Kto wygrał niedzielne głosowanie (nie mylić z wyborami, bo w prawdziwych wyborach Obywatel ma bierne prawo wyborcze)?
Prawo i Sprawiedliwość? No bez żartów – w ostatnią niedzielę, to Prezes i spółka ledwie uciekli spod topora!
Co, nie podoba się, że spod topora i że uciekli?
No dobrze – ja nie będę się upierał: oni po prostu urwali się ze stryczka.
Teraz lepiej?
Zresztą wystarczyło zobaczyć, z jakim entuzjazmem Prezes Kaczyński odniósł się nie tyle do prognoz exit poll (choć już wtedy był kwaskowaty), co do oficjalnych wyników:
z każdego słowa, z każdego spojrzenia widać było, że Prezes jest zmieszany, a może nawet i wstrząśnięty.
Kto zatem, wg Ewarysta Fedorowicza, co to raz za ruskiego agenta, innym razem za bieguna na portalach różnych robi, jest zwycięzcą niedzielnego głosowania?
The winner is… d’Hondt!
Kto zacz?
Otóż ten d’Hont to jest taki szpenio, który pogmerawszy przy wynikach głosowania potrafi przerobić 43,59% otrzymanych głosów na 51% miejsc w sejmie, czyli – przekładając na język ludzi normalnych – potrafi z PRZEGRANEGO zrobić ZWYCIĘZCĘ.
I to 118 lat po swojej własnej śmierci potrafi!
Każdy przytomny człowiek (wiem, mam na myśli znikomą mniejszość) na taki numer puknąłby się w głowę, ale cóż – wraz ze zrobieniem porządku z monarchiami (i monarchami) tak już jest, że Ciemnym Ludem/ Suwerenem (wersja w zależności od tego, czy swobodna, nienagrywana rozmowa – czy oficjalny spicz) rządzą macherzy od korygowania wyników głosowań.
Ale że głosowanie za nami (a parlamentarne koryto przed parlamentarnymi …buziami), pomyślmy o rozrywkach, jakie nas czekają za miesięcy kilka.
Otóż w maju mąż pani Kornhauser będzie się ubiegał o przedłużenie mu na kolejnych 5 lat możliwości opowiadania dyrdymałów, nadymania się i wypinania (to ostatnie przed Trumpem).
Kłopot w tym, iż w maju pan d’Hondt nie będzie mógł mężowi pani Kornhauser pomóc i nie dlatego, że nie żyje, ale dlatego, ze w głosowaniach na lokatora Pałacu Namiestnikowskiego takich czarów-marów nie przewidziano.
Czy przewidziano inne?
Niewykluczone, ale póki co, to z 43,5% głosów to mąż pani Kornhauser może się pakować na wyjazd z powrotem do Krakowa (chyba, że ma upatrzony jakiś apartamencik w bratnim kraju nad Morzem Śródziemnym).
Jadąc klasykiem (siebie mam na myśli) fakty są nieubłagane, podobnie, jak kłamstwa i oszczerstwa , co znaczy, że po 13 października opozycja dostała turbodoładowania, a PiS dalej drynda tym swoim elektrycznym, polskim samochodzikiem, których setkami tysięcy, zgodnie z obietnicą sprzed lat prawie 4, Mateusz Morawiecki zalał PRL-bis.
Czego potrzeba do szczęścia opozycji?
Opozycji potrzeba jakiegoś kolejnego podrzutka z Unii Wolności, który byłby tak jak mąż pani Kornhauser: śliski, giętki, obrotowy i wygadany, tylko jeszcze bardziej, co nie powinno być trudne, bo przecież takich polityków pokrytych teflonem, wazeliną i glazurą naraz w dzisiejszym świecie jak mrówków.
Swoją drogą ciekawe, że Prezesowi Kaczyńskiemu, któremu jest tak drogi i bliski los ludzi pokrzywdzonych przez Wielką Jumę zwaną transformacją (i przez jumających wtedy na potęgę transformatorów) nie przeszkadza na prezydenckim stołku ktoś po stażu w partii, która ma na sumieniu (w tej chwili się krztuszę ze śmiechu) zniszczenie nie tylko PGRów i polskiego przemysłu – ale i życia milionów Polaków.
Bo przecież nikt mężowi pani Kornhauser rewolweru do głowy nie przystawiał, by się do tego towarzystwa zapisał?
No, Prezes co jak co, ale obrzydliwy nie jest.
Zresztą reguły gry zostały przez Ciocię Magdalenkę ustalone dawno temu, co przed głosowaniem w 2015 opisałem z detalami w felietoniku Andrzej Duda, czyli UWPiS w akcji:
„…wszystko jasne jak słońce:
10 maja w wyborach spotkają się dwaj partyjni koledzy i który by nie wygrał, wszystko, jadąc Lampartem (guglować młodzi, guglować), zostanie po staremu.
Bo w polityce najważniejsza jest ciągłość!”
Dodaj komentarz