Myśl dnia
Seneka
Wtedy mówili między sobą ludzie bojący się Boga, a Pan uważał i to posłyszał. Zapisano to w Księdze Wspomnień przed Nim dla dobra bojących się Pana i czczących Jego imię. «Oni będą moją własnością, mówi Pan Zastępów, w dniu, w którym będę działał, a będę dla nich łaskawy, jak jest litościwy ojciec dla syna, który jest mu posłuszny. Wtedy zobaczycie różnicę między sprawiedliwym a krzywdzicielem, między tym, który służy Bogu, a tym, który Mu nie służy.
Bo oto nadchodzi dzień palący jak piec, a wszyscy pyszni i wszyscy wyrządzający krzywdę będą słomą, więc spali ich ten nadchodzący dzień, mówi Pan Zastępów, tak że nie pozostawi po nich ani korzenia, ani gałązki. A dla was, czczących moje imię, wzejdzie słońce sprawiedliwości i uzdrowienie w jego promieniach».
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 1, 1-2a. 3-4. 6)
Refren: Błogosławiony, kto zaufał Panu.
Błogosławiony człowiek, który nie idzie za radą występnych, *
nie wchodzi na drogę grzeszników
i nie zasiada w gronie szyderców, *
lecz w prawie Pańskim upodobał sobie.
On jest jak drzewo zasadzone nad płynącą wodą, *
które wydaje owoc w swoim czasie,
liście jego nie więdną, *
a wszystko, co czyni, jest udane.
Co innego grzesznicy: *
są jak plewa, którą wiatr rozmiata.
Albowiem znana jest Panu droga sprawiedliwych, *
a droga występnych zaginie.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Dz 16, 14b)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Otwórz, Panie, nasze serca.
abyśmy uważnie słuchali słów Syna Twojego.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
EWANGELIA (Łk 11, 5-13)
Wytrwałość w modlitwie
Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.
«Ktoś z was, mając przyjaciela, pójdzie do niego o północy i powie mu: „Przyjacielu, użycz mi trzy chleby, bo mój przyjaciel przybył do mnie z drogi, a nie mam co mu podać”. Lecz tamten odpowie z wewnątrz: „Nie naprzykrzaj mi się. Drzwi są już zamknięte i moje dzieci leżą ze mną w łóżku. Nie mogę wstać i dać tobie”.
Mówię wam: Chociażby nie wstał i nie dał z tego powodu, że jest jego przyjacielem, to z powodu jego natręctwa wstanie i da mu, ile potrzebuje.
I ja wam powiadam: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajdzie, a kołaczącemu otworzą.
Jeżeli którego z was, ojców, syn poprosi o chleb, czy poda mu kamień? Albo o rybę, czy zamiast ryby poda mu węża? Lub też gdy prosi o jajko, czy poda mu skorpiona? Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą».
Oto słowo Pańskie.
KOMENTARZ
Co daje nam Bóg?
Jezus zachęca wprost: Nie bójcie się prosić. Jeśli będziecie prosili, to otrzymacie. Dlaczego zatem zdarza się nam, że nieraz długo o coś prosimy Boga, a On jakby milczy. W przypowieści Jezus podaje przykłady chleba, ryby i jajka. Rzeczy materialnych. Mówiąc natomiast o Bogu, wskazuje na prośbę o Ducha Świętego. Problem polega na tym, że nie zawsze potrafimy właściwie prosić, gdyż prosimy o to, co nieistotne. Koncentrujemy się na rzeczach powierzchownych, materialnych, takich, które nie przynoszą nam duchowej korzyści. Dlatego Bóg każe nam poczekać. On daje przede wszystkim te dary, które służą temu, co w nas duchowe. Co służy budowaniu w nas Królestwa Bożego.
Boże, modlę się za moich najbliższych, za tych, których powierzyłeś mojej opiece. Chroń ich od wszelkiego zła i obdarzaj swoim błogosławieństwem.
Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
#Ewangelia: Bóg lubi nas obdarowywać
Mieczysław Łusiak SJ
Jezus powiedział do swoich uczniów: “Ktoś z was, mając przyjaciela, pójdzie do niego o północy i powie mu: «Przyjacielu, użycz mi trzy chleby, bo mój przyjaciel przybył do mnie z drogi, a nie mam co mu podać». Lecz tamten odpowie z wewnątrz: «Nie naprzykrzaj mi się. Drzwi są już zamknięte i moje dzieci leżą w łóżku. Nie mogę wstać i dać tobie».
Mówię wam: Chociażby nie wstał i nie dał z tego powodu, że jest jego przyjacielem, to z powodu jego natręctwa wstanie i da mu, ile potrzebuje.
I Ja wam powiadam: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajdzie, a kołaczącemu otworzą. Jeżeli którego z was, ojców, syn poprosi o chleb, czy poda mu kamień? Albo o rybę, czy zamiast ryby poda mu węża? Lub też gdy prosi o jajko, czy poda mu skorpiona?
Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą?”
Komentarz do Ewangelii
Bóg chce nam dawać. Wyraził to choćby ustanowieniem Eucharystii, która jest posiłkiem dla nas, a On tam jest Pokarmem. My jednak często nie mamy ochoty o nic prosić, a jeśli już prosimy, to po to, by otrzymać dokładnie to, na czym nam zależy. W tym względzie podobni jesteśmy do dzieci ciągle niezadowolonych z tego, co dostają. To nasze niezadowolenie przesłania nam widok na to, co ciągle otrzymujemy.
Mimo takich problemów z nami, Bóg chce słuchać o naszych pragnieniach. Jeśli tylko to może być dla nas dobre, On dostosowuje się do naszych próśb i oczekiwań. Bo nas kocha.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2596,ewangelia-bog-lubi-nas-obdarowywac.html
********
Na dobranoc i dzień dobry – Łk 11, 5-13
Mariusz Han SJ
Nie naprzykrzaj się…
Natrętny przyjaciel
Jezus powiedział do swoich uczniów: Ktoś z was, mając przyjaciela, pójdzie do niego o północy i powie mu: Przyjacielu, użycz mi trzy chleby, bo mój przyjaciel przyszedł do mnie z drogi, a nie mam, co mu podać.
Lecz tamten odpowie z wewnątrz: Nie naprzykrzaj mi się! Drzwi są już zamknięte i moje dzieci leżą ze mną w łóżku. Nie mogę wstać i dać tobie. Mówię wam: Chociażby nie wstał i nie dał z tego powodu, że jest jego przyjacielem, to z powodu natręctwa wstanie i da mu, ile potrzebuje.
Ja wam powiadam: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą. Jeżeli którego z was, ojców, syn poprosi o chleb, czy poda mu kamień? Albo o rybę, czy zamiast ryby poda mu węża? Lub też gdy prosi o jajko, czy poda mu skorpiona?
Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą.
Opowiadanie pt. “Wypisać ze szpitala”
Zbliżały się święta wielkanocne. Dzieci z niepokojem liczyły dni, dopytywały się o termin zwolnienia, błagalnym wzrokiem żebrały u lekarza: “wypisać ze szpitala”. Jeden tylko Tomek nie naprzykrzał się, leżał spokojnie. – A ty, kawalerze, nie prosisz o zwolnienie na święta? – zagadnął pewnego dnia ordynator.
Oczy dziecka, otwarte szeroko, zdradzały strach. Widać było smutek. -Ja, panie doktorze, nie chcę wracać do domu, nie chcę, nie dajcie mnie do domu.
Lekarz spojrzał zdumiony. – Nie chcesz być na święta w domu?
Tomek przytulił główkę do poduszki i cichym głosem zaczął się żalić: – Nie chcę do domu, bo tata pije, klnie i kłóci się z mamusią. Jak jest pijany, to mnie bije, kopie i mamusię. Nie chcę do domu. Tu jest mi dobrze.
Refleksja
Sami wiemy, że natręctwo potrafi załatwić nie jedną sprawę. Przez swoją uporczywość i systematyczność nie jeden z nas osiągnął zamierzony cel. Wyznaczanie sobie i realizacja takich celów jest ważna w naszym życiu, ponieważ motywuje nas to do podejmowania kolejnych zadań i wyzwań. Jest to bardzo pozytywna cecha, pod warunkiem, że nie rani się innych ludzi swoją napastliwością czy też uciążliwością …
Jezus uczy nas, że powinniśmy mieć cele i systematycznie je realizować. Ważne jest to, aby w realizacji naszych zamysłów i planów był respektowany szacunek do osoby z którą przyszło nam żyć. Słowo “proszę” czy “dziękuję” to nie tylko “dodatki” do naszej mowy, ale przede wszystkim słowa, które wyrażają respekt wobec tych, którzy stanęli na naszej drodze. Tylko w ten sposób możemy pomóc innym, ale i sobie samemu…
3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Czy natręctwo jest dobre?
