Słowo Boże na dziś – 15 lutego 2015 r. – Niedziela – Błogosławionego Michała Sopoćko, prezbitera

Myśl dnia

To co czyni godnym pochwały nasze czyny, to nie trudności, na które napotykamy w działaniu,

ile miłość, która nas do działania popycha.

św. Klaudiusz la Colombiere

*****

„Ewangelia nie polega na tym,
by głosić, że grzesznicy powinni stać się dobrymi,
lecz, że Bóg jest dobry dla grzeszników” („Dziennik” ks. Sopoćko).

******

Bo ten, kto raz nie złamie w sobie tchórzostwa, będzie umierał ze strachu do końca swoich dni.

Andrzej Sapkowski

******

Człowiek jest urzędnikiem wysokiego stanu,
Cały świat służy jemu, a on tylko Panu.

Adam Mickiewicz

******

 

VI NIEDZIELA ZWYKŁA, ROK B

PIERWSZE CZYTANIE (Kpł 13, 1-2. 45-46)

Odosobnienie trędowatego

 

Czytanie z Księgi Kapłańskiej.

Tak powiedział Pan do Mojżesza i Aarona: „Jeżeli u kogoś na skórze ciała pojawi się nabrzmienie albo wysypka, albo biała plama, która na skórze jego ciała jest oznaką trądu, to przyprowadzą go do kapłana Aarona albo do jednego z jego synów kapłanów.
Trędowaty, który podlega tej chorobie, będzie miał rozerwane szaty, włosy w nieładzie, brodę zasłoniętą i będzie wołać: „Nieczysty, nieczysty!”. Przez cały czas trwania tej choroby będzie nieczysty. Będzie mieszkał w odosobnieniu. Jego mieszkanie będzie poza obozem”.

Oto słowo Boże.

 

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 32,1-2.5 i 11)

Refren: Tyś jest ucieczką i moją radością.

Szczęśliwy człowiek, któremu +
odpuszczona została nieprawość, *
a jego grzech zapomniany.
Szczęśliwy ten, któremu Pan nie poczytuje winy, *
a w jego duszy nie kryje się podstęp.

Grzech wyznałem Tobie i nie ukryłem mej winy. +
Rzekłem: „Wyznaję mą nieprawość Panu”, *
a Ty darowałeś niegodziwość mego grzechu.
Cieszcie się i weselcie w Panu, sprawiedliwi, *
radośnie śpiewajcie wszyscy prawego serca.

 

DRUGIE CZYTANIE (1 Kor 10,31-11,1)

Paweł naśladowcą Chrystusa

 

Czytanie z Pierwszego listu świętego Pawła Apostoła do Koryntian.

Bracia:

Czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko na chwałę Bożą czyńcie. Nie bądźcie zgorszeniem ani dla Żydów, ani dla Greków, ani dla Kościoła Bożego, podobnie jak ja, który się staram przypodobać wszystkim, nie szukając własnej korzyści, lecz dobra wielu, aby byli zbawieni.
Bądźcie naśladowcami moimi, tak jak ja jestem naśladowcą Chrystusa.

 

Oto słowo Boże.

 

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Mt 4,23)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Jezus głosił Ewangelię o królestwie
i leczył wszelkie choroby wśród ludu.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

 

EWANGELIA (Mk 1,40-45)

Uzdrowienie trędowatego

 

Słowa Ewangelii według świętego Marka.

Pewnego dnia przyszedł do Jezusa trędowaty i upadając na kolana, prosił Go: „Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić”. Zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: „Chcę, bądź oczyszczony”. Natychmiast trąd go opuścił i został oczyszczony.
Jezus surowo mu przykazał i zaraz go odprawił ze słowami: „Uważaj, nikomu nic nie mów, ale idź, pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich”.
Lecz on po wyjściu zaczął wiele opowiadać i rozgłaszać to, co zaszło, tak że Jezus nie mógł już jawnie wejść do miasta, lecz przebywał w miejscach pustynnych. A ludzie zewsząd schodzili się do Niego.

Oto słowo Pańskie.

 

**************************************************************************************************************************************

KOMENTARZ

Usłyszeć co mówi Bóg

Bóg działa w życiu człowieka na różne sposoby. Czasem to działanie jest bardzo widoczne, zarówno dla nas samych, jak i naszego otoczenia. Innym razem Bóg jest dyskretny i chce, aby pewne rzeczy pozostawały ukryte. Dlaczego tak jest? Tego do końca nie zrozumiemy. Jedyne, co możemy zrobić, to po prostu zdać się na Jego prowadzenie. Bóg sam najlepiej wie, czego w danej chwili nam potrzeba. Nie bójmy się nigdy Boga prosić. Ale też nie zniechęcajmy się zbyt szybko, gdy prośby te, nie zostaną natychmiast wysłuchane. Bóg nigdy nie jest głuchy na nasze wołanie. Natomiast my, zapatrzeni na samych siebie, Jego odpowiedzi nie jesteśmy w stanie usłyszeć.

 

Panie, proszę Cię, abyś uzdolnił mnie nie tylko do tego, abym umiał Cię prosić, ale uczyń mnie zdolnym do wsłuchania się w to, w jaki sposób Ty chcesz działać w moim życiu.

 

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”

Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html?data=2015-2-15

******

Wprowadzenie do liturgii

 TRĄD XXI WIEKU

Dzisiejsze I czytanie ukazuje ludzi dotkniętych straszliwą chorobą. Ona niszczyła nie tylko ciało, ale też życie zawodowe, rodzinne, właściwie wszystko. Ludzie musieli izolować chorych, rzucając w ich stronę kamieniami, aby nie zbliżali się do miasta i nie zarażali innych. Tą chorobą był trąd.

