Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Nie ma innego przykazania większego od tych – Ewangelia Marka 12:29-31
75 rocznica wyzwolenia Auschwitz [czy raczej wkroczenia Armii Czerwonej do KL Auschwitz] [ https://jwfotowideo.wordpress.com/2020/01/28/75-rocznica-wkroczenia-armii-czerwonej-do-kl-auschwitz/ stała się okazją do spopularyzowania w przestrzeni publicznej propozycji 11 przekazania – nie bądź obojętny ! To za sprawą wypowiedzi więźnia Kl Auschwitz Mariana Turskiego, który przypomniał słowa prezydenta Międzynarodowego Komitetu Oświęcimskiego Romana Kenta sprzed 5 lat wygłoszone w tym samym miejscu. Prezydent – jak mówił Marian Turski – „wymyślił 11. przykazanie, które jest doświadczeniem Shoah, Holokaustu, strasznej epoki pogardy. Brzmi tak: nie bądź obojętny.”
To przykazanie winno być oczywistością dla każdego człowieka i nie tylko po Auschwitz.
W końcu już w ewangelii Marka czytamy „Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą. Drugie jest to: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Nie ma innego przykazania większego od tych” (Mk 12, 29-31).’
Gdyby to przykazanie było respektowane przez człowieka nie byłoby obojętności człowieka wobec drugiego człowieka, nie byłoby wykluczenia, nienawiści, nie byłoby Auschwitz, ani innych ludobójstw Auschwitz poprzedzających i późniejszych. A zatem nie ma potrzeby tworzenia kolejnego i to dopiero 11 przykazania, ale respektowanie przykazania największego i już istniejącego od czasów biblijnych.
„Auschwitz nie spadł nagle z nieba. Auschwitz tuptał, dreptał małymi kroczkami, zbliżał się… Aż stało się to, co stało się tutaj” – mówił Marian Turski przypominając oczywiste słowa jakie kiedyś wygłosił prezydent Austrii Alexander Van der Bellen.
W tej drodze do Auschwitz nie wspomniał nawet o ludobójstwie Ormian, gdy znany jest argument Hitlera uzasadniający eksterminację ludności polskiej w 1939 r. „Kto dziś pamięta o rzezi Ormian?”
Czy obojętność świata wobec ludobójstwa Ormian nie stanowiła kroku [nie tylko kroczku] ku Auschwitz ?
Dlaczego się tego nie przypomina, podobnie jak wcześniejszego ludobójstwa ludności Wandei podczas rewolucji francuskiej, którą się czci do dnia dzisiejszego a ludobójstwo jest tematem tabu. Skąd ta obojętność ?
Po tzw. wyzwoleniu KL Auschwitz przez Armię Czerwoną „ Enkawudziści w lutym 1945 r. utworzyli dwa podobozy oznaczone numerami 22 (na terenie obozu macierzystego) i 78 (w obrębie Birkenau)….’Na każdym kroku chciano nam pokazać, że jesteśmy teraz niczym. Grozili nam, że jak nie będziemy bystro rabotali, to nas na Sybir wywiozą – wspomina jedna z więźniarek ….. https://wiadomosci.onet.pl/kraj/po-wyzwoleniu-auschwitz-nkwd-stworzylo-tam-wlasny-oboz/b814tbs …Obóz zlikwidowano wiosną 1946 r., a rok później Sejm Rzeczypospolitej Polskiej przyjął uchwałę, na mocy której teren miejsca zagłady miał się stać miejscem pamięci. Tylko jednak po więźniach, którzy przebywali tu i zginęli w latach niemieckiej okupacji. Kolejne dwa lata działalności Auschwitz wymazano z historii. „
Ta historia niestety nie została przypomniana podczas 75 roczny wyzwolenia Auschwitz, także przez Mariana Turskiego, który jakby proponowanego 11 przykazania do siebie nie odnosił.
