Jak głosi słynny „Alfabet” („Anioł jest to sługa Boży, Buffalo Bill, Buffalo … a potem np. Karabin to broń zdradziecka, Buffalo Bill, Buffalo…”itd.) – Armia nasza jest zwycięska – oczywiście „Buffalo Bill, Buffalo”. Jak dotąd największym zwycięstwem naszej niezwyciężonej armii, była wiktoria nad głupimi cywilami 13 grudnia 1981 roku. Nasza niezwyciężona armia rozgromiła wtedy wszystkich głupich cywilów i to nawet bez takich jatek, jak w grudniu 1970 roku, kiedy to tylko w okolicach przystanku kolejowego Gdynia-Stocznia zginęło ich aż kilkudziesięciu. Podczas stanu wojennego ofiar było znacznie mniej, przede wszystkim dlatego, że głupi cywile nie stawili specjalnego oporu, z wyjątkiem kilku młodych ludzi, którzy podczas próby rozbrojenia, zastrzelili sierżanta milicji nazwiskiem Karos. Do transformacji ustrojowej nasza niezwyciężona armia już się nie wtrącała. Zresztą po co miałaby się wtrącać, kiedy całą transformację ustrojową w naszym bantustanie przeprowadziły stare kiejkuty, zgodnie z ustaleniami dokonanymi przez pana Daniela Frieda z Departamentu Stanu ze strony amerykańskiej i szefa KGB Władimira Kriuczkowa ze strony sowieckiej? Wszystko było pod kontrolą, podobnie, jak wojna na Ukrainie, gdzie i Amerykanie i Rosjanie się pilnują, by nie przekraczać cienkiej, czerwonej linii. Kto tę cienką, czerwoną linię nakreślił – tajemnica to wielka – ale ktoś nakreślić ją przecież musiał, skoro największym zmartwieniem sekretarza generalnego NATO, pana Stoltenberga, którym zresztą się z nami podzielił, była obawa, żeby ta wojna nie wymknęła się spod kontroli? Dopóki bowiem wojna nie wymyka się spod kontroli, to wszystko jest w jak najlepszym porządku; pociski i bomby mają prawidłowe – jak pisał w „Żywotach pań swawolnych” Brantome – „kalibery”, a ginie tylko ten, kto ma zginąć. Na przykład na Ukrainie jest rozkaz, że ginąć mają tylko „bandyci Putina” – i rzeczywiście – śmierć dziesiątkuje ich każdego dnia, aż dziw, że jeszcze któryś został przy życiu, podczas gdy po stronie ukraińskiej nie ginie nikt, może poza jakimiś cywilami, no i dziećmi, na które Putin jest dlaczegoś szczególnie zawzięty. W tej sytuacji można się tylko dziwić, że ostateczne zwycięstwo, które przecież zostało zatwierdzone na najwyższym szczeblu, jeszcze nie nadeszło – ale przecież nadejdzie, niech nikogo głowa o to nie boli.
Jak wiadomo, wstępnym warunkiem powodzenia jakichkolwiek operacji militarnych jest rozpoznanie. Używa się do tego celu wywiadu, albo płytkiego, albo głębokiego, a jak nie ma na to czasu, bo sytuacja nagli, to stosuje się metodę rozpoznania walką. Uderzamy na nieprzyjaciela takimi siłami, żeby rozpoznanie nie zamieniło się w paniczną ucieczkę, to znaczy pardon – jaką tam znowu „paniczną ucieczkę”? O tym nie ma mowy; nasza niezwyciężona armia takich manewrów w ogóle nie dopuszcza, a jeśli już – to tylko wycofanie na z góry upatrzone pozycje. Nieprzyjaciel wtedy będzie musiał pokazać wszystko, co tam ma i w ten sposób zdobędziemy potrzebne informacje. W ogóle w wojsku wiele zależy od fortelów – o czym lubił mówić pan Zagłoba, któremu fortele przebiegały przez głowę z szybkością błyskawicy – zwłaszcza podczas ucie… to znaczy pardon – podczas wycofywania się na z góry upatrzone pozycje. Na przykład – żeby nie zdradzić się przed nieprzyjacielem, że wyszła nam cała amunicja, spokojnie strzelamy dalej, jakby nigdy nic – i tak, aż do ostatecznego zwycięstwa.
