— Weź sobie tę przeklętą blaszkę i daj mi spokój! Zezłoszczony wypytywaniem o ozdobę, o której niewiele wiedział, współwięzień zerwał rzemyk z szyi i rzucił go pod nogi Claude’a. Ten podniósł zawieszkę z podłogi i za przyzwoleniem strażnika zawiesił sobie na szyi. Tak bardzo mu się podobała…
W obronie babci
Czarnoskóry dwudziestolatek siedział w więzieniu za morderstwo. Był świadkiem, jak drugi mąż babci znęca się nad nią seksualnie, bije ją i poniewiera. Stanął w jej obronie, ale nie opanował złości i zabił przyszywanego dziadka. Przerażony rozwojem wypadków, uciekł z miejsca zdarzenia. Po kilku tygodniach został złapany i skazany na karę śmierci na krześle elektrycznym. Oczekiwał w celi na wykonanie wyroku.
Claude Newman urodził się w 1923 roku w małej miejscowości nad rzeką Missisipi, w Stanach Zjednoczonych. Babcia Ellen była jedyną ostoją w jego pozbawionym miłości i rodzicielskiej troski młodzieńczym życiu. Uciekł do niej razem z bratem, kiedy miał zaledwie pięć lat.
Kobieta w więzieniu
Pewnej nocy po zdarzeniu z tajemniczą blaszką Claude poczuł, jak ktoś go dotyka. Obudził się przerażony. Stała przy nim niezwykłej urody kobieta, „najpiękniejsza, jaką tylko Bóg mógł stworzyć”. Był tak wystraszony, że nie wiedział, co zrobić. Uspokoiły go jednak jej słowa: „Jeśli chcesz być moim dzieckiem i mieć mnie za matkę, każ zawołać katolickiego księdza”. Po tych słowach kobieta zniknęła.
Rano Claude opowiedział kolegom z celi o spotkaniu z kobietą. Nie mieli pojęcia, kim ona mogła być ani jak dostała się do więzienia. Zgodnie stwierdzili zatem, że dobrze będzie wykonać jej polecenie i przywołać księdza — może on im wyjaśni tę tajemnicę. Jeszcze tego samego dnia spotkali się z o. Robertem O’Learym. Misjonarz nie uwierzył w prawdziwość opowieści. Nigdy dotąd nie słyszał, aby złoczyńca dostąpił łaski objawień prywatnych. Było to niewyobrażalne!
Jednak ponieważ wszyscy więźniowie, choć sami nie widzieli kobiety ani nie słyszeli jej słów, gorąco zapewniali go, że ona naprawdę gościła w ich celi i rozmawiała z Claudem, zgodził się udzielić im lekcji katechizmu.
Nietypowe lekcje katechizmu
Okazało się, że więźniowie niewiele wiedzą o religii i Bogu — słyszeli tylko, że On istnieje. Nie znali wcale Jezusa. Co więcej, Claude, który nigdy nie chodził do szkoły, nie potrafił ani czytać, ani pisać. Ojciec O’Leary nie zniechęcił się ich brakiem elementarnej wiedzy i rozpoczął katechezy.
Jedna z pierwszych dotyczyła sakramentu spowiedzi. Kiedy skończył wykład, Claude oznajmił, że słyszał już o tym od Pięknej Pani. Ona mu wyjawiła, że „kiedy przystępujemy do spowiedzi, to nie klękamy przed księdzem, ale przed krzyżem jej Syna. A jeśli naprawdę żałujemy za nasze grzechy i je wyznajemy, to krew, którą Jezus wylał za nas na krzyżu, obmywa nas i oczyszcza z win”. A potem zwrócił się do pozostałych więźniów z zachętą: „Nie bójcie się iść do spowiedzi! Ja wyznałem swoje grzechy Bogu. Matka Boża mi to wyjaśniła: my mówimy do Boga za pośrednictwem księdza, a Bóg przez niego mówi do nas”.
Ksiądz był poruszony tą wypowiedzią. Jednak nadal nie mógł uwierzyć, aby ten chłopak rozmawiał z Matką Bożą. Claude — jakby czytając w jego myślach — odwołał go wówczas na bok i powiedział, że ma dla niego prywatną wiadomość od Maryi. Prosiła go, aby za każdym razem, kiedy księdza nawiedzi zwątpienie lub strach, przypominał mu o obietnicy, którą złożył w 1940 roku w okopach w Holandii, bo na jej wypełnienie Maryja wciąż czeka (ojciec Robert obiecał jej wówczas wybudowanie kościoła za ocalenie życia). Przypomnienie mu o tym miało uwiarygodnić mistyczne wizje Claude’a.
