Myśl dnia
Modlitwa jest przelewaniem naszego serca do serca Boga.
św. Ojciec Pio
Tylko miłość jest tą drogocenną perłą, do której lgnie nasze życie (…)
(…) nasza otwartość do drugiego człowieka powinna wynikać z miłości do Niego.
Tylko w ten sposób możliwa jest komunikacja i porozumienie.
Mariusz Han SJ
Nie można do traktora włożyć silnika od mercedesa i na odwrót.
Mieczysław Łusiak SJ
Najpiękniejszą rzeczą, jakiej możemy doświadczyć jest OCZAROWANIE TAJEMNICĄ.
Jest to uczucie, które stoi u kolebki prawdziwej sztuki i prawdziwej nauki.
Ten, kto go nie zna i nie potrafi się dziwić, nie potrafi doznawać zachwytu,
jest martwy, niczym zdmuchnięta świeczka.”
Albert Einstein (1879-1955)
Najważniejszym i najbardziej błogosławionym wymiarem pracy człowieka jest jego praca
nad własnym charakterem, nad dorastaniem do miłości.
ks. Marek Dziewiecki
Nasz świat bez miłości bliźniego skazany jest na miecz, wojny i w konsekwencji tego: rozpacz…
ŚRODA XXV TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II
PIERWSZE CZYTANIE (Ezd 9,5-9)
Modlitwa Ezdrasza za naród
Początek Księgi Ezdrasza.
„Boże mój! Bardzo się wstydzę, Boże mój, podnieść twarz do Ciebie, albowiem przestępstwa nasze wzrosły powyżej głowy, a wina nasza sięga aż do nieba. Od dni ojców naszych aż po dziś dzień ciąży na nas wielka wina. My, królowie nasi, kapłani nasi, zostaliśmy wydani za nasze przestępstwa pod władzę królów krain tych pod miecz, w niewolę, na złupienie i na publiczne pośmiewisko, jak to się dziś zdarza.
A teraz ledwo co na chwilę przyszło zmiłowanie, od Pana Boga naszego, przez to, że pozostawił nam garstkę ocalonych, że w swoim miejscu świętym dał nam dach nad głową, że Bóg nasz rozjaśnił oczy nasze i że pozwolił nam w niewoli naszej trochę odetchnąć, bo przecież jesteśmy niewolnikami. Ale w niewoli naszej nie opuścił nas Bóg nasz, lecz dał nam znaleźć względy u królów perskich, pozwalając nam odżyć, byśmy mogli wznieść dom Boga naszego i odbudować jego ruiny, oraz dając nam ostoję w Judzie i Jerozolimie”.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Tb 13,2.3b-4abc.7.8)
Refren: Idźmy z radością na spotkanie Pana.
Bóg karze i okazuje miłosierdzie, *
posyła do Otchłani pod ziemię
i wyprowadza z największej zagłady. *
I nie ma nikogo, kto by uszedł Jego ręki.
Ponieważ On was rozproszył między narodami *
i tam okazywał wam swoją wielkość,
wynoście Go pochwałami przed wszystkim, co żyje, *
ponieważ On sam jest Panem i Bogiem naszym.
A teraz spójrzcie, co On wam wyświadczył, *
i dziękujcie Mu pełnym głosem,
uwielbiajcie Pana sprawiedliwego *
i wysławiajcie Króla wieków.
Ja zaś wysławiam Go w ziemi mego wygnania *
i narodowi grzeszników opowiadam moc i wielkość Jego.
Nawróćcie się, grzesznicy, +
i postępujcie przed Nim sprawiedliwie, *
kto wie, może sobie w was upodoba i okaże wam miłosierdzie.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Mk 1,15)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Bliskie jest królestwo Boże.
Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
EWANGELIA (Łk 9,1-6)
Rozesłanie Apostołów
Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.
Mówił do nich: „Nie bierzcie nic na drogę: ani laski, ani torby podróżnej, ani chleba, ani pieniędzy; nie miejcie też po dwie suknie. Gdy do jakiego domu wejdziecie, tam pozostańcie i stamtąd będziecie wychodzić. Jeśli was gdzie nie przyjmą, wyjdźcie z tego miasta i strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo przeciwko nim”.
Wyszli więc i chodzili po wsiach, głosząc Ewangelię i uzdrawiając wszędzie.
Oto słowo Pańskie.
KOMENTARZ
Modlitwa o uzdrowienie
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
Na dobranoc i dzień dobry – Łk 9, 1-6
Mariusz Han SJ
Zacznij misję…
Pierwsze wysłanie Apostołów
Jezus zwołał Dwunastu, dał im moc i władzę nad wszystkimi złymi duchami i władzę leczenia chorób. I wysłał ich, aby głosili królestwo Boże i uzdrawiali chorych.
Mówił do nich: Nie bierzcie nic na drogę: ani laski, ani torby podróżnej, ani chleba, ani pieniędzy; nie miejcie też po dwie suknie! Gdy do jakiego domu wejdziecie, tam pozostańcie i stamtąd będziecie wychodzić. Jeśli was gdzie nie przyjmą, wyjdźcie z tego miasta i strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo przeciwko nim!
Wyszli więc i chodzili po wsiach, głosząc Ewangelię i uzdrawiając wszędzie.
Opowiadanie pt. “O orle i słowiku”
Do orła doszło kiedyś wiele listów pochwalnych pod adresem słowika. Król ptasi chciał się upewnić co do prawdziwości tych meldunków, więc wysłał pawia i skowronka z misją zbadania stanu rzeczy. Ich zadaniem było sprawdzić jakość śpiewu i ubioru.
Po powrocie paw zameldował: – Kiedy ujrzałem jego żałosny kitel, tak się zdenerwowałem, że nie byłem w stanie słuchać, co i jak śpiewa. – Skowronek natomiast zauważył: – Śpiew słowika tak mnie zachwycił, że zapomniałem obejrzeć jego ubiór.
Refleksja
Znajdujemy tyle powodów, żeby nie pójść za Jezusem. Tymczasem chaos życia nie pozwala zobaczyć tego, co najważniejsze, a jest to miłość. Tak niewiele potrzeba, aby naszym życiem prowadzić innych ludzi do Boga. My tymczasem zadawalamy się “błyskotkami”, które wypełniają nasze codzienne dni. W ten sposób mija nam koło nosa to co najpiękniejsze, co zostawia największe wspomnienia. Tylko miłość jest tą drogocenną perłą, do której lgnie nasze życie, tymczasem my często nie poświęcamy jej zbyt wiele czasu, aby dzielić się nią z innymi ludźmi…
Jezus uczy nas, że nasza otwartość do drugiego człowieka powinna wynikać z miłości do Niego. Tylko w ten sposób możliwa jest komunikacja i porozumienie. Miłość bliźniego jest gwarantem porozumienia na każdej płaszczyźnie naszego życia. Tylko dając i odbierając miłość, możliwe jest obustronne porozumienie. Nasz świat bez miłości bliźniego skazany jest na miecz, wojny i w konsekwencji tego: rozpacz…
3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Jak wciąż iść za Jezusem?
2. Dlaczego często zadawalamy się “błyskotkami”?
3. Dlaczego miłość bliźniego jest tak ważna?
I tak na koniec…
Czy pożarty misjonarz ma uważać swoją misję za spełnioną? (Stanisław Jerzy Lec)
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,394,na-dobranoc-i-dzien-dobry-lk-9-1-6.html
*********
#Ewangelia: Mamy to, czego potrzebujemy
Mieczysław Łusiak SJ
Jezus zawołał Dwunastu, dał im moc i władzę nad wszystkimi złymi duchami i władzę leczenia chorób. I wysłał ich, aby głosili królestwo Boże i uzdrawiali chorych.
Mówił do nich: “Nie bierzcie nic na drogę: ani laski, ani torby podróżnej, ani chleba, ani pieniędzy; nie miejcie też po dwie suknie. Gdy do jakiego domu wejdziecie, tam pozostańcie i stamtąd będziecie wychodzić. Jeśli was gdzie nie przyjmą, wyjdźcie z tego miasta i strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo przeciwko nim”. Wyszli więc i chodzili po wsiach, głosząc Ewangelię i uzdrawiając wszędzie.
Rozważanie do Ewangelii
Jezus daje nam taką moc, jakiej potrzebujemy w danym momencie. Nie zawsze jest nam potrzebna “władza nad wszystkimi złymi duchami i leczenia chorób”. Takiej władzy potrzebowali Apostołowie, by byli wiarygodni głosząc Ewangelię w warunkach nieporównanie trudniejszych niż dzisiejsze. Nie wszyscy otrzymaliśmy takie same zadania, jak Apostołowie, więc otrzymaliśmy też inną moc – odpowiednią do naszych zadań. My jednak albo nie wierzymy w posiadaną moc, albo podejmując zadania, które do nas nie należą, oczekujemy od Boga mocy, której nie potrzebujemy. Nie można do traktora włożyć silnika od mercedesa i na odwrót.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2580,ewangelia-mamy-to-czego-potrzebujemy.html
********
Św. Pio z Pietrelciny
Łk 9, 1-6
Jezus zwołał Dwunastu, dał im moc i władzę nad wszystkimi złymi duchami i władzę leczenia chorób. I wysłał ich, aby głosili królestwo Boże i uzdrawiali chorych. Mówił do nich: «Nie bierzcie nic na drogę: ani laski, ani torby podróżnej, ani chleba, ani pieniędzy; nie miejcie też po dwie suknie. Gdy do jakiego domu wejdziecie, tam pozostańcie i stamtąd będziecie wychodzić. Jeśli was gdzie nie przyjmą, wyjdźcie z tego miasta i strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo przeciwko nim». Wyszli więc i chodzili po wsiach, głosząc Ewangelię i uzdrawiając wszędzie.
Jezus udziela Dwunastu władzy nad złymi duchami i leczenia chorób. Już od 2 tysięcy lat działa w Kościele, posługując się wybranymi sługami. Jezus nie działa już sam, działa poprzez ludzi. Działa poprzez ciebie. Uwielbij Go za wszystkich kapłanów, za sakramenty święte, za Jego Słowo.
Jezus chce, by ci, którzy wypełniają Jego misję, nie byli niczym skrępowani, dlatego zaleca zabierać niewiele na drogę. Chce, by ten, który idzie i działa w Jego imię, był jak najmniej skrępowany troskami tego świata.
Posyłając również i ciebie, Jezus pokazuje ci postawę wolności. Nie wszędzie będziesz przyjęty. Jezus posyłając ciebie w swoje imię, daje ci tę samą moc. Czy masz odwagę ją przyjąć? Czy jesteś raczej tym, który czeka na moc, którą przynoszą inni do twojego życia?
Spróbuj wejść w serdeczną rozmowę z Jezusem. Porozmawiaj z Nim o ludziach i miejscach, w których najbardziej potrzeba twojego świadectwa. Poproś Go, aby był zawsze blisko ciebie. Poproś, aby nie pozwolił ci odejść od siebie, bo tak ciężko jest potem wrócić.
Możliwości Boga i człowieka
23 września 2015, autor: Krzysztof Osuch SJ
Znużenie codziennością, a jeszcze bardziej duch obecnego czasu sprawiają, że nie olśniewają nas wielkie możliwości Boga. Coś o nich wiemy, ale na co dzień o nich zapominamy. A szkoda, bo pamięć o nieskończonych możliwościach Boga odmieniałaby sposób naszego życia. Ile otuchy wlewałoby się w nasze serca, gdybyśmy żywo pamiętali, że Bóg wielkodusznie dzieli się z nami swymi Boskimi możliwościami!
ono drogie…
Panie, Boże mój, wiele uczyniłeś cudówi w Twoich zamiarach wobec nas nikt Ci nie dorówna.A gdybym chciał je głosić i opowiadać,byłyby liczniejsze, niż można to wyrazić (Ps 40, 5-6).
Apel do wyobraźni
- Ostatnie stwierdzenie należałoby skorygować, przywołując świętego Pawła, który zapewnia, że w serdecznej myśli Boga Ojca istniejemy „od dawna”. On wybrał nas jeszcze przed założeniem świata i z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów (por. Ef 1, 4 n). Na długo przed pojawieniem się pierwszych istot ludzkich Bóg Stwórca – dysponujący nieprawdopodobnie wielkimi możliwościami – przygotowywał Ziemię jako środowisko przyjazne dla życia, tak rzadkiego (czy wręcz nieobecnego) w znanej nam cząstce Kosmosu.
- I co najważniejsze. „To”, co przez wieki było tylko myślą i pragnieniem Wielkiego Boga, stało się już faktem. Już istniejemy i przebywamy drogę. Urzeczywistniają się osoby o konkretnych imionach i twarzach. Choć są nas miliardy, to każdy i każda ma prawo czuć się kimś oryginalnym, jedynym i niepowtarzalnym. Stopniowo, przez kilkadziesiąt lat, objawia się dana nam potencjalność, dane nam możliwości!
- Ale czy jasno zdajemy sobie sprawę z tego, że w tym wszystkim ujawniają się, tak naprawdę i przede wszystkim, możliwości samego Boga Stwórcy.
- On, tym wszystkim, co Sam potrafi, podzielił się z ludźmi. W nas ludziach, jako osobach Bogu podobnych, po prostu ujawnia się, dochodzi do głosu jakaś znakomita (choć zapewne bardzo znikoma) cząstka nieogarnionych możliwości, które ma sam Bóg!
Dojrzeć i uznać możliwości Boga
- Przeżywając zdumienie i podziw w kontakcie z bogactwem przyrody i w ogóle wszechświata, tak naprawdę podziwiamy nie tyle różne organizmy (same w sobie wzięte), ale – najpierw, a przynajmniej na końcu – ich Stwórcę! Czyli Tego, który nadał im (potrafił nadać!) tak nieprawdopodobne sprawności, instynkty, służące ich funkcjonowaniu i przeżyciu przez tysiąclecia. Wpisał w nie także olśniewające piękno.
- Zachwytu doświadczamy także wtedy, gdy wglądamy w bezmiar kosmosu – w jego ogrom i zda się nieskończoność. Jeśli coś nas nie „zmanierowało” (a dokładniej: intelektualnie nie zniepra-wiło), to w zdumienie powinny nas wprawiać potężne siły i możliwości Tego, który sprawia, że nasza planeta Ziemia porusza się z tak wielką precyzją wokół własnej osi i wokół Słońca.
- Niestety, przyzwyczailiśmy się do wielu możliwości Boga Stwórcy, widocznych we wszystkim, co jest wokół nas i w nas. Chyba nazbyt często traktujemy to wszystko, jako zwyczajne i oczywiste. Szkoda, że ktoś nauczył nas fatalnego – pozbawionego zdumienia i zachwytu – patrzenia na wszystkie Boże stworzenia. A tymczasem one krzycząc, zaświadczają o swoim Stwórcy (por. np. Ps 8 i 104). Nie każmy im milczeć, ani nie udawajmy, że nic nie słyszymy!
- To żałosne, nie chcieć dojrzeć czy nie móc (por. J 3, 19-21) uznać możliwości, które Bóg zainwestował i „zamanifestował” w swoich wielkich dokonaniach! Pomyślmy, jak to jest. Byle ludzkie dzieło „objawia” (a jakże!) możliwości autora. Im większe dokonanie, tym większy wywołuje podziw i uznanie. Stąd różne konkursy, gremia sędziowskie, laudacje i nagrody. Dlaczego wielkie dzieła Boga miałyby być pomijane, przemilczane, a nawet ganione? Byłoby to po prostu nieludzkie, nie w stylu „normalnego” człowieka.
- Fatalną tępotę niektórych ludzi znakomicie „namierzył” i wypunktował św. Paweł. Najznakomiciej uczynił to w przejmującym wywodzie, w Liście do Rzymian. Kto zechce, niech sobie przeme-dytuje pierwszy rozdział Listu do Rzymian.
Niewyczerpana wyobraźnia Boga (Benedykt XVI)
„Wszechświat nie jest wynikiem przypadku, jakby niektórzy chcieli nam wmówić. – Patrząc nań, jesteśmy wezwani, by odczytać w nim coś głębokiego: mądrość Stworzyciela, niewyczerpaną wyobraźnię Boga, Jego bezgraniczną miłość do nas. Nie powinniśmy pozwolić, by nasz umysł ograniczały teorie, które dochodzą tylko do pewnego punktu i, gdy dobrze się przyjrzeć, wcale nie rywalizują z wiarą, ale nie są w stanie ostatecznie wyjaśnić rzeczywistości. W pięknie świata, jego tajemnicy, wielkości i rozumności musimy dostrzec wieczną rozumność. Nie możemy się obyć bez tego, by prowadziła nas ona do jedynego Boga, stworzyciela nieba i ziemi. Wtedy zobaczymy, że Ten, kto stworzył świat, i Ten narodzony w betlejemskiej grocie nadal mieszka wśród nas w Eucharystii, jest tym samym Bogiem żywym, który się do nas zwraca, kocha nas, chce nas prowadzić do życia wiecznego”.
- Powtórzmy zatem, wszystkie stworzenia, a zwłaszcza my ludzie, kryjemy w sobie a zarazem ujawniamy coś z możliwości samego Boga Stwórcy. Żywe komórki nie funkcjonują tak wspaniale, bo same na to „wpadły” i same siebie tak wspaniale ukształtowały.
- Podobnie jest z całym Kosmosem i z każdym człowiekiem!
- Ta zasada: najpierw myśl i sprawcza moc, potrafiąca powołać do istnienia, obowiązuje zawsze i w odniesieniu do wszelkiego bytu (oczywiście, wyjąwszy Byt Boga!).
A możliwości człowieka – jakie są?
- Ale wszystkie – od Boga pochodzące – możliwości naprowadzają nas na wielką nadzieję – w tym sensie, że budzą pewną „fantazję” czy wyobraźnię, która każe, po tak Wielkim Stwórcy i Wspaniałym Ojcu, spodziewać się rzeczy jeszcze większych!
- Mamy uzasadnioną nadzieję – i to nawet na takim naturalnym poziomie, jeszcze przed usłyszeniem Objawienia – iż nasz Stwórca ma dla nas jeszcze wiele innych darów. I to zapewne wspanialszych, zachwycających, o jakich nie śniło się ani nam prostym ludziom, ani filozofom i uczonym!
A ta najważniejsza możliwość?
- Ale co jest tą „wielką częścią” możliwości, właściwych najpierw samemu Bogu, którymi On, jak ufamy i wierzymy, jeszcze zechce się z nami podzielić?
- Odpowiedź na to pytanie daje Bóg w swoim Objawieniu, czyli w Historii Zbawienia i w Biblii. A mówiąc najprościej, powiedzmy, że Bóg – objawiając stopniowo swe wielkie i wielkoduszne zamiary wobec ludzi – coraz wyraźniej komunikował, że oprócz Ziemi ma też dla nas Niebo! Bóg coraz wyraźniej mówił ludziom przez wieki, zwłaszcza w dziejach Narodu wybranego, że obecny widzialny świat i obecna egzystencja człowieka na ziemi – absolutnie nie wyczerpują możliwości Boga w odniesieniu do nas ludzi.
- Bóg przygotował dla nas i chce nam dać dużo więcej, nieskończenie więcej. Na owo „dużo więcej” i „nieskończenie więcej” Bóg naprowadza ludzi właśnie w całej Historii Zbawienia, także w przenikliwych intuicjach wielkich religii i kultur!
- Najdobitniej owo „dużo więcej” i „nieskończenie więcej” konkretyzuje się i objawia we Wcielonym Synu Bożym, w całym życiu Jezusa Chrystusa, w Całym Jezusie Chrystusie! Poznać i – już, tu i teraz – (jakoś) przyjąć owo „dużo więcej” i „nieskończenie więcej” – możemy jedynie w akcie wiary.
Ważność aktu wiary
- A jak traktujemy zapewnienia Boga, że On – dysponujący Boskimi możliwościami – chce naprawdę „dowieźć” nas szczęśliwie do Nieba? Czy Mu wierzymy, że Jego gorącym pragnieniem i Boską pasją jest to, żeby nas uszczęśliwić w najściślejszej komunii z Nim?
- Czy owo „dużo więcej” i „nieskończenie więcej”, które obiecuje Bóg w Chrystusie, przyjmiemy także z wiarą, z zaufaniem, z niezachwianą nadzieją, z radością, z wdzięcznością, z zachwytem, z uwielbieniem?
- I czy czekamy na owo „dużo więcej”, na owo „nieskończenie więcej” – z wypiekami na twarzy?
- Czy na śmierć (już) patrzymy, jako na otwierającą się bramę – do Niebios i do poznania nieskończonych możliwości Boga? Czy oczyma wiary widzimy otwarte ramiona Ojca, w które wpadniemy jak maleńki dzieciak?
Rozstrzygająca odpowiedź
- Zapytam jeszcze inaczej: Czy zamkniemy się na „oferowane” nam możliwości Boga, które są nieskończenie większe od tych, które dotąd On nam już objawił i dał w atomie, w każdej żywej komórce, w kosmosie i ludzkim umyśle, etc?
- Czy jednak otworzymy się na ofertę Boga, tę nieskończenie większą? I to nie w sposób arbitralny, lecz pamiętając o wszystkim, co nas do tego motywuje!
- A motywuje nas także to, o czym Bóg zapewnił Abrahama: Czy jest coś, co byłoby niemożliwe dla Pana? (Rdz 18, 14). Podobnymi słowami Archanioł Gabriel wzbudził bezgraniczną ufność i wiarę w sercu Maryi: Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego (łk 1, 37)!
Pomódlmy się Psalmem (40)Jest moją radością, mój Boże, czynić Twoją wolę,a Prawo Twoje mieszka w moim wnętrzu.Głosiłem Twą sprawiedliwość w wielkim zgromadzeniui nie powściągałem warg moich,o czym Ty wiesz, Panie.Sprawiedliwości Twej nie kryłem w głębi serca,głosiłem Twoją wierność i pomoc.Nie taiłem Twojej łaski ani Twej wiernościprzed wielkim zgromadzeniem.A Ty nie odmawiaj mi, Panie, swego miłosierdzia,niech łaska Twoja i wierność zawsze mnie strzegą (Ps 40, 9-12).Niech się radują i weselą w Tobiewszyscy, którzy Ciebie szukają.A ci, którzy pragną Twojej pomocy,niech zawsze mówią: «Pan jest wielki!»Ja zaś jestem ubogi i nędzny,ale Pan troszczy się o mnie.Tyś moim wspomożycielem i wybawcą,Boże mój, nie zwlekaj!Chwała Ojcu i Synowi,i Duchowi Świętemu.Jak była na początku, teraz i zawsze,i na wieki wieków. Amen. (Ps 40, 17-18)
Rozważanie pochodzi z książki o. Krzysztofa Osucha SJ pt.: Przyjdę niebawem. Rozważania na czas kryzysu, lęku i powrotu Jezusa
http://osuch.sj.deon.pl/2015/09/23/k-osuch-sj-mozliwosci-boga-i-czlowieka-deon-pl/
**********
Obejrzałem kilka filmików (5) pod tytułem: Jak wielki jest Bóg – Louie Giglio Cz.1 http://www.youtube.com/watch?NR=1&v=-wexU0NZru8&feature=endscreen DORADZAM – POLECAM!
**********
KILKA SZCZEGÓŁÓW
by Grzegorz Kramer SJ
To nie jest tak, że nie mamy w życiu nic mieć. Jezus mówi im, by nic nie brali, kiedy wysyła ich na ewangelizację. To jest bardzo ważny szczegół. Chrześcijanin ma korzystać ze wszystkich dóbr tego świata. Jednak kiedy idzie o głoszenie Królestwa Bożego, mają postawić na inne skarby.
Jezus daje swoim uczniom władzę leczenia i wypędzania złego ducha. To jest skarb, który mają wziąć ze sobą. Ten, który decyduje się być wysłanym, musi przestać ufać swoim zabezpieczeniom, a uwierzyć w to, że moc, którą daje nam Pan, jest wystarczająca. Inaczej głosimy siebie, nie Pana.
W tej Ewangelii jest zdanie, które lubi wykorzystywać wielu nadgorliwych wierzących, zdanie mówiące o strząsaniu prochu z butów. Tak, mamy do tego prawo, by to zrobić. Jest jedno „ale” – najpierw mamy uzdrawiać, wyrzucać złe duchy i próbować głosić Królestwo. Zazwyczaj ludzie na te pierwsze dwie sprawy zawsze są chętni. A my często idziemy do trzeciej i strzelamy focha, że nas nie chcą słuchać.
http://kramer.blog.deon.pl/2015/09/23/kilka-szczegolow/
**********
Św. Hilary (ok. 315-367), biskup Poitiers, doktor Kościoła
Komentarz do psalmu 66, §19-20
Co to za „rozgłaszanie Jego chwały” (Ps 66,8), które trzeba usłyszeć? To, bez wątpienia, że: „On obdarzył życiem naszą duszę” (w. 9); bo Bóg przyznał wierność i wytrwanie w wyznawaniu wiary podczas głoszenia słowa przez apostołów i cierpienia męczenników – dlatego głoszenie Królestwa Niebieskiego obiegło całą ziemię. Zaprawdę „Ich głos się rozchodzi na całą ziemię i aż po krańce świata ich mowy” (Ps 19,5). Zresztą, sam Duch Święty głosi chwałę tego duchowego biegu: „O jak są pełne wdzięku na górach nogi zwiastuna radosnej nowiny,”(Iz 52,7). To właśnie to słowo uwielbienia Boga trzeba usłyszeć przez głoszenie, wedle świadectwa psalmisty, „bo On obdarzył życiem moją duszę, a nodze mej nie dał się potknąć” (LXX). Bo apostołowie nie zatrwożyli się w trakcie ich przepowiadania, pomimo postrachu i gróźb ludzkich, a ich stopy wiernie trzymały się drogi wiary i nie zbaczały z niej…
Jednakże, powiedziawszy: „nodze mej nie dał się potknąć”, psalmista dorzuca: „Tyś, Boże, nas doświadczył; badałeś nas ogniem, jak się bada srebro” (w. 10). To słowo, zaczęte w liczbie pojedyńczej, odnosi się zatem do wielu. Bo jeden jest Duch i jedna wiara wierzących, według tego, co napisano w Dziejach Apostolskich: „Jeden duch i jedno serce ożywiały wszystkich wierzących” (4,32)…
Ale co oznacza to porównanie, że zostali „badani ogniem, jak się bada srebro”? Moim zdaniem, jeśli oczyszcza się srebro, to po to, by je oddzielić od zanieczyszczeń, które przyczepiają się do niewytopionej materii… To dlatego, kiedy Bóg doświadcza tych, którzy w Niego wierzą, to nie dlatego, że nie zna ich wiary, ale ponieważ „wytrwałość rodzi wypróbowaną cnotę”, jak mówi św. Paweł (Rz 5,4). Bóg poddaje ich doświadczeniu, nie żeby ich poznać, ale by ich doprowadzić do umocnienia w cnocie. W ten sposób, oczyszczeni ogniem i wolni od wszelkiej domieszki przywary ciała, będą mogli zajaśnieć blaskiem niewinności, która wydała swoje świadectwo.
