Grodno, czyli jak zostałem przemytnikiem

Sierpniowy poranek.

W pociągu, którym 5 raz na przestrzeni ostatnich 15 miesięcy jadę do Grodna, w wagonie bezprzedziałowym (czyli takim, w którym zamiast przedziałów jakiś idiota, jak w pierwszym lepszym  – proszę wybaczyć właściwą mi precyzję opisu – gównianym autokarze, poustawiał 2 rzędy przedzielonych wąskim „przejściem”  foteli)  scena jak z sensacyjnego filmu:

na oczach ok. 50 pasażerów, jakiś człowiek, stając na oparciach i zagłówkach foteli, rozmontowuje coś, co wygląda jak sufitowy wywietrznik.
Następnie wsadza do otworu swoją naprawdę długą rękę i czegoś w przestrzeni między sufitem a dachem wagonu szuka.
Grzebie i grzebie – wygrzebać nie może. Albo jadąc klasykiem – ręka szukała, nie znalazła i przemytnik pobladnął (bo to przemytnik był – konkretnie przemytnik papierosów).

Coś w końcu znalazł i wyciąga za przymocowany do tego czegoś sznurek:

to spreparowana z połączonych skoczem paczek papierosów nie sztanga, a listwa – po 10 sztuk. Potem wyciąga następną.
Ale najwyraźniej wyciągnął nie wszystkie, bo  teraz, przy pomocy długiego, zakończonego haczykowato drutu, po wielu próbach znajduje i wyciąga przez ten okrągły otwór pakiety z towarem.

Wszystko trwa jakieś 20 minut, zamontowanie wywietrznika  trwa minut kilka, po czym towar ląduje w plecaku.
Nikt nie zwraca na tę akcję uwagi, no – może poza mną.

Podziwiam  sprawność tego człowieka.
Zastanawia mnie tylko jedno: po jaką cholerę on wyjmuje fajki jadące do Grodna?

Kiedy jednak wychodzi z plecakiem wypełnionym towarem na stacji w Kuźnicy i za kilka minut wraca z plecakiem pustym, wszystko staje się dla mnie jasne: on po prostu odzyskał towar, którego z jakichś przyczyn jego grupa nie była w stanie wyjąć podczas wczorajszego rejsu (bo ten pociąg jeździ pomiędzy Krakowem i Grodnem wahadłowo z przerwą ok. 1 godz 20 minut w Grodnie.

***

Lubię przemytników: to ludzie ciężkiej pracy – oczywiście nie mam na myśli tych gangsterów z powiązanych z politykami mafii, które to mafie przerzucają do Polski papierosy na skalę kontenerową, ale „mrówki”, jak ta z mojego pociągu.

W końcu jako (wieczny) student utrzymywałem się, jak wielu przyszłych lekarzy, inżynierów czy za przeproszeniem polityków z podobnej aktywności, choć wykonywanej osobiście lub  w gronie co najwyżej 1-2 kolegów.
Bywało, że w ciągu 2 miesięcy byłem 3 razy w Leningradzie (było takie miasto) .
A wieeele lat temu, na zaręczynowy pierścionek z brylantami też zarobiłem na handlu ciuchami, który to pierścionek oczywiście przewiozłem przez granicę niekoniecznie zgodnie z sowieckimi przepisami celnymi.

***

Retrospekcja: kwiecień tego roku.
Na trasie Kraków-Grodno-Kraków kursują jeszcze normalne pociągi, czyli takie z przedziałami
Na dworcu w Grodnie próba wejścia do przedziału jeszcze rok temu kończyłaby się dla mnie zaskoczeniem: bo drzwi są zatrzaśnięte, zasłony zaciągnięte.
Ale po 5 minutach drzwi się nie tyle otwierają, co otwiera je ubrany w czarny T-shirt i takież spodnie, mężczyzna, który bez słowa wychodzi z przedziału i znika gdzieś w drugim wagonie.
No tak – teraz taka procedura to już dla mnie norma.

