źródło: http://www.polska-jutra.eu/
System organizacji szkolnictwa.
Tak, jak pisałem w poprzednich odcinkach, szkolnictwo jest za bardzo scentralizowane, kontrolowane przez państwo, skostniałe. Trzeba zmienić cały system, począwszy od fundamentów, a więc system instytucji, finansowanie, pozycję nauczyciela itd.
Zacznijmy od początku. Zgodnie z tym, co pisałem w odcinku o celach edukacji, to rodzice, konstytucyjnie umocowani do decydowania o wychowaniu swoich dzieci, są pierwszym i najważniejszym podmiotem uprawnionym do decydowania o kształcie szkoły. Oczywiście, wpływ rodziców trzeba zrównoważyć bezstronnymi (nieuwikłanymi emocjonalnie w swoje dzieci) ekspertami, a także nauczycielami oraz przedstawicielami lokalnej społeczności. Zatem z tych czterech grup (rodzice, eksperci, nauczyciele, przedstawiciele lokalnej społeczności) powinny się wyłaniać organy, które możemy tu umownie nazwać lokalnymi (gminnymi, wojewódzkimi) “koordynacyjnymi radami edukacji”, współdziałającymi między sobą w dwóch celach:
- w celu wymiany doświadczeń w prowadzeniu szkół, w metodyce i programach nauczania,
- w celu organizowania ogólnopolskich egzaminów maturalnych, ośmioklasisty itp.
a także współpracującymi z wybieraną w wyborach powszechnych Narodową Radą Edukacji, która jest jedynym organem państwowym zajmującym się edukacją, organizowaniem egzaminów i kontrolą funkcjonowania szkół. Nie ma tu miejsca na żadne ministerstwo edukacji czy podobną instytucję państwową, a także na kuratoria. Koordynacyjne Rady Edukacji współpracować będą z zewnętrznymi (na umowę-zlecenie) “hospitatorami” (wizytatorami), dokonującymi wizyt (hospitacji) obserwacyjno-kontrolnych w szkołach.
Zgodnie z postulatem likwidacji powiatów, szkołami podstawowymi opiekowałyby się Gminne Koordynacyjne Rady Edukacji, a średnimi i pomaturalnymi – Wojewódzkie Koordynacyjne Rady Edukacji. Nie mogą to być zasiedziałe urzędy, lecz mają to być rotacyjnie zmieniające skład ciała pół-społeczne, inspirujące, zbierające uwagi, obserwacje, skargi, propozycje. Od razu uwaga: każda szkoła, jako niezależny, oddolnie tworzony byt prawny, jest instytucją podlegającą – jak każde przedsiębiorstwo i organizacja – kontroli finansowej, BHP, sanitarnej, zgodności z prawem itp. Rada Edukacji (gminna, wojewódzka czy narodowa) zajmować się ma wyłącznie edukacją, a konkretnie popularyzacją sprawdzonych rozwiązań, wymianą doświadczeń, organizowaniem egzaminów i wspieraniem edukacji nauczycieli, nie ingerując w autonomię szkoły.
Narodowa Rada Edukacji miałaby w swoich zadaniach także opiekę nad uniwersytetami oraz organizowanie ogólnokrajowych konsultacji wśród Gminnych i Wojewódzkich Koordynacyjnych Rad Edukacji – tak, aby rozstrzygnięcia dotyczące np. egzaminów, listy lektur obowiązkowych itp. były wynikiem opinii całego środowiska jako wiążących wytycznych dla Narodowej Rady Edukacji.
Każda szkoła ma być autonomiczna – kadrowo, programowo, metodycznie. Ma działać w zgodzie z prawem i obyczajami. Ma swój statut, nadany przez organ założycielski (stowarzyszenie, komitet społeczny, osoba fizyczna, fundacja, organizacja przedsiębiorców polskich, organizacja zawodowa, partnerstwo publiczno-prywatne) i swoje władze z nadania organu założycielskiego. Te władze prowadzą własną, niezależną od państwa politykę kadrową, programową itd., tworząc własne profile klas, własne systemy ocen, własne przedmioty, własne zasady organizacyjne, własną organizację czasu itd.
Organa państwa są zobowiązane do pomocy każdej grupie rodziców, która utworzyła organ założycielski, i chce otworzyć szkołę – pomocy lokalowej, organizacyjnej, informacyjnej itd, także finansowej, jeżeli inne szkoły otrzymują taką pomoc.
