Incydent z rosyjskim ambasadorem w Warszawie, oblanym czerwoną farbą przez powiązaną z fundacją „Otwarty Dialog” ukraińską „aktywistką”, stwarza dobrą okazję do postawienia pytania, czy instytucje państwowe odpowiedzialne za przestrzeganie prawa i utrzymywanie porządku wykonują swoje obowiązki, czy też zajmują się już wyłącznie kręceniem lodów i wykonywaniem politycznych obstalunków – dobrze, gdyby przynajmniej polskich, ale co do tego pewności już nie ma. Okazuje się bowiem, że z tajemniczych powodów niektórych osób i organizacji państwo polskie zwyczajnie się boi. Przykładem niech będzie wspomniana fundacja „Otwarty Dialog”, której przewodzi małżeństwo: pani Ludmiła Kozłowska i pan Bartosz Kramek. Wprawdzie pani Kozłowska, na mocy jakiejś desperackiej decyzji Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, została uznana w Polsce i w całej Unii Europejskiej za osobę niepożądaną, ale za to – jak mogliśmy się przekonać – władze Unii Europejskiej urządziły jej w ramach przebłagania, prawdziwy festiwal, natomiast pan Bartosz Kramek sprawia wrażenie, jakby cieszył się na terenie naszego bantustanu przywilejem nietykalności i eksterytorialności. Nawiasem mówiąc, w swoim czasie, to znaczy – po wojnach opiumowych w Chinach – takimi przywilejami cieszyli się ludzie biali, co oczywiście zachęcało ich do rozmaitego, często złośliwego, dokazywania. Tak samo było, a właściwie jest w przypadku pana Bartosza Kramka. Korzystając z pretekstu, jakim było zorganizowanie przez prezydenta Łukaszenkę naporu na polską granicę tak zwanych „uchodźców”, pan Bartosz Kramek na czele zwerbowanej przez siebie grupy „aktywistów” płci obojga, przed kamerami telewizji, które całkowicie przypadkowo tam się zjawiły, podobnie jak w głuchych lasach pod Wodzisławiem Śląskim podczas obchodów urodzin Hitlera, zabrał się za demontowanie granicznych zasieków. Obecne tam służby, w postaci Straży Granicznej, policji i Wojsk Obrony Terytorialnej, początkowo nie reagowały, chociaż na dobry porządek, w obliczu oczywistego przestępstwa, powinny ostrzec sprawców, że jeszcze jeden krok do przodu i otworzą ogień, ograniczyły się do rozpaczliwej szarpaniny, w następstwie której całe towarzystwo zostało zatrzymane, ale już następnego dnia niezawisły sąd „powinność swej służby zrozumiał” i kazał wszystkich wypuścić. Czy dlatego, że część niezawisłych sędziów, podobnie jak część polityków, głównie z Volksdeutsche Partei, jawnie sprzyja antypolskim i antywęgierskim działaniom, podejmowanym przez Niemcy z wykorzystaniem instytucji Unii Europejskiej w celu odzyskania w obydwu tych krajach swoich wpływów politycznych, czy też, nie zdając sobie sprawy z międzynarodowego kontekstu swoich działań, gotowa jest na wszystko, byle rządowi „dobrej zmiany” zrobić na złość – to nieistotne, bo takie przyzwolenie na ostentacyjne łamanie prawa stanowi dla szeregowych funkcjonariuszy służb wymowny sygnał, by specjalnie się nie angażować. Oczywiście rozzuchwala to rozmaitych „aktywistów” w rodzaju „babci Kasi”, która ma zwyczaj szarpania się z policjantami i wymyślania im przy każdej okazji, podobnie jak uczestniczki demonstracji urządzanych przez „Strajk Kobiet”, które epatowały wszystkich i próbowały straszyć swoimi „macicami”.
Ukraińska „aktywistka”, która przyznała się, a właściwie pochwaliła oblaniem rosyjskiego ambasadora czerwoną farbą, wcześniej brała udział w blokowaniu przejścia granicznego w Koroszczynie, samowolnie wstrzymując ruch ciężarówek – również polskich – jadących do Rosji i na Białoruś. Policja początkowo chyba nie wiedziała, czy w ogóle wolno jej interweniować wobec Ukraińców, ale potem widocznie otrzymała rozkazy, by interweniować, ale delikatnie – tak żeby Ukraińców, którzy w Polsce korzystają z przywileju nietykalności de facto, nijak nie urazić. Ale nawet takie ostrożne próby utrzymania obowiązującego w Polsce porządku prawnego, w obliczu postępującej „wołynki”, spotkały się z krytyką pełną rozgoryczenia, że Polska nie chce się „uchodźców” i „aktywistów” słuchać, chociaż przecież powinna.
Snop światła na tę pobłażliwość skierował pan minister Mariusz Kamiński, podkreślając w swoim wystąpieniu moralną wyższość „aktywistów” nad ruskim ambasadorem, więc jest prawie pewne, że policja musiała od swojego zwierzchnika dostać cynk, żeby nie przeszkadzać „aktywistkom”, kiedy będą wykonywały swoje czynności wobec ambasadora. Ciekawe, czy „aktywiści” wcześniej porozumieli się z rządem polskim, że ograniczą się do polania ambasadora farbą, czy też postawili rząd i pana ministra Kamińskiego w nieświadomości, co konkretnie zamierzają – na przykład – nie zadźgać ambasadora, podobnie jak w swoim czasie zadźgany został prezydent Gdańska, pan Paweł Adamowicz. Myślę, że pozostający pod wpływem własnej propagandy rząd „dobrej zmiany” uznałby moralne prawo „aktywistów” do takich czynności, bo – jak zauważył francuski autor – kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku.