Ewangelia dzisiejsza także mówi o trądzie. Trędowaty upadł na kolana przed Jezusem i został uzdrowiony ze straszliwego cierpienia, które niszczyło człowieka, pustoszyło całe rodziny i wsie. Uzdrowionemu już człowiekowi Chrystus kazał złożyć ofiarę oraz dawać świadectwo o mocy Pana.
Od dzisiaj przez cały tydzień Kościół modli się o trzeźwość, ponieważ alkoholizm to współczesny trąd. On również niszczy nie tylko zdrowie, lecz także życie zawodowe, rodzinne, właściwie wszystko, podobnie jak kiedyś trąd. Tak zwanych pijaków społeczeństwo izoluje i odsuwa się od nich. Alkoholizm jednak jako choroba dotyka dziś ludzi wszystkich warstw społecznych, także tych w lekarskich fartuchach i adwokackich togach. Oni również ze wstydu kryją się ze swoim uzależnieniem, zupełnie jak kiedyś trędowaci chowali się w grotach.
Co robić? Błagać Jezusa o ich uzdrowienie. Błagać nieustannie, może całymi latami, uporczywie, a wtedy, gdy zostaną uzdrowieni, będą składać świadectwo o mocy Bożej. Zresztą tak się już dzieje. Wielu tzw. suchych alkoholików staje się apostołami Bożej miłości i Jego uzdrowieńczej mocy. Jezus odbudował ich zdrowie, dał im wolność, zrekonstruował rodzinę, sprawił, że pracują…
Panie Jezu, ratuj wszystkich uzależnionych, a zdrowych chroń przed trądem XXI wieku!

ks. Adam Rybicki

http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/905

Liturgia słowa

 Staje dziś przed nami Jezus jako lekarz, który leczy nas z choroby grzechu i włącza na nowo do wspólnoty ludu Bożego. Jeśli tam, gdzie, po ludzku sądząc, nie ma wyjścia, wkracza Chrystus, to wszystko nabiera nowego sensu i znaczenia. Powierzmy Mu nasze trudy i bolesne sprawy, aby je przemienił i nadał im właściwy sens.

PIERWSZE CZYTANIE(Kpł 13,1-2.45-46)

Trąd jest bardzo ciężką chorobą. W czasach biblijnych choroba ta była nieuleczalna i powodowała konsekwencje religijne oraz społeczne. Trędowaty był uważany za nieczystego i zwykle wykluczany ze wspólnoty żyjących. Nikt z ludzi nie był w stanie mu pomóc.

Czytanie z Księgi Kapłańskiej
Tak powiedział Pan do Mojżesza i Aarona: «Jeżeli u kogoś na skórze ciała pojawi się nabrzmienie albo wysypka, albo biała plama, która na skórze jego ciała jest oznaką trądu, to przyprowadzą go do kapłana Aarona albo do jednego z jego synów kapłanów.
Trędowaty, który podlega tej chorobie, będzie miał rozerwane szaty, włosy w nieładzie, brodę zasłoniętą i będzie wołać: „Nieczysty, nieczysty!”. Przez cały czas trwania tej choroby będzie nieczysty. Będzie mieszkał w odosobnieniu. Jego mieszkanie będzie poza obozem».

PSALM (Ps 32,1-2.5 i 11)

Zatajenie grzechów przed Bogiem jest przyczyną nieszczęścia – ostrzega nas dzisiaj psalm. Trwanie w grzechach może prowadzić do groźnej choroby duchowej. Dlatego szczęśliwym jest ten, kto wyznał swój grzech i komu Pan odpuścił winę. Uznajmy więc naszą grzeszność wobec Pana i śpiewajmy pełni pokory:

Refren: Tyś mą ucieczką i moją radością.
Szczęśliwy człowiek,
któremu odpuszczona została nieprawość, *
a jego grzech zapomniany.
Szczęśliwy ten, któremu Pan nie poczytuje winy, *
a w jego duszy nie kryje się podstęp. Ref.

Grzech wyznałem Tobie i nie ukryłem mej winy. †
Rzekłem: «Wyznaję mą nieprawość Panu»,*
a Ty darowałeś niegodziwość mego grzechu.
Cieszcie się i weselcie w Panu, sprawiedliwi, *
radośnie śpiewajcie wszyscy prawego serca. Ref.

DRUGIE CZYTANIE (1Kor 10,31–11,1)

Naśladowanie Chrystusa było wielkim zaszczytem i chlubą dla św. Pawła Apostoła. Stąd jego wezwanie do nas, abyśmy wpatrzeni w jego przykład, w każdej sytuacji naszego życia naśladowali Pana Jezusa. Byśmy wszystko czynili na chwałę Bożą. Kto w swoim życiu stara się naśladować Chrystusa, ten może o sobie powiedzieć, że jest chrześcijaninem.

Czytanie z Pierwszego Listu świętego Pawła Apostoła do Koryntian
Bracia:
Czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko na chwałę Bożą czyńcie. Nie bądźcie zgorszeniem ani dla Żydów, ani dla Greków, ani dla Kościoła Bożego, podobnie jak ja, który się staram przypodobać wszystkim, nie szukając własnej korzyści, lecz dobra wielu, aby byli zbawieni.
Bądźcie naśladowcami moimi, tak jak ja jestem naśladowcą Chrystusa.

 

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Mt 4,23)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Jezus głosił Ewangelię o królestwie
i leczył wszelkie choroby wśród ludu.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (Mk 1,40-45)

Uzdrowienie trędowatego to znak, że Panu Jezusowi nikt nie był obojętny. Chrystus dotyka Bożą mocą zwłaszcza tych, którym odebrano ostatnią szansę. Spotkanie z Nim daje nową nadzieję, ukazuje właściwy sens życia.

Słowa Ewangelii według świętego Marka
Pewnego dnia przyszedł do Jezusa trędowaty i upadając na kolana, prosił Go: «Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić». Zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: «Chcę, bądź oczyszczony». Natychmiast trąd go opuścił i został oczyszczony.
Jezus surowo mu przykazał i zaraz go odprawił ze słowami: «Uważaj, nikomu nic nie mów, ale idź, pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie ofiarę*, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich».
Lecz on po wyjściu zaczął wiele opowiadać i rozgłaszać to, co zaszło, tak że Jezus nie mógł już jawnie wejść do miasta, lecz przebywał w miejscach pustynnych. A ludzie zewsząd schodzili się do Niego.

http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/905/part/2

Katecheza

 W trosce o ziarno powołania

Mówią o sobie „niezwykła szkoła”. Trafiają tu chłopcy, którzy zastanawiają się nad życiowym powołaniem. Zgodnie podkreślają, że trzyletnia nauka i formacja przynoszą piękne owoce.