*************
Prawdziwa moc – tylko w Bogu (23 września 2015)
Bóg dopuszcza czasem na ludzi, a także na całe społeczności, upokorzenia. W pierwszym dzisiejszym czytaniu Ezdrasz w modlitwie do Boga wypowiada gorzką prawdę o grzechach swojego narodu:
Przestępstwa nasze wzrosły powyżej głowy, a wina nasza wzbiła się do nieba. Od dni ojców naszych aż po dziś dzień ciąży na nas wielka wina. My, królowie nasi, kapłani nasi zostaliśmy wydani za nasze przestępstwa pod władzę królów krain tych, pod miecz, w niewolę, na złupienie i na publiczne pośmiewisko, jak to jest dziś (Ezd 9,7).
Wszystko to jednak po to, aby człowiek umiał odkryć swoją słabość i jednocześnie poznać prawdziwą moc, która jest tylko w Bogu. Wielkie upokorzenie, jakie spadło na Izraela, nie było po prostu karą za złe postępowanie, ale dopuszczonym przez Boga trudnym doświadczeniem życiowym. Podobnie bywa w życiu jednostki.
Dzisiejsze czytania liturgiczne: Ezd 9, 5-9; Łk 9, 1-6
Ewangelia z kolei wskazuje na inne doświadczenie. Pan Jezus wysłał uczniów bez trzosa, bez zapasów chleba i ubrania na zmianę, uzbrojonych w moc i władzę nad wszystkimi złymi duchami i władzę leczenia chorób. I wysłał ich, aby głosili królestwo Boże i uzdrawiali chorych (Łk 9,1n). W ten sposób mieli oni pozytywnie doświadczyć, że nie z ich własnej mocy ani dzięki ich mądrości rozszerza się królestwo Boże, ale mocą łaski dawanej z góry, w sposób dla uczniów zadziwiający. To doświadczenie miało przygotować ich na dramatyczne wydarzenia paschalne i przyszłe trudy. Przy odejściu Pan Jezus pozostawił uczniom inne polecenie odnośnie do głoszenia Ewangelii. Nie będzie się ono koncentrowało na uzdrowieniach i wypędzaniu złych duchów, ale na świadectwie o Osobie Jezusa Chrystusa:
Gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi (Dz 1,8).
Podobnie jak wszystkie uzdrowienia i cuda dokonywane przez Pana Jezusa były jedynie świadectwem prawdziwości Jego orędzia, tak potem istotna stanie się sama postać Jezusa i Ewangelia:
Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem. A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata (Mt 28,19n).
Nauka głoszona to nie doktryna, ale świadectwo życia. Ono naprawdę przemawia. Ewangelia bowiem jest orędziem o życiu, a nie jakąś akademicką filozofią. Jeżeli jest prawdziwa, to widać to w życiu głosiciela. Jeżeli tego nie widać, to okazuje się, że głoszone słowa nie wypływają z osobistego doświadczenia i są rodzajem kłamstwa. Dzisiaj staje się to dla ludzi coraz bardziej oczywiste. To także jest chyba przyczyną stopniowego odchodzenia ludzi od Kościoła.
http://ps-po.pl/2015/09/22/prawdziwa-moc-tylko-w-bogu-23-wrzesnia-2015/
*********
*********
***********************************************************************************************************************
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
23 WRZEŚNIA
**********
Wspomnienie obowiązkowe św. Pio z Pietrelciny, prezbitera
Francesco Forgione urodził się w Pietrelcinie (na południu Włoch) 25 maja 1887 r. Już w dzieciństwie szukał samotności i często oddawał się modlitwie i rozmyślaniu. Gdy miał 5 lat, objawił mu się po raz pierwszy Jezus. W wieku 16 lat Franciszek przyjął habit kapucyński i otrzymał zakonne imię Pio. Rok później złożył śluby zakonne i rozpoczął studia filozoficzno-teologiczne. W 1910 r. przyjął święcenia kapłańskie. Już wtedy od dawna miał poważne problemy ze zdrowiem. Po kilku latach kapłaństwa został powołany do wojska. Ze służby został zwolniony ze względu na zły stan zdrowia. Pod koniec lipca 1916 r. przybył do San Giovanni Rotondo i tam przebywał aż do śmierci. Był kierownikiem duchowym młodych zakonników.
20 września 1918 r. podczas modlitwy przed wizerunkiem Chrystusa ukrzyżowanego o. Pio otrzymał stygmaty. Na jego dłoniach, stopach i boku pojawiły się otwarte rany – znaki męki Jezusa. Wkrótce do San Giovanni Rotondo zaczęły przybywać rzesze pielgrzymów i dziennikarzy, którzy chcieli zobaczyć niezwykłego kapucyna. Stygmaty i mistyczne doświadczenia o. Pio były także przedmiotem wnikliwych badań ze strony Kościoła. W związku z nimi o. Pio na 2 lata otrzymał zakaz publicznego sprawowania Eucharystii i spowiadania wiernych. Sam zakonnik przyjął tę decyzję z wielkim spokojem. Po wydaniu opinii przez dr. Festa, który uznał, że stygmatyczne rany nie są wytłumaczalne z punktu widzenia nauki, o. Pio mógł ponownie publicznie sprawować sakramenty.
Ojciec Pio był mistykiem. Często surowo pokutował, bardzo dużo czasu poświęcał na modlitwę. Wielokrotnie przeżywał ekstazy, miał wizje Maryi, Jezusa i swojego Anioła Stróża. Bóg obdarzył go również darem bilokacji – znajdowania się jednocześnie w dwóch miejscach. Podczas pewnej bitwy w trakcie wojny, o. Pio, który cały czas przebywał w swoim klasztorze, ostrzegł jednego z dowódców na Sycylii, by usunął się z miejsca, w którym się znajdował. Dowódca postąpił zgodnie z tym ostrzeżeniem i w ten sposób uratował swoje życie – na miejsce, w którym się wcześniej znajdował, spadł granat.
Włoski zakonnik niezwykłą czcią darzył Eucharystię. Przez długie godziny przygotowywał się do niej, trwając na modlitwie, i długo dziękował Bogu po jej odprawieniu. Odprawiane przez o. Pio Msze święte trwały nieraz nawet dwie godziny. Ich uczestnicy opowiadali, że ojciec Pio w ich trakcie – zwłaszcza w momencie Przeistoczenia – w widoczny sposób bardzo cierpiał fizycznie. Kapucyn z Pietrelciny nie rozstawał się również z różańcem.
W 1922 r. powstała inicjatywa wybudowania szpitala w San Giovanni Rotondo. Ojciec Pio gorąco ten pomysł poparł. Szpital szybko się rozrastał, a problemy finansowe przy jego budowie udawało się szczęśliwie rozwiązać. “Dom Ulgi w Cierpieniu” otwarto w maju 1956 r. Kroniki zaczęły się zapełniać kolejnymi świadectwami cudownego uzdrowienia dzięki wstawienniczej modlitwie o. Pio. Tymczasem zakonnika zaczęły powoli opuszczać siły, coraz częściej upadał na zdrowiu. Zmarł w swoim klasztorze 23 września 1968 r. Na kilka dni przed jego śmiercią, po 50 latach, zagoiły się stygmaty.
W 1983 r. rozpoczął się proces informacyjny, zakończony w 1990 r. stwierdzeniem przez Kongregację Spraw Kanonizacyjnych jego ważności. W 1997 r. ogłoszono dekret o heroiczności cnót o. Pio; rok później – dekret stwierdzający cud uzdrowienia za wstawiennictwem o. Pio. Św. Jan Paweł II dokonał beatyfikacji o. Pio w dniu 2 maja 1999 r., a kanonizował go 16 czerwca 2002 r.
http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/09-23a.php3
********
Dobromiła Salik
NAJWIĘKSZY CUD OJCA PIO
W rocznicę beatyfikacji
„Po konsekracji i podniesieniu na jego twarzy widać było coś niezwykłego. Ludzie mówili: — Wygląda jak Jezus!”. Te słowa jednego ze świadków Mszy Świętej sprawowanej przez Ojca Pio wyrażają najgłębszą prawdę o nim jako kapłanie — „drugim Chrystusie”. Jak „Padre Pio” przeżywał Eucharystię? W jaki sposób za jej pośrednictwem apostołował?
Ojciec Pio — Franciszek Forgione — poświęcił się Bogu już jako mały chłopiec. Tak wspominał to wydarzenie: „Miałem wtedy pięć, może sześć lat. Wtedy nad wielkim ołtarzem ukazało mi się Serce Pana Jezusa i uczyniło znak, bym się zbliżył do ołtarza. Jezus położył rękę na mej głowie, pragnąc w ten sposób potwierdzić, że podoba Mu się to moje postanowienie ofiarowania się i poświęcenia Jemu…”.
Misterium miłości
Na prymicyjnym obrazku Ojciec Pio wypisał słowa, które stały się programem jego kapłańskiego życia: „Jezu, tchnienie mego życia, oto drżący unoszę Cię do góry w misterium miłości. Obym wraz z Tobą był dla świata Drogą, Prawdą i Życiem, a dla Ciebie był świętym kapłanem, doskonałą ofiarą”. Przez ponad 58 lat, codziennie, podczas Eucharystii łączył się duchowo z Chrystusem Ukrzyżowanym i Zmartwychwstałym. Ostatnią Najświętszą Ofiarę sprawował 22 września 1968 roku – dzień przed swoją śmiercią.
Powołanie Ojca Pio realizowało się przede wszystkim przez sprawowanie Eucharystii oraz przez sakrament pojednania i kierownictwo duchowe. W Eucharystii doświadczał – jak sam wyznał — „całej Kalwarii”.
Ołtarz i konfesjonał
Odprawiana przez Ojca Pio o czwartej lub piątej rano — Msza Święta wpłynęła na rozkład autobusów i godziny otwarcia hoteli w San Giovanni Rotondo. Jego sakramentalna posługa przyciągała tysiące wiernych. Ludzie już od 2.30 oczekiwali w kościele. Nawiedzając to miejsce w 1987 roku, Jan Paweł II mówił w homilii poświęconej Ojcu Pio: „Czyż ołtarz i konfesjonał nie były dwoma biegunami jego życia?” Gdy przybył do San Giovanni Rotondo w roku 1974, wspominał: „Mam jeszcze przed oczyma jego postać, jego obecność, jego słowa; widzę, jak odprawiał Mszę św. przy bocznym ołtarzu, a następnie ten konfesjonał, dokąd udawał się, aby spowiadać… ”.
Charyzmatyczny spowiednik odmawiał często rozgrzeszenia penitentom, którzy wyznawali, iż zaniedbywali Mszę św. niedzielną. Bolał nad ich niefrasobliwością. Otrzymywali rozgrzeszenie tylko wtedy, kiedy naprawdę żałowali. W ten sposób Ojciec Pio uczył, że każda Najświętsza Ofiara ma bezgraniczną wartość.
Msza Ojca Pio
Taki tytuł nosił artykuł pewnego świeckiego dziennikarza, który w 1929 roku przelał na papier odczucia, jakie wzbudziła w nim Eucharystia sprawowana przez słynnego Kapucyna. Pisał: „Wszyscy ci, którzy byli ze mną w małym kościele Matki Bożej Łaskawej, w modlitwie towarzyszyli mu we wchodzeniu na Kalwarię i pozostawali u stóp krzyża, na nowo utwierdzając się w wierze i nadziei. (…) Wiele cudów Opatrzności przekazał Ojciec Pio ludzkim duszom i ciałom (…), ale ze wszystkich — dla mnie — cud Mszy Świętej jest największy”.
Inny świadek „Mszy Ojca Pio”, kapucyn, tak wyraził posłannictwo swego współbrata: „Tajemnica Męki była dlań stosowną, wydawał się zrodzony właśnie dla celebracji. Gdy wznosił kielich i patenę, rękawy opadały nieco i ukazywały odsłonięte rany rąk. Na nich skupiał się wzruszony wzrok obecnych i wszyscy nagle czuli się ubodzy i mizerni, zdumieni wobec tego ofiarowania (…) W czasie Komunii tłum wstrzymywał oddech. Bóg ukrzyżowany łączył się z ubogim bratem (…). Zdawało się, że ta Msza jednała dusze, pozwalała zapomnieć zło, dawała odczuć radość z bycia braćmi i pielgrzymami…”.
Miejsce przeistoczenia
Eucharystia, nieskończenie owocna jako źródło łask dla samego Ojca Pio, była również skuteczna dla tych, którzy byli jej świadkami. Jeden z nich stwierdził, że kiedy Ojciec odprawiał Mszę św., „nie można się było zmęczyć patrzeniem na niego”. W kościele była całkowita cisza. Ludzie, wpatrzeni w skupieniu oblicze kapłana, kontemplowali dokonujące się na ołtarzu tajemnice. Do San Giovanni Rotondo przybywali nie tylko katolicy, ale również zagorzali ateiści, ciekawscy, niewierzący. Podczas Eucharystii sprawowanej przez Ojca Pio wielu z nich wracało do wiary.
Maria Winowska, opisując kilkakrotnie przeżytą „Mszę Ojca Pio”, pyta: „…czyż Msza nie jest dla każdego z nas miejscem przeistoczenia, w którym nasze biedne cierpienie, przejęte przez Chrystusa, osiąga cenę wieczności? (…) To, co się odbywa przy ołtarzu, przemawia wprost do duszy. Jest jakiś tajny związek między nią a księdzem zatopionym w Bogu. (…) I to mi się wydaje jedną z przyczyn nadzwyczajnej władzy Padre Pio nad wszystkimi, którzy się doń zbliżają. Jak woda za dotknięciem różdżkarza, tak za jego przyczyną tryska żywe źródło skryte w pustyni oschłej rutyny. W zetknięciu z nim dusze utwierdzają się w chrześcijaństwie…”.
opr. mg/mg
Copyright © by Gość Niedzielny (21/2000)
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/swieci/b_pio2.html
***********
Jan Paweł II
Krzyż Chrystusa był jego chlubą
16 VI 2002— Msza św. kanonizacyjna na placu św. Piotra (kanonizacja o. Pio)
1. «Słodkie jest moje jarzmo, a moje brzemię lekkie» (Mt 11, 30).
Te słowa Jezusa, wypowiedziane do uczniów, które przed chwilą usłyszeliśmy, pomagają nam zrozumieć najważniejsze przesłanie tej uroczystej Eucharystii. Możemy bowiem w pewnym sensie uznać je za wspaniałą syntezę całego życia Ojca Pio z Pietrelciny, którego dziś ogłaszamy świętym.
Ewangeliczny obraz «jarzma» przywołuje na myśl liczne próby, którym musiał stawić czoło pokorny kapucyn z San Giovanni Rotondo. Dziś kontemplujemy w nim, jak słodkie jest «jarzmo» Chrystusa i naprawdę lekkie Jego brzemię, kiedy człowiek niesie je z wierną miłością. Życie i misja Ojca Pio świadczą o tym, że gdy trudności i cierpienia są przyjmowane z miłością, stają się uprzywilejowaną drogą świętości, która otwiera perspektywy większego dobra, znanego jedynie Panu.
2. «Co do mnie, to nie daj Boże, bym się miał chlubić z czego innego, jak tylko z krzyża Pana naszego, Jezusa Chrystusa» (Ga 6, 14).
Czyż to właśnie nie «chlubienie się z krzyża» najbardziej promienieje w Ojcu Pio? Jakże aktualna jest duchowość krzyża, którą odznaczał się w życiu pokorny kapucyn z Pietrelciny! Nasze czasy muszą odkryć jej wartość, aby otworzyć serca na nadzieję.
Przez całe swoje życie starał się coraz bardziej upodobnić do Ukrzyżowanego, jasno zdając sobie sprawę, że został powołany, by w sposób szczególny współpracować w dziele odkupienia. Bez tego nieustannego odniesienia do krzyża nie da się zrozumieć jego świętości.
W planie Bożym krzyż stanowi prawdziwe narzędzie zbawienia dla całej ludzkości i drogę wyraźnie zaproponowaną przez Pana tym, którzy chcą za Nim pójść (por. Mt 16, 24). Dobrze zrozumiał to święty Brat z Gargano, który w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w 1914 r. napisał: «Aby dojść do naszego ostatecznego celu, trzeba iść za Boskim Wodzem, który nie inną drogą pragnie prowadzić duszę wybraną, niż tą, którą sam przeszedł; drogą, mówię, wyrzeczeń i krzyża» (Epistolario II, s. 155).
3. «Ja jestem Pan, który okazuje łaskawość» (Jr 9, 23).
Ojciec Pio był szczodrym rozdawcą Bożego miłosierdzia, gotowy służyć wszystkim rozmową, kierownictwem duchowym, a w szczególności udzielać sakramentu pokuty. Mnie także w latach młodzieńczych spotkał przywilej skorzystania z tej jego dyspozycyjności dla penitentów. Posługa konfesjonału, która stanowi jedną z wyróżniających cech jego apostolatu, przyciągała niezliczone rzesze wiernych do klasztoru San Giovanni Rotondo. Także wtedy, kiedy ten niezwykły spowiednik odnosił się do pielgrzymów z pozorną surowością, prawie zawsze zdawali oni sobie sprawę z powagi grzechu i szczerze skruszeni wracali, by w pojednawczym uścisku doznać sakramentalnego przebaczenia.
Niech jego przykład zachęca kapłanów, by z radością i wytrwale pełnili tę posługę, tak ważną również dziś, o czym wyraźnie pisałem w tegorocznym Liście do kapłanów na Wielki Czwartek.
4. «Panie, Ty jesteś dobry i łaskawy».
Tak śpiewaliśmy w psalmie responsoryjnym. Tymi słowami nowy święty zachęca nas, byśmy Boga stawiali ponad wszystkim, byśmy Go uznawali za nasze jedyne i najwyższe dobro.
Istotnie, najważniejszym źródłem skuteczności apostolskiej Ojca Pio, głębokim korzeniem tak wielkiej płodności duchowej jest owa bliska i trwała więź z Bogiem, której wymownym świadectwem były długie godziny spędzane na modlitwie i w konfesjonale. Często powtarzał: «Jestem ubogim bratem, który się modli», przekonany, że «modlitwa jest najlepszą bronią, jaką mamy, kluczem, który otwiera Serce Boga». Ta podstawowa cecha jego duchowości przetrwała w założonych przez niego grupach modlitewnych, które ofiarowują Kościołowi i społeczeństwu wspaniały dar nieustającej i ufnej modlitwy. Ojciec Pio łączył modlitwę z intensywną działalnością charytatywną, której niezwykłym wyrazem jest «Dom ulgi w cierpieniu». Modlitwa i miłosierna miłość to niezwykle konkretna synteza nauki Ojca Pio, która dziś jest na nowo proponowana wszystkim.
5. «Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że (…) te rzeczy (…) objawiłeś (…) prostaczkom» (Mt 11, 25).
Jakże trafne wydają się te słowa Jezusa, kiedy odnosimy je do ciebie, pokorny i umiłowany Ojcze Pio.
Prosimy cię, naucz także nas pokory serca, abyśmy zostali zaliczeni do grona prostaczków z Ewangelii, którym Ojciec obiecał objawić tajemnice swojego Królestwa.
Pomóż nam, byśmy modlili się niestrudzenie i byli pewni, że Bóg wie, czego nam potrzeba, zanim jeszcze Go o to poprosimy.
Daj nam spojrzenie wiary, abyśmy potrafili od razu rozpoznawać w ubogich i cierpiących oblicze samego Jezusa.
Wspieraj nas w godzinie walki i próby, a jeśli upadniemy, spraw, abyśmy doświadczyli radości płynącej z sakramentu pojednania.
Przekaż nam twoje serdeczne przywiązanie do Maryi, Matki Jezusa i naszej.
Towarzysz nam w ziemskiej pielgrzymce do szczęśliwej Ojczyzny, do której również my mamy nadzieję dojść, aby na wieki kontemplować chwałę Ojca, Syna i Ducha Świętego. Amen!
opr. mg/mg
Copyright © by L’Osservatore Romano (10-11/2002) and Polish Bishops Conference
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/jan_pawel_ii/homilie/kanonizacja_opio_16062002.html
**********
- Niezwykłe życie Padre Pio (1887-1968)
Dzieciństwo Syn św. Franciszka Ukształtowanie na wzór Chrystusa Po co stygmaty? Wstrząsająca Msza św. Ojca Pio Charyzmaty ojca Pio Dar czytania w duszach Dar bilokacji Dar uzdrawiania Niezwykłe zapachy Dar proroctwa Dom Ulgi w Cierpieniu Diabelskie ataki Koniec Kalwarii
- Modlitwa o wyniesienie O. Pio na ołtarze
- Ofiara eucharystyczna Ojca Pio
- Dekret Kongregacji ds. Świętych o heroiczności cnót Ojca Pio
[początek tej strony]
1) Niezwykłe życie Padre Pio (1887-1968)Franciszkanin, pierwszy stygmatyzowany kapłan w historii Kościoła, będzie prawdopodobnie uznany wkrótce za jednego z największych świętych naszego wieku. Przykładnie posłuszny, olbrzym wiary, pokorny w każdym doświadczeniu, cierpiał nieprzerwanie przez 50 lat, tak w swym ciele jak i w duchu, cierpienia Męki Chrystusa. Ponieważ nigdy nie odmawiał niczego Boskiemu Zbawicielowi, został obdarzony w zamian wspaniałymi i licznymi charyzmatami.
[początek tej strony]
DZIECIŃSTWO
Francesco Forgione urodził się 25 maja 1887 w wiosce Pietrelcina (Benevent) na południu Włoch. Jego rodzice Grazio Forgione i Maria-Giuseppa De Nunzio pobrali się w 1881 roku. Mieli ośmioro dzieci, z których pięcioro przeżyło. Francesco był drugim z ocalałej piątki. Życie w Pietrelcinie nie było łatwe i trudno było znaleźć tam pracę wystarczająco wynagradzaną, aby stawić czoła potrzebom licznej rodziny. To dlatego ojciec musiał opuścić ojczyznę 2 razy (udał się do Buenos Aires w latach 1898-1905 i do Nowego Jorku w latach 1910-1917), by zapewnić rodzinie środki do życia.
Rodzice Francesco byli dobrymi chrześcijanami, ale nie okazywali demonstracyjnie pobożności. Tymczasem Francesco od pierwszych lat był niezwykle pobożny jak na dziecko w swoim wieku. Mając 11 lat spontanicznie poświęcił się Bogu i swemu świętemu patronowi – Franciszkowi z Asyżu. Już w młodym wieku cieszył się widoczną obecnością swego anioła stróża i korzystał z tego całe życie. Od 5 roku życia doświadczał ekstaz i wizji, szczególnie Dziewicy Maryi. Francesco nie chciał bawić się z kolegami, bo wygadywali bluźnierstwa, używali nieprzyzwoitych słów. Mając 8 może 9 lat zaczął się biczować żelaznym biczem, aby «cierpieć jak Jezus». Biczował się aż do krwi. Musiał jednak też walczyć z duchami diabelskimi, które dręczyć go będą przez całe życie, nie mogąc mu wybaczyć, że wyrwał im tak wiele dusz. Już w wieku kilku lat miewał we śnie wizje demonów: ukazywały mu się pod przerażającymi postaciami i nie mógł potem zasnąć. Nieco później, gdy wracał ze szkoły, jakiś mężczyzna często zagradzał mu drogę do domu. Wystarczyło, że uczynił znak krzyża lub pojawiał się bosy rówieśnik – anioł stróż, aby ta postać znikła.
W końcu 1902 roku ukazała mu się osoba dostojna i bardzo piękna, jaśniejąca jak słońce i rzekła: «Chodź za Mną, bo musisz walczyć jako mężny wojownik». Został zaprowadzony na pole. Z jednej strony byli ludzie bardzo piękni, ubrani całkiem na biało, a z drugiej – ludzie o straszliwym wyglądzie, ubrani na czarno. Francesco ujrzał wtedy, jak zbliża się do niego osoba obrzydliwa gigantycznych rozmiarów. Jaśniejąca postać zachęciła go do podjęcia walki z potworem. Młody człowiek poprosił o uniknięcie tego, ale otrzymał odpowiedź: „Musisz walczyć. Odwagi! Pozostanę blisko ciebie i nie pozwolę, byś został pokonany.” Walka była straszliwa, lecz z pomocą jaśniejącej postaci Francesco odniósł zwycięstwo.
Promienna postać położyła na jego głowie koronę, potem podniosła go mówiąc: „Inna, piękniejsza zostanie dla ciebie zachowana, jeśli będziesz potrafił walczyć z tym bytem z ciemności… Będę blisko ciebie i pomogę ci zawsze, aby za każdym razem udało ci się go pokonać.» Ojciec Pio za każdym razem zwyciężał, lecz czasem kosztowało go to bardzo drogo.
Biograf o. Alberto d’Apolito tak wspomina, jakie walki toczył o. Pio już w klasztorze: „My, braciszkowie, bywaliśmy często budzeni ze snu w środku nocy przerażającym odgłosem rzucanych mocno łańcuchów, zgrzytem żelaza, krzykami i jękami dochodzącymi z celi numer 5, w której przebywał o. Pio. Chłopcy naciągali kołdry na głowy, drżąc ze strachu. O. Pio, pragnąc ich uspokoić, zapewniał, że demon nie będzie ich dręczył ani nie zrobi im nic złego, że całą złość i nienawiść kieruje ku niemu. Raz jeden z chłopców rzekł, chcąc uchodzić za śmiałka: „Gdyby mi się ukazał, przegoniłbym go precz”. Na to odrzekł o. Pio: „Nie wiesz, co mówisz. Gdybyś ujrzał demona, umarłbyś z przerażenia.”
[początek tej strony]
SYN ŚW. FRANCISZKA
Francesco w bardzo młodym wieku usłyszał Boże wezwanie, ściśle: wezwanie, by wstąpić do Zakonu franciszkańskiego. Zdecydował wspaniałomyślnie nań odpowiedzieć. Rozpoczął postulat w styczniu 1903 r. (miał wtedy 15 i pół roku) w nowicjacie w Morcone (Benevent). W wigilię tego dnia nasz Pan złożył mu wizytę w rodzinnym domu ze Swą Najświętszą Matką. Przyobiecali mu szczególną miłość.
