Kategoria: Co piszą inni, Polecane, Ważne, Wiara,
30 grudnia 2013
O autorze: Roman
Nie wolno wdawać się w sprzeczki i awantury. Trzeba wziąć nogi za pas i zlekceważyć
wszelkie obelgi od ludzi bezmyślnych (a mogą przyjść tylko od bezmyślnych) i jednakowo
oceniać zaszczyty i krzywdy ze strony motłochu. Pierwsze nie powinny nas radować, drugie
martwić... Lucjusz Anneusz Seneka
http://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/1040
Warto się też zadumać.
Zadziwiające co Kardynałowie Ottaviani i Bacci we współpracy z innymi teologami widzieli już 44 lata temu i to zaraz po SV II w swojej “Krótkiej analizie krytycznej Novus Ordo Missae”.
Czyta się to jakby było dziś napisane. Bo sprawy, które poruszają po prostu “nie uleżą się”, nie zatrą, a stają się coraz bardziej wyraziste. Litera prawa zawsze musi wynikać z ducha. Zmiany w Kościele posoborowe są takim prawem, które z Ducha Kościoła, Ducha Chrystusowego nie wynika.
Kościół się rozpada, dopuszcza do swego wnętrza ducha świata. Jezus powiedział: „(J 14, 30) Już nie będę z wami wiele mówił, nadchodzi bowiem władca tego świata. Nie ma on jednak nic swego we Mnie”. Kościół bez czystości duchowej nie jest katolickim. Jak nigdy widzimy, że czasy w których żyjemy są ostateczne. Tylko to, co w 100% Jezusowe przetrwa.
A Kardynałowie pisali:
“Jest rzeczą oczywistą, że Novus Ordo nie chce już reprezentować wiary Soboru Trydenckiego. Jednak z tą właśnie wiarą katolickie sumienie związane jest na zawsze. Promulgowanie Novus Ordo stawia zatem prawdziwych katolików wobec tragicznej konieczności wyboru”.
Niestety o tych, co zostają w Kościele coraz trudniej jest powiedzieć, że to katolicy. Wyraźny jest już problem niewierzących praktykujących – nadinteresownych, nadpożądliwych, nademocjonalnych, katolemingów – zaprzańców i zdrajców, wrogów wewnętrznych.
Problem, gdzie mają prawdziwi katolicy pójść, a wygląda na to że pójść muszą, skoro są w mniejszości, choć uczciwym by było, aby ci, co idą w herezję, co idą za duchem świata, co swoją biernością opowiadają się za szatanem, poszukali sobie miejsca poza Kościołem. Wygląda na to że pójść muszą, tylko kto ich poprowadzi… a co z podziałem majątku ? To niesprawiedliwe, żeby pozostawali w Kościele ci, co chcą nam zmieniać wiarę na zupełnie inną, a wygląda na to, że lansowana nam jest już inna, skoro nie ma już ciągłości z dwutysiącletnią tradycją, ze wszystkim co dla katolików najistotniejsze.
Parę szczegółów. Zacznę od modlitwy wstawienniczej. Ma ona sens, gdy już sam zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, użyłem wszelkich posiadanych sił i środków, aby temu, za kim się wstawiam pomóc.
Tego wymaga moja miłość bliźniego, bym swoją relację z nim zaczynał od wzięcia całej jego biedy na siebie. To samo dotyczy i „odpuszczenia win naszym winowajcom” i każdej prawdziwej miłości. Odpowiednik tego mamy i we Mszy Świętej.
Kardynałowie słusznie piszą:
„Paragraf 60 brzmi: „Odprawiający kapłan łączy ze sobą lud, składając ofiarę Bogu Ojcu przez Chrystusa w Duchu Świętym”, podczas gdy należało raczej stwierdzić: „łączy lud z Chrystusem, który sam Siebie składa w ofierze Bogu Ojcu w Duchu Świętym”.
To nielogiczne, co mówi Nowus Ordo – kapłan nie składa ofiary przez Jezusa, tylko Jezus składa Ofiarę i to z Siebie. Kapłan we Mszy Świętej istnieje o tyle, o ile trwa w zjednoczeniu z Jezusem, o ile jest figurą Jezusa.
Logiczne, co mówią Kardynałowie: „łączy lud z Chrystusem, który sam Siebie składa w ofierze Bogu Ojcu w Duchu Świętym”.
Konsekwencje są daleko idące – bo co z ludem ? Samo „sprawowanie pamiątki” i „przyjmowanie uświęcenia” to przecież kpina ze świętości Mszy. Lud we Mszy świętej pobożnie uczestniczący każdorazowo składa SIEBIE, SWOJE ŻYCIE w ofierze Bogu Ojcu. Po to właśnie Kapłan łączy lud z Chrystusem, który sam Siebie składa w ofierze Bogu Ojcu w Duchu Świętym.
Novus Ordo usposabia lud do traktowania Kapłana jako „wynajętego księdza”, który wymaganą ofiarę złoży za bierny lud, a ludowi zostanie tylko to, za czym podąża jego chciejstwo – to co przyjemne, sam miód – konsumpcja gotowych owoców Komunii z Bogiem, w sumie to „darmochy” typu socjalistycznego, czy faszystowsko-komercyjnego typu „należy mi się”, „jestem tego warta”, „Bóg mnie kocha, to daje”, “równouprawnienie”, “powszechna miłość”, “powszechne wybaczenie”, “powszechne błogosławieństwo”, powszechne zbawienie” itp.
Sama Komunia w niczym nie wiąże się z zyskiwaniem świętości przez ofiarę z siebie, a przeciwnie – przez magię, przez obłaskawianie, przekupywanie demonów, tych bożków pogańskich.
Dla przyklepania Novus Ordo jakieś dziwne siły w Kościele wypromowały „Koronkę do miłosierdzia Bożego”, w której to wierni wymawiają formułkę: „…ofiarowuję Ci Ciało i Krew…Pana Naszego…,,. Modlitwę będącą samą w sobie nawet więcej jak Novus Ordo, bo to wprost lud składa tu Ofiarę.
Mamy tu pełny odlot od katolicyzmu, pełne wykpienie się z ofiary własnej, z udziału Kapłana i pominięcia nawet udziału we Mszy Świętej. Mało tego, objawienie prywatne, z którego ma pochodzić ta Koronka jej autorstwo przypisuje samemu Jezusowi, a za jej odmawianie (a więc „magiczne zaklęcie”, a więc obłaskawianie demona podszywającego się pod Jezusa !) gwarantuje nawet Jego obietnice na chwilę śmierci. To już całkiem nowa religia, choć w chrześcijańskich odniesieniach. Niestety wielu nie widzi, że to antykatolicyzm. Godzina miłosierdzia, a nawet odmawianie jej w ramach zwykłych modlitw ma swoich fanów. Szykuję się poddać temat szerszemu rozważaniu w oddzielnym wpisie.
Wnioski każdy sobie, na miarę swoich zdolności, poczyni:)
Cóż mogę dodać? Chyba tylko to:
Bulla Quo Primum Tempore
Ustanowienie Wiecznego Kanonu Mszy św.
Konstytucja Apostolska Jego Świątobliwości Papieża św. Piusa V 14 lipca 1570 r.
http://kupnicka.fm.interia.pl/bulla.htm
Gówno prawda.
I Panie Miarko. Co z tego, że ja piszę “gówno” a Pani pisze długie i yntelygentne wywody. Co z tego, skoro Pan kłamie, w sposób piękny.
A skąd to wiem?!
Bo Pan stwierdza, że święty, powszechny i apostolski Kościół się rozpada.
A to bardzo ciekawe…
Bo we mnie się buduje, a ja w Nim.
A może, jak Bóg da, to i z moją Rodziną nareszcie stanie się to samo.
A i jak wśród znajomych popatrzę to i też się pewne dobre ruchy zaczynają.
Więc co Pan wciskasz kit?!
Na jakiej podstawie?! Ma Pan jakieś wyliczenia, badania, z cebosu, demoskopu, bigosu czy innej cholery.
Masz Pan wgląd w ludzkie serca?!
Dalej to już zupełnie żeś se Pan pofolgował.
Aż sprawdzałem dwa razy czy to cytat czy sam Pan to wysmarował.
“zostają w Kościele” – a to można nie zostać, można se wybrać, bo ktoś powiedział, że od pewnego momentu Kościół jest be i ja se odejdę?!
Pański “prawdziwy katolik” nigdzie się nie wybiera, bo jeśli jest prawdziwy to siedzi cały czas w Kościele.
“Wygląda na to że pójść muszą” – coś pięknego!!! maestria godna Czerskiej
już lecę, zadzieram kiecę i lecę, bo Pan Miarka zarządził odlot
“tylko kto ich poprowadzi” – no jak to kto?! no Pan, a kto będzie lepszy?!!!
“a co z podziałem majątku ?” – fiu, fiuuu! tu Pana boli, o przepraszam, bo zapomiałem, że Pan przecie stroni od “ducha świata”
Panie Miarko.
Ostro.
Ale Pan jeszcze ostrzej pojechał.
Nie będę się roztkliwiał nad resztą Pańskich tełologicznych pomysłów.
Nie warto. Bo Pan ma złe intencje. Jest Pan nielogiczny i niespójny.
Człowiek rozsądny, zatroskany, rozżalony napisał by mocno, gorzko, ale nie w sposób chamski, na oślep, jak Pan to uczynił.
Co Pan sobie uważa, że nikt poza Panem o tym nie myśli, że nikogo innego to nie boli, nikt się tym nie zadręcza? Ale trzeba trwać. Zawierzyć. A nie dezerterować.
Weź się Pan w garść.
“Dziwne siły”?
A to dobre! To tak działanie Ducha Świętego nazywają “wierzący-inaczej”…
Tradycjonalizm jest idolatrią, jeśli zawiera w sobie silniejsze przywiązanie do form ustanowionych przez ludzi i ustaw spetryfikowanych w historii od przywiązania do Boga i żywego Kościoła – Mistycznego Ciała Jezusa Chrystusa.
Co do Bulli Quo Primum Tempore, urząd Soboru Kościoła Katolickiego ma prawo ustanawiać nowe przepisy kościelne, a także zmieniać i odwoływać wydane wcześniej. Niesłuszne jest więc wtrącanie Kościoła w pułapkę słów “będzie odtąd bezprawiem na zawsze w całym świecie chrześcijańskim śpiewanie albo recytowanie Mszy św. według formuły innej, niż ta przez Nas wydana”.
Należy odróżniać to, co Boże i niezmienne od tego, co ludzkie, podlegające zmianom. Wymiary Arki Przymierza zostały Narodowi Wybranemu podane co do centymetra, jednak na temat mszy świętej Chrystus powiedział tylko: “to czyńcie na moją pamiątkę”. Nie zrobił tak przez niedbałość czy z pośpiechu.
Należy odróżniać to, co Boże i niezmienne od tego, co ludzkie, podlegające zmianom.
Zapomniał Pan jeszcze wspomnieć o kokluszu i gradobiciu.
I o tym, że podczas minionych niedawno Swiąt, dzieci śnieżku nie zobaczyły.
Tak, to wszystko wina Asadowa.
Objawienia prywatne pozostają prywatną sprawą tych, co w nie wierzą. A jest ich zalew. Bez trudu można w nich wyłowić to, co komu pasuje do jego linii politycznej.
Nie widzę żadnych przesłanek, by w to, czy dokładniej w ten fragment większej całości, akurat wierzyć, że to Jezus go dyktował, a nie demon podszywający się pod Niego.
Gdyby jak piszesz było to wszystko od Ducha Świętego, nie było by zaprzeczeniem całego Jezusowego nauczania i nie było by w tym co najmniej dwuznaczności otwierającej szatanowi furtkę dla praktycznego tworzenia całkiem innej religii i to wewnątrz Kościoła, a więc dla jego rozsadzania.
Owszem, był w tym duch, ale zły.
Siostra Faustyna w sprawie Koronki zaprzecza sobie. Wcześniej opublikowała modlitwę “Hostio Święta” zupełnie prawidłową:
Dzienniczek 356
“Hostio Święta, w której zawarty jest testament miłosierdzia Bożego dla nas, a szczególnie dla biednych grzeszników.
Hostio Święta, w [której] zawarte jest Ciało i Krew Pana Jezusa, jako dowód nieskończonego miłosierdzia ku nam, a szczególnie ku biednym grzesznikom.
Hostio Święta, w której zawarte jest życie wiekuiste [z] nieskończonego miłosierdzia nam obficie udzielane, a szczególnie biednym grzesznikom.
Hostio Święta, w której zawarte jest miłosierdzie Ojca, Syna i Ducha Świętego ku nam, a szczególnie ku biednym grzesznikom.
Hostio Święta, w której zawarta jest nieskończona cena miłosierdzia, która wypłaci wszystkie długi nasze, a szczególnie biednych grzeszników.
Hostio Święta, w której zawarte jest źródło wody żywej, tryskającej z nieskończonego miłosierdzia dla nas, a szczególnie dla biednych grzeszników.
Hostio Święta, w której zawarty jest ogień najczystszej miłości, który płonie z łona Ojca Przedwiecznego, jako z przepaści nieskończonego miłosierdzia dla nas, a szczególnie dla biednych grzeszników.
Hostio Święta, w której zawarte jest lekarstwo na wszystkie niemoce nasze, [lekarstwo] płynące z nieskończonego miłosierdzia, jako z krynicy, dla nas, a szczególnie dla biednych grzeszników.
Hostio Święta, w której zawarta jest łączność pomiędzy Bogiem a nami, przez nieskończone miłosierdzie dla nas, a szczególnie dla biednych grzeszników.
Hostio Święta, w której zawarte są wszystkie uczucia najsłodszego Serca Jezusowego ku nam, a szczególnie ku biednym grzesznikom.
HOSTIO ŚWIĘTA, NADZIEJO NASZA JEDYNA
Hostio Święta, nadziejo nasza jedyna we wszystkich cierpieniach i przeciwnościach życia.
Hostio Święta, nadziejo nasza jedyna wśród ciemności i burz wewnętrznych i zewnętrznych.
Hostio Święta, nadziejo nasza jedyna w życiu i śmierci godzinie.
Hostio Święta, nadziejo nasza jedyna wśród niepowodzeń i zwątpienia toni.
Hostio Święta, nadziejo nasza jedyna wśród fałszu i zdrad. Hostio św., nadziejo nasza jedyna wśród ciemności i bezbożności, która zalewa ziemię.
Hostio Święta, nadziejo nasza jedyna wśród tęsknoty i bólu, w którym nas nikt nie zrozumie.
Hostio Święta, nadziejo nasza jedyna wśród znoju i szarzyzny życia codziennego.
Hostio Święta, nadziejo nasza jedyna wśród zniszczenia naszych nadziei i usiłowań.
Hostio Święta, nadziejo nasza jedyna wśród pocisków nieprzyjacielskich i wysiłków piekła.
HOSTIO ŚWIĘTA, UFAM TOBIE
Hostio Święta, ufam Tobie, gdy ciężkości przechodzić będą siły moje, gdy ujrzę wysiłki swoje bezskuteczne.
Hostio Święta, ufam Tobie, gdy burze miotają mym sercem, a duch strwożony chylić się będzie ku zwątpieniu.
Hostio Święta, ufam Tobie, gdy serce moje drżeć będzie i śmiertelny pot zrosi nam czoło.
Hostio Święta, ufam Tobie, gdy wszystko sprzysięże się przeciw mnie i rozpacz czarna wciskać się będzie do duszy.
Hostio Święta, ufam Tobie, gdy wzrok mój gasnąć będzie na wszystko, co doczesne, a duch mój po raz pierwszy ujrzy światy nieznane.
Hostio Święta, ufam Tobie, gdy prace moje będą przechodzić siły moje, a niepowodzenie będzie stałym udziałem moim.
Hostio Święta, ufam Tobie, gdy pełnienie cnoty trudnym mi się wyda i natura buntować się będzie.
Hostio Święta, ufam Tobie, gdy ciosy nieprzyjacielskie wymierzone przeciw mnie będą.
Hostio Święta, ufam Tobie, gdy trudy i wysiłki potępione przez ludzi będą.
Hostio Święta, ufam Tobie, gdy zabrzmią sądy Twoje nade mną, wtenczas ufam morzu miłosierdzia Twego”.
Mocna jest też:
” Miłość Boża kwiatem — a miłosierdzie owoc”. Dzienniczek 949
Jest i Nowenna do Miłosierdzia Bożego (Dzienniczek 1209)
i wiele wiele innych.
Szczególnie ważne jest:
Dzienniczek 1316, 1317
“Córko, potrzebuję ofiary wypełnionej miłością, bo ta tylko ma przede Mną znaczenie.
Wielkie są długi świata zaciągnięte wobec mnie, mogą je spłacić dusze czyste swą ofiarą, czyniąc miłosierdzie w duchu”… “Jeżeli dusza nie czyni miłosierdzia w jakikolwiek sposób, nie dostąpi miłosierdzia Mojego w dzień sądu.
O, gdyby dusze umiały gromadzić sobie skarby wieczne, nie byłyby sądzone — uprzedzając sądy Moje miłosierdziem”.
