John Fiske, profesor historii w Harwardzie powiedział podobno o Krzysztofie Kolumbie:” Nie wiedział, dokąd płynie; kiedy dopłynął, nie wiedział gdzie się znajduje; kiedy powrócił, nie wiedział, co odkrył.”
Gwoli prawdy – nie znalazłam tego zdania u Johna Fiske, przepisałam je od Wańkowicza (Melchior Wańkowicz, „W ślady Kolumba, Atlantyk, Pacyfik”) tylko dlatego, że bardzo mi się podobało. Melchior Wańkowicz był niezłym mitomanem i do rzetelności dziennikarskiej miał stosunek dość luźny. Nie mogę więc mieć pewności czy John Fiske faktycznie coś takiego kiedykolwiek powiedział. Tak właśnie powstaje szum informacyjny.
Powieści autobiograficzne Wańkowicza, a nawet jego reportaże powinny nosić podtytuł „ bardziej zmyślenie niż prawda”. Na przykład relacje z żoną występującą w reportażach jako Królik nie wyglądały bynajmniej tak jak mógłby sobie wyobrazić czytelnik „ Ziela na kraterze”. Były to relacje trudne, pisarz ujawnił w swoich dziennikach, że gdy po ich rozstaniu, jeszcze przed wojną, żona przyjeżdżała do Polski, bez przerwy cierpiał na nerwicową biegunkę. Nie ukrywał przed swoją sekretarką i zausznicą, Aleksandrą Ziółkowską, że żona była mu kulą u nogi i że osiągnąłby więcej bez niej. Można powiedzieć, że Wańkowicz był mistrzem stylizacji. Stylizował się na szlagona, niepotrzebnie zresztą, bo faktycznie był ziemiańskiego pochodzenia i nie musiał nic udawać, stylizował się na opozycjonistę i podobnie stylizował się na dobrego ojca rodziny.
Zauważmy, że stylizacja często wygrywa w życiu z autentykiem. Za styl góralski uważa się obecnie wymyślony przez Witkiewicza styl „willi pod jedlami”. Prawdziwe góralskie chaty można zobaczyć jeszcze w Gorcach, na przykład w osadzie Studzionki w pobliżu Przełęczy Knurowskiej. Nie wiem zresztą ile ich tam zostało, dawno tam nie byłam. Wszędzie w górach wygrywa styl witkiewiczowski czyli zmodyfikowana przez architektów PRL „willa pod jedlami” z wielospadowym stromym dachem. Choć trudno widzieć jakikolwiek sens w cepeliowskim ubiorze juhasa pasącego prawdziwe owieczki na prawdziwej hali, cepeliowskie chusty na głowach góralek w kościele wydają się być nawet lepsze od autentycznych. Są lżejsze, kolorowe, łatwo się piorą, nie żrą ich mole. Cepelia wygrywa z autentycznymi, przechowywanymi w skrzyniach wełnianymi, ciężkimi góralskimi strojami.
Podobnym jak Wańkowicz mistrzem konfabulacji był Kapuściński funkcjonujący w oczach czytelników jako wzór etyki dziennikarskiej. Niewiele osób wie, że zmyślał swoje rzekomo autentyczne reportaże.
„Muszę objaśnić cię, przyjacielu, że myślenie było w tamtych czasach dotkliwą niedogodnością, a nawet kłopotliwą ułomnością (…)” Powyższe słowa wypowiada w książce Kapuścińskiego pod tytułem „Cesarz” człowiek zatrudniony w pałacu rządzącego Etiopią Haile Selassie. Tych samych słów można było użyć w stosunku do rządzonej przez komunistów Polski – dlatego Polacy rozumieli tę książkę jako metaforę totalitaryzmu. Tyle, że jak się okazało opis rządów Haile Selassie, który według Kapuścińskiego był prymitywnym satrapą, a nawet opis pałacu, w którym psy obsikują buty gości został całkowicie wyssany z palca. Kapuściński ze znanych tylko sobie przyczyn przyprawił ( mówiąc Gombrowiczem) Haile Selassie gębę. Selassie był w rzeczywistości kulturalnym człowiekiem, a życie jego pałacu w niczym nie przypominało rojeń Kapuścińskiego.
To wszystko nie zmienia faktu, że uwaga rzekomego profesora Fiske ( nazywanego przez Mela Fisk) o Krzysztofie Kolumbie wydaje się być wyjątkowo słuszna. Można uważać ją za metaforę działania ludzkiego – badań naukowych, a nawet polityki.
Czy na przykład Niemcy wiedzą dokąd zmierzają, dokąd płyną? Czy wiedzą gdzie dzisiaj są? Czy wiedzą wreszcie gdzie wczoraj byli?
Na pewno nie wiedzą i nie chcą wiedzieć gdzie byli, wydaje się, że nie przerobili swojej historii, niczego nie nauczyli się z lekcji jaką była II Wojna Światowa. Nie zrozumieli jak wielkiego zła byli rozsadnikiem i nadal chcą eksperymentować na ludziach traktowanych jako materiał ludzki. Ich obecna obłudna troska o imigrantów może okazać się równie tragiczna w skutkach jak kiedyś eugenika, teorie dotyczące ich rzekomej wyższości rasowej czy poszukiwanie dla narodu niemieckiego Lebensraum.
Czy Niemcy wiedzą gdzie dzisiaj są? Czy wiedzą dokąd zmierzają? Ich nierozważne decyzje mogą zaważyć nad losami całej Europy. Nikt przy zdrowych zmysłach nie prowokuje wędrówki ludów, która jest podobną klęską żywiołową jak huragan, powódź czy atak szarańczy.
Wróćmy na nasze podwórko. Kolejne komisje śledcze wiosłują co sił, ale czy wiedzą dokąd zmierzają? Czy wiedzą gdzie dzisiaj są? A gdy zakończą swoje prace czy będą wiedzieć gdzie byli, co odkryli?
Czy swego czasu Michnik przewidział, że ujawnienie faktu nagrywania przez niego rozmów z Rywinem zniszczy jego mit niepokornego opozycjonisty. W kraju dotkniętym tak zwaną mentalnością porozbiorową doniesienie na partnera w interesach, nawet nieczystych, jest niewybaczalne. A przecież nie można zakładać, że Michnik dryfował. Też wiosłował co sił w wybranym kierunku nie wiedząc gdzie dopłynie.
Nie jest po prostu słuszne starożytne przeświadczenie ,że historia jest wielką, wspaniałą nauczycielką. Fakt, że zarówno jednostki jak i społeczeństwa stale trafiają w te same wyboiste koleiny świadczy, że historia nigdy niczego i nikogo nie nauczyła.
Czyż inaczej byłoby możliwe, żeby po doświadczeniach niemieckiego totalitaryzmu ludzie nie rozumieli jak groźne jest propagowanie eutanazji i aborcji dla nich samych? Czy nie mogą się nauczyć, że po nienarodzonych dzieciach, psychicznie chorych, kalekach, Żydach i Cyganach nieodmiennie przyjdzie dla nich czas marszu do gazu? Taka refleksja musiała się nasuwać obserwatorom pospolitego ruszenia polskich staruszek w obronie aborcji. Nie rozumieją biedaczki, że za rogiem czeka na nie z wielką strzykawką doktor Śmierć. Nie rozumieją, że są nieprzydatne nie tylko biologicznie, lecz społecznie i przeciwko nim obróci się ich własna ideologia.
Tak czy owak stary Mel miał rację.
Tekst drukowany w Warszawskiej Gazecie
Dodaj komentarz