Myśl dnia
Mahatma Gandhi
Słowo Boże
___________________________________________________________________________________________________________________
NAWRÓCENIE ŚWIĘTEGO PAWŁA APOSTOŁA
– ŚWIĘTO
PIERWSZE CZYTANIE (Dz 22,3-16)
Święty Paweł opowiada o swoim nawróceniu
Czytanie z Dziejów Apostolskich.
Paweł powiedział do ludu:
„Ja jestem Żydem, urodzonym w Tarsie w Cylicji. Wychowałem się jednak w tym mieście, u stóp Gamaliela otrzymałem staranne wykształcenie w Prawie ojczystym. Gorliwie służyłem Bogu, jak wy wszyscy dzisiaj służycie. Prześladowałem tę drogę, głosując nawet za karą śmierci, wiążąc i wtrącając do więzienia mężczyzn i kobiety, co może poświadczyć zarówno arcykapłan, jak cała starszyzna. Od nich otrzymałem też listy do braci i udałem się do Damaszku z zamiarem uwięzienia tych, którzy tam byli, i przyprowadzenia do Jerozolimy dla wymierzenia kary.
W drodze, gdy zbliżałem się do Damaszku, nagle około południa otoczyła mnie wielka jasność z nieba. Upadłem na ziemię i posłyszałem głos, który mówił do mnie: «Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?»
Odpowiedziałem: «Kto jesteś, Panie».
Rzekł do mnie: «Ja jestem Jezus Nazarejczyk, którego ty prześladujesz».
Towarzysze zaś moi widzieli światło, ale głosu, który do mnie mówił, nie słyszeli.
Powiedziałem więc: «Co mam czynić, Panie?»
A Pan powiedział do mnie: «Wstań, idź do Damaszku, tam ci powiedzą wszystko, co masz czynić».
Ponieważ zaniewidziałem od blasku owego światła, przyszedłem do Damaszku prowadzony za rękę przez moich towarzyszy.
Niejaki Ananiasz, człowiek przestrzegający wiernie Prawa, o którym wszyscy tamtejsi Żydzi wydawali dobre świadectwo, przyszedł, przystąpił do mnie i powiedział: «Szawle, bracie, przejrzyj!» W tejże chwili spojrzałem na niego.
On zaś powiedział: «Bóg naszych ojców wybrał cię, abyś poznał Jego wolę i ujrzał Sprawiedliwego, i Jego własny głos usłyszał. Bo wobec wszystkich ludzi będziesz świadczył o tym, co widziałeś i słyszałeś. Dlaczego teraz zwlekasz? Ochrzcij się i obmyj z twoich grzechów, wzywając Jego imienia!»”
Oto słowo Boże.
albo:
PIERWSZE CZYTANIE (Dz 9,1-22)
Nawrócenie św. Pawła w Damaszku
Czytanie z Dziejów Apostolskich.
Szaweł ciągle jeszcze siał grozę i dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich. Udał się do arcykapłana i poprosił go o listy do synagog w Damaszku, aby mógł uwięzić i przyprowadzić do Jerozolimy mężczyzn i kobiety, zwolenników tej drogi, jeśliby jakichś znalazł.
Gdy zbliżał się już w swojej podróży do Damaszku, olśniła go nagle światłość z nieba. A gdy upadł na ziemię, usłyszał głos, który mówił: „Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?”
Powiedział: „Kto jesteś, Panie?”
A On: „Ja jestem Jezus, którego ty prześladujesz. Wstań i wejdź do miasta, tam ci powiedzą, co masz czynić”.
Ludzie, którzy mu towarzyszyli w drodze, oniemieli ze zdumienia, słyszeli bowiem głos, lecz nie widzieli nikogo. Szaweł podniósł się z ziemi, a kiedy otworzył oczy, nic nie widział. Wprowadzili go więc do Damaszku, trzymając za ręce. Przez trzy dni nic nie widział i ani nie jadł, ani nie pił.
W Damaszku znajdował się pewien uczeń, imieniem Ananiasz. Pan przemówił do niego w widzeniu: „Ananiaszu!”
A on odrzekł: „Jestem, Panie!”
A Pan do niego: „Idź na ulicę Prostą i zapytaj w domu Judy o Szawła z Tarsu, bo właśnie się modli”. (I ujrzał w widzeniu, jak człowiek imieniem Ananiasz wszedł i położył na nim ręce, aby przejrzał).
Odpowiedział Ananiasz: „Panie, słyszałem z wielu stron, jak dużo złego wyrządził ten człowiek świętym Twoim w Jerozolimie. I ma on także władzę od arcykapłanów więzić tutaj wszystkich, którzy wzywają Twego imienia”.
Odpowiedział mu Pan: „Idź, bo wybrałem sobie tego człowieka za narzędzie. On zaniesie imię moje do pogan i królów i do synów Izraela. I pokażę mu, jak wiele będzie musiał wycierpieć dla mego imienia”.
Wtedy Ananiasz poszedł. Wszedł do domu, położył na nim ręce i powiedział: „Szawle, bracie, Pan Jezus, który ukazał ci się na drodze, którą szedłeś, przysłał mnie, abyś przejrzał i został napełniony Duchem Świętym”. Natychmiast jakby łuski spadły z jego oczu i odzyskał wzrok, i został ochrzczony. A gdy go nakarmiono, odzyskał siły.
Jakiś czas spędził z uczniami w Damaszku i zaraz zaczął głosić w synagogach, że Jezus jest Synem Bożym.
Wszyscy, którzy go słyszeli, mówili zdumieni: „Czy to nie ten sam, który w Jerozolimie prześladował wyznawców tego imienia i po to tu przybył, aby ich uwięzić i zaprowadzić do arcykapłana?” A Szaweł występował coraz odważniej, dowodząc, że Ten jest Mesjaszem, i szerzył zamieszanie wśród Żydów mieszkających w Damaszku.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 117,1-2)
Refren: Idźcie i głoście światu Ewangelię.