Częstochowskie Niższe Seminarium Duchowne (NSD) funkcjonuje od 1951 r. Jest jedyną taką placówką w Polsce, prowadzoną przez władze diecezjalne. Posiada uprawnienia szkoły publicznej i działa jako liceum ogólnokształcące. Uczniowie zdobywają tu wiedzę oraz umiejętności potrzebne do uzyskania matury i jednocześnie korzystają z intensywnej formacji religijnej. Mieszkają w internacie. Do swojej dyspozycji mają m.in. salę informatyczną, bibliotekę, salę gimnastyczną, boisko i kort tenisowy. Władze szkoły troszczą się o to, aby uczniowie mogli rozwijać swoje zainteresowania. Sercem NSD jest kaplica. To tutaj seminarzyści uczą się modlitwy, poznają liturgię i przychodzą po to, by w ciszy rozmawiać z Panem Bogiem.
Nie wszyscy absolwenci trafiają do wyższego seminarium. Do dziś NSD Archidiecezji Częstochowskiej ukończyło ponad tysiąc młodych mężczyzn, około 360 z nich otrzymało święcenia kapłańskie. Czterdziestu kapłanów wywodzących się z tej szkoły posługuje za granicą. Wielu księży absolwentów częstochowskiego NSD piastowało lub piastuje ważne funkcje w Kościele.
Niższe seminarium jest szkołą elitarną i bardzo wymagającą. Uczy odpowiedzialności, zdyscyplinowania i samodzielności, wpaja wartości, jakimi powinien kierować się każdy wierzący. Chłopcy jeżdżą do domu co dwa tygodnie, a przez ciągłe przebywanie ze sobą poznają zalety wspólnoty. Zgodnie twierdzą, że wszystko to, co wynieśli z tej szkoły, procentuje w ich dorosłym życiu.
– Głównym zadaniem NSD jest promocja nowych powołań do kapłaństwa. Ta szkoła to uprzywilejowane miejsce przygotowujące kandydatów do studiów filozoficzno-teologicznych w wyższym seminarium. To propozycja dla tych, którzy dostąpili łaski powołania w dzieciństwie. Mamy swoją historię i tradycję. Nie jesteśmy też wolni od problemów i zagrożeń, ale ciągle chcemy pracować w służbie kapłańskich powołań – mówił podczas jubileuszu 60-lecia NSD jego rektor, ks. dr Jerzy Bielecki. Drzwi tej szkoły (www.nsd.niedziela.pl) są ciągle otwarte dla wszystkich, którzy czują się wezwani przez Pana.

Agnieszka Wawryniuk

http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/905/part/3

Rozważanie

 Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić (Mk 1, 40).

Tymi słowami trędowaty błagał Jezusa o uzdrowienie. Sytuacja, w której się znalazł, była tragiczna: dotknięty straszliwą chorobą, wykluczony ze społeczności, uznany za przeklętego przez Boga. Człowiek ten, upokorzony, pozbawiony nadziei, skazany był na powolną śmierć. A jednak przychodzi do Jezusa, upada przed Nim na kolana i prosi: „Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić!”. Jakże wielka wiara przyprowadziła go do Jezusa, jakże wielka nadzieja rozpaliła jego serce, jakże wielkiej miłości doświadczył w uzdrawiającym dotknięciu Chrystusa… Każdy z nas jest pokryty trądem grzechu, niewierności, obojętności, nienawiści. Odkrycie tego ropiejącego na duszy wrzodu budzi wstręt i odrazę do samego siebie. Jak się od tego uwolnić? Wystarczy uwierzyć, przyjść do Jezusa, upaść na kolana i prosić: „Panie, jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić”. Jeśli przyjdziesz do Niego i poprosisz Go o to, to Jezus uleczy wszystkie twoje rany i na nowo pozwoli ci odczuć, że twoje serce jest odbiciem Bożego piękna i czystości.

Rozważania zaczerpnięte z terminarzyka Dzień po dniu
wydawanego przez Edycję Świętego Pawła

http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/905/part/4

******

Otrzymanie szczególnej łaski od Boga nie zawsze owocuje większą wiernością. Trędowaty z dzisiejszej Ewangelii, dotknięty i oczyszczony przez Jezusa, natychmiast po uzdrowieniu postępuje dokładnie odwrotnie, niż mu to zostało polecone. Oby ból Jezusa, który ze względu na dokonany akt miłosierdzia był zmuszony zmienić swoje plany, przekonał nas, że doznając Jego miłości w Eucharystii, nie możemy już żyć po swojemu, szukając tylko własnej korzyści, lecz – jak nas do tego zachęca św. Paweł – czynić wszystko na chwałę Boga.

Mira Majdan, „Oremus” luty 2009, s. 64

 

„Chcę, bądź oczyszczony”

Żeby dobrze zrozumieć, co uczynił Jezus, najpierw trzeba uświadomić sobie, kim byli trędowaci i jak byli wówczas traktowani. Może trochę światła na ten problem rzucił świetny film „Ben Hur”, który mieliśmy okazję oglądać w czasie ostatnich Świąt. Otóż trąd był w owych czasach najgroźniejszą nieuleczalną chorobą. Zarażało się nim niezwykle łatwo: przez dotknięcie chorego, dlatego też chorzy byli bezwzględnie izolowani od społeczeństwa w specjalnych gettach. Nie wolno było się im zbliżać do ludzkich sadyb, dróg, miejsc publicznych. Gdy przypadkiem zbliżali się do chorego ludzie, ten musiał natychmiast specjalną kołatką sygnalizować swoją niebezpieczną obecność i szybko usuwać się z drogi. Kto tego nie przestrzegał mógł być bez sądu ukamienowany. Trędowaci to byli ludzie przeklęci, umarli za życia.

I właśnie taki człowiek odważył się złamać wszelkie zakazy i zbliżyć do Jezusa. Można sobie wyobrazić ogrom determinacji, rozpaczy, a także pragnienia zdrowia, i normalnego życia oraz nadziei, która musiała nim kierować. Przecież wiedział, że grozi mu śmierć, w najlepszym razie wyzwiska i kamienie. Przyjście do Jezusa musiało go więc sporo kosztować.

I kto wie, czy największą ceną nie była niepewność, czy się uda. Nie ma bowiem nic gorszego i boleśniejszego, jak pryśnięcie ostatniej nadziei. Człowiek bowiem łatwo przyzwyczaja się do swojej niedoli, gdy pogodzi się ze swoim cierpieniem, jakoś potrafi z nim żyć. Ale gdy zaświeci mu nadzieja, że jednak nie musi, że może zostać uwolniony, wtedy jego odrętwienie i obojętność natychmiast mija. Pojawia się bunt, wola walki, wyzwolenia, zrzucenia kajdanów i powrotu do normalnego życia.

Cóż jednak począć, gdy ta nadzieja okaże się złudna? Na nowo przyzwyczajać się do cierpienia? Zapomnieć o szansie, która była tak bliska i pewna? Czy to możliwe, aby wrócić znów do starego życia, nawet jeśli to nowe zaczęło się tylko w wyobraźni i pragnieniach? To jest ryzyko i najwyższa cena, jaką przychodzi płacić za nadzieję: że może się ona okazać płoną. Ale czy ludzkie życie bez tego ryzyka i nadziei miałoby w ogóle jakikolwiek sens?