Od początku Francesco okazał się wzorowym przybyszem. Wyznał to nawet pewnego dnia przełożony jego matce: „Proszę pani, pani syn jest dla nas zbyt dobry. Nie ma wad i przestrzega reguły lepiej niż my.” Przy końcu rekolekcji, które wieńczyły postulat, Francesco został przyjęty jako nowicjusz i przyjął habit św. Franciszka. Było to 22 stycznia 1904 roku. Nadano mu imię „Pio”, odtąd stał się „bratem Pio z Pietrelciny”. Po roku wyjechał dalej się kształcić do innego klasztoru, w Pianisi (Campobasso). Po zdaniu egzaminów z filozofii został wysłany do San Marco La Catola, gdzie złożył uroczyste śluby, a potem udał się do Serracapriola studiować teologię. Potem zaś wysłano go już do San Giovanni Rotondo, leżącego u stóp góry Gargan. Z wyjątkiem kilku miesięcy służby wojskowej w okresie wojny 1914-18, pozostał tam całe życie.
Wkrótce brat Pio został dotknięty tajemniczą chorobą, która zadała mu ogromne cierpienie: silne poty, gwałtowne bóle głowy, bardzo wysoka gorączka dochodząca do 48 st. C, a raz nawet wyższa! Nie wytrzymywał tego żaden termometr. Lekarze nic z tego nie rozumieli. W dodatku dotknęły go skrupuły. Uznał we wszystkich tych mękach ataki diabelskie i zaczął poznawać noc zmysłów taką, jaką opisywał św. Jan od Krzyża. Wobec tych niewyjaśnionych boleści przełożony powziął decyzję, w roku 1909, o odesłaniu go „na jakiś czas” do rodzinnej wioski, Pietrelciny, sądząc, że wiejski klimat szybko postawi go na nogi. Czasem wydawało się, że jego stan powracał do normy, jednak w inne dni pogarszał się. Również zmagania z diabłem były jego codziennym losem. Nieprzyjaciel ukazywał mu wszystkie jego zmyślone „niewierności” i usiłował go przekonać, że jest potępiony. Na wiosnę 1910 roku stan brata Pio tak się pogorszył, iż nawet on sam sądził, że bliska jest jego ostatnia godzina. W rzeczywistości miał przeżyć jeszcze 58 lat… Czując się źle, poprosił przełożonych o łaskę wcześniejszych święceń kapłańskich. I tak 10 sierpnia 1910 roku został wyświęcony na kapłana w katedrze w Benevent, w obecności matki. Ojciec przebywał wówczas w Ameryce. Odtąd stał się i na zawsze już pozostał Padre Pio i to pod tym imieniem wkrótce poznał go cały świat. Poświęcił się Bogu jako ofiara wynagradzająca za grzechy świata. Coraz bardziej stawało się jasne, że Pan łaskawie wejrzał na tę wspaniałomyślną ofiarę złożoną przez młodego zakonnika. W tym okresie otrzymał niewidoczne stygmaty. Miał 23 lata.
[początek tej strony]
UKSZTAŁTOWANIE NA WZÓR CHRYSTUSA
Tak Padre Pio pisał o tym do swego kierownika duchowego: „Wczoraj wieczorem stało się ze mną coś, czego nie potrafię wyjaśnić ani pojąć. Na środku dłoni pokazało się trochę czegoś czerwonego w kształcie centyma. Towarzyszył temu także mocny i ostry ból… Ten ból był bardziej odczuwalny w środku lewej ręki i jeszcze trwa. Także w stopach czuję lekki ból. To zjawisko powtarza się prawie od roku…” (8. 09.1911) Długo ukrywał te doświadczenia, nim ośmielił się o nich mówić…
Miał wrażenie, że jego ręce, stopy i bok przeszywał miecz. On sam pogrążał się w Męce Chrystusa. W każdy czwartek przeżywał agonię w Getsemani, w piątek – biczowanie, ukoronowanie cierniem, następnie drogę krzyżową i ukrzyżowanie.
Od 20 września 1918 roku aż do śmierci we wrześniu 1968 roku (to znaczy dokładnie przez 50 lat) stygmaty staną się widoczne, a cierpienia Męki będą stałe i już nie ograniczone do okresu od czwartku do soboty. Oto jak w kilku słowach o. Pio opisuje to wydarzenie kierownikowi duchowemu:
«Spowiadałem naszych chłopców wieczorem 5 sierpnia, gdy zostałem nagle napełniony krańcowym lękiem na widok niebiańskiej postaci, która ukazała się oczom mej duszy. Trzymała w ręce coś w rodzaju broni podobnej do bardzo długiej włóczni, mającej grot dobrze wyostrzony i wydawało się, że z tego szpica wydobywał się ogień. Widzenie tego wszystkiego i baczna obserwacja wspomnianej osobistości, która rzuca z całą gwałtownością w moją duszę wspomnianą broń, było czymś zupełnie wyjątkowym. Z trudem wydałem jęk i czułem, że umieram. Powiedziałem chłopcu, aby się oddalił, ponieważ czułem się źle i nie miałem siły, by kontynuować spowiedź. Ta męka trwała nieprzerwanie aż do 7 sierpnia… Widziałem nawet moje wnętrzności: rozrywane i wyciągane tą bronią. Wszystko zostało wydane na pastwę żelaza i ognia. Od tego dnia zostałem śmiertelnie zraniony. (21.08.1918)
20 września tego samego roku doszło do innego wydarzenia. Tak w miesiąc później o. Pio opisał je swemu kierownikowi duchowemu: „Siedziałem na chórze po odprawieniu Mszy św., kiedy owładnęła mną jakaś ociężałość, podobna do słodkiego snu. Wszystkie moje wewnętrzne i zewnętrzne zmysły, a także dusza pogrążyły się w nieopisanym ukojeniu. Kiedy trwałem w takim stanie, zobaczyłem obok tajemniczą postać, podobną do tej, którą widziałem już 5 sierpnia, z tą różnicą, że ta miała ręce, stopy i bok ociekające krwią. Widok ten przeraził mnie. Doznałem uczuć, których nigdy nie zdołam opisać. Poczułem, że umieram i umarłbym, gdyby Pan nie podtrzymał tłukącego się w piersiach serca. Kiedy tajemnicza postać znikła, spostrzegłem, że moje dłonie, stopy i bok przebity ociekają krwią. Proszę sobie wyobrazić mękę, jakiej wówczas doznałem i doznaję nieustannie każdego dnia. Rana serca krwawi obficie, zwłaszcza od wieczora w piątek do soboty rano. Obawiam się, że umrę z upływu krwi, jeśli Pan nie wysłucha moich jęków i nie odejmie mi tych ran. Niech mi zostawi ból i mękę, lecz niechaj odejmie mi te znaki zewnętrzne, które sprawiają mi nieopisane i nie do wytrzymania zawstydzenie i upokorzenie.”
Mimo tej gorącej prośby, z którą skutecznie zwracało się do Boga wielu stygmatyków, o. Pio nie został wysłuchany. Wola Boża była inna w stosunku do jego osoby: stygmaty były widoczne aż do końca jego życia.
Pomimo nakazów zachowania milczenia o tej sprawie, nałożonych przez przełożonych, nowina rozniosła się lotem błyskawicy. Zakonnika poddano badaniom lekarskim. Chirurdzy zauważyli okrągłe zaczerwienienie skóry na obu dłoniach. Kiedy te miejsca dotykali zauważalna była błona, zaś na wierzchu dłoni jakby pustka. Na obydwu stopach obszar okrągły o średnicy około 2 cm, a pod nim pustka. W boku rana w kształcie krzyża o ramionach 7 i 3 cm. Stygmaty były więc ranami głębokimi. Wydawało się, że zadały je ogromne gwoździe. Z tych ran, które wywoływały okrutne cierpienia cały czas sączyła się krew, która często pachniała. Lekarz musieli wyznać, że nauka nie potrafi wyjaśnić zranień, które nigdy nie ulegają zakażeniu ani się nie goją. Stwierdzili, że wyjaśnienia trzeba szukać w sferze nadprzyrodzonej. W roku 1919 nasz Pan uprzedził ojca Pio, że znaki te nosić będzie 50 lat i tak się też stało. Znikły 22 września 1968 r., w przeddzień jego śmierci.
[początek tej strony]
PO CO STYGMATY?
Idąc w ślady św. Pawła ojciec Pio miał dopełnić we własnym ciele braki męki Chrystusa (por. Kol 1,24) Jeden z biografów sławnego franciszkanina, ojciec Derobert, powiedział: „W swym miłosierdziu i mądrości Bóg pragnął przy Swoim Synu współodkupicieli, którzy wzorem Dziewicy Maryi pomogliby Mu zbawić świat. To dlatego można powiedzieć, że szaleństwo Krzyża jest najwyższą mądrością… Stygmatyk spod góry Gargan jest więc jedynie przedłużeniem Ukrzyżowanego z Kalwarii.»
Z pokory ojciec Pio nie chciał, żeby jego stygmaty były widoczne. Zasłaniał je.
[początek tej strony]
WSTRZĄSAJĄCA MSZA ŚW. OJCA PIO
Opinia świętości Ojca, charyzmaty, jakimi został obdarzony, szczególnie dar czytania w sumieniach bardzo szybko przyciągnęły do San Giovanni Rotondo tłumy pielgrzymów. Nikt, kto tam przybył, nie chciał odejść bez uczestniczenia we Mszy św. sprawowanej przez stygmatyzowanego kapucyna. Ta Msza św. była w istocie odprawiana w sposób wyjątkowy w skali świata. Przybywali ludzie zewsząd, z całej Europy, z Ameryki, a nawet z Japonii. Niektórzy przyjeżdżali tylko po to.
Przybywające autokary czasem o drugiej, czasem o trzeciej w nocy, dowoziły wielką ilość pielgrzymów. Zaskakiwał ich widok placu kościelnego już zapełnionego ludźmi, oczekującymi na Mszę św. o godz. 5 rano! Cierpliwe oczekiwanie na otwarcie drzwi o 4.45 wypełniało odmawianie różańca.
Msza św. jest zawsze i wszędzie ponowieniem w sposób bezkrwawy ofiary Chrystusa na Kalwarii. Po cóż więc przybywać akurat na tę, którą sprawował kapucyn? Właśnie dlatego, że kiedy ojciec Pio odprawiał Mszę św. odczuwalny był jego ścisły i głęboki związek z Ukrzyżowanym z Kalwarii, który ofiarowywał się Ojcu, jako ofiara wynagradzająca za grzechy świata. Działał naprawdę w imieniu Chrystusa. On był naprawdę człowiekiem Bożym świadczącym całym zachowaniem o obecności Boga. Nosił w swym ciele jak jego boski Wzór krwawiące znaki ukrzyżowania. Wielu wiernych, a nawet kapłanów orzekło, że dopiero w San Giovanni Rotondo pojęli sens Najświętszej Ofiary. Celebracja trwała długo. Rzadko krócej niż 2 godziny, czasem o wiele dłużej. Kiedy sprawował Eucharystię prywatnie dochodziła nawet do 6-7 godzin! Jednak ci, którzy brali w niej udział, byli nią tak pochłonięci, że nie odczuwali mijającego czasu. Przełożeni musieli nakazać ojcu Pio, aby Msza nie trwała dłużej niż jedną godzinę. Najświętsza Ofiara była centrum jego życia. To była dla niego równocześnie okazja do ogromnej radości i do niewyrażalnej boleści. Przeżywał bowiem całą Mękę od Getsemani aż do ukrzyżowania. Do zakrystii prowadziło go, podtrzymując, dwóch współbraci, bo jego przeszyte stopy wywoływały straszliwe cierpienia. Kiedy odprawiał Mszę św. miało się wrażenie – i to była prawda – że przygniata go ciężar grzechów świata. Ofiarowywał Ojcu wszystkie intencje, jakie mu polecano, a było ich wiele. Jeśli mógł pośredniczyć w uzdrowieniu ludzi z tak wielu cierpień fizycznych i duchowych to działo się tak dlatego, że on brał je na siebie. Kiedy wypowiadał słowa Konsekracji często wypowiadał każde słowo dwa razy. Czy chciał być pewien, że wypowiedział je właściwie? „Hoc… hoc… est… est.. enim… enim… Corpus… Corpus… meum… meum…»
Oto kilka pytań, jakie postawiono mu w związku ze Mszą św.:
– Ojcze, jakie dobrodziejstwa otrzymujemy uczestnicząc we Mszy św.?
– Nie można ich zliczyć. Poznamy je dopiero w Raju.
– Czym jest dla Ojca Msza św.?
– Świętym związkiem z Męką Jezusa. Moja odpowiedzialność jest wyjątkowa w świecie (dodawał roniąc łzy).
– Co jest w Ojca Mszy św.?
– Cała Kalwaria!
– Ojcze, proszę powiedzieć, co Ojciec przeżywa w czasie Mszy św.
– Wszystko, co Jezus zniósł w czasie Swej Męki, także i ja cierpię w sposób niedoskonały, w takim stopniu, w jakim to dopuszczone dla stworzenia ludzkiego…
– Czy w czasie Boskiej Ofiary bierze Ojciec na siebie nasze nieprawości?
– Nie można uczynić inaczej, bo to stanowi część Boskiej Ofiary.
– W jakiej chwili cierpi Ojciec najbardziej w czasie Mszy św.?
– Cierpienie stale rośnie, ale przede wszystkim od Konsekracji do Komunii św.
– Czy Ojciec powtarza też słowa, które Jezus wypowiedział na krzyżu?
– Choć niegodnie, czynię to.
– A do kogo mówi Ojciec „Niewiasto, oto syn Twój”?
– Mówię do Maryi: „Oto synowie Twego Syna”.
– Czy Najświętsza Panna jest obecna, aby uczestniczyć w Ojca Mszy św.?
– A sądzicie, że Ona nie zajmuje się sprawami Swego Syna?
– Kto jeszcze jest obecny przy ołtarzu?
– Cały Raj…
– Czy chciałby Ojciec móc odprawiać więcej niż jedną Mszę św. w ciągu dnia?
– Gdyby to zależało jedynie ode mnie, nigdy nie odchodziłbym od ołtarza…
*
O. Bernard Romagnoli napisał:
„Kiedy po raz pierwszy uczestniczyłem we Mszy św. odprawianej przez o. Pio w momencie konsekracji zauważyłem na jego twarzy pewne ruchy i skurcze, które wtedy wydały mi się trochę dziwne, ale później, zastanawiając się nad tym, zrozumiałem, że przeżywał on w owej chwili mękę Ukrzyżowanego. Rzeczywiście, było wiadomo, że podczas Mszy św. ojciec Pio przeżywał na nowo mękę Jezusa, ofiarę miłości i cierpienia.”
Kard. Siri stwierdził:
„Odnawiała się w nim, na ile to możliwe w kimś, kto nie jest Synem Bożym, męka Jezusa Chrystusa.”
To wszystko – ojciec Pio cały zawiera się w tym stwierdzeniu.
Kard. Parente napisał: „Ojciec Pio w swej nadzwyczajności i tajemnicy odtwarza na nowo Chrystusa – Miłość ofiarowaną za życie ludzkości.”
Długo można by tak ciągnąć wypowiedzi, lecz i te już wystarczą, by odkryć uczucia ojca Pio i móc sobie wyobrazić, dlaczego tak wielka liczba ludzi przybywała i to z tak daleka, by uczestniczyć w jego Mszy św. i także by zrozumieć, dlaczego trwała ona tak długo.
[początek tej strony]
CHARYZMATY OJCA PIO
Pan obdarzył swego sługę charyzmatami tak licznymi, jak i zróżnicowanymi. Wspomnieliśmy już o jego zażyłości z aniołem stróżem. Niebieski towarzysz pomagał mu odeprzeć szatańskie ataki, a kiedy nie pomagał mu dostatecznie… obrywało mu się. Ojciec Pio wysyłał swego anioła stróża w różnych sprawach do różnych osób i również prosił różne osoby, by u niego załatwiały różne sprawy za pośrednictwem swych aniołów. I udawało się to cudownie! Święty zakonnik znał jedynie swój neapolitański dialekt, włoski i łacinę, której uczył się w czasie studiów. Tymczasem mógł słuchać spowiedzi we wszystkich językach świata. Kiedy pytano go, jak to możliwe, stwierdzał: „To bardzo proste. Mój anioł stróż wszystko mi tłumaczy!”
[początek tej strony]
DAR CZYTANIA W DUSZY
Padre Pio miał, podobnie jak święty proboszcz z Ars, dar czytania w duszach. Nie można było nic przed nim ukryć i to przynosiło ulgę wielu penitentom, którzy przystępowali do spowiedzi. Ojciec przypominał grzechy ich życia nawet te całkowicie zapomniane, ale też nie oszczędzał penitentom zbawczego upokorzenia wyznania ich. Często te spowiedzi były początkiem nawróceń. Ten czy tamten przybyły z ciekawości lub z zamiarem wykpienia lub zdemaskowania jakiegoś oszustwa, a znajdował się sam nie rozumiejąc jak na klęczkach przy konfesjonale dokonując spowiedzi generalnej, całkiem niespodziewanie, a potem odchodził z wewnętrzną radością, jakiej nigdy wcześniej nie znał.
Liczni są ateiści i masoni, którzy po nawróceniu gorliwie popierali stygmatyka. Przyjąwszy zakład pewien adwokat, znany mason, udał się pewnego dnia do San Giovanni Rotondo. Ojciec Pio rozmawiał z kilkoma osobami. Widząc go, zostawił rozmówców i podszedł do niego mówiąc: „Jak to? Pan tutaj? Przecież pan jest masonem!” Kiedy mężczyzna to potwierdził, O. Pio zapytał: „A jakie zadanie ma masoneria?” – „Zwalczać Kościół” – padła odpowiedź. I nagle adwokat odczuł w sobie miłość Boga do oddalonych od Niego. Wyspowiadał się i rozpoczął nowe życie.
I tak nawróceni lekarze, prawnicy, dziennikarze gorliwie bronili stale oczernianego i wyśmiewanego zakonnika.
Kiedyś zdarzyło się, że zabito pewnego człowieka, a morderca nie został ukarany, bo zbrodni nigdy nie udało się wyjaśnić. Przyszedł jednak do spowiedzi. Ale nie powiedział o swej zbrodni. Na koniec ojciec Pio zapytał: „To wszystko, mój synu?” Mężczyzna milczał, choć ojciec powtórzył trzy razy pytanie. Spowiednik pogrążył się w modlitwie, potem wziął mężczyznę za ramię i zaprowadził do kościoła. Tam grzesznik zemdlał, bo w ławce ujrzał człowieka, którego zabił! Kiedy odzyskał przytomność ojciec Pio zaprowadził go z powrotem do konfesjonału, gdzie ten wyznał swą winę. Odszedł rozgrzeszony.
Kiedy pytano ojca Pio, jaką ma misję do spełnienia na ziemi, odpowiadał: „Jestem spowiednikiem”. Spowiadał 16-17 godzin dziennie, w wyjątkowych wypadkach nawet do 19 godzin! A wszystko to bez jedzenia. Zresztą i tak przyjmował nikłe racje. Trzeba było zorganizować specjalną służbę porządkową przy jego konfesjonale. Jeden z braci rozdzielał kartki z numerami.
«Stał się cud – wyznała kiedyś pewna włoska dama – mój mąż się wyspowiadał! Nie chciał się udać w podróż do San Giovanni Rotondo, prosiłam go, by ofiarował mi ją jako prezent urodzinowy. Najpierw wpadł w gniew, a potem przystał na moje pragnienie, mówiąc: Ale nie każ mi iść do spowiedzi.» Mężczyzna uczestniczył we Mszy św. Ojca, a po niej pośpieszył do zakrystii i upadł na kolana. Wrócił do małżonki z rozradowaną twarzą” „Gotowe. Wyspowiadałem się.” Nie rozumiał przyczyny. Nie potrafił rzec nic innego jak tylko: „Cóż chcesz, po tej Mszy św. nie mogłem się nie wyspowiadać. To było silniejsze ode mnie. Czułem się do tego przymuszony. Tu wszystkim kieruje jakby niewidzialna ręka.»
Jedna z osób, która napisała biografię Ojca, Maria Winowska, opowiada, jak pewnego dnia jakiś kupiec z Genui przybył do San Giovanni Rotondo po 52 godzinach podróży, wioząc list, który kazano mu dostarczyć ojcu Pio. Ten spojrzawszy na niego powiedział: „Czy chcesz się wyspowiadać? Kiedy byłeś ostatnio w spowiedzi?” – „Kiedy miałem siedem lat!” – „A kiedy przestaniesz prowadzić to ohydne życie?” Mężczyzna poczuł, że jest zdemaskowany, wyspowiadał się i jego serce napełniła radość.
Ojciec Pio przejawiał czasem anielską łagodność wobec penitentów, a czasem surowość, która mogła się wydawać przesadna. Pewna Angielka uklękła kiedyś przy jego konfesjonale: „Dla pani nie mam czasu” – powiedział jej zamiast powitania. Przygnębiona kobieta powróciła po 5 dniach, aby usłyszeć te same słowa. Po upływie dwudziestu dni ojciec przyjął ją mówiąc: „Biedna ślepa, zamiast uskarżać się na surowość z mojej strony powinnaś postawić sobie pytanie, jakże Miłosierdzie może cię przyjąć po tak wielu latach świętokradztw… Czyż dla zachowania szacunku nie przystępowałaś do Komunii św. u boku męża i matki w stanie grzechu śmiertelnego?”
Kobieta zalała się łzami. Rozpoczął się jej wielki powrót do Boga.
Straszliwy widok przedstawiał o. Pio cierpiący w konfesjonale. Często jak proboszcz z Ars płakał, tak wielkim przerażeniem napawał go grzech. Mawiał: Nigdy nie zostanie zrozumiane, co znaczy buntować się przeciw Bogu.
Nie lubił też rozróżniania grzechów śmiertelnych od grzechów powszednich. Dla niego każdy grzech był straszny, bo był odrzuceniem miłości Bożej. Wolałby umrzeć tysiąc razy niż ujrzeć, jak błoto grzechu dotyka jego duszy. W konfesjonale ze wszystkich sił walczył, żeby penitent pojął Kim był Ten, którego miłość grzesząc znieważył. Jego współbracia zastanawiali się, dlaczego przy konfesjonale tak wiele dusz traktował surowo. Zrozumieli, że postępuje tak z natchnienia Bożego.
On, który miał dar jasnowidzenia w stosunku do innych, żył sam niemal ciągle w nocy duszy. Istnieją listy, które kierował do różnych kierowników duchowych. Za każdym razem mówił im o swej wielkiej niegodności, przekonany o tym, że wielce obraża Boga, lękał się utraty wiary. Często myślał, że z powodu swych grzechów zostanie na wieczność potępiony. Te diabelskie pokusy były z pewnością dopuszczone przez Boga, aby go doświadczyć, jak i po to, żeby zwiększyć jego zasługi oraz po to, by rozwinąć jego pokorę. To było potrzebne, gdyż już za życia wszyscy uznali go za świętego: nosił stygmaty, odprawiał Mszę św. tak jak nikt na świecie, co dnia czynił cuda. Każdemu groziłoby wpadnięcie w pychę.
[początek tej strony]
DAR BILOKACJI
Inny z jego darów to dar bilokacji. Istnieją dowody na to, że od czasu wystąpienia z armii w r. 1916 ojciec Pio nigdy nie opuścił San Giovanni Rotondo, a jednak był widziany w wielu miejscach na świecie, nawet w Kalifornii…
Przytoczmy najpierw wydarzenie opisane przez franciszkańskiego biografa. Za czasu pontyfikatu Piusa XI z powodu licznych przejawów zazdrości, ludzie Kościoła oskarżyli go o uchybienia, których nigdy nie popełnił. Święte Oficjum (obecnie: Kongregacja Nauki Wiary), bez głębszego badania zastosowała wobec niego surowe sankcje zakazując mu publicznie odprawiać Mszę św., spowiadać, pisać do duchowych synów i córek. Pomimo to lud, wiedząc, że był to święty, nadal przybywał tłumnie do San Giovanni Rotondo. Zastanawiano się nad suspendowaniem go, co oznaczałoby zakaz odprawiania Mszy św. nawet prywatnie. Aby podjąć tę ważką decyzję Święte Oficjum zebrało się w komplecie, w obecności Papieża. Podczas dyskusji tego szacownego gremium ujrzano, jak wchodzi kapucyn z dłońmi ukrytymi w rękawach. Szedł krokiem powolnym, lecz pewnym. Zakonnik podszedł wprost do Papieża i zanim któryś z kardynałów mógł się odezwać upadł do nóg Papieża, ucałował jego stopy i wyraził błaganie: „Ojcze Święty, dla dobra Kościoła i dusz nie pozwól im tego uczynić”. Poprosił o błogosławieństwo, wstał i wyszedł. Niektórzy kardynałowie zapytali strażników, dlaczego – pomimo oficjalnego zakazu – pozwolili wejść temu mnichowi. Oszołomieni powiedzieli, że nie widzieli nikogo.
Pius XI zakazał im mówić o tym komukolwiek, natychmiast przerwał spotkanie i nakazał jednemu z kardynałów udać się do San Giovanni Rotondo, by zapytał Gwardiana, gdzie znajdował się ojciec Pio w dniu spotkania i w jego godzinie. Dodał stanowczym tonem: Powiedzcie mu, że może swobodnie odprawiać Mszę św. w kościele. Gwardian zapewnił kardynała, że o. Pio wcale nie opuszczał klasztoru i że w godzinie spotkania udał się na chór odmówić Oficjum.
Inne wydarzenia przytacza o. Cataneo, także biograf ojca Pio. Pewnego dnia stygmatyk zatrzymał się przed oknem na korytarzu klasztornym. Nagle przejęty odległą wizją zamarł. Jeden ze współbraci przechodząc ujrzał go, pocałował w rękę, lecz ojciec niczego nie zauważył. Współbrat usłyszał, jak wypowiadał słowa rozgrzeszenia… W kilka dni potem Gwardian otrzymał telegram z podziękowaniem za przysłanie do Turynu ojca Pio, który rozgrzeszył chorego w chwili śmierci. A przecież on nie opuścił klasztoru…
W czasie II wojny światowej pewien generał, Bernardo Rossini, z bazy wojskowej w pobliżu Bari, dowiedziawszy się, że magazyn wojskowy znajduje się tuż obok San Giovanni Roitondo zorganizował wypad, by go zniszczyć. Stanął na czele eskadry, lecz przybywszy w pobliże celu ujrzał wznoszącego się z ziemi zakonnika z podniesionymi rękoma, który zabraniał mu wstępu. Stacje samolotów nie odpowiadały. Bomby spadły w inne, bezpieczne miejsce, samoloty zaś zawróciły do bazy. Po jakimś czasie generał, który nie był wierzący, usłyszał o mnichu z klasztoru w San Giovanni Rotondo, który dokonywał cudów. Postanowił się tam udać, aby go zobaczyć… i rozpoznał w nim zakonnika, którego widział w górze. Ojciec położył mu rękę na ramieniu, mówiąc dobrodusznie: „A więc to ty chciałeś nas wszystkich zabić?” Generał był zaskoczony, lecz zwyciężyło go spojrzenie ojca Pio. Nawrócił się.
