Jak pisałem w poprzedniej korespondencji, w okresie Świąt Bożego Narodzenia Polska pogrąża się w nirwanie. Tak było i tym razem, że – podobnie jak w roku poprzednim – była to nirwana przerywana. Czy to nie jest aby szkodliwe dla zdrowia – tego oczywiście nie wiemy, bo jeśli chodzi o tak zwany coitus interruptus, który – jak sama nazwa wskazuje – też jest przerywany, to opinie uczonych seksuologów są podzielone. Jedni uważają, że nie ma w tym nic złego, ale inni twierdzą, że powoduje on rozmaite nerwice i inne katiusze i należy go unikać. Osobiście przywiązuję wagę do opinii pani Anji Rubik, co to „miłowała wiele” i w związku z tym pewnie zostanie zaangażowana przez feministrę od edukacji seksualnej, Wielce Czcigodną Barbarę Nowacką, do edukowania po szkołach cudzych dzieci z sodomii, gomorii i innych szlachetnych „orientacji”. Na razie jednak pani Anja milczy, więc pozostajemy w głębokiej rozterce, zwłaszcza, że z przerywaną nirwaną może być podobnie, a kto wie, czy nie jeszcze gorzej.
Nawiasem mówiąc, wicefeministra od edukacji seksualnej, Wielce Czcigodna i Pulchniutka Katarzyna Lubnauer właśnie zapowiedziała, że uczniowie nie będą przemęczani żadnymi pracami domowymi i w ogóle – nauką. Upatruję w tym pewną ciągłość z Generalnym Gubernatorstwem, gdzie – według wskazówek wybitnego przywódcy socjalistycznego Adolfa Hitlera – tamtejszym tubylcom miała wystarczyć umiejętność narysowania swego imienia i nazwiska, rozpoznawania znaków drogowych i liczenia do 500. Wszystko inne od Złego miało pochodzić.
Ale do rzeczy.
Otóż nirwana została przerwana najpierw przez orędzie, jakie premier Donald Tusk skierował do naszego mniej wartościowego narodu tubylczego. Z przenikliwym spojrzeniem bazyliszka pan premier Tusk dał popis samochwalstwa – czego on to nie dokonał. Najwyraźniej musiał zapatrzyć się w Kukuńka, który jednak nie miał takiego przeszywającego wzroku, przypominającego spojrzenie wybitnego przywódcy socjalistycznego. Więc pan premier Tusk przechwalał się swymi dotychczasowymi dokonaniami, dyskretnie przemilczając udział, jaki musiała w nich mieć niemiecka BND, nie mówiąc już o Naszej Złotej Pani i Naszej Pani Złociutkiej, które z zagadkowych przyczyn dlaczegoś sobie w Donaldu Tusku upodobały. Ale oprócz gejzeru samochwalstwa, pan premier Tusk przedstawił też zarys swojego politycznego programu, bardzo podobnego do politycznego programu premiera-generała Wojciecha Jaruzelskiego, który jeszcze w 1981 roku zaprezentował „program porozumienia I walki”. Jak pamiętamy, porozumienie miało obejmować konfidentów, a walka – wszystkich pozostałych. Podobnie wygląda to u Donalda Tuska, z tą różnicą, że w ramach „porozumienia” teraz chodzi o obsadzenie konfidentami wszystkich synekur, z których, w ramach „walki”, zostaną usunięci konfidenci znienawidzonego PiS. Nazywa się to „przywracaniem praworządności”, do którego – jak słychać – obok ministra-pułkownika, który niweluje pod Generalne Gubernatorstwo teren na odcinku kultury, próbują podłączyć się adwokaci skoszarowani w gangu zwanym „Wolnymi Sądami”. Ich zdaniem przywrócenie praworządności ma doprowadzić do sytuacji, żeby niezawiśli sędziowie sami siebie mianowali, sami sobie orzekali i sami siebie oceniali, a państwo żeby im płaciło. Adwokaci – tak samo.
W praktyce jednak mogą pojawić się postulaty dodatkowe. Skoro już zahaczyliśmy o Wojciecha Jaruzelskiego, to wypada wspomnieć, że w ramach nirwany przerywanej, na linii strzału znalazła się pani red. Monika Jaruzelska, na którą donos do prokuratury złożył Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych im. Pawła Morozowa – żeby ta zaciągnęła ją przed niezawisły sąd, który wymierzy jej surowy wyrok za szerzenie „mowy nienawiści”. Chodzi o zaproszenie na rozmowę Wielce Czcigodnego posła Grzegorza Brauna i to w dodatku już po zgaszeniu przezeń świeczek chanukowych w Sejmie, za co, ponad podziałami, potępiła go unisono cała chanukowa zgraja z Judenratem „Gazety Wyborczej” na czele. Na razie pani Monika, w ramach przywracania wolności słowa, została wyrzucona z „Super Expressu”, a to przecież dopiero początek drogi krzyżowej.