I dlatego trędowaty podszedł, bo wierzył, że Jezus może mu pomóc. Ta wiara zrodziła się jednak z czegoś więcej niż tylko pragnienie zdrowia. Trędowaty nie tylko wierzył w swoje uzdrowienie – że jest ono możliwe; on wierzył także Jezusowi, że to właśnie On może sprawić, jednym swoim słowem, myślą, aktem woli: „Jeśli chcesz, możesz…” To była wiara w Jezusa. To było zawierzenie Jezusowi. Do końca!

Właśnie tego oczekuje od nas Jezus: że wszystkie swoje pragnienia, nadzieje, plany na przyszłość i związane z nimi ryzyko, złożymy w Nim. Dopiero to jest wiara: że swoje życie jesteśmy gotowi całkowicie uzależnić od Boga, bo wierzymy że On nas kocha i że z Nim będziemy bezpieczni. Jak daleko odbiega to od naszych pustych, tanich i powierzchownych deklaracji: „No, wierzę, że jest Bóg…” I co z tego?

Jezus dotknął trędowatego. W ten sposób nie tylko go uzdrowił, ale także przezwyciężył strach, wstręt i izolację. Przywrócił mu poczucie własnej wartości i ludzkiej godności. Kto wie, może to jest właśnie ten najgorszy trąd naszych czasów: że człowiek czuje się niepotrzebny, niechciany, wrogi? Wiara może to zmienić. Wiara daje nam przystęp do Boga. Każdy, kto ma wiarę, może bez lęku zbliżyć się do Jezusa i prosić, o co tylko chce. Prosić zwłaszcza o to, bez czego nie da się żyć – o nadzieję.

Ks. Mariusz Pohl

 

Sława utrudnia życie

Niewielu ludzi, którzy wcześniej osiągnęli sławę, potrafiło bez większych kryzysów utrzymać się na wysokiej fali, na której umieściło ich życie. Najłatwiej można to obserwować w sporcie. Zbyt wczesny sukces nie ułatwia życia, ale znacznie je utrudnia. Nie zawsze jest to wynikiem niedojrzałości człowieka. Sława jest połączona z wrzawą, z wielkimi wymaganiami, jakie otoczenie stawia mistrzowi. Opinia chce widzieć w nim zawsze i wszędzie tylko mistrza. Nie umie mu wybaczyć klęski, nie godzi się na jego słabość.

Dramat zbyt wcześnie zdobytej sławy największe spustoszenie zostawia w szeregach wybitnie uzdolnionych dzieci. Odbiera im coś z beztroskiego dzieciństwa, zmusza je do ustawicznego mobilizowania sił i odpowiadania na ambitne pragnienia rodziców, opiekunów, nauczycieli. Któryż z wychowawców nie chce mieć w szeregach swoich wychowanków geniusza? Życie bardzo często potwierdza klęskę wybitnie uzdolnionych uczniów, którzy zdobyli sławę w wieku szkolnym, a po latach przegrali rywalizację ze znacznie słabszymi, przeciętnymi kolegami. Po wcześnie przeżywanym uniesieniu sławy pozostaje jedynie gorzki smak poniesionej klęski.

To w tym kontekście należy odczytać fragment Ewangelii, w którym jest opisany cud uzdrowienia trędowatego. Chcąc to wydarzenie dobrze zrozumieć, trzeba mieć na uwadze dwa rodzaje cudów Jezusa. Jedne, a jest ich większość, czynił On — jeśli tak można powiedzieć — w sposób zaprogramowany, to znaczy czynił z nich jakby lekcje poglądowe dla słuchaczy. Te cuda były znane, głośne, publiczne, bo przeznaczone dla wielu. Drugie miały charakter bardziej prywatny i można je nazwać osobistym darem miłości ofiarowanym konkretnemu człowiekowi. Te nie powinny być rozgłaszane, winny zostać tajemnicą dawcy i odbiorcy.

Uzdrowienie trędowatego należy do tej drugiej grupy cudów. Jezus ulitował się nad nim. Spotkanie nieszczęśliwego człowieka, świadomego cudotwórczej mocy Mistrza z Nazaretu, skłania Jezusa do działania. „Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić”. Zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: „Chcę, bądź oczyszczony!”. Św. Marek umiejscawia ten cud na początku publicznej działalności Jezusa. Chrystus doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że zbyt wczesna sława utrudni Mu wykonanie zadania. Stąd Jego ostrzeżenie pod adresem uzdrowionego. Ewangelista zaznacza, że surowo mu przykazał i natychmiast go odprawił ze słowami: „Uważaj, nikomu nic nie mów…”. Jezus nie chciał rozgłosu, nie chciał działać w nimbie sławy.

Uzdrowiony jednak nie rozumiał wskazań Jezusa. Nie umiał ukryć swego szczęścia. Wydawało mu się, że przyczyniając się do rozsławienia Proroka z Nazaretu będzie Jego dobrodziejem. Stało się jednak odwrotnie. „Jezus nie mógł już jawnie wejść do miasta, lecz przebywał w miejscach pustynnych”.

Był tylko jeden wypadek, gdy Jezus zgodził się na głośne wołanie „Hosanna Synowi Dawida! Błogosławiony Ten, który przychodzi w imię Pańskie!”. Miało to miejsce u samego kresu Jego życia, na kilka dni przed śmiercią. Ten triumf już Jego dziełu nie zaszkodził.

Wielkie wartości dojrzewają bardzo powoli i wymagają spokoju. Kto szuka sławy, wcześniej czy później staje się jej ofiarą. Prawdziwa wielkość człowieka ujawnia się najczęściej po jego śmierci. Rzadko się zdarza, by pomniki stawiane komuś za jego życia przetrwały dłużej niż jedno pokolenie. Te, które trwają, są wzniesione po latach, a czasem nawet wiekach, przez potomnych, którzy doceniają prawdziwą wielkość zmarłego człowieka.

Ewangelia przestrzega przed pogonią za sławą, widząc w niej bardzo niebezpieczną pułapkę pychy. Równocześnie ukazuje wartość twórczego wysiłku bez rozgłosu. Szczęśliwy, kto zrozumie to ewangeliczne ostrzeżenie i zamiast sławy u ludzi, szuka w życiu radości własnego sumienia z powodu dobrych czynów dokonanych w ukryciu.

