Ludzie pokorni i uznający swoją słabość otrzymują od Boga przebaczenie grzechów. – Czwartek, 17 wrzesnia 2015r.

Myśl dnia

Nasz dobry Bóg uwielbia, gdy Mu się ktoś naprzykrza.

św. Jan Maria Vianney

Czas oddany na chwałę Boga i zbawienie duszy nigdy nie jest źle wykorzystany.
św. Ojciec Pio
Może to dzień, w którym trzeba posłuchać w końcu głosu namiętności w sercu?
images36
Jezu, naucz mnie wybaczać. Każdą krzywdę, której doświadczyłem albo którą doświadczam,
składam Tobie, Panie, i ufam, że uzdrowisz moje zbolałe i poranione serce.
CZWARTEK XXIV TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II
PIERWSZE CZYTANIE  (1 Tm 4,12-16)
Bądź wzorem dla wiernych
Czytanie z Pierwszego listu świętego Pawła Apostoła do Tymoteusza.
Najmilszy:
Niechaj nikt nie lekceważy twego młodego wieku, lecz wzorem bądź dla wiernych w mowie, w obejściu, w miłości, w wierze, w czystości. Do czasu, aż przyjdę, przykładaj się do czytania, zachęcania, nauki. Nie zaniedbuj w sobie charyzmatu, który został ci dany za sprawą proroctwa i przez włożenie rąk kolegium prezbiterów. W tych rzeczach się ćwicz, cały im się oddaj, aby twój postęp widoczny był dla wszystkich. Uważaj na siebie i na naukę, trwaj w nich. To bowiem czyniąc i siebie samego zbawisz, i tych, którzy cię słuchają.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 111,7-8.9.10)

Refren: Wielkie są dzieła, które Pan uczynił.

Dzieła rąk Jego są sprawiedliwe i pełne prawdy, *
wszystkie Jego przykazania są trwałe,
ustalone na wieki wieków, *
nadane ze słusznością i mocą.

Zesłał odkupienie swojemu ludowi, *
na wieki ustanowił swoje przymierze,
Imię Jego jest święte i wzbudza trwogę, *
bojaźń Pana jest początkiem mądrości.

Wspaniała zapłata dla tych, *
co według niej postępują,
a Jego sprawiedliwość *
będzie trwać na wieki.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (Mt 11,28)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Przyjdźcie do Mnie wszyscy,
którzy jesteście utrudzeni i obciążeni,
a Ja was pokrzepię.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA  (Łk 7,36-50)

Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała

Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.

Jeden z faryzeuszów zaprosił Jezusa do siebie na posiłek. Wszedł więc do domu faryzeusza i zajął miejsce za stołem. A oto kobieta, która prowadziła w mieście życie grzeszne, dowiedziawszy się, że jest gościem w domu faryzeusza, przyniosła flakonik alabastrowego olejku i stanąwszy z tyłu u nóg Jego, płacząc, zaczęła oblewać Jego nogi łzami i włosami swej głowy je wycierać. Potem całowała Jego stopy i namaszczała je olejkiem.
Widząc to faryzeusz, który Go zaprosił, mówił sam do siebie: „Gdyby On był prorokiem, wiedziałby, co za jedna i jaka jest ta kobieta, która się Go dotyka, że jest grzesznicą”.
Na to Jezus rzekł do niego: „Szymonie, muszę ci coś powiedzieć”.
On rzekł: „Powiedz, Nauczycielu”.
„Pewien wierzyciel miał dwóch dłużników. Jeden winien mu był pięćset denarów, a drugi pięćdziesiąt. Gdy nie mieli z czego oddać, darował obydwom. Który więc z nich będzie go bardziej miłował?”
Szymon odpowiedział: „Sądzę, że ten, któremu więcej darował”.
On mu rzekł: „Słusznie osądziłeś”. Potem zwrócił się do kobiety i rzekł Szymonowi: „Widzisz tę kobietę? Wszedłem do twego domu, a nie podałeś Mi wody do nóg; ona zaś łzami oblała Mi stopy i swymi włosami je otarła. Nie dałeś Mi pocałunku; a ona, odkąd wszedłem, nie przestaje całować nóg moich. Głowy nie namaściłeś Mi oliwą; ona zaś olejkiem namaściła moje nogi. Dlatego powiadam ci: Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała. A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje”.
Do niej zaś rzekł: „Twoje grzechy są odpuszczone”.
Na to współbiesiadnicy zaczęli mówić sami do siebie: „Któż On jest, że nawet grzechy odpuszcza?”On zaś rzekł do kobiety: „Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju”.

Oto słowo Pańskie.

KOMENTARZ

Ogrom przebaczającej miłości

Ludzie pokorni i uznający swoją słabość otrzymują od Boga przebaczenie grzechów. Tajemnica Bożego miłosierdzia opiera się na przebaczeniu. Człowiek, który doświadcza darowania grzechów, otrzymuje łaskę nowego życia. Mogą o tym opowiedzieć zwłaszcza ci, którzy podnieśli się ze szczególnie ciężkich grzechów. Kobieta z dzisiejszej Ewangelii obmyła stopy Jezusowi i wytarła je włosami. To wyraz jej ogromnej wdzięczności za łaskę, którą otrzymała. Jezus nikogo nie pomija i daje szansę każdemu człowiekowi. Jednocześnie zaprasza nas także, abyśmy stali się ludźmi, którzy potrafią przebaczać, tak jak i Bóg nam wybaczył.

Jezu, naucz mnie wybaczać. Każdą krzywdę, której doświadczyłem albo którą doświadczam, składam Tobie, Panie, i ufam, że uzdrowisz moje zbolałe i poranione serce.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
*********

#Ewangelia: Błogosławiona grzeszność

(fot. shutterstock.com)

Jeden z faryzeuszów zaprosił Jezusa do siebie na posiłek. Wszedł więc do domu faryzeusza i zajął miejsce za stołem. A oto kobieta, która prowadziła w mieście życie grzeszne, dowiedziawszy się, że jest gościem w domu faryzeusza, przyniosła flakonik alabastrowy olejku i stanąwszy z tyłu u nóg Jego, płacząc, zaczęła oblewać Jego nogi łzami i włosami swej głowy je wycierać. Potem całowała Jego stopy i namaszczała je olejkiem.
Widząc to faryzeusz, który Go zaprosił, mówił sam do siebie: “Gdyby On był prorokiem, wiedziałby, co za jedna i jaka jest ta kobieta, która się Go dotyka, że jest grzesznicą”. Na to Jezus rzekł do niego: “Szymonie, muszę ci coś powiedzieć”. On rzekł: “Powiedz, Nauczycielu”.
“Pewien wierzyciel miał dwóch dłużników. Jeden winien mu był pięćset denarów, a drugi pięćdziesiąt. Gdy nie mieli z czego oddać, darował obydwom. Który więc z nich będzie go bardziej miłował?” Szymon odpowiedział: “Sądzę, że ten, któremu więcej darował”. On mu rzekł: “Słusznie osądziłeś”. Potem zwrócił się do kobiety i rzekł Szymonowi: “Widzisz tę kobietę? Wszedłem do twego domu, a nie podałeś Mi wody do nóg; ona zaś łzami oblała Mi stopy i swymi włosami je otarła. Nie dałeś Mi pocałunku; a ona, odkąd wszedłem, nie przestaje całować nóg moich. Głowy nie namaściłeś Mi oliwą; ona zaś olejkiem namaściła moje nogi. Dlatego powiadam ci: Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała. A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje”.
Do niej zaś rzekł: “Twoje grzechy są odpuszczone”. Na to współbiesiadnicy zaczęli mówić sami do siebie: “Któż On jest, że nawet grzechy odpuszcza?” On zaś rzekł do kobiety: “Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju”.

 

Komentarz do Ewangelii:

 

Grzech jest największym nieszczęściem, jakie może przytrafić się człowiekowi. Z tego nieszczęścia można jednak uczynić podstawę dla czegoś wielkiego i pięknego – dla Miłości. Tego uczy nas dziś Jezus, wraz z ową kobietą, zachowującą się bardzo dziwnie, jak na ówczesne zwyczaje. Nie należy więc biadolić nad swoją grzesznością, ale raczej ją wykorzystać maksymalnie do dobrych rzeczy. Bóg tak właśnie robi: używa naszej grzeszności dla okazania nam miłosierdzia, czyli pokazania jak wielka i autentyczna jest Jego miłość do nas. My natomiast możemy dzięki swojej grzeszności pokazać Bogu jak bardzo ufamy Jego miłosierdziu i radując się z otrzymanego przebaczenia, czynić w życiu piękne rzeczy.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2573,ewangelia-blogoslawiona-grzesznosc.html

*********

Na dobranoc i dzień dobry – Łk 7, 36-50

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. L@rsson / flickr.com / CC BY 2.0)

Przyjdźcie do Mnie, a Ja was pokrzepię

 

Nawrócona grzesznica
Widzisz tę kobietę? Wszedłem do twego domu, a nie podałeś Mi wody do nóg; ona zaś łzami oblała Mi stopy i swymi włosami je otarła. Nie dałeś Mi pocałunku; a ona, odkąd wszedłem, nie przestaje całować nóg moich. Głowy nie namaściłeś Mi oliwą; ona zaś olejkiem namaściła moje nogi. Dlatego powiadam ci: Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała. A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje.

 

Opowiadanie pt. “Spowiedź po czterdziestu latach”
Ojciec Markijan wie, że czysta trzoda – bez czarnych owiec, czyste pole – bez chwastów, wspólnota stołu – bez obcych, parafia – bez przygodnych chrześcijan, to pasuje może do niektórych pastoralnych planów, ale nie do przypowieści i obrazów Pana Jezusa. Ojciec Markijan wie, że tak jest, bo prawdy tej doświadczył już niejednokrotnie w swoim kapłańskim życiu. Ot, choćby wczoraj.

 

Wszedł do izby, ani obrazka na ścianie, nawet ikony w rogu. Na łóżku leżała konająca kobieta. O normalnej spowiedzi nie było mowy. Skinięciem głowy umierająca wyraziła żal za grzechy. Z trudem przyjęła święta Komunię. – Gdzie jej maż? – zapytał ojciec Markijan siedzących obok wezgłowia chorej sąsiadek. – Siedzi za domem, – odparły – ten stary łajdak, złoczyńca… Nawet niech ojciec nie próbuje z nim rozmawiać i tak nie zechce. Ojciec Markijan wyszedł na podwórko. Na pieńku siedział nieogolony mężczyzna. Proboszcz uśmiechnął się i powiedział: – Witajcie dobry człowieku. Mężczyzna drgnął, ale nie odezwał się ani słowem. – Wasza żona… Ona umiera… Może chcecie się wyspowiadać… Nie wiadomo, kiedy znów tu przyjadę… Dziadek milczał jak zaklęty. – Zawsze jest czas do namysłu, – ciągnął ksiądz – ale i wy staniecie na Bożym sądzie. Każdy człowiek śmiertelny!

 

Starzec przerwał milczenie.

– I tak nie będziecie chcieli mnie wyspowiadać.

– Dlaczego?

– Ja wielki grzesznik. Czterdzieści lat nie byłem u spowiedzi.

– Wszyscy jesteśmy grzesznikami. Pan Bóg przebacza wszystkim, którzy szczerze żałują.

– Ale ja byłem zagorzałym komunistą!

 

Nastała znowu głucha cisza. Dziesięć, może piętnaście minut. Ojciec Markijan czekał cierpliwie. Dziadek wreszcie wydusił z siebie:

– A niech tam! Wyspowiadam się. Ukląkł przed kapłanem i rozpoczął… Wyznanie grzechów. Straszna historia czterdziestu lat życia. Bicie ludzi, wymuszanie torturami zeznań, gwałty, obojętność na łzy żon błagających, aby nie wysyłał ich mężów do łagru. Pasmo nieprawości. Ojciec Markijan pytał samego siebie, skąd ten zgorzkniały starzec wie, że to są grzechy.

– Uzbierało się – dokończył penitent.

– Bóg mi tego nie wybaczy.

– Wybaczy, wybaczy. Żałujcie szczerze za swoje grzechy – dodał spowiednik.

– Nie przebaczy.

– Przebaczy łotrowi na krzyżu w godzinie śmierci odpuścił.

– Jak mam żałować?

– Proszę bić się w piersi i powtarzać za mną słowa psalmu. Po dwu godzinach spowiedzi dobiegła końca. Ojciec Markijan na pożegnanie powiedział dziadkowi: – Wytrwajcie w dobrym. Bóg was kocha. Uradował się… z tej spowiedzi. Następnym razem odwiedzę was. Zostańcie z Bogiem! Starzec uścisnął dłoń księdza.

– A wiecie dlaczego przystąpiłem do spowiedzi?

– Nie.

– Po czterdziestu latach byliście pierwszym człowiekiem, który się do mnie uśmiechnął.

 

Refleksja
Szukamy często nadzwyczajnych okazji, aby pomóc drugiemu człowiekowi. Tymczasem zwykły, ale za to cenny i autentyczny gest, wynikający z potrzeby serca, potrafi zmienić tak wiele w ludzkim życiu. Samo pragnienie i chęć spotkania z drugim człowiekiem to już przecież tak wiele. Bez otwartości i potem też konkretnej pomocy nie ma bowiem pokrzepienia ludzkich serc. Zwykły gest otwartej dłoni przemienił niejedno ludzkie życie. Obyśmy również byli tymi, którzy odmieniają i pokrzepiają spragnione pomocy ludzkie serca…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. W jaki sposób pomagasz drugiemu człowiekowi?
2. Jaką konkretną formę ta pomoc dziś przyjęła?
3. Jeśli sam potrzebujesz pomocy, to jak o nią prosisz?

 

I tak na koniec…
“Człowiek oczekuje pomocy od bliźnich, potrzebuje jej, albowiem dopiero wtedy, gdy wytkną mu jego grzechy, dojrzy je wyraźniej” (Mikołaj Gogol, Aforyzmy Gogol).

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,20,na-dobranoc-i-dzien-dobry-lk-7-36-50.html

********

Św. Roberta Bellarmino

0,16 / 14,28
Jezus spotyka się z różnymi ludźmi. Jedni Go zapraszają, ale lekceważą. Inni, niezaproszeni, płaczą u Jego stóp, dziękując za Jego miłość i przebaczenie.Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Łukasza.
Łk 7, 36 – 50
Jeden z faryzeuszów zaprosił Jezusa do siebie na posiłek. Wszedł więc do domu faryzeusza i zajął miejsce za stołem. A oto kobieta, która prowadziła w mieście życie grzeszne, dowiedziawszy się, że jest gościem w domu faryzeusza, przyniosła flakonik alabastrowego olejku i stanąwszy z tyłu u nóg Jego, płacząc, zaczęła oblewać Jego nogi łzami i włosami swej głowy je wycierać. Potem całowała Jego stopy i namaszczała je olejkiem. Widząc to faryzeusz, który Go zaprosił, mówił sam do siebie: «Gdyby On był prorokiem, wiedziałby, co za jedna i jaka jest ta kobieta, która się Go dotyka, że jest grzesznicą». Na to Jezus rzekł do niego: «Szymonie, muszę ci coś powiedzieć». On rzekł: «Powiedz, Nauczycielu». «Pewien wierzyciel miał dwóch dłużników. Jeden winien mu był pięćset denarów, a drugi pięćdziesiąt. Gdy nie mieli z czego oddać, darował obydwom. Który więc z nich będzie go bardziej miłował?». Szymon odpowiedział: «Sądzę, że ten, któremu więcej darował». On mu rzekł: «Słusznie osądziłeś». Potem zwrócił się do kobiety i rzekł Szymonowi: «Widzisz tę kobietę? Wszedłem do twego domu, a nie podałeś Mi wody do nóg; ona zaś łzami oblała Mi stopy i swymi włosami je otarła. Nie dałeś Mi pocałunku; a ona, odkąd wszedłem, nie przestaje całować nóg moich. Głowy nie namaściłeś Mi oliwą; ona zaś olejkiem namaściła moje nogi. Dlatego powiadam ci: Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała. A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje». Do niej zaś rzekł: «Twoje grzechy są odpuszczone». Na to współbiesiadnicy zaczęli mówić sami do siebie: «Któż On jest, że nawet grzechy odpuszcza?». On zaś rzekł do kobiety: «Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju».Można zaprosić Jezusa do swojego domu, swojego życia, chodzić do kościoła, wypełniać formalnie przykazania, ale nie przeżyć spotkania miłości i wdzięczności. Tak przyjął Jezusa faryzeusz – bez życzliwości, serdecznej gościnności ani nawet szacunku. Może uważał, że tym zaproszeniem wyświadcza łaskę nauczycielowi z Nazaretu, nie dostrzegając, że on sam potrzebuje łaski Bożego przebaczenia.Można przyjść do Jezusa bez formalnego zaproszenia, potwierdzonej przynależności do Kościoła, kiedy świadomość popełnionego zła nie pozwala spojrzeć w oczy, ale wdzięczność za Jego miłość każe przylgnąć przynajmniej do Jego stóp. Tak przyszła kobieta grzeszna, z wielką hojnością odpowiadając na przebaczającą miłość Jezusa.Jezus spotyka się z każdym. Przyjmuje zaproszenie faryzeusza i delikatnie chce mu pokazać, gdzie rozminął się z tym, co najważniejsze – miłością i wdzięcznością za dar Bożego przebaczenia. Przyjmuje również pozornie przesadne, egzaltowane zachowanie kobiety. Wie, że ona tak wyraża swój żal,  swoją miłość i wdzięczność.Jak ty spotykasz się z Jezusem? Czy umiesz dostrzec dar Jego miłości i odpowiedzieć wdzięcznością serca?

http://modlitwawdrodze.pl/home/
**********

INTYMNIE

by Grzegorz Kramer SJ

To był niesamowicie intymny gest (przynajmniej z perspektywy mężczyzny żyjącego w XXI w.). Jaką ona musiała być silną kobietą, zresztą Jezus nazwie to „wiarą”. Weszła do „jaskini lwa” – domu faryzeusza, który uważany był (przynajmniej przez siebie samego) za sprawiedliwego. Wchodzi i bez żadnych wstępów zaczyna obmywanie nóg Jezusa swoimi łzami i wyciera je swoimi włosami. Jezus w tym wszystkim jest spokojny – przyjmuje jej gesty.

Faryzeusz Szymon jest jednym z nas. Ma w sobie tę paskudną cechę, polegającą na tym, że odczuwa wewnętrzny przymus by znaleźć coś, w czym jest (moralnie) lepszy od innych. Wyciągnąć (nawet tylko w swojej głowie) grzechy innych, by poczuć się lepszym, choć na chwilę.

A Jezus jest geniuszem. Nie zdradza, że zna myśli serca Szymona. Można odnieść wrażenie, że przypowieść o dwóch dłużnikach ma przygotowaną już wcześniej. Przypomina mi to sytuację, kiedy do Dawida przychodzi prorok Natan i opowiada mu historię o biednym człowieku, któremu bogacz skonsumował jedyną owieczkę, którą tamten bardzo kochał. Dawid się zagotował, a później zrozumiał swój grzech. Nie wiemy, co się stało z Szymonem, może ten brak komentarza z jego strony jest oznaką nawrócenia?