Można przytoczyć setki poświadczonych nawet przez biskupów i kardynałów, kapłanów oraz przez osoby świeckie przypadków bilokacji.
[początek tej strony]
DAR UZDRAWIANIA
Ojciec Pio miał też charyzmat uzdrawiania. Zawsze powtarzał: „To nie ja uzdrawiam, lecz Pan. Ja się tylko modlę.” Albo: „To nie moja sprawa, lecz Matki Bożej”. Jakże wysłuchiwana była jego modlitwa!… Święci są zawsze pokorni.
W noc Bożego Narodzenia w roku 1939 urodziła się mała dziewczynka Gemma de Giorgi – bez źrenic. Była więc skazana na to, że nigdy nie będzie widzieć. Miała 6 może 7 lat, kiedy jej rodziców odwiedziła ciocia zakonnica. Poradziła im udać się do ojca Pio. Napisała do niego, a on odpisał: „Droga córko, zapewniam cię, że będę się modlił za dziewczynkę.” Babcia towarzyszyła jej do San Giovanni Rotondo. Po Mszy św. obydwie udały się do spowiedzi. Była to pierwsza spowiedź dziewczynki i babcia chciała, aby korzystając ze spotkania z o. Pio przystąpiła do I Komunii św.
Ponieważ podczas spowiedzi dziecko nie pomyślało o tym, by poprosić o uzdrowienie, babcia postanowiła to uczynić. Ojciec Pio odpowiedział jej: „Zachowaj ufność, córko. Dziewczynka nie powinna płakać, a ty nie powinnaś się niepokoić. Gemma widzi i ty o tym się dowiesz.”
Dziewczynka przystąpiła do I Komunii, podczas której O. Pio uczynił jej znak krzyża na oczach. Wracając pociągiem Gemma zauważyła, że widzi. Gdy udano się z nią do lekarza, stwierdził, że dziecko widzi nie mając źrenic! Nie potrafił tego wyjaśnić. Ukończyła studia, podjęła pracę. Dziś widzi nadal, stawiając czoła logice nauki.
Sześciomiesięczne niemowlę było w beznadziejnym stanie. Jego matka postanowiła pokusić się o to, co niemożliwe, aby spróbować ocalić dziecko. Postanowiła je zawieźć do ojca Pio. Podróż była długa i jak można było się obawiać dziecko umarło w drodze. Wiara matki nie zachwiała się. Owinęła dziecko w kilka pieluszek i włożyła je… do walizki. Przybywszy do San Giovanni Rotondo pobiegła do kościoła i stanęła z niewiastami oczekującymi na spowiedź. Gdy nadeszła jej kolej upadła na kolana przed ojcem i otwarła walizkę. W kościele był nawrócony lekarz. Orzekł, że jeśli dziecko nie umarłoby od swej choroby, to udusiłoby się w walizce. Na widok małego ciała ojciec Pio głęboko się wzruszył. Wzniósł oczy ku niebu i zaczął się modlić, potem powiedział do zalanej łzami matki, której płacz słychać było w całym kościele: „Dlaczego krzyczysz tak głośno? Czy nie widzisz, że twój syn śpi?» Dziecko istotnie spokojnie spało.
[początek tej strony]
NIEZWYKŁE ZAPACHY
Można tu wspomnieć jeszcze o jednym charyzmacie ojca Pio, o którym jego duchowi synowie i córki świadczą do dziś: o zapachach. Niektórzy mistycy wydzielali zapachy i nie można się tu powstrzymać przed myślą o ludowym wyrażeniu dotyczącym osoby, która prowadziła przykładne życie i o której mówi się, że umarła wydzielając zapach świętości [po polsku mówimy częściej: „w opinii świętości” – przyp. red.]. Jeśli chodzi o ojca Pio tysiące osób dały o tym świadectwo: zapach często zapowiadał uzdrowienie lub szczególną łaskę (oznaczały dar specjalnej opieki, nawrócenie drogiej osoby itd.). Miły zapach rozchodził się w jego obecności lub z przedmiotów, które były przez niego pobłogosławione lub po prostu dotknięte doświadczano nawet w odległości tysięcy kilometrów. To były głównie zapachy kwiatów: lilii, fiołków, róż, jaśminu i inne. Zapach mógł pojawić się nagle i nagle zniknąć. Czasem wystarczyło pokazać kilka przeźroczy z jego życia, by cała sala wypełniła się niezwykłym zapachem.
Zapach lilii był często spostrzegany jako znak uzdrowienia. Tak było we wrześniu 1951 r. z naczelnikiem stacji kolejowej w Rzymie. Został tak uprzedzony o mającym się dokonać cudzie wyzdrowienia z raka gardła, podczas gdy udzielono mu już wiatyku. W ostatniej chwili dano mu do ucałowania zdjęcie ojca Pio. Wszyscy członkowie rodziny, którzy uczestniczyli w tym, poczuli utrzymujący się miły zapach. Byli pomiędzy nimi też niewierzący. Umierający, który od dawna nie potrafił mówić, odezwał się nagle: „Zdejmijcie te wszystkie bandaże, jestem zdrowy.”
Czasem działo się to w czasie Mszy św., czasem w konfesjonale. Jego rany, które powinny były wydzielać woń rozkładającej się krwi, wydzielały miły zapach.
Innym razem ojcowie franciszkanie, wracając pociągiem z San Giovanni Rotondo odczuli w przedziale zapach. Towarzysze podróży zastanawiali się, co to mogło być. Zjawisko towarzyszyło im aż do Rzymu.
Jeden z braci posiadał cukier pobłogosławiony przez ojca Pio i napełniał on takim zapachem jego celę, że Gwardian dopytywał się, skąd on pochodzi, bo można go było odczuć nawet na korytarzu. Nie dało się tego ukryć przed przełożonymi.
W pewnym klasztorze franciszkańskim był chory jeden z braci. Poprosił swego współbrata, jednego z biografów ojca Pio, aby przyniósł mu nagranie głosu Ojca. Zaledwie zaczął słuchać, a już celę wypełnił przenikliwy zapach. Ojciec Pio przyniósł tak pociechę cierpiącemu bratu.
[początek tej strony]
DAR PROROCTWA
Wśród innych charyzmatów można przytoczyć dar proroctwa. Wiele zapowiedzi już się zrealizowało, m. in. ta dana młodemu Karolowi Wojtyle, że będzie Papieżem… Także dar niewidzialności, niejako przeciwieństwo daru bilokacji. Gdy niestosowni goście przychodzili do niego z niegodziwą intencją, zdarzało się, że mijali go nie dostrzegając go. Dopiero po ich odejściu można było ponownie dostrzec ojca Pio. Miał on też często kontakt z duszami w Czyśćcu. Przychodziły prosić, aby modlił się o ich uwolnienie. Zdarzało mu się pocieszać osoby niespokojne o los zmarłego. Mówił im, że ich bliski jest zbawiony lub że przebywa już w chwale nieba.
[początek tej strony]
DOM ULGI W CIERPIENIU
Miłość ojca Pio dla braci i sióstr nie miała granic. Prosił dla nich i często otrzymywał łaskę uzdrowienia, lecz czasem niebo nie udzielało tej łaski i smucił się tymi, którzy nie zostali uzdrowieni. Zastanawiał się: „Wielu otrzymuje od Pana w sposób widowiskowy uzdrowienie z ich chorób. Ci jednak, którzy nie znajdują się w tym planie, czy są skazani na noszenie krzyża swych boleści? Czy nie można dla nich nic uczynić?”
Ojciec mówił, że w każdym chorym trzeba dostrzec obraz Chrystusa cierpiącego i uczynić wszystko, aby im ulżyć. To tak przyszła mu myśl, by powstało dzieło nazwane „Domem Ulgi w Cierpieniu”. I tak w czasie trwającej wojny, 9 stycznia 1940 roku zrodziło się w celi pokornego zakonnika dzieło, które miało być wkrótce znane na całym świecie. Jak wskazuje nazwa nie miał to być zwykły szpital, bo w takim budynku troską otacza się jedynie ciało. Ojciec Pio pragnął, aby w tym Domu leczono też serce i duszę, z myślą o słowach Nauczyciela: „To, co uczyniliście najmniejszemu z Moich braci, Mnieście uczynili.” Budowę opóźniła wojna, jednak kiedy powrócił pokój, zaczęły zewsząd napływać ogromne sumy, szczególnie z Ameryki. Trzeba było podjąć znaczące prace i to dopiero w 1956 można było otworzyć drzwi do szpitala największego i najnowocześniejszego w Europie. Sale szybko się zapełniły tym bardziej, że opieka lekarska była darmowa, bogaci płacili za biednych, a dobrze się mający za chorych. Lekarze i personel nie otrzymywali wynagrodzenia.
W maju 1987 roku Papież Jan Paweł II odwiedził ten szpital.
[początek tej strony]
DIABELSKIE ATAKI
Ojciec Pio nie mógł wyrywać tysięcy dusz piekłu, aby nie odczuć zemsty tego, którego nazwał „niebieskobrodym”. Szatan ukazywał się więc stale albo sam, albo za pośrednictwem swych – jak ich nazwał Ojciec – „kozaków”. Pochlebstwa i brutalności przeplatały się: zrzucanie z łóżka, bezlitosne bicie, przewracanie wszystkiego co miał w celi, rozlewanie atramentu na otrzymane listy tak, iż nie można było ich odczytać. Wszystkie te próby miały go pogrążyć w rozpaczy. Biedny ojciec był nieraz tak zmaltretowany, że sądził, iż umiera. Pewnego dnia przyszedł do niego z wizytą człowiek przypominający kierownika duchowego, utrzymując, że chce go wyspowiadać. Zdziwiony jego dziwnym wyglądem i niemiłym zapachem o. Pio rzekł: „Zawołaj: niech żyje Jezus!” Gość zniknął, zostawiając za sobą woń siarki. Kiedy uwalniał opętanych i wtedy „niebieskobrody” protestował i zadawał mu nowe udręki. Wyobraźnia tego, którego Chrystus nazwał Księciem tego świata wydaje się nieograniczona. Doszło nawet do tego, że pewnego dnia szatan zasiadł w konfesjonale Ojca Pio i oświadczył młodej dziewczynie, że jest potępiona. Ona zaś, załamana poszła odszukać Gwardiana. Ten zrobił gorzkie wyrzuty ojcu Pio. Łatwo mu było się wytłumaczyć, skoro nie opuszczał swej celi. Dziewczyna powróciła i wyspowiadana przez ojca Pio odeszła uspokojona.
To także szatan popchnął niektórych ludzi do zniesławienia stygmatyka aż zakazano mu sprawować publicznie Najświętszą Ofiarę oraz spowiadać. Zbyt dobrze wiedział szatan, ile kosztowało go działanie ojca Pio. Te diabelskie machinacje trwały jednak tylko przez dziesięć lat. Na końcu zawsze zwycięża Bóg.
Nieprzyjaciel przeciwstawił mu nawet współbraci. Dom Ulgi w Cierpieniu otrzymywał znaczące dary pieniężne. Przez statuty ojciec Pio był ich gwarantem aż do śmierci. Tymczasem niektóre domy kapucynów popadły w ruinę i usiłowały część wpływów przeznaczyć na zasilenie swych finansów. Ojciec Pio się na to nie zgadzał, dlatego również dotknęło go zniesławienie.
[początek tej strony]
KONIEC KALWARII
22 września 1968 roku stygmaty wyryte przed 50 lat znikły. Od r. 1919 ojciec Pio wiedział, że to będzie znak, iż pójdzie na spotkanie z Tym, któremu poświęcił całe życie przyjmując bez zastrzeżeń wszelkie cierpienia fizyczne i duchowe, które mu się podobało zesłać, aby pomóc nawrócić grzeszników i otworzyć Niebiosa wielkiej liczbie spośród nich. I rzeczywiście 23 września 1968 r. o 2.30 odszedł do tego, który posłużył się nim w sposób tak niezwykły. Jeszcze w przeddzień odprawił Mszę św. i spowiadał aż do wieczora. Ponad 100 tys. ludzi uczestniczyło w pogrzebie. Mszę św. celebrowało 35 kapłanów i 2 biskupów.
Dziś, z Nieba, Ojciec Pio nadal wyprasza wszelkie rodzaje cudów, tak samo jak za życia. A jego zapach nie raz wskazuje, że jest z nami. Proces beatyfikacyjny jest zakończony i można nie bez słuszności przypuszczać, że w historii Kościoła uzna się go wkrótce za jednego z największych świętych i to nie tylko naszego wieku.
L. CouëtteNa podst.: Stella Maris nr 9/97 str. 1-4 (Niezwykłe życie Padre Pio (1887-1968); Żyjący wizerunek Jezusa ukrzyżowanego) oraz nr 10/97 str. 10-14. Przekł. z fr.: E.B.
[początek tej strony]
2) Modlitwa o wyniesienie na ołtarze Sł. B. Ojca Pio
O Jezu, źródło łask i miłosierdzia, Ofiaro za grzeszników, pobudzony miłością do naszych dusz, Któryś dobrowolnie poniósł śmierć za nas na krzyżu, prosimy Cię pokornie o uwielbienie na ziemi, jak i w niebie, Sługi Bożego Ojca Pio z Pietrelcina, który tak żywo uczestniczył w Twoich cierpieniach, ukochał Cię tak silnie i tak dużo uczynił dla dobra dusz ludzkich.
Prosimy Cię zatem gorąco o przyznanie nam przez wstawiennictwo Ojca Pio łaski…………, którą usilnie pragniemy osiągnąć według Twej Bożej woli. Amen.
Ojcze nasz… Zdrowaś Maryjo… 3 x i Chwała Ojcu…w: „Vox Domini” nr 1-2/98, str. 2-6
[początek tej strony]
3) OFIARA EUCHARYSTYCZNA OJCA PIONie sposób zliczyć publikacji na temat znanego na całym świecie kapucyna, tak hojnie obdarowanego przez Niebo. Z jednej z nich przytaczamy fragment, który wskazuje dobitnie na to, że Ojciec Pio całą swą osobą i przez całe swe życie dawał świadectwo tego, czym jest naprawdę Najświętsza Ofiara oraz ukazujący, iż nie bez przyczyny można go nazwać prawdziwym męczennikiem Eucharystii…
«…„Gdy jestem przy ołtarzu – mówił – mam wrażenie, że chyba się skończę; czuję jak mnie pochłania i pali jakiś ogień. Nie mogę tego opisać; co to wszystko oznacza, sam nie wiem”.
Mówił o tym dogłębnie wstrząśnięty, wszak wiedział, jak niepojętych rzeczy dokonuje Pan za jego przyczyną. Czuł się uprzywilejowany, ponieważ jak podkreślał, codziennie przyjmował Jezusa „przy stole aniołów”. Był nienasycony owego chleba aniołów, choć musiał z tego powodu staczać długotrwałe walki z kusicielem, który starał się go zbić z tropu, zaniepokoić, odebrać duchową radość. Cóż, ów nieprzyjaciel wiedział doskonale, jakie korzyści przynosi Ojcu Pio codzienne celebrowanie Eucharystii, wielkich doznawał duchowych rozkoszy przyjmując Komunię św. Nawet postronni świadkowie widzieli, jak jego oblicze i serce płonęły jakimś niezwykłym żarem, a na twarzy malowała mu się przedziwna przyjemność i słodycz. Jedynym jego pragnieniem w takich chwilach było, aby mógł na zawsze pozostać w takim zjednoczeniu z Bogiem; czuł się wówczas tak, jakby znalazł się już w raju.
Pio zwykł mawiać, że na świecie mogłoby nie świecić słońce, nigdy jednak nie może zabraknąć Mszy św. Tysiącom ludzi przybywającym do San Giovanni Rotondo utkwił w pamięci ów niezwykły obraz wpatrującego się godzinami w krzyż zakonnika. Tajemnica cierpienia łączyła ich obydwu. Nad ołtarzem wisiał przykuty do krzyża Bóg-Człowiek. Poniżej, przykuty do ołtarza słaniał się kapłan. Zwieszona z krzyża głowa Chrystusa i wyciągnięta w górę twarz Jego ucznia – taką scenę zapamiętywał każdy. Modląc się ów uczeń płakał. Łkanie wstrząsało jego ciałem. Jakiż to rzadki, niecodzienny widok w katolickich kościołach. Od czasów proboszcza z Ars, Jana Vianneya, możemy lepiej zrozumieć, co czuje kapłan celebrujący na ołtarzu dramat Golgoty, a zarazem misterium dziękczynienia za zbawienie.
Ojciec Pio długo przygotowywał się na to spotkanie z Jezusem. Od godziny drugiej w nocy już nie spał. Jak mawiał: „Nigdy nie ma dość czasu, aby dobrze przygotować się do Komunii św.”. Odczuwał głód i wielkie pragnienie, aby posiąść Najwyższe Dobro, a kiedy już zjednoczy się z Nim, miał wielką ochotę powiedzieć Jezusowi: „Już dosyć! Już więcej nie potrafię pomieścić, przyjąć!” Zdawało mu się, że już nie jest na tym świecie. Nie pragnął niczego więcej, tylko tego, aby ten stan trwał jak najdłużej.
Sądził, że każdy przeżywa podobnie to spotkanie z Synem Bożym w Najświętszym Sakramencie, a zwłaszcza duchowni. Bolał niezmiernie, kiedy się przekonał, że wielu nie czuje tego żaru w duszy, odprawiając czy uczestnicząc w Mszy św. jak w nie różniącym się niczym zebraniu ludzi…
…Z biegiem lat stało się już żelaznym zwyzajem, tak w lecie jak i w zimie, że Pio odprawiał Mszę św. o 5 rano. Dlatego już od godz. 2 gromadzili się ludzie przed drzwiami kościoła, modląc się i śpiewając oczekiwali świtu. O godz. 4 było ich już tylu, że wystarczyło, by zapełnić połowę kościoła. Kto przychodził później, niewiele mógł zobaczyć. To była dla pielgrzymów dodatkowa ofiara, któż jednak nie chciał dostać się jak najbliżej ołtarza?
Kiedy o wpół do piątej otwierano kościół, wierni zdobywali go szturmem. W jednym momencie pobożna rzesza zamieniała się w rozbiegany tłum, każdy pędził w upatrzone miejsce, rozpychano się z krzykiem, walczono o każdy dogodny skrawek w świątyni. Dopiero z chwilą pojawienia się Ojca Pio zamierał tumult, udawało się porządkowym zaprowadzić spokój. Odtąd już nikt nie musiał nikomu zwracać uwagi. Cisza ogarniała wszystkich.
Zanim jednak zakonnik pojawił się przy ołtarzu klęczał dłuższy czas w zakrystii. Nie miał tam jednak spokoju. Wielu księży oraz ludzi protegowanych przedkładało mu swoje prośby i potrzeby. Pio kiwał głową ze zrozumieniem, słuchał jakby jednym uchem, myślał bowiem o swojej duchowej ofierze, którą łączył z ofiarą Chrystusa. Opóźniał odprawienie Mszy, bardzo wolno ubierał się w szaty mszalne, przyklękał co chwilę i na krótki czas zatapiał się w modlitwie. Podkreślał wielokrotnie, że nie czuje się godny odprawiać Najświętszej Ofiary, płakał z tego powodu, drżał na ciele. A później, poruszając się z trudem, wychodził z zakrystii do ołtarza. Każdy krok sprawiał mu ból, słaniał się pod jakimś niewidzialnym ciężarem, poruszał bardzo wolno rękami. Mimo ogromnego cierpienia, idąc na słaniających się nogach, potrafił stać za ołtarzem po kilka godzin. Kiedy go poproszono, by to wyjaśnił, odpowiedział: „Odprawiając Mszę św. nie odczuwam zmęczenia, ponieważ nie stoję na nogach, lecz wiszę na krzyżu razem z Jezusem, jako Jego pomocnik w wielkim dziele zbawienia. To Pan tak sprawił, nie z powodu jakichś moich zasług, ale wyłącznie ze swojej najwyższej dobroci”. Mszę odprawiał najczęściej przy głównym ołtarzu. Kilkuset pielgrzymów mogło z bliska przyglądać się, jak modli się w skupieniu, jak od czasu do czasu chwyta się za skronie pragnąc złagodzić ból głowy, czy jak mówiono: zwolnić ucisk cierniowej korony. Pod koniec życia nie potrafił schylić się, by ucałować ołtarz.
Wielu próbowało opisać sposób odprawiania Mszy przez Ojca Pio, jednak ludzka mowa, mimo najumiejętniej dobranych słów, nie może oddać tego, co jest istotą eucharystycznej Ofiary, co dokonywało się za przyczyną tego zakonnika w ludzkich sercach. Wielu, którzy przybywali do San Giovanni Rotondo, nie miało pojęcia, że uczestnictwo w Mszy może wzbudzić taki entuzjazm. Opowiadali potem z wypiekami na twarzy, że Ojciec Pio za ołtarzem przestawał być zwyczajnym kapłanem; przeobrażał się w świadka Chrystusowej Ofiary; był uczestnikiem cierpień na Golgocie, ukrzyżowanym mistycznie razem z Jezusem.
W czasie Mszy na twarzy Ojca Pio malował się głęboki wyraz cierpienia, całe ciało przebiegały skurcze, przy każdym powstaniu z przyklęknięcia wydawało się, jakby przygniatał go ogromny ciężar.
Ktoś się wyraził, że Pio nie odprawiał Mszy, to nie było sprawowanie obrzędu. On brał udział w misterium Golgoty, był jej współofiarnikiem. Potwierdzają to jego słowa. Na pytanie braci: „Kto nam po twojej śmierci będzie służył takim wzorem?” odpowiedział: „Pójdziecie pod tabernakulum, tam spotkacie Jezusa, a z Nim także mnie”. Czy te słowa należy rozumieć dosłownie, czy ktoś nie uzna ich za bluźnierstwo?
Kiedy np. w czasie Mszy wpadał w ekstazę, zwłaszcza na Gloria lub Credo, odnosiło się wrażenie, że ogląda na własne oczy to, o czym w modlitwie mówi, że rozmawia z kimś, kogo tylko on sam widzi. Jego twarz odzwierciedlała te wewnętrzne doznania. Można było tylko się dziwić, dlaczego tak rzadko gościła w tych chwilach na jego twarzy radość. Najczęściej rysowało się na niej cierpienie.
Kiedy przerywał modlitwy i wpadał w ekstazę, uczestnicy Mszy przeżywali podobne chwile wewnętrznego uniesienia, jak gdyby także im udzielała się łaska. Iluż nawróciło się pod jego wpływem! Pod koniec II wojny światowej, tuż po wyzwoleniu Rzymu, setki żołnierzy amerykańskich otrzymały specjalne zezwolenia, by pojechać do San Giovanni Rotondo i uczestniczyć w Mszy Ojca Pio. Wielu z nich przechodziło z protestantyzmu na katolicyzm. Takie było widzialne oddziaływanie niewidzialnego Boga.
Wielkie wrażenie czyniły również łzy, które spływały mu po twarzy. Mokrą od łez i potu chusteczką obcierał oczy i skronie, by po chwili kontynuować Mszę. Potem, na Ofiarowanie, podnosił patenę oraz kielich i wypowiadał prośby, które przez niego składali pielgrzymi. Na ołtarzu leżały karteczki i koperty, które zawierały modlitwy o różne dary i łaski; także polecał Bogu swoich duchowych synów i córki. Długą listę ich imion wymieniał z pamięci.
Najtrudniej przeżywał moment Przeistoczenia. Cierpiał w dwójnasób. Rysy twarzy wyostrzały się, oczy zapadały w głąb, walczył ze sobą, z ran wypływała mu świeża krew. W tajemniczy sposób przeżywał na sobie konanie Chrystusa. W ciszy zalegającej kościół można było usłyszeć jego powtarzające się wezwanie: „Jezu, miłosierdzia”.
Zwłaszcza w okresie Wielkiego Postu jego cierpienia w czasie Przeistoczenia nasilały się. Ekstazy następowały jedna po drugiej, trwały po pięć i więcej minut. Nieraz ciszę kościoła przerywał czyjś szloch albo okrzyk: „wierzę”. Nierzadko słowa konsekracji wypowiadał z trudem, kilkakrotnie je rozpoczynał i jakby cofał się w pół słowa, marszczył brwi, pochylał głowę, zdawało się, że przygniatał go jakiś ciężar, że sposobi się do walki z kimś mocniejszym. Strużki potu spływały mu po czole, choć mogła być akurat zima. Porównanie do agonii jest chyba najbardziej trafne i tak dość często określano w książkach te chwile. On sam stawał się w tym momencie męczennikiem i dopiero kiedy uniósł w górę Hostię, rysy twarzy stawały się miękkie, promieniał spokojem. Zanim jednak uniósł Hostię w górę, brał ją w rękę, trzymał długo, milczał, odkładał, sięgał po chusteczkę, by wytrzeć płynące łzy, i znowu brał Hostię, pogrążał się w ekstazie, i wreszcie, po długiej ciszy, płaczliwym głosem wypowiadał słowa konsekracji. Podobnie czynił z kielichem. Chwile te nikomu nie dłużyły się, cisza panowała przejmująca, wielu wstrzymywało oddech. To było misterium, w którym brali udział wszyscy.
W czasie Komunii setki ludzi próbowało dopchać się do Ojca Pio, wielu przystępowało do Komunii: dopiero po Mszy, gdy zakonnik sam ją rozdzielał przy głównym ołtarzu. Była to okazja by z bliska: zobaczyć tylko jego palce, bowiem dłoń okrywał długi wykrochmalony rękaw alby. W czasie Mszy komunikował jedynie dzieci pierwszokomunijne oraz osoby tzw. uprzywilejowane: wybranych duchowych synów i córki, małżonków z okazji obchodzenia rocznicy ślubu, zakonników…
Bywało, że niektóre osoby pomijał. Pominięci wiedzieli dlaczego, głos sumienia bywał najlepszą pamięcią. Czasem zdarzało się odwrotnie, ktoś nie miał odwagi przystąpić do Komunii. Kiedy np. jeden z mężczyzn powiedział do niego: „Ojcze, nie jestem godzien przystąpić do Komunii św.”, odparł: „Co mówisz – godzien, kto właściwie jest godzien! Nikt! Wszystko jest łaską i miłosierdziem”.
