Od rana byliśmy dzisiaj bombardowani informacjami medialnymi na temat służby zdrowia. Tym razem poszło o szefową NFZ, która zleci ze stołka. Średnio, kilka razy na rok wybucha podobne wzmożenie na tematy administracyjno-medyczne. Wszystkie newsy, komentarze i publicystyka zawsze w takich chwilach jest identyczna. Od lat słyszymy dokładnie to samo, niezależnie od aktualnie rządzącej koalicji. Od kiedy tylko sięgam pamięcią (w moim przypadku jest to okres schyłku rządów SLD kończących się w 1997 roku), to zawsze:
Zawsze w służbie zdrowia “jest poważny kryzys”. Zawsze było nieciekawie, ale “tak źle jak teraz nie było jeszcze nigdy”. Zawsze “szpitale są najbardziej zadłużone w historii”. Zawsze się nie płaci za nadwykonania, zawsze się je przekracza. Zawsze minister zdrowia jest “najgorszym ministrem zdrowia w historii” i trzeba go koniecznie wymienić. Zawsze minister zdrowia “nic nie robi”. Zawsze budżet na ochronę zdrowia jest “najwyższy w historii”, ale paradoksalnie “kolejki do specjalistów rekordowo długie”. Zawsze “za dużo wydaje się na administrację, zamiast na leczenie”. Zawsze pieniądze ze składek “wyciekają” w jakiś magiczny sposób ze wspólnej kasy. Zawsze “pieniądze nie idą za pacjentem”. Zawsze potrzebujemy “uszczelnienia” systemu poboru składek. Zawsze potrzebujemy informatyzacji, która “pozwoli zaoszczędzić czas i pieniądze na obsługę pacjentów”. Zawsze lekarze są “zasypani papierkowymi czynnościami”. Zawsze na służbie zdrowia żerują koncerny farmaceutyczne, które “zawyżają ceny leków”. Zawsze potrzebujemy Rejestru Usług Medycznych i plastikowych kart pacjenta. Zawsze “sytuacja pielęgniarek jest ciężka”. Zawsze “lekarze zarabiają za mało i pracują za dużo”. Zawsze, może przede wszystkim, ofiarą służby zdrowia jest jakiś niewinny człowiek, któremu na czas nie udzielono pomocy medycznej.
Setki programów publicystycznych, dziesiątki “okrągłych stołów” i “białych szczytów”, setki konferencji prasowych ministrów, związków zawodowych lekarzy lub pielęgniarek, gdzie każdy dwoi się i troi. Kto ma zostać nowym ministrem zdrowia? Lekarz, a może “menadżer”? Wrócić do Kasy Chorych czy zostawić Narodowy Fundusz Zdrowia? A może podzielić NFZ na kilka oddzielnych ubezpieczalni, które będą ze sobą konkurować? Albo zlikwidować biurokratyczny NFZ i finansować ochronę zdrowia wprost z budżetu? Wprowadzić częściową odpłatność za wizyty u lekarza czy nie? Wprowadzić dobrowolne dodatkowe ubezpieczenie, czy nie? Stosować kontrakty czy umowy? Podwyższyć składki czy nie? Jak ma wyglądać koszyk świadczeń gwarantowanych?
Szczerze? Mam już serdecznie dość tej jałowej paplaniny. To tak jak bicie głową w mur. Wszystko o czym pisałem powyżej to tylko mało znaczący margines problemów naszej służby zdrowia.
Sprawa jest prosta, jak za przeproszeniem, świński ogon. Jedyny czynnik odpowiedzialny za stan naszej ochrony zdrowia to pieniądze, a właściwie ich brak. A to, kto będzie nimi zarządzał jest drugorzędny, nawet jak po drodze obłowi rodzinę wraz z dziećmi. Bo i tak ten NFZ, Kasa Chorych czy inny pies ukradnie tylko procent całego budżetu przeznaczonego na ochronę zdrowia (1,02 % budżetu NFZ wynoszącego 67,026 mld zł zaplanowano na obsługę administracji) [1]. Czyli około 670 milionów złotych rocznie nam “wypływa”.
