Już się wyjaśniło. Wojna jaką Stany Zjednoczone prowadzą na Ukrainie z Rosją do ostatniego Ukraińca, najwyraźniej przeciągnie się jeszcze przez następny rok – oczywiście aż do ostatecznego zwycięstwa, które w amerykańskim Kongresie zapowiedział prezydent Zełeński, za co został przez kongresmanów wynagrodzony owacją na stojąco – niczym w swoim czasie Kukuniek. Ale nie wszyscy się do owacji przyłączyli. Dwójka kongresmanów z Partii Republikańskiej nie klaskała, a kongresmanka w swojej zuchwałości posunęła się do tego, że powiedziała, iż nie poprze nowego pakietu pomocy dla Ukrainy, dopóki się nie wyjaśni, na co właściwie poszło poprzednie 50 mld dolarów. Dziwaczny pomysł, bo przecież każde dziecko wie, że te 50 mld poszło na wojnę z Putinem. Dlatego właśnie militaryści powtarzają, by korzystać z wojny, bo pokój będzie straszny. Pod wojennymi gruzami można schować znacznie więcej, niż 50 mld dolarów – na co zapewne liczy ekipa pana premiera Morawieckiego. Z czeluści środowisk rządzących dobiegają bowiem fałszywe pogłoski, jakoby forsy miało starczyć do marca. Nie ma w tym ani słowa prawdy, bo forsy starczy na tyle, na ile będzie trzeba. Wprawdzie Polska nie jest wyspą skarbów, ale dzięki zbawiennej polityce rządu i partii to znaczy – oczywiście partii i rządu – pokonamy wszystkie trudności i żaden wróg nie złamie hartu w nas – jak w patetycznych czasach stalinowskich pisał Konstanty Ildefons Gałczyński w wierszu „Ukochany kraj”. Gdyby jednak mimo wszystko Polska została wciągnięta do wojnyn z Rosja, to partia i rząd mogłyby poczuć się bezpieczniej – bo wtedy już bez żadnego skrępowania można by wszystko zwalić na Putina, a jeśli ktoś by temu nie dowierzał i kręcił nosem, to zaraz wzięłaby go w obroty patriotyczna trójka klasowa, podobna do tej, która niedawno w kiblówce skazała pana doktora Zbigniewa Martykę za głoszenie poglądów niezgodnych z aktualną wiedzą medyczną. Wprawdzie jeszcze uniknął dołu z wapnem, ale przecież na świetlistym szlaku rewolucji jesteśmy dopiero na początku drogi, więc wszystko przed nami.
Wróćmy jednak do amerykańskiej wizyty prezydenta Zełeńskiego. Prezydent Biden wielkodusznie podarował mu 45 mld dolarów, dzięki czemu już wiemy, że wojna potrwa jeszcze co najmniej przez rok – a potem się zobaczy. Bo przecież świat na Ameryce się nie kończy i inne państwa NATO też zostaną zobowiązane do przekazania, ile tam na każde wypadnie z rozdzielnika. Może z wyjątkiem Polski, która i bez prinuki przekaże Ukrainie wszystko, co tylko ma – bo czyż nie taka właśnie jest powinność „sługi narodu ukraińskiego”? Prezydent Zełeński prezent przyjął, ale – w odróżnieniu od pana prezydenta Dudy – bez czołobitności i nawet powiedział, że jest on „niewystarczający”, jako że politycy ukraińscy jako zasadę przyjęli postawę roszczeniową. Tedy z jednej strony zadeklarował, że „przełom” nastąpi w przyszłym roku i nie ma wątpliwości, że przybierze on postać ostatecznego zwycięstwa. Taka determinacja została przez Kongres przyjęta wybuchem euforii, bo wprawdzie kongresmani wiedzą, że o tym, kiedy nastąpi przełom i jaką przybierze postać, zadecydują Stany Zjednoczone – ale o tym nie trzeba głośno mówić. Głośno wypada oklaskiwać prezydenta Zełeńskiego i wznosić na jego cześć entuzjastyczne okrzyki – bo gdzie można znaleźć drugiego takiego przywódcę, który za 45 mld dolarów gotów jest w