Tymczasem Koronka wszystko to znosi:
Dzienniczek 1541
“Córko Moja, zachęcaj dusze do odmawiania tej koronki, którą ci podałem. Przez odmawianie tej koronki podoba Mi się dać wszystko, o co Mnie prosić będą”.
To już zupełnie inny duch – interesowny i pożadliwy nadmiernie, duch nademocjonalizmu i pychy.
“Przez odmawianie tej koronki”, czyli wypowiadanie zaklęcia magicznego ten, co się tu podszywa pod Jezusa obiecuje chętnym wszystko, a jak wszystko, to włącznie z wstępem do nieba. Nieważny Kościół Katolicki, nieważne jego sakramenty… Droga może być już szeroka i wygodna.
Nowa religia “Odmawiaczy Koronki” też oferuje wstęp do “nieba” i nawet daje do niego klucz.
Skąd się bierze w ludziach tyle naiwności, że gotowi póść za każdą obiecanką-cacanką ?
To prawda, że Jezus wziął na siebie nasze grzechy, czym otworzył nam drogę do nieba. Ale drogę, nie niebo. I to On ma być tą drogą. Łaski Boże są darmowe, ale tylko dla tych co je przyjmują, co za nimi podążają, co przestrajają pod nie swoje życie … Większość uznaje to “darmowe” za cenę zbyt wysoką, bo “swego” się wyrzec nie chce.
Naiwni myślą, że można mieć i “darmowe” i “swoje”, że istnieje droga do nieba na skróty, bez pracy i walki, bez poświęceń i ofiary z siebie, bez bycia miłosiernym dla innych.
Rozmawiałem o tym z jednym “Odmawiaczem Koronki”. On to właśnie stwierdził, że odmawia, bo widzi w tym drogę do nieba na skróty. A iluż jest takich ?
Panie Karolu Józefie. Od dawna podziwiam pańską postawę uwidacznianą w licznych wpisach. Z pewnością więc dojdziemy do konsensusu i nerwy nas całkiem nie poniosą.
Jedno z drugim nie stoi w sprzeczności. Jesteśmy więc zgodni. Zresztą “we mnie [też] się buduje, a ja w Nim”. Trzeba tylko abym wykazał, że się rozpada.
Weźmy tylko ostatnie – Synod Biskupów z 2012 roku. Papieżowi Benedyktowi XVI niestety nie dane było go podsumować. Na święta posumował go Papież Franciszek.
Po pierwsze, uchwalono decentralizację Kościoła. Każdy z episkopatów będzie sam sobie rządził. Po drugie kierunek na radość – radość wyraźnie jako cel, radość niekoniecznie związana z pełnieniem dzieł Bożych, a więc i niekoniecznie jako owoc Ducha Świętego, wręcz “radość dobra na wszystko”. Nic, że do radości się dochodzi przez ból i cierpienie i pokorne a spokojne przeżywanie smutków błogosławionych, w ciężkiej pracy i często krwawej walce i wyrzeczeniu.
“Radość Ewangelii” to nic innego jak postawienie na komercję, na konkurowanie w radości z innymi religiami, nawet z ideologiami, w tym z “wesołkami”, z luzacko rozchichranymi, z niepoważnymi, pewnie i z tymi, co z nas szydzą. Mało tego, taka pochwała radości to woda na młyn dla świata komercji, a więc i promowanie ducha świata bardziej jak samo głoszenie Ewangeli.
Po drugie List Episkopatu odnośnie obrony rodziny przed ideologią gender na jego stronie internetowej został ocenzurowany i wyrażnie skrócony. W znacznej części kościołów, w tym na emigracji nawet o nim nie wspomniano. Nie ma więc w Episkopacie mocnej władzy, nie ma jednego głosu. Jest za to wchodzenie w kompromisy z siłami zła. I na to miałaby wejść decentralizacja ?
Do tego wczoraj zauważyłem, że nowy ksiądz w kazaniach mówi wyłącznie o wątkach biblijnych czytań dla danej niedzieli. Nic nie nawiązuje do rzeczywistości w której dziś żyjemy, w niczym nie odnosi się do tego, co na naszym miejscu zrobiłby Jezus, a więc i czego Bóg od nas oczekuje. Dla mnie starego było to trudne do przełożenia “z polskiego na nasze”, ale dla młodych to już musiała być strata czasu, wręcz odstraszanie od Kościoła.
To mi wygląda na działanie Kościoła po daniu się zastraszyć, w bezładnym wycofywaniu się z pola bitwy ze złem. Nie tak dawno jeszcze prezydent żądał cenzury kazań, czyżby to już było właśnie to i to na dużą skalę ?
Tego nie wiem, co to za ruchy, ale jabym zaczynał od nieufności. To mi pachnie konkurencją dla Kościoła Jednego, Świętego… To Kościół ma być Ruchem, ma skupiać, ma rosnąć. To mi pachnie zagospodarowywaniem resztek po rozpadającym się Kościele. I to wcale nie w pokorze, a dla sycenia pychy “zbieraczy”, czy budowy ich obłudy, dla kłamstw pod publikę, że coś jest robione, gdy nawet nie ma uczciwych, otwartych dyskusji.
Siła Kościoła to Msza Święta, ta Klamra spinająca całą wspólnotę katolicką, całą parafię. To z Mszy Świętej, silnej, wyrazistej, jednoznacznej, czerpiemy ducha dla realizacji swoich powołań, misji, zadań od Boga na cały tydzień, siły cnót motywujących prace i walki do stoczenia.
Są jeszcze dobrzy księża, ale nie są nimi ci skupieni na swojej posoborowości.
Co do “niewierzących praktykujących – nadinteresownych, nadpożądliwych, nademocjonalnych, katolemingów – zaprzańców i zdrajców, wrogów wewnętrznych” to temat jest poważny.
To ci wszyscy, którzy w razie konfliktu Kościół-świat staną przeciw Kościołowi, którzy w konflikcie moralności i poprawności wybiorą poprawność polityczną, w konflikcie cywilizacji łacińskiej (zachód Europy, w tym Polska) z bizantyjską (Niemcy, UE, Rosja), czy inną, np turańską, czy żydowską, zdradzą cywilizację łacińską.
To nie tylko New Age z pozytywnym myśleniem, czyli “dobrem-złem w poprzek”, odejście od ocen dobra zła, “ja cię nie osądzam, to i ty mnie nie osądzaj”, czy “ewangeliami” sukcesu i skuteczności, to już całe patrzenie na swoją religię katolicką jako jedną z wielu, za czym zaraz idzie zacieranie ich granic i przejmowanie ich elementów jak własnych.
Powszechne jest już uważanie za katolickie herezji protestanckich typu zbawienie powszechne z wiary bez dobrych uczynków, “idę do nieba, bo Bóg mnie kocha”, wybaczenie powszechne, miłość powszechna itd, że tolerancja to wartość katolicka, czy że jak sładamy ręce do modlitwy, to nam “Duch Święty i sumienie krążą w ciele”, że jogę można uprawiać jako gimnastykę itd.
Wróg nasz ma do dyspozycji skorumpowane waadze państw i organizacji międzynarodowych, media, reklamy, kinematografię, muzykę i rozrywkę, a nadto szkoły i zakłady pracy – demoralizacja trwa pełną parą i to od zakończenia SV II, a nie od “rewolucji dzieci-kwiatów”. A Kościół to jego największy wróg.
Lekceważenie tego co mu grozi, czy nierzadkie poddanie się motywowane przepowiedniami biblijnymi, czy innymi to już efekt demoralizacji. To samo z daniem sobie wmówić że to zwykła polityka, wymogi demokracji itp.
Wszystkie ruchy heretyckie, protestanckie na wskutek swoich odejść od jego wiary, odchodziły z Kościoła. Od czasu powstania ścieku wszystkich herezji, czyli modernizmu, heretycy, mieszańcy, wyraźni innowiercy, nawet masoni i postmoderniści pozostają w Kościele mimo swoich odejść od wiary.
Też tak uważam, tylko jak długo wytrzymamy, gdy nas otoczą rozchichrańcy w różowych sukieneczkach.
Pamiętam, jak Benedykt XVI w początkach swojego pontyfikatu zapowiadał możliwość wyprowadzenia Kościoła ze świata. Będzie nam go brakowało.
Tu zupełnienie nie o to chodzi. Ja na poważnie. To w rewolucjach rabowano kościoły. Chodzi mi, by pokazać tych, którzy rozpętali tą całą modernistyczną zadymę tak naprawdę, tych, co ją sponsorowali od samego początku zanim nie zaczęła przynosić dochodów.
Tu nie chodzi o majątek w sensie dosłownym, a o miejsce do robienia biznesu.
Nikt, kto wychodzi z Kościoła nie zabierze jego majątku materialnego. A problem jest ! Dotychczasowi heretycy po opuszczeniu Kościoła zaczynali budowę nowego majątku swoich zborów bez przeszkód.
Dziś, gdy atak na Kościół robi się globalny, katolicy “ci najprawdziwsi” mogą stanąć przed problemami administracyjnymi ze strony skorumpowanych waadz, a zapewne i “prawnymi”. To dokładnie ta sama melodia co z konkurencją dla korporacji prywatnych ponadnarodowych. Grożą i “seryjny samobójca” i “pancerna brzoza” i “sędzia tuleja”.
Przypuszczać należy, że lewactwo ma już rozpisane, co i kto przejmie biznesy łączące się z życiem Kościoła, a więc i jak w przypadku mediów, czy kinematografi, co w nich będzie głoszone.
Też tak uważam, ale nie umiem być cicho, kiedy mnie na rzeź prowadzą, może jeszcze zawezwę pomocy, może się z kimś skrzyknę póki jeszcze jest dzień, póki jeszcze można działać.
Pozdrawiam serdecznie.
Panie Miarko.
Pierwszy wstrząs dla mnie to był Pański pierwszy komentarz.
A drugi, to ten powyżej.
Uznałem już, że się Pan najzwyczajniej w świecie obraził. Dziękuję, że mnie Pan zaskoczył.
Czyli co? Gadamy dalej, dobra wola nadal w grze… To wspaniale!
Napisał Pan bardzo obszernie.
Przyznam się, że teraz chyba nie dam rady ustosunkować się do wszystkich wątków. Głowa już mi ciąży. Jednak spróbuję choć zacząć.
Tak z boku, widać, że nosi Pan jakąś bolesną zadrę.
By się Pan zdziwił, jak mnie niedawno temu bodnięto…
Ale. Udało mi się, w sensie dostałem tą łaskę z Góry, bo inaczaj tego nie umiem wytłumaczyć, i to co z pozoru i faktycznie złem jawnym było, jakoś udobruchałem, przemyślałem, wytłumaczyłem sobie, zamodliłem wreszcie.
Co mi pomogło.
Możliwie radykalne, mocne odcięcie się od doczesnego, ludzkiego postrzegania, oceniania, kalkulowania spraw.
Ja wiem, że to się tak łatwo mówi. Ale to pomaga niesamowicie.
Na przykład u Pana. Wraca temat finansów.
Panie Miarko…
Co nas to obchodzi.?!
Pan sobie wyobraża twrarz Chrystusa, który siedział by tu teraz z nami, przysłuchując się tym dywagacjom o finansach Kościoła…
Nie bądźmy śmieszni.
A właśnie.
Pan zauważa jak wiele jest w dzisiajszym Kościele uśmiechu – pisząc w największym skrócie.
I znowu Pana zapewniam, ja też to zauważyłem. I też – denerwuje mnie to nawet, taki Kościół chi-chi-cha-cha.
Ale zastanawiam się już nad tym dość długo.
Odrzucam – jak i co ludzie robią i wymyślają. Staram się dokopać do fundamentu ewangelicznego.
I co się okazuje.
My faktycznie za dużo biadolimy. Za bardzo się martwimy, boimy wszystkiego.
Wszędzie wdzimy diabła.
A dlaczego tak mało widzimy Boga?
No Panie Miarko.
Nie uważa Pan, że jakoś głupio, idiotycznie to wszystko wygląda.
Bo tworzymy sobie świat, w którym Bóg jest tylko w kościele, przebywa dosłownie tylko w zabudowaniach kościelnych czy sakralnych…
A na przykład u Pana w domu, czy u mnie, to już Boga raczej nie ma. No przynajmniej nie w takim “stężeniu”.
Gdy jutro rano pójdziemy kupić świeży chleb, to w tej piekarni, w ludziach stojących z nami w kolejce, a już pewnikiem w pani w sprzedawczyni co to zawsze ma kwaśną minę, to już na pewno tylko diabeł siedzi. Czyste zło.
A jak już pomyślimy o gmachach urzędów, sądów, sejmu to tam to już 100% diabelstwa.
Otóż nie.
Już małe dzieci pierwszokomunijne wiedzą, że: Pan Bóg jest wszędzie!
Dlaczegóż tak łatwo i szybko o tym zapominamy?!!!
To jest chyba największy dramat Wiary, początek jej tracenia.
Potem stajemy się zrzędliwymi, starymi prykami, rozczytanymi w przemądrych, teologicznych rozprawach. Rozszarpywani przez marazm, wściekłość wobec otaczających nas ludzi. Bo oni wszyscy są źli.
A właśnie g. prawda.
Dostrzeżenie tego paradoksu, a raczej prawdy, oczywistości, jest początkiem dobrej, Bożej drogi.
Ma Pan rację. Te wszystkie okropności, właśnie dlatego, że dzieją się w łonie Kościoła są wprost straszne. Nie do wytrzymania.
Ale trwać musimy.
I serca mamy mieć otwarte!
Panie Miarko.
Czy Pan nigdy nie wpadł na pomysł, że jakby się tak każdy z nas zbiesił (sic! – dobre słówko jak raz..) to przecie idealnie zrealizowalibyśmy plan kusego?!
No o to właśnie mu się rozchodzi!
Byśmy rzucili wszystko, bo wszystko i wszyscy są be, i iść do diabłów…
Nie możemy tak postąpić.
Borutom trzeba się śmiać w twarz. Bo już przegrali. I guzik zrobią.
A w imię Boże, o swoje, i o Boże walczyć musimy stale. Wiadomo, że niełatwo, ale się da!
Przepraszam, że tak niezrozumiale i naprędce.
Pozdrawiam Pana.
Życzę Panu tzw. pokoju ducha…
Zmobilizował mnie Pan do napisania pewnej notki, która od paru dni chodziła mi po głowie. Dziękuję!
Czysta herezja, idolatria. Siłą Kościoła jest obecność Syna Bożego w ofierze eucharystycznej oraz asystencja Ducha Świętego.
Bez tego nawet najpiękniejsza msza byłaby tylko teatrem, pogańskim obrzędem.
Oczywiście. Dobra wola cały czas była w grze. Problem był tylko w odczytaniu komunikatów, inaczej mówiąc w zrozumieniu się. Tu zaś warunków jest wiele i to po obu stronach. Pociecha, że z czasem trwania uczciwego dialogu ich ubywa.
W mojej młodości jeden ze znajomych stwierdził: „X-ski (to o mnie i moim bracie) to chęć dyskusji”. Lepiej to zrozumiałem, kiedy dowiedziałem się, że święty Augustyn ukuł powiedzenie: „Wątpię więc jestem”, a już chyba dobrze, gdy się dowiedziałem, że istotą cywilizacji europejskiej jest rozwiązywanie problemów, w przeciwieństwie do Azjatów, którzy żyją obok swoich problemów nierozwiązanych, którym żadna bieda, żaden brud niestraszne, dla których przyszłość jest nieważna, którzy narodów nie tworzą…
Nasze dobre, „europejskie” wychowanie zawierało mocną naukę, by swoje problemy rozwiązywać, by nie przechodzić obojętnie wobec problemów innych osób, gdy ich nie umieją rozwiązać, by być odpowiedzialnym za brata, za dom – była to nauka myślenia prowspólnotowego przed myśleniem o interesie, czy przyjemności własnej.
Sama „chęć dyskusji” dokąd są wątpliwości, to już dobra wola osiągnięcia konsensusu, a więc i postępu w jednoczeniu się, w budowie wspólnego języka, a zatem i wspólnych dobrych celów.
Zła wola, w tym brak dobrej woli to byłby brak chęci dyskusji, to byłoby zamykanie się na argumenty merytoryczne, na inne myślenie, na krytykę. To byłoby zasłanianie się autorytetami jakichś guru. Religia katolicka jest jedyną na świecie, która posługuje się i wiarą, i rozumem (Fides et ratio). Z pewnością byłbym wśród ostatnich, co chcieliby zakończenia wewnętrznej dyskusji o przyszłości Kościoła, dyskusji uczciwej, pełnej dobrej woli.
Złą wolę to mają zwłaszcza ci, co zaczynają dyskusję, ale nie szukają prawdy i zgody, a własnego interesu, czy władzy, traktują czyjejś wypowiedzi w kategoriach osobistych, doszukują się nieuczciwych intencji, maskując nieuczciwe intencje swoje, kiedy uciekają od postrzegania w kategoriach dobra i zła, oraz przyczynowo-skutkowych, a nawet w kategoriach prawdy-kłamstwa.