2. Jaka jest różnica między natręctwem a uciążliwością?
3. Dlaczego “czarodziejskie” słowo “dziękuję” otwiera nie jedne drzwi i serce?
I tak na koniec…
Wielką zbrodnią jest zakłócać komuś samotność, przeszkadzać mu być sobą. Natręctwo – grzech największy. Gdybym był wierzący, wzdragałbym się przeszkadzać Bogu moimi modlitwami (Emil Cioran, Zeszyty 1957-1972)
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,410,na-dobranoc-i-dzien-dobry-lk-11-5-13.html
*********
Dzień powszedni
Łk 11, 5–13
Jezus powiedział do swoich uczniów: «Ktoś z was, mając przyjaciela, pójdzie do niego o północy i powie mu: „Przyjacielu, użycz mi trzy chleby, bo mój przyjaciel przybył do mnie z drogi, a nie mam co mu podać”. Lecz tamten odpowie z wewnątrz: „Nie naprzykrzaj mi się. Drzwi są już zamknięte i moje dzieci leżą ze mną w łóżku. Nie mogę wstać i dać tobie”. Mówię wam: Chociażby nie wstał i nie dał z tego powodu, że jest jego przyjacielem, to z powodu jego natręctwa wstanie i da mu, ile potrzebuje. I ja wam powiadam: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajdzie, a kołaczącemu otworzą. Jeżeli którego z was, ojców, syn poprosi o chleb, czy poda mu kamień? Albo o rybę, czy zamiast ryby poda mu węża? Lub też gdy prosi o jajko, czy poda mu skorpiona? Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą».W obecnych czasach człowiek lubi być niezależny i samowystarczalny. Jezus zachęca jednak do tego, by prosić, szukać, kołatać, a więc uznać, że samemu sobie w życiu nie poradzisz, że potrzebujesz pomocy z zewnątrz. Zastanów się, czy potrafisz prosić o pomoc? Czy pomocy szukasz u Boga, czy gdzie indziej?W modlitwie nie wystarczy raz poprosić, poszukać, zakołatać. To ma być nieustanny proces, który wymaga sporej dozy pokory. Wytrwałość jest bowiem kluczem, dzięki któremu dociera się do Boga. Czy nie zniechęcasz się zbyt łatwo w modlitwie?
Jezus zapewnia, że otrzymamy to, o co prosimy, jeśli będziemy wytrwali. W dalszych słowach mówi, że da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą. Największym owocem modlitwy nie jest spełnienie naszych próśb, lecz otwarcie się na Boga i umiejętność przyjmowania Jego woli. Czy jesteś gotowy przyjąć to, co chce dać ci Bóg? Zastanów się nad tym, gdy jeszcze raz będziesz słuchał tekstu Ewangelii.
Na koniec poproś o wytrwałość w modlitwie oraz umiejętność przyjmowania jej owoców w swoim życiu.
Proście, a otrzymacie
8 października 2015, autor: Krzysztof Osuch SJ
Mało kto potrafi uwierzyć w nadmierną łaskawość Pana i Jego nieograniczone możliwości.
Mało kto daje się przekonać, że dłoń Boga ma większą pojemność, a Jego ręka jest szczodra.
Jezus powiedział do swoich uczniów:Proście, a będzie wam dane;szukajcie, a znajdziecie;kołaczcie, a otworzą wam.Albowiem każdy, kto prosi, otrzymuje;kto szuka, znajduje;a kołaczącemu otworzą.Gdy którego z was syn prosi o chleb,czy jest taki, który poda mu kamień?Albo gdy prosi o rybę, czy poda mu węża?Jeśli więc wy, choć źli jesteście,umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom,o ileż bardziej Ojciec wasz, który jest w niebie,da to, co dobre, tym, którzy Go proszą (Mt 7, 7-11).Jezus powiedział do swoich uczniów: Ktoś z was, mając przyjaciela, pójdzie do niego o północy i powie mu: Przyjacielu, użycz mi trzy chleby, bo mój przyjaciel przyszedł do mnie z drogi, a nie mam, co mu podać. Lecz tamten odpowie z wewnątrz: Nie naprzykrzaj mi się! Drzwi są już zamknięte i moje dzieci leżą ze mną w łóżku. Nie mogę wstać i dać tobie. Mówię wam: Chociażby nie wstał i nie dał z tego powodu, że jest jego przyjacielem, to z powodu natręctwa wstanie i da mu, ile potrzebuje. Ja wam powiadam: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą. Jeżeli którego z was, ojców, syn poprosi o chleb, czy poda mu kamień? Albo o rybę, czy zamiast ryby poda mu węża? Lub też gdy prosi o jajko, czy poda mu skorpiona? Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą (Łk 11,5-13).
„Słabość” Boga wobec ufnych
- Ważne jest to, by zacząć Bogu Ojcu bardzo ufać i zacząć prosić Go o wiele.
- Święta Teresa od Dzieciątka Jezus tak motywuje do ufania i proszenia: „Bóg ma jedną słabość: nie może się oprzeć sercu, które Mu ufa”. Z całą pewnością Bóg raduje się, kiedy może dawać. Jednak trudniej Mu dawać, gdy nie jest proszony i darzony zaufaniem i ufnością ku Niemu kierowaną.
Naczyniem bardzo pojemnym do czerpania darów od naszego Ojca jest ufność. O znaczeniu ufności jako naczynia do czerpania z bezmiaru Bożego Miłosierdzia mówił Pan Jezus wielokrotnie do św. Siostry Faustyny. Oto kilka cytatów z Dzienniczka:
- „przychodź i czerp łaski z tego źródła naczyniem ufności” (Dz 80).
- „Przychodź często do tego źródła miłosierdzia i czerp naczyniem ufności, cokolwiek ci potrzeba” (Dz 1487).
- „Łaski z mojego miłosierdzia czerpie się jednym naczyniem, a nim jest – ufność. Im dusza więcej zaufa, tym więcej otrzyma. Wielką mi są pociechą dusze o bezgranicznej ufności, bo w takie dusze przelewam wszystkie skarby swych łask. Cieszę się, że żądają wiele, bo moim pragnieniem jest dawać wiele, i to bardzo wiele. Smucę się natomiast, jeżeli dusze żądają mało, zacieśniają swe serca” (Dz 1578).
- „Powiedz duszom, że z tego źródła miłosierdzia dusze czerpią łaski jedynie naczyniem ufności. Jeżeli ufność ich będzie wielka, hojności mojej nie ma granic” (Dz 1602).
Dłoń Boga jest większa
- Jest takie piękne opowiadanie o tym, jak Bramante, ukończywszy plany katedry św. Piotra, wręczył je synowi i wysłał go do papieża. Juliusz II tak bardzo zachwycił się otrzymanym projektem, że otworzył podręczną szkatułkę i kazał chłopcu zaczerpnąć, ile tylko zechce. Chłopiec, niewiele się namyślając, odpowiedział: „Zaczerpnij sam, Ojcze Święty, twoja dłoń jest większa”. „Mało kto potrafi uwierzyć w nadmierną łaskawość Pana i Jego nieograniczone możliwości. Mało kto daje się przekonać, że dłoń Boga ma większą pojemność, a Jego ręka jest szczodra” (A. Czeczko SVD).
- Święty Ignacy Loyola ma zapewne rację, gdy twierdzi, że „Bóg jest bardziej skory do dawania niż my do brania”.
- Skoro tak, to powinniśmy znacznie częściej wyciągać obie nasze dłonie i mówić do Boga: „Zaczerpnij sam, Ojcze, twoja dłoń jest większa. Daj mi, ile chcesz. I wtedy, kiedy Ty chcesz”.
„Drobna” przestroga
„Panie mój, w pewnych chwilach czuję się pełna Ciebie, a w innych czuję się oschła, oddana sobie samej”.„Zawsze jesteś pełna Mnie, bo jesteś jedynie nicością. Istniejesz tylko przeze Mnie, który jestem Życiem.Ale niekiedy pozostawiam was waszej małości, abyście rozważyli to wszystko, czego wam brak, i żebyście wypowiedzieli te tajemne wezwania powstałe ze szczerej i pokornej czułości, która jest moją radością…Czy pozwolisz Mi zaczerpnąć z ciebie radości?Uważasz Mnie, co prawda, za nieskończenie szczęśliwego, ale pomyśl o tej radości dodatkowej, którą możesz Mi zgotować, a której jestem pozbawiony w tylu sercach!Masz sposobność do pocieszenia Mnie” (On i ja, t. III, nr 44).
Szczere dziękczynienie
Będę Cię sławił, Panie, z całego serca,bo usłyszałeś słowa ust moich.Będę śpiewał Ci psalm wobec aniołów,pokłon Ci oddam w Twoim świętym przybytku.I będę sławił Twe imięza łaskę Twoją i wierność.Wysłuchałeś mnie, kiedy Cię wzywałem,pomnożyłeś moc mojej duszy.Wybawia mnie Twoja prawica.Pan za mnie wszystkiego dokona.Panie, Twa łaska trwa na wieki,nie porzucaj dzieła rąk Twoich (Ps 138, 1-3.7c-8)
Tekst pochodzi z mojej książki, Bóg tak wysoko Cię ceni
http://osuch.sj.deon.pl/2015/10/08/proscie-a-otrzymacie-rozwazaniedeon-pl/
**********
NIE BÓJ SIĘ ŻEBRAĆ
by Grzegorz Kramer SJ
Szybko się zniechęcamy.
Trudne jest przyjęcie pozycji kogoś, kto nie ma, komu brakuje, kto odczuwa potrzebę i pragnienie. Trudno jest przyznać się przed sobą, że jestem niewystarczający, że mam w sobie jakąś słabość, z którą muszę do kogoś pójść. Nawet jeśli tym kimś jest Bóg.
Pewnie, że na poziomie deklaracji my to WIEMY, nawet czasem o tym mówimy, ale w sercu wcale się z tym nie identyfikujemy. Wystarczy popatrzeć na ludzi bezdomnych i szczerze żebrzących. Oni są pokorni, czekają wytrwale.
Często widać w chrześcijanach postawę „mnie się należy”. Boimy się bycia zależnymi od innych, wykorzystujemy swoje chrześcijaństwo do tego, by być jak najmniej zależnymi, tłumacząc to wolnością. Tymczasem postawa chrześcijanina wyraża się właśnie w zależności od innych, wynika to nie z poczucia bycia gorszym, ale z wdzięczności.
Wszystko, co mam i kim jestem, jest wynikiem pracy Boga i ludzi dla mnie. Dobrze przeżywane poczucie zależności prowadzi do radości.
Chrześcijaństwo jest drogą słabości i Golgoty, nie siły. To gorszy również nas – chrześcijan, świetnie to widać w tych wszystkich ruchach,które głoszą potrzebę walki z innymi w imię sprawiedliwości i Boga. Nasz Bóg poszedł na krzyż i zostawił nam jeden testament: naśladowania Go. Tymczasem wielu z nas chce wszystko sprowadzić do tryumfalizmu, do poczucia „boskiej wyższości” nad innymi.