Podczas kolejnej katechezy o Najświętszym Sakramencie sytuacja się powtórzyła. Claude znowu przekazał naukę otrzymaną od Matki Bożej. Wyjaśnił współwięźniom, że Komunia Święta, choć wygląda jak kawałek chleba, w rzeczywistości jest najprawdziwszym ciałem jej Syna, za pośrednictwem którego przychodzi On do człowieka. Dlatego czas po przyjęciu Komunii trzeba poświęcić wyłącznie Jemu: kochać Go, modlić się do Niego, prosić Go o błogosławieństwo i Mu dziękować.
Nauka katechizmu trwała do 16 stycznia 1944 roku. Tego dnia Claude Newman i pozostali czterej więźniowie zostali ochrzczeni.
Odroczona egzekucja
Do egzekucji zostały zaledwie cztery dni. Jako ostatnie życzenie Claude poprosił szeryfa Williamsona o zorganizowanie wspólnego przyjęcia dla więźniów i strażników — w ten sposób chciał wyrazić radość z tego, że następnego dnia spotka Jezusa, który ukochał go aż do przebaczenia grzechów w sakramentach chrztu i spowiedzi. To niecodzienne świętowanie, które zdumiało wszystkich, zakończyła droga krzyżowa i modlitwa za Claude’a. Ojciec O’Leary przyniósł Najświętszy Sakrament i udzielił mu Komunii. Potem we dwóch z modlitwą na ustach oczekiwali, aż wybije godzina egzekucji…
Kwadrans przed egzekucją szeryf Williamson, który wraz z prokuratorem okręgowym usilnie starał się ratować życie tego niezwykłego więźnia, przybiegł z wiadomością o odroczeniu wyroku na dwa tygodnie. Claude się rozpłakał. Ku zaskoczeniu wszystkich, nie były to jednak łzy radości. Chłopak rozpaczał, że oni nic nie rozumieją. Bo gdyby — tak jak on — ujrzeli twarz Maryi i mogli spojrzeć w jej oczy, nie chcieliby żyć ani dnia dłużej. Na koniec zapytał księdza: „Co złego zrobiłem w ciągu ostatnich dni, że Bóg odmawia mi powrotu do domu? Dlaczego muszę pozostać jeszcze przez dwa tygodnie na ziemi?”.
Boży zamysł
Ksiądz w pierwszej chwili zmieszał się i nie wiedział, co odpowiedzieć na tak zadane pytanie. Po chwili przyszła mu do głowy refleksja, że może jest w tym pewien Boży zamysł. Zaproponował Claude’owi: „Może Maryja prosi Cię, abyś ofiarował Bogu ten dodatkowy czas w intencji nawrócenia Hughsa i uratowania jego duszy?”.
James Hughs — biały, niedawno skazany za morderstwo — tak samo jak Claude oczekiwał w więzieniu na wykonanie wyroku śmierci. Szczerze nienawidził czarnoskórego chłopaka — za kolor skóry i za owo specyficzne uduchowienie, tak nieprzystające do atmosfery więzienia.
Claude zastanowił się nad słowami ojca Roberta, po czym poprosił o nauczenie go modlitwy, którą mógłby odmawiać codziennie w tej intencji. Przebaczył Hughsowi i modlił się o jego nawrócenie aż do swojej egzekucji. Został stracony 3 lutego 1944 roku.
Ojciec O’Leary powiedział: „Nigdy dotąd nie widziałem nikogo, kto tak radośnie szedł na spotkanie śmierci”.
Hughs idzie na śmierć
Egzekucja Jamesa Hughsa została wyznaczona — trzy miesiące później — na 19 maja 1944 roku. Przed wejściem do celi śmierci lekarz okręgowy zaproponował mu, aby uklęknął i zmówił przynajmniej modlitwę „Ojcze nasz”. To rozsierdziło więźnia tak bardzo, że zaczął przeklinać i plunął lekarzowi w twarz. Hughs nienawidził Boga i wszystkiego, co duchowe.