Chwalcie Pana, wszystkie narody, *
wysławiajcie Go, wszystkie ludy,
bo potężna nad nami Jego łaska, *
a wierność Pana trwa na wieki.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Łk 4,18-19)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem,
abyście szli i owoc przynosili.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
EWANGELIA (Mk 16,15-18)
Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię
Słowa Ewangelii według świętego Marka.
Po swoim zmartwychwstaniu Jezus ukazał się Jedenastu i powiedział do nich:
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu. Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony.
Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: W imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą i ci odzyskają zdrowie”.
Oto słowo Pańskie.
KOMENTARZ
Język miłości
Każde z Jezusowych wezwań stanowi element apostolskiej działalności św. Pawła. On po powołaniu wyruszył, zamierzając przemierzyć cały świat, aby głosić Ewangelię. Ze słowem życia docierał do wszystkich: Żydów i Greków, wolnych i niewolników, mężczyzn i kobiet. Chrzcił tych, którzy uwierzyli w Chrystusa, a wobec odrzucających Go strząsał proch z nóg na znak potępienia. Kładł ręce na chorych, aby ich uzdrowić i uwolnić od złego ducha. W jego rękach znalazła się żmija i trucizna, ale nigdy nie wyrządziło mu to szkody. A przede wszystkim mówił nowymi językami. Nie o hebrajski czy grecki w tym przypadku chodzi. Tym językiem jest miłość, którą usłyszał pod Damaszkiem. Bez niej nie powiedziałby ani słowa.
Chryste, tajemnica Twojego powołania jest niepojęta, ale tak właśnie objawiasz miłość do człowieka. Pragnę i ja iść, aby głosić Twoją Ewangelię, bo wiem, że powołałeś także i mnie.
Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2016”
- Mariusz Szmajdziński
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
_________________________________________
Święto nawrócenia św. Pawła Apostoła
Święty Paweł spotkał Jezusa na drodze do Damaszku, do którego zmierzał, aby gnębić chrześcijan. To spotkanie odmieniło go radykalnie. Jezus przekazuje dziś uczniom i nam polecenia radykalne i konkretne.
Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Marka
Mk 16, 15-18
Po swoim zmartwychwstaniu Jezus ukazał się Jedenastu i powiedział do nich: «Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony. Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: W imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie».Te same wskazówki, które apostołowie otrzymali na swoją drogę misyjną, są skierowane również do nas. Uczniowie dostali je wcześniej niż Szaweł i poszli, bo uwierzyli Jezusowi. My mamy Ewangelię i Ducha Świętego, którego Jezus zesłał nam jako Pocieszyciela.
Jeśli uwierzysz, będziesz mówił o Jezusie. I będziesz skuteczny. W imię Jezusa możesz wszystko. Nie bez powodu mówimy, że wiara czyni cuda. Nawet, jeśli dziś jest tak mała jak ziarnko gorczycy. Słuchanie Słowa Bożego będzie ją umacniać. Jezus chce cię poprowadzić do ludzi.
Każde słowo Ewangelii skierowane jest do nas, którzy słuchamy. Również dziś Jezus posyła ciebie i mówi: «Idź… i głoś Ewangelię”. Tylko czy ty na co dzień żyjesz Ewangelią? W domu, we wspólnocie, w świecie? Jeśli nie, to nie będziesz wiarygodny. Bo wiara bez uczynków jest martwa.
Proś o łaskę żywej wiary. Módl się o nią codziennie, bo Jezus chce, abyś był Jego świadkiem w twoim środowisku…
#Ewangelia:Kto uwierzy, przestanie potępiać
Po swoim zmartwychwstaniu Jezus ukazał się Jedenastu i powiedział do nich: “Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu.
Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony. Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą:
W Imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą i ci odzyskają zdrowie”. Mk 16, 15-18
Przeczytaj rozważanie.
Kto nie uwierzy, będzie potępiony, ale nie przez Boga. Bóg nikogo nie potępia. To człowiek sam siebie potępia. Jesteśmy bardzo skłonni do potępiania – siebie i innych. Jeśli uwierzymy, nie będziemy już tego robić. Uwierzymy bowiem w Miłość, która nikogo nie potępia.
A kto uwierzy w Miłość, ten zapragnie nią żyć. I uda mu się nią żyć. I będzie wyrzucać złe duchy, najpierw z siebie, potem też z innych. I ludzie będą próbowali go “otruć” egoizmem lub nienawiścią, ale im się to nie uda.
Nie ma nic wspanialszego od sytuacji, gdy pełną kontrolę nad naszym postępowaniem przejmuje prawdziwa Miłość.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2740,ewangeliakto-uwierzy-przestanie-potepiac.html
__________________________________________
___________________________________________________________________________________________________________________
Świętych Obcowanie
___________________________________________________________________________________________________________________
___________________________________________________________________________________________________________________
Dlaczego szkoły nie uczą krytycznego myślenia?
dr Celina Kisiel-Dorohinicka
Rozum jest wspólną cechą wszystkich ludzi. Nikomu nie przychodzi na myśl, aby fizyki, biologii czy geografii uczyć tylko ateistów. Niestety, tego typu absurd ma miejsce w przypadku nauczania etyki.
Zasoby materialne i środki techniczne, jakimi dysponujemy u progu XXI wieku, pozwalają przekraczać coraz więcej granic i dają nam poczucie niebywałej sprawczości. Jednocześnie trudno oprzeć się wrażeniu, że sprawczość ta coraz bardziej nas przerasta. Jesteśmy nieporadni egzystencjalnie, niecierpliwi i roztargnieni. Świat na naszych oczach staje się ponury, my zaś jesteśmy jedynie jego elementami przestawianymi z miejsca na miejsce. Niegdyś człowiek był miarą wszech rzeczy. Dzisiaj rzeczy stają się miarą człowieka.