My mamy prosić, szukać i pukać. A później z wiarą czekać na efekty. Szybko się zniechęcamy, dlatego idziemy na skróty – walka z innymi jest pójściem na skróty.
http://kramer.blog.deon.pl/2015/10/08/nie-boj-sie-zebrac/
************
Czy prawdziwie i wytrwale prosimy? (8 października 2015)
- przez PSPO
- 7 października 2015
Prorok Malachiasz przedstawia bardzo charakterystyczną pretensję ludzką względem Boga:
Jakiż pożytek mieliśmy z tego, żeśmy wykonywali polecenia Jego i chodzili smutni w pokucie przed Panem Zastępów? A teraz raczej zuchwałych nazywamy szczęśliwymi, bo wzbogacili się bardzo ludzie bezbożni, którzy wystawiali na próbę Boga, a zostali ocaleni (Ml 3,14n).
Pretensja ta wyrasta z ludzkiej perspektywy: z oczekiwania nagrody w zamian za zachowywanie przykazań. Bóg jednak mówi zupełnie inaczej: Oni będą moją własnością… a będę dla nich łaskawy, jak jest litościwy ojciec dla syna, który jest mu posłuszny (Ml 3,17).
Dzisiejsze czytania liturgiczne: Ml 3, 13-20a; Łk 11, 5-13
W relacji Boga do wiernego nie chodzi o nagrodę w postaci jakiegoś daru zewnętrznego, ale o żywą więź osobową, synowską, o udział w Jego dziedzictwie. Boży dar nie jest czymś, ale dziedzictwem, udziałem w Jego życiu! Dlatego nagroda sprawiedliwych jest niezależna od doczesnego powodzenia. Stanie się ona widoczna w dniu, w którym Bóg będzie działał (Ml 3,17). Nieprawi zginą razem z tym, co stanowiło ich doczesną radość. Wierni natomiast zobaczą prawdziwe swoje dziedzictwo – takie jest zasadnicze przesłanie proroka Malachiasza. Zobaczmy, u niego Bóg ukazuje się jako ojciec! Nie jest to zatem obraz przekazany nam dopiero przez Pana Jezusa. Natomiast Pan Jezus nadaje mu zasadnicze znaczenie, objawia, że Ojciec jest imieniem Boga.
Podobnie dar, jakim człowiek zostaje obdarowany, który u proroka jest udziałem w Bożym dziedzictwie, w orędziu Pana Jezusa staje się Osobą, Duchem Świętym:
Jeżeli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą (Łk 11,13).
Zobaczmy: jeżeli prosimy Boga o coś, to o co Go prosimy? Czego od Niego oczekujemy? Obietnica wypowiedziana w zdaniu Pana Jezusa jest bardzo znacząca. Czy potrafimy dostrzec w sobie dar Ducha Świętego? Jeżeli nie, to dlaczego? Czy go nie ma, czy może źle patrzymy? A może źle prosimy? Nie prosimy o to, o co prosić potrzeba i dlatego nie otrzymujemy? Czy nie jest tak, jak w pierwszym czytaniu, kiedy to Izraelici oczekiwali od Boga doczesnej pomyślności jako znaku Jego błogosławieństwa? Czy i my nie oczekujemy czegoś na wzór takich dóbr? Czy prawdziwie i wytrwale prosimy?
Takie pytania trzeba nam sobie postawić w obliczu tej obietnicy, którą Pan Jezus wypowiada tak jednoznacznie.
Włodzimierz Zatorski OSB
http://ps-po.pl/2015/10/07/czy-prawdziwie-i-wytrwale-prosimy-8-pazdziernika-2015/
**********
Św. Tomasz z Akwinu (1225-1274), teolog dominikański, doktor Kościoła
Compendium theologiae, II, rozdz. 1
W porządku Bożej opatrzności, każdemu dostępny jest sposób dojścia do celu, stosownie do swojej natury. Również ludziom przyznany jest odpowiedni sposób osiągania zgodnie ze swoim ludzkim położeniem tego, czego się spodziewają od Boga. Otóż ludzkie położenie ma to do siebie, że jeden zanosi prośbę, aby otrzymać od drugiego, zwłaszcza wyższego od siebie, to co ma nadzieję dzięki niemu osiągnąć. Toteż zalecona jest ludziom modlitwa, przez którą otrzymają od Boga, to czego się od Niego spodziewają w nadziei. Inaczej jednak trzeba prosić o coś człowieka i Boga.
Człowiekowi bowiem proszący przedstawia wyraźnie najpierw swoje pragnienie i potrzebę, następnie błagalnym tonem skłania go do wysłuchania. W modlitwie, jaką się zanosi do Boga, to nie ma miejsca. Nie próbujemy przecież w modlitwie pokazywać Bogu naszych potrzeb i pragnień, bo wie On o wszystkim. Stąd Psalmista mówi do Niego: „Panie, przed Tobą wszelkie moje pragnienie” (Ps 38,10). zaś w Ewangelii: „Wie Ojciec wasz, że tego wszystkiego potrzebujecie” (Mt 6,8). Ani też wola Boża nie nagina się pod wpływem ludzkich słów, żeby chcieć tego, czego wcześniej nie chciała. Czytamy w Księdze Liczb: „Bóg nie jest jak człowiek, by kłamał, nie jak syn ludzki, by się wycofywał”(23,19).
***********
**********
*********************************************************************************************************************
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
8 PAŹDZIERNIKA
***********
Pelagia, znana również jako Małgorzata, pochodziła z Antiochii. Żyła w V w. Wedle przekazów była kobietą lekkich obyczajów, obdarzoną nieprzeciętną urodą. Pochodziła z bogatej pogańskiej rodziny.
Biskup Antiochii zaprosił pewnego razu do siebie ośmiu biskupów, wśród nich m.in. Nonnusa z Heliopolis, znanego ze swej pobożności i ascezy. Gdy wszyscy zgromadzili się przed kościołem, a Nonnus przemawiał do nich, nieopodal przejeżdżała Pelagia. Jej kosztowny strój zwracał uwagę. Nonnus dostrzegł to i gorzko zapłakał, wskazując, że jego słuchacze nie dbają o swoje dusze w takim stopniu, w jakim owa kobieta dbała o własną urodę. Gdy Nonnus wrócił do swej celi, podjął modlitwę o nawrócenie spotkanej kobiety.
Otrzymał wówczas widzenie: ujrzał czarną gołębicę, która – zanurzona przez Nonnusa w wodzie święconej – stała się czysta i biała. Biskup odczytał to jako znak zapowiadający nawrócenie Pelagii. Kiedy kolejnym razem nauczał o Sądzie Ostatecznym, do świątyni weszła Pelagia. Usłyszane słowa wywarły na niej wielkie wrażenie. Z płaczem rzuciła się do nóg biskupa. Nonnus ochrzcił ją. Pelagia postanowiła oddać swój majątek biskupowi, by ten mógł go rozdzielić między potrzebujących.
Nowo nawrócona kobieta podjęła pokutę. Wkrótce potem udała się do Jerozolimy. Tam, ukrywając się pod przybranym męskim imieniem, podjęła surowe wysiłki ascetyczne. Zamieszkała w jednej z pustelni na Górze Oliwnej, gdzie około 457 roku odeszła do Pana.
http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/10-08.php3
**********
W Saint-Quentin, we Francji – św. Walerii z Honnecourt. Miała razem ze swą siostrą Polleną żyć w odosobnieniu i wyrzeczeniach, do czego skłonił je ich brat, biskup Litfard. Żyli w VII wieku, z braku źródeł nic bliższego jednak o nich nie wiemy.
oraz:
św. Artemona, prezbitera i męczennika (+ III/IV w.); świętych męczennic Palacjaty i Laurencji (+ III/IV w.); św. Reparaty, dziewicy i męczennicy (+ poł. III w.)
„Pałające serca” – na drodze do Emaus. Zbliża się Meditatio 2015
- przez PSPO
- 7 października 2015
Jednym z owoców medytacji chrześcijańskiej jest spotkanie z wewnętrznym Nauczycielem i nawrócenie. I spotkanie i nawrócenie związane są z wiarą, która jawi się zarówno jako dar i zadanie.
Czy nawrócenie związane jest z miejscem, wydarzeniem życiowym, czy też z decyzją ponawianą codziennie?
Próbą odpowiedzi na te pytania będą nasze spotkania w czasie „Meditatio 2015” w oparciu o doświadczenie Ojców i Matek Pustyni i współczesnych świadków wiary chrześcijańskiego Wschodu i Zachodu.
Informacje:
Data: 04.12 – 06.12.2015
Miejsce: Zaniemyśl k. Poznania
Prowadzący: Mariusz Woźniak OP
Temat: „Pałające serca” – na drodze do Emaus /paradoksy wiary/
informacje dodatkowe znajdziesz na stronie WCCM
http://ps-po.pl/2015/10/07/palajace-serca-zbliza-sie-meditatio-2015/?utm_source=feedburner&utm_medium=email&utm_campaign=Feed%3A+benedyktyni%2FKnAO+%28PSPO+|+Centrum+Duchowo%C5%9Bci+Benedykty%C5%84skiej%29
************
Czym jest modlitwa?
- przez PSPO
- 22 marca 2014
Bardzo stara definicja modlitwy opisuje ją jako „wzniesienie serca i umysłu ku Bogu”. Czym jest ów „umysł” i czym jest owo „serce”? Umysł jest tym, co myśli — pyta, planuje, martwi się i fantazjuje. Serce jest tym, co wie — ono kocha. Umysł jest organem poznania, serce organem miłości. Świadomość umysłu musi w końcu ustąpić i otworzyć się na pełniejszy rodzaj wiedzy, jaką jest świadomość serca. Miłość jest poznaniem w pełni.