Wróćmy jednak do opisu Mszy, do momentu, w którym następowało dziękczynienie. Ojciec Pio bowiem nie skąpił czasu na modlitwę. Uważał ją za rzecz świętą i nietykalną, za najbardziej wewnętrzną sferę w człowieku, którą każdy powinien w drugim uszanować. Najlepiej świadczą o tym przykłady. Kiedy jeden z dziennikarzy ze „Stampa Sera” stał wśród tłumu wiernych modlących się razem z Ojcem Pio i notował w pamięci różne sprawy do artykułu, usłyszał nagle głos zakonnika: „Synu, czy to jest odpowiednia chwila do zabawiania się notatkami? Źle czynisz wzniecając tyle hałasu dokoła księdza, który się modli.”
Pomińmy w tym wydarzeniu umiejętność czytania w myślach, jaką Pio posiadał. Ważne jest co innego: obrona wewnętrznej sfery ducha, którą różni żądni sensacji ludzie nieświadomie niszczyli. Ten nadzwyczajny zakonnik był jak czuły odbiornik krótkofalowy, który odbiera wszystkie fale. Dlatego tak łatwo można było zakłócić jego „pasmo odbioru”, zdenerwować bezmyślnością, błahostkami, natarczywością… Chociaż jego wnętrze można porównać do duchowej twierdzy, to najmniejszy poruszony kamień w tej budowli chwiał nią, rozpraszał wewnętrzne skupienie. Działo się tak dlatego, ponieważ Padre Pio nie pracował jedynie nad własną doskonałością, nie modlił się czy cierpiał dla siebie, ale czynił to z myślą o innych, zwłaszcza o tych, którzy, znaleźli się na jego drodze, których mu zlecono do nawrócenia czy uzdrowienia.
Dziękczynienie nie kończyło się razem z Mszą. Ojciec Pio klęczał najpierw długo w zakrystii, a potem szedł na swoje miejsce w chórze. Jak pisał w liście do o. Augustyna: „Po Mszy św. zostałem z Jezusem na dziękczynieniu. Jakaż to była niebiańska rozmowa! Serce Jezusa i moje złączyły się w jedno. Biły już nie dwa serca, ale tylko jedno. Moje serce znikło jak kropelka wchłonięta przez ocean” (18.04.1912).
Umęczone wieloletnim bólem ciało było jakby skarbnicą duchowych owoców; w nim, podobnie jak w Chrystusie, trwała wieloletnia agonia, tajemnicze współcierpienie z Jezusem, przynoszące tyle nadzwyczajnych łask dla innych. Aby jednak być tak oddany innym, musiał wyzuć się z samego siebie, wyzwolić i niejako pozbawić wszystkiego, co nie ma związku z Bogiem. Jego życie przemieniło się w totalną modlitwę, w obcowanie z Bogiem niemal „twarzą w twarz”, co przynależy już osobom zbawionym. To było powołanie do współodkupienia, które wyniszczało go stopniowo pogrążając coraz głębiej w tajemnicy paschalnej. Pascha była rzeczywistością, w którą włączył się całym sobą, stała się jego codziennym chlebem. „Miłość doskonałą – mówił – nabywa się dzięki posiadaniu przedmiotu tej miłości. Dlatego wstępowanie na Kalwarię jest owocne, choć się o tym nie wie”. Wyznawał ponadto: „Jestem ukrzyżowany z miłości!”…»Czesław Ryszka: „Winnica Padre Pio” Wrocław 1988, str. 133-135 „Kapłan” oraz str. 142-150 „Za ołtarzem”; w: „Vox Domini” nr 1-2/98, str. 8-9
-
http://www.voxdomini.com.pl/sw/sw20.html
**************
W związku z kanonizacją Ojca Pio (1887-1968) Stella Maris przedstawiła rozmaite artykuły z życia znanego kapucyna, stygmatyka z San Givanni Rotondo. Obecny tekst jest fragmentem książki jednego z jego biografów Ennemonda Boniface pt. Ojciec Pio – ukrzyżowany (Francuskie wyd. Table ronde, 1966, nakład wyczerpany)
Duchowe oddziaływanie Świętego Ojca Pio
DAR skupieniA I MODLITWY
DLA LUDU
Ci, którzy nigdy nie uczestniczyli we Mszy św. sprawowanej przez Ojca Pio, nie wiedzą, co oznacza – w odniesieniu do zgromadzonych na niej ludzi – słowo: gorliwość.
Oczywiście widziałem w różnych miejscach, zwłaszcza pielgrzymkowych, tłumy modlące się nabożnie. Często byłem tym zbudowany, czasem – wzruszony, lecz nigdzie i w żadnych okolicznościach, nie było mi dane zauważyć równocześnie takiej wspólnotowej jednomyślności kościelnego zgromadzenia, zjednoczonego w jednej intencji i z tą samą uwagą do tego stopnia, że było zaiste jednością i zgodnością prostą, głęboką, pewną, widoczną, całkowitą – z celebrującym.
Przez całe swe kapłańskie życie Ojciec Pio przez swe wzniosłe odprawianie Mszy św. dawał zakosztować wielkości tajemnicy Mszy św., lecz ze swej strony tłumy w San Giovanni Rotondo ukazały, czym może być uczestnictwo naprawdę skuteczne w Ofierze Pana, odnawianej każdego dnia na ołtarzu dla zgładzenia naszych grzechów.
Było uderzające zauważenie, jak ten żywiołowy tłum, złożony w większości z wylewnych Włochów, którzy nie stronili do szamotania się i głośnych rozmów, a nawet przepychania się, aby zająć najlepsze miejsca, nagle nieruchomiał w głębokim, całkowitym milczeniu, gdy Ojciec Pio podchodził do ołtarza. Od tej chwili zespalał się z nim, w tak oczywistej chęci współuczestnictwa, że tylko jedno słowo mogłoby to wyrazić, gdyby nie to, że ma ono szczególne liturgiczne znaczenie, to znaczy: koncelebrowanie.
A to, co jest najbardziej godne podziwu w tym zachowaniu, to fakt, że trwało ono nawet wtedy, gdy choroba, wyczerpanie i dolegliwości zmusiły Ojca Pio do odprawiania Mszy św. w pozycji siedzącej, w niemal całkowitym znieruchomieniu i tak cichym głosem, że nawet najbliżej stojący już nie słyszeli obrzędowych modlitw. W każdym razie to właśnie obserwowałem w dniach, które poprzedzały jubileusz stygmatyzacji Ojca. Miałem wrażenie, że to człowiek umierający, który pragnie jeszcze odprawić swą Mszę św. i niestety tak właśnie było. Częściej go noszono niż podtrzymywano, po podniesieniu go z wózka inwalidzkiego, który od dawna służył mu do przemieszczania się. Kiedy już usiadł na specjalnie dla niego wykonanym krześle, pozostawał podparty łokciami o ołtarz i poruszał już jedynie dłońmi, powolne ruchy wykonywał też przedramionami. W dodatku ograniczał te kilka ruchów do minimum. Nawet nie odwracał głowy, aby czytać z mszału, który mu przedstawiano w stosownym momencie.
Nie można zatem powiedzieć, że jego celebracja miała coś z widowiska. Skąd więc pochodziła ta postawa, zawsze wspaniała, zgromadzonych? Była wywołana niezwykłym odczuciem obecności Ojca Pio, nie tylko widocznej dla zgromadzonych, lecz głęboko odczuwanej przez każdego z obecnych.
W San Giovanni Rotondo, nie tylko obecność samego Ojca Pio, tak intensywnie odczuwana, nawet poza Mszą św., wystarczała, aby natchnąć do wyciszenia i ułatwić osobistą modlitwę, lecz równocześnie narzucała nieodparcie odczucie innej Obecności, wobec której można jedynie klęczeć ze złożonymi rękoma…
Ojciec Pio był przede wszystkim świętym. Zapomnieli o tym niemal wszyscy ci, którzy nazajutrz po jego śmierci rozprawiali jedynie o nadzwyczajnych zjawiskach, związanych z jego osobą. Zapomnieli, że miały one za cel przyciągnąć uwagę na jego cnoty, jego działanie, jego przesłanie. Życie, męka i śmierć Ojca Pio, przypomniały współczesnemu światu prawdy dla niego już niezrozumiałe, gdyż świat o nich zapomniał, a ci, którzy powinni o nich nauczać, też o nich nie pamiętają.
PRAWDZIWY MISTYK
Niezrozumienie tajemnicy Ojca Pio dotyczyło nie tylko wielkiej publiczności, której można wybaczyć, że nic nie słyszała, ale i wielkiej liczby kapłanów, zakonników wobec przypadku tak wzniosłego i czysto mistycznego, jakim był Ojciec Pio. Podąża się za tym jedynie, co „cudowne”, co wzbudza ciekawość, co zaskakuje lub zadziwia. Nie szuka się jednak zrozumienia tego, co się za tą „cudownością” kryje i tego, co ona oznacza.
Trzeba więc pamiętać, że w zakonie, jakiego członkiem był Ojciec Pio, stał się on przede wszystkim całkowicie i w sposób pełny: mistykiem, zakonnikiem, kapłanem. W tej potrójnej jakości „znał jedynie Jezusa i to Jezusa ukrzyżowanego” (por. 1 Kor 2,2).
Idąc za słowami św. Pawła pragnął „uzupełnić w swoim ciele to, czego nie dostaje męce Chrystusa” (por. Kol 1,24). Aby uczestniczyć w Jego misji Odkupiciela świata musiał uczestniczyć w Jego Męce. Całe życie trwał dobrowolnie na krzyżu.
Życie Ojca Pio jest więc prostą linią połączone z tradycją mistyki chrześcijańskiej i tak dalekie, jak to tylko możliwe, od teorii teihardowskich o zbawieniu świata przez ewolucję.
Życie jak i zasadnicze dzieła znanego kapucyna zostały już opisane w licznych książkach. Mając 11 lat, podczas długiej wizji, którą opisał przez posłuszeństwo wobec kierownika duchowego, miał objawienie, że całe jego życie powinno być poświęcone Bogu, że będzie musiał znosić straszliwe walki z szatanem, lecz Jezus Chrystus będzie przy nim.
Na jedności z Chrystusem, w której trwał przez całe swe życie i dzięki której otrzymał niezwykłe charyzmaty, zasadzało się ogromne duchowe oddziaływanie Ojca Pio na każdego, kto o nim słyszał lub kto go spotkał.
Stygmatyk
To, co najprawdopodobniej najbardziej przyciągało do niego ludzi, dodając jego Osobie – słowom, radom, czynom – dodatkowej mocy, to oczywiście stygmaty.
20 września 1918 r., w wieku 31 lat, zakonnik został w czasie wizji nagle naznaczony pięcioma ranami Ukrzyżowania. Przeciwnie do tego, co czasem się pisze, nikt nie był świadkiem tego wydarzenia, które na tak liczne, dramatyczne sposoby opisywano. W czasie, gdy do tego doszło, klasztor był opustoszały. Ojciec Pio rozmyślał w kaplicy o Męce Chrystusa. To, co się stało, było wynikiem wcześniejszych wydarzeń tego wspinania się Ojca na szczyt stygmatyzacji.
W sierpniu 1910 r. otrzymał stygmaty niewidoczne: odczuwał czasowo boleści Ukrzyżowania w dłoniach, stopach i boku, lecz nie było żadnego ujawniającego to zewnętrznego znaku na jego ciele.
6 sierpnia 1918 r. Ojciec Pio przeżył przebicie serca. 15 dni później miała miejsce jego całkowita widoczna stygmatyzacja, która trwała przez 50 lat.
Dzień 20 września 1968 r. wyznaczał zatem 50-lecie noszenia na ciele Ojca znaków Męki Chrystusa. Data bardzo ważna w historii Kościoła, nie tylko z tego powodu, że Ojciec Pio był pierwszym kapłanem-stygmatykiem – św. Franciszek bowiem był tylko diakonem – lecz również po raz pierwszy stygmaty bez przerwy trwały przez 50 lat.
W trzy dni po tej rocznicy odszedł po wieczną nagrodę do Pana – 23 września 1968 roku. Jego duchowe oddziaływanie trwa jednak nadal. Pozostał na zawsze obecny w Kościele, blisko braci i sióstr, którym służył, jak umiał najlepiej przez całe swe życie.
Ennemond Boniface
Stella Maris, czerwiec 2002 str. 24-25. Przekład z franc. za zgodą Wyd. du Parvis
http://www.voxdomini.com.pl/sw/sw20e.html
********
fragment książki Giovanniego Sieny „Oto godzina aniołów” (Wyd. Téqui, 1999). Fragmenty pochodzą ze szwajcarskiego miesięcznika STELLA MARIS nr 380 i 381.
Charyzmaty Ojca Pio
DAR JASNOWIDZENIA
Ojciec Pio miał dar przewidywania rzeczy przyszłych. Doświadczyłem tego nawet na sobie. Przepowiedział mi na przykład liczbę dzieci, jakie będę miał, w mojej rodzinie.
Nie będziemy tu mówić o przepowiedniach znanych, które czekają na spełnienie. Byłoby wiele do powiedzenia na temat przepowiedni o II wojnie światowej, o powrocie żołnierzy z frontu, z obozów jenieckich, o konsekwencjach mieszanego związku pomiędzy demokratycznymi chrześcijanami a socjalistami lub o zgonie tej czy innej osoby… ten temat zawiódłby nas daleko. Jednak w związku z przytaczanymi ostatnimi przepowiedniami, nie możemy nie opowiedzieć pewnego bardzo charakterystycznego przypadku.
Pewna kobieta z Wenecji już udawała się po raz pierwszy do Ojca Pio.
«Ojciec przepowiada przyszłość – powiedziała jej pewna osoba (Leonarda Andretto, mieszkająca przy ulicy Dardanelli 47 w Wenecji-Lido). – Chcesz dowodu? Kiedy będziesz w konfesjonale, sam na sam, zapytaj, jakie imię powinnam nadać synowi, jakiego za miesiąc urodzę.» Przekonana, że urodzi chłopca, czekała z niecierpliwością na potwierdzenie tego faktu ze strony Ojca, za pośrednictwem pani Poggiani. Ta zaś, w San Giovanni Rotondo, w konfesjonale, poprosiła:
«Pani Andretto z Wenecji oczekuje syna i prosi o łaskawe zasugerowanie, jakie imię powinna nadać na chrzcie synowi.»
«Jakiemu synowi? O jakim chłopcu ona mówi? To dziewczynka – odpowiedział Ojciec. A po chwili zastanowienia się dodał: – Taka jest wola Boża.»
Jak Ojciec zapowiedział, w miesiąc później, w klinice w Padwie, pani Andretto urodziła dziewczynkę, która otrzymała na chrzcie imię Franciszka Maria Pia.
I znak szczególny: na pół godziny przed porodem kobieta ta odczuła przyjemny, nieokreślony zapach, który ją przygotował na bliskie cierpienie rodzenia. Tak też było. Zgodnie lekarze i pielęgniarki stwierdzili, że poród nie mógł przebiegać lepiej.
TELESTEZJA, czyli ZDOLNOŚĆ WIDZENIA NA ODLEGŁOŚĆ
Ojciec Pio widział wydarzenia, jakie się rozgrywały w odległych miejscach. Nazywa się to telestezją. Pewnego popołudnia znajdowałem się w zakrystii, zaraz przy kaplicy zakonnej i siedziałem na ławce zarezerwowanej dla mieszkańców oraz dla osób pochodzących z San Giovanni Rotondo. Czekałem na moją kolej do spowiedzi. Jeden za drugim, mieszkańcy i przybysze z daleka podchodzili w wielkiej ciszy do konfesjonału. Nagle, rzecz niezwykła, Ojciec wstał i ze spuszczoną głową, bardzo zmartwiony skierował się ku drzwiom, prowadzącym do kaplicy. Zatrzymał się po przekroczeniu progu.
W kościele dwie kobiety modliły się żarliwie, klęcząc przed tabernakulum, przed obrazem Matki Bożej Łaskawej, trzymającej w ramionach Jezusa. Ojciec przywołał je dając znak ręką: «Wracajcie do domu jak najszybciej i powierzmy Panu to – powiedział wznosząc ręce i oczy ku niebu – żebyście jeszcze ujrzały go przy życiu.» Zaskoczenie i smutek biednych kobiet. Właśnie po to przybyły do Ojca, aby powierzyć jego modlitwie jedną z bliskich, umierających osób.
Jednemu z moich nauczycieli francuskiego i matematyki zawdzięczam jeszcze jedno zwierzenie. Zdarzyło się, że był kiedyś sam w towarzystwie Ojca Pio, w zakonnym ogrodzie. Nagle, podczas rozmowy, podszedł do nich jakiś mężczyzna, zdenerwowany, rzucił się do stóp Ojca. Mężczyzna pochodził z Północy. Z rozdzierającymi krzykami, głosem przerywanym przez szloch, mówił o krewnym, którego bliski koniec zapowiedzieli lekarze i prosił Ojca o jego ocalenie. W chwilę później mężczyzna odszedł. Ojciec pozostał pozornie niewzruszony i milczący. Gdy zostali sami Matteo Merla nie umiał ukryć zaskoczenia:
«Ojcze Pio, nie miał Ojciec ani jednego słowa pociechy dla tego biednego człowieka! A przecież niewiele brakowało, że nawet ja zacząłbym razem z nim płakać.»
«Ty nie wiesz – powiedział mu do ucha Ojciec Pio – nie wiesz, jaki cios sztyletem w serce zadał mi jego widok». Ojciec zamilkł, a potem mówił dalej, czyniąc aluzję do umierającego, za którym błagał nieznajomy z płaczem u jego stóp: «Z nim jest naprawdę źle». I pogrążył się na chwilę we własnych myślach, jakby podążał za jakimś odległym obrazem. Potem potrząsnął smutno głową i w końcu dodał pochylając się na nowo do ucha swego towarzysza: «Umarł».
Stawiano sobie pytanie, czy fakt oglądania czegoś na odległość nie jest wynikiem interwencji aniołów. Czytamy u mistyków, że niektórzy z nich widzieli jakby film z wydarzeń rozgrywających się w odległych miejscach. Prawdopodobnie chodziło o wizje lub przedstawienia wyobrażeniowe i prawdopodobne tych odległych rzeczywistości, ukazane przez czyste duchy. Może były to proste lokucje lub informacje z ich strony, jak wydaje się to potwierdzać zwierzenie pani Mariuccia Ghisleri, z Sales, niedaleko Aleksandrii, której małżeństwo ze swoim krewnym Hectorem Mason – Ojciec Pio pobłogosławił.
Kiedy była młodą dziewczyną zapytała pewnego dnia Ojca o wieści z zaświatów o osobie, która zmarła po chrześcijańsku. Ojciec odparł: «Anioł jeszcze nie powrócił».
Być może, że w tym opisie Merli, to Anioł Ojca Pio przez swoje informacje miał opisać ostatnie chwile umarłego. Ale w jakikolwiek sposób by nie opisywać telestezji, należy ona do Bożych objawień, które jak mówią nam mistycy, a pośród nich św. Jan od Krzyża, pochodzą od Boga za pośrednictwem Aniołów. Nie podlega to dyskusji w przypadku prorokowania. Aniołowie byli zwykle sługami i tłumaczami Boskich przepowiedni, jak mówi Petavio1 , a nawet św. Tomasz.2
BILOKACJA
Pomówmy o bilokacji czyli o właściwości, jaką Bóg daje niektórym uprzywilejowanym osobom, polegającej na tym, że są równocześnie w odmiennych miejscach. Pośród świętych, którzy cieszyli się tym darem wspomnimy jedynie św. Antoniego, który podczas gdy wygłaszał kazanie w Padwie był widziany również w Lizbonie, jako obrońca swego niewinnego ojca, oskarżonego przed sądem o morderstwo. Także św. Alfons Maria Liguori, który znajdując się w Norcia dei Pagani był widziany w Rzymie, u wezgłowia umierającego Papieża Klemensa XIV.
Gdyby chcieć mówić właściwie o bilokacji Ojca Pio, nie wystarczyłby nawet długi rozdział. Będziemy więc bardzo się ograniczać.
Jest obecnie powszechnie znany fakt, że Ojca widziano w Rzymie, modlącego się przed relikwiarzem Papieża Piusa X i że widziano go w Bazylice św. Piotra pośród wiernych, którzy asystowali w procesie kanonizacyjnym św. Teresy od Dzieciątka Jezus.
Świadek, któremu zwierzała się Jadwiga Carboni przekazał: «Jadwiga miała w wizjach rozmaite rozmowy ze stygmatykiem z Gargano, Ojcem Pio z Pietrelciny. Pewnego dnia Jadwiga powiedziała: Rozmawiałam z Ojcem Pio. Był dla mnie dobry, traktował mnie jak ojciec córkę.»3
Ojciec ukazywał się przy łóżkach chorych, towarzysząc im w ostatnich chwilach życia, aby podtrzymać w nich wiarę i ufność do Boga, pocieszyć, uzdrowić. Niezliczone są takie świadectwa.
Jak wyjaśnić dar bilokacji?
«Kiedy mówimy, że pewne osoby, o nadzwyczajnej świętości znajdowały się w tym samym czasie w wielu miejscach – pisze kard. Lépicier – to nie oznacza, że to samo ciało realnie jest obecne w tych różnych miejscach. Bilokacja w przypadku świętych polega na tym, że kiedy ciało przebywa w jakimś miejscu, wtedy anioł jest wysyłany przez Boga, aby przyjąć jego rysy i wypełnić na jego miejsce te gesty i działania, jakie by ten człowiek wypełnił.»4
Anioł ukazuje się, działa i mówi w miejsce osoby, której rysy przyjmuje w sposób cudowny. Oto co się przydarzyło na przykład Teresie Neumann, którą widywano to tu, to tam, choć przebywała jedynie w Konnersreuth. Pytano ją kiedyś, czy te zjawienia się były przypadkami bilokacji. Niemiecka mistyczka zaprzeczyła i przypisała to zjawisko swemu własnemu aniołowi stróżowi.5
Ze swej strony Ojciec Pio zaprzecza, że mu się coś takiego przytrafiło. Jednemu ze współbraci, który opowiadał mu o bilokacji św. Antoniego, powiedział: «Nie wiadomo, czy to ciało, czy duch się przemieszcza. Ale wie się, dokąd się idzie i co się robi.»
«Przed kilkoma dniami – czytamy jeszcze w jednym z jego listów z 10 grudnia 1914 – Pan pozwolił mi złożyć wizytę Giovinie i za moim pośrednictwem liczne łaski zostały udzielone tej młodej dziewczynie ze strony dobrego Jezusa. Proszę was, abyście nic nie mówili Giovinie o mojej wizycie. To dobra rzecz, ukrywać tajemnice Króla.»6
ZAPACHY
W końcu musimy pomówić o zapachu Ojca Pio. Zapach czasem fenolu, częściej kamfory, zapach nie do opisania, lecz bardzo przyjemny lub jak kadzidło, jak świeży chleb, wino, fiołki, lilie, mięta, jaśmin czy inne kwiaty uwalniały się z ciała Ojca jak z ogrodu, nasycając często habit, który nosił lub ogarniając celę, chór, korytarz, zakrystię, przez które przechodził lub w których się znajdował.
Ale zjawisko na tym się nie kończyło. Ten zapach o różnorodności praktycznie bez granic, był zauważany nawet z daleka, w najbardziej odległych miejscach globu. Świadectwa, jakie mamy w tym względzie są bez przesady niezliczone.
Przez powiew, nieoczekiwane tchnienia, bardzo żywe, czasem gwałtowne, zapach ogarniał nozdrza, czasem usta i gardło osób, zaskakując je. To nie było złudzenie. Każde nowe doświadczenie tego cudownego charyzmatu ojca Pio prowokowało w nas nowe odczucie ulgi i pocieszenia. Rozpoznawaliśmy pomiędzy nami, synami duchowymi, że zapach świeżego chleba był zachętą do zbliżenia się do stołu eucharystycznego. Zapach fenolu wskazywał zachętę do umartwienia i do pokuty, zapowiadał nieprzyjemne nowiny lub wydarzenia, podczas gdy miłe zapachy wskazywały po prostu duchową obecność Ojca Pio, gwarantująca jego czuwanie nad naszym życiem i naszymi potrzebami, stymulując naszą ufność w Bożą Opatrzność. Lub jeszcze był to znak, że prośba, jaką kierowaliśmy, została przyjęta. Zapachy te odczuwałem wiele razy. Szczególnie w najtrudniejszych chwilach mojego życia.
Temat jest tak bogaty, budujący, i równocześnie jest przedmiotem ciekawości, że nieco się nad nim zatrzymamy. Scholastycy mówili: Contra factum non valet argumentum. Niechaj więc mówią tu fakty i dowodzą same, że wymyślanie, przesada nic nie ma tu wspólnego z mistycznym zapachem, który nazywa się: zapachem świętości”.
Dałbym tu pierwszeństwo temu, co się przydarzyło Marii Józefie La Porta, z którą mam bliski kontakt. Niewyjaśnione i zbuntowane zło uczyniło z niej nieszczęśliwą. Zbita, z dzikimi oczyma, nieprzytomna, nie przestawała wydawać żałosnych dźwięków w tak uporczywej skardze, że stawało się to opętaniem. Skardze towarzyszył stały i niemiły ruch ciała, który wprowadzał zamęt. Widziałem dziewczynę w tym stanie w klasztorze, na długim i wąskim korytarzu dozorcy. Opierała się o mur, a jedna z jej sióstr cały czas płakała w ramionach dwóch Włoszek z Północy. Ojciec, rolnik o imieniu Józef, i dwie milczące ciotki także tam były. Przejęta tą budzącą litość sceną starsza kobieta z Marches nie umiała milczeć ani się przyglądać ze spokojem, gdyż przejęło ją współczucie i niepokój. Jednak ten, który naprawdę nie umiał tego znieść i którego cierpliwość była wyczerpana, to właściciel taksówki wynajętej przez rodzinę La Porta. On znosił już ciągły jęk młodej dziewczyny w czasie drogi z San Marzano do San Giovanni Rotondo i przyłączył się do tych, którzy mieli nadzieję na cud w tym jednym celu, aby się to skończyło, gdyż tracił już głowę. Ale nie było cudu. Nawet Ojciec Pio kiedy ukazał się na korytarzu po rozdzieleniu wiernym Komunii św. o 9.00 był, zgodnie ze swym zwykłym nastrojem raczej szorstki wobec dziewczyny. ”Czy trzeba krzyczeć w ten sposób?” – powiedział ponuro. Potem wzburzone rysy jego twarzy nagle złagodniały i jego nastrój dość posępny zastąpił uśmiech pełen współczucia i serdeczności. „Odejdź w pokoju, moja córko” – powiedział unosząc zabandażowaną dłoń i kładąc jej rękę na głowie. Potem odszedł znikając za drzwiami prowadzącymi do schodów klasztoru. Nic więcej. Zmartwiony kierowca odszedł z państwem La Porta przez plac przy sanktuarium do samochodu.