W podobnej sytuacji znalazł się Jan Pietrzak za uwagę, że Niemcy pewnie dlatego chcą kierować do Polski migrantów, że pamiętają, iż w naszym nieszczęśliwym kraju zachowało się wiele baraków nie tylko w Auschwitz, ale i na Majdanku oraz w innych miejscach. Gniewem zawrzał na to nie tylko wspomniany Judenrat, ale i Komendantura Auschwitz, a nawet pan prezydent Andrzej Duda. Teraz wszyscy kombinują, co panu Pietrzakowi za wygłoszenie takiej opinii można zrobić. Sytuacja trochę przypomina Murzynów, co to na pustyni złapali grubasa. Oni też nie wiedzieli co mu zrobić, więc ucięli… – no mniejsza z tym. W przypadku Jana Pietrzaka poszukiwania idą w tym kierunku, że pan prezydent Duda powinien zerwać mu z piersi ordery, którymi wcześniej został on udekorowany – a potem się zobaczy.
Bo pan prezydent Duda też wygłosił do naszego mniej wartościowego narodu tubylczego swoje orędzie, w którym zaapelował o obronę konstytucji. Nie bardzo wiadomo, do kogo, bo to właśnie pan prezydent przysięgał, że będzie konstytucji bronił, a wygląda na to, że chciałby, by w tym obowiązku ktoś go wyręczył. Kto? Tajemnica to wielka, bo przecież pan minister Bodnar nie pozwoli ani niezależnej prokuraturze, ani niezawisłym sądom na bronienie konstytucji w momencie, gdy Volksdeutsche Partei właśnie przywraca w naszym bantustanie praworządność. Na usprawiedliwienie pana prezydenta powiem, że najwyraźniej nie jest on do końca pewien, czy gdyby do obrony konstytucji poderwał siły zbrojne, to ktokolwiek by jego rozkazów posłuchał.
Ale i bez tego nasza niezwyciężona armia właśnie w tych dniach ostatnich okryła się nieśmiertelną chwałą. Pan minister-ministrowicz, Wielce Czcigodny Władysław Kosiniak-Kamysz, wprawdzie orędzia nie wygłosił, ale wykombinował sobie inny liść do wieńca sławy. Oto okazało się, że do przestrzeni powietrznej naszego nieszczęśliwego kraju wleciała ruska rakieta, która po 3 minutach naszą przestrzeń powietrzną opuściła. Cały czas była pilnie obserwowana, a kiedy już obserwację zakończono, nasza niezwyciężona armia spisała protokół z całego incydentu, dzięki czemu pan minister-ministrowicz Władysław Kosiniak-Kamysz mógł triumfalnie ogłosić, że „państwo działa” – czego dowodem jest wspomniany protokół.
Ministru- ministrowiczu najwyraźniej pozazdrościł inny minister-ministrowicz, mianowicie wiceminister spraw zagranicznych, pan Władysław Teofil Bartoszewski, rodzony syn „profesora” Władysława Bartoszewskiego. Jak widzimy, mechanizm dziedziczenia pozycji społecznej zatacza u nas coraz szersze kręgi. Już nie tylko dzieci aktorów zostają aktorami, dzieci piosenkarzy – piosenkarzami, dzieci konfidentów – konfidentami, ale dzieci ministrów zostają ministrami. Więc minister Bartoszewski wezwał do MSZ na dywanik ruskiego charge d’affaires w Warszawie, żeby zmyć mu głowę z powodu tej rakiety. Ale trafił na jakiegoś zatwardziałego zbrodniarza, bo na propozycję zmycia głowy oświadczył on, że żadnych impertynencji wysłuchiwał tu nie będzie, dopóki Polska nie przedstawi „twardych dowodów”, że rakieta była ruska. A to ci dopiero siurpryza, a to nieprzewidziany wypadek! Czy protokół, jaki nasza niezwyciężona armia, okrywając się nieśmiertelną chwałę chwalebnie spisała, może być „twardym dowodem”? Rada w radę uradzono, że nie, toteż zaraz wysłano batalion żołnierzyków z Wojsk Obrony Terytorialnej, żeby w Sylwestra przeczesali głębokie lasy w rejonie Zamojszczyzny. Oczywiście nic nie znaleźli, co wprawdzie potwierdziło trafność protokołu, ale na ruskiego zatwardzialca to jednak nie wystarczyło.
Stanisław Michalkiewicz
Oni myślą!
Że nirwana, w ich rozumieniu, jest stanem komplementarnym ..bytu, określającym, gdzie można mieć doczesne, i nie tylko, problemy wybierającej ich gawiedzi.