Po 40 minutach jesteśmy już w Kuźnicy.
Przez otwarte okna obserwujemy celników wynoszących z obu wagonów kolejne, wielolitrowe, czarne i zaskakująco lekkie worki na śmieci, wypełnione kontrabandą.
Worki są lekkie bo wypchane tysiącami paczek papierosów.

Kilkunastu mężczyzn – starszych i młodszych – jest wyraźnie zdenerwowanych. Wymieniają urywanym głosem uwagi, na twarzach grymasy ni to złości, ni to żalu.

Towar przepadł.

***

W czerwcu już doskonale się orientuję w schemacie grupy:

na czele stoi Szef – tak go sobie nazwałem.

W moim wieku, może parę lat młodszy. Starannie ogolony, ubrany po sowiecku (w dres marki w Sowietach najpopularniejszej), i po sowiecku zaczesany do góry w charakterystyczną „falkę”.
Przy nim 3 adiutantów – mocne chłopy ok. 40, ze śrubokrętami i kombinerkami po kieszeniach oraz akumulatorowymi wkrętarkami w plecakach,

Kolejny krąg, to kilku dwudziestolatków – mają czapki i /lub buty firmy najpopularniejszej w dzisiejszych czasach, i to tłumaczy wszystko:
to szeregowcy
Wszyscy mają dość spore, owinięte w czarne worki  paczki  .

Stoją przy zamkniętych drzwiach na peron i gdy te drzwi się otwierają, biegną do dwóch wagonów o numerach 11 i 12.
Ale dziś  jedziemy już tym gównianym, jak wspomniałem, autokaro-pociągiem.

No oczach pasażerów upychają fajki wszędzie, gdzie mogą, a gdzie mogą wiedzą doskonale, bo ich akcja charakteryzuje się zupełnie fascynującą precyzją:

żadnego zbędnego ruchu, pomyłki, zwłoki.

Nie mam pojęcia skąd wiedzą, gdzie upchnąć towar.

Po chwili widzę, że w wagonie jest kilka rzędów z pustymi siedzeniami – najwyraźniej ktoś wykupił na te miejsca bilety i … mężczyźni nurkują pomiędzy fotelami.

Toaleta to banał – wiadomo: zajęta na czas „opracowania”.
Tuż przed granicą „mrówki” się myją (bo ich ręce, a czasem i twarze są nieźle usmarowane), przebierają się z czarnych strojów w jakieś normalne koszulki, spodnie.
Szef pracuje jak inni.

Towar pochowany. Ufff…

***
W Kuźnicy kontrola: Straż Graniczna obsługuje nas sprawnie, po nich wchodzą celniczki i to 3 naraz.
Jedna wysoka stopniem (dalej będę nazywał ją Szefową)  i dwie młode, ewidentnie na szkoleniu.

Siedzę w pierwszym rzędzie mając do dyspozycji 2 miejsca, więc zaczynają ode mnie.
Zamiast rutynowego muśnięcia okiem mojej walizki-kabinówki i małego plecaka, i zapytania co przywożę z Białorusi, zaczyna się przepytywanie jak na egzaminie:

Ile ma pan papierosów?
Nie palę (to prawda) i nie mam ani jednej paczki (to też prawda), ale najwyraźniej inauguracja szkolenia wypadła kiepsko, bo Szefowa, zamiast zostawić mnie w spokoju drąży dalej:

– Alkohol?
– Mam 2 małe butelki nalewki i jedną małą butelkę nastojki na orzeszkach cedrowych ( i to też jest prawda).

Szefowa brnie dalej:

– czy przywozi pan jakąś żywność pochodzenia zwierzęcego?

Ja w przypływie jakiejś niezidentyfikowanej przypadłości, zgodnie z prawdą odpowiadam, że mam 2 małe kawałki „sała” (co to sało tłumaczył nie będę: kto tego nie jadł, ten nigdy nie zrozumie).

W tym momencie Szefowa patrzy na mnie jak na kretyna (i jak najsłuszniej tak na mnie patrzy).