Jezus idzie dalej i odpuszcza kobiecie grzechy. Najpiękniejsza spowiedź w Ewangelii, i jak dla mnie, obraz każdej spowiedzi – intymnego spotkania człowieka z Bogiem. Trzeba, byśmy znaleźli swój gest – sposób intymnego bycia z Bogiem. To ważne, by nasza religijność nie stała się fasadą do ukrywania naszych lęków. Świetnie to ostatnio widać – jak łatwo wsadzić religię na sztandary i w imię Boga – w swoim mniemaniu – iść przeciwko człowiekowi. Już nawet nie w konkretnych czynach, ale w myśleniu.

Szymon to symbol człowieka, który nie robi tysiąca rzeczy, które należałoby robić, ale czepia się innych, wyciąga z ich życiorysów to, co mu pasuje, to co pozwoli poczuć się lepszym. A potem się dziwi: „kimże On jest, że nawet grzechy odpuszcza” – robi, co chce?

Może to dzień, w którym trzeba posłuchać w końcu głosu namiętności w sercu? Po latach bycia z Panem można to coś bardzo intymnego i niepowtarzalnego zagubić. Można nawet robić pewne gesty (różnie rozumiane), a jednak mogą się one stać pustymi gestami. Człowiek słyszy, w swoim sercu, że czegoś znów zaczyna brakować. Ten głos może objawić się różnie. Choćby przez taki tekst, jak ten dzisiejszy, w słonecznej pogodzie po wielu dniach deszczu; może objawić się w głosie osoby ukochanej, albo w zapachu. Ten głos może być niebezpieczny w skutkach, bo może się okazać początkiem rozwalania czegoś, co sobie misternie budowałem od lat. Nawet inni mogą mi pomóc zabijać ten głos przez swoją „racjonalność” opartą na rozumowych wydawałoby się argumentach. „Bo czyż stojący przed nami człowiek może tej tutaj odpuścić grzechy”?

Ta Ewangelia nie jest tylko o przebaczeniu. Ona jest też po to, by znów przestać się bać Boga, który przychodzi, ale do którego i ja mogę przyjść w bardzo intymny sposób.

http://kramer.blog.deon.pl/2015/09/17/19/

*********

Przed laty przypadł mi do serca wiersz, który syntetycznie i pięknie wyraża to, „co” od wieków przesądza o ważności i sensie naszego życia na ziemi…

„I nie są nam stawiani za wzór
święci ledwo poruszający się
w purpurze dostojeństwa
święci którzy nie dostrzegają nic
siedząc na białym
rumaku cnoty
 Teraz Ty Panie jedziesz z nami na jednym wozie
z nami chodzisz do lasu po chrust
w tym samym chodaku zimy
I sam tańczysz Panie z nami
wśród tych wzgórz
ten powolny taniec istnienia”[1].
 

Olśniły mnie dzisiaj (ponownie) słowa wypowiedziane przez Julianę z Norwich (XIV w.). Poprzestanę na przytoczeniu ich (a kilkukrotne przeczytanie ich i … rozważenie pewno zmotywuje nas do wypisania tej sentencji, która znakomicie wyraża to, co przynosi nam Chrystus jako Dobrą Nowinę).

„Jest wolą Boga, byśmy trzymali się radości całą naszą mocą, gdyż szczęśliwość trwa wiecznie, a cierpienie i ból przemijają i znikną całkowicie.

A zatem nie jest wolą Boga, abyśmy kierowali się własnym bólem i cierpieniem, smucąc się z ich powodu i opłakując je, lecz abyśmy szybko wychodzili poza nie i pozostawali w wiecznej radości, którą jest Bóg wszechmogący, który nas kocha i ochrania” (Juliana z Norwich).

 

[1] Jerzy Harasymowicz, Poemat rycerski; za: M. Bednarz SJ, Bóg wiary i modlitwy, Wydawnictwo WAM 1982, s.594.

http://osuch.sj.deon.pl/2015/09/16/10164/

*************

Św. Roman Pieśniarz, zwany Romanem Melodosem (? – ok. 560), kompozytor hymnów
Hymn 21

„Odpuszczone są jej liczne grzechy”
 

Kiedy zobaczyła, jak słowa Chrystusa rozlewają się wszędzie jak pachnidła, grzesznica… zaczęła nienawidzić odór swoich czynów…: „Nie zwracałam uwagi na miłosierdzie, którym Chrystus mnie otacza, szukający mnie, kiedy błądziłam z powodu moich win. Ponieważ to ja Go wszędzie szukam; to dla mnie On je u faryzeusza, chociaż żywi cały świat. Sporządza z stołu ołtarz ofiarny, gdzie ofiaruje siebie, darując długi swoim dłużnikom, aby zbliżyli się z ufnością, mówiąc: ‘Panie, wyzwól mnie z przepaści moich uczynków’”.

Przybiegła tam i gardząc okruchami, łapczywie schwytała chleb; bardziej głodna od Kananejki (Mk 7,24nn), nasyciła swoją pustą duszę, ponieważ miała tyle samo wiary. To nie jej wołanie ją odkupiło, ale jej milczenie, ponieważ powiedziała we łzach: „Panie, uwolnij mnie od przepaści moich uczynków”…

Pośpieszyła się do domu faryzeusza, przynaglając siebie do pokuty. „Dalej, duszo – mówi – oto czas, którego żądałaś! Ten, który oczyszcza, jest tutaj, dlaczego tkwić w przepaści uczynków? Idę do Niego, ponieważ On przyszedł dla mnie. Porzucam dawnych przyjaciół, bo namiętnie pragnę Tego, który tu dzisiaj jest, a skoro mnie kocha, do Niego należą moje perfumy i łzy… Pragnienie Upragnionego przemienia mnie i kocham Tego, który mnie kocha, w sposób, jaki On chce być kochany. Kajam się i padam na twarz – On tego oczekuje. Szukam ciszy i oddalenia – to się Mu podoba. Zrywam z przeszłością; porzucam głębię moich uczynków”.

„Pójdę zatem do Niego, aby promienieć, jak mówi Pismo, zbliżę się do Chrystusa i nie zawiodę się (Ps 34,6; 1P 2,6). On mi mnie będzie czynił wyrzutów; nie powie mi: ‘Aż dotąd byłaś w ciemnościach i przyszłaś zobaczyć Mnie – Słońce’. To dlatego wezmę olejek i uczynię z domu faryzeusza chrzcielnicę, gdzie obmyję moje winy i oczyszczę się z grzechu. Łzami, olejkiem i zapachem napełnię misę chrzcielną, gdzie się obmyję, gdzie się oczyszczę i wymknę się z przepaści moich uczynków”.

***********

„Słaby” punkt Jezusa (17 września 2015)

slaby-punkt-jezusa-komentarz-liturgiczny

Przekazałem wam na początku to, co przejąłem: że Chrystus umarł – zgod­nie z Pismem – za nasze grzechy, że został pogrzebany, że zmartwychwstał trzeciego dnia, zgodnie z Pismem (1 Kor 15,3n).

 

Jest to jedna z najstarszych formuł wyznania wiary. Jesteśmy przyzwyczajeni do wyznań rozpoczynających się od wiary w „jednego Boga, Ojca…”. W Liście do Koryntian św. Paweł pomija to i następne artykuły wiary wymieniają jedynie: śmierć Chrystusa za nasze grzechy i Jego zmartwychwstanie. Tajemnica Odkupienia, jak widzimy, jest źródłem całej wiary chrześcijańskiej. Warto o tym pamiętać, że nasza wiara rozpoczęła się od tej tajemnicy, a w szczególności od prawdy o zmartwychwstaniu Jezusa. W dalszej części 15. rozdziału Pierwszego Listu do Koryntian św. Paweł powie to wyraźnie. Inne prawdy wiary, jakie znamy z Credo, są dopowiedzeniem do tej zasadniczej prawdy.

Jeżeli zatem pragniemy sięgnąć do źródeł naszej wiary, to musimy dobrze wniknąć w tajemnicę zmartwychwstania Chrystusa. Jest nam ona przekazana przede wszystkim jako świadectwo uczniów, którzy spotkali Zmartwychwstałego. Ale nie kończy się na ich przekazie w formie pisemnej. Pan Jezus przekazał nam tę tajemnicę w postaci sakramentów i w postaci naszego udziału w nich. Wszystkie sakramenty wypływają z tajemnicy paschalnej, to znaczy z tajemnicy męki, śmierci i zmartwychwstania Chrystusa Pana, i jednocześnie urzeczywistniają jej zbawczą moc. Wiara prawdziwa polega na autentycznym wejściu w udzieloną nam tajemnicę zbawienia. Centrum sakramentów jest Eucharystia, podczas której karmimy się Ciałem Chrystusa Zmartwychwstałego. W ten sposób otrzymujemy udział w Jego zmartwychwstaniu i stajemy się nowym stworzeniem. Dlatego też czcimy pierwszy dzień tygodnia, dzień zmartwychwstania Pana. Jest on symbolem naszej przynależności do nowego stworzenia. Świętowanie niedzieli jest konkretnym wyrazem wiary w zmartwychwstanie Chrystusa i wiary w nasze zbawienie.

Dzisiejsze czytania liturgiczne: 1 Tm 4, 12-16; Łk 7, 36-50

Pan Jezus był w pełni świadomy swojej misji, czego nie rozumieli wówczas Żydzi. Stąd pojawiające się nieporozumienia i rozbieżności. Tak jest np. w dzisiejszej Ewangelii. Zapraszający Go faryzeusz chciał osobiście się przekonać, czy Jezus jest prorokiem lub mesjaszem. Stąd jego dywagacje odnoszące się do grzesznej kobiety. Pan Jezus nie starał się w żadnym stopniu usprawiedliwić swojego zachowania i odpuszczania grzechów, ale przemawiał z pozycji tego, który udziela łaski. Kryterium łaski jest miara miłości w odniesieniu do Niego. Dla nas dzisiaj to kryterium jest oczywiste, ale dla Żydów wówczas, którzy nie znali tajemnicy zmartwychwstania, brzmiało to zupełnie zaskakująco, a może nawet bluźnierczo. Jeden ze współczesnych rabinów żydowskich po przeanalizowaniu wypowiedzi Jezusa i Jego sposobu zachowania powiedział, że albo jest On Bogiem naprawdę, albo bluźnił. Nie ma innej możliwości i dlatego tak ważne i rozstrzygające było Jego zmartwychwstanie, które jest objawieniem dzieła odkupienia i Jego boskiej tożsamości.

Jego miłosierdzie wobec grzesznej kobiety jest dla nas rękojmią miłosierdzia w odniesieniu do nas, o ile autentycznie w skrusze serca wyznamy własne grzechy i będziemy za nie żałować. Wobec skruszonego serca Chrystus nie potrafi być surowy. To jest Jego „słaby” punkt.

Włodzimierz Zatorski OSB

http://ps-po.pl/2015/09/16/slaby-punkt-jezusa-17-wrzesnia-2015/

**********

Ocalająca Ewangelia Miłosierdzia

17 września 2015, autor: Krzysztof Osuch SJ

Panu Jezusowi – objawiającemu w trudnych ludzkich dziejach Miłosierną Miłość Boga Stwórcy i Ojca – tak bardzo zależy na tym, żeby nas grzech nie pokonał! A grzech (nade wszystko ten jeden) zwątpienia w nieodwołalną i zawsze większą Miłość Boga Stwórcy do nas, swoich drogocennych stworzeń, to jest „specjalny” żywioł! Całkiem realny. Mocny. Destrukcyjny. Nie ma z nim żartów. Nie powinno się z nim lekkomyślnie eksperymentować. Jeden z moich wychowawców trafnie to ujął, mówiąc: Życie jest zbyt krótkie, żeby eksperymentować ze złem, z grzechem (wszelkim, ale najbardziej tym głównym, jak wyżej). – Jeśli zatem już raz odkryliśmy na poważnie, jak jest wielka, wspaniała, olśniewająca, niezawodna, nieodwołalna i żarliwa Miłość Boga OJCA do nas (do mnie osobiście), to nie traćmy lekkomyślnie kontaktu z tą Dobrą Nowiną o wszystko dającej Miłości. Kontemplujmy ją. Żyjmy nią i z niej. Głośmy ją też innym. Bo wszyscy – zwłaszcza w ogóle jej nieznający – bardzo jej potrzebują!

Znalezione obrazy dla zapytania Jeden z faryzeuszów zaprosił Go do siebie na posiłek

Jeden z faryzeuszów zaprosił Go do siebie na posiłek. Wszedł więc do domu faryzeusza i zajął miejsce za stołem. A oto kobieta, która prowadziła w mieście życie grzeszne, dowiedziawszy się, że jest gościem w domu faryzeusza, przyniosła flakonik alabastrowy olejku, i stanąwszy z tyłu u nóg Jego, płacząc, zaczęła łzami oblewać Jego nogi i włosami swej głowy je wycierać. Potem całowała Jego stopy i namaszczała je olejkiem.

Widząc to faryzeusz, który Go zaprosił, mówił sam do siebie: Gdyby On był prorokiem, wiedziałby, co za jedna i jaka jest ta kobieta, która się Go dotyka, że jest grzesznicą.

Na to Jezus rzekł do niego: Szymonie, mam ci coś powiedzieć. On rzekł: Powiedz, Nauczycielu! Pewien wierzyciel miał dwóch dłużników. Jeden winien mu był pięćset denarów, a drugi pięćdziesiąt. Gdy nie mieli z czego oddać, darował obydwom. Który więc z nich będzie go bardziej miłował? Szymon odpowiedział: Sądzę, że ten, któremu więcej darował. On mu rzekł: Słusznie osądziłeś.

Potem zwrócił się do kobiety i rzekł Szymonowi: Widzisz tę kobietę? Wszedłem do twego domu, a nie podałeś Mi wody do nóg; ona zaś łzami oblała Mi stopy i swymi włosami je otarła. Nie dałeś Mi pocałunku; a ona, odkąd wszedłem, nie przestaje całować nóg moich. Głowy nie namaściłeś Mi oliwą; ona zaś olejkiem namaściła moje nogi. Dlatego powiadam ci: Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała. A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje. Do niej zaś rzekł: Twoje grzechy są odpuszczone.

Na to współbiesiadnicy zaczęli mówić sami do siebie: Któż On jest, że nawet grzechy odpuszcza? On zaś rzekł do kobiety: Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju! (Łk 7,36-50).

 

Znów mamy sposobność bliżej poznać Pana Jezusa. Mistrza zaprosił do siebie na posiłek „jeden z faryzeuszów”. Prawdopodobnie niewiele dla potomnych pozostałoby po tej powiedzmy uczcie, gdyby nie to, że nieoczekiwanie pojawiła się na niej „kobieta, która prowadziła w mieście życie grzeszne”. Jej zachowanie i różne reakcje – gospodarza i Zaproszonego – na jej obecność zamieniły posiłek w wielkie wydarzenie. Jezus zechciał potwierdzić to, co nawet faryzeusz trafnie przeczuwał, że wielcy dłużnicy (czytaj: grzesznicy) tym więcej miłują, im więcej im darowano. Idźmy jednak po kolei (choć bez intencji wyczerpania przesłania tej perykopy).

Otóż „nasz” faryzeusz, występujący bezimiennie, w punkcie wyjścia zyskuje naszą sympatię, a to przez sam fakt zaproszenia na posiłek kogoś nam najdroższego – Jezusa. Szybko (jeszcze w czasie trwania uczty) okaże się, że nasza sympatia dla faryzeusza jest nieco przedwczesna i przesadzona. Już w samym ceremoniale podjęcia zaproszonego Gościa – sam Jezus to wytknie – było tyle luk; nieprzypadkowych. Faryzeusz, niby wielkodusznie Rabbiego zapraszający, już na wstępie postanowił zakomunikować Jezusowi, że ma wobec Niego swoje zastrzeżenia. I dlatego pozwala sobie na poważne zaniedbania i uchybienia wobec etykiety. Jedno z najpoważniejszych zastrzeżeń w ogóle uczonych w Piśmie i faryzeuszy wobec Jezusa dotyczyło wyjątkowego charakteru Jego Osoby i misji. I oto faryzeusz goszczący Jezusa zdobył, jak sądzi, fantastyczny i wystarczający argument na to, że jego Gość nie jest (nawet) prorokiem!

Dziś już doskonale wiemy, że błąd faryzeusza w rozeznawaniu sprawy Jezusa okazał się sromotny, a kryterium, mające zweryfikować Jego (przynajmniej) prorockość, okazało się marne, mocno chybione. Faryzeusz, on też i to już wtedy, miał szansę zmienić swój tok myślenia i sposób sprawdzania Jezusa. Mogło go oświecić proste pokojarzenie i spostrzeżenie, że tylko Ktoś o „niebo” wyrastający ponad poznawcze schematy zwykłego faryzeusza (czy w ogóle człowieka) mógł przejrzeć serce grzesznej kobiety i wygłosić tak wspaniałą pochwałę skruchy serca i wielkiej miłości w sercu niewiasty obdarowanej odpuszczeniem grzechów!

Można przypuszczać, że faryzeusz – ze swoją moralną doskonałością i pewną swego mądrością – ma jeszcze do przebycia spory szmat drogi (może godziny medytacji, może przygnębiające upadki, może tylko jeden błysk olśnienia łaską z góry), aby móc poczuć w sercu to, co czuje i daje Zbawiciel, mówiący w imieniu Ojca: Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała. A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje!

  • Zostawmy jednak biednego faryzeusza i zapytajmy, w jakim miejscu my jesteśmy.
  • Czy wciąż pozostajemy uwięzieni w faryzejskiej wizji doskonałości, która w sytuacji doświadczonej słabości, upadków pogrąża nas w beznadziejnym smutku i rozpaczy? …
  • Czy raczej mamy mocno zakodowaną Ewangelię Miłosierdzia, która nieodwołalnie otwiera nam bezpieczną przestrzeń pokory, skruchy, zaufania, przebaczenia, przygarnięcia? – Jak w przypowieści o Miłosiernym Ojcu (por. Łk 15)! Jak w przypadku złoczyńcy – łotra, który w ostatnim momencie stał się Dobrym Łotrem (por. Łk 23, 40-43). Jak w każdej Eucharystii (uobecniającej Wieczernik i zbawczą Ofiarę na Krzyżu oraz zwycięskie Zmartwychwstanie), w której Zbawiciel wylewa Swoja Krew Nowego i Wiecznego Przymierza na odpuszczenie naszych grzechów!

Panu Jezusowi – objawiającemu w trudnych ludzkich dziejach Miłosierną Miłość Boga Stwórcy i Ojca – tak bardzo zależy na tym, żeby nas grzech nie pokonał! A grzech (nade wszystko ten jeden) zwątpienia w nieodwołalną i zawsze większą Miłość Boga Stwórcy do nas, swoich drogocennych stworzeń, to jest „specjalny” żywioł! Całkiem realny. Mocny. Destrukcyjny. Nie ma z nim żartów. Nie powinno się z nim lekkomyślnie eksperymentować. Jeden z moich wychowawców trafnie to ujął, mówiąc: Życie jest zbyt krótkie, żeby eksperymentować ze złem, z grzechem (wszelkim, ale najbardziej tym głównym, jak wyżej). – Jeśli zatem już raz odkryliśmy na poważnie, jak jest wielka, wspaniała, olśniewająca, niezawodna, nieodwołalna i żarliwa Miłość Boga OJCA do nas (do mnie osobiście), to nie traćmy lekkomyślnie kontaktu z tą Dobrą Nowiną o wszystko dającej Miłości. Kontemplujmy ją. Żyjmy nią i z niej. Głośmy ją też innym. Bo wszyscy – zwłaszcza w ogóle jej nieznający – bardzo jej potrzebują!