Ks. Edward Staniek

 

Niechciane dziecko

Dziecko „tak”, ale nie teraz. Było sto przeciwskazań, ani matka, ani ojciec nie byli na to przygotowani. Przyjęli to dziecko jako zło konieczne, jako swoje nieszczęście. Czekali, że się nie narodzi. Matka nie zważała na maleństwo mieszkające w jej łonie, miała do niego pretensje, że stało się przeszkodą w ich życiu. Nie czekała na narodziny, nie kochała ani przed, ani po narodzeniu. Upływały lata. Dziecko rosło. Otrzymało od Boga wiele talentów. W szkole same sukcesy. Sąsiedzi zazdrościli takiego dziecka. Ono jednak chodziło ze smutkiem w sercu. Szukało miłości i nie wierzyło w miłość.

W domu jej nie znalazło, stąd dość szybko po szkole średniej wchodzi na drogę samodzielności. Studia kończy z wyróżnieniem. Praca, kontakt z ludźmi. Chce pomagać takim jak ona. Zawodowo czyni to doskonale. Sama przeżywa dramat odrzucenia. Nikt nie może stworzyć dla niej domu, nikomu nie wierzy. Całym sercem zwraca się do Boga, ale do równowagi jest potrzebna i miłość człowieka. Na drodze jej życia pojawiają się wartościowi ludzie, otwierają swoje serce w geście zapraszającej miłości. Wchodzi, staje w progu i po pewnym czasie dochodzi do wniosku, że nie potrafi kochać, nie potrafi budować szczęścia rodzinnego.

Na rekolekcjach odprawianych w niewielkiej grupie przez cały dzień uczestnicy odczytują teksty Pisma Świętego mówiące o trądzie. Wieczorem dzielą się swoimi odkryciami. Wszyscy mówią o wymiarach grzechu tak w aspekcie jednostkowym, jak i społecznym. Ona nie mówiąc o sobie zwraca uwagę na dziecko niechciane, odrzucone przez rodziców, napiętnowane brakiem miłości, na dziecko, w które wmówiono, że nie może być kochane. W sercu tego dziecka została zakodowana biała plama „trądu”, że i ono nie umie kochać. Tysiące bezskutecznych wysiłków podejmowanych od lat najmłodszych, by je ktoś z miłością przygarnął, owocuje świadomością odtrącenia i niezdolności do miłości. Serce utkane z bólu, z tęsknoty za wielką prawdziwą miłością, zamknięte w samotności.

Ewangelia mówi o spotkaniu Jezusa z trędowatym. Ten podszedł do Mistrza z Nazaretu z prośbą: „Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić”. Jezus dotknął go i rzekł do niego: „Chcę, bądź oczyszczony”. Ewangelista Marek notuje, że „natychmiast trąd go opuścił i został oczyszczony”. Gdy uczestnicy rekolekcji odczytali ten tekst i zapytali, czy dziecko niechciane nie może drogą spotkania z Jezusem szukać uleczenia ze swego nieszczęścia, nasza bohaterka odpowiedziała nieśmiało: „Najczęściej takie dziecko nie wierzy nawet w to, że Chrystus chciałby je uleczyć. Nie wierzy, bo w tej wierze byłoby jego uleczenie. Byłaby pewność, że Jezus je kocha. Zniszczona zdolność miłości człowieka rzutuje i na spostrzeganie miłości Boga do człowieka”. Są ludzie, którym bardzo trudno uwierzyć, że ich ktokolwiek kocha, nawet Bóg, mimo że dzień i noc niczego innego nie pragną tylko tego, by ich ktoś pokochał i wzniecił w nich wiarę, że i oni potrafią kochać.

Wydaje się, że takich dzieci „trędowatych”, to znaczy odrzuconych przez własnych rodziców, dzieci niechcianych, jest dziś na świecie więcej niż było trędowatych w Palestynie w czasach Jezusa. Żyją wśród nas, cierpiąc z powodu braku miłości. Wbrew przytoczonej wyżej opinii nieszczęśliwej młodej kobiety, żyjącej w poczuciu krzywdy wyrządzonej jej przez rodziców, uleczenie jej serca jest możliwe. Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Trzeba Go prosić o łaskę wiary w to, że On każdego kocha. W rzeczywistości nie ma dziecka niechcianego i niekochanego, Bóg bowiem każdego, kogo stwarza, chce i kocha.

Ks. Edward Staniek

 

„Błogosławiony ten, komu została odpuszczona nieprawość, którego grzech został puszczony w niepamięć” (Ps 32, 1)

Prawo Mojżeszowe nakazywało: „trędowaty będzie mieszkał w odosobnieniu. Jego mieszkanie będzie poza obozem” (Kpł 13, 46). Twardy rozkaz, wydany raczej z troski o umkniecie zarazy i wskutek sądu, jaki mieli o trądzie Żydzi, widzący w nim karę Bożą na grzeszników. Toteż trędowaty uciekał od wszystkich jako „nieczysty” i „uderzony” przez Boga, przeklęty.

Jezus przyszedł zbawić człowieka od grzechu i jego następstw, a więc ma moc przekroczyć dawne prawo, i czyni to zdecydowanie jako Ten, kto ma wszelką władze. „Zbliżył się do Niego trędowaty i upadając na kolana, prosił Go: «Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić!»” (Mk 1, 40). Wspaniała wiara! Ten biedak, opuszczony przez ludzi i uważany za odrzuconego nawet przez Boga, ma więcej wiary niż wielu tych, którzy żyją w bliskości Chrystusa. Wiara prawdziwa nie gubi się w subtelnych rozumowaniach, ma bardzo prostą logikę: Bóg może uczynić wszystko, co chce; wystarczy więc, aby chciał. Na tę śmiałą prośbę wyrażającą bezgraniczną ufność Jezus odpowiada czynem niesamowitym według mniemania ludu, który miał zakazany wszelki kontakt z trędowatymi: „wyciągnął rękę, dotknął go”. Bóg jest panem prawa i może je łamać. „Chcę — rzekł, jakby powtarzając słowo trędowatego — bądź oczyszczony!” (tamże 41).

Jezus, przyjmując i dotykając trędowatego łamie prawo, ale następnie wypełnia je mówiąc: „idź, pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie ofiarę, którą przepisał Mojżesz” (tamże 44). Miłość może usprawiedliwić naruszenie pewnych przykazań, lecz nie upoważnia nigdy do tego, aby ktoś pod pretekstem większej swobody w praktyce miłości chciał uwolnić się od wszelkiego prawa. Pierwszym przykazaniem jest niewątpliwie miłość, lecz nie byłaby ona prawdziwa, gdyby nie była uporządkowana według Boga; gdyby nie stawiała Boga i Jego woli ponad wszystko.