Sam przeszedł piekło a jednak piekła zgotowanego innym jakby nie zauważał. Po wojnie włączył się w budowę systemu totalitarnego, tylko że czerwonego, odpowiedzialnego za eksterminację milionów ludzi, zwanego jednak demokratycznym i za zasługi w budownictwie nowej Demokratycznej Polski [ działał w młodzieżowej organizacji PPR] odznaczony został Srebrnym Krzyżem Zasługi przez Prezydium Krajowej Rady Narodowej [13 lipca 1946 r] .
W tym samym czasie, inny więzień KL Auschwitz rtm. Witold Pilecki, który trafił tam ochotniczo, bo nie był obojętny na to co się tam działo, działał po drugiej stronie, walcząc po wojnie z instalacją ludobójczego systemu komunistycznego.
Nadal nie był obojętny.
Nie był za to odznaczany, lecz wtrącony do nieludzkiego więzienia, przy którym, jak mówił, ‚Oświęcim to była igraszka”.
Budowniczowie nowej komunistycznej Polski, nawet jak byli współwięźniami z Auschwitz, byli na Jego los obojętni.
Jakie kolejne przykazanie należałoby dodać ?
Przecież respektowanie przykazania z ewangelii Marka – będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego – byłoby wystarczające, aby tak nie było.
Mosze Turbowicz używający nazwiska Marian Turski jest jednym z ocalałych z Auschwitz- gratulacje. Fakty są jednak takie, że już w 1945 roku wstąpił do organizacji przestępczej (PPR) założonej na terenach Polski przez sowietów. Potem należał do antypolskiej PZPR.
Ciekawe dlaczego mając takie doświadczenia zaangażował się w popieranie jeszcze gorszego totalitaryzmu, który wymordował 60 mln ludzi w “Archipelagu Gułag”? przy wydatnej pomocy Żydów. Aktualnie pan Turski jest w strukturach tzw. Muzeum Polin, które lansuje tezę o współdziałaniu Polaków z Niemcami.
A poza tym, rzecz ujmując logicznie: nie należy się przejmować jego wypowiedziami, bo co może powiedzieć człowiek, który przez tyle lat należał do struktur, które nienawidziły, niszczyły i mordowały Polaków.
Sprowadzę to do jednego punktu:
1. ustanowić dyrektorem Muzeum AUSCHWITZ prawdziwego Polaka – najlepiej potomka “Wyklętych”, ochrzczonego od 3 pokoleń (sprawdzić to w księgach metrykalnych).
I po temacie.
Należy zacząć od tego jednego punktu:
1. ustanowić dyrektorem Muzeum AUSCHWITZ prawdziwego Polaka – najlepiej potomka “Wyklętych” – ochrzczonego od 3 pokoleń (sprawdzić to w księgach metrykalnych).
Reszta Pójdzie z górki.
Bez odpowiedzi na pytanie: „czy żydzi, którzy żywcem wrzucili swego pobratymca Chaima Rumkowskiego, do rozpalonego krematorium w Auschwitz, byli antysemitami” – nic nie rozwiążemy.
Na początek należny przeczytać kto obsługiwał krematoria w Auschwitz zanim się coś napisze.
Na pewno nie byli to Niemcy.
Jest to konieczne uogólnienie do skrótowej formy wypowiedzi. Sens tego jest taki, że to Niemcy wypuścili tego demona śmierci i podpalili w miarę cywilizowane i spokojne państwa stawiając często prostych ludzi w sytuacjach więcej niż ekstremalnych. Nie byłoby, nie tylko fabryk śmierci, ale nawet Haima Rumkowskiego czy szmalcowników i “polskich chłopów”. W tym uproszczonym sensie odpowiadają za wszystko.
Uproszczenie konieczne, bo dotyczy tylko tego co niosą w głównym ścieku, czyli “fabryk śmierci, ale nawet Haima Rumkowskiego czy szmalcowników i “polskich chłopów”.” Opisuję bardzo ograniczony wycinek ówczesnego życia, co jednak nie znaczy, że wprowadzam jakieś zafałszowanie historii.
