“(…) Jasiek [Jan Redzej, w KL Auschwitz nr 5430– przyp. MT] zdwoił siły, u mnie zdwojone było napięcie wszystkich nerwów – drzwi jednak wydawały się mocniejsze od nas. Włożyliśmy w nacisk na drzwi cały wysiłek, na jaki nas było stać, gdy wtem… gwałtownie i bezdźwięcznie rozwarły się one przed nami. Powiało chłodem na rozpalone nasze głowy, błysnęły gwiazdy na niebie, jakby mrugając porozumiewawczo. Wszystko to zmieściło się jakoś w jednym mgnieniu oka. Skok w ciemną przestrzeń i bieg w kolejności: Jasiek, ja, Edek [Edward Ciesielski, nr 12969 – przyp. MT]. Jednocześnie sypnęły się za nami strzały. Jak biegliśmy szybko – trudno opisać. Kule nas nie tknęły. Rwaliśmy powietrze w strzępy szybkimi ruchami rąk i nóg. (…) Dalej, z lewej strony toru, obrałem kierunek na wschód, wzdłuż Wisły. Orientować się było łatwo, niebo było pełne iskrzących gwiazd. Już czuliśmy się w jakimś stopniu wolni. Od całkowitego uczucia wolności dzieliło nas jeszcze ciągle niebezpieczeństwo.
Rozpoczęliśmy bieg na przełaj. Z prawej strony zostawało miasteczko Oświęcim. Przesadzaliśmy rowy, przebiegaliśmy w poprzek drogi, biegliśmy po zaoranych polach i po łąkach, zbliżaliśmy się do Wisły, to znów oddalali, w zależności od skrętów rzeki. Później dopiero mogliśmy podziwiać, ile człowiek potrafi znieść, gdy pracują wszystkie nerwy. Zdobywaliśmy wznoszące się w górę zaorane pola, zjeżdżaliśmy po cementowanych skarpach, wdrapywaliśmy się jak koty na skraj regulowanych jakichś kanałów. Ominął nas, dopędzając, jakiś pociąg, gdy szliśmy wzdłuż torów. (…)
Już dniało. Nie było dla nas większej osłony. Ciemny pasek lasu czernił się daleko na horyzoncie. Zrobiło się jasno zupełnie. Tuż, przy brzegu Wisły, stała wieś. Na wodzie kołysały się łódki, własność mieszkańców tej wioski. Postanowiłem przepłynąć łodzią przez Wisłę. Łodzie były przycumowane łańcuchami do wbitych pali. Łańcuchy zamknięte na kłódki. Obejrzeliśmy łańcuchy. Jeden z nich był połączony z dwóch kawałków za pomocą śruby. Jasiek wyjął klucz (kawał sztaby z otworem na mutrę), którym odkręcał śrubę w piekarni. Zaskoczył nas znowu zbieg okoliczności. Klucz akurat pasował na mutrę. Odkręciliśmy mutrę, łańcuch rozszedł się na dwoje.
Wschodziło właśnie słońce. Wsiedliśmy do łódki i odbiliśmy od brzegu. W każdej chwili mógł ktoś wyjść z domów wioski, odległych zaledwie od nas o kilkadziesiąt kroków. Kilkanaście metrów przed przeciwległym brzegiem łódź natknęła się na mieliznę. Nie mieliśmy czasu na spychanie. Skoczyliśmy do wody i brnęliśmy dalej pieszo, brodząc po pas aż do brzegu. Zgrzane przez całonocny bieg ciało i stawy zareagowały. Na razie nic jeszcze nie czuliśmy, szybko wyskakując na brzeg Wisły.