Jednakże większa część naszej nauki modlitwy dotyczy umysłu. Gdy byliśmy dziećmi, uczono nas, jak mówić pacierz, jak prosić Boga o to, co nam czy innym jest potrzebne. Jest to jednak tylko połowa tajemnicy modlitwy.
Druga połowa to modlitwa serca — gdy nie myślimy o Bogu, nie mówimy do Niego ani nie prosimy o cokolwiek. Po prostu przebywamy z Bogiem, a On jest w nas w Duchu Świętym, którego dał nam Jezus. Duch Święty jest miłością, jest miłosnym zjednoczeniem, które przepływa pomiędzy Ojcem i Synem. Tego Ducha Jezus tchnął w każde ludzkie serce. Tak to medytacja staje się modlitwą serca jednoczącą nas z ludzką świadomością Jezusa w Duchu Świętym.
Gdy bowiem nie umiemy modlić się tak jak trzeba, sam Duch modli się w nas. (Rz 8, 26)
Modląc się umysłem — czy to słowami, czy to myśląc o Bogu — możemy tworzyć reguły modlitwy. Jest wiele sposobów „modlitwy myślnej”, natomiast w modlitwie serca nie ma żadnej techniki, żadnych reguł: „Gdzie jest Duch Pański — tam wolność” (2 Kor 3, 17).
Duch Święty działając we współczesnym Kościele, zwłaszcza poprzez Sobór Watykański II, który odbył się w latach 1962-1965, uczy nas, jak odzyskać ten drugi wymiar modlitwy. Dokumenty soborowe dotyczące zarówno Kościoła, jak i liturgii podkreślały potrzebę rozwoju „wymiaru kontemplacyjnego” w życiu duchowym dzisiejszych chrześcijan. Wszyscy jesteśmy wezwani do pełnego doświadczenia Chrystusa, bez względu na to, jaką drogą życia podążamy.
To oznacza, że musimy przekroczyć poziom modlitwy myślnej: mówienia do Boga, myślenia o Bogu, wstawiania się do Boga w naszych potrzebach. Musimy wypłynąć na głębię, tam gdzie duch Jezusa sam modli się w naszych sercach, w głęboką ciszę Jego jedności z naszym Ojcem w Duchu Świętym.
Modlitwa kontemplacyjna nie jest przywilejem mnichów i mniszek albo wybranych mistyków. To wymiar modlitwy, do którego jesteśmy wezwani wszyscy. Nie chodzi tu o nadprzyrodzone doświadczenia czy też odmienne stany świadomości. Jest to raczej to, co Tomasz z Akwinu nazwał „prostym radowaniem się prawdą”. William Blake mówił o potrzebie „otwarcia drzwi percepcji”, by móc dostrzec, że wszystko prawdziwie jest nieskończonością. Chodzi tu o kontemplacyjną świadomość przeżywaną w codziennym zwykłym życiu. Medytacja prowadzi nas ku temu i staje się częścią całego misterium modlitwy w życiu każdej osoby poszukującej pełni istnienia.
Wyobraźmy sobie modlitwę jako wielkie koło. Koło to obraca całe nasze życie ku Bogu. Modlitwa jest zasadniczą częścią w pełni ludzkiego życia. Jeżeli się nie modlimy, jesteśmy tylko na wpół żywi i nasza wiara jest tylko w połowie rozwinięta.
Szprychy koła odzwierciedlają różne rodzaje modlitwy. Modlimy się na wiele sposobów, w różnym czasie i w zależności od nastroju. Ilu ludzi, tyle różnych sposobów modlitwy. I tak na przykład jedna szprycha reprezentuje Eucharystię, inna sakramenty, modlitwę duchową, pokutną i wstawienniczą, modlitwę charyzmatyczną, uwielbienia, różaniec itd. Wszystkie one są modlitwami chrześcijańskimi, bo są zakorzenione w Chrystusie.
Szprychy to różne formy czy też rodzaje modlitwy, osadzone w piaście koła, która jest modlitwą samego Jezusa. W Jego modlitwie zawiera się zasadniczy sens i źródło modlitwy każdego chrześcijanina. Moglibyśmy sparafrazować słowa św. Pawła: „Nie ja się modlę, lecz Chrystus we mnie”. Ostatecznie w tym modelu koła modlitwy wszystkie jej formy wypływają z ducha — i ku niemu płyną — Chrystusa uwielbiającego Boga w imieniu całego stworzenia i za całe stworzenie. Wszystkie formy modlitwy mają swoją wartość i wszystkie są skuteczne. Są nam przekazywane za pośrednictwem ludzkiej świadomości Chrystusa, która zamieszkuje w nas poprzez łaskę Ducha Świętego.
Tak to wiara pozwala nam zrozumieć koło modlitwy. Nie myślimy jednak o tym wszystkim podczas medytacji. Obserwacja koła uczy nas jeszcze czegoś bardzo ważnego. W piaście koła, w centrum modlitwy, znajduje się bezruch. Bez tego bezruchu w środku koła niemożliwy jest ruch do przodu na jego obwodzie. Medytacja jest wysiłkiem szukania i jednoczenia się z tym bezruchem, który jest znamieniem Ducha Świętego. „Zatrzymajcie się, i we mnie Boga uznacie”.
Modlitwa kontemplacyjna jest zupełnym otwarciem się na modlitwę Jezusa i całkowitym z nią zjednoczeniem. Kontemplacja to trwanie w ciszy, bezruchu i prostocie. Sercem modlitwy Jezusa jest Jego komunia miłości z Ojcem, Jego całkowite zwrócenie się ku Ojcu w Duchu Świętym. Dlatego modlitwa chrześcijanina oznacza wejście w życie Trójcy Świętej poprzez i wraz z ludzkim umysłem i sercem Jezusa.
Dla wielu ludzi modlitwa sprowadza się do wołania do Boga o pomoc w czasie szczególnego strapienia. Jest rzeczą naturalną wyrażać naszą wiarę i ufność Bogu w taki sposób i w takim czasie. Lecz czym jest wiara w Boga? Czyż nie jest tak — jak naucza Jezus — że Bóg zna wszystkie nasze potrzeby, zanim go poprosimy? Nie wyrażamy naszych potrzeb wobec Boga ani po to, by poinformować Go o czymś, czego jeszcze nie wie, ani by zmienić Jego zamysł. Jeżeli modlimy się, będąc w potrzebie, to głównie dlatego, że pogłębia to nasze zaufanie, iż Bóg wie i Mu na nas zależy.
Tylko czysta i głęboka wiara uchroni naszą modlitwę przed utknięciem w więzieniu naszego ego. Dla wielu chrześcijan jest to dzisiaj źródłem kryzysu wiary i odzwierciedleniem często płytkiego poziomu chrześcijańskiej duchowości.
Modlitwa serca, modlitwa kontemplacyjna, medytacja jest w istocie modlitwą wiary. W ciszy akceptujemy to, że Bóg zna nasze potrzeby i że ta wiedza jest stwórczą miłością, która ostatecznie nas dopełni.
Jeżeli to, co tu powiedzieliśmy, pomaga nam odpowiedzieć na pytanie: „czym jest modlitwa?”, pojawia się następne pytanie: „jak się modlić?”. Tylko poprzez samą modlitwę możemy odkryć, czym ona rzeczywiście jest, i stwierdzić, że pełni istotną rolę w każdym prawdziwie sensownym życiu.
Laurence Freeman OSB – nowicjat odbył pod kierunkiem ojca Johna Maina OSB i wraz z nim założył pierwsze Centrum Medytacji Chrześcijańskiej (The Christian Meditation Centre) w Londynie.
http://ps-po.pl/2014/03/22/czym-jest-modlitwa/
*********
Medytować to… czuwać [cz.2]
- przez PSPO
- 28 lutego 2015
Powtarzanie ciągle jednej formuły może nas uśpić. Nie jest łatwe skupianie się nieustannie na tym samym. Jednak św. Paweł zachęca nas: „Nie śpijmy przeto jak inni, ale czuwajmy i bądźmy trzeźwi!” (1 Tes 5,4). Wprawdzie te słowa Apostoł Narodów mówi w kontekście dnia Pańskiego, który „przyjdzie tak, jak złodziej w nocy” (1 Tes 5,2), ale można je również odnieść do medytacji. Ona jest doskonałą okazją do praktykowania czujności, do świadomego trwania w rzeczywistości, do trzeźwego przeżywania teraz. Mamy przecież „czuwać we wszystkim” (2 Tm 4,5), a więc również podczas medytacji. Ona nie jest jakimś specjalnym czasem, ekskluzywnym momentem. To kolejny etap w ciągu dnia, równie ważny, jak inne. Podczas medytacji mamy być tak samo obecni, jak w czasie pozostałych chwil dnia, jak w czasie innych spotkań. Nie może być to okres zawieszenia, przejścia w inny wymiar, wyizolowania. Ma to być normalny czas, ale ze świadomością, z Kim się spotykamy i do Kogo się zwracamy.
Co zaś stanie się, jeżeli nie będziemy czuwać? „Jeśli więc czuwać nie będziesz, przyjdę jak złodziej, i nie poznasz, o której godzinie przyjdę do ciebie” (Ap 3,3).