Znanemu wychowawcy Januszowi Korczakowi towarzyszyło przekonanie, iż nie wolno zostawiać świata takim, jaki jest. Nie zgodzić się na stan i kształt zastanego świata to przede wszystkim nie pozostawiać siebie bez zmiany. Jeśli człowiek nie podejmie wysiłku pracy nad sobą, pozostanie jedynie marionetką, istotą manipulowaną, ulegającą bezmyślnie różnym obiegowym stereotypom. Dlatego Korczak uczy swoich wychowanków samodzielności myślenia oraz odwagi i odpowiedzialności w działaniu. Umiejętność krytycznego myślenia, odwaga i odpowiedzialność to cechy, które umożliwiają reagowanie na głupotę, niesprawiedliwość, chciwość, arogancję.
Środowiskiem “wychowawczym”, w którym współczesny młody człowiek spędza niemal większość swojego czasu jest szkoła. Ta nie tylko nie uczy myślenia, ale często dusi je w zarodku. Uczeń, który samodzielnie myśli i wyraża swoje poglądy jest uczniem kłopotliwym. Z pewnością etyka jako przedmiot szkolny mogłaby dać uczniom dużo więcej przestrzeni do swobodnego myślenia, drążenia tematów poznawanych, lecz nieodpowiednio zgłębionych podczas innych zajęć.
Tej jednak w polskiej szkole prawie nie ma. Są za to obawy i podejrzliwość, czy nauczyciel etyki nie będzie uczyć moralnego relatywizmu. Nie pomaga fakt, iż zgodnie z zamysłem Podstawy programowej (dokument ministerialny obowiązujący wszystkie szkoły) w przedmiocie tym idzie nie tyle o uczenie etyki, co uczenie bycia etycznym.
Poza tym etyka jest w naszym społeczeństwie traktowana jako alternatywa dla religii, jako “przedmiot dla ateistów” i jako taka piętnuje wybierających ją uczniów.
Ministerialna interpretacja rozporządzenia dotyczącego nauczania religii i etyki w szkole brzmiąca: “jeśli w danej szkole część uczniów wyrazi życzenie uczestniczenia w zajęciach zarówno z religii, jak i z etyki, szkoła jest zobowiązana umożliwić im udział w zajęciach z obu przedmiotów, umieszczając odpowiednio (bezkolizyjnie) godziny nauki religii i etyki w planie zajęć szkolnych” trafia w mentalna próżnię.
Przy okazji dyskusji nad wprowadzaniem etyki do szkół znany etyk KUL ks. dr hab. A. M. Wierzbicki podkreślał, że rozum jest wspólną cechą wszystkich ludzi. Nikomu nie przychodzi na myśl, aby fizyki, biologii czy geografii uczyć tylko ateistów. Niestety, tego typu absurd ma miejsce w przypadku nauczania etyki. “Uczniowie, którzy z przyczyn światopoglądowych nie chodzą na religię, powinni być traktowani poważnie przez szkołę i nie powinno się ich okłamywać, że etyka zastępuje religię, co wizualnie wręcz sugeruje na świadectwie pionowa kreska pomiędzy religią a etyką. Podobnie uczniowie, którzy uczą się religii, nie powinni być wyłączani z ogólnoludzkiego dyskursu moralnego, do którego uprawnia sam rozum ludzki, a nie wybór światopoglądowy”.
Etyka w szkole, mimo licznych obaw środowisk kościelnych, mogłaby służyć też samemu Kościołowi, a dokładniej religii. Tylko człowiek wolny, autonomiczny w swym myśleniu i decyzjach jest gotowy na autentyczną odpowiedź wiary. Poza tym dotychczasowe moralne nauczanie Kościoła budzi wśród młodych ludzi coraz większy opór. Według socjologów religii współcześni młodzi polscy katolicy nie rozumieją Kościoła i postrzegają go głównie w kategoriach instytucji restrykcyjnej. Zdaniem badanych instytucja ta “formułuje tezy wiary i zasady moralności, aby później kontrolować zakres ich aprobaty, a w przypadku stwierdzenia braku akceptacji, uruchamiać działania represyjne” (A. Potocki). Za takim myśleniem idzie masowa emigracja poza zasięg kościelnego oddziaływania.
Co na to papież Franciszek? Zdaje sobie sprawę, że podkreślane przez Kościół istnienie obiektywnych, obowiązujących wszystkich norm moralnych, często zderza się z przekonaniem, iż nauczanie to jest niesprawiedliwe – sprzeczne z podstawowymi prawami człowieka. Tym samym Kościół bywa postrzegany jako promujący szczególne uprzedzenia i ingerujący w wolność indywidualną.
W Evangelii Gaudium papież podkreśla: “Żyjemy w społeczeństwie informatycznym, dostarczającym nam chaotycznie danych, wszystkich na tym samym poziomie, i w końcu prowadzi to nas do straszliwej powierzchowności w chwili postawienia kwestii moralnych. W rezultacie konieczna okazuje się edukacja, która nauczałaby krytycznego myślenia i proponowała proces dojrzewania w kręgu wartości”. Franciszek ma tutaj na myśli podstawową “świecką” edukację moralną, stanowiącą przy okazji przedrozumienie wartości ewangelicznych. Czy chciałby w takiej roli widzieć etykę w szkole? Możliwe. My jednak do takiej opcji wciąż nie dojrzeliśmy. A szkoda.
Celina Kisiel-Dorohinicka – Akademia Ignatianum w Krakowie, Wydział Filozoficzny, Instytut Kulturoznawstwa
http://www.deon.pl/religia/wiara-i-spoleczenstwo/art,1140,dlaczego-szkoly-nie-ucza-krytycznego-myslenia.html
______________________________________________
Jak mogą trwać przy swoich podziałach?
Kiedy komunia między chrześcijanami jest życiem a nie teorią, niesie promienną nadzieję.
Wielu młodych ludzi na całej ziemi pragnie pokoju, komunii i radości. Są oni także wrażliwi na bezmierne cierpienia niewinnych i wiedzą, że na świecie jest coraz więcej ubóstwa. Nie tylko przywódcy narodów budują przyszłość. Ktoś najbardziej nawet skromny może przyczynić się do tworzenia takiej przyszłości, w której będą panować pokój i zaufanie.