„Gdy rozum śpi, budzą się upiory”. Stereotypy, mody, plotki, uprzedzenia z jednej strony, a z drugiej, gdy rozum śpi, nie działa wolna wola, nie działa i świadomość rzeczywistości, bo informacje z niej do mózgu nie docierają. Zabite więc zostają i uczucia, bo to decyzje naszej wolnej i świadomej woli. Z kolei tam, gdzie nie działają uczucia dojrzałe nie ma i naszego dojrzałego człowieczeństwa, a przede wszystkim nie funkcjonuje sumienie, nie ma więc samokontroli.
Owszem, jesteśmy tylko ludźmi, nieopatrznie możemy się gdzieś zapędzić, ale dokąd otwieramy się na krytykę, chcemy się doskonalić – tak osobiście, jak i swoje krytykowane pomysły; ale dokąd chcemy dyskutować, mamy dobrą wolę.
O tak, nawet wiele „zadr”. Widzę problem. Wszystko to ma wpływ na moje kontakty międzyludzkie, które mogły by być lepsze. Wręcz jasnowidzące to stwierdzenie – moim mottem na rozpoczęcie roku są słowa Stefana Czarnieckiego: “Jam nie z soli, ani z roli, ale z tego, co mnie boli”.
Dziękuję więc za życzliwą troskę. Cenną radę: “Możliwie radykalne, mocne odcięcie się od doczesnego, ludzkiego postrzegania, oceniania, kalkulowania spraw” umieszczam w swojej prywatnej gablocie: “Zorganizuj się” wraz z opisem osobistym: “jakoś udobruchałem, przemyślałem, wytłumaczyłem sobie, zamodliłem wreszcie”.
Nie skorzystam od razu, bo jestem dopiero na etapie definiowania tych swoich “bolesnych zadr”, a zwłaszcza ich oddziaływania na mnie w funkcji osobistej – prywatnych uraz, niewybaczeń, prywatnych zahamowań i ograniczeń, prywatnych pożądliwości i interesów, prywatnych krzywd. Inaczej mówiąc tego wszystkiego, co mógłbym rozwiązać w swoim wnętrzu nie przestając być sobą, takim, jakim mnie Bóg postawił tu gdzie jestem.
Nie jest to łatwe, bo sumienie mi tu wiele nie wyrzuca, bo już tak jestem wychowany, że moje „osobiste” idzie u mnie za „wspólnotowym”, że pierwszymi wartościami wspólnotowymi są Bóg, Honor, Ojczyzna, Rodzina, Przyjaciele i związane z nimi dobra wspólne, a dopiero przy nich sprawy osobiste.
Mam nadzieję, że to nie moja zatwardziałość, tylko postawa katolicka, że nie spieszę się tu z szukaniem ulgi w swoich bólach, czy smutkach, że nie spieszę z zastępowaniem ich przyjemnościami i radościami, a dążę raczej do cierpliwości i spokoju żeby problemy porozwiązywać, a wtedy zapewne Bóg da i przyjemności i radości. Fałsz jakichś przyjemności i radości zastępczych, wbrew prawdzie o mojej sytuacji jest mi obrzydliwy.
Owszem, widzę problemy u siebie np. z rozładowywaniem gniewów, z ustalaniem ich natężenia i czasu, z rozpędzaniem się „ku wyższym celom”, a później potrącaniem innych, co nie widząc moich intencji nie ustąpią z drogi, deptaniem po odciskach, wpychaniem się bez kolejki, pośpiechów i pomyłek, i wielu innych chamstw, ale i problem zasadniczy, dotykający i współuczestników życia blogowego: Jak widzę problem, szukam jego rozwiązania możliwie natychmiast. Rzucam się więc na problemy spiesząc ku meritum, czym zyskuję uznanie i szacunek jednych, ale i wrogość innych, co widzą w tym atak personalny albo konkurencję, co już już chcieli mnie sobie podporządkować, albo wręcz mieli za pariasa, czy podczłowieka (względem siebie – nadczłowieka), upokorzonego, czy złamanego przez niego – pana i pyszałka. Zwłaszcza wrogość tych, którzy wyobrażają sobie, że to dla nich ujma przyjąć moją pomoc, choć sami nic nie robią by pomagać sobie, o pomaganiu w dobru innym już nie mówiąc. (Tu jest też wielki problem postrzegania dobra i zła przez różnych ludzi – to wręcz podstawowy problem zgody we wspólnocie).
Szczególna jest wrogość tych, co nic do mnie nie mają, tylko nie chcą w swoim otoczeniu żadnych zmian, bo już cenią sobie jego smrodliwe, pozbawione tlenu ciepełko, co nauczyli się żyć obok swoich problemów.
To też gama możliwości: konformizm, wyrzekanie się swojej wolnej woli na rzecz możnych i mocnych, lenistwo, znajdowanie postawy „bycia lepszym od kogoś”, wybijania się czyimś kosztem, ucieczki w nieświadomość – zadowalanie się zakłamanym spokojem, zapijaniem problemów, czy liczne inne od nich ucieczki zwłaszcza w nałogi, w zniewolenia, w bajki, ułudy, obiecanki-cacanki, utopie – a na szczycie tej gamy: niewolnictwo.
Żyjemy obok takich ludzi i z zasady mamy z nimi poprawne relacje, nawet przesadnie poprawne, z narzucaniem się, z wylewnością. Swoje uwagi krytyczne, swoje niewybaczenia trzymają skryte. Przychodzi jednak moment, iż trzeba im postawić kontrę, pohamować ich zapędy, ich pychę sprowadzić na ziemię, odsłonić ich problem, tego trupa, z którym żyją. Pyszny nawet jak sam nie ma, to robi wszystko, by ten obok nie miał więcej. Wtedy wybuchają, całe szambo się z nich wylewa, nawet krytyka, która w swoim czasie mogła być pomocą ku wzrostowi w dobru, czy w przezwyciężaniu atakującego zła.
Takie wyciszenie, gdy obok jest źle to życie w kłamstwie, w obłudzie, w fałszywej życzliwości, w fałszywym pokoju, w fałszywej miłości, czyli niezdolności do życia w pojednaniu, do wybaczania drugim ich win, do ofiary z siebie poza ofiarnością na pokaz, albo z oczekiwaniem rewanżu o większej wadze jak prezent, na zasadzie opacznie rozumianego „czynienia sobie przyjaciół za niegodziwą mamonę”.
To podstawowy typ niewierzących praktykujących. Wierzący w socjalizm, nie widzący faszyzmu ukrytego i za „demokracją dnia wyborów” i za liberalizmem, i za socjalizmem. Łączy ich jedno” pasożytnictwo, łączy ich to, że aby żyć, rozwijać się, muszą komuś zabierać. Aby samemu „zabierać” swoje grosze innym biedakom, „lekką ręką” oddają majątek wspólny całego Narodu jego najgorszym wrogom – korporacjom prywatnym.
Spokojnie spokojnie.
Mój wywód zmierzał do tego, że jak się damy wyzuć z majątku Kościoła, to jego nowi właściciele szybko narzucą nam to, co ma być głoszone z ambon. Poza tym, gdybyśmy się dali upaństwowić, czy sprywatyzować, to szybciutko, wzorem masonów z Meksyku w czasach Cristiady mielibyśmy i zakaz uprawiania kultu w domach prywatnych. Za czasów Jezusa to nie groziło.
Jezusa to sobie w naszej sytuacji wyobrażam, ale z biczem z postronków przeciw wrogom Kościoła wewnętrznym. Wewnętrznym wystarczy – bez wrogów wewnętrznych żaden wróg nam nie straszny. Ale “Nie ostoi się dom skłócony”.
Bo zgodnie z Jego nakazem czynimy sobie ziemię poddaną. Bóg jest z nami, ale koncentrujemy się na odwiecznym i jedynym nieprzyjacielu z którym walczymy i który jest przed nami. Mamy pracować, staczać boje, modlić się, ale to w niebie będziemy się sycić obliczem Pana. Poza tym nie ma takiej taktyki, by walczyć z wrogiem będąc do niego tyłem, albo z zamkniętymi oczami. Pokazać plecy wrogowi znaczy stchórzyć. A Jezus wzywał: “Nie lękajcie się ! Odwagi !”.
Niemcy też przegrali pod Grunwaldem. Na długie lata. Ale myśmy nie umieli zdyskontować zwycięstwa. I odkupieńczej, Ofiary Jezusa też na ogół nie umiemy zdyskontować. Bo ją trzeba przyjąć. Trzeba złożyć ofiarę z siebie-starego człowieka żeby zrobić miejsce dla Ofiary Jezusa Chrystusa. To już cena dla znacznej większości za wysoka.
Dziś i Niemcy są znów mocne, i boruty. Boruty mają do tego całe armie satanistów. Każdy lewak, to na pół faszysta, na pół satanista, a często i cały. Każdy mason i modernista to satanista, każdy poprawnopolityczny, w tym genderowiec, każdy New Age-owiec, to satanista, każdy niewierzący-praktykujący to ukryty satanista… Każdy lewak-satanista to wychowawca janczarów do armii borutów z naszych dzieci i wnuków.
Co z tego, że przegrali i znów przegrają ?
Ale ile krzywdy narobią, ile dusz ludzkich do piekła zagarną ? I czy na pewno Bóg aby chce, byśmy biernie czekali na Jego i Jego Świętych zwycięstwo ? Czyż nie mamy „przygotować drogę Panu”, a może i zrobić to tak dobrze, że Pan tylko sprawdzi nasze dzieło i pochwali, że dobra robota, czy przybije pieczęć, że przyjmuje ?
Znajdź choć jednego wyznawcę takiej wiary, a przyznam Ci rację.
Bujasz w obłokach własnych wymysłów.
Prawda to realizm.
Modlitwy nie są zaklęciami magicznymi.
Zapytaj czy ta osoba uważa, że Koronka zastępuje sakramenty, miłosierdzie, przestrzeganie przykazań.
Uznawałem za oczywiste, że skoro mówię “Msza Święta”, to jest w niej i obecność Syna Bożego w ofierze eucharystycznej i asystencja Ducha Świętego, jest i Bóg Ojciec, który przyjmuje najświętszą Ofiarę. Oczywiście dziękuję za uściślenie.
Zgoda, tylko że mi wcale nie chodziło o “piękno” tylko o “świętość” Mszy Świętej wyrażaną w całości tego obrzędu, i to wyraźnie z Bożą obecnością.
Pochopne !
To zdanie:
“Siłą Kościoła jest obecność Syna Bożego w ofierze eucharystycznej oraz asystencja Ducha Świętego”
… jest w gruncie rzeczy dyskusyjne. Najpierw jest siła Mszy Świętej, a później dopiero ona staje się siłą całego Kościoła. Logiczne by było:
“Siłą Mszy Świętej jest obecność Syna Bożego w ofierze eucharystycznej oraz asystencja Ducha Świętego [i obecność Boga Ojca, który przyjmuje najświętszą Ofiarę”.
Po tym już to, co ja napisałem:
“Siła Kościoła to Msza Święta, ta Klamra spinająca całą wspólnotę katolicką, całą parafię. To z Mszy Świętej, silnej, wyrazistej, jednoznacznej, czerpiemy ducha dla realizacji swoich powołań, misji, zadań od Boga na cały tydzień, siły cnót motywujących prace i walki do stoczenia”
Tak przy okazji, to w nawiązaniu do komentarza karolajózefa z 2 stycznia 2014 godz. 17:38 chciałem wyjaśnić że nie chciałem Pana atakować personalnie, tylko wymieniłem to, co mi się na dziś kojarzy z obroną “zmian”.
Pozdrawiam.
Modlitwy zgoda – gdy do Boga, ale nie transakcje z demonami. Nie jakieś “coś za coś”. – Byleby nie pomylić formułki.
A bo to się przyzna co ma w sercu ? Obietnica “Przez odmawianie tej koronki podoba Mi się dać wszystko, o co Mnie prosić będą” jest bezwarunkowa. Może więc bez skrupułów kłamać. Ważne, że obietnica go z nich zwalnia.
A co do niego może powiedzieć cokolwiek, bo do jego repertuaru afirmacji należy : “Idę do nieba, bo Bóg mnie kocha”. Teraz to trochę stonował, ale po spotkaniu z księdzem Bashoborą w lipcu w Warszawie, kiedy to się zaczęło, to było w takiej tonacji, że ma już gdzieś wszystko, co dotyczy tego świata, taki był pewny.
Panie Miarko.
Jest Pan bardzo odważnym człowiekiem.
Ja sobie nie przypominam, żebym kiedykolwiek czytał tak osobistą, szczerą wypowiedź. Zrobiło to na mnie duże wrażenie. Dziękuję.
Co ciekawe i znamienne, że takie rzeczy dzieją się na Legionie.
Wspominam o tym nie bez przyczyny. Wszak często utyskujemy nad cyferkami, licznikami, kliknięciami. Nic to.
Dla mnie jeden taki komentarz więcej wart niż kilometrowe puste kłótnie.
Wracając do sprawy.
Czytając Pana, mam wrażenie, że czytam swoje myśli, swój życiorys…
Przepraszam za wyrażenie, ale i mnie doskwiera narowistość.
Nadgorliwość, i to w najnieprzyjemniejszej odmianie, bo skierowana na zewnątrz, na innych.
Tak jak Pan teraz, tak i ja się wściekałem, gdy pewne mądre osoby zwracały mi taką samą uwagę.
Podawali rozbrajająco prostą receptę – zacznij człowieku od siebie.
Ano właśnie.
Jak się na spokojnie zastanowić, to istotnie, nie ma lepszej rady.
A że realizacja jej jest najtrudniejsza, jest największym trudem, no niestety…
Wcześniej, będąc zaślepionym tym naprawiactwem, nie widzi się wielu rzeczy, oczywistych, które pomagają zmienić wszystko w niezykle prosty sposób.
Gdy zaczyna się spoglądać w siebie, nie w innych, dostrzeżemy jak ci inni są nam bliscy, bo są tacy jak my. Jak to?!
To proste. Prawdopodobnie wszyscy uważają, że są lepsi, a reszta jest gorsza.
Każdy z nas uważa, że tylko my się staramy, coś zmieniamy i oczywiście wybornie nam to wychodzi… A w zmianach tych przeszkadzają nam jedynie owi mityczni inni.
I teraz.
Każda jednostka, każda wyniosła wieża, myśli i postępuje według tej idiotycznej metody.
I budujemy z siebie las wież.
Komicznie to wygląda. Ale ma śmiertelnie poważne konsekwencje.
Poszczególe wieże rosną, pną się w górę. Ziemi, dołów, już dawno nie dostrzegamy.
Mamy mylne wrażenie, że już praktycznie jesteśmy w niebie. Bo faktycznie otaczają nas już chmury.
I teraz uwaga!
Nie sposób dokrzyczeć się do innych wież. Tak bardzo są już od siebie oddalone.
A i na dół nam się nie chce schodzić, żeby może kogoś tam spotkać bo jednak samotność, początkowo poczytywana jako towarzystwo z najidealniejszą istotą, czyli z samym sobą, prędzej czy później zacznie nas nudzić i mierzić…
Przypowieść moja mizerna i tania. Ale.
Tak to widzę.
Ewangelię rozumiem następująco:
Ludzie kochane! Dejcie se już spokój z tym wieżowaniem, bo sami widzicie, że to jest bez sensu. Wieżowe życie jest podłe, nie do wytrzymania, jest nienaturalne, do niczego dobrego was nie zaprowadzi.
Zejdźcie na ziemie. Bo warto!
Spotkacie wtedy sąsiada, żonę, brata, kolegę z pracy i panią z warzywniaka.
Wydaje mi się, że do tego właśnie namawiał nas Chrystus.
Żebyśmy się nareszcie spotkali bo za długo tkwimy z dala od siebie.
Panie Miarko.
Niech Pan nie przesadza. Czy Pan jest bez błędu? Czy jedynym zajęciem dla Pana jest prostowanie innych.
Otóż to uskutecznia każdy z nas.
Nikt nie wpadnie na genialny pomysł, że przecież wszyscy chcą dobrze. Ale nam rożnie to wychodzi.
Czyli wszyscy mamy ten sam problem. Te same troski i słabości.
Efektywniej jest wyciągnąć rękę do drugiego nie tyle dlatego, że widzimy, że źle robi.
Pomóc, zbratać się musimy dlatego, że on popełnia identyczne błędy jak my. Identyczne. Różnimy się może miarami, skalami tych błędów, i też czasem, momentem ich popełniania.
Ja wiem, że takie pretensjonalne truizmy się niemiło czyta. Ale nasza ludzka natura jest wredna bo refleksję na temat tych oczywistości mianiakalnie odrzuca. A ten brak namysłu, nad tak prostymi sprawami wpędza nas w gigantyczne tarapaty.
Panie Miarko.
Pan wie, żem prymityw krześcijański.
Rzuciłem się na dyskusję z Panem na temat Novus Ordo Missae.
I napisałem, że się na tym również zastanawiam, rozmyślam o tym.
Ale wie Pan co mnie bardziej zajmuje, co mnie na prawdę za przeproszeniem kręci?
Kręci mnie mój sąsiad. Bardzo miły pan. Więcej – kliniczny przypadek “bardzo miłego pana”.
