Cenzura Internetu – kolejne podejście

Było już wiele prób cenzurowania Internetu. Niektóre państwa [np. Chiny] ograniczały dostęp do licznych treści, a portale społecznościowe wprowadzały własne zasady. Na przykład polski Facebook notorycznie usuwał prawicowe konta, a Twitter ostatnio zawiesił popularne konto Piotra Wielguckiego [Matki Kurki] {TUTAJ}. W styczniu 2012 szerokie protesty społeczne zmusiły władze krajów europejskich do wycofanie się z amerykańskiej umowy ACTA. Tym razem zagrożenie dla wolności słowa w Internecie przychodzi z Brukseli. Bolesław Breczko tak pisze w portalu Wp.pl {TUTAJ}:

“Nie będzie można publicznie dzielić się linkami, każde zdjęcie i film będą sprawdzane przed wrzuceniem. Mali wydawcy i twórcy treści znikną, zostaną tylko internetowi giganci. Nie będzie nawet memów. Taka przyszłość zapisana jest w europejskiej dyrektywie. (…) W założeniu Komisji Prawnej Parlamentu Europejskiego, dyrektywa dotycząca prawa autorskiego i jednolitego rynku cyfrowego ma chronić twórców treści (np. portale internetowe), dać im większe prawa oraz przeciwdziałać plagiatom i kradzieży ich oryginalnych materiałów. Ma im też dać poważny zastrzyk finansowy. Oczywiście nie bezpośrednio. Zapłacą za to inni użytkownicy internetu.
Dyrektywie w obecnej formie sprzeciwiają się liczne organizacje pozarządowe, aktywiści, europarlamentarzyści, a nawet sami wydawcy, którzy mogliby potencjalnie zarobić na zmianach. Alarmują, że może to być śmierć wolnego internetu.”.

Szczególny opór wywołują punkty 11 i 13 tej dyrektywy. W ich sprawie głośno protestowała pani Julia Reda z niemieckiej Partii Piratów {TUTAJ}. Według Breczki:

“Najgroźniejsze są dwa artykuły: 11 i 13. Pierwszy mówi o zakazie udostępniania skrótów wiadomości i artykułów na portalach społecznościowych (Facebook, Twitter), agregatorach linków (Wykop) czy aplikacjach newsowych (Squid). Dziś możemy bez problemów i, co ważniejsze, bezpłatnie dzielić się interesującymi linkami, którymi zawsze towarzyszą krótkie podsumowania (ang. snippet). Artykuł 11. wspomnianej dyrektywy chce to zmienić.
Mając na względzie dobro finansowe portali informacyjnych, Komisja chce, aby udostępnianie fragmentów ich materiałów było płatne. Czyli Facebook, Twitter, Google czy Wykop musiałyby wykupić specjalną licencję od każdego wydawcy, aby użytkownicy mogli udostępniać ich treści.(…)
Artykuł 13 mówi natomiast o wprowadzeniu rozwiązań, które przez przeciwników nazywane są “automatami cenzurującymi”. W obecnej formie przepisy zawarte w artykule przewidują, że właściciele stron internetowych, na które użytkownicy mogą wrzucać obrazy, wideo i muzykę, będą musieli automatycznie sprawdzać każdy materiał jeszcze przed jego wrzuceniem. Wszystko po to, by upewnić się, że nie narusza praw autorskich. (…) Według Julii Redy wprowadzenie “maszyn cenzurujących” może ograniczyć wolność wypowiedzi, bo nie będzie można wykorzystywać fragmentów lub przerabiać innych materiałów. Przepisy mają wprowadzić też niebezpieczny stan “winy, dopóki nie udowodni się niewinności”. Jeśli materiały będą automatycznie blokowane, to twórcy będą musieli udowodnić, że ich prace są legalne.”.

O tym projekcie dyrektywy UE pisze też Patrycja Wszeborowska w portalu Innpoland.pl {TUTAJ}. Stwierdza na m.in.:

“Już 20 lub 21 czerwca w Parlamencie Europejskim dojdzie do głosowania nad dyrektywą w sprawie praw autorskich na jednolitym rynku cyfrowym. (…) – To lobbing branży wydawniczej, która szuka sposobu na zrekompensowanie sobie strat wynikających z błyskawicznego rozwoju cyfrowych środków dystrybucji treści (pozostających w znacznej mierze poza jej kontrolą) – pisze w komentarzach pod słynnym postem jeden z użytkowników Wykopu. (…)
Pomysł dyrektywy nie jest nowy. Podobne prawo wprowadzono już m. in. w Niemczech, Hiszpanii i Francji.
Po wprowadzeniu nowego prawa w Niemczech Google po prostu ograniczyło widoczność treści wydawców, czyli zaprzestało wyświetlania w wynikach fragmentów tekstów znanych stron informacyjnych. W wyniku ograniczeń wprowadzonych przez Google, Axel Springer, jeden z największych niemieckich wydawców, odnotował 40 proc. spadek ruchu na swoich stronach. Ostatecznie Google odniosło spektakularne zwycięstwo, bo wydawca zdecydował się udzielić firmie darmowej licencji na korzystanie z jego treści.
Mimo sprzeciwów i złych doświadczeń z „opodatkowaniem linków” wydawcy nadal wierzą w powodzenie nowej dyrektywy. Klęski, jakie spotkały niemieckich i hiszpańskich wydawców tłumaczą tym, że podatek został wprowadzony na zbyt małą skalę. Jeżeli ma zadziałać, to musi być wprowadzony w całej Unii Europejskiej. Czy zadziała – dowiemy się już 20 lub 21 czerwca, kiedy europejscy parlamentarzyści zdecydują, czy dyrektywa w życie wejdzie, czy nie.”.

No cóż, ja sądzę, że jeśli ta dyrektywa zostanie uchwalona i wejdzie w życie, to wydawców czeka jeszcze dotkliwsze rozczarowanie niż Springera. Początkowo utrudni ona życie internautom, ale jestem pewna, że po niedługim czasie wypracują oni własne metody rozpowszechniania informacji i zepchną pazernych wydawców na margines.

O autorze: elig