imieniu USA prowadzić na Ukrainie walkę z Rosją do ostatniego Ukraińca? Może aż tak źle nie jest, może i u nas taki Umiłowany Przywódca by się znalazł, ale dopóki nie padły odpowiednie rozkazy, to lepiej się nad tym nie zastanawiać, bo już starożytni Rzymianie, którzy na każda okoliczność zawsze mieli jakąś pełną mądrości sentencję mawiali, że „nomina sunt odiosa”. Zamiast tedy poszukiwać wśród Umiłowanych Przywódców kolegów prezydenta Zełeńskiego, lepiej zwróćmy uwagę, w jaki sposób z ogarniętej wojną Ukrainy odleciał on do Stanów Zjednoczonych. Otóż na mieście krążą fałszywe pogłoski, jakoby przyjechał koleją do Przemyśla, a dopiero stamtąd został przewieziony na lotnisko w Jasionce, skąd Boeingiem odleciał do Waszyngtonu. Te same fałszywe pogłoski utrzymują, jakoby nasze służby specjalne nic o tym nie wiedziały, w co bym chętnie wierzył, gdyby te pogłoski nie były fałszywe – bo po co o takich sprawach informować naszych bezpieczniaków, wśród których pewnie aż się roi od agentów Putina, skoro jeden dostał się aż do komisji co to likwidowała Wojskowe Służby Informacyjne? Teraz Wielce Czcigodny poseł Macierewicz spiera się z Księciem-Małżonkiem, który go tam wsadził, ale nie o to chodzi byśmy w tak delikatnej sprawie zajmowali jakieś stanowisko, tylko że decyzja – o ile taka by zapadła – by o niczym tubylczych bezpieczniaków nie informować, byłaby jedynie słuszna. Dzięki temu bowiem prezydent Zełeński – podobnie jak wcześniej Naczelnik Państwa, co to luksusową salonką pojechał w odwrotnym kierunku – z Przemyśla do Kijowia – bezpiecznie dotarł do Waszyngtonu, dzięki czemu świat mógł na własne oczy przekonać się, że jest on aktualną amerykańską duszeńką. Jaką cenę Ukraina za to będzie musiała zapłacić – to inna sprawa – a zresztą nie taka znowu istotna, skoro na te cele gotówkę wyłożą nie tylko Stany Zjednoczone, ale i inne państwa NATO. Z samego kurzu, który podnosi się przy liczeniu takiej forsy, można wykroić kilka ładnych, oligarchicznych fortun, dzięki którym można będzie z apetytem spożywać owoce ostatecznego zwycięstwa.
Tymczasem nasi Umiłowani Przywódcy przez całe święta, aż do Trzech Króli, których liczbę pan Ryszard Petru tak efektownie podwoił, będą łamali sobie głowy, jakby tu i pieniądze zarobić i wianuszka nie stracić. Chodzi oczywiście o rozwiązanie problemu kwadratury koła, jaki pojawił się na skutek pokazania rządowi „dobrej zmiany” gestu Kozakiewicza przez prezydenta Dudę. Z jednej strony pan prezydent nieugięcie stanął na nieubłaganym gruncie porządku konstytucyjnego i poszanowania jego prerogatyw w zakresie nominacji sędziowskich, a z drugiej pan premier Morawiecki pryncypialnie zapowiedział, że Polska „musi” przekuć podyktowaną przez Komisję Europejską formułę bezwarunkowej kapitulacji w żelazne ramy ustawy i to bez niepotrzebnych modyfikacji. Tedy jurysprudensi będą musieli wykoncypować jakąś pojemną formułę, w której obydwa nieubłagane stanowiska zostaną pogodzone. Okres świąteczny temu mimowolnie sprzyja, bo dostarcza mnóstwa okazji, by pokrzepić umysł wódeczką. Jeśli tedy wysiłki jurysprudensów zostaną uwieńczone powodzeniem, to Pani Kierowniczka Sejmu 11 stycznia przeprowadzi głosowanie nad ustawą w tempie stachanowskim, a niepokornym posłom, którzy kręciliby na to nosem, każe następnego dnia przyjść z rodzicami.
Stanisław Michalkiewicz
Dodaj komentarz