Uczestniczący w egzekucji urzędnicy byli zaskoczeni zatwardziałością serca złoczyńcy. Tuż przed przypięciem do krzesła elektrycznego szeryf zapytał go po raz ostatni: „Jeśli ma Pan coś do powiedzenia, proszę zrobić to teraz!”. Hughs ponownie zaklął, ale nagle umilkł… Jakby się czegoś przestraszył. Wzrok utkwił w kącie celi. Po chwili krzyknął do szeryfa: „Proszę zawołać księdza!”.
Ojciec Robert O’Leary, kapelan więzienny, zgodnie z przepisami był obecny na sali śmierci. Stał ukryty między dziennikarzami — ponieważ Hughs zagroził, że przeklnie Boga, jeśli jakiś klecha odważy się przyjść — i modlił się za skazańca. Wezwany, podszedł do niego i usłyszał, jak ten mówi: „Byłem katolikiem, jednak z powodu życia, jakie prowadziłem, gdy miałem 18 lat, oddaliłem się od Kościoła. Teraz chciałbym się wyspowiadać”.
Wszyscy wyszli. W celi pozostał tylko skazaniec i ksiądz.
Byłem w piekle
Po powrocie na salę szeryf nie wytrzymał ciekawości i zapytał Hughsa, co tak nagle poruszyło jego sumienie. W odpowiedzi usłyszał: „Pamięta Pan tego czarnoskórego Claude’a Newmana, którego tak nienawidziłem? Zobaczyłem go, jak stał w tym kącie, a Święta Panienka trzymała rękę na jego ramieniu. Powiedział do mnie: „Ofiarowałem swoją śmierć, w jedności z Chrystusem na krzyżu, aby Cię uratować. A Matka Boża dała mi łaskę zobaczenia w piekle miejsca, do którego miałem trafić, jeśli się nie nawrócę. W tym momencie zażądałem księdza”.
James Hughs nawrócił się w ostatnim momencie. Ofiara złożona przez Claude’a Newmana wyjednała dla niego łaskę zbawienia. Wszystko stało się za sprawą małej blaszki służącej za ozdobę szyi. Prawdopodobnie był to Cudowny Medalik, o którego wybicie Katarzynę Labouré podczas objawienia poprosiła Maryja. Powiedziała wówczas: „Wszyscy, którzy go będą nosili na szyi, dostąpią wielkich łask”.
„Głos Ojca Pio” [79/1/2013]
wspaniała opowieść, świadectwo. dziękuję
Dziękuje Polonio. Piękne świadectwo.
Dla każdego jest szansa i to jest ta szansa, z której trzeba skorzystać.
Najwierniejszymi wyznawcami Chrystusa, są nawróceni zatwardziali grzesznicy, bo oni już tu za życia poznali czym jest piekło.
Z Bogiem
Błogosławionego dnia życzę.
“…Ofiarowałem swoją śmierć, w jedności z Chrystusem na krzyżu, aby Cię uratować…”
Nie rozumiem sensu powyższego, przecież on nie miał żadnego wyboru – takiego jak np. św.Maksymilian Kolbe
@lunatyk
1 marca 2013 godz. 12:43
Prawdziwa wolność jest zawsze możliwa, w każdej sytuacji.
Kiedy dentysta boruje Ci ząb, możesz po prostu cierpieć, a możesz też się pomodlić:
“Panie Boże – ofiaruję Ci to moje cierpienie. Zrób z nim co chesz. ”
Nie wiedziałeś?
Drogi Lunatyku
Każde nasze cierpienie możemy przyjąć w kategoriach ofiary, każde ofiarować w jakiejś intencji. Tu nie chodzi o widzialny akt (owoc) naszej ofiary – wspominasz ofiarę Ojca Kolbego – ale o zawierzenie Bogu. Ofiaruję to wszystko, co teraz cierpię, niesłuszne posądzanie, niesprawiedliwe osądy, to cały biczowanie za grzechy moich bliźnich, o opamiętanie dla nich.
Pamiętasz może, co Paweł powiedział? Przypomnę: “Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół. Jego sługą stałem się według zleconego mi wobec was Bożego włodarstwa: mam wypełnić /posłannictwo głoszenia/ słowa Bożego. Tajemnica ta, ukryta od wieków i pokoleń, teraz została objawiona Jego świętym, którym Bóg zechciał oznajmić, jak wielkie jest bogactwo chwały tej tajemnicy pośród pogan. Jest nią Chrystus pośród was – nadzieja chwały”.