Tymczasem skala problemów jest nieporównywalna. Samo zadłużenie polskich szpitali wynosi prawie 11 miliardów złotych [2]. Chyba ktoś niespełna rozumu jest w stanie uwierzyć w to, że EWUSie, RUMy, informatyzacja, przerzucanie papierów w resortach, kreatywna księgowość i zmiana ministra cokolwiek jest w stanie załatwić.
Bufon Arłukowicz nie uzdrowi polskiej służby zdrowia, ale nie dlatego, że jest bufonem, tylko dlatego, że nawet biblijnemu Salomonowi sprawiłoby to kłopot. I mogę dać wiele, że następny minister, kimkolwiek by nie był, zostanie okrzyknięty kolejnym “najgorszym ministrem zdrowia w historii”. Będzie na szarym końcu zaufania społecznego, będzie najgorszym ministrem w rządzie kolejnego premiera. Niech potencjalni kandydaci na to stanowisko się tak dzisiaj nie śmieją z obecnego ministra, tak jak Arłukowicz kilka lat temu dworował sobie z ówczesnej minister Kopacz. Wkrótce i oni mogą podzielić jego los.
Dlaczego? Polskie społeczeństwo się starzeje, a młodzi się nie rodzą. Jeśli już się urodzą to często nie pracują, studiują, albo pracują za granicą, przez co nie płacą składek. Im więcej ludzi starszych korzysta ze służby zdrowia, tym droższe staje się ich leczenie, tym bardziej generują dłuższe kolejki z czystych powodów matematycznych. A im wyższy postęp techniczny w medycynie, tym koszty badań, diagnostyki i leczenia również szybują w górę. W rezultacie, potrzeby lecznicze społeczeństwa stają się niewspółmierne do możliwości finansowych państwa. I to nawet wtedy, gdy rok w rok budżet NFZ jest rekordowo wysoki. Bo potrzeby są znaczni, znacznie wyższe. Matematyka jest nieubłagana…
Z ochroną zdrowia, jak z emeryturami. Jeżeli przyrost naturalny nie nabierze rozpędu, będzie z roku na rok jeszcze gorzej, aż osiągniemy totalny armagedon, który trudno sobie wyobrazić. Zresztą, nie my jedni mamy te problemy, problem ochrony zdrowia nie dotyczy tylko Polski, ale większości krajów świata.
Mamy dwa wyjścia. Albo pozostanie nam się pogodzić z faktem, że jakość służby zdrowia będzie malała, w drastycznym przypadku-będzie przywilejem dla najbogatszych. Nie dlatego, że kolejny minister zdrowia jest doktorem Mengele, tylko dlatego, że takie są obiektywne prawa matematyki i demografii. I przestaniemy wszyscy skamlać o “złym zarządzaniu” ochroną zdrowia.
Albo… zaczniemy robić dzieci.
Jeśli ktoś natomiast uważa, że służbę zdrowia należy sprywatyzować, to odsyłam do korwinisty Jana Pińskiego, który w jednym z wywiadów telewizyjnych snuł wizje takiego modelu. Zaproponował, zagajony przez interlokutora, by w przypadku ciężkiej i drogiej w leczeniu choroby, pacjent w jego utopijnej wizji… “wziął sobie kredyt”. Wtedy wszystko stanie się takie proste, prawda?
Życzę wszystkim zdrowia! Tym bardziej, że nie stać nas na chorowanie. I nie łudźmy się, nie będzie.
Źródła:
[1] http://www.money.pl/gospodarka/wiadomosci/artykul/budzet;nfz;zatwierdzony;w;2013;roku;na;zdrowie;wydamy;,181,-1,1131957.html
[2] http://prawo.rp.pl/artykul/1013584.html
Źródło grafiki:
http://w.fotka.pl/3f6ea0e780.jpg
Piński idiotą jest …i nie tylko idiotą. Ekonomiczne efekty zwiększenia przyrostu naturalnego mogą pojawić się dopiero po dwudziestu kilku latach. Do tego czasu i tak matematyka, ekonomia i obecna demografia nas dobije.