W międzyczasie Ojciec Pio wszedł na chór, z którego widać centralną nawę kaplicy. Zatrzymał się tam na chwilę na modlitwę, a potem wrócił do swojej celi, na której drzwiach widniała jedynka. Towarzyszył mu bywalec, inżynier Sculatti z Rzymu, dobrze Ojcu znany. Ojciec zdawał się zajęty czymś i zasmucony. zapytał inżyniera: „Czy widziałeś tę biedną dziewczynę?” Potrząsnął głową i dodał serdecznie: „Jakże ona mnie smuci!”
To bez wątpienia w tym momencie dokonał się cud. Taksówka z rodziną Porta przejechała około 25 km po drodze z San Giovanni Rotondo do Foggia. Kierowca zatrzymał się zaalarmowany zapachem, który jak sądził jest charakterystyczny dla palonej benzyny. Zajrzał pod maskę, dokładnie przyjrzał się silnikowi. Nic szczególnego się nie działo. A jednak zapach wciąż czuł i to coraz mocniej. Wdychają powietrze, wymieniają niespokojne spojrzenia i nagle ktoś woła: „To kadzidło, to zapach kadzidła, to zapach Ojca Pio!”
Ku wielkiej pociesze i wielkiemu wzruszeniu kierowcy, który nie wie, co myśleć o zapachu Ojca Pio, ku radosnemu zaskoczeniu i wielkiemu wzruszeniu innych, Maria Józefina kończy swój uporczywy jęk i jak w szczęśliwym śnie jej rysy łagodnieją, jej twarz przyjmuje łagodny wyraz, na twarzy pojawia się uśmiech, przestaje się wykrzywiać. I odzyskuje mowę, którą się nie posługiwała, odkąd zaczęła jęczeć. Jednym słowem staje się młodą dziewczyną zdrową i normalną, jaką była przed trzema laty, czyli zanim ta tajemnicza i złośliwa choroba nią nie zawładnęła i nie zmusiła jej do częstych i kosztownych podróży, wciąż bez rezultatu to do jednego miasta, to do drugiego, we Włoszech, aby odwiedzić jakiegoś specjalistę, w Bari, w Neapolu, w Ryzmie itd…
Kiedy po chwili przejechali z powrotem te 25 km i wkroczyli na dziedziniec, rozległy się okrzyki uzdrowionej i jej krewnych. Nikt z tych, którzy widzieli wcześniej dziewczynę nie wierzył własnym oczom i wzruszenie było ogromne. Do tego stopnia, że kierowca, u granic nerwowej wytrzymałości nieomal tracił przytomność, jaką Maria Józefina właśnie odzyskała. Biedny, jąkający się mężczyzna, musiał usiąść na krześle, a Ojciec Pellegrino klepał go po twarzy, aby nie zemdlał. A wszystko to z powodu odrobiny zapachu, który – dość żartów – miał błogosławiony wpływ nawet na tego sceptyka.
21 września 1956. Msza Ojca Pio skończyła się przed kilkoma godzinami. Przed powrotem do domu decyduję się wstąpić do sklepu Abresch. Podczas rozmowy z panią Pieriną Roversi jakaś dziewczyna w wieku około 20 lat wchodzi do sklepu z twarzą rozpaloną i bardzo wzburzona. „To niesamowite!” – woła zaczynając nerwowo przerzucać kilka fotografii Ojca połozonych na ladzie. „Jestem tutaj od trzech dni i jeszcze przed kilkoma minutami byłam rozgniewana, bo mówiłam sobie: proszę muszę teraz odjechać, a nie mogłam zamienić z nim ani jednego słowa, nawet nie mogłam ucałować jego dłoni. Nigdy tu więcej nie wrócę! To pieniądze wyrzucone przez okno. I oto nagle ogarnął mnie jakiś zapach, którego nie umiem sprecyzować, bardzo miły i silny. I wszystko zrozumiałam” – kończy szczęśliwa dziewczyna. „Nie tylko tu powrócę, ale i moja mama musi przyjechać ze mną”.
Pani Pierina otwarła szufladę, wyjęła kartkę papieru i podała mi ją mrugając okiem. Wtedy zapisałem tę relację i dane dziewczyny: Józefina Bellagamba, ulica Vittorio Alfieri, San Benedetto del Tronto, prowincja Ascoli Piceno.
Pani Maria Salvadori de Gavardo z prowincji Brescia opowiada: „29 lipca 1951 roku straciłam w tragicznym wypadku samochodowym dwóch krewnych, w tym siostrę, którą bardzo kochałam. Spędziłam tragiczne miesiące w strasznym stanie fizycznym i opłakanym stanie ducha. Przebywała u mnie młoda dziewczyna do pomocy w domu. Przygotowywała mi jedzenie i pomagała mi zasnąć. Pewnego wieczora, w lutym 1952 roku, około 8, wchodziła do pokoju w towarzystwie służącej, aby położyć się spać. Kiedy weszłyśmy intensywny zapach, nieokreślony, ogarnął mnie. Zapytałam moją towarzyszkę:
– Mario, po co się perfumujesz? Wiesz dobrze, że nie znoszę perfum, gdyż w moim stanie wywołują ból głowy.
– Ależ, proszę pani, myli się pani! Nie używam żadnych perfum – zaprzeczyła dziewczyna zaskoczona.
Niedowierzając powąchałam jej włosy i ubranie. Musiałam ją przeprosić. Nieco później byłam w łóżku. Rozmyślałam o moich zmarłych i modliłam się, aż do późna, bo sen nie nadchodził.
Tak minęło około dwóch tygodni. Już nie myślałam o tym zapachu, kiedy pewnego wieczora wchodząc do pokoju znowu go poczułam. Tym razem był tak intensywny, że nie mogłam go znieść. Było mi niedobrze.
– Czy tym razem też się ośmielisz powiedzieć, że się nie perfumowałaś? – zapytałam Marię, nie potrafiąc ukryć irytacji. Biedna dziewczyna zaczęła płakać.
– Przysięgam, że nie mam perfum i że nic nie czuję.
To, że ona nie czuła zapachu wprawiło mnie w stan zadumy. Może traciłam już głowę z powodu tragedii, której wspomnienie było jeszcze żywe? Z tą smutną rozterką w sercu położyłam się do łóżka.
Po około 12 dniach zjawisko się powtórzyło. Kiedy wchodziłam do pokoju ogarnął mnie tajemniczy zapach. Tym razem nic nie powiedziałam Marii. Zaczęłam się zastanawiać i powiedziałam sobie, że jeśli nie zwariowałam, to znaczy, że ten zapach pochodzi z nieba. Być może zesłała mi go moja zmarła siostra, może jest on upewniającą mnie odpowiedzią na moje częste i pełne niepokoju myśli co do jej losu po śmierci?
Przez około 2 tygodnie nic się nie działo. I oto pewnego wieczoru zjawisko się powtórzyło w tych samych okolicznościach, kiedy wchodziłam do mojego pokoju. Tym razem to Maria (urodziła się i mieszkała w Gerle) odczuła zapach jako pierwsza i zawołała:
– Proszę pani, jaki zapach, to cudowne!
Wbiegłam do pokoju bardzo wzburzona i nabrałam powietrza w płuca. Zapach pochodził z jednego miejsca pomiędzy oknem a skrzynią, z pustego kąta, około 70 cm2. Nie było wątpliwości, że zapach pochodził stamtąd. Pozostałyśmy tam około kwadransa, jak w ekstazie, wzruszone i nieco zalęknione.
Kilka lat przed ta tragedią słyszałam, jak ktoś opowiadał o Ojcu Pio jako o świętym, który żył w okolicach Foggia. W smutnych dniach, które nastały po moim nieszczęściu nabrałam zwyczaju przyzywania go z daleka. Prosiłam go też, aby coś uczynił, żebym mogła pojechać do San Giovanni.
W końcu po wielu przeszkodach i nieszczęśliwych przypadkach udałam się w drogę do Foggia w towarzystwie jednej z moich szwagierek. To tam po raz pierwszy usłyszałam o zapachu Ojca Pio. Na placu dworcowym czekał na nas autobus do San Giovanni. Zajęliśmy miejsce w głębi autobusu. Obok nas siedziały dwie kobiety, które zaczęły rozmawiać.
Pierwsze zdanie, jakie usłyszałam, brzmiało: „Czy wiesz, że Ojciec Pio daje się odczuć poprzez zapach, nawet z daleka?”
Byłam zaskoczona. Całym moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Zrozumiałam. Możecie sobie wyobrazić, że ze wzruszenia omal nie wybuchnęłam płaczem. Napisałam to, aby oddać chwałę Bogu.”
Jeden z moich sycylijskich przyjaciół, którego nazwisko przemilczę, był zdziwiony, że zawsze, kiedy przyjeżdżał do San Giovanni Rotondo i kiedy znajdował się w kościele lub w różnych miejscach klasztoru którymi przechodził Ojciec Pio, odczuwał zapach pleśni.
– Cóż to może znaczyć? Ten zapach pleśni? – zapytał mnie pewnego wieczoru chodząc wieczorem po dziedzińcu.
– Bez wątpienia – odpowiedziałem mu – ten zapach musi mieć jakiś związek z twoim prywatnym życiem.
– Tak naprawdę – stwierdził – spotykam się z pewną czterdziestoletnią kobietą.
– Zatem widzisz – przerwałem mu – że jest jakiś powód.
– To kobieta, która, nawet jeśli się z nią ożenię – mówił mi dalej – nie da mi już dziecka z powodu swego wieku. Zresztą i ja nie jestem już najmłodszy….
– To zatem ten związek czuć zepsuciem. Zapach pleśni, jaki odczuwasz jest jasny, nie wydaje ci się?
Mój przyjaciel niepewnie przytaknął i zapytał:
– Nigdy o tym nie myślałem. Co mi radzisz?
– Uporządkować te sprawy, jak powiedziałby Ojciec Pio – odpowiedziałem mu.
Mój przyjaciel przyjeżdżał jeszcze potem, po „uporządkowaniu tych spraw”, spowiadał się u Ojca i powiedział mi, że już nie czuł tego zapachu pleśni.
A cóż powiedzieć jeszcze o innym niewiarygodnym świadectwie pani Antonietty Pacchelli, wdowy po Giustozzim, która mieszka przy ulicy Carlo Felice 63, w Rzymie i opowiada ze wzruszeniem, które dowodzi prawdziwości jej doświadczenia o tym, co jej się przytrafiło w 1961 roku, kiedy Ojciec jeszcze żył.
„Zrozpaczona i smutna jak może być matka niewinnego syna, którego oskarżono przed sądem, spędzałam bezsenne noce dręcząc się myślami, które mnie prześladowały.
Stale w ciszy niekończących się nocy przyzywałam Ojca Pio, aby się wstawiał i ulitował nad naszym cierpieniem. Wzywałam go głosem rozdzierającym z głębi mojej duszy, błagałam o jego pomoc.
Pewnej nocy odczułam, że pokój ogarnia upajający zapach. Nie wiedziałam, co o tym myśleć, bo nie było w nim żadnych perfum ani nawet kwiatów w całym domu. Wstałam, żeby sprawdzić, czy ktoś nie przyniósł do domu jakichś perfum. Nic! I zapach rozchodził się w sposób przyjemny, poruszając mojego ducha.
Nadzieja otrzymania łaski za wstawiennictwem Ojca Pio zrodziła się we mnie i potwierdziła ją moja siostra, która w swoim domu odczuła podobny zapach w czasie, gdy uznawano niewinność mojego syna. Z wdzięczności do Ojca Pio chciałabym, żeby czytano to świadectwo, którym chcę wyrazić całą naszą wdzięczność wobec niego i prosić go o błogosławieństwo dla mego syna, jego rodziny i dla mnie, niegodnej, biednej grzesznicy.”
Ważna odpowiedź Boga, pośród tylu innych, na wątpliwości i zaprzeczenia Jego istnieniu, zapach Ojca Pio jest też promiennym znakiem prawdy o Chrystusie i jego szczególnej miłości do Kościoła. Zapach Ojca Pio byłby godny osobnej książki tak jest to zjawisko budujące i pocieszające wiarę, gdyż odpowiada tym, którzy mają wątpliwości lub nie wierzą.
Dając jeszcze jeden przykład, opowiem o tym co mówił mi kierujący grupą modlitewną Ojca Pio w Genewie, ks. Albert Fert, 15 września 1974: „Grupa Modlitewna z Genewy ma się dobrze. Szczególnie młodzi są coraz liczniejsi i żarliwi. Wielu spośród nich, dawniej protestantów, nawróciło się na katolicyzm, dzięki Ojcu Pio i jego częstym zapachom!”
Z tego, co wiem, Ojciec nigdy się nie wypowiadał o pochodzeniu tych zapachów, związanych z jego obecnością. Z drugiej strony był zbyt skromny i zazdrosny o „sekrety Króla”. My zaś byliśmy zbyt pod wrażeniem jego duchowej wielkości i czuliśmy się zbyt mali w jego obecności, aby mieć odwagę postawić mu pytanie o to. To, co jest pewne, to fakt, że on był świadomy tego, że korzysta z „zapachu świętości”. Pewnej studentce uniwersytetu, która dziękowała mu za zapach, którym on odpowiedział na jej wołanie o pomoc w czasie egzaminu, który właśnie zdawała – i który zresztą zdała wyśmienicie – Ojciec powiedział: „Dziękuj Panu”. To wszystko, co możemy powiedzieć lub przypuszczać w związku z pytaniem o to, czy „zapach świętości” Ojca Pio miał jakiś związek z czystymi Duchami. W każdym razie wydaje nam się, że dostatecznie dowiedliśmy dominującej roli, jaką Aniołowie odegrali w jego życiu i w jego ziemskiej misji.
ANIOŁOWIE
Oni podtrzymywali go w trudach jego posługi i w codziennym męczeństwie, stałym, poprzez które wyrywał dusze szatanowi. Zanosił Bogu ich błagania, wzmocnione krwią i łzami i zanosił im je zamienione w radosne i wspaniałe pociechy i łaski. Działali w konfesjonale i poza nim, kiedy Ojciec spotykał ludzi. Służyli jako pośrednicy pomiędzy nim i synami, jakich boleśnie zrodził dla Boga. Dzięki temu w jakiejkolwiek części kuli ziemskiej, gdzie jego duchowi synowie i córki zwracali się z błaganiami, mogli liczyć na szybkie i łaskawe pośrednictwo, jakie niebiescy posłańcy musieli spełniać, wziąwszy zasługi tego naśladowcy Chrystusa i jego związki z Panem i Jego aniołami. Mogli bardziej liczyć na aniołów niż na inne środki współczesnej komunikacji.
Ojciec Pio miał też swego osobistego anioła, któremu wciąż zadawał pracę lub jak powiedział w jednym z cennych, niepublikowanych tekstów, którego stale, gdzieś „posyłał”7.
W końcu aniołowie – powiedzmy to z Ojcem Lamy – byli dla Ojca Pio wieczorną pociechą.
Giovanni Siena
Przypisy:
1 Denys Petavio, De Angelis, L.I., ch. XIII, n.12.
2 Suma Teologiczna, p. II, q. 172, a. 2.
3 G. Fresu, Kwiat Sardynii. Ten sam świadek stwierdza jeszcze: „Nigdy Jadwiga nie wyrażała chęci udania się do Ojca Pio do San Giovanni Rotondo, lecz zwierzała mi się, że Pan mówił jej o tym kapłanie, zapewniając ją, że pozostawi go na ziemi aż po podeszły wiek, aby mógł jeszcze do Niego przyprowadzić wiele dusz.”
4 Kard. Lépicier, Świat niewidzialny, Ch. II, P. I.
5 Kaplan Fahsel, Teresa Neumann.
6 G. Pedriali, Una figura del nostro tempo, 1952, Rzym.
Przekład z franc.: E.B. Przekład i publikacja za zgodą Wydawnictwa du Parvis. Artykuł pochodzi z nr 380 (str. 13-15) i 381 (str. 11-12) szwajcarskiego pisma religijnego Stella Maris, rozpowszechnianego w płatnej prenumeracie w języku francuskim i niemieckim. Editions du Parvis, 1648 Hauteville, Szwajcaria
http://www.voxdomini.com.pl/sw/sw20d.html
*********
Dekret Kongregacji ds. Świętych o heroiczności jego cnót
18 grudnia 1997 roku rzymska Kongregacja do spraw Świętych opublikowała dekret uznający heroiczność cnót Ojca Pio. Kościół przebadał też już “cud” otrzymany od Pana za jego wstawiennictwem i po jego uznaniu ogłoszono, iż ojciec Pio zostanie beatyfikowany 2 maja 1999. Oto tekst Dekretu, który w tych okolicznościach warto przypomnieć:
«CO DO MNIE, NIE DAJ BOŻE, BYM SIĘ MIAŁ CHLUBIĆ Z CZEGO INNEGO, JAK TYLKO Z KRZYŻA PANA NASZEGO JEZUSA CHRYSTUSA…» (Ga 6,14).
Jak apostoł Paweł ojciec Pio wyniósł na wyżyny swego życia i posługi Krzyż święty. On był jego siłą, mądrością i jego chlubą. Wolny od wszelkich próżności tego świata i spalając się z miłości do Jezusa Chrystusa upodobnił się do Niego poprzez złożenie ofiary z samego siebie za zbawienie świata. W ślad za Boską Ofiarą i idąc za Jej wzorem był tak wspaniałomyślny i doskonały, że mógł powiedzieć: “Razem z Chrystusem zostałem przybity do krzyża. Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,19-20). Nie chciał też zachowywać dla siebie skarbów łaski, jakich Bóg mu udzielił ze szczególną hojnością. To dlatego nie zaprzestawał w swej świętej posłudze służyć mężczyznom i kobietom, którzy przychodzili do niego i tak wydał na świat swych licznych duchowych synów i córki.
GODNY SYN ŚWIĘTEGO FRANCISZKA Z ASYŻU
Urodził się 25 maja 1887 r. w archidiecezji Benevento, jako syn Grazia Forgione i Marii Giuseppy Di Nunzio. Został ochrzczony nazajutrz pod imieniem Franciszka. Dzieciństwo i wiek młodzieńczy przebiegły w środowisku spokojnym i pogodnym, dzielone pomiędzy dom, kościół, pole, a później – szkołę. W wieku 12 lat otrzymał sakrament bierzmowania i przystąpił do pierwszej Komunii św. W wieku 16 lat, 6 stycznia 1903 r., wstąpił do nowicjatu Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów w Morcone. Tam, w dniu 22 tego samego miesiąca, przyjął habit franciszkański. Odtąd nazywano go bratem Pio. Kiedy skończył się czas nowicjatu, złożył pierwsze śluby, a potem 27 stycznia 1907 r. – śluby uroczyste. Po swym wyświęceniu na kapłana w dniu 10 sierpnia 1910 r. w Benevencie przebywał u swej rodziny, z powodu złego stanu zdrowia. Trwało to aż do 1916 r. We wrześniu został odesłany do klasztoru w San Giovanni Rotondo, gdzie pozostał do śmierci, dla wielkiego zbudowania licznych wiernych. Począwszy od r. 1918 mogli oni widzieć u niego znaki Męki Pańskiej oraz inne charyzmaty.
JEGO SZCZEGÓLNA MISJA
Spalany miłością Boga i bliźniego ojciec Pio żył w pełni swym powołaniem do współudziału w odkupieniu człowieka, zgodnie ze szczególną misją, jaka charakteryzowała jego całe życie. Realizując to zadanie posługiwał się trzema środkami: kierownictwem dusz, sakramentalnym rozgrzeszaniem grzeszników oraz celebracją eucharystyczną. Spowiadanie się u ojca Pio nie było błogim przedsięwzięciem dla ogromnej rzeszy wiernych. Chwilą zaś najbardziej wzniosłą jego działalności apostolskiej był moment odprawiania mszy św. Wierni w niej uczestniczący odczuwali szczyt pełni duchowej. Na płaszczyźnie społecznej ojciec Pio oddawał się hojnie przynoszeniu ulgi w cierpieniu i nędzach licznych rodzin, szczególnie poprzez założenie “Domu Ulgi w Cierpieniu”, od 5 maja 1956. Na płaszczyźnie duchowej założył “Grupy modlitewne”, które miały być, zgodnie z jego własną definicją, “zbiornikami wiary i ogniskami miłości”. Zgodnie zaś z określeniem Ojca Świętego Pawła VI “wielkimi rzekami osób modlących się”.
JEGO WIARA
Dla sługi Bożego, jakim był ojciec Pio, życiem była wiara: chciał wszystkiego i czynił wszystko w świetle swej wiary. Żeby ją karmić, oddawał się modlitwie. Dzień oraz dużą część nocy poświęcał na rozmowę z Bogiem. Sam tak mawiał: “Szuka się Boga w książkach, a to w modlitwie się Go znajduje. Modlitwa jest kluczem, otwierającym serce Boga.” Wiara prowadziła go zawsze do przyjmowania tajemniczej woli Boga. Był zakonnikiem zanurzonym w rzeczywistości nadprzyrodzonej i dla wszystkich zarażał swą wiarą, którą promieniował na zbliżających się do niego.
MĄŻ NADZIEI
Nie był jedynie sam mężem nadziei i całkowitej ufności złożonej w Bogu, lecz tak słowem, jak i przykładem rozniecał w wiernych te cnoty. Napełniała go miłość Boga, który zaspokajał wszelkie jego oczekiwania. Miłość była zasadą, ożywiającą jego dni: kochać Boga i sprawiać, by Go kochano. Jego główna troska: wzrastać w miłości i sprawiać, by wzrastała miłość innych. To była tajemnica jego życia całkowicie poświęconego, które spędzał w konfesjonale i kierując duszami.
MAKSIMUM JEGO MIŁOŚCI
Przez ponad 50 lat dał dowód najwyższej miłości wobec bliźniego, przyjmując tłum ludzi, którzy zwracali się do niego, szukając jego posługi, rad i zachęt. To był niemalże szturm miłości: szukali go w kościele, w zakrystii, w klasztorze. Wszystkim dawał miłość, sprawiając, że odradzała się wiara, rozdzielając łaski, przynosząc światło i pociechę ewangeliczną. Widział w biednych, chorych, cierpiących obraz Chrystusa i oddawał im całkowicie siebie.
ROZTROPNOŚĆ
Praktykował cnotę roztropności w sposób przykładny, działał i udzielał rad w świetle Bożym. Zależało mu tylko na chwale Bożej i na dobru dusz. Troszczył się o wszystkich bez upodobań, lojalnie i z wielkim szacunkiem.
SILNY
Cnota siły błyszczała w nim. Bardzo wcześnie pojął, że jego droga będzie drogą krzyżową, a bez zwłoki przyjął ją odważnie i z miłością. Przez długie lata musiał znosić cierpienia duszy. Przez wiele lat znosił ból swych ran z niezwykłym męstwem. Przyjął w milczeniu i w modlitwie liczne interwencje władz kościelnych i zakonnych. W obliczu oszczerstw zawsze milczał.
UMIARKOWANY
Modlitwa i umartwienie były środkami, jakich zwykle używał, żeby osiągnąć cnotę umiarkowania, zgodnie z regułą franciszkańską. Był człowiekiem umiarkowanym w myśleniu oraz w swoim zachowaniu.
POSŁUSZNY
Całkowicie świadomy zobowiązań, jakie wziął na siebie podejmując życie konsekrowane, wypełniał śluby zakonne ze wspaniałomyślnością. Kochał je, gdyż były radami Chrystusa oraz środkami do osiągnięcia doskonałości. Był posłuszny we wszystkich sprawach nakazom przełożonych, nawet wtedy gdy były trudne. Jego posłuszeństwo było w zamyśle nadprzyrodzone, w swej rozciągłości wszechstronne i doskonałe w wypełnianiu.
UBOGI
Żył duchem ubóstwa przez całkowite oderwanie się od samego siebie, od dóbr ziemskich, od wygody i od zaszczytów.
CZYSTY
Miał zawsze szczególne upodobanie do cnoty czystości. Jego zachowanie było skromne wszędzie i wobec wszystkich.
POKORNY
Uznawał siebie szczerze za niepotrzebnego, niegodnego darów Bożych, pełnego nędz i Bożych łask zarazem. Wobec podziwu ludzi powtarzał po prostu: “Ja chcę być tylko ubogim bratem, który się modli”. Od lat dziecięcych jego zdrowie nigdy nie było kwitnące i szczególnie w ostatnich latach jego życia gwałtownie się pogorszyło. 23 września 1968 r., kiedy Siostra Śmierć przyszła go zabrać, był dobrze przygotowany i pogodny. Miał 81 lat. Jego pogrzeb wywarł niezwykłe wrażenie. 20 lutego 1971 r., to znaczy zaledwie 3 lata po śmierci Sługi Bożego, Paweł VI powiedział o nim, zwracając się do przełożonych Zakonu kapucynów: “Czy widzicie, jaki on zdobył rozgłos i ilu ludzi z całego świata zgromadziło się wokół niego! A dlaczego? Był być może filozofem? Może był uczonym? Miał wiele środków do swej dyspozycji?
NAZNACZONY STYGMATAMI NASZEGO PANA
Bo pokornie odprawiał Mszę św., bo spowiadał od rana do wieczora i był, to trudne do wypowiedzenia, widocznym obrazem stygmatów naszego Pana. To był człowiek modlitwy i cierpienia.”
WIELKA SŁAWA ŚWIĘTOŚCI
Cieszył się już za swego życia wielką sławą świętości, dzięki swoim cnotom, swemu duchowi modlitwy, ofiary i całkowitego daru z siebie dla dobra dusz. Lata, które minęły po jego śmierci, sprawiły, że zarówno ta opinia, jak i rozgłos jego cudów, urosły stając się zjawiskiem w Kościele, rozpowszechnionym w całym świecie wśród ludzi wszelkich stanów.