I lekko podniesionym głosem informuje mnie, że wwożenie takiej  żywności jest zabronione, że to przepisy sanitarne zabraniają itd itp, bo ASF, i że powinienem o tym wiedzieć.

Ja na to, już jak kretyn do kwadratu, że przecież ja kupiłem to sało nie pokątnie, a w najlepszych delikatesach w Grodnie (i to jest prawda), a skoro zapytała o taką żywność, to odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że je mam.

Szefowa przebijając mnie wzrokiem informuje mnie, że gdyby znalazła mi to sało niezadeklarowane, to dostałbym mandat, a tak to tylko konfiskata, i na oczach rozbawionego wagonu i podekscytowanych praktykantek,  każe mi otworzyć kabinówkę i plecaczek, i wyjąć sało, co też czynię.

Szefowa pyta czy mam jeszcze jakąś padlinę (to znaczy inaczej sformułowała pytanie, ale sens był właśnie taki).

Ja, jak już na kretyna do sześciościanu przystało, bezczelnie, że owszem, mam kawałek suchej kiełbasy z Polski, której nie dojadłem w drodze do Grodna (i to jest prawda, bo i z Polski, i nie dojadłem)
Szefową zatkało.

Jak ją odetkało, to ripostuje, że nie wiadomo, czy kiełbasa jest z Polski czy z Grodna.
Każe mi oddać te 5 cm suchej kiełbasy – ja rezolutnie (a co!) odpowiadam, że ją zaraz zjem.
I zjadłem.

Szefowa, chyba już leciutko zaniepokojona moim zachowaniem, każe mi wziąć sało i w eskorcie praktykantek wyprowadza mnie na peron.
Schodzę na nasączoną jakimś chemicznym preparatem matę, podchodzimy do wielkiej skrzyni zamkniętej na solidną kłódkę, następnie Szefowa otwiera skrzynię, do której osobiście wrzucam te dwa kawałki sała.
Oczywiście w skrzyni poza tym moim sałem niczego nie ma.

Szefowa zamyka skrzynię, ja wracam do wagonu, kontrola skończona i nafaszerowany fajkami pociąg odjeżdża z Kuźnicy.

Pasażerowie, wśród których zdecydowana większość, to posiadacze białoruskich paszportów (i Kart Polaka) wracający do Polski do pracy lub na studia, patrzą na mnie z rozbawieniem i tylko „mrówki” z ewidentną ( i zrozumiałą)  sympatią .
Ot – porządni ludzie.

Teraz film sensacyjny puszczany jest od tyłu, bo mrówki wyciągają upchnięty w wagonie towar.
I idzie im to jeszcze sprawniej, niż załadunek, bo nie pracują już w stresie.

Szef bezceremonialnie ściąga koszulkę i na suchej klacie widać coś w rodzaju gorsetu z bandaża elastycznego, w i za który powtykane są paczki papierosów.
On w rzeczywistości jest jeszcze bardziej suchy – pomyślałem.

Ponieważ po długim postoju na granicy, do toalety w moim wagonie jest kolejka, przechodzę do wagonu drugiego i tam widzę prawdziwy pokaz sztuki przemytniczej:

3 mrówki wprawnie zdejmują osłonę świetlówek:
jeden odkręca akumulatorową wkrętarką wkręty czy śruby, drugi je od niego odbiera, a trzeci podtrzymuje odkręcaną osłonę, żeby się nie zwaliła na podłogę.

Potem już tylko wyjęcie papierosów i sprawne przykręcenie tej całej blaszanej konstrukcji.

***
No dobrze, ktoś zapyta – to było w czerwcu, a jak wyglądał mój ubiegłotygodniowy powrót z rozpoczętej  dwa dni wcześniej opisanym odzyskiem kontrabandy, podróży do Grodna?

To nieistotne:
w końcu to ja i moje sało jesteśmy bohaterami tego reportażu.
I to byłoby na tyle – idę sobie zrobić moją ulubioną kanapkę.

O autorze: Ewaryst Fedorowicz