To czuwanie eschatologiczne, o którym pisze św. Jan, dotyczy całej postawy człowieka, bez względu na to, co robimy i czym się zajmujemy. Dobry gospodarz powinien stać na straży domu, w którym mieszka. Jego zadaniem jest ochrona rodziny przed różnymi niebezpieczeństwami. Czuwanie powinno tym bardziej pełne ochoty, jeżeli się modlimy. Św. Paweł przestrzega nas o tym: „Trwajcie gorliwie na modlitwie, czuwając na niej wśród dziękczynienia” (Kol 4,2). Apostoł Narodów nie mówi tutaj tylko o jakimś czuwaniu, o byciu przytomnym. On mówi, żeby trwać gorliwie. Ma to więc być aktywna postawa, pełna świadomego bycia w rzeczywistości i zapału Ducha Świętego. Jeżeli prawdziwie czuwamy, to mamy świadomość, co się wokół nas dzieje. Widzimy to, co jest przed nami, to, co jest obok nas. Potrafimy wtedy dostrzec wiele rzeczy. Trudno jest, aby coś nam umknęło.
Chrześcijanin jest osobą, która wyczekuje Pana. On czeka na swego Zbawcę i Króla. Pragnie z Nim się spotkać, w Komunii św., w drugim człowieku. Problem polega jednak na tym, że nie wiemy kiedy przyjdzie Pan. „Gdyby gospodarz wiedział o której godzinie złodziej ma przyjść, nie pozwoliłby włamać się do swego domu”. Skoro zatem nie znamy daty przyjścia Pana, to postawę, jaką powinniśmy przyjąć jest czuwanie. Jest to zarazem jakieś tajemnicze trwanie. To ufne patrzenie przed siebie z nadzieją, że nastąpi spotkanie. Całe życie chrześcijanina powinno być ukierunkowane na spotkanie z Panem, na zjednoczenie się z Nim. Ten moment skłania do zdeterminowanej i jednoznacznej postawy wierzącego. On nie może przejść wobec tego obojętnie. On wie, że „czas jest krótki” (1 Kor 7,29). On wie, że jego życie dobiegnie końca. Nieznajomość daty tego wydarzenia powoduje zaś, że jedyną logiczną postawą jest czuwanie. W przeciwnym wypadku godzimy się na możliwość bycia nieprzygotowanym.
Zatem „Niech będę przepasane biodra wasze i zapalone pochodnie! A wy bądźcie podobni do ludzi, oczekujących swego Pana, kiedy z uczty weselnej powróci, aby mu zaraz otworzyć, gdy nadejdzie i zakołacze. Szczęśliwi owi słudzy, których pan zastanie czuwających, gdy nadejdzie. Zaprawdę, powiadam wam: Przepasze się i każe im zasiąść do stołu, a obchodząc będzie im usługiwał. Czy o drugiej, czy o trzeciej straży przyjdzie, szczęśliwi oni, gdy ich tak zastanie. A to rozumiejcie, że gdyby gospodarz wiedział, o której godzinie złodziej ma przyjść, nie pozwoliłby włamać się do swego domu. Wy też bądźcie gotowi, gdyż o godzinie, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie” (Łk 12, 35-40).
Niech będą przepasane biodra wasze! Czyli bądźcie gotowi na spotkanie z Panem! Czynność przepasywania bioder dokonywano w kilku przypadkach. Między innymi występowało to w sytuacji, gdy ktoś wybierał się w drogę. Tak uczynili Izraelici, gdy wybierali się do wyjścia z Egiptu: „Biodra wasze będą przepasane, sandały na waszych nogach i laska w waszym ręku” (Wj 12,11). Po spożyciu Paschy Lud Wybrany był od razu gotów udać się w drogę. Medytacja też jest w pewnym sensie drogą, drogą do Najwyższego. Drogą, która niewiadomo ile potrwa i kiedy się zakończy. Niemniej jest drogą niezmiernie interesującą.
Słowa Chrystusa o przepasaniu bioder z powyższej przypowieści są oczywiście obrazem i nie ma powodu by widzieć w tym cnotę czystości, ale właśnie gotowość na przyjście Pana. Obraz zapalonych pochodni również ma to samo znaczenie. Wyraża ono ponadto chęć spotkania Pana. Wierzący pragnie widzieć nadchodzącego Mistrza. On nie chce przegapić momentu, gdy „Król królów i Pan panów” (Ap 19,16) będzie nadchodził. Dlatego zapala pochodnię i wygląda Go. On chce być gotowy, „aby mu zaraz otworzyć, gdy nadejdzie i zakołacze”. Ci będą szczęśliwi, którzy będą czuwać. Będą szczęśliwi, ponieważ spotkają umiłowanego swej duszy. „Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną” (Ap 3,20). Czy tylko wierzący będzie wieczerzał z Panem? Czy tylko będzie ucztował z Królem Wszechświata? Nie. Oto Król „przepasze się i każe im zasiąść do stołu, a obchodząc będzie im usługiwał”. Czy ta scena nie skłania serca człowieka do refleksji? Czy to nie zadziwiające, że Stwórca będzie usługiwał swemu stworzeniu? Niech słowa Chrystusa będą odpowiedzią: „Albowiem Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu” (Mk 10,45).
Wielki Post to okres czuwania i wewnętrznej przemiany – czy post może być modlitwą ciała i duszy?
Brunon Koniecko OSB
http://ps-po.pl/2015/02/28/medytowac-to-czuwac-cz-2/
************
Jak prowadzić życie duchowe? [WYWIAD]
Rusłana Tkaczenko
Nie powinniśmy rozpoczynać troski o pogłębianie wiary od wytykania wiernym ich grzechów, błędów, ich powierzchowności. To nie jest pedagogika Jezusa. – z Józefem Augustynem rozmawia Rusłana Tkaczenko
Jakie są pierwsze Ojca wrażenia jako duszpasterza z pobytu na Ukrainie?
Jestem u was kolejny raz i uderza mnie duża wrażliwość religijna. We Lwowie widziałem wielu młodych ludzi, którzy przechodząc obok kościoła, czynili z uwagą znak krzyża. Młodzi chłopcy nie wstydzą się w cerkwi podejść do ikony, uczynić znak krzyża i ucałować ją. Tego nie widzi się w Europie, a w Polsce jest coraz rzadsze. Ta wrażliwość religijna jest cenna i trzeba ją zauważyć i docenić.
My, księża, nie powinniśmy rozpoczynać troski o pogłębianie wiary od wytykania wiernym ich grzechów, błędów, ich powierzchowności. To nie jest pedagogika Jezusa. Każdego, kto szuka Boga, szczerze należy pochwalić, umocnić, dodać mu odwagi. “Niedaleko jesteś od królestwa Bożego” – te słowa trzeba powtarzać ludziom, którzy podejmują wysiłek duchowy i moralny. Niekiedy za dużo narzekamy na wiernych i robimy im zarzuty, zaniedbując przy tym własny rachunek sumienia nad naszym życiem i duszpasterstwem. Im mniej ksiądz robi dla wiernych, tym nieraz więcej na nich narzeka.
Ojciec zauważa wrażliwość religijną wiernych na Ukrainie. Ale często za gestami pobożności nie idzie jednak życie codzienne.
To prawda, ale my nie możemy żądać od ludzi doskonałości duchowej i moralnej już, teraz. Mamy ich przyjąć i pomagać im, uwzględniając ich sytuację ludzką, moralną i duchową. Życie duchowe, ze swej istoty, dąży do łączenia religijnych praktyk z codziennością. To zadanie wymagające ogromnego wysiłku i wewnętrznej walki. Ojcowie Pustyni, święci wszystkich epok poświęcali całe swoje życie Bogu i Jemu wszystko oddawali: prowadzili surowe umartwienia, modlili się wiele godzin dziennie, trwali w milczeniu, odmawiali Psalmy – a wszystko to służyło opanowaniu namiętności i poddawaniu serca, duszy, umysłu i ciała Bogu i Jego woli. Oni pozostają dla nas ideałem. My, zwyczajni zjadacze codziennego chleba, nie prowadzimy co prawda takiego życia jak oni, ale dla Pana Boga liczy się każdy nasz trud, każde zaangażowanie, każde, choćby najmniejsze zwycięstwo nad słabością. On w swoim nieskończonym miłosierdziu zapomina o naszych grzechach, ale pamięta o każdym naszym wysiłku szukania Go.
Zadam może bardzo ogóle pytanie: jak prowadzić życie duchowe? Wiem, że trudno na nie odpowiedzieć w kilku zdaniach.
Chrześcijańskie życie duchowe opiera się na trzech filarach: codziennej modlitwie i medytacji słowa Bożego; uczestnictwie w sakramentach świętych: Eucharystii i spowiedzi oraz na czynnej miłości bliźniego w takim stanie życia, który prowadzimy: w rodzinie, we wspólnocie czy też w stanie samotnym. Trzeba nam ciągle na nowo podejmować wysiłek duchowy w tych trzech obszarach. Istotą życia duchowego nie jest przecież jedynie walka z grzechami i złem, ale przede wszystkim wysiłek czynienia dobrze. Trzeba się modlić każdego dnia rano i wieczór. Przyznam się, że w ostatnich latach w każdym kazaniu mówię o tym. Trzeba się regularnie spowiadać, uczestniczyć w Eucharystii, przyjmować Komunię świętą i troszczyć się o życzliwość i dobre odnoszenie się do wszystkich ludzi, także tych spotkanych przypadkowo na ulicy.
Jakie to przykre, gdy pytamy człowieka na ulicy o drogę, a on odburknie i pójdzie dalej. Jakże nieludzkie jest to, gdy małżonkowie lub rodzice i dzieci nie rozmawiają z sobą tygodniami, miesiącami, a nawet przez całe lata. Byłem niedawno w pewnym wielkim mieście w Stanach Zjednoczonych. Zagubiłem się. Pytam pewną panią na ulicy o drogę, a ta zaprowadziła mnie do swego domu, poszła do sąsiadki, obie znalazły plan miasta, a na nim zaznaczyły, jak mam trafić do domu. A wszystko z uśmiechem na twarzy. Takiej postawy nam nieraz brakuje. Tak trzeba robić. Walczymy z grzechem, czyniąc dobro innym. Im więcej będzie go w naszym życiu, tym mniej będzie miejsca dla namiętności, nałogów i grzechów.