Nie wiem co i jak się porobiło, a stało się to bardzo dawno, lata temu, że ja przestałem mu mówić dzień dobry.
No tak się czasem zrobi, człowiek się zagapi, raz nie powie, później sobie pomyśli, że jak już raz się nie powiedziało, to się ten Drugi mógł obrazić. No i lipa. Latka lecą a przepaść się wykopuje coraz większa.
Ja wiem, że wariat jestem, ale takie i podobne sprawy dręczą mnie nader często.
Ten akurat przypadek skończył się niedawno happy end’em.
Bo mianowicie zapchała się rura…
No według mnie opatrznościowo, jak nic!
Bo kochana, stara rura, się zapchała w idealnym miejscu – między mną a moim sąsiadem…
Tamtego dnia, widywaliśmy się niezliczoną ilość razy, bo była sporych rozmiarów akcja hydrauliczna.
Od tego pięknego (pół kuchni miałem upapranej nie napiszę czym) mówię nareszcie mojemu miłemu sąsiadowi, głośno, dumnie, błogo i wyraźnie – dzień dobry!
Takie właśnie bzdury mnie najbardziej zajmują, Panie Miarko.
Ale żeby Pan sobie nie myślał.
Są granice iddyliczności.
Bo jednak zdaję sobie sprawę, że żyjemy na łez padole. I chyba więcej tych łez spowodowana jest smutkiem niż radością.
I dlatego mam na swej liście zainteresowań i zadań również inne rzeczy, skrajnie trudne i poważne.
pozdrawiam Pana, Panie Miarko
Tak, ale przynajmniej u mnie, to tylko w ramach odruchu. Zaraz przychodzi refleksja typu: “Jestem ponad miłe-niemiłe, przyjemne-nieprzyjemne, radość-smutek. Ważniejsze: prawda, szczerość, życzliwość, mądrość, świadomość co trzeba, żeby było dobrze, konstruktywnie, ważniejsze żeby ZROZUMIEĆ (najpierw że jest) i ROZWIĄZAĆ PROBLEM”.
To ZROZUMIEĆ – najpierw że jest PROBLEM jest tym, co nasza ludzka natura leniwa i wygodnicka, skażona grzechem, systematycznie zaniżająca standardy duchowe, nie chcąca zmieniać nic, z czym daje się żyć, choćby do doskonalenia były oczywistości, “mianiakalnie odrzuca”.
U mnie to zaraz refleksja osobista ustępuje wspólnotowej, patrzenie “na swój koniec nosa”, i emocje z “tu i teraz” muszą poczekać na swoją kolej po załatwieniu spraw dalekowzrocznych i dotyczących wszystkich.
Załatwieniu bez czekania na “interwencje odgórne”, gdy tylko jest dość sił i środków. Zaraz zaczyna się przechodzenie “od pomysłu do przemysłu”.
Niestety nie zawsze, bo jednak często brakuje spokoju, opanowania, czy cierpliwości.
Nie tu bym był, gdzie jestem, gdybym miał ich dość na podorędziu, gdybym np. dość czasu poświęcał na modlitwę, spacery itp., ale gdy są, to są i efekty.
Właśnie – spotkania. To też “ładowanie akumulatorów” spokoju, opanowania, czy cierpliwości. Do tego zawsze mocny zastrzyk realizmu. Posłuchać – żony też. Pobyć razem, pocieszyć się sobą we wzajemnej życzliwości, bezinteresowności, okrzepnąć w tym, co być powinno, budować wspólnotę świadomości i woli, celów i ducha. Budować tak mimochodem, tak samo z siebie, bezwysiłkowo, bo w rzeczywistości poddając się Bożemu prowadzeniu.
Zapewniam Pana, że dużo w tym kierunku robię, by się na takie spotkania otwierać, jednak…
Oczywiście spotkania człowieka, a nie jakiegoś poprawnopolitycznego zombie, czy lewackiego gada.
Nie z każdym można nawiązywać relację spotkania. Są sprzeczności dążeń, sprzeczności już na bazie duchowej, a “Nie ostoi się dom skłócony”.
Łączy np. człowieczeństwo, ale dojrzałe, oparte o uczucia dojrzałe, decyzje wolnej i świadomej woli. Łączy człowieczeństwo, a nie wyfilozofowany humanizm, czy poprawność polityczna, ani “pozytywne myślenie”, nie “prawa człowieka”. Grzeczność, czy miłość łączą, ale nie jako należne tylko jako “każdemu inne”, jako wyróżnienia i łaski w atmosferze dobrowolności.
Nigdy nie połączą się w człowieczeństwie ci, którzy stawiają na emocje, bo te gdy stają się nadmiernymi zabijają uczucia, czy myślenie włącznie z rozróżnianiem dobra i zła. Ci to raczej stworzą szajkę, mafię, czy spisek, albo zaklęty krąg koleżanek, czy wzajemnej adracji, w watahę ludzkich wilków, by podstępnie atakować silniejszych jak obcych, jak wrogów, a często i zdradziecko sprzymierzać się z wrogami.
Za “Solidarności” mieliśmy “Jednoczmy się, bo wspólny jest nasz cel”. Zostaliśmy zatrzymani, bo to nie wszystko. To musi wrócić, ale w pełniejszej formule. – Nam trzeba budować wspólnoty świadomości i woli, celów i ducha, nie tylko celów.
Polikwidowano nam zakłady pracy, gdzie łatwo było się spotkać, gdzie każdy był sobą, gdzie wszyscy się znali (choć nie za dobrze, bo i wróg działał i przekabacał na swoją stronę). Teraz o prawdziwe spotkania trudniej, ale i potrzeba się nasila.
Też dla tej sprawy doceniam internet, zwłaszcza Legion.
Problem panie Karolu Józefie nie jest w kwestii osobistych kontaktów z drugim człowiekiem, a z drugim człowiekiem opanowanym przez siły zła, człowiekiem który się tak już zrósł ze złym duchem, że dialog na ludzkim poziomie już nie jest możliwy. Nie da się kochać dobra, w tym drugiego człowieka, żeby nie nienawidzić zła, które temu dobru zagraża. Zła zarówno zewnętrznego jak i wewnętrznego, zła zarówno nie chcianego, jak i chcianego, zła w złorzeczeniu, jak i ukrytego w fałszywym pokoju, fałszywej życzliwości, czy fałszywej radości.
Problem Panie Karolu, jest w złu zorganizowanym w całym korporacyjno-faszystowskim ataku na naszą cywilizację europejską, w tym zwłaszcza na Kościół katolicki. To gorsze jak przestępczość zorganizowana, bo opanowało ono i organy ustawodawcze państw, zorganizowało się nawet w struktury systemowe nadrzędne nad państwami, uchwaliło sobie takie “prawo”, że działa “legalnie”.
A ludzie nie rozumieją, że to ani prawo, ani legalnie.
Ostatnio wychodzi na to, że faszystowski okupant będzie nam chciał zabronić naturalnego wędzenia kiełbasy, gdzie się chemi nie dodaje, gdzie się nikogo nie oszukuje. To to o,2 mikrograma smoły, którą dodają korporacyjne masarnie trzeba uznać za nielegalne. Im nie chodzi o to, żebyśmy byli zdrowsi, bo by zabronili dodawania do żywności chemii, a zwłaszcza “swoim” – korporacjom na 20 000 środków chemicznych z aspartamem na czele, z normami na poszczególne związki, ale już nie na ich kombinacje. Niech zabronią żywności modyfikowanej genetycznie, które niezależne badania zupełnie dyskwalifikują, niech zabronią szczepionek, które są groźniejsze od chorób, którym mają zpobiegać. Tu nie chodzi już nawet o nasze smaki, czy przyzwyczajenia, a o wiele tysięcy ludzi, którzy stracą pracę, o likwidację gałęzi polskiego przemysłu przetwórczego na rzecz przemysłu pańsko-faszystowskiego okupantów.
Tak, spotkania są konieczne, ale nie tylko dla budowy naszego wzajemnego dobrego samopoczucia. To byłby fałsz w sytuacji, gdy obok są sprawy do załatwienia, problemy do rozwiązania, groźby większe jak żarówka OSRAM nad głową. Na dobre samopoczucie przyjdzie czas, gdy odzyskamy wpływ na nasze życie. Nasze chropowatości to sobie zetrzemy, jak wywalczymy prawdziwy pokój, prawdziwe warunki do życia i rozwoju.
Opowiadał mi znajomy, jak za “Solidarności” pracowali w drukarni w Krakowie – bez wypoczynku, bez snu, jakieś minimum, ale “na rzęsach”. Sił sobie dodawali hasłem: “Odpoczniemy w wolnej Polsce”.
Naszego gniewu się tak łatwo nie pozbywajmy. On też powinien nas jednoczyć w sytuacji, gdy nasi wrogowie są zjednoczeni.
Gniew też jest darem Bożym – przypomnę filmik:
Pozdrawiam Panie Karolu Józefie
Panie Miarko.
Dużo słów. Ale taki dziegieć wszystko ruguje:
Panie Miarko, czy apelowałem, żeby się Pan bratał z gekonami?
Pan wybaczy, ale to Pan sprawia wrażenie bycia zombie.
Co z tego, że brnie Pan coraz głębiej w najtwardsze doktryny Kościoła (te słuszne i prawdziwe i te trochę mniej…) jak Pan nie zrozumiał najbardziej elementarnej kwestii.
Kiedyś już opisywałem tą dykteryjkę.
Ale powtórzę się, ku uciesze moich znienawicieli…
Otóż dawno temu, w gówniarskich czasach, wrogów miało się bez liku.
A to Tomek, a to Romek. Z każdym się miało na pieńku, każdy z nas miał zaległe danie po ryju, no może po ryjku.
Na początku to fajnie było, warczeć na każdego, nienawidzieć, tworzyć sojusze i bandy wzajemnie się zwalczające. Ale nawet takie smarki jakimi żeśmy wtedy byli, zauważyły, że taki stan jest dla nas wszystkich okropnie wyczerpujący. Chętnych do sojuszy, układów zaczynało brakować, bo wszyscy byli spaleni, z każdym się już miało prze… Premierze, jak żyć?!…
Aż tu nagle pojawiło się genialne rozwiązanie.
Wkroczyliśmy w okres przygotowań przedkomunijnych.
Wiązało się to z częstymi wizytami w kościele. A tam wiadomo, Msza.
A podczas Mszy, dział się niezwykły moment.
Każdy z nas, jak w blokach startowych, wyczekiwał, nasłuchiwał słów – przekażcie sobie znak pokoju…
To było niezwykłe. W nieprzebranej radości kasowaliśmy największe kłótnie i niesnaski. Trzeba tylko było zawczasu dobrze usiąść, blisko wroga, ot, na wyciągnięcie graby.
Pan się śmieje, ja też.
Ale przychodzi smutek i żal, że wtedy to działało. A dzisiaj…
Tamte smarki wycierają dziś nosy swoim dzieciom.
Gdy nawet raz na ruski rok się spotkamy przypadkiem na ulicy to człowiek nie może być pewien odkiwnięcia głowy.
I co?
I Pan też chce chodzić po ulicach życia z sztywnym karkiem?
Już poza wszystkim. To strasznie głupio wygląda.
pozdrawiam Pana, Panie Miarko
Faryzeusze – jedno z żydowskich stronnictw religijno-politycznych działające w starożytności.
Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze obłudnicy, bo zamykacie królestwo niebieskie przed ludźmi. Wy sami nie wchodzicie i nie pozwalacie wejść tym, którzy do niego idą.
Autor: Jezus Chrystus
Źródło: Biblia Tysiąclecia (wydanie III, 1980), Ewangelia Mateusza 23, 13–14
Faryzeusze stanowili ruch świeckich o zachwycającej pobożności, którego ideałem było zachowanie czystości; nakładali oni na każdego wierzącego surowe zasady czystości wymagane od kapłanów w Księdze Kapłańskiej. Także ich stosunki z innymi były podporządkowane tej konieczności unikania skalania i wszelkiej nieczystości. Życie we wspólnocie chroniło ich przed wpływami zewnętrznymi, a miłość bliźniego zatrzymywała się na granicach bractwa.
Autor: Daniel Marguerat, Bóg ma być dla wszystkich!, „Le Nouvel Observateur”, tłum. „Forum”, 25 marca 2013.
To jest Kościół Chrystusowy- od początku miał taki być, ale szedł długo;
pierwszy raz w życiu zobaczyłem takie zestawienie słów, i to jest niesamowite jak wielką mają moc, konsekwencję
No i właśnie!
Przepraszam bardzo. Ale Pani nieczułość na urokliwość tancznego numeru zespołu muzycznego “Koniec tygodnia” nie jest faryzejski?!
Ja, domorsły meloman, opłakujący niedawną śmierć dalekiego wnuka Chopina, ten sam ja, uwielbiam “Uwielbiam ją”.
A dlatego, że w tych przaśnych podskokach jest zaklęta najprawdziwsza prawda.
Podmiot liryczny w sposób bezprecedensowo elegancki wyraża uczucia każdego chamskiego serca samczego.
Tak, uwielbiamy, że jesteście. Czy to złe?!
Drogie Panie, że też zawsze musicie dziurawić nam serca, gdy są w nabrzmiałym stanie…
Aj, ależ Pan gadatliwy. Zadne tam ckliwości mnie nie odwiodą w bok.
Już z tego wyrosłam i nie zamierzam trollować emocjami.
No, my też byśmy chcieli powyrastać, skamienieć, ale nam nie pozwalacie.
Zombie, czy faryzeuszem, jak to nazywa pani circ, to byłbym, gdybym to ja stawał po nieludzkiej stronie.
Owszem, wyraziłem się ostro, ale w intencji bycia wyrazistym w opisie drugiej strony potencjalnego kontaktu. To rzeczywiście może sprawiać złe wrażenie, ale chyba tylko przejściowo, bo dalej opisuję dokładniej tych jak to Pan mówi gekonów.
To nie ja się tu od nich odcinam, a tylko wyjaśniam obiektywne powody niemożności wejścia z nimi w bliższe relacje. To tylko pokazywanie, że to oni sami dokonali swojego wyboru.
Gdyby ich posłuchać, to oni są faryzeuszami, to oni tworzą zamknięte kręgi, są zarozumiali, pyszni i pewni siebie. To przed nimi trzeba się bronić.
Powyżej piszę: “Są sprzeczności dążeń, sprzeczności już na bazie duchowej”, a takie duchowe sprzeczności to więcej jak sprzeczności między dobrem, a złem, czy prawdą a kłamstwem, czy prawoskrętnym, a lewoskrętnym – to już zupełnie inne definicje rzeczywistości z chęcią niszczenia, a nie współpracy, czy tworzenia wspólnoty.
To dlatego “sprzeczności już na bazie duchowej”, które się pojawiają przy próbie kontaktów z gekonami – to analogia do grzechu przeciw Duchowi Świętemu – to jest grzechu, który nie będzie odpuszczony.
To podobieństwo z niemożnością opracowania jednego prawa dla różnych moralności, religii, czy cywilizacji.
Jeszcze raz podkreślam, to nie ja tu usztywniłem postawę. Wprost przeciwnie – gdyby zdarzył się cud i gekon się nawrócił, ja na dialog pozostaję otwarty.
Bezpośrednio przed kontrowersyjnym zdaniem napisałem:
“Zapewniam Pana, że dużo w tym kierunku robię, by się na takie spotkania otwierać, jednak…”
To miało znaczyć, że to, co dalej będę pisał będzie wyjątkiem w mojej postawie i trudnością przed którą staję, więc Pańskie skupienie się na tym wątku zdecydowanie krytycznie chyba nie popycha naszej dyskusji do przodu.
I jeszcze jedna ważna sprawa, która wiąże się ze “sprzecznościami na bazie duchowej”, które się pojawiają przy próbie kontaktów z gekonami:
Niemożliwe jest przebaczenie grzechów aktywnemu gekonowi.
Procedura jest taka, że staję w postawie miłości i biorę jego grzech na siebie. On czuje się odciążony, ja się już nie gniewam, wracamy do zdrowych relacji. Tymczasem gekon albo nie czuje się grzesznikiem, albo w ogóle neguje grzech jako taki, albo ma inną, np “negatywną” w sensie “pozytywnego myślenia” definicję grzechu i to mnie uznaje za grzesznika gdy oczekuję sprawiedliwości, bo dla niego to wiąże ze złem, którego zazna przy jej wymierzaniu.
Miłość też jest wykluczona, bo moją ofiarę z siebie może np. przyjąć jako coś należnego, czy ofertę biznesową.
Tak w ogóle, to z gekonem z tych właśnie powodów dobrą relację daje się utrzymywać tylko do pierwszego konfliktu, czyli ujawnienia się jego prawdziwej twarzy.
Zatrzymałem nad tym pobocznym tematem, ale wydaje mi się on ważny, bo w mojej obserwacji tych gekonów ujawnia się coraz więcej, bo i demoralizacja postępuje na kroku naszego życia, i nie tępienie patologii, a ich propagowanie przez państwowych pasożytów na nim.