Ale bywają sytuacje inne, gdzie organy naszego bantustanu urządzają pokazuchę surowości. Tak było w przypadku panów Olszańskiego i Osadowskiego, którzy tylko nieszkodliwie pokrzykiwali, jak to zrobią porządek z nieprzyjaciółmi Polski, a których policja na gorącym uczynku natychmiast pojmała i oddała w ręce niezawisłego sądu, który – jak zwykle – „powinność swej służby zrozumiał” i obydwu delikwentów wsadził do aresztu wydobywczego, chociaż stan faktyczny nie pozostawiał wątpliwości, wiec nie zachodziła obawa matactwa, ani też delikwenci nie byli policji nieznani i – o ile mi wiadomo – nie zamierzali ratować się ucieczką za granicę, więc żadnych przesłanek do trzymania ich w areszcie wydobywczym nie było. Ale pan Olszański, ani pan Osadowski nie są Ukraińcami, ani nawet „uchodźcami”, więc, w odróżnieniu od nich, mogą być odpowiednio potraktowani przez „surową rękę sprawiedliwości ludowej”.
Ale to może nietypowy przykład, chociaż oczywiście wymowny, bo pokazuje obywatelom, co mogą zrobić w słusznej sprawie, a czego nie mogą robić w sprawie uznanej za głęboko niesłuszną – bo dotyka sfery politycznej, a kiedy Temida ociera się o tę sferę, to instynktownie rozkłada nogi, chyba że, zerkając spod opaski zauważy, iż powinna pokazać „ruski miesiąc”. Niestety z podobną pobłażliwością, chociaż chyba nie motywowaną politycznie, spotykamy się w sytuacjach zwyczajnych. Nie mówię już o opisywanej przeze mnie kradzieży samochodu, kiedy to u jegomościa prowadzącego „dziuplę” został on odnaleziony w stanie szczątkowym po rozmontowaniu na części, ale – zgodnie z przypuszczeniami policjanta z Helenowa, który tylko kiwał pobłażliwie głową na moje buńczuczne zapowiedzi, że złożę w niezawisłym sądzie wniosek o zabezpieczenie naszych roszczeń wobec dziuplarza – bo sąd nie tylko odrzucił nasz wniosek ponieważ dwie części się „odnalazły”, ale w dodatku skazał jegomościa na 6 tys. złotych grzywny, podczas gdy tylko ze sprzedaży części naszego samochodu musiał mieć co najmniej pięć razy więcej, nie licząc BMW, którego rozmontować jeszcze nie zdążył. Właśnie dostałem list od zaprzyjaźnionego lekarza, który jadąc autostradą z Krakowa w kierunku Katowic, został napadnięty przez kierowcę czeskiego ambulansu, który kilkakrotnie zajechał mu drogę, a w końcu gwałtownym hamowaniem zmusił do zjechania na pas awaryjny, gdzie uderzeniem pięści zbił mu wsteczne lusterko. Lekarz natychmiast zadzwonił na numer 112, podał numer ambulansu i opisał zdarzenie, licząc na zatrzymanie napastnika przez policję na bramce w Mysłowicach. Oczywiście nikt Czecha nie zatrzymał, konwój przejechał przez bramki i przystanął kilkadziesiąt metrów za nimi. Poszkodowany wysiadł, podszedł do grupki czeskich kierowców i zaczął z nimi rozmowę, w trakcie której ten sam jegomość zniszczył mu drugie lusterko. W tej sytuacji lekarz natychmiast odjechał na bezpieczną odległość i ponownie poinformował policję, co zaszło, licząc, że zatrzymają delikwenta przed granicą. Ale gdzie tam! Na jego oczach czeski konwój przez nikogo nie niepokojony, przekroczył granicę i tyle go widziano. Myślę, że najlepszym komentarzem również do tej sprawy, jest komentarz pana ministra Kamińskiego do incydentu z ambasadorem i farbą. Powiedział on, jak pamiętamy, że ambasadorowi polskie władze nie rekomendowały składania kwiatów 9 maja. Tak samo polskie władze nie rekomendowały lekarzowi, żeby jechał autostradą. Pojechał na własne ryzyko. „Emocje ukraińskich kobiet biorących udział w manifestacji, których mężowie dzielnie walczą w obronie ojczyzny, są zrozumiałe” – dodał na koniec pan minister Kamiński. Co prawda nie wiemy, czy mąż „aktywistki” też dzielnie walczy w obronie ojczyzny, a nawet nie wiemy, czy – podobnie jak inne uczestniczki manifestacji – w ogóle jest ona zamężna, podobnie jak nie wiemy, czy ów Czech rozbijając naszemu lekarzowi lusterka, nie działał w stanie silnego wzburzenia zbrodniami Putina na Ukrainie – bo jeśli tak, to jego emocje też byłyby „zrozumiałe”, więc za co go tu zatrzymywać, a tym bardziej – karać? Na wszelki tedy wypadek policja wolała się do tego nie mieszać, potwierdzając tym samym trafność spostrzeżenia rzecznika MSZ, pana Łukasza Jasiny, że „Polska jest sługą narodu ukraińskiego”. Okazuje się, że czeskiego chyba też.
Władza sądownicza jest najważniejsza. W zasadzie tylko ona może pozbawić majątku, dobrego imienia a nawet wolności. Ona też może UNIEWINNIĆ kogo chce. Żadne poważne państwo nie pozwoli na to, żeby Polska odzyskała w tej sferze niezależność, bo to się nikomu znich nie opłaca.