Mimo naszych starań doświadczamy jednak kryzysu życia duchowego, zarówno my, świeccy, jak i księża czy zakonnicy?
To prawda. Wpływa na to wiele czynników. Jednym z ważniejszych, w moim odczuciu, jest globalizacja przekazu medialnego. Oglądamy telewizję, młodzi serwują po Internecie – to oddziałuje na nas, choć nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę. Spacerując po centrum Lwowa, uderzyło mnie modne ubieranie się i fryzury ludzi młodych – tak dziewczyn, jak i chłopców. Ale przecież zdecydowana większość z nich nie była za granicą. To wpływ Internetu. Podpatrują światowe gwiazdy, typu Justin Bieber, i naśladują ich. To oczywiście niewinna zabawa. W końcu jakoś trzeba się ubierać. Gorzej, gdy dajemy się uwieść medialnym trendom wrogim każdej religii, a zwłaszcza chrześcijaństwu, relatywizowaniu wartości moralnych i duchowych, ideologii antyrodzinnej. Na naszych oczach toczy się wielka walka o ludzkie dusze. Winniśmy być tego świadomi. Cywilizacja zachodnia urządza nam świat tak, jakby Boga nie było.
A kryzys osób duchownych?
My, zakonnicy, księża, nie jesteśmy samotnymi wyspami. Stanowimy część społeczeństwa i podlegamy tym samym pokusom i procesom. Ale nasza odpowiedzialność przed Bogiem i wiernymi jest większa, ponieważ przyjęliśmy na siebie dobrowolne zobowiązanie umacniania naszych braci w wierze. Niewierność i zdrada osoby duchownej jest zawsze większa, cięższa. Papież Franciszek nie szczędzi nam mocnych słów napomnienia i wezwania do nawrócenia; przypomina nam o niebezpieczeństwie egoizmu i życia dla siebie, szukania własnej chwały, wynoszenia się ponad wiernymi, materializmu itp.
Niektórych księży te napomnienia nieco irytują. Mam wrażenie, że im bardziej te słowa nas irytują, tym bardziej są prawdziwe i potrzebne. Hermann Hesse w uroczym opowiadaniu Spowiednik mówi, że to my, duchowni, “poszukiwacze i uchodźcy ze świata (…) jesteśmy prawdziwymi grzesznikami. My, wiedzący i myślący, co pożywaliśmy z drzewa wiadomości. (…) My trwamy w grzechu i pożarze własnego sumienia, a wiemy, iż nigdy wielkiej naszej winy spłacić nie zdołamy. Chyba że Bóg po zgonie naszym zechce wejrzeć na nas miłosiernie i przyjąć do łaski swojej”. Bardzo lubię ten tekst Hessego.
A wierni świeccy? Kryzys ich przejawia się – moim zdaniem – między innymi w zaniedbaniu życia rodzinnego, w zdradach, w rozwodach.
Wiernym świeckim brakuje formacji, głębszego wprowadzenia w życie duchowe, stąd często bywają mało świadomi swoich grzechów. Skłócone czy tym bardziej rozbite małżeństwo to bardzo bolesny problem oraz – jak słusznie Pani zauważa – namacalny znak kryzysu wiary i brak wrażliwości sumienia. Niestety zachodnia cywilizacja, którą św. Jan Paweł II nazwał cywilizacją hedonizmu i użycia, swoim panseksualizmem zachęca do niewierności, zdrady, rozwodów. Statystyki i liczby mówiące o rozwodach mało przemawiają do naszej wyobraźni, ale konkretne sytuacje tak. Spotkałem ostatnio ojca z czworgiem uroczych dzieci w wieku szkoły podstawowej. Matka zostawił ich dla mężczyzny, w którym się zakochała. Brakuje słów. To już nie jest tylko problem religijny, ale fundamentalnej ludzkiej uczciwości, wręcz człowieczeństwa. Gdy zerwie się więź z Bogiem, tracą wagę wszystkie inne więzi.
“Tego dawniej nie było”? Było, choć w innej formie. Na przykład męska dominacja i przemoc wobec słabszych: kobiet i dzieci – nie ma co ukrywać – była w przeszłości i jest dzisiaj problemem, zwłaszcza w kontekście alkoholizmu. Dawniej nie było przyzwolenia na zdradę i rozwód, ale było przyzwolenie na stosowanie męskiej przemocy. Bicie dzieci było niemal powszechne. Nie ma złotych, idealnych czasów. Każde pokolenie musi na nowo zmagać się z pokusami niewierności, zdrady i przemocy.
Jakie Ojciec widzi w tej sytuacji znaki nadziei, pozytywne rozwiązania?
W czasach trudnych Pan Bóg zawsze zsyła ludzi opatrznościowych, proroków, nauczycieli, którzy wskazują drogą, dają wzór. Dla Ukrainy takim mężem opatrznościowym w pierwszej połowie XX wieku był metropolita Andrzej Szeptycki. Trzeba się na nich otworzyć, dać się im prowadzić.
Dzisiaj też mamy takich liderów, duchowych przewodników, którzy inspirują nowe drogi dla życia duchowego, zakładają nowe wspólnoty zakonne. Mamy teraz niewątpliwie więcej możliwości pogłębienia naszej wiary niż w przeszłości. Trzeba nam się nimi zainteresować, korzystać z ich propozycji. Są parafie i domy zakonne, które proponują nowe formy rekolekcji, spotkania modlitewne, kursy biblijne. Jest też wiele cenny publikacji, klasycznych tekstów z zakresu duchowości, stron internetowych o charakterze duchowościowym. To cenne pomoce.
Aby prowadzić autentyczne życie duchowe, trzeba podejmować osobisty wysiłek. Możemy rozpocząć od codziennej lektury Biblii. Trzeba zacząć się modlić. Jezus poprowadzi nas dalej. Nasze niezadowolenie z życia trzeba traktować jako wyzwanie duchowe i moralne. Jezus dopomina się o nasze serce. Bywa ono niespokojne, gdy nie powierza się Bogu. W życiu duchowym konieczny jest trud serca, intelektualne zaangażowanie, asceza ciała podejmowane tu i teraz. Nie narzekajmy na Kościół, księży, na nasze rodziny, na siebie samych, ale podejmijmy walkę duchową. Jezus pokaże nam drogę. On sam jest drogą, prawą i życiem. Święta Faustyna, prosta zakonnica, pisała w swoim dzienniku: “Każdego dnia w czasie rozmyślania gotuję się do walki duchowej na cały dzień”. Tak i nam trzeba robić: gotować się na modlitwie porannej do walki na cały dzień.
Ale czy my, ludzie świeccy, nie pogubimy się w naszych wysiłkach duchowych? Jak pokazuje doświadczenie, łatwo w nich o jakieś wręcz wynaturzenia. Konieczni są kierownicy duchowi. W tradycji prawosławnej istnieje instytucja starczestwa – ojca duchowego. Jak go znaleźć?
Gdy chcemy prowadzić głębsze życie duchowe, rzeczywiście czyha na nas wiele pułapek i kierownictwo duchowe wydaje się wręcz konieczne. To prawda, że trudno jest spotkać księdza, który poświęciłby nam godzinę, aby porozmawiać o życiu duchowym. Niestety w przeciętnej parafii nie ma zwyczaju takich rozmów. Bądźmy szczerzy, my, księża, też nieraz mało korzystamy z instytucji “starczestwa”, stąd nie wyrastamy na “starców”. Często zachęcam wiernych, aby wbrew wszystkim trudnościom prosili księży o rozmowę, o pomoc duchową, o rekolekcje. Jest wielu kapłanów bardzo gorliwych, którzy chcą pomagać wiernym. Niekiedy nie wiedzą jak. Jeżeli dziesięciu – dwudziestu wiernych pójdzie i poprosi, by zorganizował w parafii jakąś szkołę modlitwy, kurs biblijny, poprosi o rozmowę duchową, jestem przekonany, że wielu z nich podejmie wyzwanie.
Parafie nie są własnością księży. Oni nam służą. Na kształt tej posługi mogą wpływać sami wierni. Ale i oni winni się więcej zaangażować w życie parafialne, a nie tylko domagać się posługi. Można pójść do proboszcza i zapytać, jak czynią to już teraz pojedyncze osoby: “Jak mógłbym pomagać w parafii? W czym księdzu mógłbym pomóc?”. Osoby z doświadczeniem pedagogicznym i psychologicznym mogą pójść do proboszcza i zaproponować pomoc w prowadzeniu poradni dla młodych ludzi, małżeństw, rodzin. Księży trzeba odciążyć w zajęciach, które nie wymagają kapłańskich święceń. Gdy ich wyręczymy w tym, co nie wymaga kapłaństwa, będą mieli więcej czasu na udzielanie parafianom pomocy duchowej. Pewnie nie wszyscy księża zareagują entuzjastycznie na nasze propozycje, ale wielu z pewnością tak.
Wspomniał Ojciec o książkach jako pomocach w prowadzeniu życia duchowego. Które Ojca publikacje w języku ukraińskim mają właśnie taki charakter?
Książki, czasopisma, audiobooki są integralną częścią mojego duszpasterzowania. To rodzaj dialogu z wiernymi, którzy uczestniczą w rekolekcjach, naukach, rozmowach indywidualnych. Przyznam, że cieszy mnie ukraińska publikacja sześciotomowych rozważań opartych na Ćwiczeniach duchownych św. Ignacego Loyoli. To rodzaj wprowadzenia w życie modlitwy: w codzienny rachunek sumienia, w medytację słowa Bożego, w kontemplację Jezusa, w rozeznawanie duchowe, w kierownictwo duchowe. Błędnie nieraz postrzega się rekolekcje ignacjańskie jako rodzaj duchowości o charakterze kontrreformacyjnym. Ćwiczenia duchowne są owocem mistycznego i duszpasterskiego doświadczenia Ojca Ignacego. W pisaniu swego działa czerpał obficie z tradycji. Czytając jego reguły rozeznawania duchowego, ma się wrażenie, że mamy do czynienia z tekstem Ewagriusza z Pontu czy Jana Kasjana – Ojców Pustyni. A jego trzy sposoby modlitwy z Ćwiczeń duchownych (numer 258) nawiązują wyraźnie do metody modlitwy Jezusa.