Tu pojawia się pojęcie bonu oświatowego, który otrzymywałby każdy uczeń. Rodzice po zdecydowaniu, do jakiej szkoły poślą dziecko, przekazywaliby ten bon wybranej szkole. Ale z bonem sprawa nie jest taka prosta, bo jeżeli miałby to być bon centralny (“rządowy”), to trzeba postawić słuszne pytanie: po co zbierać podatki centralnie, by je potem znów dystrybuować do ludzi w gminach? Z kolei bon oświatowy gminny byłby pod ostrzałem krytyków, którzy się boją, że biedne gminy będą stratne, bo nie będzie ich stać na dobre szkoły – tu jest tez jakaś racja. Tak czy inaczej, pomysł z bonem jest lepszy niż dotychczasowa praktyka. Wyobraźmy sobie, że taki bon to miesięcznie 600 zł na dziecko. Rodzice czterdziestu uczniów dysponują wtedy kwotą 24 tysięcy złotych, a jeżeli dołożą jeszcze jakieś fundusze pozyskane lub własne, mogą mieć kwotę wystarczającą do uruchomienia małej szkoły. Można też ustawowo określić ramy, w jakich gmina czy województwo dopłaca do każdego ucznia bądź studenta, np. minimalnie 10%, a maksymalnie 60% kwoty bonu oświatowego.
Jedynymi wydarzeniami organizowanymi i kontrolowanymi centralnie (przez Narodową Radę Edukacji) są w tym nowym systemie egzamin po szkole podstawowej i egzamin maturalny. Kształt (zakres, treści) obu egzaminów wynika z analizy takich egzaminów w przodujących edukacyjnie państwach świata i z naszych lokalnych potrzeb, zdefiniowanych po konsultacjach z wszystkimi Gminnymi i Wojewódzkimi Koordynacyjnymi Radami Edukacji.
Pozostaje jeszcze system organizacji edukacji w czasie – dzisiejszy system prawie 20 lat w ławce, a potem nic albo tylko szkolenia jest nieadekwatny do szybkiego rozwoju i niezgodny z postulatem uczenia się ustawicznego przez całe życie. Stąd potrzeba głębokiej reformy edukacji w funkcji czasu.
Moja poniższa propozycja rozwiązuje większość tych bolączek. Dziś sekwencja pracy i edukacji mogłaby wyglądać na przykład następująco:
- 8 lat szkoły podstawowej (łącznie z dzisiejszą „zerówką” daje to 9 lat, począwszy od wieku 6 lat);
- 2-letnia nauka konkretnego zawodu, matematyki, języka polskiego, historii, przedsiębiorczości, etyki;
- 1-roczna praca w tym zawodzie;
- 2-roczny kurs specjalistyczny poszerzający wiedzę i umiejętności, do dowolnego wyboru, uzupełniony o filozofię, naukę o społeczeństwie, retorykę i finanse, zakończony maturą;
- 1 rok pracy;
- 2-letnie studium, do dowolnego wyboru, zakończone pracą i tytułem licencjata;
- 2 lata pracy;
- 2-letnie studium naukowo-badawcze, dla chętnych zakończone dyplomem magisterskim;
- 6,5 lat pracy;
- Pół roku nauki;
- 6 lat pracy;
- 1-roczne studia aktualizacyjne
- 6,5 lat pracy
- Pół roku nauki
- 6,5 lat pracy
- Pół roku nauki
- Praca do emerytury
Etapy po maturze byłyby oczywiście dobrowolne, a sam model jest tylko przykładem systemu przeplatania pracy i edukacji. Studia licencjackie czy magisterskie można by zamienić na kursy specjalistyczne, mistrzowskie, menedżerskie. Podczas okresów nauki po ukończeniu 21 lat każdy otrzymywałby np. 60% średniej krajowej pensji.
Są także inne możliwości i pomysły. Na przykład badania pokazują, że efektywny czas pracy w ciągu dnia to 5-6 godzin. Można sobie wyobrazić taką kombinację pracy i edukacji, że każdy z nas pracuje np. 6 godzin, a 2 godziny w ciągu dnia uczy się – na wybranych kursach czy studiach. Łącznie jego czas aktywności w ciągu dnia nie zmienia się, wciąż się rozwija, poznaje nową wiedzę i zdobywa nowe umiejętności, a w firmach można utworzyć dużo więcej miejsc pracy na dwie 6-godzinne zmiany.
Jeżeli uczylibyśmy się 2 godziny pięć razy w tygodniu, daje to rocznie, po odliczeniu tygodni wakacji (9), przerw świątecznych (3), ferii zimowych (2), 1-3 maja (1) i Wszystkich Świętych (1), aż 360 godzin nauki, co równa się wymiarowi dzisiejszych solidnych, 3-semestralnych studiów podyplomowych.
Innym elementem przyszłego kształcenia ustawicznego mogą być stopnie zawodowe czy stopnie specjalizacyjne, definiowane branżowo, podobnie jak jest u lekarzy. Chcąc awansować trzeba by zdobywać kolejne takie stopnie.
Konstrukcja systemu oświaty musi dawać miejsce konkurencji programów, metod, pomysłów, musi dawać przestrzeń do indywidualnego rozwoju zgodnego z zainteresowaniami i talentami, musi być efektywniejsza i zorientowana dużo bardziej na praktyczne umiejętności.
Dodaj komentarz