Na początku pragnę uspokoić czytelników, że tytuł tego artykułu w żaden sposób nie nawiązuje do jednego durnego filmu opartego na chorej i na niczym nie opartej fantazji jednego autora książki pod tym samym tytułem. Niniejsze rozważanie opieram na Biblii, więc mam nadzieję, że jakiś większych herezji tutaj nie będzie :)
Nie przypadkowo piszę o tym dzisiaj, jako że to właśnie tego dnia przeżywamy w Kościele dzień męki Pańskiej. W wielu z nas zadomowiło się przekonanie, że dzisiejszy dzień jest dniem klęski Jezusa, a u innych panuje przekonanie, że istotą odkupienia na krzyżu jest doświadczenie przez Jezusa wielkiego cierpienia, którego doznał od swoich oprawców, a Jego zwycięstwem jest Jego zmartwychwstanie. I właśnie tych kwestii chciałbym dotknąć w niniejszej notce i pokazać, że te sformułowania nie są do końca precyzyjne: a mianowicie, że dzisiejszy dzień nie jest dniem klęski, ale dniem zwycięstwa Chrystusa, że cierpienie nie było dla szatana celem, a jedynie środkiem do osiągnięcia zupełnie innego celu, a dzień zmartwychwstania nie jest dniem zwycięstwa, ale jedynie owocem zwycięstwa, które w rzeczywistości dokonało się na krzyżu.
Aby uświadomić sobie tę prawdę, warto przypomnieć, że Jezus jest nowym Adamem, który przyszedł na świat, aby odwrócić skutki pierworodnego grzechu (Rz 5,6nn). Jak dobrze pamiętamy z Księgi Rodzaju, to właśnie przez upadek pierwszych ludzi Adama (i Ewy), którzy zostali skuszeni przez szatana, zostaliśmy odłączeni od raju, Boga i życia wiecznego. To co odebrało nam życie wieczne, to fakt, że pierwsi ludzie ulegli pokusie szatana i okazali nieposłuszeństwo Bogu. Aby odwrócić ten stan rzeczy potrzebny był nowy Adam, który by naprawił występek pierwszych rodziców poprzez doskonałe posłuszeństwo i bezgrzeszne życie. O tym fakcie doskonale wiedzieli Jezus i… szatan. Dlatego też celem szatana w tej całej męce, która dokonała w wielki piątek, nie było zadanie Mu cierpienia, aby móc się trochę powyżywać na Synu Bożym, ale zadanie mu ekstremalnego cierpienia, aby stworzyć doskonałe warunki do ostatecznego kuszenia. Cóż to więc było za kuszenie? Odpowiedź znajdujemy w opisie męki Pańskiej:
Mt 27,39-44
(39) A przechodzący obok lżyli Go, kiwając głowami (40) i mówiąc: Ty, co rozwalasz świątynię i w trzy dni ją odbudowujesz, wybaw siebie samego! Jeśli jesteś Synem Bożym, zejdź z krzyża! (41) Podobnie arcykapłani z nauczycielami Pisma i starszymi [ludu] szydzili: (42) Innych wybawiał, a siebie samego wybawić nie może! Jest królem Izraela, niech teraz zejdzie z krzyża, a uwierzymy w Niego. (43) “Zaufał Bogu, niech teraz Go wyrwie, jeśli Go miłuje”. Powiedział przecież: Jestem Synem Bożym! (44) Tak samo ubliżali Mu złoczyńcy, którzy byli z Nim ukrzyżowani.
W tym całym perfidnym planie szatana i całej tej męce chodziło tylko o jedno – sponiewierać Jezusa do granic możliwości, w ten sposób, że cierpienia fizyczne doszły do granic wytrzymałości ludzkich – większe cierpienie spowodowało by jedynie śmierć i nie dałyby możliwości dokonania kuszenia. Oprócz doświadczeń fizycznych, nie brakowało tych doświadczeń psychicznych, które zdecydowanie nie były mniejsze od tych pierwszych. Cały lud, który nie tak dawno witał go palmami na drodze do Jerozolimy okazał się zwykłym motłochem, który tak łatwo dał się podburzyć faryzeuszom i to radosne “hosanna” zamieniło się nagle w okrzyk “ukrzyżuj go”. Ci ludzie nie szczędził Mu również obelg na Jego drodze na Golgotę. Opuścili go najbliżsi uczniowie, a pierwszy z apostołów zaparł się go trzykrotnie bez najmniejszego zawahania. Uczeń przez niego wybrany i wyróżniony na tle innych uczniów, który wszedł do grona 12 apostołów sprzedał go za marne pieniądze. Nawet później nie opamiętał się, ale poszedł się powiesić. Ci arcykapłani, faryzeusze, uczeni w piśmie, których obłuda budziła Jego wstręt, nagle zatryumfowali – zjednali sobie lud i bezpardonowo rozprawili się z Nim samym. Jedynie jakieś szczątkowe gesty życzliwości ze strony Matki, płaczących kobiet, kilku niewiast i jednego ucznia pod krzyżem i być może jakiejś innej garstki osób, o których nie dowiadujemy się bezpośrednio z Ewangelii. Był jeszcze dobry łotr, ale i ten nawrócił się dopiero na sam koniec… Tak jakby w tym wszystkim szatan chciał Mu pokazać: “zobacz, za kogo chcesz oddać życie. Za nich? Czy oni są tego warci?”. W tym całym planie szatana, to jedynie on i Jezus wiedzieli dobrze, że ma On moc zstąpić z krzyża i położyć kres temu wszystkiemu. Jednakże Jezus wiedział doskonale, że zbawienie może się dokonać jedynie wtedy, jeśli przezwycięży pokusy księcia ciemności. I to właśnie dlatego też chwila śmierci na krzyżu jest chwilą zwycięstwa Syna Bożego nad szatanem, a dzień zmartwychwstania jedynie owocem tego zwycięstwa.