Jeszcze jeden bolesny dla nas temat. Na Ukrainie toczy się wojna. Jak mielibyśmy sobie radzić z tym faktem, jak się modlić…?
Papież Franciszek powiedział ostatnio, że wojna jest matką wszelkiej biedy, że ograbia ludzi z życia i duszy. Wojna to rzecz straszna. Żołnierze – młodzi ludzie całe tygodnie spędzają w okopach, rodziny żyją w piwnicach. Ale wojny w obronie ludzkiego życia i niepodległości są konieczne. Ludzie bez sumienia mordujący niewinnych nie mogą rządzić światem. Z drugiej strony trzeba wszystko robić, aby rządzący rozwiązywali problemy drogą mediacji, dyplomacji, kompromisów. Godne podziwu było zaangażowanie Tomasza Mertona na rzecz pokoju w czasie amerykańskiej wojny w Wietnamie. Problem w tym, że takich protestów nie było po stronie sowieckiej, a jeżeli były, to nikt o nich nie wiedział. Chrześcijanie na całym świecie winni protestować przeciwko wszczynaniu wojen niesprawiedliwych, grabieżczych, cynicznych.
W czasie wojny jesteśmy totalnie bezradni i – jak nigdy – dotykamy kruchości życia. Jeden z kapelanów wojskowych opowiadał, że w czasie nieprzyjacielskiego ostrzału z ciężkiej broni niemal wszyscy żołnierze się modlą. Każde zagrożenie dla życia pokazuje, że jesteśmy w rękach Boga. W czasie wojny, bardziej niż w czasie pokoju, widać, że nie kierujemy naszym losem. Trzeba się modlić, pościć w intencji pokoju, wierząc, że Pan nas wysłucha. Ale też wbrew wojnie trzeba żyć, troszczyć się o bliskich, budować życie rodzinne, pracować. Nikt nie da nam odpowiedzi, jak sobie radzić, jak się modlić… Trzeba się bardzo starać, by nie zarazić się nienawiścią, wrogością i pogardą do tych ludzi, którzy cynicznie wszczynają i prowadzą swoje brudne wojny. Nienawiść nigdy nie ma racji. Zawsze rodzi zatrute owoce.
A jak my, dziennikarze chrześcijańscy, winniśmy pisać o wojnie?
Prowadziłem w Polsce kilka razy spotkania dla żołnierzy wracających z misji zagranicznych, czyli z wojny. To, co opowiadali, jest identyczne z tym, co teraz słyszę na Ukrainie. Jeden z żołnierzy opowiadał, że gdy pewnego dnia zginął od kuli snajpera jego przyjaciel, owładnął nim taki gniew, wręcz wściekłość, że gotów był strzelać do każdego… Nie wolno nam, choćby w formie zamaskowanej, wzywać do odwetu, nienawiści, pogardy. Nienawiść rodzi nienawiść. Gdy wielcy tego świata cynicznie wszczynają swoje brudne wojny, nie wolno oskarżać i potępiać całych narodów. Holenderska studentka, Etty Hillesum, w pamiętniku z czasów zagłady holenderskich żydów pisała, że choćby jeden Niemiec był uczciwy, nie można potępiać całego narodu.
Trzeba nawoływać do wspierania żołnierzy na froncie, zachęcać do pomagania ich rodzinom, wzywać do pomocy ofiarom wojny. To oczywiste uwagi i refleksje. W pisaniu o tak trudnych tematach konieczna jest wielka pokora, wrażliwość na cierpienie, duchowe rozeznanie, ludzka mądrość. Nie należy pisać i mówić o tym, co rani, krzywdzi, poniża, niepokoi. Nie wszystko, co wiemy i słyszymy, nadaje się do publikacji, nawet gdyby budziło zainteresowanie. Sama wojna jest niewyobrażalną krzywdą. Nie należy zatem pomnażać jej przez złe pisanie o niej. Polscy żołnierze wracający z misji zagranicznych mieli wielki żal do pewnych mediów, że nazywały ich najemnikami walczącymi dla pieniędzy. Były to jednak osądy dziennikarzy, którzy nie opuszczali biurek redakcyjnych, bo ci dziennikarze, którzy im towarzyszyli na wojnie, nigdy o nich tak nie pisali.
Wywiad dla internetowego portalu Informacjnyi Resurs Ukrainskoj Greko-Katolickoj Cerkwi, 2015. www.news.ugcc.ua
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,2029,jak-prowadzic-zycie-duchowe-wywiad.html
**********
Bóg odpowiada na modlitwy w niezwykły sposób
2 ryby
Od 2011 roku, Egipt był w stanie niepokojów społecznych i politycznych, ale w środku przemocy i niepewności, Bóg działa na wielką skalę.
Poznaj tajemnicę cudownego medalika Matki Teresy
“Myślałem, że to tylko prezent” – mówi obdarowany medalikiem Renzo Allegri, włoski znajomy Matki Teresy – “Nie uczestniczyłem w pobożności ludowej. Pytałem siebie, czemu ta światła kobieta otacza takim kultem rzecz materialną?”
Przygnębienie – jak sobie z nim poradzić?
Uwe Böschemeyer / slo
Czasami jesteśmy pogrążeni w smutku, o którym nie potrafimy powiedzieć, skąd pochodzi. Niekiedy czujemy wewnętrzny ból, o którym nie potrafimy powiedzieć, co jest jego przyczyną.
Fantazje mogą być ucieczką i pomocą
Ludzie przygnębieni mają skłonność do tego, by uciekać w (auto)agresywne fantazje, w obrazy manii wielkości czy złości, samotności, braku wyjścia czy śmierci. Pomyśl o często wywoływanym dramatycznym obrazie grobu, przy którym stoją krewni, zapłakani i pełni poczucia winy, podczas gdy “nieboszczyk” przygląda im się ze złośliwą satysfakcją.
Fantazje tego rodzaju jeszcze bardziej usuwają człowiekowi cierpiącemu grunt spod nóg. Czynią go wewnętrznie pustym. Nie pozwalają zająć stanowiska wobec tego, o co tu i teraz chodzi. Poszerzają rów między rzeczywistością a światem życzeniowym. Pogłębiają jego wewnętrzne napięcia. Natomiast fantazje innego rodzaju – takie mianowicie, które zapowiadają realne możliwości, mogą być pomocne.
Istnieje także dobry smutek
Czasami jesteśmy pogrążeni w smutku, o którym nie potrafimy powiedzieć, skąd pochodzi. Niekiedy czujemy wewnętrzny ból, o którym nie potrafimy powiedzieć, co jest jego przyczyną. Nie czujemy się zbyt słabi. Nie jesteśmy też zrozpaczeni. Po prostu jesteśmy tylko smutni. Wiele rzeczy nas boli. Chcielibyśmy się wypłakać.
Może być tak, że smutek pragnie nieco roztopić nasze wewnętrzne “zlodowacenie”. Być może smucimy się z powodu tego, czegośmy dotąd nie chcieli dostrzegać – na przykład z powodu dawnych, stale jeszcze nie zapomnianych zranień, z powodu długo żywionych, nigdy nie spełnionych nadziei, z powodu rozczarowań, z powodu tego, że czujemy na sobie zbyt wiele krępujących nas więzów. Nad tym i nad innymi przyczynami trzeba się też zastanowić.
Ból, który pochodzi z duszy, rzadko jest naszym wrogiem – częściej przyjacielem. Jego szlak prowadzi z tego “miejsca” duszy, gdzie jest ona zaciemniona, zraniona, skrępowana, do jasnego światła świadomości, by nas obudzić, by nami potrząsnąć i zwrócić naszą uwagę na to, czego jeszcze nie przyjmujemy do wiadomości, nie dostrzegamy, nie mogliśmy albo nie chcieli dostrzec. Ból duszy jest podobny do gorączki ciała. Obu nie lubimy, a przecież chcą one tylko jednego: napomnieć nas, ostrzec i przywrócić do zdrowia, póki jest jeszcze czas.
Gniew odświeża
Doskonałym sposobem uwolnienia się od stanów “depresyjnych” jest gniew.
Gniew jest nagromadzoną siłą. Sprawia, że człowiek przestaje krążyć wokół własnej słabości. Przepędza w jednej chwili mrok duszy i napełnia ją jednym uczuciem. I jeśli znajdzie sobie ujście, upłynie dłuższy czas, zanim smutek czy ból znowu będzie mógł zawładnąć duszą.
Każdy człowiek przygnębiony odczuwa agresję. Często jej sobie wprawdzie nie uświadamia, ale ona w nim jest, podobnie jak jego (nieświadome) pragnienia. I podobnie jak pragnienia, również gniew (który niekiedy jest nawet “święty”) chce być poszukiwany.
Powiadasz, że boisz się go wyrazić? Nie mówię przecież o ślepej złości – mówię o twoim uprawnionym gniewie.
Akceptować granice
Kiedy jesteś przygnębiony, zadaj sobie pytanie, czy to, czego od dawna pragniesz i czego stale jeszcze nie osiągnąłeś, nie jest może dla ciebie utopią.
Może powinieneś zrozumieć, że to, czego chcesz albo czego od siebie wymagasz, po prostu jest niemożliwe. Robiłeś, co mogłeś. Spoglądałeś w głąb swojej duszy. Złościłeś się na siebie, zrozpaczony z powodu tej granicy. Wszystko jednak daremnie. Granica trwa. Nie możesz się jej pozbyć. Pozostaje ci wierna.