Św. Marek podkreśla, że Jezus „zdjęty litością” (tamże 41) uczynił cud; ten zwrot powtarza się w Ewangelii wiele razy. Jezus lituje się nad trądem, który okalecza ciało, lecz jeszcze więcej nad tym, który rani duszę. Uzdrawiając z pierwszego, Jezus udowadnia, że chce i może uzdrowić drugi. W ten sposób ukazuje swoje posłannictwo Zbawiciela, które dokona się w pełni, kiedy przyjmując na siebie trąd grzechu, ukaże się On również jako „skazaniec wzgardzony i odepchnięty przez ludzi… jako chłostany przez Boga i zdeptany” (Iz 53, 3–4).

  • Błogosławiony ten, komu została odpuszczona wina, a grzech został puszczony w niepamięć. Błogosławiony człowiek, któremu Ty, o Panie, nie poczytujesz winy ani żadnej nieprawości, w którego duszy nie kryje się podstęp… grzech mój wyznałem Tobie i nie ukryłem mej winy. Rzekłem: Wyznaję nieprawość moją wobec Pana, a Tyś darował winę mego grzechu (Psalm 32, 1–2. 5).
  • Dobroczyńco tych wszystkich, którzy uciekają się do Ciebie, światłości tego, kto znajduje się w ciemnościach, stworzycielu wszelkiego nasienia, ogrodniku i sprawco wszelkiego wzrostu duchowego, zmiłuj się nade mną, Panie, i uczyń mnie świątynią nieskalaną. Nie patrz na moje grzechy: bo jeśli będziesz zważał na moje grzechy, nie zniosę Twej obecności; lecz dzięki Twojemu niezmierzonemu miłosierdziu i nieskończonej litości zmaz moje grzechy przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, Twojego Jednorodzonego Syna, najświętszego lekarza dusz naszych (Preghiere dei primi cristiani 89).

O. Gabriel od św. Marii Magdaleny, karmelita bosy
Żyć Bogiem, t. II, str. 135

http://www.mateusz.pl/czytania/2015/20150215.htm

*******

Św. Paschazy Radbert (? – ok. 489), mnich benedyktyn
Komentarz do Ewangelii św. Mateusza, 5, 8

Chcę, bądź oczyszczony”
 

Codziennie Pan uzdrawia duszę każdego człowieka, niezależnie od liczby win, jeśli Go o to błaga, pobożnie adoruje i głosi z wiarą te słowa: „Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić”. „Bo sercem przyjęta wiara prowadzi do usprawiedliwienia” (Rz 10,10). Należy zatem kierować do Boga nasze prośby z ufnością, nie wątpiąc w Jego moc… To z tego powodu Pan odpowiada natychmiast trędowatemu, który Go prosił: „Chcę”. Ponieważ, jak tylko grzesznik zaczyna modlić się z wiarą, dłoń Pańska zabiera się do leczenia trądu jego duszy…

Ten trędowaty daje nam dobrą radę do co sposobu modlitwy. Ne wątpi o woli Pana i wierzy w Jego dobroć. Ale świadomy powagi swoich win, nie chce domniemywać tej woli. Mówiąc, że Pan, jeśli chce, może go oczyścić, głosi, że ta moc należy do Pana, a jednocześnie wyraża swoją wiarę… Jeśli wiara jest słaba, to wpierw musi zostać umocniona. Tylko wtedy objawi swoją moc, aby otrzymać uzdrowienie duszy i ciała.

Apostoł Paweł mówi bez wątpienia o tej wierze: „Oczyścił przez wiarę ich serca” (Dz 15,9)… Czysta wiara, przeżyta w miłości, podtrzymana wytrwałością, cierpliwa w oczekiwaniu, pokorna w wyrażaniu się, stanowcza w ufności, pełna szacunku w modlitwie i mądrości w tym, o co prosi, może być pewna, że w każdych okolicznościach usłyszy to słowo Pana: „Chcę”.

*******

Kilka słów o Słowie 15 II 2015

Michał Legan

Michał Legan

*******

Medytacja tygodnia


 

VI NIEDZIELA ZWYKŁA – rok B
15 lutego 2015 r.


I  Lectio:
Czytaj z wiarą i uważnie święty tekst, jak gdyby dyktował go dla ciebie Duch Święty.

Pewnego dnia przyszedł do Jezusa trędowaty i upadając na kolana, prosił Go: „Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić”. Zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: „Chcę, bądź oczyszczony”. Natychmiast trąd go opuścił i został oczyszczony. Jezus surowo mu przykazał i zaraz go odprawił ze słowami: „Uważaj, nikomu nic nie mów, ale idź, pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich”. Lecz on po wyjściu zaczął wiele opowiadać i rozgłaszać to, co zaszło, tak że Jezus nie mógł już jawnie wejść do miasta, lecz przebywał w miejscach pustynnych. A ludzie zewsząd schodzili się do Niego.

(Mk 1,40-45)

 

II  Meditatio:
Staraj się zrozumieć dogłębnie tekst. Pytaj siebie: “Co Bóg mówi do mnie?”
Trędowaty, czyli naznaczony, wykluczony ze społeczności zdrowych, pozbawiony wielu praw, zobowiązany do pewnych postaw i zachowań. On nie tylko upadł przed Jezusem na kolana, uznając w Nim kogoś wyjątkowego, wyjątkowe także jest to, w jaki sposób prosił Pana o cud uzdrowienia. On nie stawia żądań, nie szantażuje Pana, nie twierdzi, że Jezus musi go uzdrowić. On pokornie stwierdza: „Jeśli chcesz”. To tak jakby stwierdził, że jeśli cud mieści się w planach Jezusa, z nimi nie koliduje, to może go uzdrowić. On tego bardzo pragnie. Czy pragnie tego Jezus?

Trędowaty uczy mnie modlitwy prośby. Trzeba mi codziennie przychodzić do Pana, upadać na kolana i prosić. Trzeba mi jednak pamiętać, abym niczego na Nim nie usiłował wymusić. Trzeba mi uznać, że On może, ale nie musi spełnić mojej prośby, bo to ja mam się dopasować do Jego planów a nie odwrotnie. On wie lepiej.

Okazało się, że pragnienie trędowatego pokryło się z pragnieniem Pana. „Chcę, bądź oczyszczony” usłyszał z ust Jezusa chory. Wcześniej Zbawiciel wbrew zakazom i zwyczajom dotyka chorego na trąd. Choroba nie miała szans. Natychmiast ustępuje.

Jezus codziennie wyciąga także i w moją stronę pomocną dłoń. To dłoń człowieka, który pomaga mi wstać, kiedy upadnę, dłoń przyjaciela, który mnie podtrzymuje, abym nie upadł, dłoń, która mnie zatrzymuje, abym nie poszedł w złą stronę itp. Wobec Jezusa moje słabości nie mają żadnych szans, choć często nie poddają się bez walki i to długiej. Ja u Jezusa zawsze mam szansę, choć często jej nie potrafię wykorzystać.

