CZĘŚĆ I
KIM TRZEBA BYĆ, BY GŁOSOWAĆ NA TUSKA i jego środowisko?
Trzeba być nowoczesnym, europejskim, otwartym umysłem, tolerancyjnym, niebinarnym, normalnym, obywatelem świata, samodzielnie myślącym, kochającym różnorodność, wolnomyślicielem, niezakompleksionym i realistą.
Żartowałem, oczywiście ;).
Oczywiście nie chodzi tu tylko o Tuska. Ale to jest pytanie ciekawsze od pytania kim trzeba być, by głosować na MarszałkaPopa chazarskiego, Tygryska Pseudowitoska czy też na Plewicę. Na te trzy grupy głosują po prostu osoby godne politowania, niesplamione myślą, to oczywiste. Tu nie ma potrzeby zgłębiać “istoty” elektoratu.
Kto głosuje na PIS? To też już przebadane jest na nice. Łatwowierni, naiwni, dobroduszni, dobrze chcący, religijni i wierzący w gruszki na wierzbie. Żadna tajemnica.
Ciekawszym poznawczo przypadkiem jest Tusek-Chytrusek. I jego elektorat.
Zagadki zafascynowanych Tuskiem można doświadczyć też na S24 i innych portalach. Ludzie wykształceni i inteligentni przez kilkanaście lat (sic!) są wierni Donaldowi. Ba, nie tylko są wierni kibicowskim przywiązaniem, lecz idą dalej – uznają go inteligentnym, mądrym, błyskotliwym, myślącym, utalentowanym politycznie. Jest to tajemnica wszechświata :). Jak jest możliwe, że ktoś, kto w życiu nie miał ani jednej myśli, jest przez miliony uważany za myślącego? Nie mówię, że nie miał ani jednej swojej myśli – mówię, że nie miał W OGÓLE żadnej myśli. Nigdy.
Znam kilka osób oczytanych, wykształconych, które całkiem na serio gotowe są wchodzić w spory i udowadniać, że Tusk jest niezwykle inteligentny i mądry! To są rzeczy, które się filozofom nie śniły…
Tusk to próżnia doskonała. Głowa Tuska nie jest stworzona do myśli. Nigdy nie była. Gdyby nie to, że kiedyś porównałem J. Kaczyńskiego do Zeliga (film Woody Allena) i do pustego, białego ekranu na którym każdy wyświetla swój emocjonalny film – to użyłbym identycznego porównania w stosunku do Tuska. Na Tusku miliony wyświetlają swoje niedowarzone projekcje. Na Kaczyńskim inne miliony wyświetlają swoje niedowarzone projekcje. Tusk jest odbiciem Kaczyńskiego w krzywym zwierciadle, Kaczyński jest odbiciem Tuska w krzywym zwierciadle. Tylko dwa odbicia w lustrach bez odbijających się przedmiotów. Bez podmiotów. Tylko dwa lustra i żabi skrzek pomnażających się odbić. Iście Borgesowska gra luster…
Skoro Tusk to próżnia doskonała, to kim są członkowie KO, którzy tego nie widzą i wpatrują się z autentycznym zachwytem w swojego Wodza?! Zagadka stulecia…
Tusk niczego nie mówi. To biały (szary) szum. Wypychanie powietrza i CO2 otworem gębowym i to z jąkaniem się, zacinaniem, kretyńskimi, budującymi rzekome napięcie pauzami. Tusk niczego nigdy nie powiedział i nigdy nie powie. Jak można oczekiwać co on powie?! Kim trzeba być, by czekać na jego przemówienia a potem wysłuchiwać szum powietrza?! Kim są ci ludzie? Czy oni w ogóle istnieją?
Na kogo więc głosować? No cóż, pozostaje tylko Konfederacja. Mimo Mentzena i Wiplera.