  • Mógłbym w tym miejscu przytoczyć parę fragmentów np. z Dzienniczka św. Faustyny czy z innych mistyków. Tej możliwości nie wykluczam, ale zapraszam, by Czytelnicy zechcieli – komentarzach – podzielić cytatami, które są im bardzo drogie z oczywistego powodu…

 

Częstochowa,17 września 2015     AMDG et BVMH   o. Krzysztof Osuch SJ

Krzysztof Osuch SJ pisze:

Moje zaproszenie może jawić się jako zbędne; w różnych miejscach można znaleźć wypisy z Dzienniczka siostry Faustyny, np. ten:

Napisz: Jestem święty po trzykroć i brzydzę się najmniejszym grzechem. Nie mogę kochać duszy, którą plami grzech, ale kiedy żałuje, to nie ma granicy dla mojej hojności, jaką mam ku niej. Miłosierdzie moje ogarnia ją i usprawiedliwia. Miłosierdziem swoim ścigam grzeszników na wszystkich drogach ich i raduje się serce moje, gdy oni wracają do mnie. Zapominam o goryczach, którymi poili serce moje, a cieszę się z ich powrotu. Powiedz grzesznikom, że żaden nie ujdzie ręki mojej. Jeżeli uciekają przed miłosiernym sercem moim, wpadną w sprawiedliwe ręce moje. Powiedz grzesznikom, że zawsze czekam na nich, wsłuchuję się w tętno ich serca, kiedy uderzy dla mnie. Napisz, że przemawiam do nich przez wyrzuty sumienia, przez niepowodzenie i cierpienia, przez burze i pioruny, przemawiam przez głos Kościoła, a jeżeli udaremnią wszystkie łaski moje, poczynam się gniewać na nich, zostawiając ich samym sobie i daję im, czego pragną.

LINKI: http://www.zaufaj.com/faustyna-cytaty-dzienniczek.html

http://www.faustyna.eu/zgromadzenie_pl2.htm

„Namawiaj wszystkie dusze do ufności w niepojętą przepaść miłosierdzia Mojego, bo pragnę je wszystkie zbawić. Zdrój miłosierdzia Mojego został otwarty na oścież włócznią na krzyżu dla wszystkich dusz – nikogo nie wyłączyłem” (Dz 1182).

„Niech pokładają nadzieję w miłosierdziu Moim najwięksi grzesznicy. Oni mają prawo przed innymi do ufności w przepaść miłosierdzia Mojego. Rozkosz Mi sprawiają dusze, które się odwołują do Mojego miłosierdzia. Takim duszom udzielam łask ponad ich życzenia. Nie mogę karać, choćby ktoś był największym grzesznikiem, jeśli on się odwołuje do Mej litości, ale usprawiedliwiam go w niezgłębionym i niezbadanym miłosierdziu swoim” (Dz 1146);

„Im większy grzesznik, tym ma większe prawa do miłosierdzia Mojego. … Kto ufa miłosierdziu Mojemu, nie zginie, bo wszystkie sprawy jego Moimi są, a nieprzyjaciele rozbiją się u stóp podnóżka Mojego” (Dz 723);

„O, gdyby grzesznicy znali miłosierdzie Moje, nie ginęłaby ich tak wielka liczba. Mów duszom grzesznym, aby nie bały się zbliżyć do Mnie, mów o Moim wielkim miłosierdziu. … Utrata każdej duszy pogrąża Mnie w śmiertelnym smutku” (Dz 1396, 1397);

„Jestem miłosierdziem samym dla duszy skruszonej. Największa nędza duszy nie zapala Mnie gniewem, ale się wzrusza serce Moje dla niej miłosierdziem wielkim” (Dz 1739);

„Gdy dusza ujrzy i pozna ciężkość swych grzechów, gdy odsłoni się przed jej oczyma duszy cała przepaść nędzy, w jakiej się pogrążyła, niech nie rozpacza, ale z ufnością niech się rzuci w ramiona Mojego miłosierdzia, jak dziecko w objęcia ukochanej matki. Dusze te mają pierwszeństwo do Mojego miłosierdzia. Powiedz, że żadna dusza, która wzywała miłosierdzia Mojego, nie zawiodła się ani nie doznała zawstydzenia” (Dz 1541);

„Powiedz duszom, gdzie mają szukać pociech, to jest w trybunale miłosierdzia, tam są największe cuda, które się nieustannie powtarzają. Aby zyskać ten cud, nie trzeba odprawiać dalekiej pielgrzymki ani też składać jakichś zewnętrznych obrzędów, ale wystarczy przystąpić do stóp zastępcy Mojego z wiarą i powiedzieć mu nędzę swoją, a cud miłosierdzia Bożego okaże się w całej pełni. Choćby dusza była jak trup rozkładająca się i choćby po ludzku nie było wskrzeszenia, i wszystko już stracone – nie tak jest po Bożemu, cud miłosierdzia Bożego wskrzesza tę duszę w całej pełni” (Dz 1448);

„Prędzej niebo i ziemia obróciłyby się w nicość, aniżeliby duszę ufającą nie ogarnęło miłosierdzie Moje” (Dz 1777);

„Duszom, które uciekać się będą do Mojego miłosierdzia, i duszom, które wysławiać i głosić będą innym o Moim wielkim miłosierdziu, w godzinę śmierci postąpię z nimi według nieskończonego miłosierdzia Mojego” (Dz 379);

„Wszystkim duszom,które uwielbiać będą to Moje miłosierdzie i szerzyć jego cześć, zachęcając inne dusze do ufności w Moje miłosierdzie – dusze te w godzinę śmierci nie doznają przerażenia. Miłosierdzie Moje osłoni je w ostatniej walce” (1540);

Więcej TUTAJ

 

http://osuch.sj.deon.pl/2015/09/17/ocalajaca-ewangelia-milosierdzia/

*********************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

17 WRZEŚNIA

*********

 

Święty Robert Bellarmin Święty Robert Bellarmin, biskup i doktor Kościoła
Święty Zygmunt Szczęsny Feliński Święty Zygmunt Szczęsny Feliński, biskup
Święta Hildegarda z Bingen Święta Hildegarda z Bingen, dziewica i doktor Kościoła
Święty Jan Macías Święty Jan Macías, zakonnik
Święty Franciszek z Asyżu otrzymuje stygmaty Stygmaty św. Franciszka z Asyżu
Święty Piotr z Arbués Święty Piotr z Arbués, męczennik
Święty Marcin z Finojosa Święty Marcin z Finojosa, biskup
Święty Lambert z Liege Święty Lambert z Liege, biskup i męczennik
Błogosławiony Zygmunt Sajna Błogosławiony Zygmunt Sajna, prezbiter i męczennik

 

 

Ponadto dziś także w Martyrologium:
świętych męczenników Gordiana, Makryna i Waleriana (+ IV w.); św. Kolumby z Kordoby, dziewicy i męczennicy (+ 853); św. Satyra, wyznawcy (+ ok. 377); św. Teodory (+ ok. 300)
http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/09-17.php3

**********************************************************************************************************************

TO WARTO PRZECZYTAĆ

********

Ukrywanie swych błędów – zgubny stereotyp

11 września 2015, autor: Krzysztof Osuch SJ

Słowo Boże przestrzega nas przed mniemaniem, że grzechy własne poznaje się łatwo. Niestety, łatwo podlegamy zaślepieniu. Chętnie sobie schlebiamy. Grzesznik zaślepiony sam sobie schlebia i nie widzi winy swej, by ją mógł znienawidzić (Ps 36). Psalmista nie ma złudzeń, dlatego z przekonaniem prosi Boga: Oczyść mnie od tych błędów, które są skryte przede mną. Także od pychy broń swego sługę (Ps 19). Świadectwo Psalmisty zachęca nas, byśmy i my zechcieli zastanowić się nad swymi ukrytymi winami i błędami. Żeby je jednak w ogóle dojrzeć, trzeba mieć światło, i to wystarczająco jasne. Jego dawcą jest Duch Święty.

Znalezione obrazy dla zapytania Ukrywanie swych błędów

 

  • Nie zazna szczęścia, kto błędy swe ukrywa; kto je wyznaje, porzuca – ten miłosierdzia dostąpi (Prz 28, 13).

Znamienna łatwość

 Czy to nie jest zastanawiające, że tak łatwo wskazujemy błędy naszych bliźnich, a swoje tak trudno? Czy to nie dziwne, że z zadowoleniem odsłaniamy cudze słabości, wady i grzechy, a niech ktoś spróbuje ujawniać nasze wady? To ciekawe, że bez większego namysłu wyliczamy liczne wady bliźnich, zaś zidentyfikowanie własnych wad przysparza nam tyle trudności. Z lekkością wypominamy cudze zaniedbania, zaś swoje pokrywamy milczeniem. A gdy ktoś próbuje je nam unaocznić czy wytknąć, to oburzamy się, nieraz bardzo gwałtownie.

  •  Jest w tym jakaś prawidłowość, że siebie spontanicznie oszczędzamy, zaś bliźni tak łatwo „wpadają” w ogień naszej krytyki. Skąd w nas tyle gotowości, by pod adresem innych formułować żądania, wymagania czy nawet oskarżenia (choćby tylko w myślach)? Skąd tyle determinacji w rozprawianiu się ze złem (faktycznym czy domniemanym) u bliźniego, a taki brak zdecydowania w eliminowaniu własnych wad i grzechów? – Najogólniej mówiąc, pewno nie znamy siebie. Nie znamy swoich wad i grzechów, dlatego tak łatwo i surowo sądzimy innych.

 Lekarstwem na tę sytuację jest rachunek sumienia. Ten w wydaniu św. Ignacego Loyoli ma pięć punktów – podejść [1]. Tym razem chciałbym przedstawić pewne objaśnienie do drugiego [2] punktu codziennego ignacjańskiego rachunku sumienia:

Prosić o łaskę poznania grzechów i odrzucenia ich precz [3].

 Jak widać, chodzi o łaskę do poznawania swoich grzechów, a nie cudzych! Te ostatnie poznajemy całkiem nieźle, choć niekoniecznie w duchu Ewangelii (por. Łk 6, 37). Niestety, sami – bez wsparcia łaski – potrafimy jedynie „urodzić się w grzechu”, a potem trwać w grzesznym usposobieniu i popełniać różne grzechy. Poznanie rzeczywistości grzechu i odwrócenie się od grzechu staje się możliwe dzięki spotkaniu Jezusa Chrystusa i dzięki Duchowi Świętemu, który przekonuje świat o grzechu (por. J 16, 8).

Znamienna trudność

 Słowo Boże przestrzega nas przed mniemaniem, że grzechy własne poznaje się łatwo. Niestety, łatwo podlegamy zaślepieniu. Chętnie sobie schlebiamy. Grzesznik zaślepiony sam sobie schlebia i nie widzi winy swej, by ją mógł znienawidzić (Ps 36). Psalmista nie ma złudzeń, dlatego z przekonaniem prosi Boga: Oczyść mnie od tych błędów, które są skryte przede mną. Także od pychy broń swego sługę (Ps 19). Świadectwo Psalmisty zachęca nas, byśmy i my zechcieli zastanowić się nad swymi ukrytymi winami i błędami. Żeby je jednak w ogóle dojrzeć, trzeba mieć światło, i to wystarczająco jasne. Jego dawcą jest Duch Święty. Najczęściej bywa tak, że przybywa On wtedy, gdy sięgamy po Słowo Boże. Niezawodnie okaże się, że żywe jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca (Hbr 4,12).

Niezadowoleni – właściwie, dlaczego?

 Uczucie niezadowolenia znamy wszyscy, jednak jego główną przyczynę jasno poznajemy dopiero po latach. Z trudem uznajemy, że to skutki własnych grzechów gnębią nas najbardziej; i że dojmujący smutek świadczy nie tyle o winie naszych bliźnich, co raczej o własnym upartym trwaniu w grzesznym rozmijaniu się ze swym Bogiem – Stwórcą i Ojcem.

  •  Czucie się brudnym i przytłoczonym przez ciężar trudny do nazwania – może być oznaką tzw. chorobliwego poczucia winy, jednak zazwyczaj dochodzi tu do głosu prawidłowo działająca intuicja poznawcza (sumienie). Dokładniej mówiąc, to sam Duch Święty wywołuje w nas przykre uczucia, które przynaglają do zastanowienia się nad sobą i zwrócenia się ku Bogu.
  • Zamiast zatem lękliwie tłumić niepokojące myśli i przykre odczucia (ciężaru, brudu i winy), lepiej jest je zbadać i rozpoznać w nich konkretne komunikaty Ducha Świętego, który naprowadza nas na odkrycie grzechu fundamentalnego, będącego „korzeniem” wszystkich innych grzechów, a także główną przyczyną niezadowolenia i nieszczęśliwego istnienia.

 Prośba z drugiego punktu rachunku sumienia – otwierając nas na działanie Ducha Świętego i podtrzymując pokorną świadomość naszego wewnętrznego zagmatwania i faktu sprzecznych dążeń oraz walki duchowej w nas – podprowadza też do odważnego wyznawania swego grzechu, i to w stylu ludzi Biblii: nie słuchałem Boga, nie byłem Mu posłuszny, nudziłem się Nim (dokładniej, nudziłem się moim biednym obrazem Boga). Nie odpowiadałem Bogu, gdy On zwracał się do mnie, lekceważyłem Jego polecenia i Jego wspaniałe obietnice…

 Jest też nadzieja, że dzięki oświeceniom Ducha Świętego zobaczymy i uznamy, że brudzą nas, obciążają i unieszczęśliwiają nie jakieś tam „drobiazgi” czy czysto zewnętrzne przekroczenie Prawa Bożego, lecz (aż) lekceważenie miłości Boga Ojca, niewiara w Jego miłość czy też ciągłe podejrzewanie i sprawdzanie Boga.

Błędne i naiwne mniemanie

 Wątpiący o tym, że potrzebna nam jest regularna prośba z drugiego punktu rachunku sumienia niech zechcą zapytać siebie, czy aby nie za wcześnie uznali, że swe zmagania, by skażoną „naturę poddać łasce”(Henri de Lubac SJ), już mają za sobą. Niekiedy, w swej naiwności, błędnie mniemamy, że przebyliśmy już całą (lub prawie całą) duchową drogę do Boga, że jesteśmy już moralnie czyści i dogłębnie uświęceni. – W imię realizmu, dla otrzeźwienia, należałoby siebie zapytać: czy rzeczywiście wystarczająco wglądnąłem w to, jak bardzo (ja też) jestem uwikłany w «tajemnicę nieprawości»? I jakie płynie stąd zagrożenie dla mnie? Czy naprawdę mój dotychczasowy wgląd w siebie jest wystarczająco głęboki?

 A ponadto, czy poznałem już swoją wadę główną i te słabe miejsca, przez które nieprzyjaciel zwykł przenikać do mojego decyzyjnego centrum? A może jest nawet tak, że nie dość wyraźnie rozgraniczam dobro od zła i bez najmniejszego problemu poruszam się w szarej strefie, naiwnie mniemając, że sięgam szczytów czystości serca i ewangelicznej doskonałości. Być może te dwa zdania Tomasza Mertona dadzą mi do myślenia i pozwolą przeczuć, ile to duchowej pracy jest jeszcze przede mną:

  • „Cokolwiek kochasz poza Bogiem jedynym, niezależnie, zaciemnia twój rozum, rujnuje twój osąd wartości moralnych, fałszuje twoje wybory. Nie możesz wtedy jasno odróżnić dobra od zła i poznać naprawdę wolę Bożą”.
  • Św. Augustyn kwestionuje nas i wzywa do ładu jeszcze zwięźlej: „Gdy Bóg jest na pierwszym miejscu, wtedy wszystko jest na swoim miejscu”. Logicznie trzeba dopowiedzieć: gdy Bóg nie jest na pierwszym miejscu, wtedy nic nie jest na swoim miejscu.

Nie – „światu”

 Mam na myśli nie świat w ogóle, lecz to w nim, co przeciwstawia się Bogu, a sens ludzkiego życia sprowadza do zaspokajania potrójnej pożądliwości. Wszystko bowiem, co jest na świecie, a więc: pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pycha tego życia nie pochodzi od Ojca, lecz od świata (1J 2, 16). Świat i ludzie na świecie są bardzo miłowani przez Boga Stwórcę (por. J 3, 16-17), jednak tenże świat zasługuje także na sąd w tej mierze, w jakiej zamyka się na Chrystusa: A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki (J 3,19). Ludziom wartościującym „po światowemu” trudno jest uznać swój wielki błąd i nawrócić się do Boga. Bywają oni nie tylko dalecy od skruchy, ale potrafią być bardzo „misyjni” w szerzeniu swojej wiary – w samego tylko człowieka, w samą tylko doczesność i w spełnianie się człowieka poprzez zaspokajanie morderczych żądz (por. Jk 4,2).

 Im ktoś jest mniej zaangażowany w świat Jezusowej Ewangelii, tym bardziej musi się liczyć z tym, że niepostrzeżenie przyswaja sobie „światowe” rozumienie człowieka, w którym nie ma miejsca na zatrwożenie grzechem.

„Jest to dziwne – pisze kardynał Carlo Martini – ale gdy z jednej strony przybierają na sile zjawiska degradacji ludzkości poprzez różne formy nałogów indywidualnych i zbiorowych, zjawiska degradacji moralnej wszelkiego typu, to z drugiej strony upowszechnia się jakieś poczucie niewinności. Myśli się, iż wystarczy żyć mniej więcej uczciwie, nie zabijać, nie kraść, nie robić nikomu nic złego. Takie poczucie niewinności sprawia, że człowiek nie jest zdolny przyznać się do słabości, o których mówią teksty Pisma św., odsłaniające grzechy tkwiące w głębi ludzkiego serca”. […] „Niezdolność do rzetelnego wglądu we własne sumienie rodzi wielką sprzeczność naszych czasów”. Ta sprzeczność wyraża się w tym, że „obok tak wielu przejawów zła, tak wielkie przekonanie o niewinności. Oba te zjawiska pozostają w sprzeczności z prawdziwym sensem łaski, która z jednej strony stanowi o godności człowieka, a z drugiej strony uświadamia mu jego grzech, który winien być przebaczony, aby człowiek został zrehabilitowany.”

 Kardynał Martini kończy swą refleksję, zadając praktyczne pytanie: „Co może pomóc w pokonywaniu tego ciężkiego kryzysu ludzkich sumień?” – W odpowiedzi wskazał liturgię pokutną, sprawowaną wspólnotowo. Idąc za myślą Kardynała, chciałbym wskazać również codzienny rachunek sumienia jako środek wybitnie zaradzający ciężkiemu kryzysowi ludzkich sumień. A stale ponawiana prośba do Boga, by dał mi łaskę poznania moich grzechów i odrzucenia ich precz – ma w tym względzie szczególne znaczenie.