PROCES JEGO BEATYFIKACJI
Bóg ujawnił w ten sposób Kościołowi wolę otoczenia na ziemi chwałą Swego wiernego sługi. Niewiele czasu minęło, a Zgromadzenie Braci Mniejszych Kapucynów podjęło kroki przewidziane przez Prawo Kanoniczne dla rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego. Po przebadaniu wszystkiego dokładnie Stolica Święta przyznała “nihil obstat” 29 listopada 1982 zgodnie z Motu Proprio “Sanctitas Clarior.” Arcybiskup Manfredonii mógł dzięki temu rozpocząć proces i celebrację procedury badawczej (1983-1990). 7 grudnia 1990 Kongregacja ds. Świętych uznała jego ważność jurysdykcyjną. Po zakończeniu Positio, podjęto, jak każe zwyczaj, debatę w celu przekonania się, czy Sługa Boży praktykował cnoty w stopniu heroicznym. 13 czerwca 1997 roku odbył się specjalny kongres doradców teologicznych, który wydał orzeczenie pozytywne. Podczas sesji zwyczajnej 21 października tego samego roku, kiedy obrońcą procesu był wielebny Andrea Maria Erba, biskup Velletri-Segni, kardynałowie i biskupi uznali, że ojciec Pio z Pietrelciny wypełniał w stopniu heroicznym cnoty teologalne, główne i pozostałe. Proprefekt, niżej podpisany, poinformował Ojca Świętego Jana Pawła II o postępie w procesie. Jego Świątobliwość przyjął i zatwierdził orzeczenie Kongregacji ds. Świętych i nakazał opublikowanie Dekretu o heroiczności cnót Sługi Bożego. Kiedy to zostało dokonane, zgodnie z obowiązującymi przepisami, Ojciec Święty zgromadził dziś wokół siebie podpisanego niżej Proprefekta, obrońcę procesu, mnie jako arcybiskupa – sekretarza Kongregacji oraz wszystkie inne osoby które w takich przypadkach są zgodnie ze zwyczajem wzywane i oświadczył w ich obecności:
HEROICZNOŚĆ JEGO CNÓT
“Ujawnia się, że Sługa Boży Pio z Pietrelciny, ochrzczony jako Franciszek Forgione, kapłan – zakonnik ze Zgromadzenia Braci Mniejszych Kapucynów wypełniał w stopniu heroicznym cnoty teologalne wiary, nadziei i miłości, tak wobec Boga, jak i względem bliźniego, jak również cnoty główne roztropności, sprawiedliwości, męstwa, wstrzemięźliwości oraz cnoty inne w celu i ze skutkami właściwymi.”
W końcu Najwyższy Pasterz nakazał, żeby ten dekret został opublikowany i zachowany w aktach Kongregacji ds. Świętych.
Rzym, 18 grudnia 997 Podpisani: Alberto Bovone, arcybiskup tytularny Cezarei Numidyjskiej – Proprefekt Edward Nowak, arcybiskp tytularny Luni – sekretarz
w: „Vox Domini” nr 1/99
http://www.voxdomini.com.pl/sw/sw20a.html
*********
Serwis poświęcony św. Ojcu Pio : http://www.kapucyni.ofm.pl/
*********
Ojciec Pio i… zapach fiołków
Ciekawy i mądry przewodnik po duchowości świętego Ojca Pio. W kształtowaniu nabożeństwa do świętego Ojca Pio potrzeba mądrej katechezy, aby z bogactwa nadzwyczajnych znaków, cudów i doświadczeń wydobyć to, co najistotniejsze i naprawdę pomocne w drodze do Boga.
Książka ojca Ksawerego Knotza prowadzi nas właśnie taką drogą. Wychodząc od najbardziej spektakularnych zjawisk, z jakimi kojarzona jest postać Ojca Pio, poprzez spokojną i pogłębioną refleksję nad nimi zmierza do wniosków bardzo istotnych dla duchowego życia współczesnego człowieka.
Książka pełna uniwersalnych treści. Przedstawia drogę do świętości Ojca Pio i ukazuje, że może to być droga każdego z nas, o ile nie zatrzymamy się na fenomenie tego świętego zakonnika, tylko potraktujemy Jego życie jako pełne wskazówek prowadzących do Boga.
http://www.tolle.pl/pozycja/ojciec-pio-i-zapach
**********
• Błogosławiona Emilia Tavernier Gamelin, zakonnica
• Błogosławiony Józef Stanek, prezbiter i męczennik
W Wenecji – bł. Piotra Acotanto. Po śmierci ojca opuścił klasztor i na życzenie matki wstąpił w związek małżeński. Potem udał się do Ziemi Świętej. Gdy wrócił, okazało się, że sam owdowiał. Wówczas po raz wtóry wstąpił do klasztoru. Nie przyjąwszy funkcji przełożeńskich, zamknął się w rekluzji. Zmarł około roku 1187. Jego kult zaaprobował Klemens XIII.
oraz:
świętych męczenników Andrzeja, Jana, Piotra i Antoniego (+ ok. 881); św. Konstancjusza z Ankony (+ V w.); bł. Sozjusza, diakona i męczennika (+ ok. 304)
Czy żyjąc w małżeństwie możemy przyjaźnić się z osobą przeciwnej płci? Jak powinniśmy budować takie relacje, aby były one mądre i nie narażały naszego małżeństwa na zbędne kryzysy?
Przyjaźń damsko męska to jeden z najbardziej dyskusyjnych tematów, jeśli chodzi o relacje między kobietami i mężczyznami. Czy jest ona w ogóle możliwa? A kiedy staje się przyczyną zdrady emocjonalnej, która prowadzi do poważnych kryzysów małżeńskich? Czy są jakieś skuteczne sposoby, aby nadawać kierunek takim pozamałżeńskim przyjaźniom?
O miłości jako pasji i zadaniach, które potęgują uczucie opowie dr Maria Popkiewicz-Ciesielska – kobieta zarażająca swoja życzliwością, niosąca pomoc. Na co dzień robi to zawodowo prowadząc gabinet psychoterapii we Wrocławiu. Nam opowiada o tym co sama odkryła: sensie życia.
Podpowiada również, jak rozwiązywać problemy życia rodzinnego, zwłaszcza konflikty damsko-męskie.
Jak rozpoznać prawdziwą przyjaźń? Sprawdź!
Sylwia Schneider / slo
Potencjalnych przyjaciół rozpoznajemy najczęściej wtedy, kiedy wiemy, czego w nich szukamy. Istnieją określone cechy ludzi, które sprawiają, że osoby, które je mają, dopuszczamy do siebie bardzo blisko.
Cechy te stanowią rodzaj wzorca, który może być wskazówką, gdy szukamy takich osób. Przy jego pomocy można też przetestować własną zdolność tworzenia dobrych relacji z innymi!
Akceptacja. Człowiek zdolny do przyjaźni nie czuje potrzeby dyskredytowania innych ludzi. Szanuje i liczy się z innymi. W obecności kogoś takiego czujesz się dobrze, masz poczucie, że jesteś akceptowany i że wydobywa on twoje najlepsze strony.
Zainteresowanie. Kto ciągle zarzuca cię własnymi problemami, w istocie nie interesuje się tobą. Kto ciągle chce opowiadać o sobie, swojej pracy, swojej rodzinie, swoich zainteresowaniach i sukcesach, nie jest osobą wartą przyjaźnią. Ktoś taki jest zbyt skoncentrowany na sobie i zbyt egoistyczny. Człowiek zdolny do przyjaźni z tobą będzie chciał dowiedzieć się o tobie wielu rzeczy: co myślisz, jak żyjesz, co jest dla ciebie ważne.
Gotowość pomocy. Naprawdę kiedy będziesz potrzebował pomocy, człowiek zdolny do przyjaźni wielkodusznie poświęci ci swój czas i siły. Jego pomoc nie jest zależna od terminów we własnym kalendarzu ani od tego, czy zobaczy w tym dla siebie jakąś korzyść. Nie oczekuje też rewanżu za swą pomoc. Ajeśli coś mu się podoba, nie szczędzi pochwał i uznania pod adresem ludzi, u których to dostrzeże.
Obiektywizm. Plotki i pusta gadanina nie są jego specjalnością, nie bierze w tym udziału. Jeśli dotrą do niego nieciekawe pogłoski na czyjś temat, sam próbuje wyrobić sobie o tym zdanie. Nie przyszłoby mu na myśl plotkować za plecami danej osoby. Kto czuje się dobrze w swojej własnej skórze, temu łatwiej zaakceptować inne poglądy i inny sposób życia.
Uważność. Ludzie, którzy posiadają tę cechę, zapamiętują imiona, urodziny, skłonności, talenty i upodobania własnych przyjaciół. Nieuważność to cecha ludzi obojętnych. Jeśli zdarzy ci się nadmienić mimochodem, że w tym roku zwariowałaś na punkcie koloru młodej trawy, nie spodziewaj się, że to zapamięta i że na urodziny dostaniesz od niego coś w tym kolorze.
Oparcie. Jeśli coś mówi, mówi serio. Dotrzymuje słowa. Rzucanie słów na wiatr nie jest w jego stylu. Nie kłamie, nie kręci, nie oszukuje i nie manipuluje.
Autoironia. Ma poczucie humoru i potrafi śmiać się z siebie. Jest optymistą i nie uważa się za pępek świata. Jest otwarty i mówi bez rozczulania się nad sobą o swoich porażkach i o tym, jak sobie z nimi radzi.
Umiejętność wczuwania się w druga osobę – empatia. Osoba obdarzona tą cechą czuje instynktownie, co przeżywasz, i jest gotowa ci pomóc i doradzić – ale tylko wtedy, kiedy ty tego chcesz. I odwrotnie – mówi bez ogródek o tym, co czuje – na przykład o swoim smutku czy złości.
Lojalność. Człowiek zdolny do przyjaźni nie jest kimś, kto swe sympatie rozdaje łatwo na prawo i lewo. Nie zmienia swoich poglądów i przekonań jak rękawiczki. Wobec ataków, zarzutów i intryg potrafi je obronić. Taktyka, zmiany, lizusostwo i chęć przypodobania się, to zachowania zupełnie mu obce.
Niezależność. Taki człowiek zna swoje mocne i słabe strony. Dobrze się czuje we własnej skórze i jest autentycznie sobą. Nie jest uzależniony od opinii innych ludzi, lecz sam jest odpowiedzialny za swoje działania i zachowanie. Jeśli mu się coś nie uda, próbuje to zmienić, nie szukając winnych, własnymi siłami.
Bądź uczciwy wobec siebie – to przynosi efekt najtrwalszy
Przełomowym zabiegiem dla zrozumienia swoich relacji z innymi ludźmi jest uświadomienie sobie własnych potrzeb i pragnień. Przyjrzyj się sobie szczerze i dogłębnie: o czym marzysz, czego pragniesz, jakie są twoje ukryte fantazje. Każdy człowiek, który jest w jakiejś relacji z innymi, czyni dla nich coś, w zamian za co oczekuje rewanżu w jakiejś formie: wdzięczności, pieniędzy, sympatii, uwagi, pomocy oraz/albo poczucia, że jest kimś dobrym, postępującym etycznie, mądrym, mającym właściwe poglądy polityczne itd.
Czego ty oczekujesz? Czy otrzymujesz to, czego się spodziewasz?
Kiedy zdasz sobie z tego sprawę szczerze, bez udawania, zrozumiesz, jakim rodzajem człowieka jesteś, jeśli chodzi o nawiązywanie relacji z innymi, i jaki udział ma w tym twój wewnętrzny potencjał, twoje mocne strony, lęki, poczucie winy i twoje projekcje. Tylko ten, kto pojmie, co jest motorem jego działania albo co go obciąża, potrafi zmienić swoje zachowanie. Wszystkim tym problemom przyjrzymy się uważnie w następnych rozdziałach.
Wielu ludziom brak podstaw, na których mogliby budować. Chcą wprawdzie prowadzić szczęśliwe życie, istnieć w wartościowych związkach, nie czuć się wykorzystywani ani wysysani, nie rozumieją jednak, że muszą sami aktywnie nad tym popracować. Dlatego nic ci nie pomoże obwinianie innych za brak szczęścia, albo upatrywanie przyczyn tego stanu rzeczy w okolicznościach zewnętrznych. Zacznij od siebie, a wtedy coś się zmieni.
Więcej w książce: Kochać szczęśliwie – Sylwia Schneider
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,408,jak-rozpoznac-prawdziwa-przyjazn-sprawdz.html
***********
Kiedy gniew staje się wadą?
ks. Zdzisław Józef Kijas OFMConv. / slo
Gniew może być wadą, kiedy człowiek przestaje nad nim panować, kiedy daje się ponieść jego destrukcyjnej sile. Staje się wtedy agresywny w słowach: podnosi głos, krzyczy, przeklina i złorzeczy lub, przeciwnie, zamyka się w sobie i nic nie mówi.
Niekiedy przechodzi do czynnej agresji, dopuszcza się rękoczynów, bije pięścią w stół lub rzuca tym, co ma pod ręką. Może też dojść do bójki. Owładnięty gniewem, człowiek traci roztropność, przestaje myśleć i daje się ponieść ślepemu pragnieniu zemsty. Nieobliczalne mogą być konsekwencje takiego działania, nierzadko trudne do naprawy. Zerwane mosty niełatwo odbudować, a wykopane fosy zasypać.
Łatwo dać się ponieść gniewowi, znaczniej trudniej się od niego powstrzymać. Bywa, że gniewne reakcje muszą znosić nie ci, którzy byli ich przyczyną, ale osoby trzecie, niczemu niewinne. Wyładowujemy na nich gniew tylko dlatego, że są “pod ręką” albo też z tej racji, że ci, którzy byli jego źródłem, są mocniejsi i bardziej wpływowi*. Doświadczenie zdaje się sugerować, że trudne, a nawet niemożliwe jest gniewanie się na osobę właściwą, w sposób poprawny, w momencie słusznym i z właściwych powodów. Ponieważ gniew jest ślepą siłą, wyzwolony spod kontroli rozumu i oddany we władanie emocji, łatwo może przekroczyć granice przyzwoitości. Kiedy zostaje uwolniony spod kontroli rozumu, może się stać nawet destrukcyjny. Niełatwo później naprawiać szkody, jakie wyrządził, niekiedy są one nie do naprawienia.
Gniew zaciemnia rozum i sprawia, że człowiek używa słów i czynów, na które by się nie zdobył poza gniewem. Opanowany przez gniew może obrażać i ubliżać, a także dopuścić się naprawdę złych czynów. Kiedy gniew zaprawiony jest złością, człowiek może dokonać zemsty i czynów sadystycznych. Biblia mówi, że “gniew nie zna miłosierdzia” (Prz 27, 4), ponieważ zaślepia. Zagniewany widzi wyłącznie krzywdę, której doznał, a łatwo zapomina o dobrach, które być może otrzymał od tej samej osoby, na którą teraz się gniewa.
Jak radzić sobie z gniewem?
Gniewu nie należy utożsamiać jednoznacznie z agresją. Jak już wspomniałem, ma on fazy rozwoju: od oburzenia na sprawcę gniewu poprzez obraźliwe słowa, podnoszenie głosu czy wręcz krzyki, przekleństwa i obelgi, aż do innych, bardziej groźnych w skutkach czynów. Trzeba zatem panować nad gniewem i nie dopuścić, aby się potęgował i doszedł do poziomu agresji. Nie należy również dolewać oliwy do ognia i podsycać gniewu drugiego, czyniąc mu słowne docinki, wygłaszając uszczypliwe komentarze pod jego adresem lub irytując go swoją postawą. Kiedy drugi człowiek jest w gniewie, mądrzej będzie oddalić się, zamilknąć, poczekać “do jutra”. Prawdziwa mądrość nie będzie dochodzić swego w rozmowie z osobą zagniewaną.
Kto doświadcza złości, nie tyle rani drugiego, ile szkodzi samemu sobie. Doświadczenie uczy, że trzeba uczyć się żyć z gniewem, bo nie uda się go w pełni uniknąć. W obliczu gniewu trzeba się wystrzegać dwóch postaw: jego t ł u m i e n i a i nagłych jego wybuchów. Ktoś może tłumić gniew, ponieważ boi się, że gdy go ujawni, zrani drugiego, oddali go od siebie, straci przyjaciela. Jest to częsty przypadek. Kto tak postępuje, czuje pewien psychiczny dyskomfort, ale nie podejmuje żadnych działań, które mogłyby zmienić tę sytuację. Wybiera postawę biernego oczekiwania w nadziei, że może jednak coś się zmieni. Jego napięcie skierowane jest do wnętrza i nie wyraża na zewnątrz swoich emocji. Na ogół zachowanie takie nie przynosi większych korzyści, jeżeli już, to są one chwilowe i szybko mijają, zaś problem pozostaje. W efekcie następuje powolna izolacja człowieka, duchowo i fizycznie oddala się on od osób, które są przyczyną jego trudności; ponieważ nie chce być raniony, ucieka w samotność. Nie reagując na gniew, zachowując postawę pasywną i tłumiąc emocje, które wywołują napięcie, człowiek szkodzi również swojemu zdrowiu. Często miewa bóle głowy, napięte mięśnie karku czy bóle brzucha. Osoby te czują się chore i słabe, wciąż szukają kolejnych dolegliwości.
Nikt nie jest w stanie przez długi czas tłumić w sobie gniewu. Wcześniej czy później musi wybuchnąć . Takie nagłe wybuchy są reakcją wulkaniczną, gwałtowaną i niekontrolowaną, dlatego szkodliwą. Jej konsekwencje mogą być długotrwałe i niepożądane. Ktoś taki decyduje się na działanie, które ma zniszczyć lub uszkodzić źródło gniewu, zarówno w sensie materialnym, jak i psychologicznym. Agresywne wyrażanie gniewu rodzi jednak agresywną reakcję strony przeciwnej, dodatkowo pogarszając już i tak trudną sytuację. W istocie problem nie zostaje rozwiązany, ale pogłębiony.
Asertywne wyrażanie gniewu
Najlepszym sposobem na panowanie nad gniewem jest wyrażanie go w sposób asertywny. Co to oznacza? W praktyce sprowadza się to do próby zmiany sytuacji, która wywołuje gniew, jednak bez naruszania cudzych granic, bez obrażania i atakowania. Człowiek zaczyna kontrolować swoje emocje i słowa. Chce być panem siebie i nie poddawać się ślepemu działaniu uczuć. Postanawia panować nad nimi, nie dopuszczając, aby one nim kierowały. Ważna w tej sytuacji jest rozmowa, a jeszcze bardziej sposób jej prowadzenia, użyte słowa, ton głosu, sposób oceny drugiego. Kiedy mówię: “Złości mnie to, w jaki sposób się do mnie odnosisz. Uważam, że nie zasługuję na takie traktowanie, i chcę, abyś nie mówił do mnie w ten sposób” – nikogo nie oskarżam, a jedynie informuję, że jego zachowanie mnie boli i wywołuje u mnie negatywne reakcje. Po takich słowach można oczekiwać poprawy sytuacji. Kiedy użyję słów bardziej agresywnych, na przykład: “Ty idioto! Jak możesz tak do mnie mówić! Sam jesteś beznadziejny!” – nie mogę oczekiwać zmiany. Czasami, kiedy nie stać nas na dobre słowa, warto przekazać komuś informację na kartce, wyrażając na piśmie nasze oczekiwania względem niego. Jest wiele innych sposobów pokojowego wyrażania gniewu, które dają nadzieję, że zostaną dobrze przyjęte przez stronę przeciwną i zmienią naszą sytuację na lepszą.
*Por. Arystoteles, Etyka nikomachejska, ks. II, § 9, 1109a.
Wiecej w kiążce: SIŁA CHARAKTERU – ks. Zdzisław Józef Kijas OFMConv.
SIŁA CHARAKTERU – ks. Zdzisław Józef Kijas OFMConv.
Czy warto dziś mówić o wadach i cnotach? Czy pasują one jeszcze do naszych czasów?
Ojciec Zdzisław Józef Kijas dowodzi, że gdy przyjrzymy się na nowo tym pojęciom, znajdziemy w nich aktualne wskazówki pozwalające lepiej zrozumieć siebie i świat, w którym żyjemy. Autor pokazuje, jakie pokusy czyhają dziś na człowieka i jakie cechy warto w sobie wykształcić, by nie dać się im zniewolić. Książka przeznaczona dla tych, którzy chcą mieć kontrolę nad swoim życiem, kierować swoimi emocjami i pragnieniami oraz realizować wyznaczone sobie cele.
Zdzisław Józef Kijas OFMConv (ur. 1960) – franciszkanin, profesor nauk teologicznych, filozof, wykładowca uczelni polskich i zagranicznych, m.in. Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II, Uniwersytetu Ca’ Foscari w Wenecji, członek PAN. Jest relatorem Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, autorem książek, artykułów naukowych i popularnonaukowych, recenzji oraz tłumaczeń.
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,394,kiedy-gniew-staje-sie-wada.html
***********
Nie potrafisz odpoczywać? Spróbuj tego!
John Powell SJ / slo
Niezależnie od tego, czy nasze napięcie bierze się z wielkiego żalu, czy też z codziennego stresu, wszyscy powinniśmy przećwiczyć i wprowadzać następnie w życie jakieś pomocne nam formy relaksu. Jest ich mnóstwo, toteż każdy powinien stosować te, które najbardziej mu odpowiadają.
Jedną ze stosowanych powszechnie technik jest przeznaczenie codziennie chwili na uspokajające, relaksujące hobby. Pod koniec każdego dnia gram trochę na pianinie i wypoczywam w ten sposób. Można o mnie powiedzieć, że jestem muzykiem zaledwie w takim stopniu, w jakim drwala można nazwać stolarzem. Moje wykonanie na pewno nie pomogłoby w odpoczynku komuś kto kocha muzykę i zna się na niej, ale mnie pomaga się zrelaksować. Inne zainteresowania, które mogą okazać się przydatne, to chociażby gotowanie, uprawianie ogródka, czytanie, rozmowa, słuchanie muzyki, kolekcjonerstwo, oglądanie zdjęć, pisanie itp.
Inną popularną techniką jest codzienne spotykanie się z sobą samym. Podczas takich “randek” spróbuj się uczyć jak osiągać zadowolenie ze spokojnego nic-nierobienia. Sprawdź czy to pomaga. Siądź wygodnie i zamknij oczy. Oddychaj powoli, głęboko wdychając i równomiernie wydychając powietrze. Wyobraź sobie, że znalazłeś się w spokojnym, przyjemnym miejscu, które kiedyś odwiedziłeś lub tylko je sobie wyobrażasz. Rozluźnij wszystkie mięśnie. Odpoczywaj i rozkoszuj się tym codziennym spotkaniem z samym sobą. Jest tańsze i zdrowsze niż Valium.
Oto inne wskazówki co do relaksu:
- Znajdź zaufaną osobę, przed którą potrafisz się całkowicie otworzyć i przy której czujesz się całkowicie bezpieczny. Proszę, nie wymiguj się twierdzeniem, że nie potrafisz znaleźć kogoś takiego. Jeśli dobrze tym pokierujesz, prawie każdy człowiek pełen dobrej woli okaże się odpowiedni. Opowiedz o wszystkich swoich ważnych, nacechowanych emocjonalnie przeżyciach. Zapewnij jednak swojemu zaufanemu taki sam czas na wygadanie się. Nikt nie ma ochoty być jedynie śmietnikiem dla emocji innych ludzi.
- Wybierz się na spacer wśród dzikiej przyrody. Poświęć nieco czasu na wąchanie kwiatów, przyjrzyj się falom morza lub jeziora i posłuchaj ich szumu. Zwróć wzrok w górę, aby podziwiać gwiazdy.
- Przeczytaj na nowo ulubioną powieść lub wiersz.
- Opisz w swoim pamiętniku przeżyty ostatnio kryzys lub trudną sytuację. Pamiętaj, abyś zawarł w swej opowieści wszystko, czego się przy tej okazji nauczyłeś. Z każdej burzy i kryzysu można wynieść jakieś pozytywne doświadczenie.
- Zacznij prowadzić dziennik. Zapisuj w nim swoje myśli, uczucia i potrzeby.
- Przypomnij sobie ulubiony dowcip i pośmiej się z niego. Dobry humor działa leczniczo.
Gimnastyka
Tradycyjna definicja napięcia brzmi: “przerost aktywności umysłu przy niedostatecznej aktywności ciała”. Codzienne energiczne ćwiczenia pozwalają odzyskać tę równowagę i zmniejszyć napięcie. Ćwiczenia fizyczne oczyszczają mózg i krew z substancji chemicznych odpowiedzialnych za napięcie, a jednocześnie pobudzają wydzielanie tych substancji, które sprawiają, że czujemy się spokojni i wypoczęci, np. endorfiny. Po wyczerpującej gimnastyce niełatwo jest czuć przygnębienie. Osoby uprawiające jogging doświadczają często uczucia euforii, popularnie zwanego “odlotem”. Z medycznego punktu widzenia jest to neurochemiczna zmiana w ciele spowodowana wysiłkiem fizycznym.
Warto zauważyć, że autorzy książek na temat kryzysu wieku średniego zalecają przede wszystkim codzienne energiczne ćwiczenia. Potrzeby psychiczne i duchowe nierzadko ujawniają się z największą siłą właśnie w wieku średnim. Efektem jest nie tylko niepożądane pojawienie się naszego starego kumpla, stresu, ale także błędne koło, w które wpada większość z nas. Zaczyna się ono w chwili, gdy nasze potrzeby wywołują stres, ten zaś potęguje potrzeby, w wyniku czego pojawia się dalszy stres. Najlepszym sposobem wyrwania się z tego zaklętego kręgu są codzienne ćwiczenia fizyczne. Bieganie, pływanie, szybkie spacery – cokolwiek!
Ponad piętnaście lat temu przechodziłem badania serca zwane testem stresu. Wbrew pozorom okazały się dla mnie błogosławieństwem. Pedałowałem na rowerze gimnastycznym, podczas gdy lekarz obserwował pracę mojego serca. Byłem przekonany, że cały ten test jest rutynowym badaniem, z którego nic nie wynika. Tymczasem po sześciu czy siedmiu minutach doktor zatrzymał urządzenie. Poprosił, żebym usiadł i uniósł stopy w górę. Nadal przez stetoskop przysłuchiwał się uważnie pracy mojego serca. W końcu oznajmił, że wszystko wróciło do normy. Wytłumaczył mi, że w pewnym momencie moje serce zaczęło “palpitować”. Pracowało bardzo ciężko bez widocznych rezultatów. Wysunął przypuszczenie, że mogło to być efektem “braku regularnych ćwiczeń”.
Tak zaczęła się moja przygoda z joggingiem. Zacząłem od krótkich dystansów pokonywanych w wolnym tempie (często wymijali mnie starsi ludzie wyprowadzający swe psy). Następnie przez jakiś czas szedłem krokiem spacerowym, dopóki znów nie mogłem bez kłopotu pobiec. W końcu moja kondycja polepszyła się na tyle, że obecnie przebiegam trzy – cztery mile dziennie. (Muszę wciąż uważać na tych staruszków z psami.) Dzień, w którym zacząłem biegać, był rzeczywiście “pierwszym dniem reszty mojego życia“. Dr George Sheenan, kardiolog zwany “biegającym doktorem”, powiedział, że jogging być może nie przedłuża życia, ale na pewno podnosi jego jakość. Bez wątpienia jogging dokonał tego w moim przypadku.