Trędowaty nie wytrzymał i rozpowiedział o tym, co zaszło i tym samym zrobił Jezusowi, wbrew Jego woli „reklamę”. Pan chcąc uniknąć „taniej” popularności, usuwa się na miejsce odludne. Jezus pragnie, aby emocje „taniej” sensacji opadły, serca i umysły ochłonęły. On chce, aby ludzie odnaleźli w Nim, odkryli Boga a nie bohatera show o uzdrowieniach.

Nie dziwię się trędowatemu, że wbrew zakazowi Pana, rozgłaszał i opowiadał o tym, co się stało. Sam uczyniłbym podobnie. Ważne, abym czynił to tak zwyczajnie, prosto, niejako bez okazji, abym codziennie swoim życiem opowiadał i rozgłaszał to, co Pan czyni dla mnie. Sławił wszem i wobec Jego dobroć. Sławił Jego miłosierdzie zawsze, kiedy oczyszcza mnie z trądu grzechu. Sławił z serca a nie z przyzwyczajenia.

Ludzie nie dali za wygraną. Szukali Jezusa. Ci wytrwali, którzy szukali Go dla czegoś więcej niż ciekawość czy sensacja, znaleźli Go na pustyni.

Ja też Go znajdę w życiu w przestrzeni pustyni ciszy i spokoju. Tam mogę swobodnie się z Nim spotkać. Na modlitwie coraz bardziej poznawać Jego Osobę, budować głębsze więzi z Nim. To zaś sprawi, że moje świadectwo o Nim nie będzie miało smaku gazetowej, taniej sensacji, ludzkiej plotki, ale smak prawdy, autentyczności i wiarygodności. Ci, do których ono dotrze, nie zapomną o nim za kilka chwil, ale zostanie w ich sercu na dłużej: niepokojąc, stawiając pytania, wskazując drogę.

Podziękuję Panu za czas kończącego się karnawału i poproszę o owocne przeżycie zbliżającego się czasu Wielkiego Postu. Pomyślę o moim wielkopostnym postanowieniu.

III  Oratio:
Teraz ty mów do Boga. Otwórz przed Bogiem serce, aby mówić Mu o przeżyciach, które rodzi w tobie słowo. Módl się prosto i spontanicznie – owocami wcześniejszej “lectio” i “meditatio”. Pozwól Bogu zstąpić do serca i mów do Niego we własnym sercu. Wsłuchaj się w poruszenia własnego serca. Wyrażaj je szczerze przed Bogiem: uwielbiaj, dziękuj i proś. Może ci w tym pomóc modlitwa psalmu:


Szczęśliwy człowiek, któremu odpuszczona została nieprawość,
A jego grzech zapomniany
Szczęśliwy ten, któremu Pan nie poczytuje winy,
A w jego duszy nie kryje się podstęp… 
(
Ps 32, 1-2)


IV  Contemplatio:
Trwaj przed Bogiem całym sobą. Módl się obecnością. Trwaj przy Bogu. Kontemplacja to czas bezsłownego westchnienia Ducha, ukojenia w Bogu. Rozmowa serca z sercem. Jest to godzina nawiedzenia Słowa. Powtarzaj w różnych porach dnia:


Tyś mą ucieczką i moją radością

 
***
opracował: ks. Ryszard Stankiewicz SDS
(Centrum Formacji Duchowej)

 

 

http://www.katolik.pl/modlitwa.html?c=22215

 

*******

 

Na dobranoc i dzień dobry – Mk 1, 40-45

Mariusz Han SJ

(fot. NeilsPhotography / Foter.com / CC BY)

Opętani żyją pośród nas…

 

Uzdrowienie opętanego
Trędowaty przyszedł do Jezusa i upadając na kolana, prosił Go: Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić. Zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: Chcę, bądź oczyszczony! Natychmiast trąd go opuścił i został oczyszczony.

 

Jezus surowo mu przykazał i zaraz go odprawił, mówiąc mu: Uważaj, nikomu nic nie mów, ale idź pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich.

 

Lecz on po wyjściu zaczął wiele opowiadać i rozgłaszać to, co zaszło, tak że Jezus nie mógł już jawnie wejść do miasta, lecz przebywał w miejscach pustynnych. A ludzie zewsząd schodzili się do Niego.

 

Opowiadanie pt. “O okręciku i “ostatniej wieczerzy””
Leonardo da Vinci (1452-1519) malując swoją słynną wieczerzę; miał tylko jeden cel przed oczyma, aby obraz ten prowadził ludzi do Chrystusa.

 

Ale na wystawie – jak na ironię – podziwiali wszyscy mały okręcik, jaki był widoczny w dalekim tle. Trzy tygodnie potrzebował mistrz na namalowanie tego okrętu. Nie zważając jednak na włożoną pracę, zaraz na wieczór pierwszego dnia wziął obraz “do poprawki” i okręt po prostu zamalował. Był zdania, że nic nie może odwracać naszego wzroku od Chrystusa.

 

Refleksja
Wśród nas żyje wielu ludzi, którzy często są opanowani przez różnego rodzaju fobie. Jedni muszą wciąż kupować, inni pokazać, jacy to nie są oni ważni, jeszcze inni tylko w pracy widzą sens swojego życia, a są i tacy, którzy w imię pokoju potrafią szarpać innym zdrowie. Ich serce pokrywa rdza. Przykładów można wyliczać w nieskończoność. Brakuje w tym wszystkim zachowania elementarnych proporcji po to, by wciąż jednak zachować swoje człowieczeństwo. Bycie nieczułym robotem, naśladującym i powtarzającym codzienne zwykłe czynności jest dziś w modzie…

 

Jezus poruszał się w przestrzeni, gdzie wielu ludzi potrzebowało wyjść z choroby, która ich trawiła nie tylko cieleśnie, ale również i duchowo. Czuli oni bezradność wobec zaistniałej sytuacji i dlatego prosili Tego, który miał moc przywrócenia im nadziei na lepsze jutro. Jezus pomagał nawet tym, którzy byli opętani przez zło. Miał bowiem moc w ujarzmianiu siły mocy zła, które opanowało ludzi na ziemi. Jezus nie bał się, dlatego każdy kto był z Nim zwyciężał i to zawsze…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Czy masz fobię, której chciałbyś się pozbyć?
2. Jak pomagać innym ludziom w ich strapieniach?
3. Dlaczego bojaźń paraliżuje nasze życie duchowe?