Chaim Rumkowski zginął zabity przez swoich pobratymców za to, że kolaborował z hitlerowcami. Wrzucenie żywcem do pieca nie ma potwierdzenia w źródłach
Największą klęską dla świata – jest nie siła ludzi złych, lecz słabość dobrych.
My Polacy mamy swoich Bohaterów! Takich jak Władysław Kołaciński “Żbik”.
Polecam książkę “Żbika” Władysława Kołacińskiego Między młotem a swastyką, którą właśnie przeczytałem. Oddaje grozę tamtych czasów jak mało która.
W lipcu 1943 Władysława Kołacińskiego “Żbika” aresztowało Gestapo i został osadzony w więzieniu w Częstochowie. Następnie 23 sierpnia zdołał brawurowo zbiec z transportu (z wagonu w ruchu) do obozu koncentracyjnego Auschwitz. Przeciętny żyd ma tyle „inteligencji” żeby wstąpić do PPR/PZPR lub wsiąść do bydlęcego wagonu i się zesrać.
My Polacy mamy swoich Bohaterów takich jak Władysław Kołaciński “Żbik”.
Sumienie świata – Rotmistrz Witold Pilecki obdarty przez żydów (przyjaciół PiS) ze skóry i godności, został przez tychże przyjaciół-żydów umęczony jak Chrystus i zamordowany w niewyjaśnionych okolicznościach.
Zakopany po mordzie w jakimś bliżej nieokreślonym dole śmierci (dół śmierci – ulubione miejsce “pochówku” Polaków stosowane przez żydów jak np. w Katyniu i później w PRL).
Taki jest los dobrego Polaka i Katolika w kontakcie z żydami.
Rotmistrz Witold Pilecki to wzór.
Fragment książki Józefa Mackiewicz pt. „Wieszać czy nie wieszać”
cz. 1 z 4
Rozdział: Krwawy Hacha getta wileńskiego
Od czasu wkroczenia Niemców do Czechosłowacji, nazwisko „Hacha” przestało być nazwiskiem prywatnym a stało się pojęciem politycznym. Początkowo: pojęciem nikczemnej kapitulacji. Później poddano je pewnemu „rewizjonizmowi”, i „Hacha” przeistoczył się w pojęcie kolaboracjonizmu-dla-ratowania… Dziś zwłaszcza, w dobie kapitulanckich tendencji względem okupanta sowieckiego, zdania się podzieliły. Jedni twierdzą, że „Hacha” to było zło, a inni przeciwnie, że: „ratował co się dało uratować”. Abstrahując jednak od oceny „hachizmu” jako kierunku politycznego, zgodzić się można, że „Hacha” jako człowiek jest niewątpliwie mieszaniną: zdrady, naiwności i dobrych chęci. Los jego sprowadza się najczęściej w rezultacie do losu przysłowiowego murzyna, który zrobił swoje i może odejść. Takim człowiekiem był właśnie Jakub Gens, Żyd wileński, wyniesiony przez okupacyjne władze niemieckie do godności dyktatora getta żydowskiego. – Lekarz wileński, dr Marek Dworecki, twierdzi, iż Żydzi mówili o Gen-sie: „Jakub Gens ma dwie dusze”…
Rewelacje lekarza żydowskiego
O ile historia życia, powstania i śmierci getta warszawskiego jest względnie dobrze znana, o tyle straszliwe dzieje getta wileńskiego znane były dotychczas jedynie z krwawych strzępów, z bardzo fragmentarycznych relacji. Pierwszą próbę obszerniejszego ujęcia stanowi relacja wspomnianego dr. Marka Dworeckiego, ogłoszona ostatnio w paryskim Le Figaro Litteraire.” Być może, nie wszystkie szczegóły i oświetlenia
* Dr Marc Dvorjetski, „Scenes vecues de l’extermination d’un ghetto, Comment les SS «liquiderent» par petites fournees les juifs de Yilna”, 4 marca 1950. Wyd.
