W cieniu wyborów prezydenckich w polskich uczelniach wyższych dokonują się, niemal w ciszy, wybory władz akademickich. Fakt, że w czasach zarazy trzeba nosić maseczki, a głośne mówienie skutkuje rozsiewaniem wirusa, ale czy milczenie nie jest czasem wywołane obawą o rozpowszechnienie wirusa prawdy ?
Zapewne z tej przyczyny trwające wybory rektorskie, odbywają się niemal w ciszy medialnej. Lepiej jak się o nich nie mówi, lepiej, jak na stanowiska rektorskie jest tylko po jednym kandydacie, bo inaczej w walce o fotele coś by mogło zostać ujawnione. A tak, głosząc w dobie pandemii nadrzędność dobra wspólnego, można na lata opanować fotel rektorski i decydować o tym, co może, a co nie może, wyjść na światło dzienne.
Wielkie osiągnięcia w tej materii ma wzorcowa dla innych uczelnia, najstarsza w Polsce – zwana perłą w koronie nauki polskiej.
Od ponad 30 lat żyjemy podobno w wolnej już Polsce, ale archiwa akademickie Polski zniewolonej w czasach PRL jeszcze wolności nie odzyskały. Są uczeni, którzy argumentują słusznie, że „dostęp do zbiorów archiwalnych jest nie tylko barometrem swobody badań naukowych, lecz i demokracji”. [Kurier Wnet, listopad 2019].
Skoro więc nie ma dostępu do zbiorów archiwalnych, i to ważnych dla poznania funkcjonowania uniwersytetu w systemie zniewolenia, to znaczy, że nie odzyskaliśmy swobody badań naukowych i na uniwersytecie nie funkcjonuje system demokratyczny.
Baronowie nauki polskiej nawet się z tym nie kryją, twierdząc, że nauka nie jest demokratyczna, lecz arystokratyczna, korzystają z tego, a nawet zabezpieczają sobie prawnie taki stan rzeczy.
U nas arystokratów (naukowych) to tylko arystokrata może opiniować, a demokrata (naukowy) lepiej niech siedzi jak mysz pod miotłą, bo inaczej arystokratą nigdy nie zostanie !
Ten system, funkcjonujący od lat, jeszcze się umocnił za pomocą tzw. „Konstytucji dla Nauki”, zainstalowanej przez b. ministra nauki Jarosława Gowina – tego, który oświadczył, że będzie się kładł Rejtanem w obronie ideologii (gender), nie mając przy tym zamiaru nawet palcem w bucie ruszyć w obronie nauki degradowanej patologiami, zasłaniając się brakiem kompetencji, o którą tworząc „Konstytucję dla nauki”, nawet nie zabiegał.
Żeby nie być posądzonym o jedynie subiektywne odczucia przytoczę opinię jednego z profesorów: „Rektor może z pracownikiem zrobić wszystko: zwolnić go pod byle pretekstem, przenieść na niższe stanowisko, zabrać mu zakład lub katedrę, zablokować pieniądze na projekt badawczy, nie przyznać nagrody etc.
Na szczeblu wydziałów namiestnikami rektorów stali się, mianowani przez nich (w praktyce) dziekani… Senaty sprowadzane są coraz mocniej do roli ciał dekoracyjnych (uroczystości akademickie, togi, łańcuchy, berła etc.) a ich członkowie (z pewnymi wyjątkami) milczą.
Większość pracowników naukowych boi się więc narazić władzom uczelni i też milczy. Strach jest potężny i wszechobecny.” (Prof. Wojciech Polak, fronda.pl 17.05.2020).
Taką opinię osobiście podzielam i wiem, że wielu – i to nawet z naukowego Olimpu – ma podobne zdanie.
Rzecz w tym, że na uczelniach „strach jest potężny i wszechobecny”, stąd takie opinie rzadko trafiają do mediów, które zresztą koncentrują się na ukazywaniu/potęgowaniu strachu przed wszechobecnym koronawirusem, potęgę wszechobecnego strachu akademickiego niemal lekceważąc.
Wybory akademickie w toku, wielu rektorów już wybrano, choć wybory rektorskie bywają fikcją, podobnie jak konkursy na stanowiska uczelniane, bo do wyborów (podobnie jak do ustawianych konkursów) staje na ogół tylko jeden kandydat.
Uczelnią musi kierować rektor, więc samojeden kandydat musi być wybrany, bez względu na to, co sobą reprezentuje i co z niego uczelnia, a przede wszystkim nauka w Polsce, mieć będzie.
Tak się dzieje od lat i od lat ma miejsce degradacja uniwersytetów, elit na nich formowanych – co widać i przy wyborach prezydenckich, gdzie jest co prawda wielu kandydatów, ale i tak nie ma z kogo wybierać. Takie mamy elity.
W wyborach na wzorcowej polskiej uczelni było co prawda na początku dwóch kandydatów na rektora, ale jeden z nich, argumentując, że uniwersytet powinien stanowić dla społeczeństw wzór, jak wychodzić z kryzysu, podjął decyzję, aby w czasach pandemii wycofać swą kandydaturę.
Zatem wzorcem wyborów ma być brak możliwości wyboru akademika najlepiej nadającego się na rektora, z wyjątkiem tego jedynego kandydata, który w wyborach staruje. A jak zostanie wybrany, ma to znaczyć, że jest najlepszy. Czyli tak, jak się dzieje na ogół w wyborach/konkursach, także na nierektorskie stanowiska akademickie. Najlepsi to ci, których wybrano w ustawianych na nich konkursach.
I taki stan rzeczy jest niemal powszechnie tzn. demokratycznie akceptowany.
Co prawda kadencja rektorska trwa teoretycznie tylko cztery lata, ale często przedłuża się na lat osiem, bo możliwy jest wybór rektora na drugą kadencję i zwykle tak się dzieje. Nader często wybierani rektorzy mają już za sobą jedną, a zwykle dwie kadencje prorektorskie, a nierzadko bywali już rektorami na innych uczelniach.
Mamy zatem coś w rodzaju wykształcania się zawodu rektora, podobnie jak wcześniej zawodu profesora i są nawet związki zawodowe profesorów, powstające zapewne po to, aby bronić profesorów sprawiających zawód swoim poziomem, tak intelektualnym, jak i moralnym.
Można zatem oczekiwać, że i związki zawodowe rektorów też powstaną. Póki co rektorzy skupieni są w Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich [KRASP], stojącej m. in. na straży dobrych praktyk akademickich, których sami bynajmniej nie mają zamiaru przestrzegać, o czym wielokrotnie w tym, a także poprzednim wieku pisałem i rektorom do wiadomości i pod refleksję przekazywałem. [vide:Blog akademickiego nonkonformisty]. Bezskutecznie !
Po opanowaniu/ustaniu pandemii zmniejszy się wszechobecny strach przed koronawirusem, ale można sądzić, że wszechobecny strach przed władzą akademicką/rektorską nie ustąpi, pozostanie. Pozostanie na lata. Nakazu noszenia maseczek już nie będzie, ale nawyk milczenia pozostanie, obowiązujący nawet wtedy, kiedy należałoby krzyczeć wobec niegodziwości akademickich.
I będzie to autonomiczny, demokratyczny wybór korporacji akademickich zarządzanych przez akademickich arystokratów. Tak sądzę.
Tekst opublikowany w Kurier WNET 72/2020
Dopóki będzie istniało komunistyczne PAN – to nawet nie ma co marzyć o wolnej nauce polskiej.
Reszta jest tylko pochodną tego monstrualnego bolszewickiego syfu, jakim jest ten nowotwór, zwany PAN.