Choćbyśmy byli pozbawieni wszystkiego, Bóg pomaga nam wprowadzać pojednanie tam, gdzie istnieją konflikty, i nadzieję tam, gdzie panuje lęk. Wzywa nas, aby przez to, jak żyjemy, inni ludzie mogli odczuć Jego współczującą miłość. Jeśli ludzie młodzi staną się w swoim życiu źródłem pokoju, w ich otoczeniu rozbłyśnie światło.
Spytałem któregoś dnia młodego chłopca, co – jego zdaniem – jest w jego życiu najważniejsze. Odpowiedział: “Radość i dobroć serca”. Niepokój, strach przed cierpieniem, mogą odebrać radość. Kiedy radość, zaczerpnięta z Ewangelii, rośnie w nas, przynosi ożywcze tchnienie. Tej radości nie tworzymy sami, jest ona darem Boga. Nieustannie odnawia ją pełne zaufania spojrzenie, jakim Bóg ogarnia nasze życie.
Dobroć serca nie jest naiwna, przeciwnie, wymaga czujności. Może wiązać się z ryzykiem. Nie pozwala gardzić innym człowiekiem. Sprawia, że stajemy się wrażliwi na najbiedniejszych, na tych którzy cierpią, na ból dzieci. Dobroć serca to umiejętność okazania za pomocą wyrazu twarzy, tonu głosu, że każda istota ludzka potrzebuje miłości.
Tak, Bóg sprawia, że idziemy przez życie z ukrytą w głębi duszy iskrą dobra, która ma moc rozpalić płomień. Którędy jednak iść do źródeł dobra, radości, a także do źródeł zaufania? Kiedy zdajemy się na Boga, znajdujemy drogę. Tak daleko, jak sięga nasze spojrzenie w głąb historii, dostrzegamy rzesze wierzących, którzy wiedzieli, że w modlitwie Bóg daje światło, życie wewnętrzne.
Już przed narodzeniem Chrystusa pewien wierzący człowiek modlił się: “Dusza moja pożąda Ciebie w nocy, duch mój poszukuje Cię w mym wnętrzu”. Pragnienie komunii z Bogiem zostało złożone w ludzkim sercu od niepamiętnych czasów. Tajemnica tej komunii sięga tego, co w człowieku najbardziej intymne, najdalszej głębi istoty ludzkiej.
Możemy więc powiedzieć Chrystusowi: “Do kogo pójdziemy, jeśli nie do Ciebie? Ty masz słowa, które przywracają życie naszym duszom”. Trwanie przed Bogiem w kontemplacyjnym oczekiwaniu nie przekracza naszych ludzkich możliwości.
W takiej modlitwie unosi się zasłona sprzed niewyrażalnej tajemnicy wiary i to, czego nie umiemy wypowiedzieć, staje się adoracją. Kiedy ostygnie żarliwość i osłabną odczucia, Bóg nadal jest obecny. Nigdy nie jesteśmy pozbawieni Jego współczującej miłości. To nie Bóg trzyma się z dala od nas, to my jesteśmy czasem nieobecni.
Kontemplacyjne spojrzenie dostrzega ewangeliczne znaki w najprostszych wydarzeniach. Rozpoznaje Chrystusa nawet w człowieku najbardziej opuszczonym. Odkrywa we wszechświecie promienne piękno stworzenia.
Wiele osób zadaje sobie pytanie: czego Bóg ode mnie oczekuje? I właśnie wtedy, kiedy czytamy Ewangelię, zdołamy zrozumieć: Bóg prosi, żebyśmy w każdej sytuacji byli odblaskiem Jego obecności; zachęca nas, abyśmy czynili pięknym życie tych, których nam powierzył.
Kto stara się odpowiedzieć na Boże powołanie i wypełnić je całym swoim życiem, może modlić się tymi słowami:
“Duchu Święty, to prawda, że nikomu nie przychodzi łatwo przez całe życie dochować wierności swemu “tak”, Ty jednak przychodzisz rozpalić we mnie ognisko światła. Rozjaśniasz wątpliwości i wahania w chwilach, kiedy “tak” i “nie” ścierają się ze sobą.
Duchu Święty, pomagasz mi godzić się z moimi ograniczeniami. Jeśli coś we mnie jest słabego, przyjdź, aby to odmienić”. I oto doszliśmy do odważnego powiedzenia “tak”, które poprowadzi nas bardzo daleko. To “tak” jest przejrzystą ufnością. To “tak” jest miłością większą niż wszystkie inne.
Chrystus jest komunią. Nie przybył na ziemię, by stworzyć jeszcze jedną religię, ale by wszystkim podarować komunię w sobie. Jego uczniowie zostali powołani, by stać się pokornym zaczynem zaufania i pokoju wśród ludzi.
W tej jedynej komunii, jaką jest Kościół, Bóg daje wszystko, by dojść do źródeł: Ewangelię, Eucharystię, pokój przebaczenia… I świętość Chrystusa już nie jest nieosiągalna, jest przy nas, jest blisko.
Cztery wieki po Chrystusie święty Augustyn, chrześcijanin mieszkający w Afryce, napisał: “Kochaj i powiedz to swoim życiem”.
Kiedy komunia między chrześcijanami jest życiem a nie teorią, niesie promienną nadzieję. Więcej jeszcze: może ona być niezbędną podstawą w dążeniu do pokoju światowego.
Jakże więc chrześcijanie mogą jeszcze trwać przy swoich podziałach?
Powołanie ekumeniczne przez wiele lat było bodźcem do ważnych rozmów. Są one zapowiedzią żywej komunii między chrześcijanami. Komunia jest kamieniem probierczym. Rodzi się ona najpierw w samej głębi serca każdego chrześcijanina, w ciszy i miłości.