CZĘŚĆ II
Fenomen Tuska i polskie dziedzictwo jego misji
Nie ma gorszego błędu w próbach zrozumienia polskiej rzeczywistości, niż bagatelizowanie postaci i roli Donalda Tuska. Możliwe też, że jego rola w Brukseli była i…będzie większa, niż się nam wydaje. Określanie go jako kogoś, kto niczego nie robił, przeczekiwał, chował się – to tylko połowa prawdy. Podobnie termin „popychadło” i „figurant” – to bagatelizacja nowych metod zarządzania kolonialnego. Zerem był, jest i będzie po kres swych dni – to oczywiste. Ale jest to zero idealnie wpasowujące się w rachunki kręcących nim operatorów. Zero wieloma swoimi działaniami, posunięciami unicestwiające pewne wartości i mechanizmy obronne ludzi, państwa i społeczeństwa w sposób niezwykle skuteczny i długotrwały. Jego tupetu i bezczelności w wygłaszaniu całkowicie fikcyjnych deklaracji, prowadzących do skutków dokładnie o 180 stopni przeciwnych temu, co z posągowym czołem obiecywał i ogłaszał – nikt nie prześcignął. Wystarczyło żeby zapowiedział ze cos zniszczy – aby to coś zwyciężyło.
Donald Tusk to fenomen. Nigdy po 1989 r. ktoś tak mierny, nie zrobił takiej kariery w Polsce i Europie. Nigdy nikt nie zdewastował w takim stopniu i w każdym wymiarze Polski, jak ten chłopak ze spółdzielni „Świetlik” i jego „krąg”. Jedyną historyczną analogią z dziejów Polski pomagającą pojąć istotę i rolę „siatki sopockiego mesjasza” zdaje się być samozwańczy, opętany mesjasz Jakub Frank, programowo zwalczający wszystkie zasady etyczne i zarazem udający chrześcijanina oraz jego fanatyczni czciciele łączący się w antypolskie i antychrześcijańskie sekty niszczące duszę polskości. Frankiści popierali i wchodzili w jawne i półjawne alianse z każdą zewnętrzną potęgą zainteresowaną w starciu Polski z mapy Europy.
O ile czarcia gwiazda Michnika wypala się już, o tyle Tusk, Golem ulepiony przez Adama M. z papierowych egzemplarzy Gazety Wyborczej i utworzona przez Tuska “pseudofrankistowska sekta” oblepiły Polskę i mentalność Polaków błotem, z którego długo jeszcze będzie się otrząsać i oczyszczać… Golem i jego wyznawcy zaczęli żyć własnym życiem. Tęczowe ludziki rozbiegły się po naszej rzeczywistości, każdy na swoim miejscu knując hybrydowe ataki. Bywa, że Golem i jego stworki przewyższają długością życia i trwałością skutków swoich działań rabina, który ich powołał do istnienia. Tego nas uczy teratologia.
Dużo racji miała prof.Staniszkis w swych alarmach anty-tuskowych. Zacytujmy je:Tusk to bezwzględny superambitny przeciętniak (…) To pod rządami Tuska stworzono sieci redystrybucji i zawłaszczania pieniędzy zanim dotrą do realnych wykonawców: od ustawy o zamówieniach publicznych do różnych, nie kontrolowanych, agend i fundacji rozprowadzających środki europejskie (…)
Za rządów Tuska strach i niepewność (oraz demoralizowanie pracowników ukrywających stan rzeczy) są narzędziami władzy. (…) do historii Tusk przejdzie jako wzór (…) demoralizacji , oportunizmu i karierowiczostwa! (…) Tusk istnieje jako zwornik zgniłego układu, słabego państwa i słabego społeczeństwa (…) Tusk… kolonizuje nasz kraj. Rząd Tuska, kolonizując własne społeczeństwo, bo wysysając jego zasoby aż do poziomu, gdy oddolne inicjatywy rozwojowe już nie będą możliwe (…)”, [jego partia stała się] „przykrywką dla środowisk powiązanych na innych zasadach” [niestety, pani profesor nie doprecyzowała, czy miała tu na myśli obce wywiady, czy mafie, czy interesy obcych państw, czy… wszystkie te 3 rzeczy naraz…].