Dopowiedzmy, że dlatego czcimy Krzyż, na którym dokonało się Zbawienie, a nie grób wykuty w skale, gdzie miało miejsce Zmartwychwstanie. Ale by było, gdybyśmy na kościelnej wieży i na ścianach w domu umieszczali groby zamiast krzyży. Nie sposób jednak w akcie odkupienia rozłączyć śmierci Jezusa od Jego Zmartwychwstania, dlatego to “jedynie owocem” wydaje mi się niepotrzebnym umniejszeniem znaczenia Zmartwychwstania. Kościół na jednym wydechu mówi – męka, śmierć i zmartwychwstanie – pokonanie ciemności, aby zwyciężyła światłość.
tez mam mieszane uczucia. nie wolno umniejszac jego cierpienia, jego smierci, jego meki. po to wlasnie kosciol rozlozyl to na okresy abysmy w kazdym z nich przezywali to o czym dany mowi.
czy moglibysmy przystapic do komunii gdybysmy autentycznie nie uczestniczyli wpierw w sakramencie pojednania?
ps filimki sa mi niedostepne.
pps spokojnych i owocnych swiat panstwu i panstwa rodzinom, przyjaciolom i wrogom zycze :)
Pointa jak najbardziej trafna. Taka jest zasadnicza różnica między katolikami i różnej maści protestantami, że ci ostatni nie rozumieją wagi krzyża, jako kluczowego dla religii chrześcijańskiej symbolu. Współcześni protestanci powiadają, ze dla nich to tylko narzędzie tortur, w czym widać jak bardzo odstąpili od Boga. Krzyż to bardzo pojemny symbol. Symbol ciężkiego losu człowieczego. Stąd pochodzi powiedzenie “dźwigać swój krzyż”, co znaczy dosłownie tyle, co dźwigać swój los, podążać wyznaczoną nam przez Boga drogą, mimo pułapek na niej czyhających. Jest też symbolem próby na jaką wystawia Bóg każdego człowieka. Każdy los-krzyż jest inny i dopasowany do sił czy możliwości indywiduum. Bóg wyznacza każdemu pewne zadania i oczekuje, że się ich dobrowolnie podejmiemy, że nie uciekniemy od tego, co trudne i bolesne. Krzyż to także i przede wszystkim symbol zwycięskiej próby. Jezus odrzuca mądrość i wartości doczesne wybierając zbawienie, dźwiga swój krzyż aż do tragicznego końca i zwycięża grzech.
Mam tylko jedną uwagę techniczną, co do zamieszczonego cytatu, w oryginale czytamy raczej o tym, który BURZY i ODBUDOWUJE świątynię, a nie ją “rozwala”?
PS Nie sądzę, aby autor tekstu umniejszał rolę zmartwychwstania. Po prostu stwierdza, że zmartwychwstanie jest nagrodą za udźwignięty krzyż. Jest jak medal za wygrane zawody lub wisienka na torcie.
Tak, tak jak Joanna tutaj zaznaczyła, zmartwychwstanie jest tutaj nagrodą. Mi tu chodziło raczej o to, że to, co mogło by być największą trudnością dla samego Boga, to bardziej było to, co się odegrało na krzyżu. Samo zmartwychwstanie dla wszechmocnego Boga to zwykła bułka z masłem. Kiedyś czytałem w jednym objawieniu udzielonemu jednej mistyczce przybitej do łóżka, jak Jezus powiedział jej, że to doświadczenie męki zniósł swoją ludzką, a nie boską mocą. Jednakże akt zmartwychwstania jest najbardziej kluczowym w chrześcijaństwie, bo ukazuje, że odkupienie się faktycznie dokonało, że to co się stało w tamten piątek miało taki sens, jest potwierdzeniem zbawienia i stanowi największy sens naszej wiary – bez niego nasza wiara i ofiara Jezusa pewnie nie miałaby sensu.