W długiej historii chrześcijan zdarzało się tak, że ich duże grupy któregoś dnia odkrywały, że są odłączone, czasami nawet nie wiedząc dlaczego. Dziś trzeba zrobić wszystko, żeby jak najwięcej chrześcijan, często nie ponoszących winy za podziały, odkryło, że żyją w komunii.
Niezliczona liczba osób pragnie pojednania, które sięga do głębi duszy. Pragną oni nieskończonej radości, którą jest: jedna miłość, jedno serce, jedna i ta sama komunia.
“Duchu Święty, przyjdź i złóż w naszych sercach pragnienie komunii, to Ty nas do niej prowadzisz.” Wieczorem, w dniu Święta Paschy, Jezus towarzyszył dwóm swoim uczniom, którzy szli do wioski Emaus. W tym momencie nie zdawali sobie oni sprawy, że to Jezus idzie z nimi.
My także przeżywamy takie okresy, kiedy nie udaje nam się dostrzec, że Chrystus przez Ducha Świętego jest tuż obok nas.
Niestrudzenie nam towarzyszy. Rozjaśnia nasze dusze nieoczekiwanym światłem. I odkrywamy: jeśli nawet są w nas jakieś ciemności, nade wszystko w każdym z nas w tajemniczy sposób On jest obecny.
Spróbujmy zapamiętać to, czego możemy być pewni! Co to takiego? Chrystus mówi do każdego człowieka: “Kocham cię miłością, która się nie skończy. Nigdy cię nie opuszczę. Przez Ducha Świętego zawsze będę z tobą”.
Fragment pochodzi z listu Brata Rogera z Taizé na rok 2004
* * *
Od 18 do 25 stycznia trwa Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan. Z tej okazji na DEON.pl będziemy codziennie publikować jeden artykuł dotyczący budowania jedności między chrześcijanami. W ramach cyklu pojawią się teksty Jana Pawła II, Benedykta XVI, Franciszka, ks. Tomasa Halika, ks. Wacława Hryniewicza, brata Rogera i brata Aloisa.
* * *
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,2277,jak-moga-trwac-przy-swoich-podzialach.html
________________________________
Co ma zrobić mąż, żeby go żona podziwiała
ks. Mirosław Maliński “Malina”
Każdy mężczyzna chce być podziwiany, a szczególnie w małżeństwie. Każdy mąż chce być podziwiany przez swoją żonę, ale żeby ona mogła go podziwiać, musi być jakiś powód.
No właśnie… Może trzeba sprowokować jakąś sytuację, w której ten mężczyzna będzie mógł zaistnieć i zasłużyć na swój podziw. Co może wtedy zrobić kobieta? Awarię!
Radzi nietuzinkowy, życiowy ksiądz, który niejedno słyszał, widział i wie… – ks. Mirosław Maliński “Malina” – ekspresyjny kontemplatyk, który nieustannie zagrzewa akademików do działania w “Maciejówce”.
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,404,co-ma-zrobic-maz-zeby-go-zona-podziwiala.html
_____________________________________
3 piękne celebrytki, które oddały życie Jezusowi
Historia każdej z tych trzech kobiet jest wyjątkowa. Każda z nich rzuciła wszystko – sławę i pieniądze – po niezwykłym nawróceniu. Przeczytaj, co wydarzyło się w ich życiu.
Aktorka i dwie modelki. Każda przeszła wyjątkową drogę do nawrócenia, każdą z nich poświęciła karierę ze względu na Tego, w którego uwierzyły.
1. Dolores Hart OSB (ur. 20 października 1938) – obecnie jest benedyktynką, ale nie zawsze jej życie upływało w ciszy i kontemplacji. W latach 50. XX wieku była jedną z najpopularniejszych aktorek w Hollywood, grała m.in. z Elvisem Presleyem w Loving You.
Zobacz jak Elvis śpiewa Dolores piękną balladę:
Na początku lat 60. podjęła jednak decyzję, która “wstrząsnęła Hollywood” – wstąpiła do zakonu. Do dziś mieszka w tym samym opactwie benedyktyńskim w amerykańskim stanie Connecticut.
Najbardziej niezwykła jest historia jej nawrócenia. W 1960 grała rolę św. Klary w filmie o św. Franciszku z Asyżu. Podczas nagrań w Rzymie aktorka miała okazję spotkać papieża, św. Jana XXIII. Powiedziała mu: “Nazywam się Dolores Hart, gram Klarę”. “Nie” – odparł Papież – “ty jesteś Klarą”.
Po tym doświadczeniu zaczęła myśleć o zakonie na poważnie. Zagrała już tylko w trzech filmach. Została zakonnicą w 1964. Nawet jej znajomy ksiądz powiedział jej, że “to absolutne szaleństwo, jesteś wariatką”, gdy usłyszał, że rzuciła karierę.
Złożyła wieczyste śluby w 1970 roku: “Nie będę musiała się więcej martwić o bycie aktorką. To wszystko już zamknęłam i mam za sobą” – mówiła. Przeorysza odpowiedziała jej wtedy: “Przykro mi, ale całkowicie się mylisz. Teraz musisz wziąć swoją rolę i naprawdę ciężko nad nią pracować”. Siostra Dolores przez wiele lat otrzymywała listy z wyrazami gniewu i niechęci od swoich dawnych fanów. Co im odpowiadała? “Jeśli usłyszałbyś to, co ja usłyszałam – też byś za tym poszedł”.
W 2006 roku ponownie wróciła do Hollywood po 43 latach nieobecności, gdzie wygłosiła swoje świadectwo i mówiła o rzadkiej chorobie – neuropatii – i potrzebie walki. W 2010 powstał o niej film – “Bóg jest większy niż Elvis” – który był nominowany do Oskara za najlepszy krótki film dokumentalny w 2011 roku.
(siostra Dolores dzisiaj – fot. youtube.com)
2. Olalla Oliveros (ur. 1977)
Urodziła się w Hiszpanii, była aktorką, a następnie – modelką. W wieku 36 lat rzuciła karierę i wstąpiła do zakonu św. Michała. “Jezus zapytał, czy pójdę za nim. Gdy to zrobił, nie mogłam Mu odmówić” – wspomina Olalla.