Temat jest ważny w życiu Kościoła, bo wielu, może i większość z mi znanych, to niewierzący praktykujący.
Za tym wszystkim idzie satanizm zaczynając od uznawania zła za normalność, czy tolerancji dla zła w znaczeniu jego równouprawnienia.
I to wszystko robi się coraz bardziej agresywne. Jak czegoś nie zrobimy, wkrótce będziemy w mniejszości.
Myślę, że nie można przesadzać z patrzeniem na chropowatości mowy, z byciem obserwatorem – owszem, patrzeć trzeba, ale na marginesie działań. Czy patrzy się na róże gdy płonie las ?
Pozdrawiam Pana Panie Karolu Józefie.
Panie Miarko.
Znowu zaczynam odpowiedź, jak sił już mało. I znowu spróbuję. Głowa w takich przypadkach nie pracuje błyskotliwie, obniża obroty, ale może przez to zyskuje na prostolinijności.
W największym skrócie.
I ja i Pan. Przyżywamy ten sam dramat.
Bardzo dobrze, że zwrócił mi Pan uwagę, żebym nie akcentował tak bardzo skrajności. Zgoda.
Zaciekawiło mnie więc jakie ma Pan przygody z małymi gekonkami?
Proszę opowiedzieć, choć troszkę. Bo może się wtedy czegoś nauczymy, wymienimy doświadczenia.
A teraz niestety, ale muszę przyczepić się do paru kwiatuszków…
Panie Miarko.
A guzik to kogo obchodzi, czy Pan wybaczy czy nie.
Zdać sobie sprawę należy, że gwarantowane wybacznie ma gekon u Boga. I Pan również, jeśli na gekona się Pan czubi.
To samo!
Moja wieża jest z gumy, i malutka, to twoja jest twarda i za wysoka. Jeśli mi będzie można nawiązać do wcześniejszej metafory.
Panie Miarko. Znowu nie.
Nie możemy stawiać warunków, bawić się w tylko takich piaskownicach jakich my chcemy i tylko z tymi dziećmi, które nam się podobają.
Mamy wręcz wybierać te najgorsze. Te, z których częściej korzystają psy niż dzieci.
Ale żeby mnie Pan źle nie zrozumiał.
Są w tym wszystkim granice.
Na przykład ta, że jeżeli ktoś Pana palnie łopatką, to może mu Pan oddać. A tym bardziej może Pan być bezwzględny, gdy Pawełek nastaje na warkoczyki Moniczki.
Jak się zarażonemu złem powie spokojnie w oczy – słuchaj, jesteś zarażony, chyba ci ciężko z tym, masz, to są dobre tabletki, mi pomogły.
To i Pan musiał zauważyć, mało kto odrzuca propozycję. No może na początku tak, ale tamat wróci, gdy w taki sposób zarzucimy przynentę to haczyk zawsze solidnie się zatnie. I w rybiej jak i gekonowej gardzieli…
Panie Miarko.
Ja wiem, że nieprzyzwoicie kombinuję.
A wie Pan dlaczego!? Bo nie da rady inaczej.
Jak ja bym miał gekony w robocie to pół biedy. Zmieniam robotę albo wysadzam w powietrze zakład pracy. Prosta sprawa.
Ale jak moja rodzina jest gekonowa, wszyscy latają do góry nogami, po suficie. To też mam wysadzić się z niej albo ją?
Dowiedziałem się, że istnieje inne rozwiązanie. Mało tego. Ono jest jedynie dobre i słuszne i racjonalne.
To czemu nie skorzystać?
Szczególnie, że to sam Bóg nas zachęca.
Tak miło się z Panem gada, a się nie zapowiadało. A już wogóle jak by się Pan dowiedział jaki ze mnie gad to…
A jednak, a jednak…
Dziękuję Panu.
Owszem, robię notatki z co ciekawszych obserwacji, możnaby rozważyć problem, tylko, że w internecie, to by się z tego robiła bardziej sensacja ze spraw osobistych, jak szukanie rady. Może jakoś przez Redakcję można wymienić e-maile ?
Obchodzi. Samych zainteresowanych, nawet gdy zrywają relacje i tych co dobrze życzą zainteresowanym, oraz tych co muszą z nimi współżyć.
Samo gwarantowane wybaczenie u Boga to jednak nie automat. To że Bóg wybacza wszystkie nasze grzechy, że nawet można mówić, że już je wszystkie wybaczył, bo wszystkie wziął na siebie i wraz z nimi dał się ukrzyżować, składając tym samym Ofiarę odkupieńczą, ma jednak haczyk.
Wybaczenie to łaska płynąca z miłości, a i miłość, i łaska są dobrowolne, i są wyjątkowym, szczególnym potraktowaniem drugiej osoby, ofiarą na jej rzecz. Tak każda ofiara, jak i każda łaska musi zostać przyjęta.
A nie przyjmie przebaczenia ktoś, kto nie uznaje się winnym, kto nie żałuje za swój grzech. U gekonów to powszechne. Skazany w sądzie też z reguły nie daje się namówić adwokatowi na próbę skorzystania z prawa łaski, gdy czuje się niewinny, zwłaszcza gdy chce walczyć o swoje dobre imię i się odwoływać. Łaska wtedy jest tylko potencjalną. Również w szachach mamy ofiarę jako popularny motyw taktyczny. Często przeciwnik podsuwa nam pod nos swoją figurę, a my jej nie przyjmujemy, bo zyskujemy na tym materialnie, ale zazwyczaj tracimy przy tym pozycję (co jest odpowiednikiem ducha), po czym musimy się bronić.
We wszystkich tych przypadkach ofiara zachodzi dopiero po jej przyjęciu.
Boże przebaczenie, gdy nie przyjęte, pozostaje NIE SKONSUMOWANE. To też chyba to, co przeżywamy we Mszy Świętej – też mamy KONSUMPCJĘ Ciała i Krwi Pańskiej, gdy wierzymy, że są w Hostii Świętej.
Boże Przebaczenie jest dopiero wtedy, gdy Boża ręka wyciągnięta do pojednania, do zgody, czy podtrzymania upadającego grzesznika zostaje przyjęta.
Co do tego, czy ja mam również wybaczenie u Boga jeśli “na gekona się czubię” to też zależy, czy przyjmę to wybaczenie, czy nie i czy jest co wybaczać, bo mojej winy przecież może nie być w wieloznacznym jednak “czubieniu się”. Dyskutować trzeba, racji, prawdy bronić trzeba, napominać grzeszników trzeba, wybaczać nie ma obowiązku. U Boga to nie automat, i u mnie też.
Nie, bo jeżeli chodzi o wybaczanie tym, co mnie dalej chcą poważnie krzywdzić, to nawet jak “nie wiedzą, co czynią”, to za przykładem Jezusa sami im nie wybaczamy, tylko modlimy się, aby to Bóg Ojciec im wybaczył, czy jak Święty Szczepan: “Panie, nie poczytuj im tego grzechu…”.
Ja też twierdzę to samo: “Wybaczenie to nie automat”.
Wymóg “odpuszczenia moim winowajcom” spełniam już przy modlitwie do Boga, o ich nawrócenie, nie trzymając urazy, pozostając przy tym otwarty na odbudowę braterskich relacji. To wszystko oznacza moją rękę wyciągniętą do pojednania. Więcej mi nie wolno, zapomnieć o krzywdzie mi nie wolno. Sprawa jest w ręku Boga. On też nie wybaczy automatycznie, nie zapomni, ale i nie złamie wolnej woli tego winowajcy, by wyrzekł się grzechu i wyraził żal, że się go dopuścił i chęć odbudowy dobrych relacji z Bogiem i ze mną. Ma na to wieczność.
Chyba widzę już w czym się tu różnimy. Pan pisze o kimś “zarażonym złem”, czyli grzeszniku. To wciąż “ryba”. Ja zaś o “złym duchu”, o duchu świata, który ma choćby skromny dostęp do duszy, jakieś uchylone drzwi, jakąś inicjację satanistyczną, nawet nieświadomą, jak np. noszenie garderoby hello kitty, który w krótkim czasie potrafi tego kogoś zamienić w opętanego, czy satanistę, New Age-owca, czy dowolnego potwora, dowolnego gekona, jak to powyżej opisywałem.
W przypadku gekona nie sprawdza się zasada “mało kto odrzuca propozycję”, bo gekon ma już logikę swoistą, on nie rozumuje w kategoriach realizmu, on się w ogóle wyrzeka rozumu na rzecz jakiegoś guru-autoryteta, a wraz z nim i wolnej woli i uczuć ludzkich. Zostają mu w gruncie rzeczy tylko emocje nadmierne, okołocielesno-materialne i niebotyczna pycha.
Teraz rozumiem pańskie oburzenie na “gada”. Pan tu widział człowieka uwikłanego w jakieś “przygody”, a ja potwora – smoka, molocha, przerażającą, krwiożerczą, nienasyconą, złowieszczą bestię, niezdolną do dialogu na ludzkim poziomie.
To samo.
Pan wciąż widzi ludzi, a nie potwory niezdolne do ludzkich uczuć. Gubi tu gdzieś perspektywę człowieczeństwa. Nawet odniesienia rodzinne nie są najwyższymi.
“Jeśli kto przychodzi do mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci itd. — nie może być moim uczniem” (Łk 14,26).
Tak, tak, miłość wymaga wyborów, wymaga ustalenia hierarchi naszych ludzkich wartości wyższego rzędu. Kochamy bowiem wszystkich, ale każdego inaczej, a Boga mamy na szczycie tej hierarchii. I nie chodzi tu tylko o Boga i członków rodziny. Każde ogniwo tej hierarchii kochamy, ale każdego kolejnego “niższego” nienawidzimy, gdy skupiamy się na miłości “wyższego”.
Gekony też kochamy – póki żyją jest nadzieja, że się wyrzekną złego ducha – tylko że kiedy wchodzi w rachubę nasza miłość do ludzi, nienawidzimy gekonów. Nienawidzimy ich nie dla jakichś pobudek osobistych, a dlatego, że znalazły się po “niższej” stronie naszej hierarchii wartości.
Doprawdy ?
Chyba tak łatwo nie skończymy tej rozmowy. Pozdrawiam Panie Karolu Józefie.
//Dla przyklepania Novus Ordo jakieś dziwne siły w Kościele wypromowały „Koronkę do miłosierdzia Bożego”, w której to wierni wymawiają formułkę: „…ofiarowuję Ci Ciało i Krew…Pana Naszego…,,. Modlitwę będącą samą w sobie nawet więcej jak Novus Ordo, bo to wprost lud składa tu Ofiarę.//
Jak można napisać coś tak debilnego?
Koronka to nie wymysł Kościoła, ale prośba Jezusa i dar Łaski dla ludu Bożego.
Zostawcie bzdury i słuchajcie wybitnych kapłanów
Idę na kanapę zatopić się w wykładzie.
O, Siostro, mocno się Siosta zagalopowała.
Debilne to jest twierdzenie, że to prośba Jezusa.
Słowa „Córko Moja, zachęcaj dusze do odmawiania tej koronki, którą ci podałem. Przez odmawianie tej koronki podoba Mi się dać wszystko, o co Mnie prosić będą”, to są słowa kuszenia przez szatana, który chce, aby mu złożyć hołd, a za to otrzymać “wszystkie królestwa świata”, zwane tu “podoba Mi się dać wszystko, o co Mnie prosić będą”.
Słowa koronki są niczym więcej jak słowami tego hołdu, którego oczekuje szatan.
Proszę się wsłuchać w treść tej ofiary, którą się składa wraz z tą koronką. Przecież tam jest nawet “ofiaruję ci duszę i bóstwo Jezusa”. Przecież nawet ksiądz na Mszy Świętej nie składa Bogu Ojcu ofiary z duszy i Bóstwa Jezusa, bo i Jezus ich w swojej Najświętszej ofierze nie złożył. Przecież to najgorsza z możliwych zdrad Jezusa Chrystusa złożyć w ofierze “duszę i bóstwo Jezusa”. Przecież to wyrzec się wiary za iluzoryczne “wszystko, o co Mnie prosić będą”.
Debilne jest nie rozumienie, że Jezus nie tylko nie złożył w ofierze swojej duszy i Bóstwa, ale i nikogo nie uprawnił do tego żeby dysponował Jego “duszą i Bóstwem”. To by tego kogoś czyniło “nad-bogiem”. To by czyniło nad-bogiem i tego, kto tą ofiarę przyjmie, a przecież Bóg by takiej ofiary nie przyjął, bo nie ma ona żadnego sensu. Bo by było sprzeczne z tym, że Bóg jest Jeden w Trzech Osobach. Debilne więc bo nielogiczne, a Bóg jest logiczny.
Przecież tam jest zabójstwo kapłana i Kapłana Jezusa, który Mszę Świętą prowadzi i w ogóle całej Mszy Świętej i zastąpienie jej tą niby-modlitwą “ofiaruję ci ciało i krew Jezusa”.
Debilne jest nie rozumienie, że Jezus nie mógł ani podyktować, ani zalecać odmawiania koronki, ani korumpować nikogo obitnicami za jej odmawianie, bo działałby przeciwko sobie najgorzej już jak można, bo po oddanie “duszy i Bóstwa” diabłu.
Debilne jest nie rozumienie że to diabeł wyprodukował całą beczkę miodu Bożego miłosierdzia, ale pod warunkiem, że będzie konsumowany wraz z łyżką dziegciu koronki, że nie tylko miód w rezultacie tego manewru wróci do tego diabła, ale i pozyska i wszystko dobro świata, i wszystkie dusze dotąd dobrych ludzi – grzesznych, ale szukających poprawy z nadzieją w Bogu, którzy naiwnie, przez odmawianie koronki naiwnie oddadzą się szatanowi.
Kult Bożego miłosierdzia to w istocie taka “jakby-najświętsza” ofiara szatana. Niby traci on wszystko, co ma, ale zyskuje przewagę duchową, a w jej rezultacie może już sięgać po wszystko co jest. Taka odmiana ofiary w szachach, o której ciut wyżej pisałem do karolajózefa.
Już z przyjmowaniem darów (zwłaszcza od fundacji, dotacji, czy sponsorowań) trzeba być ostrożnym, bo bywają zatrute, korupcyjne, bywają zapłatą za zdradę w przyszłości, ukrytą łaską, a co mowa z przyjmowaniem ofiar, czy łask – tu rozum i duch katolicki mówi, że najpierw trzeba tu widzieć czyjąś złą wolę, czyjeś złe plany dalekosiężne, czyjegoś złego ducha – bo one nigdy nie są darmowe, a z zasady są oczekiwaniem zdrady, tolerancji dla zdrady, wymagają tolerancji, obojętności, nawet równouprawnienia dla każdego zła, którego dopuszcza i zamierza się dopuścić “łaskawca”.
Z przyjmowaniem łask od Boga bywamy ostrożni, bo trzeba je przyjąć, a żeby to zrobić trzeba wyrzec się “swojego starego”, zrobić miejsce dla nowego, oferowanego łaską. I robimy to ostrożnie, choć wiemy, że jak od Boga, to wyjdzie nam na dobre.
A co mamy tu z koronką-łaską-? Z tego, co widzę, to przyjmuje się ją łapczywie, zachłannie jak dar w naiwnej wierze, że będziemy nad nim panowali, przyjmuje przez ślepe chciejstwo; przez niebotyczną pychę jacy to my cwani, bo jak będziemy koronkę odmawiali, to dopiero będziemy potężni, będziemy mieli “wszystkie królestwa świata” i to “cokolwiek o co prosić będziemy”, będziemy mieli niebo dla siebie i to na drodze łatwej i przyjemnej, bez pokory i posłuszeństwa wobec Boga, bez wyrzeczeń osobistych i patrzenia na innych, na drodze na skróty, nie jak ci wszyscy, co jej nie odmawiają;
przez wściekły nademocjonalizm – zabójcę ludzkich uczuć, ludzkiego ducha, wolnej woli, świadomości rzeczywistości, myślenia, rozumu i całej wiary dotychczas objawionej, całej Tradycji Kościoła.
Debilne jest nie rozumienie, że koronka znosi i całe Boże Objawienie, i naukę Kościoła, i sakramenty święte.
Debilne jest nie rozumienie, że odmawianie koronki jest już inicjacją w satanistyczną religię jakichś Odmawiaczy Koronki, nawet jak się równolegle praktykuje wiarę katolicką i respektuje całe Boże Objawienie, naukę Kościoła i przyjmuje sakramenty święte, oraz modli się z przekonaniem że do Boga, a nawet modli się egzorcyzmem do Świętego Michała Archanioła (bo już duchowo modlitwa taka ma całkiem inny adres).
Debilne jest posługiwanie się koronką, wręcz “stosowanie koronki” (spotkałem taki zwrot) jako zaklęcia magicznego, a dokładnie takie jest znaczenie obietnicy “Przez odmawianie tej koronki podoba Mi się dać wszystko, o co Mnie prosić będą”.
Debilne jest stwierdzenie: “Koronka to … dar Łaski dla ludu Bożego”.
Debilne jest zestawienie słów “dar Łaski”. Bo albo dar, albo Łaska. Dar jest bytem, łaska prawem.