Gamoniowaty, złotousty, zakompleksiony piłkarzyk chowający się w szafie? Nie, to pozór, mała, mniej istotna część prawdy i błędna ocena wydawana przez miałkich dziennikarzy i półgłówkowatych kabareciarzy „robertów uchoidalnych” drenujących głowy widzów plenerowych spędów (zły kabaret przyczynia się do większych strat w społecznej świadomości niż zły teatr, lub zły podręcznik).
Tusk to cyniczny, hiperbezwzględny oszust rozbijający w pył wszystkie detektory kłamstw i wychodzący naprzeciw nie wypowiedzianym, lecz już tylko pomyślanym wszelkim posunięciom osłabiającym i niszczącym Polskę.
Tusk zniszczył Polskę i polskość do szczętu. Nie tylko z państwa – uczynił państwo teoretyczne (czyli nieistniejące). Z prawdy zrobił prawdę teoretyczną. Z przyzwoitości zrobił przyzwoitość teoretyczną czyli najwulgarniejsze chamstwo. Ze złodziejstwa zrobił cnotę. Z patriotyzmu zrobił patriotyzm teoretyczny, czyli zdradę. Wyśmiewał i deptał wszystko. Podstawowe wartości chrześcijańskiej Europy wydrwiwał i unicestwiał z pasją najzacieklejszego ich wroga. Moralność i etyka życia publicznego zmieniła się za dotykiem jego nihilistycznej czarodziejskiej różdżki w kamieni kupę. To on wychował, wytresował, namaścił, posłał na misję z błogosławieństwem hańbę polskiej polityki obyczaju, czyli Biłgorajczyka i całą jego palikociarnię. Wpuszczenie żulii na salony, dozwolenie na knajactwo i styl więziennych zachowań – to jedno z głównych jego dziedzictw. To, co działo się w sejmie w grudniu i cały krąg więzienny, krąg szpiclowski Ajwajteli RP zasypujący łajnem nasze zmysły i umysły co kilka dni – nie byłyby możliwe bez określonych d o z w o l e ń naszego z pozoru niewinnego piłkarzyka. Zostawił nam ten spadek zoologicznego, stepowego, azjatyckiego, bolszewickiego, anty-łacińskiego brudu i łajna. Nienawiść i dzicz – tym zalał naszą przestrzeń głupkowato się uśmiechając i błogosławiąc nazwą „Hyde park”.
Diabeł nie musi być widowiskowym destruktorem, apokaliptyczną bestią – może być też (i bywa wtedy najbardziej skuteczny społecznie w destrukcji) po prostu lokalnym heretykiem, malutkim człowieczkiem pozbawionym śladu wyższych uczuć, który dla swoich ciemnych, przeszłych sprawek i gminnych ambicji (poczucia misji) nawet sam nie wie, co niszczy. A nie wie, bo „Takie widzi świata koło, Jakie tępymi zakreśla oczy”. A co jest w tym świata kole? Dwie rzeczy: hołd wobec każdej siły i poniżanie wszelkiej bezbronności. Jak to powiedział ś.p. M.Płażyński: gdyby Tusk żył kilkaset lat wcześniej, trup by się słał gęsto…
Toteż trup słał się gęsto. Nie tylko smoleński. Pozabijał dusze ludzi wierzących w sens uczciwości, moralności, etyki, prawdomówności. Wściekle unicestwiał chrześcijańskie korzenie polskości. Wyrwał z Polaków duszę, a z Polski wszelkie ślady własności i szybkiej szansy na jakiś dobrobyt. Całkiem nieźle jak na tchórzliwego piłkarzyka. A może to nie był tchórzliwy piłkarzyk, tylko czarny Anty-Mesjasz? Otwierający bramy RP dla wyciągających się z zewnątrz rąk? Niech nas nie dziwi, że S. Nowak powiedział o Tusku, że jest “dotknięty przez Boga wielkim geniuszem” albo, że w kręgach kibicowskich powszechne było nazywanie Tuska „mesjaszem”. Taka była logika rozwoju tej sekty i umiejętnego nadzoru skrytych w cieniu jej animatorów. Jak to powiedział kiedyś Natan z Gazy o Sabbataju Cwi (mistrzu duchowym Jakuba Franka): „Sabbataj odbiera wolę Boga bezpośrednio z nieba”. Z naszego punktu widzenia jest pewien szkopuł w tych kosmopolitycznych herezjach, a mianowicie „według sabbatajskiej soteriologii działanie zbawcze musiało być kontynuowane przez kolejno wysyłanych mesjaszów (najczęściej wymieniano dwóch), by ostatecznie po nadejściu „mesjasza dawidowego” zakończyć cały proces.” Pozostaje nam tylko mieć nadzieję, że to właśnie dotknięty boskim geniuszem Donald był owym ostatnim z rzędu „mesjaszem dawidowym”. Nazwiska kilku wcześniejszych, tzw. mesjaszy wprowadzających znaleźć możemy w każdej encyklopedii pod hasłem „polska transformacja ustrojowa”… Jeśli to nie jest ostatni mesjasz, to musimy przerwać tę linię nihilistycznej sukcesji.