29
autora w niej zawarte należy przyjąć bezkrytycznie, nie można jednak odmówić wielkiej wartości historycznej jaką posiada ta relacja, a również przejść do porządku nad opisem tego piekła na ziemi, którym było getto wileńskie w czasie okupacji niemieckiej. Nie ulega też żadnej wątpliwości, że dr Dworecki był w tym piekle, widział to co opisuje i przeżył.
Wszystkich Żydów wileńskich spędzono do getta dnia 6 września 1941 roku. Były właściwie dwa getta, nie mające ze sobą komunikacji, nr l i nr 2. Autor pomija w opisie szczegóły topograficzne, które słusznie mogą nie interesować czytelnika francuskiego, tym niemniej posiadające wymowę dla czytelnika polskiego. Należy więc przypomnieć, że linią podziału była ulica Niemiecka. Dzielnica żydowska, leżąca pomiędzy Niemiecką i Zawalną stanowiła główne getto, czyli nr 1. Pomiędzy zaś ul. Niemiecką i trójkątem mniej więcej ulic Wielkiej, Dominikańskiej i Św. Jańskiej, leżało getto nr 2, zlikwidowane, czyli wymordowane wcześniej od nr. 1.
„Schein” to – życie!…
Część Żydów, zwłaszcza specjalistów, postanowili Niemcy wykorzystać jako siłę roboczą. Wykorzystać do czasu. Reszta skazana była z góry na unicestwienie. W tym celu wywożono ich partiami, większymi lub mniejszymi, do Ponar, słynnych zarówno z historii, jak piękności swego położenia, ostatnio przed wojną miejscowości letniskowej. W okresie niemieckim „na Ponary” oznaczało po prostu śmierć. Ci, którzy mieli prawo zostać, otrzymywali specjalne „Scheiny”, czyli zaświadczenia wydawane przez władze niemieckie. Walka o posiadanie tych „Scheinów” stanowiła główną treść, troskę, marzenia, pragnienia całego getta, gdyż Schein znaczył tyle co – życie. „Scheiny” zmieniały kolory: były białe, żółte, niebieskie itd. Za każdą zmianą przesiewano ich posiadaczy, odrzucano pewną ich liczbę na śmierć, na Ponary… I każda z dokonywanych zmian była nowym ogniwem w łańcuchu śmiertelnego strachu, w cierpieniach tego piekła na ziemi. Ale otrzymanie „Scheinów” nie zależało bezpośrednio od władz niemieckich, które ograniczały się jedynie do przydziału pewnego ich kontyngentu. Otrzymanie zależało od Żydów zasiadających pod
30
nr. 6 przy ul. Rudnickiej, a składających się na tzw. „Juden-rat”, czyli ustanowiony oficjalnie samorząd. Jakub Gens był początkowo tylko szefem żydowskiej policji podlegającej temu samorządowi, z czasem dopiero stał się dyktatorem getta.
Pierwsze zaświadczenia miały kolor biały. Wkrótce jednak zostały zniesione, po czym nastąpiła tzw. „akcja”, w wyniku której kilka tysięcy Żydów poszło na Ponary… Gens, Żyd, na czele policji żydowskiej, kierował tą akcją bezpośrednio, nadzorowany jedynie przez władze Gestapo i równie straszną dla ucha żydowskiego litewską „Ypatinga”, czyli policję polityczną na usługach Gestapo.