Dar można przyjąć i mieć, dysponować nim dowolnie, panować nad nim, a nad łaską panuje duch.
Przyjąć łaskę to już trzeba wraz z duchem, to najpierw przyjąć ducha, to uznać duchowy prymat łaskawcy.
Bo cóż tu jest tym “darem”, jak nie “klucz do władzy nad światem” i “klucz do nieba” zawarty w obietnicy “dam wszystko, o co mnie prosić będą” ?
Bo cóż jest tą “Łaską”, jak nie prawo do dowolego swawolenia, czy używania sobie w poczuciu bezkarności, a nawet nagrody od “łaskawcy”.
Bo cóż jest tą “Łaską” jak nie jakiś “Kościół Niedzielopalmowy” z “Bogiem-czarownikiem” od spełniania koncertu życzeń wszystkich a zwłaszcza pasożytów i złoczyńców, wszelkich osobników aspołecznych i amoralnych, włącznie z życzeniami nielogicznymi, których im dotąd “świat realny” nie spełniał.
“Łaska” – “Kościół Niedzielopalmowy” – bez pracy i walki, nawet bez dyskusji, żeby ktoś nie dopatrzył się w tym kłótni, bez wzrostu duchowego, bez dojrzewania w człowieczeństwie, bez pełnienia dobrych uczynków zwłaszcza płynących z wiary, nadziei i miłości, bez pełnienia uczynków miłosierdzia (Obietnica “przez odmawianie tej koronki podoba Mi się dać wszystko, o co Mnie prosić będą” znosi i ten obowiązek), a tylko konsumpcji rzeczy pożądanych, miłych i przyjemnych, konsumpcji obowiązków rodziców i władzy (w małżeństwie obowiązków mężów, w zakładzie pracy parytety), a zwłaszcza konsumpcji Bożego miłosierdzia. Do tego konsumpcji powszechnej równości, powszechnej miłości, powszechnego wybaczenia i powszechnego błogosławieństwa i “nieba dla wszystkich”.
Zwłaszcza to “niebo dla wszystkich” (Odmawiaczy Koronki) to już prze-debilizm – “wszystkich” oznacza “bez względu na ducha”, a więc z całym bagażem najgorzej rozumianego “swego” – swoich celów, swoich pożądań, swojej pychy, swojej władzy, przepchanek, przemocy i terroru, ze “swoim” przed wspólnotowym, z indywidualizmami przed dobrem wspólnym, z niewolą i bezprawiem, “niedotykalnością” “nie swoich”. Całe multi-kulti w wiecznym wrzeniu. Kocioł pod którym diabły z radością palą, a od czasu do czasu wrzucają weń jakiś ochłap dla ubawu.
Debilne jest nie rozumienie, że to jest piekło, a nie niebo.
Debilne jest nie rozumienie, że ta satanistyczna religia Odmawiaczy koronki to dzieło poprawności politycznej, tego konglomeratu satanizmów. Tu się nie mówi o grzechu, o poprawie, by wyjść z niego, tylko o jego odpuszczeniu. A gdzie naprawa win, a gdzie zadośćuczynienie pokrzywdzonym, a gdzie szukanie formuł na życie w pojednaniu i wzajemnym zaufaniu ?
A koronka jest taka miła, grzeczna – grzecznością równą dla wszystkich, taka tolerancyjna i równouprawniająca, taka bezkonfliktowa, taka nikogo nie namawiająca do nawrócenia – bo i po co, jak się można pomodlić koronką i wystarczy.
Diabeł nie chce, byśmy się nawracali do Boga, byśmy się starali “być doskonałymi, jak doskonały jest Ojciec nasz niebieski”, chce za to byśmy w nim ukrytym w “magicznym zaklęciu” pokładali nadzieję i to jest sedno całej tej “Łaski” zawartej w koronce.
Jeden z Odmawiaczy Koronki tłumaczył mi że sprawiedliwość Boża jest za surowa i zgodnie z nią nikt by się do nieba nie dostał, więc koronka jest potrzebna. Ja na to, że to “szukanie drogi na skróty”, a ten nie zauważył ironii, tylko przyznał, że “tak to traktuje”.
Później tą antysprawiedliwościową motywację spotykałem i gdzie indziej. Za nią idzie sprawa tak niebagatelna jak rozbijanie jedności Trójcy Świętej. Inaczej mówiąc”zły Ojciec, dobry Syn. Gdyby Jezus miał być Autorem koronki, to znałby i tą antysprawiedliwościową motywację i na rozbijanie jedności Trójcy Świętej by się nie poważył.
Inna sprawa – Odmawiacz Koronki mawia afirmacją “Idę do nieba bo Bóg mnie kocha”. Koronka, a więc i miłosierdzie będące owocem miłości nie stawia warunków dla tej miłości – może to być zarówno miłość dobra jak i miłość zła, może nie stawiać warunku, by nienawidzić zła. Mówi się, że Bóg najbardziej kocha największych grzeszników i …głosi się herezję. Bo najwięksi grzesznicy potrzebują najwięcej miłosierdzia Bożego, a to różnica. Bóg kocha dobro, nienawidzi zła. Bóg jest miłością, ofiarą i służbą, ale dobru. Grzeszników kocha i to wszystkich, ale nie z ich całym bagażem dobra i zła, ale tylko to dobro, co w nich jest, choćby to były iskierki z których da się wzbudzić płomień spalający ich zło. Tymczasem koronka – samo jej odmawianie – daje wstęp do “nieba” i duszom czarnym, i w buciorach od gnoju, i z krwią na rękach – jak wszystkim, to wszystkim.
To Bóg w imię tak pojętej miłości miałby przestać być Dobry ?
To Kościół miałby “w imię Boże” to promować, a “działający w tym kierunku duch”, byłby Duchem Świętym ?
Miarko, masz olbrzymią wyobraźnię. Widzisz rzeczy, których nie ma. Mówiąc dosadniej, coś sobie roisz.
Widzisz zło, którego nie ma w rzeczywistości, czyli dokonujesz projekcji jakiegoś zła, które jest w Tobie.
Jeśli chcesz zrozumieć tajemnicę Koronki… to ją odmawiaj, prosząc o dar rozeznania. A jeśli boisz się, że mimo dobrej intencji w magiczny sposób obrazisz Boga (co już jest zabobonem), to módl się słowami innej modlitwy. Choćby tej:
Boże, choć Cię nie pojmuję,
Jednak nad wszystko miłuję.
Nad wszystko, co jest stworzone,
Boś Ty dobro nieskończone.
A jako samego siebie,
Wszystkich miłuję dla Ciebie.
A ty chcesz rozumieć niezmierzone miłosierdzie Boże ludzką logiką?
Stawiasz się tym ponad “Ojcem Przedwiecznym” do którego się modlimy ofiarując to, co sam nam dał Jego Syn- duszę i bóstwo. Miłość daje wszystko nic nie zostawiając dla siebie-to Boża miłość, absolutna.
Chcesz Boga ograniczać?
Tak, da nam wszystko o co prosimy, wszystkie królestwa świata, które dał Adamowi, a ten oddał to diabłu. Teraz mamy szansę mu to utracone dziedzictwo odebrać, bo wracamy do Ojca koronką, jak syn marnotrawny.
Dał nam Bóg szansę, bo On jest Władcą Wszechświata, nie lucyper.
Aha. Koronka niczego nie znosi.
Chrystus wypełnił Stary Testament nie znosząc go.
Odmawianie Koronki niczego nie zastępuje. Ani tego: “to czyńcie na moją pamiątkę”, ani tego: “Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili”, ani “Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego”, ani “Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich”.
Widzisz, masz następną “satanistyczną koronkę”. Wystarczy, że się zbierzemy w Jego imię i możemy zażądać, cokolwiek nam się zachce –
“na drodze łatwej i przyjemnej, bez pokory i posłuszeństwa wobec Boga, bez wyrzeczeń osobistych i patrzenia na innych, na drodze na skróty”, bez sakramentów i bez „bycia doskonałymi, jak doskonały jest Ojciec nasz niebieski”.
Nie musi być w niej, czy w obietnicy ją gruntującej
, że znosi.
Dokładnie, to wyrażają to słowa “Jezusa”: “Przez odmawianie tej koronki podoba Mi się dać wszystko, o co Mnie prosić będą”, natomiast wszystko czynią obiektem transakcji” – wszystko za odmawianie koronki. Taka jest logika, inaczej mówiąc myślenie przyczynowo-skutkowe.
Jaką więc Pan ma podstawę, żeby twierdzić, że cokolwiek poza odmawianiem koronki ma jeszcze sens w życiu religijnym Odmawiaczy ?
Wypełnił nie znosząc, w szczególności wszystko to, co Stary Testament mówił na Jego temat. Natomiast nie wypełniał wszystkich zasad prawa żydowskiego, wiele z nich zmieniając, przez co miał konfikt z uczonymi w piśmie, faryzeuszami i kapłanami.
To nie jest w obietnicy do koronki zniesione, tylko pozbawione znaczenia. Za to ważniejsze jest:
1. Czynić macie “odmawianie koronki”.
2. A ja wam to wybaczam, gdy tylko pomodlicie się koronką i jeszcze nagrodzę czymkolwiek zechcecie.
3. Odmawiacze koronki już stali się jak dzieci i do królestwa niebieskiego wejdą – teraz już starczy że poproszą.
4. Jak odmawiacie koronkę to już nie trzeba innej zgodności, ani w ogóle nie trzeba liczyć na spełnienie waszych próśb przez Ojca, bo ja sam dam wam wszystko, o co Mnie prosić będziecie.
To już demon od koronki każe się prosić żeby coś spełnił, a my się “zbierzemy w Jego imię i możemy zażądać, cokolwiek nam się zachce” ? Żądać ? Cokolwiek ? „Na drodze łatwej i przyjemnej, bez pokory i posłuszeństwa wobec Boga, bez wyrzeczeń osobistych i patrzenia na innych, na drodze na skróty”, bez sakramentów i bez „bycia doskonałymi, jak doskonały jest Ojciec nasz niebieski”
I to wszystko jeszcze “w Jego imię” ???
Czy to nie tyle, co w Jego zastępstwie, czy z Jego upoważnienia, albo “tak jak On by postąpił” ?
“Cokolwiek nam się zachce”, czy “Cokolwiek w Jego imię” ?
Żądać, od Łaskawcy ?
Udowodnij.
Nie, nic takiego nie wyrażają. Nakładasz własne projekcje na słowa Jezusa. Jest to aktem pychy. Nie zrozumiesz, jeśli nie wsłuchasz się w to, co mówi – z pokorą.
Panie Miarko, dotychczas ja robiłem na Legionie za dyżurną pieniącą się szybko gorączkę.
Pan mnie zdeklasował.
Ależ ja nie mam nic do “niezmierzonego miłosierdzia Bożego”. Nawet pochwaliłem to, co spisała siostra Faustyna jako “beczkę miodu miłosierdzia Bożego”.
Natomiast koronką nazwałem “łyżką dziegciu”, którą szatan nam wmusza do konsumowania z tą “beczką miodu”.
„Ojcze Przedwieczny” to tylko adres słowny koronki, zaś jej adresem duchowym jest demon, z którym zawieracie transakcję wymiany – odmówienie koronki jako pokłon demonowi, a za to “wszystko” od niego.
Duszy się nie da nikomu dać – od Boga pochodzi i do Boga wraca, a Bóg, Sędzia sprawiedliwy ją kieruje do nieba, czyśćca lub piekła.
“Oddam ci serce i duszę, oddam ci wszystko co mam”, gdzie oddaje się duszę, to tylko słowa z piosenki biesiadnej, słodkie słówka do zwodzenia naiwnych dziewczyn, które mylą miłość niedojrzałą, nademocjonalną, z miłością dojrzałą, która jest decyzją wolnej i świadomej woli.
Gadanie, że Jezus nam dał swoje Bóstwo, to kompletne niezrozumienie teologii. Bóstwo Jezusa jako cecha Jego Bożego Ducha przez cały czas Jego ziemskiej wędrówki było i w niebie, i na ziemi. Duchy mają zdolność bilokacji i są nieśmiertelne.
Bóstwo Jezusa nie umierało wraz z Jezusem. Twierdzenie że można ofiarować Bóstwo Jezusa i że Jezus nam je ofiarował to zupełna herezja, tego chyba nie wymyślili nawet Świadkowie Jehowy, którzy nie wierzą w Zmartwychwstanie.
Bóstwo Jezusa ma caluteńki czas miejsce w niebie, gdzie mieszka Bóg Jedyny w Trójcy Świętej. Wszelkie te manipulacje z duszą i Bóstwem Jezusa, to jakieś diabelskie manewry dla ich związania, przejęcia, czy zastąpienia w sercach Odmawiaczy Koronki przez diabła.
Miłość nic nie daje. Miłość nie jest Bogiem. To Bóg jest miłością.
Nie ma tu żadnego znaczenia, że to “Boża miłość, absolutna” cokolwiek znaczy to “absolutna”. Pozostaje miłością, nie Bogiem. Miłość w ogóle nie jest bytem, tylko relacją.
Nawet jakby podmienić w tym zdaniu “miłość” na “osoba kochająca”, to mielibyśmy:
“Osoba kochająca daje wszystko, nic nie zostawiając dla siebie”.
Byłaby to miłość niedojrzała, nademocjonalna. Bo miłość to dawanie dobra osobie kochanej. Oddając jej wszystko, osoba kochająca musi umrzeć, a osobie kochanej zostanie samotność. Bezsens miłości niedojrzałej jest samobójczy.
Miłość – ta prawdziwa, dojrzała – jest przede wszystkim decyzją świadomej i wolnej woli trwałą, dalekowzroczną i odpowiedzialną.
Jest łaską, nie darem. Jest udzielaniem ze swego. Nie jest dawaniem, by się ogołocić, a osoba kochana, by mogła dysponować dobrami osoby kochającej według swojej egoistycznej woli. Jest natomiast hojna i ofiarna, poświęca wszystko czym dysponuje, ale tylko w wyższej potrzebie.
Osoba kochająca nie daje wszystkiego, “nic nie zostawiając dla siebie” – miłość to przede wszystkim spoiwo wspólnoty, a więc gromadzenie dobr wspólnych, zgodne współżycie w pojednaniu i zrozumieniu, a nie wyzbywanie się dóbr, nie trwonienie.
Osoba kochająca natomiast obdarza dobrami duchowymi. Nawet jak te duchowe zostaną przyjęte, to osoba obdarzająca wciąż je ma (prawo bilokacji duchów). To dar, więc może z nim zrobić co chce. Może np odwzajemnić, albo oddać się egoistycznej konsumpcji, albo obdarzyć nim kogoś innego, a darczyńcą wzgardzić.
To “ofiaruję ci duszę i Bóstwo” (jeśliby logika nie udowadniała że to niemożliwe) jest tu tym trzecim przypadkiem wzgardą Jezusa.
Wysyłani na ewangelizację apostołowie wchodząc do jakiegoś domu mówili “Pokój temu domowi”. Jak człowiek był niegodny, pokój wracał do nich. Byty duchowe są istotami bardzo wrażliwymi.
Jakże więc możecie liczyć na to, że jesteście godni by piastować “duszę i Bóstwo” Jezusa (nawet gdyby to było możliwe, żeby je wam ofiarował) i jeszcze składać z nich ofiarę?
Prawa, które Bóg ustanowł dla naszego świata wiążą i Jego w działaniach w tym świecie. W szczególności Bóg jest niesprzeczny i logiczny. Odwołanie się do logiki w niczym Boga nie ogranicza. To działanie w Jego intencji.
Syn marnotrawny wracał do Boga i do swojego Ojca nie koronką a doskonałym żalem za grzechy.
W koronce tego żalu nie ma, a jest tylko prośba o miłosierdzie i to nawet jak przyjąć za literą, a nie duchem adresu “Ojcze Przedwieczny”, to prośba nie pokorna, a butna, pyszna – w formie transakcji – wasza ofiara za Boże miłosierdzie.
Nawet żeby koronka była od Jezusa, to zawarty w niej “żal za grzechy” jest tylko na pozór żalem niedoskonałym jako strachem przed karą, wręcz prośbą “aby nie piekło” (a gdzie do “odzyskiwania królestw od diabła” ?), ale w rzeczywistości to nie żal za grzechy, tylko robienie biznesu: koronkę za obietnice.
A wszystkie te szanse, które Bóg wam dawał przed koronką to już się nie liczą ? Bóg by tak nagle zmienił zasady ? Zerwał ciągłość ? Zaprzeczył sobie ?
A te wszystkie argumenty merytoryczne które przytoczyłem w poprzednim liście ? Doczekam się odpowiedzi ?
Panie Miarko.
Pisze Pan szalenie zajmująco. Ja się przyznam, że mnie to najzwyczajniej porywa.
Ale.
Jako całość, to ja to jednak odrzucam. Bo forma, metoda postępowania jest okropna.
Dlaczego Pan, na przykład, nie napisał w punktach. Słuchajcie ludzie. To, i to, i jeszce to. To wzbudza moje obawy. Nie wiem jak to sobie poukładać. Pomóżcie, wytłumaczcie.