Rozpisałem się na ten temat, bo zdumiała mnie informacja, jaką z Judenratem „Gazety Wyborczej podzielił się pan generał Janusz Nosek. Pan generał jest żywym dowodem na to, że każdy, nawet najgłupszy cywil, nosi w swoim tornistrze buławę marszałkowską. Skończył był bowiem historię na KUL, potem nawet nauczał tego przedmiotu w szkole. Stamtąd trafił do UOP, potem do ABW, aż wreszcie, w 2008 roku premier Tusk powierzył mu kierowanie Służbą Kontrwywiadu Wojskowego, która wypączkowała ze „zlikwidowanych” Wojskowych Służb Informacyjnych”, a prezydent Komorowski awansował go na generała brygady. Ale w roku 2013 został z tej funkcji odwołany, czemu towarzyszyły fałszywe pogłoski, jakoby z siedziby SKW był wyprowadzony „chwytem za nosek”, a w 2017 roku reżym „dobrej zmiany” zawlókł go przed prokuratora, który podejrzewał go współpracę z obcym wywiadem. Najwyraźniej podejrzenia te się nie potwierdziły, bo nie słychać, by pan generał został zawleczony przed niezawisły sąd, tylko – jak to u nas – wszystko zakończyło się wesołym oberkiem. No a teraz pan generał Nosek, za pośrednictwem Judenratu „Gazety Wyborczej”, poinformował nas, że „PiS jest przesiąknięty agenturą rosyjską”.
Przypadek zrządził, czy dobry los – jak głosi piosenka – że rewelacja o przesiąknięciu PiS rosyjską agenturą ukazały się akurat w momencie, gdy rząd „dobrej zmiany” usiłuje przeforsować w Sejmie ustawę o komisji, która zbadałaby rosyjskie wpływy w polskiej polityce. Jak wiadomo, pomysłowi utworzenia takiej komisji zdecydowanie sprzeciwia się obóz zdrady i zaprzaństwa, z kierującą nim politycznie Volksdeutsche Partei Donalda Tuska. Ostatnią nadzieję upatruje w panu prezydencie Dudzie – że się opamięta i ewentualnej ustawy nie podpisze, na wszelki wypadek kierując ją do Trybunału Konstytucyjnego, a panujący w nim „burdel i serdel” sprawi, że się tam zaśmierdzi i nigdy nie nabierze mocy obowiązującej. Głos zabrał nawet ambasador USA w Warszawie pan Marek Brzeziński, przestrzegając panią kierowniczkę Sejmu Elżbietę Witek, że „z procedowanych w Sejmie przepisów” mogą skorzystać „kraje nie budzące zaufania”, co mogłoby wpłynąć na „dwustronne relacje” USA z Polską. Jak pamiętamy, Polska już raz otarła się o groźbę naruszenia swoich interesów strategicznych, kiedy Sejm w 2018 roku znowelizował ustawę o IPN. Kiedy jednak Departament Stanu udzielił nam przestrogi, reżym „dobrej zmiany” wycofał się z tej nowelizacji z podwiniętym ogonem i stosunki USA z Polską wkroczyły w etap idylli. List pana ambasadora Brzezińskiego pokazuje, że ten etap chyba dobiega końca. Coś może być na rzeczy, bo skoro Polska oddała już Ukrainie wszystko, co tylko mogła, a w Ameryce kupiła wszystko, co tamtejsi twardziele jej wtrynili, to w stosunkach z Polską można wrócić do stanu normalnego i skrócić jej smyczkę, żeby nikomu nie przewróciło się w głowie. Dlatego też pani minister Jadwiga Emilewicz, wciągnięta do rządu ze względów wyborczych, nie potrafiła odpowiedzieć nie tylko na pytanie, za jakie pieniądze będzie odbudowywana, pozostająca na zachodniej już nie kroplówce, ale transfuzji finansowej Ukraina, ale również – czy Polska nadal ma odbudowywać Donbas, który – póki co – pozostaje w rękach rosyjskich. Inna rzecz, że pan red. Rymanowski taktownie jej o to nie zapytał, co by wskazywało, że i Polsat został podporządkowany ukraińskiemu Sztabowi Generalnemu, jak telewizja rządowa, czy druga telewizja nierządna. A tymczasem pan generał Nosek powiada, że PiS, który na rozkaz Pana Naszego z Waszyngtonu dla Ukrainy zrobił wszystko, a nawet więcej – jest „przesiąknięty agenturą rosyjską”. W tej sytuacji mamy dwie możliwości; albo pan generał Nosek przewąchał coś, czego my jeszcze nie wiemy, albo niczego nie przewąchał, tylko wykonuje zadanie w ramach kampanii wyborczej. Myślę, że ta druga możliwość jest znacznie bardziej prawdopodobna od tej pierwszej, a jeśli tak, to może lepiej, gdybyśmy nie mieli służb wywiadowczych, ani żadnych innych, które nic nie wiedzą, tylko załatwiają swoje prywatne porachunki i kręcą lody. Wtedy bylibyśmy ostrożniejsi, a tak, to wydaje nam się, że ktoś pilnuje interesu, a tymczasem nikt niczego nie pilnuje – byle zdrowie było.
Stanisław Michalkiewicz • Felieton • Portal Informacyjny „Magna Polonia” ) • 1 czerwca 2023
Dodaj komentarz