Zobacz reklamę, w której wystąpiła Olalla:
Dziś niezbyt chętnie opowiada o swoim powołaniu, podkreśla że woli być prostą zakonnicą i nie chce robić wokół siebie szumu. Jaka była historia jej nawrócenia? Jak przyznaje, doświadczyła “trzęsienia ziemi” w Fatimie, gdzie znajduje się słynne sanktuarium maryjne. Jak wspomina, to tam zobaczyła siebie w stroju zakonnicy. Ta wizja wydawała się jej początkowo śmieszna i absurdalna. Stopniowo zaczęła rozumieć, że kariera modelki nie przynosi jej szczęścia.
Nie mogła jednak się pozbyć wizji siebie w habicie. Zrozumiała, że Jezus na poważnie poprosił ją o to, by porzuciła życie w bogactwie i wstąpiła do zakonu. Tak wygląda dzisiaj:
3. Amada Rosa Pérez (ur. 1970)
Pochodzi z Kolumbii, była jedną z najpopularniejszych modelek pochodzących z tego kraju. Otrzymała cztery nagrody w konkursach piękności, zarobiła mnóstwo pieniędzy. Zapłaciła jednak wysoką cenę: kilkakrotnie przeprowadziła aborcję: “powiedzieli mi, że posiadanie dzieci oznacza koniec kariery, ale nie powiedzieli o straszliwych konsekwencjach ich zabijania: o depresji, lękach, koszmarach i pragnieniu odebrania sobie życia”.
W 2005, gdy zdiagnozowano u niej wadę słuchu (został uszkodzony w 60 procentach w jej lewym uchu), postanowiła rzucić karierę. “Zawsze szukałam odpowiedzi, ale świat nigdy mi ich nie dawał”.
Amada Rosa w okresie kariery modelki (fot. youtube.com)
W 2010 roku postanowiła wstąpić do religijnej wspólnoty związanej z Apostolatem Fatimy. Jak przyznaje, jako modelka odczuwała zniechęcenie, brak satysfakcji i kierunku życiowego, pochłaniało ją pragnienie przyjemności.
“Wyznałam grzechy. Teraz żyję w pokoju, świat mnie już nie pociąga. Korzystam z każdego momentu, który daje mi Pan. Modlę się różańcem na co dzień, a o 15 – odmawiam Koronkę do Bożego Miłosierdzia” – mówi Amada Rosa.
Teraz chce poświęcić się promowaniu godności kobiet, walce z ich wykorzystywaniem w świecie reklamy i modellingu.
http://www.deon.pl/po-godzinach/ludzie-i-inspiracje/art,334,3-piekne-celebrytki-ktore-oddaly-zycie-jezusowi.html
______________________________________
Odczytać Boży zamiar
Co było ważne w życiu Ojca?
Zawsze istotne dla mnie było odczytanie Bożych zamiarów wobec mnie i ich dobra realizacja. Ważne też było przekonanie, które szło za mną przez dziesięciolecia, a które zawdzięczam w ogromnej mierze mojemu ojcu duchownemu, który mówił, że dla kapłana najważniejsze jest, by dobrze sprawował Mszę św. Już w seminarium zrozumiałem, a potem umacniałem się w tym przekonaniu, że to nie jest program minimum. Jeżeli bowiem kapłan ma dobrze sprawować Mszę św., to musi coś w nią wnieść, a wnosi w nią praktycznie całe swoje życie. Kiedyś w wierszu s. Nulli z Lasek, poświęconym poszczególnym częściom Mszy św., znalazłem fragment, który ciągle, przez wiele już lat, do mnie przemawia: „Msza się skończyła, msza się zaczyna”. Kapłan wychodząc z Mszy św., już zaczyna zbierać materiał, który stanie się jego darem ofiarnym w czasie kolejnej Eucharystii. Dlatego można używać takiej metafory, że życie kapłana jest nieustanną celebracją Mszy św.
Życie Ojca jest dobrym przykładem na to, że swoje powołanie można rozeznawać całymi latami. Ojciec wstąpił bowiem do zakonu już jako kapłan diecezjalny. Co było przyczyną takiej decyzji?
Patrząc z perspektywy wielu lat, dochodzę do wniosku, że od początku miałem powołanie zakonne, tylko po prostu zabrakło mi wyobraźni. W mojej rodzinnej okolicy nie było zakonów męskich. Dlatego też gdy pojawiła się myśl o kapłaństwie, od razu skojarzyłem ją z diecezjalnym seminarium płockim.
Na początku pobytu w seminarium, chyba na drugim roku, przeżyłem coś ważnego. Poznałem bliżej kapłana zakonnego, który dzielił się swoim doświadczeniem życia wspólnotowego. Wtedy sobie uświadomiłem, że to powinna być także i moja droga. Przeżyłem wówczas swoiste trzęsienie ziemi. Z myślą o wstąpieniu do zakonu poszedłem do ojca duchownego. Miałem do niego wielkie zaufanie, był dla mnie dużym autorytetem. Dlatego udało mu się uspokoić mnie, jak się okazało, na dwadzieścia lat. Wytłumaczył mi wtedy, że trzeba wziąć pod uwagę sytuację zakonów. Był rok 1950 czy 1951, zanosiło się na to, że władze państwowe w każdej chwili mogą rozwiązać zakony. Prowincjał jezuitów, o. Bulanda, był wtedy w więzieniu na Rakowieckiej. Dlatego ojciec duchowny radząc mi mówił, że rozsądniej będzie dokończyć studia w seminarium. W przeciwnym razie mógłbym sobie bardzo skomplikować życie. Dodał jednak, że jeżeli Pan Bóg będzie chciał, bym podążał drogą życia zakonnego, to prędzej czy później da mi bardziej czytelny znak.