Jakuba Franka nazwano „politycznym mesjaszem upadającej Polski”. Określenie idealnie pasujące do Tuska… Wypowiedzi Tuska i Franka o księżach katolickich brzmią jakby wyszły z jednych i tych samych ust, obydwaj niezwykłą wagę przywiązywali do zemsty (Frank, gdy był sam na sam z najzaufańszymi, odzywała się w jego słowach nuta nienawiści i żądza zemsty. “Dzień mściwy jest ukryty w sercu mojem ”).
(Oczywiście analogie historyczne można by ciągnąć dalej: strategiczny chrzest Franka i wyborczy ślub kościelny Tuska, przychylność biskupów pożytecznych, czyli biskup kamieniecki Mikołaj Dębowski i biskup gdański Gocłowski etc.).
Jak magnes przyciąga opiłki, tak Tusk gromadził wokół siebie ludzi o określonej mentalności. Mentalności pogardzania polskością i Polakami, mentalności, która do dziś jest wciąż widoczna i jest ciągłym problemem dla Polski. Ludzi, którzy celowo utrudniają i uniemożliwiają proces odradzania się państwa ze stanu, w jaki rządy kamaryli Tuska je wprowadziły. Mentalność bezwzględnego wykorzystywania słabych, dobrodusznych i nie potrafiących się bronić. Mentalność specyficzna – nazwijmy to tak. Mentalność sępa, uśmiechniętej, eksponującej garnitur zębów i dworującej hieny. Mentalność eksploatatora. Mentalność, która dopiero czeka na swoich Linneuszów, by ją ponazywać, poklasyfikować i stworzyć swoiste bestiariusze wrogów wspólnoty, zawodowych destruktorów, niszczycieli polskości. Dopóki nie nauczymy się rozpoznawać tego typu ludzi i nazywać ich adekwatnymi, analitycznymi terminami po to, by zabezpieczać się przed włączaniem ich do aparatu władzy, do struktur oświatowych i w obręb szeroko pojętej kultury – będziemy ciągle przeżywać deja-vu i nie zdołamy zrozumieć natury swych problemów, problemów jakie pojawiają się przed Polską – na dobrą sprawę – już od kilku wieków. A dziennikarze, jak opowiadali, tak będą za nasze pieniądze do końca świata opowiadać nam swoje bajki o wojnie Polaków z Polakami, albo o narastającym zdziczeniu obyczajów Polaków. Primo: To nie są obyczaje Polaków. Secundo: Nikt tu nagle nie zaczął dziczeć. Oni od zawsze byli tacy. Tacy sami. Kłamiący z miedzianym czołem i zdzierający skórę z naiwnych. Eksploatujący nasz kraj, jak powierniczą własność. Niszczący z pasją każdą wartość, bo każda wartość jest dla nich zagrożeniem. Swoje błoto próbują przykleić nam a na nasze wartości robią to, co robili na znicze na Krakowskim Przedmieściu. Nie mieszajmy w to Polaków. Nie powtarzajmy suflowanych przez Nich kretynizmów o wojnie polsko-polskiej. Tak jak, analogicznie, nie mieszajmy Szwedów i Francuzów w zamiłowanie do wjeżdżania ciężarówkami w tłum. To przyszło do nich z zewnątrz… Przyszło to do nich tak, jak do nas przyszli (czy też „zostali skierowani”) samozwańczy mesjasze antypolonizmu mający za zadanie zniszczyć wszelkie zasady etyczne i swoimi ekstatycznymi omamami unicestwić zdrowe myślenie narodu. Czas najwyższy zacząć rozróżniać „ludzi zewnętrznych”. Obcych nosicieli specyficznej mentalności. To kwestia naszego przetrwania.
