe odkrycie, da Bóg, oby symptomatyczne:
http://www.annamandrela.info/
Znam ten materiał już parę lat, wszystko to mamy teraz.
Jest bardzo wartościowy, dowodowy. Pokazuje, że zawsze tli się szansa na powrót, na opamiętanie.
Tylko mnie martwi, że Panna może zbytnio w stronę “tradsów” spogląda…
Też zauważyłam. To następna sztuczka diabła- ubrał się w ornat i na mszę łacińską dzwoni, ale Kościół jest pokorny, zezwolił na mszę tradycyjną, i znów klops. Swoją drogą wielu chętnych nie ma bo przeszłam się zobaczyć, a tyle było krzyku.