Jego argumenty przemówiły do mnie. Jednak nie zerwałem z myślą o życiu wspólnotowym i przez wiele lat szukałem różnych jego form. Na przykład razem z grupą kolegów ze studiów zapragnęliśmy powołać do istnienia instytut świecki księży i mężczyzn świeckich, na wzór żeńskich instytutów.
Dzisiaj coraz częściej młodzi ludzie wstępują do zakonu pod wpływem pewnego impulsu. Często po prostu nie są dojrzali emocjonalnie. To nie jest zarzut, ale stwierdzenie faktu, który jest wynikiem warunków, w jakich żyją w rodzinie, w społeczeństwie. Czy wobec tego rozeznania drogi życiowej nie należałoby „rozciągnąć w czasie”? Można by stworzyć pewien typ duszpasterstwa, który w ciągu nawet kilku lat pomagałby w rozeznaniu powołania.
Według mnie w niektórych grupach to się już dzieje. Często pod wpływem osób świeckich młodzi ludzie zastanawiają się, jak dobrze odczytać Boży zamiar. Znam młodych, świeckich ludzi bardzo zaangażowanych religijnie, którzy od lat pytają Boga o drogę. U nich rozeznanie powołania zaczęło się naprawdę wcześnie. I ich decyzja będzie dojrzała.
Swego czasu obserwowałem kolegów z seminarium i chętnie rozmawiałem z nimi na temat ich dróg powołania. Bywali tacy, którzy doświadczyli nagłego olśnienia, jakiegoś mocnego impulsu i wstępowali do seminarium. Nie zawsze jednak były to trwałe powołania. Bo na przykład jeżeli komuś umarł ojciec i pod wpływem takiego przeżycia wstąpił na drogę prowadzącą do kapłaństwa, to zdarzało się, że nie wytrwał w powołaniu. Nie miał bowiem właściwej motywacji. Miałem też kolegów, którzy przed każdymi święceniami zastanawiali się: czy przyjąć kolejne święcenia. Nieraz do północy modlili się w kaplicy i pytali Pana.
Muszę przyznać, że nie bardzo rozumiałem taką postawę. Dla mnie wszystko po wstąpieniu do seminarium było konsekwencją tej najważniejszej, pierwszej decyzji. W podjęciu jej pomogły mi moje wewnętrzne zmagania przed wstąpieniem do seminarium. Ja dość wcześnie odkryłem swoje powołanie. Jednak w czwartej klasie gimnazjum zrodziły się we mnie pretensje do Pana Boga. Pytałem, dlaczego nie mogę snuć świeckich planów na przyszłość, tak jak moi koledzy. Tłumaczyłem Panu Bogu, kto by się lepiej nadawał do kapłaństwa niż ja. Dopiero z czasem zrozumiałem, jakim darem były te wewnętrzne zmagania. Późniejsze decyzje były już konsekwencją „mocowania się” z sobą i Panem Bogiem.
Jestem też ogromnie wdzięczny Panu Bogu za to, że doświadczyłem trudności w dziedzinie wiary podczas studiów filozofii. Było to związane z wykładami z teorii poznania. Uświadomiłem sobie, że ten świat, który mnie otacza, jest inny niż wydaje się moim zmysłom. Załamało się moje zaufanie do otaczającej mnie rzeczywistości i pojawiły się poważne pytania dotyczące wiary. To było naprawdę trudne doświadczenie. Pamiętam, że w tym czasie chodziłem podczas przerw w zajęciach do kaplicy i prosiłem: „Panie trzymaj mnie za czuprynę, bo Cię zdradzę”.
Gdy kończyłem seminarium, zrozumiałem, że te doświadczenia były potrzebne. Dzięki nim moja wiara stała się jakby bardziej moja, „wywalczona”, a nie tylko kulturowo odziedziczona. Dzisiaj ze zrozumieniem mogę powtarzać wielu ludziom, że trudności w dziedzinie wiary w życiu człowieka myślącego są czymś normalnym. Tylko ważne jest, żeby przeżywać je w porozumieniu z Bogiem. Nie należy wtedy rezygnować z modlitwy osobistej, z udziału we Mszy św. – wtedy byłoby to odchodzeniem od Boga. Natomiast jeżeli te trudności przeżywam w porozumieniu z Bogiem, to wychodzę z nich obronną ręką, a nawet ze wzmocnioną wiarą. Mogą one pełnić rolę swoistego katharsis.
Powołanie do małżeństwa również wymaga rozeznania. Ojciec od lat posługuje małżeństwom niesakramentalnym i dobrze zna ich sytuację. Czy większość przeżywanych przez nich trudności nie wynika właśnie z braku rozeznania?
Rozmawiałem naprawdę z wieloma ludźmi żyjącymi w niesakramentalnych związkach małżeńskich. Często opowiadali, jak doszło do rozwodu, a później do kolejnego związku. Prawie zawsze zwracali uwagę na fakt, że byli młodzi, że nie bardzo rozumieli, o co chodzi w małżeństwie. A gdy przychodziły większe trudności, rozchodzili się. Ciekawe jest to, że dość często ci ludzie lepiej potrafią się odnaleźć w kolejnych związkach.
Drugi związek bardziej udany niż pierwszy… Tylko że to jest wbrew sumieniu.
Dla ludzi wierzących jest to nieustanna udręka. Wielu spośród tych, z którymi rozmawiałem, a rozmawiałem z tysiącami, swój stan duchowy określało jako tęsknotę i głód. Można więc to podsumować w następujący sposób: żyjąc w związku niesakramentalnym, odkrywali wiarę i w innym świetle postrzegali instytucję małżeństwa. Tak jakby dojrzewali do właściwego widzenia, także sakramentu małżeństwa.
To jest niewątpliwie trudna i bolesna sytuacja. Co robić, żeby przygotowywać ludzi do sakramentu małżeństwa tak, by później nie musieli przeżywać takich zmagań?