Wbrew wszystkiemu

 Regularne i częste proszenie o łaskę poznania swych grzechów i odrzucenia ich w sposób zdecydowany – nie przychodzi nam łatwo. Grozi nam popadnięcie w zniechęcenie. W jakimś momencie pojawia się opór przed proszeniem. Powód? Stary człowiek w nas zawsze będzie wolał samooszukiwanie niż prawdę o bezsensie grzechu. Ponad prawdę przedkłada on własną wygodę, doraźne korzyści i przyjemności. Na szczęście jest w nas także człowiek nowy, duchowy, który nie chowa głowy w piasek i chce jasno widzieć, przez co rani Boga i oddala się od Niego. Trzeba nam niestrudzenie dokopywać się do duchowych dążeń (niezawodnie wpisanych w każdego człowieka) i w imię tych dążeń wołać do Boga Stwórcy, by dał nam łaskę poznania swych grzechów i przezwyciężenia ich z całą determinacją, a nie połowicznie.

 Zakończmy to rozważanie słowami zachęty przypisywanej św. Janowi Chryzostomowi:

 „Zaklinam was, bracia, nigdy nie odstępujcie od reguły modlitwy ani jej nie zaniedbujcie…
Jedząc i pijąc, w domu lub podróży, czy w trakcie jakiejkolwiek czynności
– mnich powinien stale wołać:
Panie, Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną.
Imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, zstępujące w głębiny serca,
pokona węża władającego pastwiskami serca,
wybawi naszą duszę i przywiedzie ją do życia.
Trwajcie więc stale przy imieniu Pana naszego Jezusa Chrystusa,
tak aby serce pochłonęło Pana, a Pan serce, i żeby te dwie siły się zjednoczyły.
Nie dokona się tego jednak w kilka dni; wymaga to wielu lat i długiego czasu.
Potrzebny jest bowiem wielki i długotrwały trud,
aby wypędzić wroga i żeby mógł w nas zamieszkać Chrystus”.

 Podobnie nalegające zaklinam was, bracia, można by odnieść do wytrwałego praktykowania codziennego rachunkiem sumienia, w tym także tego zalecenia: „Prosić o łaskę poznania grzechów i odrzucenia ich precz”.

 

Podobne rozważanie jest w mojej książce:

powiększ okładkęhttp://katalog.wydawnictwowam.pl/?Page=opis&Id=57530

——————————————————-

PRZYPISY:

[1] Skrótowe omówienie pięciu punktów można znaleźć na stronie: http://osuch.sj.deon.pl/2012/11/28/k-osuch-sj-rachunek-sumienia-codziennym-przygotowaniem-do-sakramentu-pokuty-i-pojednania/

Obszerniejsze omówienie w książce: Krzysztof Osuch SJ, Rachunek sumienia szczegółowy i ogólny. Jak codziennie ulepszać siebie, relacje z Bogiem i drugim człowiekiem, Wydawnictwo WAM, Kraków 2004

powiększ okładkę

http://katalog.wydawnictwowam.pl/?Page=opis&Id=28474
[2] Pierwszy z tych punktów, gdzie chodzi o widzenie dobrodziejstw Bożych i dziękowanie za nie, omówiłem w rozważaniu: http://www.mateusz.pl/mt/ko/ko-bwjsil.htm
[3] Ćwiczenia duchowne, nr 43 – http://www.madel.jezuici.pl/inigo/ignacy_cd.htm

http://osuch.sj.deon.pl/2015/09/11/k-osuch-sj-ukrywanie-swych-bledow-zgubny-stereotyp-2/
**********
Krzysztof Osuch SJ pisze:

Piątkowa homilia Papieża o konieczności wystrzegania się obłudy.
Wszyscy, począwszy od Papieża, muszą się wystrzegać hipokryzji – powiedział Franciszek na porannej Eucharystii w Domu św. Marty. Zaznaczył, że aby być miłosiernym względem innych, trzeba mieć odwagę, by obwiniać samego siebie. Takiej postawy uczy nas św. Paweł w Liście do Tymoteusza. Natomiast Pan Jezus w Ewangeliach ostatnich dni kreśli wizerunek chrześcijanina, który jest dobry, łagodny i czuły. Mówi też o pewnej zasadzie wzajemności: nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni, nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni.

„Możemy jednak powiedzieć: to piękne, ale jak to osiągnąć, od czego zacząć? Jaki jest pierwszy krok? Pierwszy krok widzimy dziś zarówno w pierwszym czytaniu, jak i w Ewangelii. Pierwszy krok to obwinianie samego siebie. Odwaga, by najpierw obwinić siebie, zanim oskarżę innych. Paweł wychwala Pana, że go wybrał. Dziękuje Mu, że mu zaufał i przeznaczył do posługi, jego, który był bluźniercą, oszczercą i prześladowcą. Okazał mu miłosierdzie”.

Franciszek zauważył, że tej postawy obwiniania samego siebie uczy nas również Jezus w dzisiejszej Ewangelii, kiedy mówi, że najpierw trzeba wyrzucić belkę ze swego oka. Najpierw trzeba zająć się sobą, zanim poczujemy się uprawnieni do oczyszczania innych – podkreślił Ojciec Święty.

„Jezus wypowiada tu słowo, które stosuje wyłącznie w stosunku do tych, którzy są dwulicowi: obłudniku. Ludzie, którzy nie nauczyli się oskarżać samych siebie stają się obłudnikami. Wszyscy? Tak, wszyscy. Poczynając od Papieża. Wszyscy. Jeśli ktoś nie ma tej umiejętności obwiniania najpierw samych siebie, a potem powiedzenia też pewnych rzeczy o innych, jeśli to konieczne, nie jest chrześcijaninem, nie wchodzi w to jakże piękne dzieło pojednania, wprowadzania pokoju, czułości, dobra, przebaczenia, wspaniałomyślności, miłosierdzia, które przyniósł nam Jezus Chrystus”.

Papież zaznaczył, że taka postawa jest łaską, o którą trzeba prosić Pana Boga. Jest to też przejaw prawdziwej świętości. Gdyby znalazł się ktoś, kto nigdy w życiu nie powiedział nic złego przeciw drugiemu, to można by go od razu kanonizować – zażartował Franciszek. My tymczasem musimy się oduczyć mówienia o wadach innych.

Kiedy pojawia się ochota na obgadywanie innych, na mówienie o ich wadach, trzeba się zatrzymać i pomyśleć o sobie. I mieć odwagę Pawła, który mówi: byłem bluźniercą, oszczercą, prześladowcą… Ileż rzeczy moglibyśmy powiedzieć o sobie? Oszczędźmy sobie komentarzy o innych i skomentujmy samych siebie. To jest pierwszy krok wielkoduszności. Bo ten, kto stara się tylko o czystość w oku bliźniego, sam skończy marnie: z nędzną i małostkową duszą, pełną plotek”.

kb/ rv

http://osuch.sj.deon.pl/2015/09/11/k-osuch-sj-ukrywanie-swych-bledow-zgubny-stereotyp-2/

***************

Uwielbienie Boga sposobem na szatana

Pierwsza w bieżącym roku kalendarzowym katecheza audiowizualna w naszej Bazylice z udziałem księdza egzorcysty z Dębowca Jana Gierlaka spotkała się z ogromnym zainteresowaniem. Każda z przybyłych osób mogła wynieść cenne rady wskazujące jak nie ulec szatanowi, a także w jaki sposób radzić sobie z pokusami, opętaniem czy dręczeniem diabelskim, i poczuć się umocnioną. Gość spotkania mówiąc w sposób bardzo interesujący, zachęcał, aby podjąć walkę ze złem, które coraz bardziej przybiera na sile. Pomocą winna być fascynacja Bogiem, Jezusem Chrystusem i Ewangelią. Wtedy nasze życie będzie bezpieczne. Zwracał się do zgromadzonych, aby zdali sobie sprawę z istnienia zła osobowego, którego podstawowym źródłem jest szatan, niszczący wszystko co dobre. Ujawnia się szczególnie tam gdzie panuje miłość. Nienawidząc jej, chce za wszelką cenę zniszczyć piękne uczucie, ale również unicestwić człowieka, Boży plan i jego Twórcę. Dlatego bezwzględnie atakuje. Ksiądz Jan prosił, aby nie lekceważyć zła, złego ducha, ale również nie demonizować go. – Nie można popaść w te skrajności. Szatan zawsze rzuca człowieka raz w ogień, raz w wodę. Kiedy człowiek bagatelizuje go, szatan wygrywa. Podobnie dzieje się w sytuacji demonizowania rzeczywistości, gdy widzi się diabła wszędzie – ostrzegał.
Trzeba pamiętać, że poprzez wiarę nieustannie trwamy w Bogu, który daje każdemu swojemu dziecku tchnienie życie, Ducha Świętego. W świecie działa mnóstwo demonów, ale pocieszający jest fakt istnienia ogromnych rzesz Aniołów. Będąc potęgą, chronią nas przed siłami ciemności. Dlatego warto codziennie modlić się do nich. Nasz gość zaznaczał, że modlitwa do Anioła Stróża, „ochroniarza” człowieka, nie jest przeznaczona tylko dla dzieci.
Zwracał uwagę, że złe duchy istnieją w życiu każdego z nas, i trzeba być tego świadomym. Jedną z form ich działania są pokusy. Występują one bardzo często m.in. jako różnego rodzaju niepokoje, stresy. Nie można im jednak ulegać, ale przeciwstawić się. Przekonywał, że walka z nimi jest możliwa do wygrania. Źródłem pokusy nie musi być bezpośrednio zły duch, ale np. rozbudzona w człowieku pożądliwość. Wśród pokus diabelskich, do których należą przede wszystkim pokusy do czynienia zła, sprzeciwienia się Bogu, Jego przykazaniom, prawdzie, dobru, bywają tak natarczywe, że człowiek nie jest w stanie oprzeć się im. W ten sposób diabeł chce zniewolić człowieka, aby nim sterować.
Mówiąc o formach zniewolenia przez złe duchy, ksiądz egzorcysta wskazał na opętanie diabelskie. – Jest to zawładnięcie woli i ciała przez diabła. Do opętania dochodzi w chwili kiedy człowiek będąc wolnym oddaje życie szatanowi, czyli zawiera pakt, cyrograf z diabłem. Człowiek podejmuje taką decyzję często w zamian za stanowisko, pieniądze, ukończenie szkoły, studiów. Osiąga sukcesy, ale do czasu. Później dochodzi do całkowitego zniszczenia takiej osoby. Wielu ludziom wydaje się, że można być bezpiecznym oddając życie szatanowi. Nic bardziej mylnego. Kiedy człowiek zawrze pakt z szatanem, to jest przez niego znienawidzony. Nie ma przyjaźni z diabłem. Szatan jest złem osobowym, wielką nienawiścią, a w piekle panuje totalna samotność – podkreślał.
Znakami wskazującymi na opętanie mogą być m.in. mówienie lub rozumienie języka, którego osoba nigdy nie uczyła się, posiadanie i ujawnianie wiedzy o rzeczach bądź sprawach ukrytych, o których nie mogła dowiedzieć się z żadnego źródła (np. o grzechach modlących się osób), siła fizyczna przekraczająca naturalne właściwości człowieka, a także nagła nienawiść do Boga, Jego słowa, imienia Jezus, Maryi, każdej świętości.
Drugą formą zniewolenia diabelskiego, najbardziej rozpowszechnioną, jest dręczenie. Dzielimy je na obsesyjne i opresyjne. Pierwsze działa na ludzkie myśli, wyobraźnię i uczucia. Myśli (często wulgarne), którymi osoba się brzydzi, odrzuca je, pojawiają się zwłaszcza podczas modlitwy, Eucharystii. Szatan chce, aby człowiek miał z tego powodu poczucie winy, gardził sobą, by zamknął swoje serce na Sakrament pojednania i Boga. Nie poprzestaje jednak na tym, ale niszczy go dalej, jego psychikę, która w konsekwencji wpływa na funkcjonowanie ciała. Pragnie całkowicie zniszczyć człowieka. Ksiądz Jan uspokajał jednak, że dręczenie nie jest grzechem, ale warto ujawniać takie doświadczenia przed spowiednikiem, ponieważ zdemaskowanie złego ducha działającego po kryjomu, osłabia jego siłę. Dręczenie opresyjne wyraża się w działaniu złego ducha na ciało (pojawiają się różne, trudne do zlokalizowania i zdiagnozowania choroby, np. bóle głowy, brzucha) oraz przedmioty martwe i zwierzęta. Wśród przyczyn dręczenia diabelskiego wskazał na długotrwałe, uporczywe trwanie w grzechu ciężkim oraz grzechy przeciw pierwszemu przykazaniu Bożemu (opieranie swojego życia na bożkach, m.in. na filozofiach, zwłaszcza wschodnich, odradzającym się okultyzmie przejawiającym się w wierze w horoskopy, znaki zodiaku, wróżby itp.).
– Pomocą dla osoby opętanej przez szatana jest egzorcyzm liturgiczny, natomiast dla dręczonej – modlitwa o uwolnienie. Osoba dręczona musi przede wszystkim wyrażać wolę odwrócenia się od zła i musi walczyć. Modlitwa o uwolnienie jest wsparciem, a Różaniec ma moc egzorcyzmu. Trzeba przystępować do Sakramentu pojednania, przyjmować Komunię Świętą, i w każdej chwili pamiętać o modlitwie uwielbienia Pana Boga, oddawaniu chwały Jezusowi Chrystusowi. Każda modlitwa odmawiana z wiarą posiada wielką moc. Jeśli zły duch dręczy mnie, to muszę żyć tak, aby zadręczyć jego – skonkludował nasz gość.
Podczas wtorkowego spotkania można było nabyć książkę pt. „Zobaczyłem twarz diabła” autorstwa księdza egzorcysty Mariana Matusika
http://www.bernardyni.rzeszow.pl/?uwielbienie-boga-sposobem-na-szatana,677
************

“Cieszymy się z beatyfikacji s. Klary Ludwiki Szczęsnej”

PAP / pk

(fot. youtube.com)

Cieszymy się, że do grona tylu świętych, którzy są związani z Krakowem, dołączymy za parę dni z tytułem błogosławionej s. Klarę Ludwikę Szczęsną – powiedział metropolita krakowski kard. Stanisław Dziwisz. Beatyfikacja odbędzie się 27 września w Krakowie.

 

Msza św. będzie sprawowana w Sanktuarium św. Jana Pawła II. Aktu beatyfikacji s. Klary Ludwiki Szczęsnej, współzałożycielki Zgromadzenia Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego (Sióstr Sercanek) dokona wysłannik papieża – prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych kard. Angelo Amato.

 

Według zapowiedzi organizatorów, w uroczystości będą uczestniczyć kardynałowie, arcybiskupi i biskupi oraz duchowni, władze miasta, regionu i wierni. Liczną grupę stanowić będą siostry sercanki z Polski, ale także z Ukrainy, Włoch, Francji, USA, Boliwii i Jamajki.

 

Ludwika Szczęsna żyła na przełomie XIX i XX wieku. Wraz z ks. Józefem Sebastianem Pelczarem, profesorem i rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego w 1894 r. założyła Zgromadzenie Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego i została wybrana jego pierwszą przełożoną generalną. W zgromadzeniu przyjęła imię Klara. Współpracując z ks. Pelczarem, otworzyła ok. 30 domów zakonnych, posyłając siostry do pracy wśród chorych i wśród dziewcząt, dla których tworzyła przytuliska i szkoły praktyczne na terenie Galicji i Alzacji. W czasie I wojny światowej posyłała siostry do pracy w szpitalach wojennych.

 

– W Rzymie św. Piotra śpiewa się i odmawia hymn Felix Roma. Ja bym to odniósł do Krakowa: Felix Cracovia, bo do grona tylu świętych, którzy są związani z Krakowem, dołączymy za parę dni z tytułem błogosławionej s. Klarę Ludwikę Szczęsną. To wielka radość – powiedział podczas konferencji prasowej zapowiadającej uroczystość kard. Stanisław Dziwisz.

 

– To wielka postać, można by powiedzieć, że Ona dołącza do tych wielkich jałmużników Krakowa wraz z siostrami sercankami. Siostry miały się zająć dziewczętami z ulicy, pracować w szpitalach, wśród biednych. Ale także od samego początku pracowały w domu biskupa krakowskiego, a potem rozeszły się po całym świecie, pracowały w stolicy apostolskiej, 28 lat służyły Ojcu Św. Janowi Pawłowi II i są także w innych krajach – mówił kardynał.

 

Jak zapewnił kustosz Sanktuarium św. Jana Pawła II ks. prałat Jan Kabziński, sanktuarium jest przygotowane na przyjęcie gości.

 

– Siostra Klara, bo takie imię zakonne przyjęła jako sercanka łączy w sobie wrażliwość, poczucie piękna i estetyki z ogromnym realizmem życia i pracowitością. Jej postawa wypływa nie tylko z cech charakteru, ale głębokiej wiary w Boga, który był dla niej źródłem piękna, harmonii, mądrości i pokoju. Doświadczali tego zapewne ci, którzy spotykali ja osobiście, o czym świadczą świadectwa sióstr sercanek, dostrzegających w niej osobę pokorną, cichą, skromną, a zarazem zdecydowaną i konkretną w działaniu, pełną szacunku i miłości dla drugiego człowieka – napisała o matce Klarze Szczęsnej siostra sercanka Sebastiana Choroś.

 

Ludwika Szczęsna pochodziła z Mazowsza. Urodziła się 18 lipca 1863 r. w Cieszkach jako szóste z siedmiorga dzieci Antoniego i Franciszki, z domu Skorupskiej. W wieku 12 lat straciła matkę. Mając 17 lat uciekła z domu, bo mimo namowy ojca nie chciała wyjść za mąż, ale poświęcić życie Bogu.

 

W 1885 r. Ludwika wstąpiła do działającego w ukryciu w zaborze rosyjskim Zgromadzenia Sług Jezusa, w którym apostołowała wśród służących. Będąc w tej wspólnocie prowadziła w Lublinie pracownię krawiecką i pełniła funkcję przełożonej. Na prośbę ks. Pelczara, Zgromadzenie Sług Jezusa wysłało s. Ludwikę do Krakowa, gdzie prowadziła przytulisko dla służących, a później wraz z ks. prof. Pelczarem założyła nowe zgromadzenie.

 

Zmarła w Krakowie w opinii świętości 7 lutego 1916 r., w wieku 53 lat. Proces beatyfikacyjny s. Klary rozpoczął się w marcu 1994 r. W grudniu 2012 r. papież Benedykt XVI podpisał dekret o heroiczności jej cnót, a 5 czerwca tego roku papież Franciszek ogłosił dekret o cudzie przypisywanym wstawiennictwu s. Klary.

 

Jej duchowy przewodnik ks. Józef Sebastian Pelczar został beatyfikowany w 1991 r., a kanonizowany w 2003 r.

 

Po II wojnie światowej siostry sercanki zostały usunięte z większości szpitali, szkół, przedszkoli i ochronek, w których wcześniej pracowały. Realizując nadal zadania wyznaczone przez swoich założycieli, podjęły pracę w państwowych domach opieki społecznej, szpitalach oraz parafiach.

 

Obecnie do zgromadzenia należy na świecie ok. 500 sióstr, w Polsce jest ich ponad 350. Sercanki opiekują się chorymi w domach opieki społecznej i szpitalach oraz dziewczętami potrzebującymi pomocy, prowadząc dla nich m.in. bursy, w Rzeszowie Dom Samotnej Matki i Okno Życia, a na misjach przychodnie, szkoły i sierocińce.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,23533,cieszymy-sie-z-beatyfikacji-s-klary-ludwiki-szczesnej.html

*********

Muzeum Katyńskie krzykiem niezgody na ludobójstwo

KAI / pk

(fot. Signe Brockman / Foter / CC BY-SA)

To muzeum będzie krzykiem niezgody na gwałt i na bezprawie, na przemoc i na zbrodnie ludobójstwa – powiedział podczas Mszy św. w Warszawskiej Cytadeli biskup polowy Wojska Polskiego Józef Guzdek.