W odległości dwóch kilometrów od nas był ciemny pas lasu. Las – tak bardzo przeze mnie kochany, do którego tęskniłem przez kilka lat, w tym wypadku był zbawieniem, był pierwszą prawdziwą zasłoną w terenie, która nas mogła ukryć. Nie można powiedzieć, żeśmy do tego zbawienia pobiegli; biec nie mieliśmy już sił. Szliśmy przyspieszonym krokiem, ale czasami z braku sił zwalnialiśmy tempo. (…)Dziwne – po raz pierwszy w życiu poczułem zapach lasu z odległości blisko stu metrów. Nasze zmysły dobiegł potężny aromat, przemiły świergot ptaków, powiew wilgoci, zapach żywicy. Wzrok się zagłębiał w bliską już tajemniczość boru. Weszliśmy za kilkanaście pierwszych drzew i legliśmy na miękki mech. Leżąc na wznak wysyłałem ponad wierzchołki drzew myśl, która radośnie zwijała się w wielki znak zapytania. Metamorfoza. Co za kontrast z obozem, w którym, zdaje mi się, przeżyło się tysiąc lat. Szumiały sosny, lekko kołysząc swe ogromne czapy wierzchołków. Niebieszczyły się skrawki przestworzy pomiędzy konarami drzew. Świeciły brylanty rosy na listkach krzewów i traw. Słońce miejscami wnikało złotymi promieniami, rozświetlając życie tysięcy małych istnień – świat żuczków, meszek, motyli. Świat ptaków, jak przed tysiącem lat, nadal tak samo w określonych ramach zwijał się, zbiegał, tętnił własnym życiem. A jednak pomimo tylu odgłosów, panowała tu cisza, cisza ogromna, cisza izolowana od wrzasku ludzkiego, od wszelkich podłostek bliźnich, cisza, w której nie było człowieka. Myśmy się nie liczyli. Dopiero wracaliśmy na ziemię. Do grona ludzi mieliśmy dopiero być zaliczeni. (…)”
Fragment „Raportu Witolda” z 1945 r. opisujący ucieczkę z „planety Auschwitz”. Całość tu:
http://www.polandpolska.org/dokumenty/witold/raporty-witolda.htm
Opisany dramat rozegrał się równo 70 lat temu – w nocy z 26 na 27 kwietnia 1943 roku. Następującego po niej ranka, trzej uciekinierzy, którzy „do grona ludzi mieli dopiero być zaliczeni”, szczęśliwie przekroczyli granicę III Rzeszy i znaleźli się w Generalnym Gubernatorstwie. Pomimo licznych niebezpieczeństw – 1 maja w Puszczy Niepołomickiej „Witold” został postrzelony w ramię przez przypadkowo spotkanych Niemców – dzięki pomocy wielu ludzi dobrej woli, Pilecki, Ciesielski i Redzej dotarli do Bochni. Następnie łącznicy przeprowadzili zbiegów do Nowego Wiśnicza. Tam obozowy „Tomasz Serafiński” spotkał prawdziwego porucznika Tomasza Serafińskiego, który okazał się zastępcą dowódcy miejscowego oddziału AK. W willi Koryznówka, stanowiącej własność Tomasza Serafińskiego Pilecki przebywał od 3 maja do 23 sierpnia 1943 r., po udał się do Komendy Głównej Armii Krajowej w Warszawie, by po raz kolejny, tym razem osobiście, przekonywać wojskowe dowództwo Polskiego Państwa Podziemnego do przeprowadzenia – przy współdziałaniu konspiratorów Związku Organizacji Wojskowej – akcji zbrojnej celem oswobodzenia więźniów.
Oby okrągła, 70. rocznica ucieczki twórcy ZOW z Auschwitz stała się okazją do refleksji nad dziedzictwem rtm. Pileckiego i zaowocowała – także lokalnie – wieloma inicjatywami, które sprawią, że Ochotnik do Auschwitz stanie się postacią mniej obcą przeciętnym Polakom, Europejczykom, mieszkańcom „globalnej wioski”.
Przypomnijmy o Rotmistrzu! Trzeba dać świadectwo..
za: https://www.facebook.com/events/121624254667565/
– – –
Uciekł z obozu razem z Janem Redzejem i Edwardem Ciesielskim. W obozie działała już sieć konspiracyjna. Na wolności druh Witold napisał pełny raport o największym niemieckim obozie. Zamęczono tu ponad milion ludzi z całego świata – najwięcej Żydów i Polaków.
Był bohaterem Polskiego Państwa Podziemnego, został uznany za jedną z „sześciu twarzy odwagi” konspiracji antyniemieckiej w Europie (M. Foot). Mimo to sowieccy komuniści skazali go na śmierć i zamordowali strzałem w tył głowy w więzieniu mokotowskim. Przedtem był tak okrutnie przesłuchiwany, że podczas widzenia z żoną przyznał: „Oświęcim to była igraszka”…
Bohater konspiracji europejskiej „na łaskę” u sowieckiego namiestnika Bieruta nie zasłużył. Marzył o wolnej Polsce, a to było w dominium sowieckim największym przestępstwem, wobec którego blakły wszelkie zasługi.
Pamiętajmy o druhu Witoldzie. Wkrótce – 25 maja– rocznica jego męczeńskiej śmierci. Niech żyje wśród dzisiejszych harcerzy i wśród wszystkich rodaków!
Piotr Szubarczyk • NASZ DZIENNIK
całość za: http://ewastankiewicz.wordpress.com/2013/04/26/70-rocznica-ucieczki-rtm-pileckiego-z-auschwitz/
……………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………….
„Rotmistrz Pilecki jest jednym z naszych bohaterów narodowych, przy którego Imieniu należałoby salutować każdemu wojskowemu. […] Nie jesteśmy lepsi od Niemców i Rosjan, ponieważ potrafiliśmy własnymi rękami mordować swoich bohaterów”(mowa obrońcy podczas procesu rehabilitacyjnego, wygłoszona w Izbie Wojskowej Sądu Najwyższego z 1990 r.).
25 maja 1948 r., zabity strzałem w tył głowy, zginął z rąk komunistów rotmistrz Witold Pilecki. Uznawany powszechnie za jednego z najodważniejszych i najwierniejszych żołnierzy Rzeczpospolitej.