Przez te wszystkie lata mojej posługi wśród osób żyjących w związkach niesakramentalnych dochodziłem do wniosku, że warto bardziej postawić na profilaktykę. Najczęściej bowiem przychodzili do mnie ludzie, którzy już się rozwiedli, żyli w nowym związku i mogli już tylko boleć z tego powodu. Z pewną radością witałem te pary, które ciągle trwały w związkach sakramentalnych, mimo że coś w nich się psuło, i ze swoimi problemami przychodziły do kapłana. Jakiemuś procentowi takich par można było jeszcze pomóc.
Według mnie zaciera się różnica między duszpasterstwem obu tych grup. Niejednokrotnie uświadamiałem sobie, że pary żyjące w związkach niesakramentalnych mogą stanowić przykład dla tych, którzy w związkach sakramentalnych mają nieustanne kłopoty ze sprawami płci, ze współżyciem seksualnym i tak dalej. Przyczyną tych kłopotów najczęściej jest fakt, że kiedyś zabrakło wysiłku, wyrzeczenia, wzajemnego szacunku. Ja coraz częściej mówię ludziom, którzy decydują się na współżycie przedmałżeńskie, że jeśli przed małżeństwem zabraknie wzajemnego szacunku, wysiłku, wyrzeczenia, to będą za to drogo płacić w małżeństwie przez całe lata.
Szacunek powinien być punktem wyjścia wspólnego budowania. Żyjemy jednak w cywilizacji, która uczy egoizmu, wykorzystania danej sytuacji dla własnego dobra.
Dlatego powinniśmy mówić o tym, budzić wrażliwość, uświadamiać, że to wszystko, co socjologowie nazywają „ciśnieniem odgórnym”, czyli postawy i zachowania kreowane przez media, nie sprzyja stałości małżeństwa i rodziny. Trzeba na nowo odkrywać wartości, które przez tysiąclecia były i pozostają nadal aktualne. Warto też wyraźnie powiedzieć, że podstawą życia w każdym stanie jest życie duchowe. Ono jest bowiem wyrazem współpracy z Bogiem powołującym czy to do kapłaństwa, czy do życia rodzinnego. Jeżeli chcemy realizować nasze powołanie, to powinniśmy być ludźmi modlitwy.
Pozwolę sobie wobec tego zadać jedno osobiste pytanie: jak Ojciec się modli?
Przez całe życie starałem się zachować wierność modlitwie. W seminarium rozważałem całe partie Pisma Świętego, teksty Tomasza ŕ Kempis. Jednak w pewnym momencie doświadczyłem trudności z myśleniem dyskursywnym – zaczęło mnie ono męczyć.
Łaską dla mnie było spotkanie z taką formą modlitwy, jaką proponował rosyjski Pielgrzym. Po raz pierwszy dowiedziałem się o nim z książki Jerome’a Salingera Franny i Zooey. Zorientowałem się, że książka rosyjskiego chłopa z drugiej połowy XVIII wieku zrobiła duże wrażenie na Salingerze, bo całe jej partie zacytował w swojej powieści. Dzięki temu uświadomiłem sobie, że sposób modlitwy, który proponuje Pielgrzym, czyli powtarzanie setki, tysiące razy słów: „Panie, Jezu Chryste, zmiłuj się nade mną grzesznikiem”, może być dobrym kierunkiem modlitwy. Ja nawiązałem jednak do modlitwy Ojcze nasz, twierdząc, że skoro Chrystus dał swoim uczniom tę modlitwę jako odpowiedź na pytanie, jak się mają modlić, to trzeba na serio przyjąć Jego sugestię. Wobec tego podzieliłem tę modlitwę na cały tydzień. Pierwszego dnia powtarzałem: „Ojcze nasz, któryś jest w niebie”, w poniedziałek – „święć się imię Twoje”, kolejnego dnia –„przyjdź królestwo Twoje” i tak dalej. Miałem wrażenie, że powtarzając te słowa, współpracuję z Bogiem w dziele zbawienia i to mi dawało ogromną satysfakcję i radość.
Z czasem do tej modlitwy dodałem inny element – powtarzałem imię Jezus. Tu poszedłem za sugestią mojego współbrata Jacka Bolewskiego i odmawiałem Zdrowaś Mario do momentu: „błogosławiony owoc żywota Twojego Jezus” i potem powtarzałem imię „Jezus”, „Jeszua”, „Bóg zbawia, uzdrawia”.
Później doszedł jeszcze jeden element – we fragmencie Ewangelii opowiadającym o spotkaniu Jezusa z Piotrem i w pytaniu trzy razy postawionym Piotrowi: „Czy kochasz Mnie?” znalazłem nową formę modlitwy. Zauważyłem, że można modlić się słowami: „Panie, Ty wiesz, że Cię kocham”.
Kiedyś, analizując swoją modlitwę, stwierdziłem, że kontempluję w niej Ojca oraz Syna i to na dwa sposoby (jednego dnia powtarzałem imię Jezus, a drugiego: „Panie, Ty wiesz, że Cię kocham”). Zauważyłem jednak, że brak jeszcze kontemplacji Trzeciej Osoby. Stwierdziłem więc, że będę powtarzał słowa: „Przybądź Duchu Święty”.
W ten sposób od kilku już lat mam takie trzy „dwudziestominutówki modlitewne”. To jest o tyle wygodne, że łatwiej je „wcisnąć” w codzienność. Ponadto odmawiam brewiarz, różaniec, koronkę do Miłosierdzia Bożego, próbuję czytać coś z dziedziny religijnej.
A jeśli chodzi o czas na modlitwę, to muszę przyznać rację księdzu Edwardowi Brzostowskiemu, misjonarzowi polskiego pochodzenia pracującemu w Japonii. Kiedyś poskarżyłem mu się, że mam kłopot ze znalezieniem czasu na modlitwę. Odpowiedział, że skoro ciężko jest mi znaleźć pół godziny na medytację, to powinienem spróbować godzinę, a wtedy zobaczę, że będę miał czas. Przyznałem mu rację.
http://www.zycie-duchowe.pl/art-12484.odczytac-bozy-zamiar.htm
________________________________________
Dodaj komentarz