 

Mszą św. polową rozpoczęły się dziś uroczystości 76. rocznicy agresji sowieckiej na Polskę. Jednym z punktów tegorocznych obchodów jest otwarcie Muzeum Katyńskiego, które odbędzie się w południe.
Na teren Cytadeli, którą przez wiele lat zajmowało Dowództwo Wojsk Lądowych, przybyli przedstawiciele Rodzin Katyńskich, organizacji i stowarzyszeń kombatanckich z pocztami sztandarowymi.

 

W homilii bp Guzdek podkreślał, że w obozach jenieckich “nadzieja na uwolnienie i powrót do domu przemieszane były z depresją, załamaniem i wyczekiwaniem na śmierć”. – Katyń, Smoleńsk, Charków, Twer i wiele innych miejsc kaźni przytłacza naszą wyobraźnię i rodzi pytanie “dlaczego?”. Masowe groby w Katyniu, Miednoje, Charkowie, Bykowni odsłoniły przerażającą prawdę o fizycznej zagładzie polskiej inteligencji: oficerów WP, funkcjonariuszy Korpusu Ochrony Pogranicza, Policji Państwowej, Straży Ochrony Kolei, prawników i urzędników państwowych – powiedział.

 

Biskup polowy zauważył, że Zbrodnia Katyńska miała potrójny wymiar. – Oprawcy najpierw pozbawili życia polskich obywateli. Grzebiąc ich ciała w dołach śmierci, chcieli równocześnie zabić prawdę o straszliwej zbrodni i unicestwić pamięć o ofiarach – powiedział.

 

Biskup polowy przypomniał, że trzecim celem było zniszczenie rodzin uwięzionych. W tym celu umożliwiono jeńcom korespondencję z najbliższymi, w ten sposób próbowano ustalić adresy zamieszkania rodzin, aby je w odpowiedniej chwili aresztować i przewieźć do łagrów i obozów pracy na Syberii, Dalekiej Północy i stepach Kazachstanu.

 

Ordynariusz wojskowy podkreślił, że dzień otwarcia Muzeum Katyńskiego jest dniem tryumfu prawdy. – Ponad 40 tys. przedmiotów wydobytych z dołów śmierci, zgromadzonych w jednym miejscu, będzie przypominać o strasznej zbrodni, dokonanej na polskim narodzie. Dlatego mottem zorganizowanej wystawy są słowa: “Prawda nie dała się zgładzić”. Orły z wojskowych czapek i guziki od mundurów przypominają, że na katyńskich cmentarzach spoczywają ci, którzy wiernie służyli Rzeczpospolitej – powiedział. Dodał, że odnalezione w katyńskich dołach medaliki, ryngrafy i krzyżyki są potwierdzeniem “wierności Bogu aż do końca”.

 

Zdaniem bp. Guzdka otwarcie Muzeum Katyńskiego to także “dzień tryumfu rodzin pomordowanych”. – To oni, mimo zakazów i szykan, nie spoczęli aż do chwili ukazania światu prawdy o Zbrodni Katyńskiej. Dziś, kiedy przekraczamy próg Muzeum Katyńskiego, pragniemy złożyć Wam hołd i wyrazy uznania za wytrwałość i niezłomność. Tak jak kiedyś, w trudnym czasie sowietyzacji Polski, tak i dziś Kościół katolicki jest z Wami. Modlitwą, trwałą pamięcią i słowem prawdy towarzyszy Waszym bliskim – ofiarom Golgoty Wschodu – powiedział.

 

Bp Guzdek podkreślił, że “sowiecki zamysł unicestwienia polskiej elity oraz ich rodzin nie powiódł się!”. – Oni żyją także w sercach i pamięci rodzin. Żyją w pamięci narodu, żyją w naszej pamięci. Potwierdzeniem tego jest otwarte muzeum, które kolejnym pokoleniom będzie przypominać o Zbrodni Katyńskiej. To muzeum będzie krzykiem niezgody na gwałt i na bezprawie, na przemoc i na zbrodnie ludobójstwa – powiedział.

 

Na koniec zaapelował o budowanie świata pokoju. – Ożywieni nadzieją i miłością zabiegajmy o świat, w którym nikt nie będzie podważał fundamentalnych wartości. Tak budujmy przyszłość, aby już nigdy więcej nie trzeba było opłakiwać i upamiętniać śmierci niewinnie mordowanych – podkreślił.

 

Mszę św. koncelebrowali z bp. Guzdkiem abp Edmund Piszcz, arcybiskup senior archidiecezji warmińskiej, a także kapelani Ordynariatu Polowego oraz duchowni związani z duszpasterstwem wśród środowisk katyńskich. W Mszy św. uczestniczyli przedstawiciele środowisk katyńskich, przybyli z całej Polski, m.in. członkowie Rodziny Katyńskiej i Stowarzyszenia Rodzina Policyjna 1939, Fundacji Poległym i Pomordowanym na Wschodzie, kombatanci, żołnierze, funkcjonariusze policji, straży granicznej, harcerze i mieszkańcy Warszawy.

 

Po zakończeniu Eucharystii rozpocznie się widowisko poetycko-muzyczne pt. “Vinctis non victis – Pokonanym Niezwyciężonym”. W południe odbędzie się uroczystość otwarcia i poświęcenia Muzeum Katyńskiego.

http://www.deon.pl/137/art,23534,muzeum-katynskie-krzykiem-niezgody-na-ludobojstwo.html

*********

Każdy z nas ma swoją mroczną stronę

Roy McCloughry / slo

Wszyscy mamy w sobie potencjał do czynienia zła (fot. shutterstock.com)

Musimy zacząć od siebie samych. Kiedy analizujemy ogólną sytuację na świecie, widzimy zło niezwykle wyraźnie i jesteśmy w stanie sporządzić długą listę rzeczy, które bez wątpienia leżą po mrocznej stronie życia.

 

W sposób naturalny odbieramy jako zło moralne takie zjawiska, jak przestępczość zorganizowana, handel narkotykami, prostytucja, współczesne formy niewolnictwa, pornografia i oszustwo. Ze względu na wrodzoną ludziom pokusę do usprawiedliwiania własnego zachowania rzecz komplikuje się jednak, gdy zaczynamy przyglądać się sobie. Zdarza się, że postępujemy źle, ale winą obarczamy okoliczności albo odebrane wychowanie. Gdy wyczerpią nam się już wszystkie argumenty w obronie własnej, może wciąż pozostanie jakaś sprawa, należąca do kategorii występku czy zła, do której będziemy musieli się przyznać. Czasami trudno otwarcie wyznać winę – przecież większości z nas od dzieciństwa wpajano, że mamy być “mili”.

 

Jeśli przyjrzelibyśmy się naszym myślom albo czynom, mogłoby się jednak okazać, że między śniadaniem a obiadem rozczarowaliśmy samych siebie przynajmniej kilka razy.
To stwierdzenie jest prawdziwe w odniesieniu do wszystkich ludzi, którzy żyli albo będą żyć na świecie – z wyjątkiem Jezusa. Wszyscy mamy w sobie potencjał do czynienia zła. Tkwi on bardzo głęboko w nas. Przejawia się w naszym charakterze, wpływa destrukcyjnie na nasze związki i niszczy więzi rodzinne. Wstajemy rano uskrzydleni najwznioślejszymi ideałami i najczystszymi chęciami, ale już po paru minutach, a z pewnością pod koniec dnia, okaże się, że ulegamy zazdrości, złości, zawiści, żądzy i innym paskudnym cechom, do których istnienia najchętniej byśmy się w ogóle nie przyznali.

 

Możemy romansować z kimś w tajemnicy i wmawiać sobie, że to nic złego, bo “tak naprawdę” kochamy naszego partnera czy naszą partnerkę. Ale pozwalając sobie na taki skok w bok, prawdopodobnie wplączemy się szybko w pajęczynę kłamstw, zawiedziemy czyjeś zaufanie, złamiemy obietnice, zaczniemy kłamać i zranimy tego, kogo powinniśmy kochać. Wygląda na to, że niegodziwe postępowanie pociąga za sobą cały łańcuch konsekwencji, przez które pogrążamy nie tylko siebie samych, ale również innych.

Często jednak zdajemy sobie sprawę z tego, że się staczamy, że potrzebujemy kogoś, kto by nam pomógł oprzeć się złu i postępować dobrze i w prawy sposób.
Nie znaczy to wcale, że jesteśmy bez reszty przeżarci złem. Nawet Darth Vader, czarny charakter z Gwiezdnych wojen, miewał przebłyski dobroci. Nie wolno nam przestać doceniać dobra – i się nim cieszyć – ani w sobie samych, ani też na świecie, ale musimy myśleć realistycznie. Jeśli mamy zachować zdrową psychikę, musimy zdać sobie sprawę z tego, że jesteśmy zdolni czynić wiele zła i że niektórzy z nas nie cofną się nawet przed wyrządzeniem innym potwornych krzywd. Rodzi się więc pytanie, co zrobimy z tą wiedzą. Łatwo jest być złym. Robienie dobrych rzeczy jest trudniejsze, mimo to -jeżeli chcemy żyć w harmonii ze sobą, czuć zadowolenie z siebie i napawać się tym, że żyjemy- musimy skupić się na dobru. Jak dowiodła historia, ludzie wyrodnieją albo nawet doprowadzają się do zguby, gdy ulegają złu, czy to biernie się na nie godząc, czy też czynnie się go dopuszczając.
“Odmowa współpracy ze złem to święty obowiązek.”
Mahatma Gandhi
Wygląda niestety na to, że większość filmów kręconych w Hollywood dotyczy głównie podłych postępków, a gazety prześcigają się w publikowaniu złych wiadomości, bo dzięki temu lepiej się sprzedają. Jako społeczeństwo bardziej interesujemy się miłostkami i przeróżnymi skandalami niż szczęśliwymi małżeństwami czy udanym, harmonijnym życiem. Najwyraźniej zło sprawia często, że nasze tętno przyspiesza, i choć wprawia nas w wielką ekscytację, to na dłuższą metę nie daje nic poza tym, że może bardziej się od niego uzależniamy. Na przykład pornografia kusi i niesie ze sobą obietnicę natychmiastowej rozkoszy. Spodziewamy się nieziemskich doznań i jesteśmy podekscytowani, ale pozostaje w nas tylko wstyd, poczucie winy i niepokój.

 

 

Więcej w książce: Bóg seks kosmos i cała reszta spraw – Roy McCloughry

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,325,kazdy-z-nas-ma-swoja-mroczna-strone.html

***********

Droga do wnętrza. Próba poznania siebie

Raffaele Cavaliere / slo

Rodzące się w nas refleksje, szczególnie jeśli są konfrontowane z partnerem, nie są formą ucieczki od wydarzeń świata, ani sposobem na unikanie problemów i codziennych konfliktów. Wyjawianie własnych myśli, emocji i uczuć to próba dogłębnego poznania siebie.

 

Ten proces introspekcji nie pociąga ze sobą intelektualnej izolacji, ucieczki we własny, mały świat wewnętrzny, lecz stanowi jedną z najlepszych dróg nawiązania kontaktu z samym sobą. Intensywne przeżywanie wszystkich aspektów emocjonalno-racjonalnych własnego doświadczenia, rozważanie prawdziwych przeżyć, niezafałszowanych przez obłudne postawy lub ukrywanie się pod maską wygody, pomaga coraz bardziej w kształtowaniu się prawdziwej osobowości. Proces badania i rozumienia siebie stopniowo prowadzi do pogłębienia kontaktu z samym sobą i pozwala w każdym momencie odwołać się do naszego subiektywnego przeświadczenia na temat życia.

 

Ta znajomość samego siebie staje się przesłanką do otwierania się na świat, bycia wolnym, aby podejmować nowe doświadczenia bez uprzedzeń i lęków. Integralne poznanie wszystkich naszych procesów wewnętrznych rodzi w nas pewność siebie, pozwala nam poznać nasze słabe punkty i najlepsze strony naszego charakteru, pomaga nam czuć się zintegrowanymi. Dokonywanie życiowych wyborów na podstawie tej wiedzy oznacza unikanie przykrości, znalezienie odpowiednich do własnych możliwości celów, a także unikanie nieprzewidzianych wydarzeń na drodze samorealizacji.

 

Wolność osobista, bazująca na wiedzy o naszych ograniczeniach, staje się podstawą naszych wyborów. Każda decyzja zostaje podjęta w odniesieniu do własnych prawdziwych potrzeb, gdyż nie istnieje żaden rozdźwięk pomiędzy umysłem i ciałem, a rozum współdziała z emocjami. Pełne przeżywanie każdego aspektu naszej osobowości pomaga nam w przedstawianiu siebie innym bez dwuznaczności i odpowiednim postępowaniu w każdym momencie życia ze względu na to, kim się naprawdę jest.
Z drugiej strony osoby cechujące się pewnością siebie nie pozwalają sobą tak łatwo manipulować ani instrumentalnie traktować się przez innych. Słabość okazywana w reakcjach na zewnętrzne żądania rodzi się z niepewności, z nieznajomości samego siebie i z niewystarczającej odwagi pokazania, kim się jest. Poznanie siebie staje się najlepszym sposobem na to, aby inni szanowali nas bez przymusu, bez nadużyć, pozwala też na dokonywanie osobistych wyborów, bez konieczności trzymania się obowiązujących kanonów czy mody. Kształtowanie życia przychodzi o wiele łatwiej, gdy jesteśmy pogodni, a nasze myśli i zachowania czytelne. Aktywne uczestniczenie w życiu nie jest żadnym problemem dla tego, kto wie, czego chce i zna swoje możliwości oraz ograniczenia. Uczucia zgorzknienia lub niemocy dotyczące obecnego życia oraz przyszłości nie dają znać o sobie jeśli wiemy, jacy jesteśmy i mamy poczucie pewności siebie.
Teraźniejszość nie stwarza problemów nie do pokonania dla tego, kto nauczył się żyć i oceniać w każdej chwili swoją egzystencję. Przeszłość natomiast nie ciąży na naszej świadomości, jeśli nauczyliśmy się rozumieć jej znaczenie, pogodnie zastanawiać się nad nią, rozpoczynając proces pojednania ze wszystkimi doświadczeniami i zmiennymi kolejami życia.
Poczucie pewności dotyczące naszej przeszłości, umiejętna interpretacja teraźniejszości w całej jej złożoności pomaga w planowaniu przyszłości, która nie jest niczym innym, jak sumą wielu krótkich upływających chwil.
W następnym rozdziale, poświęconym wynikom uzyskanym przez zespół prof. Tauscha, zwrócimy uwagę na uczuciowe implikacje, które z jednej strony stoją na przeszkodzie możliwości pojednania, zaś z drugiej utrudniają rozwój samorealizacji.
Wydaje się dziwne, prawie nie do pomyślenia, że zranienie uczuciowe może całkowicie zablokować osobę tak w relacjach ludzkich, jak i w wyrażaniu własnych zdolności twórczych. Kto nie potrafi przebaczyć krzywdy, urazy, upokorzenia, doświadczonego bólu, całkowicie tkwi w przeszłości. Urazy zaciemniają percepcję teraźniejszości i blokują wzrost osobowy. Wydaje się wówczas, że rana nigdy się nie zagoi, a osoba nadal cierpi z powodu czegoś, co już nie istnieje, kwestionując w sobie możliwość przeżywania nowych doświadczeń i smakowania życia na nowo. Brak działania prowadzi człowieka do regresji, ponieważ wydaje się, że nie może podjąć nowych wyzwań, jakie stawia przed nim życie. Taka stagnacja to znak „depresji”, egzystencjalny smutek, który uniemożliwia zaistnienie nowych uczuciowych doświadczeń.

 

Wspomnienie doświadczonego bólu utrudnia także przyjęcie pozytywnych uczuć ze strony innych ludzi, i w ten sposób człowiek coraz bardziej kieruje się na drogę samotności, czuje się coraz bardziej niezrozumiany, uważa się za ofiarę przeznaczenia. Zatrzymamy się teraz na niektórych procesach zachodzących w nieświadomości, aby zrozumieć, dlaczego refleksja nad procesem rozwoju człowieka może wymknąć się analizie racjonalnej i może popychać go ku negatywnym stanom ducha, które ostatecznie pogarszają jego egzystencjalną sytuację.

 

Więcej w książce: Sztuka przebaczania – Raffaele Cavaliere

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,147,droga-do-wnetrza-proba-poznania-siebie.html

***********

Droga – opowiadanie z morałem

Użytkownik J.U.T

Pewien człowiek wyruszył przed siebie. Drogą która na początku była piękna pokryta drogocennymi kamieniami i najpiękniejszymi kwiatami. Szedł sam bez wiedzy innych…

 

Po wielu krokach zaczęła się inna droga, która wymagała od człowieka, ale szedł nadal. Ludzie, którzy na wieść o wędrowcu, przychodzili, by ze zdziwieniem pytać: dlaczego idziesz tą drogą i dokąd idziesz? Widzisz przecież, że nic dobrego z Twego wędrowania nie masz. Jesteś wychudzony i brudny. Nie masz już praktycznie nic.

 

On każdemu z tych ludzi odpowiadał: Ta droga jest niezwykła. Na poczatku zachwycałem się jej pięknością i bogactwem. Teraz zachwycam się tym, co jest na końcu tej drogi. Tak wiele dała mi ta podróż, że nie mogę z niej zrezygnować, bo co zyskam, gdy zejdę z niej, gdy tak blisko jestem celu?

http://www.deon.pl/spolecznosc/artykuly-uzytkownikow/wiara-i-kosciol/art,35,droga-opowiadanie-z-moralem.html

**********

Droga do wnętrza. Próba poznania siebie

Raffaele Cavaliere / slo

Rodzące się w nas refleksje, szczególnie jeśli są konfrontowane z partnerem, nie są formą ucieczki od wydarzeń świata, ani sposobem na unikanie problemów i codziennych konfliktów. Wyjawianie własnych myśli, emocji i uczuć to próba dogłębnego poznania siebie.

 

Ten proces introspekcji nie pociąga ze sobą intelektualnej izolacji, ucieczki we własny, mały świat wewnętrzny, lecz stanowi jedną z najlepszych dróg nawiązania kontaktu z samym sobą. Intensywne przeżywanie wszystkich aspektów emocjonalno-racjonalnych własnego doświadczenia, rozważanie prawdziwych przeżyć, niezafałszowanych przez obłudne postawy lub ukrywanie się pod maską wygody, pomaga coraz bardziej w kształtowaniu się prawdziwej osobowości. Proces badania i rozumienia siebie stopniowo prowadzi do pogłębienia kontaktu z samym sobą i pozwala w każdym momencie odwołać się do naszego subiektywnego przeświadczenia na temat życia.