Nie. Pan wali od razu o demonach.
No niech sam Pan przyzna, czy tak się powinno postępować.
Ja jestem głupiutki żuczek, to jak czegoś nie wiem, to posiłkuję się wiedzą i doświadczeniem osób, które uznaję za mądrzejsze ode mnie. Na szcęście jest w Kim przebierać…
Prosta sprawa.
Nasz Papież zachęcał do odmawiania Koronki.
I co teraz? Mylił się, był na usługach demonów? Da Pan radę to udowodnić, zanegować Jego dorobek?
No życzę powodzenia.
Coś Panu opowiem.
Dawno temu zastanawiałem się nad zawołniem – Szczęść Boże!
I wie Pan co mi wyszło? Tak na logikę.
Ze to też jakieś może nie demoniczne, ale głupie jest.
No bo po pierwsze łamiemy jedno z przykazań. Przy byle okazji, na daremno szafujemy imieniem Bożym. Wystraczyło by mówić – dzień dobry, albo niech ci się szczęści. No tak czy nie?!
Odpowiedziałem sobie, że ważniejszy jest inny aspekt. Bo akcentujemy tym zwrotem obecność Boga, zawsze i wszędzie, i Jego wpływ na wszystko. Przyznajemy tym samym, że tylko od Niego wszystko zależy.
Ale wychodzi też kolejny dysonans.
No bo jak to?
Mamy specjalnie prosić o Boże błogosławieństwo, Boże wstawiennictwo. No niby dobrze.
A co? A jak byśmy tego nie zrobili to na takowe nie możemy liczyć?!
Absurd.
Ano właśnie. Okazuje się, że wychodzi na to, że używając tych słów niczego złego nie robimy i niczego heretyckiego nie stwierdzamy.
Najważniejszy jest przekaz, świadomość, że jesteśmy dziećmi Boga. Czyli w praktyczny sposób wypełniamy pierwsze, podstawowe przykazanie.
No i chwilowego, iluzorycznego diabła wyrugowałem. Bo faktycznie, pojawił się tylko w mojej słabej i głupiej głowie. O tym wspomina systematycznie Asadow. Żebyśmy nie przekombinowali prostych spraw. Nie robili problemów, nie stwarzali demonów tam gdzie ich nie ma.
Panie Miarko.
Pojawił się Pan katolickim portalu. I poczyna Pan sobie mocno. Nie wygląda to dobrze.
Apeluję do Pana, nie pierwszy raz. Nie jako wielki teolog ale jako żuczek.
A nawet ja widzę, że Pan popada w tarapaty. A Pan, posiadając jak mniemam większą wiedzę, tego nie umie dostrzec?
pozdrawiam
P.S.
Mam nadzieję, że Pan nie czmychnie od nas z portalu jak wielu przed Panem. Proszę zawalczyć. Z sobą i dla siebie.
1. “Odmawiajcie koronkę”, z którą się wiąże obietnica “wszystkiego” ma po ustanowieniu koronki większe znaczenie dla odmawiaczy Koronki jak: „to czyńcie na moją pamiątkę”. Od strony marketingowej koronka wygrywa – np pokusą szybkiej kalkulacji, prymatem brania nad dawaniem, obietnicą szybkiego i nieograniczonego sycenia emocji. Nadto koronka nie wymaga rezygnacji z udziału w Mszy Świętej i innych praktykach katolickich. (do czasu !!!).
2. W miejsce „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili”, po ustanowieniu koronki większe znaczenie dla tych co ją odmawiają będzie miało: “odmawiajcie koronkę”. (“Bo będziecie mieli wszystko wybaczone gdy tylko pomodlicie się koronką i jeszcze nagrodzę czymkolwiek zechcecie”.)
3. W miejsce: „Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego”, większe znaczenie dla Odmawiaczy Koronki ma: “odmawiajcie koronkę”. (“Bo przez odmawianie koronki stajecie się jak dzieci i do królestwa niebieskiego wejdziecie – gdy poprosicie.)
4. W miejsce: „Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich” większe znaczenie ma “odmawiajcie koronkę”. (“Bo jak odmawiacie koronkę to już nie trzeba innej zgodności, ani w ogóle nie trzeba liczyć na spełnienie waszych próśb przez Boga Ojca, bo ja sam dam wam wszystko, o co Mnie prosić będziecie”.)
Argument nieważny. Jest projekcją. Nie jesteś “odmawiaczem koronki”. Nie przeprowadziłeś naukowych badań pytając dość wielu “odmawiaczy”.
Znowu projekcja. Dodatkowo – “będziecie mieli wszystko wybaczone” to wymysł w 100% Twojego autorstwa.
Właśnie. Czemu nie? Plus oczywiście – projekcja.
Oczywiście – projekcja. Ale w czyje imię zbierają się miliony odmawiające wspólnie Koronkę w godzinie łaski?
To największy Twój błąd. Wierzysz w magię. Wierzysz, że znaczenie ma układ słów, a nie intencja; że przez wypowiedzenie niewłaściwego “zaklęcia” człowiek oddaje swoją duszę Szatanowi.
A przecież Bóg wie, o co chcemy prosić zanim to pomyślimy.
Jeśli więc spełniamy w pokorze życzenie Jego Syna, nie rozumiejąc nawet w pełni słów jakie nam powierzył, ale kierując naszą miłość, uniżenie – ku Niemu, myślisz, że da nam kamień zamiast chleba?
“Teologia Bożego Miłosierdzia” http://duchowy.pl/2012/04/16/teologia-bozego-milosierdzia/
W niedzielę Bożego Miłosierdzia uczestniczyłem z dyskusji na temat teologii obchodzonego w tym dniu Święta oraz doktrynalnej poprawności orędzia zawartego w Dzienniczku Siostry Faustyny.
Jeden z rozmówców zacytował słowa znanego teologa: Koronka do Miłosierdzia Bożego zawiera błędy teologiczne. Po pierwsze Bóstwo Syna jest to samo co i Boga Ojca, a więc nie może być ofiarowane Ojcu Przedwiecznemu; po drugie nie wolno składać na ofiarę czy jakkolwiek w ogóle ofiarować Bóstwa; po trzecie nie może być ono przebłaganiem za grzechy, gdyż Bóstwo, a konkretnie Bóg odpuszcza grzechy, lecz nie jest ofiarą przebłagania; to w naturze ludzkiej Zbawiciel jest przebłaganiem za grzechy nasze.
Kolejny rozmówca podzielił powyższe stanowisko i powołał się na opinię innego bardzo znanego teologa, który zaproponował przeformułowanie nieszczęśliwych zdań z Koronki.
Odnosząc się do tych wypowiedzi specjalista w zakresie Prawa Kanonicznego stwierdził: Trudność jest na poziomie semantycznym a nie teologicznym. Penitencjaria Apostolska nie udzieliła by szczególnych przywilejów związanych z Koronką gdyby zawierała błędne treści doktrynalne – a Polska ma przywilej odpustu zupełnego za każdym razem kiedy Koronka jest odmawiana przed Najświętszym Sakramentem.
Przedstawiciel twardej linii teologicznego nauczania przypomniał o dwóch bardzo ważnych prawdach: 1. Zuchwale grzeszyć licząc na Boże miłosierdzie to grzech przeciwko Duchowi Świętemu, a więc sama nauka o miłosierdziu bez nauki o sprawiedliwości jest niepełna. 2. Trzeba przypominać o tym, że Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza, a za złe karze, bo to po prostu jest jedna z sześciu głównych prawd wiary, koniecznych do zbawienia.
W odpowiedzi na cytat zaczerpnięty z wypowiedzi wybitnego teologa pojawił się głos innego wybitnego teologa, obalającego wskazaną powyżej argumentacje: «Ofiaruje Ci (..) Bóstwo» nie jest ofiarowaniem Bóstwa w sensie ontologicznym, bo oczywiście byłaby to jakaś modlitewna tautologia tylko jest to ofiarowanie Syna – Boga i Człowieka – Ojcu. Właśnie Syn jako Bóg ofiarował sie na krzyżu Bogu – Ojcu, więc można ofiarowywać bóstwo Syna Ojcu w koronce, podobnie jak w «Per ipsum, et cum ipso, et in ipso» Mszy Św.
W poniedziałek zaglądam do mailowej skrzynki i czytam list: a wiesz… wczoraj mój tata mi powiedział, że w mojej rodzinnej wiosce zmarła taka pani, miała 100 lat. Ona całe życie z różańcem w ręku, wszyscy o niej mówili, ze to taka święta kobieta, człowiek modlitwy, dobra, cicha, nikomu złego słowa, itp. W takie święto zmarła….
I nagle wszystko stało się proste!
Napisane jest bowiem: Wytracę mądrość mędrców, a przebiegłość przebiegłych zniweczę. Gdzie jest mędrzec? Gdzie uczony? Gdzie badacz tego, co doczesne? Czyż nie uczynił Bóg głupstwem mądrości świata? Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć; i to, co nie jest szlachetnie urodzone według świata i wzgardzone, i to, co nie jest, wyróżnił Bóg, by to co jest, unicestwić. (1 Kor 1, 19-28)
Z tą modlitwą Pan Jezus związał wielkie obietnice pod warunkiem właściwej praktyki nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego, czyli w duchu ufności wobec Pana Boga i miłosierdzia względem bliźnich. Wyrazem tej ufności jest wytrwałość w modlitwie; im większa ufność, tym większa wytrwałość w od- mawianiu Koronki. Pan Jezus powiedział do Siostry Faustyny, że przez tę Koronkę można wszystko uprosić, ale nigdy nie twierdził, że natychmiast i po jednorazowym jej odmówieniu, z wyjątkiem łaski dobrej śmierci. W swym „Dzienniczku” Siostra Faustyna opisuje takie sytuacje, gdy jej prośba została spełniona po jednorazowym odmówieniu Koronki np. uciszenie burzy (Dz. 1731), i takie, gdy tę modlitwę odmawiała ustawicznie przez wiele godzin, np. aby uprosić deszcz (Dz. 1128). Gdy modliła się przy konających czasem wystarczyło jednorazowe odmówienie Koronki, by uprosić łaskę szczęśliwej i spokojnej śmierci, a innym razem trzeba było ją odmówić wiele razy, gdy dusza potrzebowała wielkiej pomocy modlitewnej (Dz. 1035).
Z ufnym odmawianiem Koronki do Miłosierdzia Bożego Pan Jezus związał obietnicę uproszenia wszelkich łask, gdy powiedział: Przez odmawianie tej Koronki podoba Mi się dać wszystko, o co Mnie [ludzie] prosić będą (Dz. 1541), dodając: jeżeli to (…) będzie zgodne z wolą Moją (Dz. 1731). Wola Boga jest wyrazem Jego miłości do człowieka, a więc wszystko, co jest z nią niezgodne, jest albo złe, albo szkodliwe i dlatego nie może być udzielone przez najlepszego Ojca, który pragnie tylko i wyłącznie dobra dla człowieka w perspektywie wieczności.
Warto zwrócić uwagę na to, że recytacja koronki zawsze powinna być w liczbie mnogiej, ponieważ wyraża ona prośbę o Miłosierdzie Boże „dla nas i świata całego” (Dz. 476). „Nas” w tej formule oznacza recytującego i wszystkich, za których jest on zobowiązany i pragnie się modlić; natomiast określenie „cały świat” obejmuje wszystkich żyjących i zmarłych przebywających w czyśćcu. Formuła „miej miłosierdzie dla nas i całego świata” posiada jeszcze jeden wymiar. Uczy wyzwalania się z egoizmu w modlitwie i dostrzegania potrzeby troski o dobro innych; uczy nasze osobiste dobro jednoczyć z dobrem wspólnoty. Czyni to z odmawiania Koronki do Miłosierdzia Bożego akt ofiarnej – miłosiernej miłości chrześcijańskiej, obejmującej ostatecznie swym zakresem całą ludzkość (Dz. 929).
Do poczytania:
http://www.faustyna.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=358&Itemid=77&limit=1&limitstart=1
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/M/ML/koronka_jakodmawiac.html
Jeszcze jeden ważny fragment:
Ksiądz Wincenty Granat, były rektor KUL–u, uważał, że Koronka do Miłosierdzia Bożego zawiera błędy teologiczne, a więc nie może pochodzić od Boga. Na sympozjum poświęconym tematyce miłosierdzia Bożego wygłosił referat, w którym napisał: W modlitwie powyższej znajdują się istotne błędy teologiczne: po pierwsze Bóstwo Syna jest to samo co i Boga Ojca, a więc nie może być ofiarowane Ojcu Przedwiecznemu; po drugie nie wolno składać na ofiarę czy jakkolwiek w ogóle ofiarować Bóstwa; po trzecie nie może być ono przebłaganiem za grzechy, gdyż Bóstwo, a konkretnie Bóg odpuszcza grzechy, lecz nie jest ofiarą przebłagania; to w naturze ludzkiej Zbawiciel jest przebłaganiem za grzechy nasze.
Tę sporną kwestię wyjaśnił ks. prof. Ignacy Różycki, tłumacząc, że sens formuły: Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo (…) Pana naszego Jezusa Chrystusa trzeba rozpatrywać w całości; nie można wyrywać z kontekstu samego słowa Bóstwo. Jedynie w kontekście – pisze ks. Różycki – można znaleźć (…) klucz [do właściwej interpretacji słów], jak wymaga tego podstawowa reguła wszelkiego krytycyzmu. Sprzeciwiano by się więc poważnie zasadom interpretacji naukowej; sfałszowano by brutalnie sens, jaki Zbawiciel chciał nadać tej formule i doszłoby do absurdu teologicznego, jeśliby – nie uwzględniając kontekstu – wyjaśniono słowo: „Bóstwo” jako „natura Boska”, gdyż jest oczywiste, że natura Boska Jezusa Chrystusa jest identyczna z naturą Ojca i z tego tytułu nie może Mu być ofiarowana.
Formuła, o którą toczył się spór, nie pojawiła się po raz pierwszy w treści Koronki do Miłosierdzia Bożego, lecz od dłuższego czasu była używana w Kościele w kontekście eucharystycznym i chrystologicznym. Najważniejszym i najbardziej uroczystym kontekstem eucharystycznym – zauważa ks. Różycki – jest dogmatyczna definicja obecności eucharystycznej całego Jezusa wyrażona przez Sobór Trydencki, w której to definicji „Bóstwo” nie oznacza natury Boskiej, wspólnej trzem Osobom. Oznacza ona bezpośrednio – tzn. dokładnie, ściśle – Osobę Boską Jezusa. Ta sama formuła w kontekście eucharystycznym pojawiła się w modlitwie podyktowanej przez anioła dzieciom w Fatimie w 1916 roku. Tak więc, odmawiając Koronkę do Miłosierdzia Bożego ofiarujemy Ojcu nie samo Bóstwo Jezusa, lecz całą Jego Osobę, tzn. tak Jego Boską osobowość, jak i całe człowieczeństwo, złożone z ciała, krwi i duszy.
Może się jednak zrodzić pytanie: czy cała osoba Syna Bożego Wcielonego może być ofiarowana Bogu? I na to pytanie pozytywnie odpowiada ks. I. Różycki, powołując się na List św. Pawła do Efezjan, w którym mowa jest o tym, że Chrystus spełniając swą misję sam pierwszy wydał się za nas w ofierze i dani (Ef 5, 2). Z tego tekstu Pawłowego – pisze ks. Różycki – wynika, że przedmiotem ofiary złożonej przez Chrystusa Bogu Ojcu był On sam cały, tzn. Jego całkowite człowieczeństwo oraz Jego Boska Osoba. Stąd, gdy odmawiamy te słowa Koronki, jednoczymy się z ofiarą Jezusa na krzyżu, złożoną przez Niego dla naszego zbawienia. Recytując słowa: najmilszego Syna Twojego odwołujemy się do tej miłości, jaką Bóg Ojciec darzy swego Syna, a w Nim wszystkich ludzi. Uciekamy się – pisze ks. Różycki – do najsilniejszego motywu, aby być przez Boga wysłuchanym.
//Dokładnie, to wyrażają to słowa „Jezusa”: „Przez odmawianie tej koronki podoba Mi się dać wszystko, o co Mnie prosić będą”, natomiast wszystko czynią obiektem transakcji” – wszystko za odmawianie koronki. Taka jest logika, inaczej mówiąc myślenie przyczynowo-skutkowe.
Jaką więc Pan ma podstawę, żeby twierdzić, że cokolwiek poza odmawianiem koronki ma jeszcze sens w życiu religijnym Odmawiaczy ?//
Nie można wyrywać z kontekstu życia chrześcijanskiego żadnej modlitwy, bo wychodzi absurd podobny temu, kiedy wyrywa się jakieś zdanie z Ewangelii rozpatrując go osobno, np. ”kto nie ma w nienawiści ojca i matki”.
Jezus zwraca się do wiernych Kościołowi, nie do pogan.
Masz miarka typowy marksistowski umysł.
Ktoś to musi robić. Jest takie prawo Murphy’ego: “Jak coś się może stać, stanie się na pewno”.