„Bunker”
To drugie słowo niemieckie miało równie decydujące brzmienie dla życia – śmierci, jak uprzednie: „Schein”. Było jakby jego przedłużeniem, to znaczy inną możliwością ratowania życia. „Bunkrami” przezwano bowiem w getcie skrytki, schowki dla ludzi, w których ukrywali się ci wszyscy, którzy pozbawieni byli możliwości uzyskania zaświadczenia. Te „Bunkry” powstały już bardzo wcześnie, za radą Żydów przybyłych z innych dzielnic, którzy już przebyli straszliwe doświadczenia. Do czego zdolna jest pomysłowość ludzi walczących dniem i nocą o swe życie, świadczyły właśnie – „bunkry”. Były skrytki urządzane na jedną osobę, na kilka, na całą kamienicę. Pojedyncze stanowiły raczej rzadkość, gdyż skonstruowanie odpowiedniego ukrycia wymagało zazwyczaj pracy zbiorowej. Z drugiej jednak strony zależało na tajemnicy. Wśród zatem tych sprzecznych czynników: wspólnego wysiłku i wtajemniczenia możliwie małej ilości osób, budowano kryjówki na strychach, w piwnicach, w lochach, w różnych norach, w kominach, w studniach. Wejście do nich prowadziło często pod ustępem, śmietnikiem, kamuflowane na różny sposób, np. stosem starych butelek, żelaziwem lub innym nagromadzeniem przeróżnych rupieci, łachmanów itp. Skala kryjówek była ogromna, od niemal luksusowych do zwykłych dziur, w których człowiek mógł leżeć jedynie na brzuchu. Pod gmachem Judenratu przy ul. Rudnickiej znajdowała się cała ich sieć. Wchodziło się do nich przez otwór w piecu, który
31
zamykał się następnie za pomocą mechanizmu poruszanego elektrycznie. W domu nr 5 przy zaułku Szpitalnym znajdował się „bunker” z bardzo pomysłowym wejściem poprzez piec piekarski. Identyczne wejście do kryjówki znajdowało się również w domu nr 2 przy ul. Straszuna, w getcie drugim. Poza murem getta, z dojściem podziemnym, urządzono kryjówkę mogącą pomieścić 80 dzieci. Dostęp prowadził również przez piec, skonstruowany w ten sposób, że się nie przestawał palić. – Dr Dworecki opowiada, że inżynier Markus pokazywał mu ostatnie osiągnięcia tego typu, a mianowicie kryjówkę w kryjówce! Znajdowała się ona na strychu dawnego wileńskiego teatru żydowskiego przy Rudnickiej. Podczas pierwszej „akcji” kryjówkę, w której skupiło się około 30 osób, wykryto. Natomiast schowani w owej „sub-kryjówce” zdołali się uratować.
Prawie wszystkie kryjówki posiadały zapasy żywności i wody. Następne udoskonalenia doprowadziły do instalacji sieci elektrycznej i wodociągowej. Połączono je również z kominami, dla uzyskania wentylacji. Niektóre zaopatrzone były nawet w biblioteki, w środki lecznicze. W kryjówce przeznaczonej dla dzieci urządzono nawet szkołę i – dawano przedstawienia teatralne!…
Ogromna jednak większość kryjówek stanowiła schowki raczej prymitywne. Leżało się w nich na brzuchu, lub w innej jakiej pozycji, w straszliwym ścisku, smrodzie, bez oddechu. Godziny przebyte wydawały się wiekiem. Powietrza brakowało do tego stopnia, że nie starczało go na ogień zapałki… Najczęstszym rodzajem dekonspiracji był okrzyk, lub gwałtowne wyrwanie [się] kogoś, kto tracił zmysły od uduszenia. Często też katastrofę sprowadzał płacz dziecka.
Właściciel „Scheinu” nr 777
Dr Dworecki, jak opisuje, mieszkał na poddaszu przy ul. Zawalnej 44. Miał żonę, młodszą siostrę i dwoje rodziców. W październiku 1941, po zlikwidowaniu zaświadczeń białych, miano wydać żółte. Liczba żółtych „praw-do-życia” nie przekraczała 3 tysięcy. O to prawo łącznie z dr. Dworeckim ubiegało się czterech lekarzy: Goldburt i Kołodner z Wilna, oraz dr Finkelsztejn z Kowna. W rezultacie zawody ze śmiercią miały się rozegrać pomiędzy Dworeckim i Kołodnerem.
32