 

Ta znajomość samego siebie staje się przesłanką do otwierania się na świat, bycia wolnym, aby podejmować nowe doświadczenia bez uprzedzeń i lęków. Integralne poznanie wszystkich naszych procesów wewnętrznych rodzi w nas pewność siebie, pozwala nam poznać nasze słabe punkty i najlepsze strony naszego charakteru, pomaga nam czuć się zintegrowanymi. Dokonywanie życiowych wyborów na podstawie tej wiedzy oznacza unikanie przykrości, znalezienie odpowiednich do własnych możliwości celów, a także unikanie nieprzewidzianych wydarzeń na drodze samorealizacji.

 

Wolność osobista, bazująca na wiedzy o naszych ograniczeniach, staje się podstawą naszych wyborów. Każda decyzja zostaje podjęta w odniesieniu do własnych prawdziwych potrzeb, gdyż nie istnieje żaden rozdźwięk pomiędzy umysłem i ciałem, a rozum współdziała z emocjami. Pełne przeżywanie każdego aspektu naszej osobowości pomaga nam w przedstawianiu siebie innym bez dwuznaczności i odpowiednim postępowaniu w każdym momencie życia ze względu na to, kim się naprawdę jest.
Z drugiej strony osoby cechujące się pewnością siebie nie pozwalają sobą tak łatwo manipulować ani instrumentalnie traktować się przez innych. Słabość okazywana w reakcjach na zewnętrzne żądania rodzi się z niepewności, z nieznajomości samego siebie i z niewystarczającej odwagi pokazania, kim się jest. Poznanie siebie staje się najlepszym sposobem na to, aby inni szanowali nas bez przymusu, bez nadużyć, pozwala też na dokonywanie osobistych wyborów, bez konieczności trzymania się obowiązujących kanonów czy mody. Kształtowanie życia przychodzi o wiele łatwiej, gdy jesteśmy pogodni, a nasze myśli i zachowania czytelne. Aktywne uczestniczenie w życiu nie jest żadnym problemem dla tego, kto wie, czego chce i zna swoje możliwości oraz ograniczenia. Uczucia zgorzknienia lub niemocy dotyczące obecnego życia oraz przyszłości nie dają znać o sobie jeśli wiemy, jacy jesteśmy i mamy poczucie pewności siebie.
Teraźniejszość nie stwarza problemów nie do pokonania dla tego, kto nauczył się żyć i oceniać w każdej chwili swoją egzystencję. Przeszłość natomiast nie ciąży na naszej świadomości, jeśli nauczyliśmy się rozumieć jej znaczenie, pogodnie zastanawiać się nad nią, rozpoczynając proces pojednania ze wszystkimi doświadczeniami i zmiennymi kolejami życia.
Poczucie pewności dotyczące naszej przeszłości, umiejętna interpretacja teraźniejszości w całej jej złożoności pomaga w planowaniu przyszłości, która nie jest niczym innym, jak sumą wielu krótkich upływających chwil.
W następnym rozdziale, poświęconym wynikom uzyskanym przez zespół prof. Tauscha, zwrócimy uwagę na uczuciowe implikacje, które z jednej strony stoją na przeszkodzie możliwości pojednania, zaś z drugiej utrudniają rozwój samorealizacji.
Wydaje się dziwne, prawie nie do pomyślenia, że zranienie uczuciowe może całkowicie zablokować osobę tak w relacjach ludzkich, jak i w wyrażaniu własnych zdolności twórczych. Kto nie potrafi przebaczyć krzywdy, urazy, upokorzenia, doświadczonego bólu, całkowicie tkwi w przeszłości. Urazy zaciemniają percepcję teraźniejszości i blokują wzrost osobowy. Wydaje się wówczas, że rana nigdy się nie zagoi, a osoba nadal cierpi z powodu czegoś, co już nie istnieje, kwestionując w sobie możliwość przeżywania nowych doświadczeń i smakowania życia na nowo. Brak działania prowadzi człowieka do regresji, ponieważ wydaje się, że nie może podjąć nowych wyzwań, jakie stawia przed nim życie. Taka stagnacja to znak „depresji”, egzystencjalny smutek, który uniemożliwia zaistnienie nowych uczuciowych doświadczeń.

 

Wspomnienie doświadczonego bólu utrudnia także przyjęcie pozytywnych uczuć ze strony innych ludzi, i w ten sposób człowiek coraz bardziej kieruje się na drogę samotności, czuje się coraz bardziej niezrozumiany, uważa się za ofiarę przeznaczenia. Zatrzymamy się teraz na niektórych procesach zachodzących w nieświadomości, aby zrozumieć, dlaczego refleksja nad procesem rozwoju człowieka może wymknąć się analizie racjonalnej i może popychać go ku negatywnym stanom ducha, które ostatecznie pogarszają jego egzystencjalną sytuację.

 

Więcej w książce: Sztuka przebaczania – Raffaele Cavaliere

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,147,droga-do-wnetrza-proba-poznania-siebie.html

*********

Poprosić sny o pomoc

Życie Duchowe

ks. Krzysztof Grzywocz

(fot. shutterstock.com)

“Czy nie jest to wszystkim ludziom wiadome, że Bóg może objawić się człowiekowi najlepiej poprzez sen?” (Tertulian).

A gdyby człowiek nie poprosił, czy wtedy sny mogłyby odmówić pomocy? Czy mogłyby zakłócić jego rozwój? Dojrzałość nie pojawia się automatycznie – rozwój człowieka jest zawsze dramatyczny. Ludzkie ciało, rozum, emocje i uczucia, sny i wyobraźnia mogą pomóc na drodze do pełni, mogą go też zakłócić czy nawet zniszczyć. Rozumem można próbować uzasadnić największe patologie, pod wpływem agresji można zabić albo uratować życie, ta sama ręka przytula albo znieważa. Trzeba poprosić o pomoc. Za progiem tego słowa kryje się akceptacja, zaufanie, umiejętność posługiwania się danym “narzędziem”, a nade wszystko rozpoznanie celu, dla którego zostało dane. Ofiarowane narzędzie nie jest celem – tragicznym błędem jest tworzenie kultu ciała, religii rozumu, adorowanie uczuć czy snów. Poprosić o pomoc, aby “dostrzec szczęście, gdy przychodzi” (por. Jr 17, 6).
Nieprzespane sny
Rozróżnienie faktu od jego interpretacji odnosi się niezwykle wyraźnie do wydarzenia snu. Faktem jest, że istnieją sny. Opowiadamy o nich, nieraz długo pamiętamy ich treść. Z drugiej strony istnieje wiele interpretacji, teorii dotyczących zjawiska snu – jego powstania, zawartości, znaczenia, wpływu na życie. W ramach tylko jednej z teorii na wiele sposobów można interpretować konkretny sen. Podejścia do zjawiska snu krążą pomiędzy dwoma skrajnymi biegunami: z jednej strony – całkowite lekceważenie snów, niebranie ich pod uwagę w całej dynamice rozwoju człowieka -nieraz ośmieszanie, a z drugiej – ryzykowny kult snów, zbyt mocno uzależniający decyzje życiowe od często naiwnie i magicznie interpretowanej jego symboliki.
Biblia nie lekceważy snów. Zarówno Stary, jak i Nowy Testament często traktują sny jako miejsca doświadczenia obecności Boga. Wielkie decyzje są tu wielokrotnie podejmowane we śnie. Również w nauczaniu Ojców Kościoła wiele uwagi poświęcono temu zagadnieniu. Współczesna psychologia traktuje sny jako jeden z podstawowych materiałów w służbie zrozumienia i pomocy człowiekowi.
W wielu teoriach sen jest uznawany za wytwór człowieka w dużym stopniu wolny od mechanizmów obronnych. To moja świadomość, lub raczej podświadomość, tworzy obrazy senne, pokazując tym samym niejako prawdziwy stan mojego wnętrza, głębokiego “ja”, które ma duży wpływ na kreowanie moich zewnętrznych spostrzeżeń, reakcji i decyzji. Sen jest bardziej wolny od iluzji, które w dużym stopniu zniekształcają doświadczenie rzeczywistości. W tym znaczeniu sny mogą być niejako lustrem, w którym mogę zobaczyć swoją twarz – prawdę o sobie. W Sonetach dla Orfeusza Rainer M. Rilke pisał: “Choćby odbicie wodne / zmąciło kształty swoje / nie trać obrazu”1. Sen pozwala poznać swój obraz. Ważne jest uchwycenie, na ile sen współbrzmi z rzeczywistością poza nim. Co mogą oznaczać na przykład sny osoby na zewnątrz nadzwyczaj spokojnej, która we śnie jest często niezwykle brutalna? Jak zrozumieć brak motywów religijnych u osób wierzących? Dla Jana Kasjana sen jest istotnym kryterium w ocenie dojrzałości człowieka. W jego sześciostopniowej skali, oceniającej dojrzałość mnicha w cnocie czystości, to, co dzieje się z seksualnością we śnie, zajmuje, jako kryterium, najwyższą pozycję.
Należy także odróżnić sen od jego interpretacji. Interpretacji snu nie dokonuje się zazwyczaj we śnie, lecz po przebudzeniu. Może więc być dokonywana w świetle mechanizmów obronnych. Sen jako fakt jest w tym znaczeniu obiektywny, jego interpretacja – subiektywna. Pojawienie się we śnie umierającej, bliskiej osoby nie musi oznaczać zapowiedzi jej śmierci, ryzykowna jazda na nartach nie musi być zwiastunem mniej lub bardziej ukrytych myśli samobójczych, a przytulenie do kobiety – znacznych zaniedbań w integracji seksualnej. Sny są pełne symboli, często podobne do przypowieści i dlatego nie muszą ograniczać się tylko do jednej interpretacji. Bywa pewnie i tak, że celem pojawienia się snu nie jest jego precyzyjne zrozumienie, interpretacja, lecz danie wewnętrznego światła, nastroju, energii, które przenikną życie.
Jeżeli sam człowiek jest autorem swoich snów, gdzie więc miejsce dla Boga? Jedno nie wyklucza drugiego (gratia perficit naturam). Przez sen mówi Bóg i człowiek. Nawet jeżeli w tej “produkcji” akcent pada na człowieka, Bóg nie pozostaje niemy. Mówi: “zobacz, jakie jest twoje wnętrze, nie bój się skonfrontować z prawdą o sobie, od której uciekasz”. Bóg może pomóc w odkryciu właściwej interpretacji snu i zintegrować go z życiem. Bywa, że akcent w wyjątkowy sposób pada na Boga, który przez sen przekazuje szczególne posłannictwo, zadanie, słowo. Sny o takim nadprzyrodzonym charakterze wydają się rzadkie i potrzeba dobrego rozeznania, aby je odróżnić od innych. Często się zdarza, że ludzie zbyt pospiesznie dopatrują się w swoich snach nadprzyrodzonej interwencji Boga i własnym słowom, myślom przypisują boskie znaczenie.
Sen jest więc szczególną, cenną własnością człowieka. Można przespać sny, tak jak się przesypia wartościową sztukę teatralną albo przyjacielskie spotkanie. Można coś wtedy stracić, bezpowrotnie zagubić i nie uciec do “Egiptu” albo z niego nie powrócić.
Jak radzić się snów
Doceniając wartość snów, postawmy pytanie, w jaki sposób wykorzystać je dla rozwoju życia duchowego? Czy istnieją jakieś reguły? Zbierając doświadczenia wielu pokoleń, można wyróżnić niektóre z nich:
1. Jeżeli oczekuję od snu konfrontacji z prawdą, to ważne jest, jak zagospodaruję czas przed snem. Wierzę, że słowo Boże jest słowem prawdy, w świetle którego mogę odróżnić prawdę od fałszu. To, co staje u bramy snu, przenika nas, gdy zasypiamy. Jeżeli zasypiamy po obejrzeniu brutalnego, przenikniętego lękiem i agresją filmu, wtedy przyjęte treści zapadają głęboko w świadomość i podświadomość i mają istotny wpływ na życie i sny. Słuchając przed snem słowa Bożego, pozwalam, aby ono – jak ziarno, które wpadło w ziemię – przeniknęło moją głębię (wewnętrzne “niebo i piekło”), rozświetliło wnętrze i doszło do samego kresu mojej tajemnicy. Żyjemy ostatecznie słowem Bożym, a nie snami. Ono zapada najgłębiej. Sen, który być może zrodzi się w świetle obecnego we mnie słowa, pełniej ukaże stan mojego wnętrza. Łatwiej będzie mi wtedy o poranku zrozumieć sens danego mi słowa Bożego. Niesiemy odpowiedzialność za nasze wnętrze – skarby naszego serca. Przyjęcie słowa Bożego przed snem jest jedną z form tej odpowiedzialności.
2. Można przed snem poprosić w modlitwie o sen: o nieprzespanie snu, odwagę jego narodzenia i przyjęcia, właściwą interpretację.
3. W dobrym przeżywaniu snów pomaga ich zapisywanie. Dzięki zapisywaniu stajemy się bardziej wrażliwi na tę rzeczywistość w nas. Częściej wtedy pamiętamy sny – nie tylko ich małe fragmenty, ale całość. Zapisywanie snów ma także wpływ na tworzenie nowych.
4. Obok obrazów, wydarzeń i scen, jakie urzeczywistniają się w snach, równie istotne są uczucia, nastroje, jakie im towarzyszą. Być może to obrazy towarzyszą uczuciom, a nie uczucia obrazom. Ważne jest uchwycenie atmosfery, zarejestrowanie emocji – jak czuję się w tym śnie, jak czuję się po przebudzeniu, czy ten sen jest integrujący czy destrukcyjny?
Istnieją we śnie dwie warstwy: obiektywna i subiektywna. Obiektywna odnosi się do rzeczywistości, w której żyję albo żyłem. Co mówi ten sen o mojej pracy, rodzinie, przyjaźniach, przeszłości i przyszłości? Co mówi Bóg przez ten sen? Co mówią moi bliscy? Czy dopuszczam możliwość kuszenia? W wymiarze subiektywnym dochodzi do głosu sposób przeżywania rzeczywistości obiektywnej. Dlaczego nieświadomie wybrałem akurat te postaci z mojego życia, jakie słowa włożyłem w ich usta? Co to mówi o mnie? Być może postaci i przedmioty ze snu to części mojej osoby, fragmenty mojego wnętrza. Te dwa wymiary, obiektywny i subiektywny, stykają i przenikają się wzajemnie.
5. Należy łączyć sny z aktualną sytuacją życiową. W jakim momencie życia pojawia się dany sen? Co wydarzyło się przed jego pojawieniem, co ma się wydarzyć jutro, czy za kilka dni? Sen jest zawsze częścią większej całości.
6. Nie należy spieszyć się z interpretacją snu. W Biblii panuje przekonanie, że “wyjaśnianie snów jest sprawą Bożą” (por. Rdz 40, 8). Tylko to, co włączone w dialog, rozwija się poprawnie. Tylko to, co otoczone rozmową, może być interpretowane właściwie. Ten dialog dotyczy nade wszystko Boga. Sen powinien stać się częścią modlitwy. Rozmawiając z Bogiem o moim śnie, zapraszam Go tym samym w świat mojego wnętrza, które w Jego świetle może być dobrze zinterpretowane, Jego mocą uzdrowione i przemienione. Rozważając słowo Boże, przeznaczone na dany dzień, pozwalam, aby Jego światło padło także i na moje sny. Czy istnieje związek pomiędzy słowem Bożym a moimi snami?
7. Do dialogu o snach powinien zostać zaproszony drugi człowiek. W jego spojrzeniu, jak w zwierciadle, można inaczej skonfrontować się z wydarzeniem swojego snu. Z boku, z dystansu, łatwiej jest zrozumieć sens poszczególnych wydarzeń. Szczególne miejsce ma tutaj przyjaciel, psycholog czy kierownik duchowy.
8. Trwając w dialogu z Bogiem i człowiekiem, można dalej – już na jawie – tworzyć scenariusz ze snu. Gdy dla przykładu we śnie nie potrafię wejść na wysoką górę, mogę – już teraz w nowym scenariuszu – tego wejścia dokonać. Ta kontynuacja lub zmiana scenariusza snu może mieć wpływ na zmianę wewnętrznych, głęboko zakodowanych przekonań – może mieć na przykład wpływ na korektę wewnętrznej tezy: “i tak w życiu niczego nie osiągnę, i tak mi się nic nie uda”. Taka zmiana scenariusza – na zasadzie sprzężenia zwrotnego – dotyka i przeobraża nasze sny, tzn. zapada głęboko i ma wpływ na nasze postawy i decyzje życiowe.
9. Należy być ostrożnym nie tylko ze zbyt pospieszną interpretacją treści snu, lecz także z rozumieniem na przykład częstotliwości występowania snów, braku snu, pojawiania albo niepojawiania się snów o określonej treści. Brak snu, w którym występowałby papież, nie musi świadczyć o antyrzymskim nastawieniu, a brak wątków biblijnych – o słabej wierze.
Wszystkie wymienione tu zasady wykorzystania snu łączy jeden wspólny mianownik: troska o świętość, która wyraża się w przykazaniu miłości Boga i bliźniego swego jak siebie samego. Wszystko inne – także sny – służą temu przykazaniu. Chrześcijaństwo nie jest religią snów, ale koncentruje się wokół Boga, który w Chrystusie przychodzi do człowieka. Bóg, który stał się człowiekiem, podobnym do nas we wszystkim, oprócz grzechu, może przemówić do nas przez wszystko – także przez sen.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1694,poprosic-sny-o-pomoc.html

**********

Prawdziwa wiara wymaga działania

Agata Olejniczak

“Czy naprawdę wierzysz?” to kolejny film autorów poruszającego “Bóg nie umarł”, który spodobał się szerokiej publiczności na całym świecie i przede wszystkim – potwierdził istnienie Boga. Po sukcesie tej produkcji wszyscy pytali: “Co dalej?”. Twórcy zdecydowali się odpowiedzieć na to pytanie bezpośrednio. I tak powstał film, który w oryginalnym tytule “Do you believe?” poruszył już tysiące osób w Stanach Zjednoczonych. Czas na Polskę – premiera 18 września.

Byliśmy pod wrażeniem tego, jak Bóg wykorzystał film, aby wpłynąć na ludzkie serca i dusze na całym świecie – tak o filmie “Bóg nie umarł” mówi David A.R. White – producent, także nowej produkcji. W “Czy naprawdę wierzysz?” przeplata się wiele historii. Każdy z bohaterów znajduje  się na innym etapie życia, ale wszyscy potrzebują tego samego. Chodzi tu o siłę i znaczenie krzyża w dzisiejszym społeczeństwie. To potężny film – dodaje. A tak naprawdę to coś więcej. To pytanie, na które każdy chrześcijanin powinien sobie odpowiedzieć. Twórcy filmu już to zrobili.

 

Pracę zawsze rozpoczynamy od modlitwy. Wpuszczamy Boga do naszych serc i on mówi nam, czego chce. Chcemy opowiedzieć ludziom o tym, kim jest nasz Bóg. W tym filmie żaden z bohaterów nie dominuje, nikt nie zna wszystkich elementów układanki. Tak, jak w życiu, prawda? – tak o “Czy naprawdę wierzysz” mówią Chuck Konzelman oraz Cary Solomn, autorzy scenariusza.

