Pewna dziennikarka Gazety Wyborczej zapisała się podobno w szeregi Obozu Narodowo Radykalnego, a nawet przystąpiła do imitowanej, a więc świętokradczej dla katolika spowiedzi tylko po to żeby mieć materiał do tekstu pod tytułem: „ Jak wstąpiłam do ONR”. Nie wiem jak się ta dziennikarka nazywa, bo od lat nie biorę GW do ręki, a perypetie tej kobiety zupełnie mnie nie interesują. Znam tę historię niejako z drugiej ręki. Ciekawe jest jednak, że ONR wypadł podobno w jej relacji zupełnie interesująco. Robert Winnicki żartobliwie gratulował nawet kolegom dobrego PR i dopytywał ile za to ocieplenie wizerunku zapłacili.
Jak dotąd przeciętnego ćwierćinteligenta obowiązywała w kwestii ONR diagnoza Czesława Miłosza sformułowana w „Traktacie Poetyckim” i wielokrotnie zupełnie bezmyślnie powtarzana, przez osoby zapewne nawet nie znające tego utworu.
„Niech tutaj będzie wreszcie powiedziane:
Jest ONR–u spadkobiercą Partia.
A poza nimi nic nigdy nie było”
Słowa Miłosza dotyczące Gałczyńskiego łatwo było znając biografię Miłosza uogólnić i traktować jako jego swoiste credo.
Zmiana tonu przez GW jest zatem znacząca. Do ONR, a raczej do Dmowskiego usiłuje się ostatnio również rozpaczliwie przykleić Mateusz Kijowski, podobnie zresztą jak do rotmistrza Pileckiego. Takich spektakularnych odwróceń ( bo przecież nie nawróceń) będzie wkrótce więcej. Tak licznych jak „nawrócenia” komunistów na kapitalizm, liberalizm, demokrację, które obserwowaliśmy w latach osiemdziesiątych.
Przypomina mi się uroczy dowcip z czasów realnego socjalizmu. Jasio ułożył wierszyk: „ nasza biała kotka ma kociaków siedem, sześciu komunistów, bezpartyjny jeden”. Zachwycona nauczycielka postanawia zaprezentować Jasia wizytatorowi. Wywołany do tablicy Jasio recytuje: ”Nasza biała kotka ma kociaków siedem, sześciu bezpartyjnych, komunista jeden”. „Ależ Jasiu -protestuje pani- przecież było dokładnie na odwrót”. „ Bo one były ślepe, ale już przejrzały”- wyjaśnia Jasio.
Nasi komuniści przejrzeli dopiero po zmianie systemu. A raczej założyli, że równie dobry będzie każdy system w którym zachowają przywileje, traktując demokrację jako listek figowy powstającej oligarchii. Troska o skrzywdzonych i poniżonych zawsze była tylko ich programowym hasłem tyle samo wartym co wolność, braterstwo i równość w ich wydaniu.
Niektórzy z nas zasugerowani biblijną opowieścią o synu marnotrawnym cenili jednak bardziej odwróconych komunistów niż wiernych antykomunistów. Nie rozumieli, że w sprawach społecznych czy gospodarczych komuniści nigdy nie przestaną działać we właściwy sobie sposób, to znaczy rabować wszystkiego co im wpadnie w ręce. Chętnie natomiast napiszą własną wersję historii naszego kraju. Jak żywo przypomina ona osiągnięcia „nowej szkoły historycznej” Asnyka, zgodnie z którą:
„Wychodzi czysto na wierzch Targowicy patriotyzm…Gdyż Kościuszko to był wariat, co buntował proletariat!”. Historyk z tej szkoły: „Nie powstrzyma się w zapędzie, aż dowiedzie, że król Herod dobroczyńcą był dla sierot”.
Dokładnie taki sam sens ma choćby twierdzenie, że marzec 68 roku należy traktować jako pierwszy wolnościowy zryw Polaków. Marzec 68 był faktycznie(jak to sformułował na łamach Paryskiej Kultury w 1962 roku Witold Jedlicki) wewnętrzną rozgrywką komunistycznych gangów, rozprawą Chamów z Żydami, walką różnych frakcji w obrębie tej samej zbrodniczej formacji.
Przypominając bohaterstwo prawdziwych antykomunistów, naszych żołnierzy wyklętych, nie sposób zapominać kto do nich strzelał i kto ich torturował. Tymczasem dla żyjących jeszcze sprawców tych komunistycznych zbrodni i dla ich potomków żołnierze wykleci byli i pozostali bandytami, a oni sami są bohaterami, którym słusznie należą się zrabowane dobra choćby z tytułu tego, że raczyli się odwrócić ( bynajmniej nie nawrócić) i jak każdy przewerbowany agent służyć we własnym interesie innemu panu. W imieniu tych wszystkich, którym po sfingowanym procesie strzelano w tył czaszki, a ich ciała wrzucano do masowych grobów udzielono niestety komunistycznym bandytom bezwarunkowej absolucji, bez wyznania przez nich winy i bez pokuty. Teraz panosza się oni na uniwersytetach i organizują uliczne manifestacje. Wyobraźmy sobie, że w Niemczech członek SS prowadzi uniwersyteckie wykłady, a potomkowie nazistów organizują marsze protestacyjne. Niezależnie od tego ilu z tych nazistów uniknęło choćby symbolicznej kary i ilu skrycie przewerbowali Amerykanie, do końca życia musieli się oni ukrywać i nie mogli się jawnie – jak komuniści-szczycić swoimi zbrodniami. Ich dzieci też się wstydzą albo udają, że się wstydzą za rodziców.
W Polsce zabrakło po prostu antykomunistycznej Norymbergi, która przy wszystkich swoich wadach i niedoskonałościach procesowych rozstrzygnęła raz na zawszę sprawę nazizmu w warstwie aksjologicznej. Można obecnie wydawać w celach naukowych Mein Kampf Hitlera, w przestrzeni publicznej snują się jacyś pogrobowcy hitleryzmu, ale jeżeli zaczną sobie za dużo pozwalać, trafią po prostu do pudła. Choć niejeden hitlerowiec pod przybranym nazwiskiem dożył spokojnej starości w Argentynie i nie znaleziono dotąd wielu zrabowanych w Europie dzieł sztuki, coraz częściej potomkowie hitlerowców dobrowolnie oddają poszkodowanym ich dobra. Wyobraźmy sobie natomiast, że Niemcy zaczynają handlować roszczeniami do zrabowanych dzieł sztuki, że za grosze skupują te roszczenia od osób naprawdę poszkodowanych i do tego powtórnego rabunku sprowadza się cała restytucja mienia zrabowanego przez ich przestępczy reżim. A przecież dokładnie tak się dzieje w Polsce. Złodziejski proceder do którego sprowadzono reprywatyzację nieruchomości koresponduje z wystąpieniami postkomunistów w obronie demokracji rozumianej jako zbiór ich przywilejów. Tego co raz ukradliśmy nigdy nie oddamy mówią ich syte twarze.
Panoszenie się wdów i sierot po PRL nie tylko się nie kończy lecz nawet ostatnio się wzmaga. Dlatego musimy dbać o prawdę historyczną. Inaczej będziemy jak te ślepe kocięta Jasia.
Tekst drukowany w Warszawskiej Gazecie
Dodaj komentarz