Intencją ludzi roztropnych i dalekowzrocznych jest robić wszystko co w ich mocy, by się nie mogło stać nic złego czy dla naszego Kościoła, czy dla naszej ludzkiej wspólnoty, Narodu, Rodziny i innych osób kochanych.
Z tym “zabójstwem kapłana i Kapłana Jezusa, który Mszę Świętą prowadzi i w ogóle całej Mszy Świętej i zastąpienie jej tą niby-modlitwą „ofiaruję ci ciało i krew Jezusa”” sprawa jest właśnie w tym, że teraz to coś złego już może się stać.
Weźmy takie:
1. Episkopat uchwalił zmianę w przykazaniach kościelnych, że teraz w piątki będą mogły się odbywać zabawy huczne typu wesela.
2. Synod Biskupów, uchwalił decentralizację Kościoła.
3. Co więc teraz stoi na przeszkodzie, żeby Episkopat uchwalił rezygnację z odprawiania Mszy Świętej tłumacząc, że mamy koronkę ze słowami “ofiaruję Ci ciało i Krew Jezusa Chrystusa” i jej odmawianie już wyczerpuje obowiązek upamiętniania ofiary Pańskiej ?
Nadto może już uchwalić, żeby księży odprawić do domów. Obietnica związana z koronką nie wymaga już ani doskonalenia się, ani życia sakramentalnego. Odmawiający koronkę poradzą sobie i bez księży.
Innymi słowy namawiasz mnie żebym odmawiał koronkę nie patrząc, że to zaklęcie magiczne otwierające “sezam” z “wszystkim”, o cokolwiek poproszę, włącznie z niebem, że to pokłon diabłu z obietnicą wszystkich królestw świata ?.
I to ma nie obrazić Boga ?
Nie ma aktu pychy ani aktu pokory jeżeli rozważanie jakiejkolwiek sytuacji rozpoczynamy od tego gdzie w tym wszystkim jest Bóg i gdzie w tym wszystkim jest prawda.
Nie jest pychą stwierdzić opierając się o najpotężniejsze narzędzie duchowe jakie mamy, czyli logikę, że w czymś nie ma Boga, a więc duch musi być zły, że nawet jak się wda w sprawę duch świata choćby tylko w 0,1%, to już cały duch musi być zły (Jezus powiedział: “nadchodzi bowiem władca tego świata. Nie ma on jednak nic swego we Mnie.”), to już się traci człowieczeństwo i nie wraca do niego, póki się tego złego ducha nie wyrzeknie.
Słowa związane z treścią koronki i obietnicą ją utwierdzającą nie są słowami Jezusa. Jezus nie działałby przeciw sobie. Pisałem o tym.
Łatwo jest powiedzieć “te słowa nic takiego nie wyrażają”. Łatwo szukać dosłowności tego co mówią, “litery pawa”, tego co widać gołym okiem, co się rzuca w oczy, co daje szybki efekt. Trudno zaś zajrzeć do głębi, zauważyć co ukryte, co steruje procesem z ukrycia, z niejawności, z sytuacji poważonej wiary w swoje istnienie. Trudno zauważyć to duchowe, trudno zauważyć cel, do którego to zmierza.
Pierwsza sprawa to duchowe narzędzia, zwłaszcza logika.
Wróćmy do szerszego kontekstu, bo nie wiadomo tu w czym konkretnie problem:
Podkreślę więc, że moja logika moje myślenie przyczynowo skutkowe mówi, że wyrażają.
Spokojnie Panie Karolu Józefie. To dopiero moje 7 miesięcy na Legionie, na wyższym poziomie, jak wcześniejsze rp.pl i Niepoprawni. Marzę o tym, by od czasu do czasu napisać zwięzły parozdaniowy komentarzyk i sekundować gigantom dyskusji.
Już to tłumaczyłem powyżej. Do dyskusji wchodzimy z odmiennych pozycji, moja potrafi być surowa, czysto uczuciowa, bezemocjonalna. Prędzej zobaczę demona, kiedy się w pobliżu kręci jak człowieka, o którego mi chodzi. Pan najpierw widzi człowieka, a później już mu trudno zobaczyć demona, trudniej mu podjąć walkę ze złem zagrażającym dobru, a to są dwie strony tej samej “monety” miłości dobra. Za to jest mocniejszy w poszerzaniu obszarów dobra. Jednak choć na rzeczywistość patrzymy z odmiennych pozycji, to jednak zmierzamy do tego samego celu – człowieczeństwa dojrzałego, równowagi emocjonalno-uczuciowej, równowagi wiary i rozumu, do pracy i walki w spokoju, wyciszeniu, w pokoju ducha, w tworzeniu warunków do życia i rozwoju itd., w czynieniu sobie ziemi poddaną, czynieniu według najlepszych wzorców Bożego nauczania poddanymi duchowi materii i ciała.
Temat koronki chodził mi po głowie już od początków mojej bytności na Legionie. Szukałem księdza, żeby mi swoją opinią pomógł to wszystko poukładać, nawet i przez administrację Legionu, zanim ewentualnie poruszę temat tak kontrowersyjny.
W swoim pierszym tutaj komentarzu nawiązałem do koronki, ale w temacie Mszy Świętej, wyraźnie zaznaczając, że chcę sam temat koronki chcę poruszyć oddzielnie. Wtedy by to było uporządkowane. Niestety nie dano mi spokoju. Jak na razie mam nadzieję się obronić i przenieść dyskusję na kwestię dobra zaplątanych w tą magię, czy w powoli i niezauważalnie, ale postępujący satanizm pewnie już milionów moich bliźnich.
A nie będzie to łatwe, bo mało kto z nich widzi problem. Zawsze mogą powiedzieć, że oni nie robią nic złego w sensie naszej teologii moralnej. To nawet nie są sprawy z zakresu 7 grzechów głównych, choć one gdzieś tam się pojawiają, zwłaszcza pycha, ale będą się nasilać, bo koronka nie daje żadnej motywacji dla wzrostu duchowego, dla doskonalenia się jak doskonały jest Ojciec nasz niebieski, ani nawet dla zwykłych zmagań z grzechem. To skutek przesady w uznawaniu własnej grzeszności, popadanie w lenistwo duchowe, uczenie się biernie żyć obok zła, a nawet w niewiarę w siebie. To już zmierza do odejścia od cywilizacji zachodniej ku mentalności Azji. Tu jest problem w innej duchowości, która poprzedza mniej lub bardzo skrywaną zachłanność na to obiecywane “wszystko o cokolwiek…” – złej, światowej duchowości, za którą zaczyna się mieszanie katolicyzmu z duchem świata, a więc faktyczna odmiana buddyzmu, choć wciąż w katolickich formach zewnętrznych.
Jednak na dziś trudno coś zarzucić naszym braciom odmawiającym koronkę, bo przecież mogą powiedzieć, że modlą się dość powszechnie zalecaną przez Kościół modlitwą, a nawet myślą o tych biednych grzesznikach potrzebujących Bożego miłosierdza, a nie o sobie. Tego, jaki jest rzeczywisty stan ich serc nie dowiemy się dopóki nie zaczną się dziać wokół nich złe rzeczy, kiedy już znajdą się w mocy złego ducha. A wtedy nam raczej zostanie ratować ich bliskie otoczenie, bo w ludzkiej mocy już nie będzie by im dopomóc w wyrzeczeniu się złego.
Obawiam się, że ani egzorcyzmy, ani praktykowane w Kościele odnawianie przyrzeczeń chrzcielnych. Tu potrzebne już będzie przygotowanie i to niebagatelne, jakie daje dopiero Droga Neokatechumenalna z ponownym chrztem na jej końcu, jako, że ten, który przyjęli nie wydał owoców i pogubili drogę duchową.
Miał więcej kontrowersyjnych spraw, bo i do UE namawiał Polaków, i współczesnych Żydów (potalmudycznych, późniejszych jak chrześcijaństwo), nazwał starszymi braćmi. Ale święci już tak mają, że wkoło dopatrują się dobra i dobrej woli.
Problem raczej z tymi co do tej pory chcą z niego robić autorytet od wszystkiego, czym szkodzą i jemu, i sprawom świętym.
Dziękuję, spróbuję wytrwać.
Pozdrawiam.
Czy nie mówił raczej, że Polsce należy się miejsce w Europie?
– przeinaczenie. Sam to przerabiałem…
http://ekai.pl/wydarzenia/x23364/czy-zydzi-sa-naszymi-starszymi-bracmi-w-wierze/
Tylko, że naprawdę obietnica brzmi:
Przez odmawianie tej Koronki podoba Mi się dać wszystko, o co Mnie [ludzie] prosić będą (Dz. 1541), jeżeli to (…) będzie zgodne z wolą Moją (Dz. 1731). Wola Boga jest wyrazem Jego miłości do człowieka, a więc wszystko, co jest z nią niezgodne, jest albo złe, albo szkodliwe i dlatego nie może być udzielone przez najlepszego Ojca, który pragnie tylko i wyłącznie dobra dla człowieka w perspektywie wieczności.
Owszem, logika rządzi, ale Boża – oparta na doskonałej wiedzy, a nie – ludzka.
Nasza logika jest co najwyżej tak dobra, jak nasze założenia i rozumienie rzeczy. Dlatego poleganie na logice niesie niebezpieczeństwo pychy; wydaje się nam, że mając doskonałe narzędzie nie zbłądzimy. Tymczasem już na starcie popełniamy błędy – nie mając pełnego rozeznania. Obieramy fałszywy kurs zaraz po wyjściu z portu. Co z tego, że potem świetnie potrafimy go utrzymywać.
Jeśli logika jest najpotężniejszym narzędziem duchowym, to głos serca jest – dosłownie :-) – o niebo doskonalszym, ponieważ każe nam ufać Bożemu miłosierdziu bardziej niż siłom własnego umysłu.
Potężne narzędzia wymagają potężnych umiejętności: w tym wypadku – szczególnie pokory.
Projekcja, wymysł, nie przeprowadziłeś badań naukowych – nawet się tego nie wypieram. Problem w tym, że nawet jak już to się daje sformułować jako hipoteza wyjaśniająca niezwyczajną gorliwość Odmawiaczy których się zna z różnych “niemiłosiernych” zachowań to sprawa jest poważna bez względu na to, czy są badania, czy nie, czy projekcja/wymysł precyzyjnie określa rzeczywistość (badania), czy to tylko wyraz potencjalnej możliwości. Nawet ta “potencjalna możliwość” w sprawach duchowych to sprawa poważna – przez prawo Murphy’ego, że “jak coś się może stać, stanie się na pewno”. W sprawach duchowych mamy “unikać wszystkiego, co ma choćby pozór zła” – tu nam żadne dowody, badania nie są potrzebne.
No to teraz ja Tobie zarzucę projekcję. To ja twierdzę, że odmawiacze mają adres słowny do “Ojca Przedwiecznego”, a duchowy , czyli ten prawdziwy do szatana, który stoi za koronką i nieodłącznie związaną z nią obietnicą “wszystko, o cokolwiek…”:
To Odmawiacze wierzą w układ słów, który został im nakazany:
Dzienniczek 1541
„Córko Moja, zachęcaj dusze do odmawiania tej koronki, którą ci podałem. Przez odmawianie tej koronki podoba Mi się dać wszystko, o co Mnie prosić będą”.
Tej koronki nie znaczy “modlitwy o miłosierdzie Boże”. Tej koronki, nie innej koronki, nie jakiejś modlitwy – bo właśnie w takieś rytualnej, magicznej formie ma ona satanistyczne oddziaływanie na dusze ludzi.
To nie ja “wierzę w magię”. Wierzą w nią ci, co się modlą “tą koronką”. Moja wiara nie ma z magią nic wspólnego. Natomiast wierzę że magia istnieje, zaklęcia magiczne funkcjonują i również przez wypowiedzenie zaklęcia typowego dla tej sprawy jest możliwość, że człowiek zrywa swój związek z Bogiem, oddaje swoją duszę Szatanowi (dokładniej to zapisuje, bo nie da się oddać duszy i żyć), że przez udział w obrzędach satanistycznych wchodzi w inicjację satanistyczną – nawet przez tak niepozorny obrzęd jak noszenie gedżetów odzieżowych hello kitty. Ja przed magią (i satanizmem) przestrzegam.
Bardzo dobre pytanie. Wszystko się zgadza, masz pełną rację – odpowiedź jest tak, da chleb. Nawet to “nie rozumiejąc nawet w pełni słów jakie nam powierzył” wpisuje się w misteria Kościoła, który ustanowił.
Problem natomiast z koronką jest taki, że musimy zacząć od sprawdzenia, czy to są na pewno słowa Jezusa. Nie starczy “fides”, trzeba jeszcze “ratio”, trzeba jeszcze rozumowych narzędzi do badań duchowych, całej szeroko rozumianej logiki. A tu już kicha – wielokrotnie to wykazywałem powyżej, że to nie mógł być Jezus, a to jeszcze nie koniec naszej dyskusji na ten temat.
Panie Miarko.
Asadow wszak już odpowiedział na to co i ja zauważyłem. Jednak dodam.
Pan smykujesz.
Co to za pitolenie?!
Masz Pan tupet. Akurat Papież dla Pana jest kątrąwersyjny. A Pańskie wymysły nie są, przenajczystsze zdroje tełologiczne…
Jak ja z Panem piszę jak głupi, to na prawdę z dobrej woli i szacunku.
A Pan se jaja robisz. Wstyd.
Jeśli dobrze rozumiem ten akapit, za “nieprawością” Koronki przemawia potencjalna możliwość, że odmawiający ją postępują w jakichś sytuacjach niemiłosiernie?
Lub, że “znane są Ci konkretne osoby, które mimo odmawiania Koronki bywają niemiłosierne, co pozwala wysnuć hipotezę, że została ona podyktowana przez Szatana podającego się za Jezusa”?
Ale tutaj cofamy się do religijnego przedszkola… :(
“Jasiu, proszę panu Miarce powiedzieć, dlaczego mimo, że sam Chrystus założył Kościół, to katolicy nie są doskonali i ciągle grzeszą”.
Nie musimy zacząć, bo uczynił już to Kościół i orzekł, że Koronka nie zawiera błędów doktrynalnych. Podważasz zatem wiarygodność urzędów Kościoła ustanowionych do rozpatrywania takich spraw. Założyłeś własny “kościół Miarkowy”, w którym wiernych obowiązują wykładnie Kościoła Katolickiego, pod warunkiem, że zostaną zatwierdzone przez Miarkę.Wybacz, ale nie pogratuluję.
Czy jesteś omegą w “alfa i omega”?
Miarko, mimo, że nie ubieram swojej oceny Twoich argumentów w miłe słówka, to muszę przyznać, że Cię rozumiem, bo sam miałem dokładnie takie same wątpliwości. Jesteśmy obaj w dobrym towarzystwie, bo mieli je również teolodzy i to nie pośledni. Zostały one jednak rozstrzygnięte.
Dlatego pokora i wiara w moc Urzędu Nauczycielskiego KK nakazuje, by raczej szukać błędu u siebie, kiedy wydaje się nam coś innego, niż naucza nasza Mater et Magistra.
Obawiam się, że nie jest to zgodne z nauczaniem KK.
Magia nie istnieje, istnieje Szatan, istnieją złe duchy. Aby się z nimi zadać potrzebna jest zła wola, co najmniej – lekkomyślność i przyzwolenie.
Żadna magiczna kombinacja słów wypowiadana z dobrą intencją nie jest w stanie nikomu zagrozić.
Takie jest moje przekonanie, ale przy najbliższej okazji chętnie spytam kogoś mądrzejszego – i oczywiście dam tutaj znać.
Podawałeś argumenty, ale niczego nie dowiodłeś. Powyżej podałem cytaty z trzech artykułów, które omawiają podnoszone przez Ciebie kwestie.
Wynika z nich, że Twoje zastrzeżenia nie są niczym nowym, były one podnoszone przez niektórych teologów i zostały autorytetem Kościoła – po głębokiej analizie – zniesione.
Informuję, jako jak dotąd jedyny z dyskutantów twierdzący że to nie Jezus jest Autorem Koronki do miłosierdzia Bożego, że zamierzam nadal drążyć temat. Jedynie przed udzielaniem dalszych odpowiedzi potrzebuję trochę poczytać.
To ja Cię proszę: włącz w swoje dociekania następujący temat:
Czym jest Kościół? Dlaczego trwa już 2000 lat? Co to znaczy “Święty” w słowach Składu Apostolskiego: “wierzę w jeden, święty, powszechny i apostolski kościół”?
Czy istnieje i trwa sukcesja apostolska? Jakie ma ona dla nas znaczenie?
Co znaczą słowa Chrystusa: “cokolwiek zwiążecie na ziemi, będzie związane i w niebie”?
Proszę o to, bo nie dyskutujemy tu sobie o jakichś ziemskich sprawach, ale o czymś, co potwierdził swoim autorytetem Kościół. Poza samym tematem Koronki – chcąc nie chcąc poruszamy zatem także sprawę tego autorytetu: czy on istnieje i co oznacza? Bo jeśli lekko i łatwo możesz powiedzieć “kościół się pomylił”, to skąd wiesz, czy Twoja spowiedź albo Eucharystia jest ważna przed Bogiem?
Pozdrawiam