Zostałbyś uwolniony od wielkiej presji, byłbyś w mniejszym stopniu uwięziony w sobie, poczułbyś pierwotną wolność, gdybyś pogodził się z naciskiem ze strony granicy, która widocznie jest z tobą związana.
Na co patrzę?
Ludzie, którzy są przygnębieni, ulegają często zaburzeniom spostrzegania. Widzą przede wszystkim to, co trudne, a nie to, co możliwe. Skupiają uwagę na tym, co się nie udaje, a nie na tym, co się udaje. Ich spojrzenie jest jednostronne, ukierunkowane na to, co negatywne. Jest to wprawdzie zrozumiałe, co jednak nie znaczy, że konieczne czy nieuniknione.
Kto jednostronnie patrzy na ciemne strony, temu zacieśnia się spojrzenie na to, co warto przeżywać. Kto nie dostrzega dostatecznie wartości, ten coraz mniej widzi sens życia. Jest rzeczą ważną znać ten związek. Jeszcze ważniejszą – wyciągać stąd wnioski. Jakie?
Możesz znane ci już pytanie: Na co patrzę – czy tylko na to, co przygnębia, czy także na to, co wyzwala?, uczynić pytaniem przewodnim. Wartość tego pytania nauczy się oceniać ten, kto codziennie będzie je sobie powtarzał.
Nie skarżyć się nadmiernie
Ten, kto czuje się przygnębiony, ma skłonność do tego, by zbyt często i zbyt dobitnie wyrażać swój stan – słowami, spojrzeniami czy gestami. Zachowaniem takim zakłóca relacje z innymi ludźmi, a także pogłębia własne niedobre samopoczucie. Dlatego, jeśli ma bliskie kontakty z innymi osobami, mógłby próbować – być może z ich pomocą – wyrażać swoje skargi tylko w pewnym określonym czasie.
Tajemnica tego na pozór dziwnego wskazania polega na wezwaniu tego, kto nie czuje się dobrze, aby utrzymywał swój stan w granicach swoich możliwości. Inni podziękują mu za to swoim szacunkiem. Szacunek jest pozytywną oceną, a właśnie takiej potrzebuje on bardziej niż czegokolwiek innego.
Pomóc mogą proste środki
Pewne drobne przyzwyczajenia, które sprawiają nam przyjemność w chwilach pogodnych, jak na przykład pienista kąpiel, kieliszek dobrego wina czy kupno nieprzyzwoicie drogiej bluzki, oddziałują niekiedy dobroczynnie na naszą duszę również w dniach ponurych.
Nie usuwają one przygnębienia, ale pomagają czasem uzyskać pewien dystans względem monotonii mrocznego poczucia. Przede wszystkim zaś: wszystko, co przynosi zadowolenie, wzmacnia energię ciała i duszy.
Czy wiesz, co poprawiłoby ci nastrój? Nie masz nawet chęci o to zapytać? Gdybyś tak powiedział, byłoby to zastanawiające. Nie wszyscy, którzy cierpią, chcą zostać uwolnieni od swego cierpienia. Nie wszyscy, którzy czują się przygnębieni, tęsknią do pogodnego życia. Ludzie mogą być tak osobliwi.
Na koniec: Nikt z nas nie ominie tego jednego pytania: czy chce żyć, czy nie. Jeśli odpowiedź brzmi “tak”, wtedy doświadczamy tego, że życie się przed nami otwiera. Wtedy ta afirmacja życia przeradza się w miłość do życia. Wtedy ukazują nam się wartości, których być może już od dawna nie dostrzegaliśmy.
Jeśli odpowiedź brzmi “nie”, następuje proces odwrotny. Wtedy życie przed nami się zamyka. Wtedy sens się od nas odwraca. “Tylko twoje iluzje”, powiedział mądry Anthony de Mello, “nie pozwalają ci poznać, że jesteś wolny – i zawsze nim byłeś”.
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,411,przygnebienie-jak-sobie-z-nim-poradzic.html
************
Tam, gdzie Maryja czeka przy drzwiach
Anna Krzewska
Wakacje na południu Europy. Wyczekane, zaplanowane. Wreszcie. Pakuję więc maskę do nurkowania, kremy z filtrem i różaniec – bez niego przecież nigdzie się nie ruszam. Jak się później okazało – w naszym wakacyjnym raju obowiązuje inna kolejność. Bóg jest na pierwszym miejscu. Woda i słońce oczywiście też są. Tylko, zgodnie ze słowami św. Augustyna, po prostu na swoim miejscu.
Gozo. Niewielka wyspa na Morzu Śródziemnym, 6 km od Malty. Jedynym sposobem dostania się na wyspę jest prom. Maleństwo – odległość pomiędzy skrajnymi punktami wyspy to zaledwie 15 km. Ale nie odległości robią największe wrażenie.
Szukając najpiękniejszych widoków i najbardziej słonecznych plaż, przejeżdża się przez wiele małych miasteczek. Wąskie uliczki, jednorodne domki. Podobne do siebie, pachnące kamieniem, spalone południowym słońcem. Niby zwyczajna zabudowa południa Europy. Ale jednak nie. Na frontowej ścianie niemalże każdego domu wykuta jest postać Maryi, św. Józefa lub całej Świętej Rodziny. Maleńki, jak wszystko tutaj, element frontowej ściany. Nie rzucający się w oczy, nie krzykliwy, nie kontrowersyjny. Piękny i naturalny jak wiatr na skalistym wybrzeżu.
Mieszkańcy Malty, podobnie jak Polacy, oddają cześć Matce Bożej.
(fot. Jacek Domański)
Xaghra – niewielka miejscowość na północno-wschodnim wybrzeżu Gozo. W niedzielę pojawia się problem ze znalezieniem informacji o godzinie Mszy Świętej w najbliższym kościele – większość stron internetowych jest w języku tutejszym. Jak się okazało, niepotrzebnie szukaliśmy. Kręte uliczki miasteczka zaprowadziły nas do kościoła w centrum (zupełnie innego niż pokazała wyszukiwarka).
Jedna Msza się kończyła, zaczynała się następna. Czekając na “naszą” słyszeliśmy scholę – młodzi ludzie grali na gitarach, dając przez to świadectwo swojej wiary. Zero fałszu. Ze świątyni wyszedł tłum ludzi. Kolejna Msza – znów mnóstwo ludzi (a takie małe miasto!). Tym razem nie schola, a chór uświetniał liturgię. Wszyscy mają na sobie ubrania godne świątyni – a przecież upał sięgający 50 stopni mógłby być rozgrzeszeniem… Nie tutaj.
Liturgia odprawiana była w języku lokalnym. Najbardziej utkwiło mi w pamięci słowo “Allah” (po polsku: Bóg). Z gestów do końca życia zapamiętam sposób w jaki kapłan w konfesjonale błogosławił udzielając rozgrzeszenia. Spokój i piękno tego gestu od razu skojarzyłam ze spokojem zachodu słońca obserwowanego przez Lazurowe Okno na wybrzeżu wyspy. Żadnego pośpiechu. Piękno, które uspokaja.
Jak się przekonaliśmy, kościoły żyją nie tylko w niedzielę. W zwykłe dni rano odprawiane są cztery Msze. I to wcale nie dla pojedynczych osób. Tu wiara jest naturalna jak fenek* na obiad.
Młoda Maltanka… (fot. Jacek Domański)
…i starsi mieszkańcy wyspy. (fot. Jacek Domański)
Na Malcie ludzie mają czas na wszystko. Nawet na karmienie ryb. (fot. Jacek Domański)
Wyjeżdżaliśmy z Malty tuż przed 15 sierpnia. Dla miejscowych, był to czas intensywnych przygotowań do świętowania Wniebowzięcia NMP (tutaj każdy odpust jest lokalnym świętem, połączonym z festynem i fajerwerkami). W Polsce 15 sierpnia na Jasną Górę wchodzą tłumy pielgrzymów. Na Malcie figurka Maryi jest niesiona po wąskich uliczkach miasteczek. Chyba, jako naród, jesteśmy do siebie podobni. Nie jest ważne kto do kogo przychodzi – liczy się spotkanie.
Na Malcie każdy odpust jest lokalnym świętem, połączonym z festynem i fajerwerkami.
(fot. Heini Samuelsen / Foter / CC BY-SA)
Kiedy nasz samolot lądował na Balicach wiedziałam jedno – wrócę na Gozo, wrócę na Maltę. Po to, żeby istnienie Boga było tak oczywiste jak sól w wodzie Morza Śródziemnego. Po to, żeby widzieć Maryję czekającą przy drzwiach domu. Po to, żeby gest błogosławieństwa kojarzył się ze spokojem zachodzącego słońca. Po to, żeby uwielbiać Boga pod postacią chleba na spalonych słońcem dłoniach Maltańczyków. Po to, żeby w ciemnościach nocy na wzgórzu zobaczyć napis w stylu tego, który wita wjeżdżających do Hollywood. Styl ten sam, ale litery inne – tworzą napis VIVA MARIJA. Zdrowaś Maryjo, łaski pełna… modlitwa sama ciśnie się na usta. I jest jak wiara Maltańczyków. Zwykła, piękna w swojej prostocie i naturalności. Obecna w każdym elemencie życia. Nie krzykliwa, nie kontrowersyjna, nie na pokaz. Warto tam pojechać, żeby się przekonać, że można tak żyć. Naprawdę można.
* – maltańskie danie tradycyjne (królik).
“…po to, żeby gest błogosławieństwa kojarzył się ze spokojem zachodzącego słońca…” (fot. Jacek Domański)
http://www.deon.pl/po-godzinach/podroze-wycieczki/art,466,tam-gdzie-maryja-czeka-przy-drzwiach.html
Dodaj komentarz