Ciało ludzkie jest zadziwiającą maszyną. Zużywa się, gdy nie jest używane. Może to się wydawać dziwne, ale ludzka energia powstaje w wyniku użytkowania ciała, czyli w trakcie np. ćwiczeń. W rezultacie sprawność fizyczna przyczynia się znacząco do wzrostu energii, którą musimy wykorzystać. Nierzadko najlepszym środkiem na zmęczenie lub znużenie jest pół godziny aerobiku. Bezczynność wprowadza nas w stan ospałości, a to z kolei prowadzi do spadku energii, przygnębienia i zniechęcenia. Trudno uwierzyć, że nie jesteśmy w stanie magazynować energii, jeśli jej nie zużywamy. Oczywiście odpowiednia porcja odpoczynku jest niezbędna, ale jeśli nie towarzyszy mu aktywność fizyczna, odpoczynek może okazać się dla większości z nas szkodliwy. Energia, której nie zużyliśmy, podobnie jak nie ujęty w karby potencjał, staje się siłą niszczącą. Sądzę, że można założyć, nie narażając się na ryzyko, że ćwiczenia fizyczne każdemu mogą przynieść wymierną korzyść. Wszyscy możemy podnieść nasz poziom energii poprzez ćwiczenia.
Odkąd badacze zajęli się efektami ćwiczeń fizycznych, okazało się, że ich pożyteczność jest niezaprzeczalna. Odsetek zgonów z powodu raka i chorób serca był zawsze najwyższy wśród ludzi, których praca wymaga niewielkiego wysiłku fizycznego. Z kolei najniższy odsetek zgonów na raka i serce jest wśród osób, których praca wymaga dużego wysiłku fizycznego. (Por. Stephanie Matthews Simonton i Robert L. Shook, The Healing Family, Bantam Books 1984.)
Rzecz jasna nie każdy chce lub może biegać. Każdy jednak jest w stanie szybko i dziarsko chodzić. Szybki spacer ma w zasadzie te same zalety co wytężone ćwiczenia. Szybki spacer, podobnie jak jogging lub pływanie, przyspiesza przemianę materii, tak że kalorie są spalane w szybszym tempie. Poprawia napięcie mięśni i wydolność serca. Stwierdzono ponadto, że ćwiczenia fizyczne zapobiegają procesom miażdżycowym, obniżają ciśnienie krwi, spowalniają procesy starzenia. Zważywszy na wszystkie te pożytki, ćwiczenia fizyczne są istotnym czynnikiem ludzkiego szczęścia.
Regularne ćwiczenia fizyczne pomagają także zmniejszać stres i napięcie. W rezultacie tym, którzy uprawiają ćwiczenia fizyczne, świat wydaje się pełen spokoju i harmonii. Mają zdrowe spojrzenie na świat. Myślą jaśniej, mają lepszą pamięć, są radośniejsi, uprzejmiejsi i nastawieni optymistycznie do życia. Najtrudniejszy jest oczywiście początek. Ostateczna nagroda jest tego warta.
Więcej w książce: W poszukiwaniu siebie – John Powell SJ
Ile razy w swoim życiu zastanawiałeś się, gdzie jest Twoje szczęście? Gdzie zwykle go szukasz? W akceptacji ze strony ukochanej osoby? W tym, jak wyglądasz? W nowym samochodzie albo remoncie domu? Jeśli naprawdę chcesz odnaleźć szczęście, zwróć się do osoby, która jako jedyna może Ci je dać: porozmawiaj z samym sobą.
Właśnie takie wyzwanie rzuca nam John Powell, jednocześnie oferując skuteczną, potwierdzoną doświadczeniem metodę zmierzenia się z nim. Dziesięć zadań, dziesięć ćwiczeń ducha i ciała, dziesięć nowych błogosławieństw. Oto klucz do spełnienia.
Twoje szczęście jest w Tobie.
John Powell SJ (1925-2009) – jezuita, wykładowca na Uniwersytecie Loyola w Chicago. Autor bestsellerów, m.in. Dlaczego boję się kochać?, Jak kochać i być kochanym, Miłość bez warunków.
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,106,nie-potrafisz-odpoczywac-sprobuj-tego.html
**********
Pixabay (cc)
Barbarzyńcy 21-go Wieku
Kwestionowanie trwałych zasad moralnych owocuje wyjątkową degeneracją człowieka oraz odrażającymi zachowaniami, jakich nie spotyka się nawet u zwierząt…
Kanibalizm w Chinach
Z angielskojęzycznej gazety Express Extra, wychodzącej w Hong Kongu, dowiadujemy się, że lekarze w prowincji Shenzen w Chinach ludowych, aby polepszyć ogólny stan organizmu jedzą i sprzedają w celach konsumpcyjnych abortowane dzieci, jako zdrowe jedzenie (NRL News, 4. 24. 95).
Czwórka dziennikarzy pisma Eastweek (siostrzana publikacja Express Extra) podając się za lekarzy, poprosiła w kilku szpitalach miasta Shenzen o możliwość kupienia ludzkich płodów. W Centrum Zdrowia dla kobiet i dzieci, jeden z lekarzy wręczył dziennikarce szklany pojemnik i powiedział: Tutaj jest dziesięć świeżych płodów z aborcji dokonanych dzisiaj. Zazwyczaj zanosimy je do zjedzenia w domu, ale ponieważ nie jest pani w najlepszej formie, proszę je zatrzymać…
Lekarka z kliniki Luo Hu twierdziła, że płody są bardzo pożywne i jest na nie wielki popyt: Najbardziej poszukiwane są płody z pierwszych aborcji młodych kobiet, a najlepiej jeśli dziecko jest płci męskiej. Zwierzyła się, że w ciągu ostatniego pół roku sama zjadła ponad 100 płodów i dodała: To są odpadki aborcji, jeśli ich nie zjemy, zostaną wyrzucone. Gdy je zjadamy, one już i tak nie żyją. Lekarz Dong Men Lao wyznał dziennikarzowi, że cena jednego płodu jest uzależniona od jego wagi i wynosi od 10 do prawie 40 dolarów. Jest to cena o wiele niższa niż w klinikach prywatnych, gdzie żąda się nawet po 300 dol. za sztukę. Jego zdaniem najbardziej uzdrawiające własności ma dopiero płód 9-miesięczny i on przyjmuje zamówienia na takie ciała. Zwłoki dzieci z aborcji są więc używane w komunistycznych Chinach jako “dietetyczna nowość” dla zagwarantowania “silniejszego ciała i gładszej skóry”. Jedynie katoliccy lekarze zdecydowanie potępiają ten barbarzyński proceder, jako nową odmianę kanibalizmu.
Rewelacyjne sposoby leczenia
Aborcja przez częściowy poród, która masowo jest stosowana w tak “demokratycznych” krajach jak Stany Zjednoczone czy Szwecja, jest morderstwem dokonywanym ze szczególnym okrucieństwem. Czyni się to w tym celu, aby odzyskać różne organy oraz tkankę mózgową dziecka, która ponoć pomaga w leczeniu choroby Parkinsona. Kobietę zachęca, się aby nosiła dziecko w swoim łonie nawet do 32 tygodnia ciąży (ma wtedy 30 cm długości i mogłoby już przeżyć poza łonem matki). “Nauce” medycznej przyświeca jedyny cel – większa waga, większy zarobek. Dopiero wtedy przeprowadza się aborcję. Aby dotrzeć do głowy dziecka, lekarz rozszerza szyjkę macicy i przebija worek owodniowy. Kiedy główka dziecka znajdzie się u wyjścia szyjki macicy, zostaje przebita strzykawką, w ten sposób pozyskuje się tkankę mózgową. Aborcja zostaje zakończona wyciągnięciem reszty ciała dziecka. “Naukowcy” z Uniwersytetu w Indianie w Stanach Zjednoczonych proponują “rewelacyjny” sposób leczenia serca lub innych narządów – aby uniknąć ryzyka odrzucenia przeszczepu, najlepiej jest spłodzić dziecko, przed urodzeniem zabić je, a potem wszczepić jego komórki do chorego narządu, aby ten się odmłodził.
Tak perfidnie działa szatan poprzez swoich adeptów, którzy traktują człowieka tylko jako zlepek komórek i w ten sposób niszczą szacunek do ludzkiego życia, chcąc doprowadzić do zniszczenia w nas “obrazu i Bożego podobieństwa”, a więc do zezwierzęcenia i w końcu do zdemonizowania. Kosmetyki z “odpadów porodowych”
Ciała uśmierconych podczas aborcji dzieci wykorzystuje się również jako “niezwykle cenny materiał” do produkcji kosmetyków. 31.03 1994 r. włoski dziennik “Corriere della Sera” poinformował, że Instytut Merieux w Lionie “przerabia” każdego dnia 17 ton ciał nie narodzonych dzieci. Ciężarówki pełne zamrożonych płodów przyjeżdżają między innymi ze Wschodu, aby zaspokoić potrzeby przemysłu kosmetycznego. W kartach przewozowych jest wypisane: “odpady porodowe”. Jak na ironię embriony zwierzęce są prawnie chronione przed tego rodzaju procederem. W “Quotidien de Paris” ukazała się nawet reklama: Ampułki C z ekstraktem z ludzkich embrionów zapobiegają odwadnianiu skóry.
Nielegalny rynek organów ludzkich
BBC informuje, że kiedy w Chinach jest zapotrzebowanie na organy do transplantacji, to wtedy przeprowadza się egzekucje na więźniach. Rodzaj egzekucji jest uzależniony od tego, jaka część ciała potrzebna jest do przeszczepu. Odbiorcami są wysokiej rangi funkcjonariusze partyjni, a przede wszystkim bogaci cudzoziemcy, którzy płacą za jeden narząd od 30 tys. dolarów w górę (NRL News 17.05.1995 r.). Trzydziestu pięciu ekspertów ONZ pracowało nad problematyką handlu organami pochodzącymi od nieletnich. Stwierdzili, że jest to zjawisko na skalę światową. W Brazylii ginie każdego roku około 15 000 bezdomnych dzieci z ulicy. Według tych samych ekspertów u 75% trupów tych dzieci stwierdzono wycięcie różnych organów do transplantacji. Były włoski minister Antonio Guidi w wywiadzie opublikowanym w “Il Giornale” (4.09.1995 r.) stwierdza istnienie rozwiniętego na wielką skalę nielegalnego rynku organami ludzkimi i związanego z nim przemytu dzieci z Afryki, Indii, z krajów byłego bloku komunistycznego. Jest pewne – stwierdza minister – że dwóch izraelskich przemytników dzieci przyznało się do tego (fachu). Zatrzymano ich w Gwatemali. Powiedzieli, że przewozili małych Indian, żeby zawieźć ich do Izraela i do USA. Pewne kliniki zajęłyby się, jakby tu powiedzieć, użyciem niektórych dzieci jako (części zamiennych) dla dzieci chorych. Dwaj winowajcy podali także wartość tego (dziwnego towaru, obdarzonego duszą): 75 tysięcy dolarów. (…) W Indiach wiele rodzin utrzymuje się wydając na świat dzieci przeznaczone na sprzedaż nerki dla dzieci z krajów zachodnich. Kilka tysięcy dolarów i malec ma byt zapewniony. Jedna nerka wystarczy na utrzymanie. Istnieją wyspecjalizowane agencje, zajmujące się przewożeniem pacjentów w różnym wieku do Madrasu lub Bombaju (…)
Ludobójstwo w sercu Europy
Dr Bernard Nathanson, amerykański Żyd, który przed swoim nawróceniem kierował największą kliniką aborcyjną na świecie, podczas pobytu w Polsce 19.10.1996 r. ostrzegał Polaków, że legalizacja aborcji w Polsce będzie pierwszym krokiem prowadzącym do masowej eksterminacji dzieci upośledzonych, ludzi starych i kalekich, terminalnie chorych, a więc do prawdziwego ludobójstwa osób najbardziej bezbronnych i potrzebujących opieki. Kiedy aborcja staje się legalna – mówił – wówczas prowadzi to do utraty wartości życia ludzkiego i jego dehumanizacji. Jestem tu, aby błagać Polaków, aby nie szli tą samą drogą, którą poszła Ameryka. Siedmiuset holenderskich lekarzy, zrzeszonych w organizacji przeciwstawiającej się eutanazji, stwierdza, że problem eutanazji w ich kraju rozpoczął się od uchwalenia ustawy aborcyjnej w 1968 r. Istnieje pewna prawidłowość, jeżeli zacznie się zabijać dzieci w łonach matek, to wtedy bardzo szybko będzie można zabijać każdego. Obecnie uśmierca się w Holandii na masową skalę chorych, starych, kalekich bez ich wiedzy i wbrew ich woli. Historia mówi nam, że w hitlerowskich Niemczech eutanazja zaczęła się już w 1934 r. uśmiercaniem kalekich dzieci oraz umysłowo chorych.
Dr Ryszard Fenigsen, polski lekarz żydowskiego pochodzenia, który od 1968 r. pracuje w Holandii, opublikował niezwykle ciekawą książkę “Eutanazja. Śmierć z wyboru” (Wydawnictwo “W drodze”, 1994 r.). Z pozycji lekarza i naocznego świadka pisze on, że w holenderskich szpitalach, domach starców, obok dobrowolnej eutanazji, uprawia się na wielką skalę eutanazję nie dobrowolną dzieci i dorosłych, nie na prośbę pacjenta, lecz bez jego zgody i wiedzy, a nieraz również bez wiedzy jego rodziny… Przybywają do szpitala ludzie chorzy, proszący o pomoc, z nadzieją, że pomoc tę otrzymają, z zaufaniem do fachowości i z wiarą w dobrą wolę lekarzy, i ci ludzie są przez lekarzy zabijani… (s. 45). Dr Fenigsen pisze dalej: dopóki życie ludzkie było nietykalne, dopóki istniał w medycynie bezwzględny, żelazny zakaz szkodzenia pacjentowi, dopóki za odebranie człowiekowi życia groziła surowa kara – (lekarze) nikogo nie uśmiercali. Z chwilą, gdy stan lekarski, społeczeństwo i sądy zaakceptowały eutanazję, ci pośledniejszego gatunku lekarze, szybciej chyba od innych, zaczęli uprawiać “nowy dział medycyny. To właśnie oni stali się fanatycznymi zabójcami lub zabójcami “od niechcenia” (s. 50). Dr Karel Gunners z ruchu antyeutanazyjnego podaje przykłady bezkarnego mordowania ludzi chorych w szpitalach przez lekarzy: Mój przyjaciel, internista, odwiedził w trakcie wizyty domowej pacjentkę z rakiem płuc. Zdecydował, że pacjentka będzie musiała udać się do szpitala. Pacjentka odmówiła, tłumacząc, że obawia się, że lekarze ją zabiją. Mój przyjaciel przekonał ją, by zgodziła się na leczenie szpitalne. W czasie, gdy nie było go w szpitalu – miał wówczas wolny dzień – zastępujący go kolega uznał, że pacjentka ma przed sobą tylko dwa tygodnie życia – i wykonał śmiertelny zastrzyk. Po powrocie do pracy mój przyjaciel przeżył szok.
Holenderskie Zrzeszenie Pacjentów ostrzega już chorych i ich rodziny, że w szpitalach uśmierca się ludzi bez ich zgody i wiedzy, i doradza, aby kontrolować postępowanie lekarzy, ale możliwości takiej kontroli są znikome. Dr Gunner podkreśla, że w Holandii przeciw eutanazji protestują już tylko katolicy i prawowierni ewangelicy, a prasa, radio i telewizja otoczyły zmową milczenia ten makabryczny proceder masowej eksterminacji ludzi najbardziej bezbronnych i potrzebujących naszej szczególnej opieki i miłości. Kiedy człowiek odrzuca Dekalog i normy moralne oraz uznaje relatywizm etyczny, to za taką postawą życia bez Boga idą przerażające praktyczne konsekwencje, dochodzi do czynów zbrodniczych i radykalnego pogwałcenia wolności. W ten sposób demokracja – pisze Jan Paweł II – sprzeniewierzając się własnym zasadom, przeradza się w istocie w system totalitarny. Państwo nie jest “wspólnym domem”, … ale przekształca się w państwo tyrańskie, uzurpujące sobie prawo do dysponowania życiem słabszych i bezbronnych, dzieci jeszcze nie narodzonych i starców, w imię pożytku społecznego, który w rzeczywistości oznacza jedynie interes jakiejś grupy (EV 20). Mając świadomość wielkiego zagrożenia na jakie narażona jest nasza Ojczyzna ze strony polityków przeciwnych życiu i chrześcijańskim wartościom, trzeba dobrze zapamiętać nazwiska tych parlamentarzystów, którzy opowiedzieli się za legalizacją zabijania najbardziej bezbronnych Polaków i odpowiednio zagłosować w zbliżających się wyborach.
Ks. Mieczysław Piotrowski TChr
http://www.katolik.pl/barbarzyncy-21-go-wieku,39,416,cz.html
*********
Zło i ludzka wolność
Zło i ludzka wolność
Z o. profesorem Servais Pinckaersem OP, rozmawia ks. Korneliusz Policki SDS
Chciałbym poprosić Ojca Profesora o kilka refleksji na temat pokusy i związanej z nią rzeczywistością zła.
Temat ten wymaga obszernych rozważań, gdyby chciało się go potraktować w sposób wyczerpujący i szczegółowy. Trzeba najpierw zauważyć, iż problemu zła nie należy rozważać jedynie w porządku intelektualnym, lecz raczej egzystencjalnym w tym sensie, że odpowiedź na to zagadnienie zależy od podmiotu, który stawia sobie to pytanie i który własnym życiem musi na to pytanie odpowiadać. Osobista refleksja jest więc konieczna, bowiem dzięki temu zastanowieniu się układają się nasze relacje z Bogiem i bliźnimi. Mogę komuś pomóc w osobistej odpowiedzi na to zagadnienie, ale odpowiedzi za niego dać nie mogę.
Z problemem zła i pokusy wiąże się zagadnienie wolności człowieka. Determinizm neguje tę wolność lub ją pomniejsza. Co Ojciec sądzi na ten temat?
Siedliskiem wolności jest serce i myśl człowieka, ale wolność najczęściej przejawia się w realizacji różnych celów zewnętrznych. Dzięki wolności mamy zasługi lub ich nie mamy wobec Boga i bliźniego, dzięki wolności możemy mówić o nagrodzie lub karze, pochwale lub naganie.
Współczesny postmodernizm głosi, iż „prawda was zniewoli”.
Uważam całkiem odwrotnie. To wolność pozwala nam poznać prawdę, a zniewolenie zło. Dzięki wolności poznajemy prawdę, która jest w nas, bowiem jesteśmy podobieństwem Boga i przez Niego jesteśmy zaproszeni do czynienia dobra naszymi działaniami, i to zarówno wobec nas samych jak i wobec innych.
Wolność to dar Boży udzielany nam dzień po dniu w celu czynienia dobra. Lecz nasza ludzka wolność, tak jak i nasza inteligencja, jest niedoskonała i ograniczona. Może ona wzrastać, rozwijać się (jak dziecko w szkole), lecz również pomniejszać się, zamierać i karłowacieć.
W jaki sposób Bóg nam pomaga w tej edukacji?
Absolutnie potrzebujemy pomocy Bożej. Wyraża się ona w prawie Bożym objawionym w Dekalogu, w Kazaniu na Górze, w katechezach z Listów Apostolskich. Pomoc Boża to również dary Ducha Świętego, cnoty wlane i siła wewnętrzna w życiu codziennym.
Grzech i zniewolenie są obecne w życiu człowieka i mieszkają w jego sercu począwszy od pierwszych rodziców. Pierwsze strony Księgi Rodzaju mówiące o grzechu pierworodnym, mimo tysięcy lat nie zdezaktualizowały się, ciągle się powtarzają.
Dlatego Chrystus przyszedł, aby nas uzdrowić. Wielka tajemnica, misterium Wcielenia i Odkupienia. Syn Boży stał się człowiekiem, aby poznać „ludzką kondycję”, grzech, cierpienie, zniewolenie, zło. Jego samego dotknęło zło, cierpienie, skazanie, śmierć. On poznał zło i je pokonał. Łaska Chrystusa uzdrawia nas od choroby zła, reedukuje nas do dobra, pomaga w przezwyciężeniu zła, uczy pokory i cierpliwości w znoszeniu naszych słabości.
Jeden z klasycznych problemów teodycei: Jak dobry Bóg mógł stworzyć zły świat? Czy po Oświęcimiu trzeba inaczej wierzyć w Boga?
W większości za zło odpowiedzialny jest człowiek. Zło pochodzi ze zderzenia z prawem Bożym streszczonym w przykazaniu miłości Boga i bliźniego. Często człowiek zrzuca odpowiedzialność z siebie i winą obarcza Boga. Następuje projekcja naszych problemów. Boga stwarzamy sobie na nasz obraz i na nasze podobieństwo, na naszą miarę i dla naszych potrzeb. Negować istnienie Boga ze względu na zło w świecie, to negować naszą odpowiedzialność za zło.
A problem cierpienia niezawinionego…
Rzeczywiście jest to problem krucjalny. Albo akceptujesz cierpienie i ofiarowujesz je Bogu jak Chrystus, albo przeklinasz swój los. Dużo trudności wynika jednak z uproszczonego, zbyt idealistycznego obrazu świata, obrazu oddalonego od rzeczywistości, gdzie wszystko powinno być lekkie, łatwe i przyjemne, skoro Bóg jest dobry, wszechmocny… Na ziemi powinno być niebo. Lubimy zdania warunkowe z poprzednikiem „jeśli Bóg byłby tu…”, „Jak Bóg mógł na to pozwolić…”, „Gdzie był Bóg…?”
W filozofii klasycznej byt i dobro utożsamiają się. Są jednak kierunki, które uważają, iż byt i zło się utożsamiają (malum methaphisicum). Czy naprawdę byt z natury jest zły?
Uważam, że byt jest dobry. Ze swej natury oferuje nam to dobro, jeśli akceptujemy je całym sercem i inteligencją. Jeżeli jednak podchodzimy do bytu od strony subiektywnej, jako ludzie wolni, możemy byt uważać jako zły, gdyż doszło do zderzenia i przeciwieństwa między nim a nami. To zło możemy zabsolutyzować jako zasadę filozoficzną, ale w tym przypadku mamy już do czynienia z pewnym wypaczeniem sensu prawdy i dobra.
Dlaczego u wielu ludzi zło wydaje się być mocniejsze niż łaska sakramentów?
Może się zdarzyć, iż zło obecne w człowieku posłuży się łaskami otrzymanymi (Hitler, Stalin, Pol-Pot, terroryści). Czyny takich ludzi stają się gorsze od innych, bowiem ich sprzeciw łasce jest większy. Jest to tajemnica walki dobra ze złem.
Wiele dziś się mówi o złu strukturalnym, społecznym, odziedziczonym itd. Gdzie w takim wypadku odpowiedzialność osobista?
To prawda. Człowiek jest bytem społecznym, pod pewnym względem zależnym od społeczności rodzinnej, narodowej, kulturalnej, towarzyskiej. Równocześnie każdy z nas jest niepowtarzalną osobowością, posiadającą wolną wolę. Podstawą tej osobowości jest relacja duchowa z Bogiem. Możemy zatem w sposób wolny spojrzeć z naszego punktu widzenia na środowisko, w którym żyjemy, na nasze wyposażenie dziedziczne i może nie od razu, ale progresywnie, nie tylko w sposób krytyczny poprzez negowanie, ale konstruktywnie i pozytywnie, znaleźć to, co najlepsze w naszym odziedziczonym bagażu i w tych, którzy ze mną tworzą daną społeczność.
Jaka jest rola modlitwy w pokonywaniu zła?
To bardzo ważne pytanie na zakończenie. Pod słowami i myślami naszej modlitwy ukrywa się promieniowanie ogromnej działającej łaski. Jest ona konieczna, żeby pokonać zło i czynić dobro. Modlitwa osobista, codzienna, eklezjalna, a szczególnie eucharystyczna łączy nas z Bogiem, najwyższym Dobrem i tylko w Nim jest największa siła przeciw złu.
Bóg zapłać za rozmowę.
O. Servais Théodore Pinckaers, jest dominikaninem, profesorem teologii moralnej na Uniwersytecie we Fryburgu, w Szwajcarii. Autor licznych publikacji. W Polsce ukazała się m.in. książka „Życie duchowe chrześcijanina według św. Pawła i św. Tomasza”.
A) Postawa nie dopuszcza do żywiołowości i działań automatycznych w odbiorze mediów. Sam wybór (kanału telewizyjnego, programu radiowego, felietonu w gazecie itp.) poprzedzany jest namysłem i związany bywa z wysiłkiem umysłowym i moralnym. Prawidłowość ta, stale powtarzana, ćwiczy wolę, czyni ją silniejszą i bardziej odporną na okolicznościowe doznania i kaprysy. Jednostka z tą postawą nie odbiera radia czy telewizji „jak idzie”, a więc bez próby selekcji, czy rezygnacji, gdy ich etyczna ocena okaże się negatywna.
1) Nawet wysokie walory warsztatu dziennikarskiego nie mogą przesłonić wykroczeń przeciwko zasadom etyki. Nic też nie może usprawiedliwić popełnionego zła (i wyrządzonej krzywdy) wobec odbiorcy mediów. Odpowiedzią powinny być publicznie ogłaszane protesty i piętnowanie autorów, którzy lekceważą dobro czytelnika, słuchacza czy telewidza, zwłaszcza w odniesieniu do dzieci i młodzieży.
Bóg: policjant czy przyjaciel – ks. Marek Dziewiecki
“Miłość a pożądanie” wykład o.MEISNERA
https://youtu.be/xo_CUa9-ZUg
**********
Daj mi światłe oczy serca, czyli jak leczyć serce? cz.1 (audio)
*********
“Uczyć się Miłości” katecheza ks.Pawlukiewicza
**********
Ks. Piotr Pawlukiewicz – Serce Nie Widzi Rozumu
*******************
Przepowiednia Ojca Pio
***********
PRZEPOWIEDNIE DLA POLSKI – POLACY NARODEM WYBRANYM – TYLKO INTRONIZACJA OCHRONĄ!!!
**********
Ojciec PIO CD1
*************
Ojciec PIO CD2
*************
Dodaj komentarz