 

 

Bohaterowie filmu stają przed dramatycznymi wyborami. Pojawia się m.in. wątek gangsterski dodający sporą dawkę dramatyzmu. Wpleciona została także historia ratownika medycznego, który popada w problemy z prawem za krzewienie wiary w pracy. Bohaterką jest również nastolatka w ciąży pozbawiona rodziców. Jest para, która chce popełnić samobójstwo. Małżeństwo, które straciło dziecko. Wszystkie te historie są częścią planu, którego scenariusz mógł napisać tylko Bóg. W samym środku opowieści pojawia się pastor, który zostaje skonfrontowany z pytaniem ulicznego kaznodziei – “Czy naprawdę wierzysz w krzyż Jezusa Chrystusa?”. Odpowiedź na to pytanie wydaje się prosta. Trudność może pojawić się przy kolejnym: “Jeśli wierzysz, to co z tym zrobisz?”. Bo przecież Prawdziwa Wiara Wymaga Działania. Film udowodnia, że nie są to puste słowa, wręcz przeciwnie – to zdanie, z którym powinien utożsamiać się każdy chrześcijanin.
Nie czekając do premiery “Czy naprawdę wierzysz?” (18 września) już teraz możesz zatrzymać się nad powyższymi słowami ściągając (za darmo!) konferencję Karola Sobczyka: “Prawdziwa wiara wymaga działania – Historia. Przełom. Namaszczenie”.

 

 

Dowiesz się z niej m.in. o tym, że wśród współczesnych chrześcijan można wyróżnić dwie grupy ludzi – tych, którzy sercem szukają Boga i działają w wierze oraz na tych, którzy nie zdają sobie sprawy, że mogą znaleźć w Bogu więcej. Słuchając słów K. Sobczyka zobaczysz, jak wygląda wiara odważna – ta, która doprowadza do przełomowych zmian.
Dowiedz się więcej o filmie “Czy naprawdę wierzysz?”

http://www.deon.pl/po-godzinach/rozrywka–relaks/film/art,1196,prawdziwa-wiara-wymaga-dzialania.html

*********

W jaki sposób katolik staje się ateistą?

Maskacjusz

Grzegorz Kramer SJ

O człowieku wierzącym, który myśli jak zły duch i o tym, jak nasz obraz Boga nie pozwala nam zbliżyć się do Niego – mówi Grzegorz Kramer SJ.

 

https://youtu.be/XDhGMFG4qTY
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,2002,w-jaki-sposob-katolik-staje-sie-ateista.html
*********

Przychodzi neofita do Jezusa

Szum z Nieba

Paweł Sawiak SJ

16.09.2015 13:06
(fot. shutterstock.com)

Jeśli mamy do czynienia z duchowym przebudzeniem i stajemy się neofitami, musimy wiedzieć o kilku sprawach. Sprawdź, jak zrobić następny krok w wierze.

 

Zwykła niedziela w jednej z miejskich parafii. Ludzie w różnym wieku, przekrój religijny mocno zróżnicowany. Największą grupę stanowią ci parafianie, których z różnych powodów tutaj nie ma. Potem mamy “przekonanych”, pochodzących z rozmaitych katolickich wspólnot, oraz tradycyjne rodziny i sporo starszych pań. Tych spotkamy w kościele także w ciągu tygodnia.

 

Kolejni to ci, co do kościoła chodzą z przyzwyczajenia (coraz mniejsza gromadka w parafialnej rzeczywistości) oraz ci, co przyszli, bo czegoś chcą, ale nie wiedzą czego. Jest też kilka osób, które słuchając kolejnego kazania pozbawionego związku z rzeczywistością i problemami zwykłych ludzi – zaczynają myśleć o opuszczeniu kościelnych struktur i zajęciu się czymś “pożytecznym”.

 

Ale na szczęście jest też kilka osób, stojących w różnych miejscach kościoła: na chórze, przy ołtarzu, za filarem, na zewnątrz, które wkrótce czeka mocne doświadczenie duchowe prowadzące do przemiany myślenia – czyli tzw. “nawrócenie”.

 

Pobudka w środku życia

 

Neofici, bo o nich tutaj mowa, to ludzie “świeżo nawróceni”. Wywodzą się praktycznie z każdej z powyższych grup, choć ich droga do przemiany nie była jednakowa. Jedni po prostu zaczynają mieć dosyć rutyny w swoim “chodzeniu do kościoła” i stawiają sobie ultimatum: “Albo coś się zmieni, albo kończę z tą zabawą”.

 

Inni napotkają fajnego księdza albo osobę dojrzale i ciekawie przeżywającą swoją wiarę, bez cienia dewocji. A pewna część ludzi zacznie szukać odpowiedzi na pytania nurtujące ich po jakiejś życiowej tragedii, np. odejściu kogoś bliskiego, rozwodzie rodziców.
Neofici przeżywają rodzaj oświecenia, przebudzenia duchowego czy opadnięcia łusek z oczu, mówiąc językiem biblijnym. Przemiana myślenia u nowo nawróconych prowadzi w większości przypadków do entuzjastycznego przeżywania wiary, spontanicznych rozmów o Bogu z przypadkowymi ludźmi w tramwaju czy do zwiększonej potrzeby praktyk religijnych.

 

Każda z tych osób potrzebuje osobnego podejścia i zainteresowania ze strony duszpasterzy, bo jak każda delikatna roślina wystawiona na zbyt wiele promieni słonecznych – może cierpieć na brak czystej wody lub zapuścić korzenie w ziemi mało żyznej i uschnąć. Czasem dzieje się z nimi tak, jak z Romkiem, Kasią i Tomkiem, których nawróceniu zaraz się przyjrzymy.

 

Romek, Kasia i Tomek

 

Romek, lat 20 – wzorowy ministrant i dobry uczeń. Kiedy poszedł na studia, zauważył, że chciałby czegoś więcej w relacji z Panem Bogiem niż tylko coniedzielna Msza. Wspólnota, do której trafił w duszpasterstwie akademickim, to grupa charyzmatyczna, więc zaproponowała mu przejście dziesięciotygodniowego Seminarium Odnowy Życia w Duchu Świętym.

 

Jest to dla Romka tak duża zmiana z relacji “ja – Bóg moich rodziców” na relację osobową, że zaczyna poświęcać sprawom duchowym bardzo dużo czasu. Codziennie przed zajęciami na uczelni idzie na Mszę, a w chwilach wolnych od nauki czyta książki religijne.

 

Jego ulubioną lekturą są żywoty świętych zakonników i zakonnic, którzy czas poświęcają głównie modlitwie, rozmyślaniu i rozmowach o Bogu. I Romek też tak chce!

 

Problem w tym, że własna rzeczywistość zaczyna mu się mieszać z rzeczywistością świętych – w których życiu wiele wody w Wiśle musiało upłynąć, zanim doszli do głębi zażyłości z Jezusem, a i niejeden kryzys po drodze przeżyli. Jednak Romek o tym nie wie.

 

A jego obecny obraz Boga przynagla go do zwiększania ilości praktyk religijnych – Romek myśli, że inaczej w relacji z Bogiem niczego nie osiągnie. Poświęcając coraz więcej czasu na duchowość, zaniedbuje znajomych, którzy słusznie zaczynają się od niego odwracać. On twierdzi jednak, że to inni mają probem i że nikt go nie rozumie.
Kasia i Tomek to znajomi Romka, którzy poznawszy fajnego księdza na Przystanku Jezus – zaczynają swoją przygodę z wiarą dopiero teraz, po trzydziestce.
Kasia jest zafascynowana osobą Jezusa. Chodzi na spotkania modlitewne i uwielbieniowe, nawet od czasu do czasu przychodzi na Mszę, ale z Kościołem nie chce się za bardzo identyfikować. Ma wielki problem z księżmi, ponieważ pamięta nieprzyjemne sytuacje z czasów szkolnych, kiedy to katecheci – zamiast uczyć młodych jak wierzyć – w swojej nadgorliwości walczyli z całym zepsutym światem.

 

Przy okazji dostawało się też tym, którzy na religię przychodzili z przekonania. Poza tym, Kasia nie chce nawet słyszeć o nauczaniu Kościoła na temat in vitro, związków homoseksualnych czy antykoncepcji, uważając te poglądy za średniowieczne. Jest w niej pewne rozdarcie, wiele niezrozumienia i żalu.
Tomek z kolei idzie trochę inaczej. Zawsze interesował się historią i społeczną stroną życia, dlatego teraz, świeżo po nawróceniu – wiara mocno miesza mu się z polityką. Czyta więc mnóstwo internetowych blogów i magazynów, i codziennie zagląda na strony skrajnie prawicowych portali.

 

Jest wyznawcą teorii spiskowych i każdemu za wszelką cenę stara się je “sprzedać”. Oburza się na tych katolików, co myślą inaczej, i twierdzi, że muszą jak najszybciej przejrzeć na oczy. Zupełnie nie akceptuje postaw i zachowań w Kościele, które uważa za liberalne i pochodzące ze “zgniłego Zachodu” (tj. Komunia na rękę, skoczna muzyka kościelna itp.).
Czy istnieje dla nich jakieś wyjście z obecnej sytuacji? Czy trzeba ich “nawracać z neofityzmu”? Jak mają przejść z tego, co dla nich nowe – do tego, co jeszcze nowsze?

 

Przychodzi neofita do Jezusa

 

Dobrym przykładem neofity w Nowym Testamencie jest Piotr. Jezus powołuje go zupełnie niespodziewanie, spotykają się w zwyczajnej, życiowej sytuacji – podobnie jak kiedyś dokonało się nawrócenie Romka, Kasi i Tomka. Piotrowi bardzo trudno jest zrozumieć niestandardowe działania Jezusa, dlatego akceptuje tylko pewną część z nich.

 

Jeśli przyjrzymy się postawie Jezusa wobec niego, to zobaczymy, z jaką cierpliwością patrzy On na różne zachowania przyszłej głowy Kościoła, akceptuje Piotra i daje mu czas.

 

Świeżo nawróconemu przede wszystkim trzeba dać żyć. Jeśli pozwoli mu się na dojrzewanie w wierze w jego własnym tempie – nie waląc po głowie tym, jak “powinno być” – być może wyrośnie z niego przyszły papież, tak jak to było z Piotrem? Po kilku latach bycia z Jezusem i z innymi uczniami, oraz po zesłaniu Ducha Świętego, Piotr staje się dla innych przykładem rozwoju wiary.
Z drugiej strony widzimy, że Jezus wcale nie pobłażał Piotrowi. Jego “zejdź mi z oczu, szatanie” świadczy o tym, że pomysły świeżo nawróconych czasem muszą być solidnie konfrontowane. Dobrze byłoby więc, aby neofici inwestowali czas w bycie z innymi – czy to we wspólnocie, na imprezach studenckich, czy na spotkaniach z kolegami z pracy – bo tylko wtedy to, co przeczytali i przemodlili, ma szansę wejść w życie.

 

Chodzi o kopanie głębiej

 

Czysta woda jest głęboko pod ziemią. To, co pochodzi z płytkich wód, płynie z pobliskiego bajora czy bagna, miesza się z gliną. Święty Paweł miał głęboką świadomość tego, że na początku nawrócenia pijemy duchowe “mleko”, dostajemy lekkostrawną kaszkę, która w końcu przestanie nas karmić, a nawet nam smakować.

 

Każdy z nas, nie tylko świeżo nawróceni, potrzebuje pogłębiania swojej wiary. Jeśli przez dłuższy czas stoimy w miejscu w swojej relacji z Bogiem – woda, z której czerpaliśmy, zacznie cuchnąć. Trzeba nam kopać zawsze głębiej.
Jeśli mamy do czynienia z duchowym przebudzeniem i stajemy się neofitami, musimy mieć świadomość “bycia w drodze” – do czegoś zawsze lepszego od tego, co mamy. Ale ścieżka ta prowadzi przez wiele trudu i weryfikacji.

 

Jednak ufność, że Bóg zawsze dobrze prowadzi, oraz dobry kierownik duchowy, zaawansowany w wierze przyjaciel lub rekolekcje otwierające nam serce na Boga i na ludzi – to niezbędne narzędzia, które neofita powinien zabrać do plecaka na drogę.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1993,przychodzi-neofita-do-jezusa.html

**********

Nie trzeba infantylizować

Przewodnik Katolicki

ks. Mirosław Tykfer

(fot. shutterstock.com)

Robienie wszystkiego tylko po to, aby dzieci rozbawić, to naprawdę za mało. Do spotkania z dziećmi trzeba być przygotowanym dwa razy lepiej niż do tego z dorosłymi – z ks. Andrzejem Mulką, redaktorem naczelnym “Promyczka Dobra”, rozmawia ks. Mirosław Tykfer 

 

Duszpasterstwo dzieci ma się dobrze?

 

– Pierwszym punktem obchodów Wielkiego Jubileuszu 2000 w Rzymie było spotkanie papieża z dziećmi. Z Polski pojechały wówczas tylko dwie grupy. Także z powodu mojej determinacji. Tak wiele jest fundacji zajmujących się dziećmi, ale w tamtym czasie nikt nie był wyjazdem zainteresowany. Myślę, że jest to pewien znak, że dzieci nie są wystarczająco poważnie traktowane także w polskim Kościele. Poważnie traktowane jest przygotowanie do Pierwszej Komunii Świętej i katecheza w szkole, ale mniej uwagi przykłada się do dodatkowych form formacji religijnej, szczególnie w odniesieniu do budowania wspólnoty. W kontekście pozostałych aktywności duszpasterskich o dzieciach myśli się bardziej w kategoriach zabawy aniżeli poważnego rozwoju duchowego.

 

Ubolewa Ksiądz nad zbyt małym inwestowaniem w dzieci ze strony Kościoła, ale z drugiej strony wspomina o instytucjach świeckich, które nie tyle chcą się dziećmi zająć, ale na nich zarobić.

 

– To, co powiem, nie jest poprawne politycznie, ale mam alergię na niektóre instytucje świeckie zajmujące się dziećmi. Są fundacje, które nie opiekują się dziećmi od serca, ale angażują się tylko na tyle, na ile pozwalają im na to środki finansowe. Wszystko wyliczone jest odtąd dotąd i nie ma żadnego zaangażowania ponad to. Duszpasterstwa zajmujące się dziećmi opierają się często na pracy w formie wolontariatu. Ponadto towarzyszy im poczucie misji. Również rodzice nie ponoszą tak wysokich kosztów, jak to ma miejsce w przypadku dzieci rozwijających swoje zainteresowania sportowe, lingwistyczne, taneczne czy muzyczne. Moim zdaniem duszpasterze, siostry zakonne i osoby świeckie pomagające w duszpasterstwie są bardziej skoncentrowani na dobru dziecka. Bardziej niż wiele instytucji świeckich. Wiem, że to jest pewne uogólnienie, które może być dla kogoś krzywdzące.

 

Media aż huczą od skandali kościelnych, a zaufanie do Kościoła wydaje się zmniejszać. To, co Ksiądz mówi, idzie w poprzek tym opiniom.

 

– Zauważyłem, że wielu rodziców wciąż bardziej ufa instytucjom kościelnym niż nieznanym im grupom wychowawczym. Stąd np. w czasie wakacji szukają najpierw wyjazdów kościelnych dla swoich dzieci, zanim zorganizują dla nich pozostały czas wolny. Kościół dba z kolei o to, aby takie wyjazdy były atrakcyjne przy jak najniższych kosztach, ze względu na dzieci z rodzin uboższych. Muszę jednak dodać, że na moje wyjazdy zapisywały się również dzieci z rodzin bogatych, które postanowiły zainwestować w duchowość dziecka. Wydaje mi się, że wielu rodziców zdaje sobie sprawę z tego, że dzieciom nie wystarczy zapewnić rozrywkę.

 

Może więc nie jest tak źle z tym duszpasterstwem dzieci?

 

– Nie uważam, że jest źle, ale że dzieci bywają traktowane mało poważnie także w środowiskach kościelnych. Niektórzy uważają, że dzieciom wystarczy wyświetlić jakąś bajkę albo dać coś do zabawy i sprawa załatwiona. Tutaj bardzo przeszkadzają homilie, które niekiedy infantylizują Ewangelię. Robienie wszystkiego tylko po to, aby dzieci rozbawić, to naprawdę za mało. Do spotkania z dziećmi trzeba być przygotowanym dwa razy lepiej niż do tego z dorosłymi. Dzieci są bardzo wymagające. Jeśli chcemy je zainteresować treściami, które mają mieć głęboki wpływ na ich życie, nie możemy rezygnować z mówienia o problemach poważnych, tzn. takich, które będą miały realny wpływ na ich religijność. Dlaczego nie porozmawiać z dziećmi o braku pieniędzy, o chorobie w rodzinie, czy nie zabrać ich na pogrzeb kogoś bliskiego i wyjaśnić, czym jest śmierć dla człowieka wierzącego? Nie można ich izolować od tego, co niesie życie. To zresztą nie byłoby zbyt wymagające ze strony księdza czy katechety.

 

Tylko księża i katecheci są winni?

– Oczywiście, że błędy popełniamy wszyscy. Rodzice np. nie dbają o udzielanie rzetelnych odpowiedzi na poważne pytania dzieci. Nie jest łatwo cierpliwie i dokładnie odpowiadać na skomplikowane pytania o wiarę, jeśli często sami nie znamy dokładnych odpowiedzi. Jednak jeśli my nie będziemy ich udzielać, zrobią to za nas inni. Nawet się nie spostrzeżemy, a nasze dzieci zagospodarują swoje dusze treściami, które będą pochodzić ze źródeł, których nie znamy, a może nawet nie akceptujemy (np. niektóre strony internetowe czy bajki). Niestety rodzice zmęczeni pracą, chcąc odpocząć, zbywają dzieci najprostszymi formami zagospodarowania im czasu.

 

Z powodu niebezpieczeństwa infantylizacji liturgii pojawiają się propozycje całkowitego zakazu Mszy św. z udziałem dzieci…

 

– Te głosy dochodzą głównie ze środowisk naukowych i władz kościelnych. Mają rację, jeśli dzieje się to, o czym powiedziałem przed chwilą, tzn. zamiast modlitwy i porządnego przekazu wiary, infantylizuje się liturgię, a równocześnie zahamowuje duchowy rozwój rodziców. Niektórzy rodzice wybierają niestety Mszę św. z udziałem dzieci tylko dlatego, żeby było krócej i weselej. Uważam jednak, że nie należy tak łatwo rezygnować z form, które pozwalają dzieciom lepiej przeżywać ich wiarę w kościele. Może należałoby dostosować liturgię do dzieci w odpowiednich momentach roku liturgicznego czy szkolnego. Dobrym zwyczajem są Msze szkolne albo błogosławieństwo tornistrów. Do dzieci można się oczywiście zwracać podczas homilii, która powinna być wówczas barwna i prosta. Nigdy jednak nie powinna upraszczać i zupełnie pomijać dorosłych. Trzeba wydobyć obecność dzieci w kościele także w ważnych momentach życia rodziny, np. w dobrym przygotowaniu do Pierwszej Komunii Świętej. Ważne są okresy takie jak Adwent i przychodzenie z dziećmi na Roraty. Wówczas można zwrócić większą uwagę na aktywny udział dzieci. Nigdy jednak nie powinno dziać się to kosztem udziału dorosłych.

 

Msze z udziałem dzieci miałyby zniknąć całkowicie?