Rotmistrz Witold Pilecki (1901–1948)
Służbę Polsce rozpoczął w czasie wojny z bolszewikami 1920 r. Walczył podczas kampanii wrześniowej 1939 r., a następnie w strukturach Polskiego Państwa Podziemnego.
W 1940 r., wykonując misję zleconą przez dowództwo ZWZ, dobrowolnie poddał się aresztowaniu i wywózce do KL Auschwitz, by tam zdobyć informacje o obozie oraz zorganizować konspirację niepodległościową. Na skutek zagrożenia dekonspiracją podjął decyzję o ucieczce, którą udało mu się szczęśliwie przeprowadzić.
W 1944 r. walczył w Powstaniu Warszawskim w Zgrupowaniu Chrobry II. Od 1945 r. – w II Korpusie Wojska Polskiego we Włoszech, skąd decyzją gen. Władysława Andersa powrócił do komunistycznej Polski, by odtworzyć rozbite po działaniach wojennych struktury wywiadowcze, działające dla Rządu Rzeczpospolitej na Obczyźnie.
Aresztowany w maju 1947 r., został osadzony w Areszcie Śledczym przy ul. Rakowieckiej w Warszawie i poddany okrutnemu śledztwu. Pomimo tortur do końca zachował bohaterską – żołnierską postawę. Pozostał wierny dewizie: Bóg, Honor, Ojczyzna.
Rotmistrz Witold Pilecki po wysłuchaniu wyroku orzekającego karę śmierci:
“Starałem się tak żyć, abym w godzinie śmierci mógł się raczej cieszyć niż lękać”.
“Znalazłem w sobie radość wynikającą ze świadomości, że chcę walczyć”.
Proces “grupy Pileckiego” trwał od 3 do 15 marca 1948 r. przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Warszawie, któremu przewodniczył ppłk Jan Hryckowian, a oskarżał prokurator mjr Czesław Łapiński. Rotmistrz Witold Pilecki oskarżony został m.in. o prowadzenie wywiadu na rzecz obcego mocarstwa oraz działania mające na celu organizowanie zbrojnego podziemia. Oskarżyciel żądał dla Pileckiego kary śmierci i taki też wyrok wydał skład sądzący, uzasadniając go popełnieniem przez oskarżonego “najcięższej zbrodni zdrady stanu i Narodu”. Prośba o łaskę, skierowana przez żonę Marię do Bolesława Bieruta i Józefa Cyrankiewicza (współwięźnia “Witolda” z Oświęcimia) pozostała bez odpowiedzi. Wyrok wykonano 25 maja 1948 r. przez rozstrzelanie w więzieniu mokotowskim. Ciała nie wydano rodzinie i nie wiadomo, gdzie Pilecki został pochowany. Symboliczny grób znajduje się na cmentarzu w Ostrowi Mazowieckiej.
Przed II wojną światową Witold Pilecki nowatorsko gospodarzył w rodzinnym majątku w Sukurczach. Organizował pomoc społeczną, kółka rolnicze i kursy przysposobienia wojskowego. Założył rodzinę. Rozwijał zdolności artystyczne: rysował, malował, pisał wiersze.
“Przez lata nasza rodzina żyła w poczuciu wielkiej krzywdy i napiętnowania, gdyż nie tylko odebrano nam ojca, ale jednocześnie pamięć o nim zasnuto trującymi oparami zarzutów o zdradę. Ciążyło to nam wielce i długo. Bardzo trudno było tę atmosferę rozrzedzić, bo opór komunistycznych instytucji oraz stojących za nimi osób był ogromny. Jeszcze w III Rzeczypospolitej opór ancien regime nie pozwalał na prawne przekreślenie zbrodni sądowej popełnionej w latach bierutowskich na rotmistrzu Pileckim i jego towarzyszach. Tylko antykomunistycznie zaangażowani działacze opozycyjni podtrzymywali prawdę o Rotmistrzu i jego męstwie”.
Do roku 1989 wszelkie informacje o dokonaniach i losie Witolda Pileckiego podlegały w PRL ścisłej cenzurze.
Rehabilitacja rtm. Witolda Pileckiego przez Izbę Wojskową Sądu Najwyższego nastąpiła dopiero 1 października 1990 roku. W styczniu 1993 roku morderstwo sądowe na Witoldzie Pileckim posłużyło jako jeden z trzech przykładów w liście otwartym kombatantów i historyków “O sprawiedliwość i prawdę,” domagającym się wymierzenia sprawiedliwości żyjącym jeszcze zbrodniarzom stalinowskim w Polsce.
Rotmistrz Witold Pilecki nie “wyszedł” przez komin krematorium w Auschwitz, nie zginął w Powstaniu Warszawskim. Zginął za wolną Polskę z rąk polskich komunistów, a zwłoki jego pogrzebano gdzieś na wysypisku śmieci. Tam prochy bohatera pozostają NN – nieznane i nierozpoznane…
GLORIA VICTIS !!!
…………………………………………………………………………………………………………………………………………………..
Dodaj komentarz