Nasze wszelakie cierpienia – i fizyczne i duchowe – nie mają żadnej mocy nikogo zbawić, uświęcić, nawet nas samych, dopiero przyjęte i zjednoczone z udrękami Chrystusa mają moc Boga. I w Twoim cierpieniu ofiarowanemu Chrystusowi, i w moim objawia się chwała. Wtedy żadne cierpienie, męka, krzyż nie są bezsensowne, ale mają wymiar zbawczy. Moje świadectwo, ofiara uświęcają moich bliźnich, bo są świadectwem.
Spójrz na ogromną wręcz mistykę cierpienia św. Faustyny… Jezu, Ty wiesz, że kocham cierpienie i pragnę kielich cierpień wysączyć aż do kropelki, a jednak naturą moją lekki dreszcz i lęk przeszedł, i zaraz ufność moja w nieskończone miłosierdzie Boże obudziła się z całą potęgą i wszystko przed nią ustąpić musiało, jak cień przed promieniem słońca. O Jezu, jak wielka jest dobroć Twoja; ta nieskończona dobroć twoja, którą znam dobrze, pozwala mi samej śmierci śmiało spojrzeć w oczy. Wiem, że nic mi się nie stanie bez zezwolenia Jego
I słowa, które zawsze wstrząsają mną do głębi…
Aniołowie, gdyby zazdrościć mogli, to by nam dwóch rzeczy zazdrościli: pierwszej – to jest przyjmowania Komunii św., a drugiej – to jest cierpienia.
Czym jest prawdziwa wolność?
Co zaś się ofiarowania cierpienia- borowanie zęba i to w linku poniżej czymś się różni?
http://www.rmf24.pl/fakty/swiat/news-30-filipinczykow-przybito-do-krzyza-w-wielki-piatek-zdjecia,nId,596585
różni się, tak jak modlitwa od pochodu biczowników
@lunatyk
Różni się. Jeśli dobrze rozumiem, w przypadku podanego przez Ciebie przykładu chodzi o Cierpienie, które się zadaje sobie z własnego wyboru.
Mnie chodzi o przyjmowanie cierpienia, które przychodzi do nas bez naszej woli.
Nie chodziło mi o rezygnowanie ze znieczulenia, ale jeśli np. z jakiegoś powodu nie może być ono zastosowane i jesteś sam na sam ze swoim bólem, to możesz go ofiarować Bogu, nawet jeśli nie wybrałeś go dobrowolnie.
Chrystus też prosił “jeśli możesz, odsuń ode mnie ten kielich goryczy”.
Masz rację, Asadow.
Cierpienie przyjęte z ręki Boga (jak Hiob) ma moc zbawczą. Bóg nie chce, byśmy sami sobie je zadawali.
Pamiętam historię słyszaną, jak to św. Antoni prosił Boga o śmierć męczeńską, ale nie dostał takiej. Znać nie było to wolą Boga. Św. Antoni i tak jest jednym z wielkich świętych, choć żył tak dawno, ciągle jest żywe nabożeństwo do Niego i wcale nie umarł po męczeńsku.
Dziekuję za rozjaśnienie.
Nurtuje mnie jeszcze sprawa tytułowego podmiotu.Posłużę się cytatem:
Widzę w tym pewien egozim – pragnienie przebudzenia ze złego snu. Gdzie jest cierpienie i ofiara?
Trzeba to rozumieć w kategoriach miłości. Claude tak umiłował Maryję, że wszystko inne było już dla niego nieważne, jak kochasz – to tęsknisz, pragniesz połączyć się z ukochaną osobą – tego doświadczył ten młody człowiek. To było jego autentyczne doświadczenie tęsknoty za niebem. My kurczowo trzymamy się życia, unikamy myślenia o śmierci, on już śmierć, choć z gruntu pojmowana jako przekleństwo – -rozumiał jako życie…
Mam nadzieję, Lunatyku, że o to pytałeś, co ja wyjaśniłam ;-)
Tak, dziekuję za wyjaśnienia.
Polonia
Z serca dziękuję Tobie i Temu który Cię prowadzi.