 

– Postawiłbym na tzw. Msze rodzinne. W takiej liturgii nie chodziłoby o to, żeby było krótko i prosto, ale aby cała rodzina była zaangażowana. Nagraliśmy kiedyś płytę z “Promyczkami Dobra” (chórkiem dziecięcym), która zawierała tylko tradycyjne śpiewy kościelne. Byłem zaskoczony, jak chętnie dzieci śpiewały te pieśni. Wystarczy dobrać odpowiednią dla dzieci tonację i tempo oraz przygotować odpowiednią aranżację muzyczną i cała rodzina integruje się w jednym sposobie modlitwy. Myślę, że pomysłów jest więcej, np. znak pokoju przekazywany przez rodziców dzieciom, dzwoneczki na chwała na wysokości Bogu, czy śpiew psalmu lub alleluja przez scholę dziecięcą. Należy jednak unikać robienia tego, co podoba się tylko księdzu, a nie jest dostosowane ani do dzieci, ani do liturgii dorosłych. Pamiętam księdza, który uczył dzieci śpiewać piosenkę bardzo skomplikowaną muzycznie, tylko dlatego, że akurat jemu się podobała. To nie ma sensu. Trzeba to wszystko dobrze przemyśleć i poukładać, aby liturgia integrowała wszystkich.

 

Nie mamy tych spraw już przemyślanych?

 

– Niestety na przemyślenie formacji dzieci nie poświęcamy zbyt wiele czasu. Uważamy, że proste przyzwyczajenie dzieci do praktyk religijnych wystarczy. Duszpasterze zajmujący się dziećmi nie mają też takiego poważania, jak ci, którzy zajmują się młodzieżą czy dorosłymi. Wydaje się, że edukacja dzieci nie wymaga wysokiego poziomu przygotowania intelektualnego. Taka ocena jest jednak błędna. To zresztą dotyczy nie tylko środowisk kościelnych, ale także np. edukacji dzieci w mediach. Kiedyś program dziecięcy w telewizji tworzył duży zespół fachowców: psychologów, pedagogów, plastyków. Dzisiaj w takim zespole jest kilka osób i brakuje poważnego pogłębienia tematu. Podobnie jest z radiem. Mówimy, że dzieci nie słuchają audycji, ale zobaczmy jak mało jest stacji radiowych z propozycjami dla dzieci. Zaledwie kilka lokalnych. Dodam na marginesie, że na szczęście prasa dziecięca nie jest wykupiona przez zachodnie koncerny. Nie mówię tylko o mediach kościelnych, ale także świeckich. Mamy więc szansę na kształtowanie prasy dziecięcej całkowicie według naszego zamysłu, a nie pod dyktando tych, którzy dysponują pieniędzmi.

 

Dzieci są dziś często angażowane w zajęcia pozalekcyjne. Gdzie czas na dodatkowe spotkania w grupach kościelnych?

 

– Jestem przekonany, że problem nie wynika tylko z braku czasu, ale z tego, na co naprawdę stawiają rodzice. Jeśli oni sami są osobami bardzo wierzącymi, wiedzą również z własnego doświadczenia, jak ważna jest żywa relacja z Bogiem i jak wielkie ma ona znaczenie dla wszystkich dziedzin życia i na każdym poziomie rozwoju osobowości człowieka. Dla przykładu dzieci mogą uczyć się wyrzeczenia, oszczędzania i dzielenia się z innymi, korzystając ze skarbonek Caritas. Poza tym edukacja religijna dzieci to nie tylko sprawa tego, czego my ich nauczymy, ale także tego, co razem z nimi mogą odkrywać dorośli. Nie bez powodu Jezus mówił, że musimy stać się jak dzieci. One cieszą się małymi rzeczami, zwykłymi. Nadają im jednak ciekawe znaczenia. Nawet napotkane piórko na drodze dla dziecka staje się powodem zachwytu i rodzi wiele pytań o otaczający go świat. Dziecko z natury nie jest materialistą, ale może się nim stać przez naśladowanie dorosłych i uleganie marketingowym chwytom sprzedażowym.

 

Jaki ma Ksiądz pomysł na podniesienie poziomu duszpasterstwa dzieci?

 

– Jestem pomysłodawcą i założycielem czasopisma dla dzieci “Promyczek Dobra”. Założyłem też zespół dziecięcy, który ze scholi parafialnej stał się profesjonalnym zespołem muzycznym. Mamy na koncie teledyski muzyczne, wyemitowane przez telewizję. Od siedmiu lat zajmuję się “Filmoteką Promyczka”.  Zrealizowaliśmy z telewizją polską serię programów dziecięcych pt. “Aureola – od Stanisława do Karola”, które opowiadają historię polskich świętych. Teraz te filmy są również dostępne w “Małym Przewodniku Katolickim”. Obok bezpośrednich relacji z dziećmi mam więc duże doświadczenie pracy w mediach dziecięcych. Stąd mogę powiedzieć, że jest możliwa rozmowa z dziećmi o rzeczach ważnych w lekki i zrozumiały dla nich sposób. Nie trzeba infantylizować ani w zabawie, ani w nauce, ani w kościele. Można się uczyć, bawiąc i bawić, ucząc. To wymaga jednak pracy wielu fachowców, którzy znajdą na to czas i pieniądze. Ja też często nie wiem, jak powinienem coś zrobić czy powiedzieć, aby było to dla dzieci mądre i atrakcyjne – ciągle jednak szukam ludzi, którzy mi mogą w tym pomóc, dać wskazówki. W zespole ludzi, działając wspólnie, mamy dużo większe  szanse na dobre wyniki i trafienie do serc dzieci.

 

Ks. Andrzej Mulka, dyrektor Wydawnictwa Diecezji Tarnowskiej “Promyczek”, redaktor naczelny miesięcznika dla dzieci “Promyczek Dobra”, założyciel i opiekun zespołu Promyczki Dobra. Od czerwca 2012 r. w gronie Kawalerów Orderu Uśmiechu.

http://www.deon.pl/religia/wiara-i-spoleczenstwo/art,1058,nie-trzeba-infantylizowac.html

***********

Doskonały lek na perfekcjonizm

Dariusz Piórkowski SJ

(fot. shutterstock.com)

To może być prawdziwa zmora dla człowieka wierzącego: przekonanie, że wszystkim zawsze i wszędzie trzeba pomagać. Przecież Jezus nawoływał, byśmy byli tak doskonali jak doskonały jest Ojciec nasz niebieski. Wszystko to prawda, gdyby nie pewien istotny drobiazg, który sprawę nieco komplikuje.

 

“Pewien zaś Samarytanin, będąc w podróży, przechodził również obok niego. Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko: podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem; potem wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go” (Łk 10, 33-34)

 

Od lat z coraz większą radością odkrywam mądrość Ojców Kościoła, których teksty zawsze wprowadzają coś nowego, odświeżają wiarę, pomagają zrozumieć, co rzeczywiście jest istotą Dobrej Nowiny.

 

Równocześnie często bywam zaskoczony, jak wskutek przeróżnych historycznych naleciałości, przyzwyczajeń i rutyny, odchodzimy nieraz od ich ducha, jak odmiennie interpretujemy dzisiaj Ewangelię. Nie dziwię się więc, że kiedy Kościół chce się odnowić, musi powrócić do źródeł – czyli do ogromnego bogactwa, które pozostawili nam Ojcowie i święci.

 

Chciałbym więc podzielić się moim odkryciem na temat przypowieści o miłosiernym Samarytaninie, który może być skutecznym antidotum na nieco spłaszczone podejście do chrześcijańskiej moralności. Ta przypowieść to ulubiony temat kaznodziejów.

 

Najczęściej służy jako pobożne napomnienie, byśmy nie zachowywali się wobec ludzi w potrzebie jak obojętny kapłan i lewita, którzy nie przyszli z pomocą pokrzywdzonemu. Jest też wzniosłą zachętą do brania przykładu z miłosiernego Samarytanina, który opatruje rany leżącemu w rowie, nawet jeśli ten czyn krzyżuje nieco jego plany.

 

Choć jest w tej interpretacji sporo prawdy, to jednak pomija ona inną fundamentalną prawdę, która umyka przy powierzchownej lekturze. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że najważniejsze jest w niej to, co my powinniśmy zrobić. Wspaniale jest też utożsamić się ze świetlanym przykładem Samarytanina. W ten sposób przypowieść zamienia się w umoralniającą historię. Ale czy nie jest to droga na skróty?

 

Ojcowie Kościoła zazwyczaj odczytują przypowieści w sposób alegoryczny i zawsze umieszczają je na tle większej wizji. Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie również należy czytać znacznie wcześniej, czyli od spotkania uczonego w Prawie z Jezusem.

 

Przypowieść jest odpowiedzią Jezusa na dwa pytania, postawione przez uczonego w Prawie. Pierwsze: “Co robić, aby osiągnąć życie wieczne”? jest pytaniem o moralność, o nasze działanie, o sposób wypracowania nagrody za dobre życie. Drugie: “Kto jest moim bliźnim?” jest pewnego rodzaju wymówką.

 

Kiedy zajrzymy do komentarzy, np. św. Jana Chryzostoma, św. Augustyna, św. Ambrożego czy Orygenesa, zauważymy, że oni inaczej rozkładają akcenty, czytając tę przypowieść. W Samarytaninie widzą Jezusa, co już samo w sobie jest intrygujące.

 

Z kolei na ogół mało kto poświęca tak wiele uwagi pobitemu człowiekowi leżącemu obok drogi, w taki sposób, w jaki czynią to Ojcowie. W myśl pobożnych napomnień ma on być “podmiotem” naszego zainteresowania i troski, typem każdego potrzebującego, wobec którego nie powinniśmy przejść obojętnie.

 

Tymczasem według Ojców pobitym człowiekiem jest Adam, czyli każdy z nas, zraniony grzechem pierworodnym i osobistym. Jest to człowiek półżywy, ale nie umarły. Można go jeszcze uratować i uzdrowić. Kiedy miłosierdzie patrzy na człowieka, widzi w nim poranienie i ulatujące życie, ale ciągle jednak kogoś żywego.

 

Kapłan i lewita reprezentują Prawo i Stare Przymierze, które, zgodnie z tą interpretacją, nie tyle jest obojętne, co bezsilne wobec grzechu. Nie pomaga dlatego, że nie może, a nie dlatego, że nie chce. Lewita i kapłan sami potrzebują uzdrowienia. Wino i oliwa, którym Samarytanin zalewa rany człowieka, to symbol sakramentów uzdrowienia: chrztu, Eucharystii i pokuty.

 

Karczmą jest Kościół. To ciekawa metafora, bo wiemy, że w gospodzie dzieją się różne rzeczy: dobre i złe. Kościół jest święty i grzeszny zarazem. A jednak “miłosierdzie Boga może być znalezione tylko w sakramentach Kościoła” – pisze św. Augustyn.

 

Karczmarz również nie pielęgnuje i nie uzdrawia własną mocą – wszystkie środki (w przypowieści denary) otrzymuje od Chrystusa. Św. Augustyn, który często w jednym zdaniu potrafi genialnie wyrazić sedno sprawy, pisze, że “ratuje Jezus, my tylko wykonujemy obowiązki karczmarza”.

 

Ciekawe jest więc to przestawienie kolejności w naszym postrzeganiu bohaterów przypowieści. Według Ojców, nasze działanie jest zawsze wtórne wobec inicjatywy Boga. To nie my jesteśmy źródłem uzdrowienia i nie my leczymy innych sami z siebie.

 

Co więc czynić, aby osiągnąć życie wieczne? Z pewnością, być wrażliwym na biedę bliźniego i czynnie jej przeciwdziałać, ale żeby to stało się rzeczywistością, najpierw sami musimy poddać się leczeniu i pielęgnowaniu przez Jezusa i Kościół.

 

W pewnym sensie łatwiej odnaleźć się w pozycji pomagającego niż tego, który potrzebuje pomocy. Ale cóż możemy dać innym, jeśli sami jesteśmy poranieni, bezsilni i potrzebujemy pomocy? Jak przez nas ma działać Chrystus, jeśli nie poddamy się uzdrowieniu, i to przez całe życie?

 

Augustyn, odpowiadając na drugie pytanie uczonego w Prawie, zwraca uwagę, że to Chrystus chce najpierw być naszym bliźnim. On jest nam najbliższy, ponieważ posiada lekarstwo i zależy Mu na każdym człowieku.

 

Przypowieść wskazuje również, że uzdrowienie nie jest aktem jednorazowym. To długi proces. Można więc powiedzieć, że chrześcijanin jest tym, który ciągle doświadcza uzdrowienia, a zarazem ma być ręką Boga, która uzdrawia innych za pośrednictwem człowieka.

 

Dotyczy to zarówno duchownych jak i świeckich. Niestety, często w przekazie kaznodziejskim konieczność uzdrowienia i poddania się leczącej mocy Chrystusowi jest po prostu pomijane, ewentualnie ukazywane tak, jakby uzdrowienie nie potrzebowało czasu.

 

Z kim więc mamy się utożsamić? I z poranionym człowiekiem, i z lewitą (uznać własną bezsilność wobec grzechu), i z Samarytaninem, w końcu z karczmarzem. Wszystko w takiej a nie innej kolejności. Na tego ostatniego nigdy nie zwracałem uwagi.

 

Św. Paweł pisze o ościeniu, którego chciał się pozbyć, by, jego zdaniem, lepiej wypełniać swoją misję. Prosił Jezusa o uwolnienie go od tej przeszkody. Jezus odpowiedział mu, że oścień staje się źródłem mocy i dlatego nie zostanie mu zabrany.

 

Daniel Ange wspomina o “zranionym pasterzu”, który właśnie dlatego, że dostrzega swoje rany, może przyjść z pomocą zranionym owcom. Jean Vanier przypomina, że całe życie jesteśmy podatni na zranienie, nosimy w sobie “mieszaninę altruizmu i egoizmu, światła i ciemności”.

 

Jeśli tego nie przyjmiemy do wiadomości, będziemy się wspinać na palcach  i co chwila doznawać rozczarowania, że nie wszystko wychodzi nam tak jakbyśmy chcieli, bo przecież żąda tego od nas Bóg.

Wiele więc zależy od tego, jak rozumiemy chrześcijańską doskonałość. Nowy Testament ciągle przypomina o pierwszeństwie działania Boga i o naszym działaniu, które zawsze jest odpowiedzią. Najpierw musimy przyjąć, potem dawać.

 

Najgorzej, jeśli człowiek słyszy tylko drugą część, że ciągle musi dawać, chociaż sam natrafia na własne rany, niedojrzałości i nie wie, jak to wszystko pogodzić ze sobą. Przestawienie tego Bożego porządku przyjmowania i dawania kończy się zazwyczaj powrotem do mentalności Starego Testamentu, gdzie wszystko opiera się na zasługach i jedynie własnym działaniu.

 

Możemy się więc często zachowywać się w sposób, który Apokalipsa św. Jana wyraźnie demaskuje: “Ty bowiem mówisz: “Jestem bogaty”, i “wzbogaciłem się”, i “niczego mi nie potrzeba”, a nie wiesz, że to ty jesteś nieszczęsny i godzien litości, i biedny i ślepy, i nagi” (Ap 3, 17-18).

 

Jezus każe więc najpierw zakupić złoto, białą szatę i balsam na oczy u Niego, aby rzeczywiście się wzbogacić, okryć własną nagość i uleczyć ze ślepoty. Całe nawrócenie, do którego wzywa miłosierdzie, polega na odwróceniu porządku: możemy okazywać miłosierdzie tylko wtedy, gdy je ciągle przyjmujemy.

 

Mamy być pacjentami, którzy równocześnie leczą. Paradoks polega na tym, że Lekarz, którym jest Jezus, w pobożności katolickiej sam odsłania się jako zraniony. Widać to szczególnie na obrazach Jego Serca, na wizerunku, który kazała namalować św. siostra Faustyna, czy chociażby na “Ecce Homo” św. brata Alberta.

 

Podczas rekolekcji, na których rozważaliśmy tę przypowieść, wiele osób z ulgą przyjęło taką interpretację, bo odkryli dzięki niej, że nie muszą i nie powinni być zbawcami świata, mają prawo do zmęczenia, mają swoje granice, a źródłem miłości jest sam Chrystus. My tylko jesteśmy karczmarzami.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,2001,doskonaly-lek-na-perfekcjonizm.html

**********

Praktyka modlitwy Jezusowej [cz.1] – Wytrwałość w modlitwie wewnętrznej

wytrwalosc-w-modlitwie-wewnetrznej

 

Czasami jak najdłużej siedź na stołku, gdyż wymaga to trudu. Czasami zaś, ale rzadziej, wyciągnij się na chwilę na posłaniu, by odpocząć. Powinieneś siedzieć cierpliwie, ze względu na Tego, który powiedział: Trwajcie gorliwie na modlitwie (Kol 4,2). I nie należy powstawać zbyt szybko przez niedbałość, nawet jeśli wewnętrzne wołanie umysłu i ciągłe trwanie sprawiają uciążliwy ból. Mówi wszak Prorok: Boleści mnie ogarnęły jak rodzącą (Iz 21,3).

Pochyl się zatem ku ziemi, skupiając umysł w sercu, jeżeli tylko się otworzy, i wzywaj na pomoc Pana Jezusa. Gdy będziesz odczuwał ból w ramionach i nie jeden raz rozboli cię głowa, trwaj niestrudzenie i z miłością, szukając w swym sercu Pana. Królestwo Boże należy bowiem do ludzi gwałtownych i oni je zdobywają (Mt 11,12). Oto Pan prawdziwie ukazał, w jaki sposób powinniśmy podejmować takie trudy. Cierpliwość i wszelka wytrwałość dają moc ciału i duszy.

O tym, jak odmawiać modlitwę

Niektórzy ojcowie zalecali mówić w całości: Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną, inni jedynie w części: Jezu, Synu Boży, zmiłuj się nade mną – co jest łatwiejsze ze względu na słabość umysłu. Nikt bowiem sam z siebie nie może powiedzieć czysto i doskonale w swym wnętrzu: Pan Jezus, jak tylko w Duchu Świętym (1 Kor 12,3). Podobnie dziecko, które dopiero zaczyna mówić, nie jest w stanie w peł­ni wymówić modlitwy.

Nie należy zbyt często zmieniać wezwania przez lekceważenie, ale raczej czynić to rzadko, by zachować ciągłość.

Jedni też uczą, by modlić się ustami, inni zaś umysłem. Uważam, że należy czynić jedno i drugie. Niekiedy bowiem umysł jest zmęczony i niezdolny do zanoszenia wezwań, innym razem zaś w takim stanie znajdują się usta. Dlatego też należy praktykować oba sposoby modlitwy, zarówno ustami jak w umyśle. Trzeba wzywać spokojnie i bez zamętu, aby brzmienie głosu nie zakłócało i nie utrudniało percepcji i uwagi umysłu. I tak aż do chwili, w której umysł, przyzwyczajony do tego działania, poczyni postępy i otrzyma siłę od Ducha Świętego, by modlić się w pełni i z mocą. Wtedy nie ma już potrzeby mówić ustami i nie jest to nawet możliwe: całe dzieło wystarczy wykonać jedynie umysłem.

św. Grzegorz z Synaju | więcej o autorze

Przydatne linki:

http://ps-po.pl/2015/09/16/praktyka-modlitwy-jezusowej-cz-1-wytrwalosc-w-modlitwie-wewnetrznej/?utm_source=feedburner&utm_medium=email&utm_campaign=Feed%3A+benedyktyni%2FKnAO+%28PSPO+|+Centrum+Duchowo%C5%9Bci+Benedykty%C5%84skiej%29

*************

O autorze: Słowo Boże na dziś