Bardzo ciekawy tekst. Ale pamiętajmy o Gdańsku! (W tekście wymienia się jedynie abp. Gocłowskiego). O tym dziwnym pięknym i złowrogim mieście, głęboko zatrutym teutońskim podstępem i fałszem. Na to w latach komuny wylała się kolejna podła polewa “miasta portowego” – okna na świat w latach czerwonego zaścianka. Gdańsk błyszczał nad Polską lakierowanymi fryzurami drogich dziwek, a od marynarzowych zawsze można było kupić świetne dżinsy za pół ceny, single Bitelsów, perfumy i dolary a szwaby zjeżdżające obficie do swego danziga pozwalały chłopakom umyć swego merca “za mary”.
Pustego prowincjusza tfuska wywiódł z nicości na salony właśnie ten zaściankowo-“wielkoświatowy” establishment gdańskich “liberałów”. To środowisko, zmaterializowane na wylot, przeświadczone o swej wyjątkowości, a zarazem małomiasteczkowe, pełne kompleksów i za swój życiowy sukces uważające fotkę przy długim stole z noblistą Guentherem Grassem czy Księciem Walii w Cotton Clubie nad Motławą (książę Walii patronował budowie Teatru szekspirowskiego, na czym – podobnie jak wcześniej na wygrzebaniu kaszubskich paranteli Grassa – skrzętnie zaczęli wznosić swój “europejski format”).
Takie nic jak tfusek, który kręcił się między nim i podsuwał krzesła niemieckim byznesmanom pod ich tłuste zady – może i z zażenowanym uśmieszkiem wykrzywiającym jego skore do pochlebstw wargi przyjmując cwaj ojro za tę usługę – w blasku “wielkiego świata” hotelu Heweliusz nabierał ogłady Nikodema Dyzmy i uczył się od swych patronów bezwzględnie pilnować swego. Z zakompleksionego prowincjusza zawsze jest w tej mierze wielki pożytek (patrz: kariera Adolfa w “krainie Beethovena i Kanta”) i mieli w nim wiernego wasala ci cyniczni niemiecko-chazarscy gracze w mieście, które rozłożyło przed nimi swe nogi i nocne kluby. (Gdzie były wtedy “gdańskie elity intelektualne”? Pewnie niejeden z tamtejszych mędrców wolał przy tym towarzychu też urwać swoje, jakieś mieszkanko w Sopocie, posadkę konsultacyjną albo choć tylko urlopik na Karaibach, niż “awanturować się o wartości”).
Pamiętać trzeba, że nie on jeden taki był. Wcześniej morze brudnego szmalu robili w Trójmieście niezliczeni mafiozi, rozbijający się potem mercami po Sopocie czy Stogach; na nich też patrzał zazdrosnym okiem ten lany pasem przez swego ojca mistrz podwórka w kopaniu szmacianki. (Adolfa też lał pasem jego ojciec-wojskowy…).