Gdy propaganda chce zastąpić rzeczywistość

W ostatnim czasie mamy dwa przykłady tego zjawiska. Pierwszy z nich to głoszenie, że Ziemi zagraża straszliwa katastrofa klimatyczna i jedyną radą na nią jest przejście na tzw. odnawialne źródła energii. Uruchomiono propagandowe młyny i przestraszono wielu ludzi [zwłaszcza młodzież np. Gretę Thunberg]. Histeria sięgnęła szczytów. Nie jest ona jednak w stanie zmienić tego, że owe odnawialne źródła są zbyt niestabilne, by można było na nich opierać system energetyczny kraju.

Przekonała się o tym Szwecja, która zeszłej zimy musiała sprowadzać energię z Polski oraz Niemcy, które musiały uciec się do wykorzystywania elektrowni na węgiel brunatny. W portalu Cire.pl {TUTAJ(link is external)} znalazłam artykuł Michaela Shellenbergera “Dlaczego odnawialne źródła energii nie mogą ocalić planety”. Autor był w młodości gorliwym zwolennikiem OZE, ale potem zmienił zdanie. Pisze m.in:

“Nasze starania przyniosły skutek w 2007 r., kiedy kandydat na prezydenta Barack Obama przyjął naszą wizję. W latach 2009-2015 Stany Zjednoczone zainwestowały 150 mld USD w źródła odnawialne i inne technologie czystej energii. Ale od razu wpadliśmy w kłopoty. Pierwszy dotyczył użytkowania gruntów. Energia elektryczna z dachów pokrytych panelami kosztuje około dwa razy więcej niż energia elektryczna z farm słonecznych, ale farmy słoneczne i wiatrowe wymagają ogromnych ilości terenu. Ponadto farmy słoneczne i wiatrowe wymagają nowych, długich linii przesyłowych. Sprzeciwiają się nim także społeczności lokalne oraz ekolodzy, którzy starają się chronić dzikie zwierzęta, w szczególności ptaki.
Kolejnym wyzwaniem była zmienna natura energii słonecznej i wiatru. Kiedy słońce przestaje świecić, a wiatr przestaje wiać, trzeba szybko uzyskać dodatkowe rezerwowe źródło energii. (…) Gdy dowiadywaliśmy się o tych skutkach, stopniowo uświadomiłem sobie, że nie ma żadnej innowacyjnej technologii, która mogłaby rozwiązać podstawowy problem związany z odnawialnymi źródłami energii.
Można sprawić, że panele słoneczne będą tańsze, a turbiny wiatrowe większe, ale nie można sprawić, by słońce świeciło bardziej regularnie, a wiatr bardziej niezawodnie. Zrozumiałem wpływ zjawisk fizycznych na środowisko. Aby wytworzyć znaczne ilości energii elektrycznej ze słabych przepływów energii, muszą być one rozmieszczone na ogromnych obszarach. Innymi słowy, problem z odnawialnymi źródłami energii nie jest problemem technicznym – jest nim natomiast sama natura zjawiska generowania energii.
Wykorzystywanie źródeł energii, które są z natury niestabilne i wymagają dużych obszarów terenu, wiąże się z wysokimi kosztami ekonomicznymi.”.

Autor zaleca więc budowanie elektrowni jądrowych. Drugim przykładem propagandy próbującej zastąpić rzeczywistość jest walka z COVID 19 . Koronawirus był początkowo kilkakrotnie zjadliwszy od zwykłej grypy. Śmiertelność wśród zakażonych nie przekraczała nigdy 2-2.5%. Rozpętano jednak ogólnoświatową kampanię histerii i praktycznie zaprzestano leczenia chorób. Rządy podjęły rozmaite, tyleż kosztowne – co nieskuteczne działania. Ogólnoświatowa akcja szczepień też nie przyniosła większych efektów, poza napchaniem kabzy firmom farmaceutycznym. Obecnie ta pandemiczna propaganda zaczyna się załamywać. Sądzę, że objawem tego jest dzisiejsza [15.01.2022] rezygnacja większości członków Rady Medycznej przy premierze Polski. Przypomina ona ucieczkę szczurów z tonącego okrętu. Jerzy Karwelis napisał dziś {TUTAJ(link is external)}:

“Sypią się filary kowidowej konstrukcji. Proszę bardzo, zaczniemy wyliczać same podstawowe rzeczy z ostatnich 30 dni.
CDC wycofuje testy jako standard stwierdzania kowida, bo te nie są w stanie rozróżnić koronawirusa od grypy. Pisałem o tym od dawna i wszyscy na mnie pluli, żem nieuk, a tu – proszę bardzo. A więc całe te fale zakażeń możecie sobie teraz wsadzić… patyczkiem do nosa. Okazało się, że w wielu przypadkach to była grypa. Potwierdziła to na dniach Wielka Brytania, która ogłosiła, ze będzie traktować kowida jak grypę, dołączyła zaraz Hiszpania, dodając, że przestaje testować testami PCR, bo to (fałszywie pozytywna) loteria. Kiedy EMA, ta sama, która dała zezwolenie na masowe szczepienie nieprzebadanym preparatem milionów ludzi stwierdziła, że dalsze zaszczepianie, powyżej dwóch dawek, prowadzi do obniżenia naturalnej odporności (piszę o tym od miesięcy, dane pokazują wysyp zakażeń wśród zaszczepionych krajów) to ultrasi mogli się poczuć nie tyle zaniepokojeni, ale… zdradzeni. A więc wyskoczyli z sań, zamiast czekać aż ich premier zrzuci na pożarcie płaskoziemskim wilkom.
No i jeszcze wyszedł Pfizer i powiedział, że właściwie nie ma żadnej ochrony po dwóch szczepionkach. Wiadomo, oni to robią, by sprzedać następne dawki, ale gdzie są ci, którzy potwierdzali skuteczność (wieczną?) po dwóch zaszczepieniach, którzy dawali za to głowę a wątpiących wyśmiewali? I kiedy CDC potwierdziło znikomą zjadliwość najnowszego modnisia, Omikrona, to już nie było się czego złapać. Dobił wszystko Gates, który stwierdził, że szczepionki (czyje, czyje, panie Gejtsu?) mają poważne wady, wirus w odwrocie, będzie grypa, a więc trzeba być szczepiennie ostrożnym.”.

Tak właśnie jest. Przy pomocy zmasowanej propagandy można wywołać masową histerię i skłonić polityków do głupich decyzji. Propaganda nie wytworzy jednak energii elektrycznej i nie wyleczy chorych. Dlatego też każda propagandowa bańka musi w końcu pęknąć.

Tagi:

O autorze: elig