 

I tak na koniec…
Bo ten, kto raz nie złamie w sobie tchórzostwa, będzie umierał ze strachu do końca swoich dni (Andrzej Sapkowski)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,508,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mk-1-40-45.html

********

Ignacjańskie spotkania ze Słowem Mk 1, 40-45

Piotr Janik SJ

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/ignacjanskie-spotkania-ze-slowem/art,115,ignacjanskie-spotkania-ze-slowem-mk-1-40-45.html

 

********

Komentarz liturgiczny

 VI Niedziela Zwykła

Wtedy przyszedł do Niego trędowaty i upadając na kolana, prosił Go: «Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić». Zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: «Chcę, bądź oczyszczony!» Natychmiast trąd go opuścił i został oczyszczony. Jezus surowo mu przykazał i zaraz go odprawił, mówiąc mu: «Uważaj, nikomu nic nie mów…».
(Mk 1,40-45)
ZNIESIENIE GRANIC

 

Epizod, o którym opowiada św. Marek, bez podania jego miejsca i czasu, służy do pokazania, że Jezus przyszedł znieść wszelkie granice: nie tylko terytorialne, ale również te, które dzielą ludzi.

Trędowaty jest bowiem kimś, kto został wykluczony, usunięty ze społeczeństwa.

Wiele dyskutowano o tym, jak należy rozumieć trąd, o którym mówi Biblia. Czy jest to trąd gruźliczy, który charakteryzuje guzowatość, czy też trąd z plamkami (które najpierw są czerwone, a potem stają się białawe lub czarne)? Czy mamy tu do czynienia z prawdziwym trądem – który jeszcze do niedawna był nieuleczalny, czy też ogólniej z chorobami skóry, prawie zawsze zaraźliwymi, takimi jak świerzb, który dotyka owłosionej skóry?

Przede wszystkim w tym drugim przypadku usprawiedliwiony byłby obowiązek udania się do kapłanów, którzy potwierdziliby uzdrowienie. […]

Ten właśnie człowiek, który był wykluczony, gromadzi innych. Być może jest to zapowiedź męki. Chrystus zostanie ukrzyżowany poza miastem, podobnie jak urodził się poza miastem. Tym razem to inni muszą wyjść, ponieważ zbawienie rozbija swój obóz na otwartej przestrzeni, nie można go zamknąć w ciasnych granicach. Zbawienie przekracza granice ustalone przez ludzi.

Oczyszczony człowiek zostaje przywrócony wspólnocie i staje się siewcą innej zarazy, niepokoju, podejrzenia: to oni mogą zostać wykluczeni z królestwa. Istnieje jednak inna możliwość. Trędowaty może nam ją wskazać. Wystarczy wyjść na zewnątrz i zbliżyć się…

Oddzielające granice wskazują wówczas tylko na to, gdzie nie należy pozostać.

Są po to, aby je przekroczyć…

ks. Alessandro Pronzato

 

teksty pochodzą z książki:
“Chleb na niedzielę homilie na rok B”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR Kraków 2003
www.salwator.com

http://www.katolik.pl/modlitwa,888.html
******

Refleksja katolika

VI Niedziela Zwykła
Pewnego dia przyszedł do Jezusa trędowaty i upadając na kolana, prosił Go: Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić. Zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: Chcę, bądź oczyszczony! Natychmiast trąd go opuścił i został oczyszczony. Jezus surowo mu przykazał i zaraz go odprawił, mówiąc mu: Uważaj, nikomu nic nie mów, ale idź pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich. Lecz on po wyjściu zaczął wiele opowiadać i rozgłaszać to, co zaszło, tak że Jezus nie mógł już jawnie wejść do miasta, lecz przebywał w miejscach pustynnych. A ludzie zewsząd schodzili się do Niego.
Mk 1, 40-45

Nie ulegać zwątpieniu
O co proszę? O silną wiarę w moc łaski i wewnętrzną wolność w cierpieniu.

  • Spróbuję wczuć się w dramatyczną sytuację trędowatego. Jest nieuleczalnie chory. Nie ma prawa spotykać się z ludźmi zdrowymi. Uznawany jest przez wszystkich za “nieczystego”. Odrzucony nawet przez najbliższych. Czy spotykam takich ludzi w mojej rodzinie, wspólnocie? Kto to jest? Co mogę powiedzieć o mojej relacji do nich?
  • Przywołam na pamięć sytuacje z mojego życia, w których czułem się piętnowany i odrzucany jak “trędowaty”. Wątpiłem, że istnieje wyjście z mojej “choroby”. Jak wyglądała wtedy moja codzienność? Kto mi pomógł najbardziej? Czy rozmawiałem o tym z Jezusem?
  • Będę wpatrywał się w zachowanie trędowatego, który pada na kolana przed Jezusem i prosi o uzdrowienie. Wie, że do Jezusa może się zbliżyć, że nie zostanie odrzucony. Przypomnę sobie chwile w moim życiu, w których jedyną pociechą i ukojeniem był dla mnie Jezus. Jak wyglądały wtedy moje modlitwy? Czy czułem się przyjęty przez Jezusa?
  • “Jeśli chcesz możesz mnie oczyścić”. Zwrócę uwagę na niezwykłą wiarę i wolność trędowatego. Jest przekonany, że Jezus może zmienić jego tragiczny los i jednocześnie ma odwagę powiedzieć “jeśli chcesz…”. Nie wymusza na Jezusie uzdrowienia. Odwołuje się do Jego woli.
  • Zapytam siebie: Co jest dla mnie najbardziej trudne? Czego najbardziej się boję, czego nie lubię? Do czego jestem najmocniej przywiązany? Spróbuję wypowiedzieć to przed Jezusem dodając: “jeśli chcesz możesz to… zmienić, zabrać, uzdrowić…” Jakie uczucia budzą się we mnie kiedy mówię “jeśli chcesz…”. Czy czuję się wewnętrznie wolny i gotowy przyjąć to co zadecyduje Jezus?
  • “Natychmiast trąd go opuścił…”. Uświadomię sobie z jak wielką mocą potrafi działać Jezus. Może zmienić najbardziej beznadziejnie sytuacje mojego życia. Przypomnę sobie momenty, w których doświadczyłem szczególnej łaski Jezusa. Przywołam najbardziej drogą mi chwilę życia, w której doświadczyłem leczącego dotyku. O co chciałbym prosić Jezusa w tej chwili?
  • W serdecznej rozmowie z Jezusem upadnę przed Nim na kolana, jak trędowaty z Ewangelii, i zawierzę Mu moje życie. Będę Go prosił o głęboką wiarę w Jego łaskę, zwłaszcza, gdy dotyka mnie w Komunii świętej i podczas medytacji Jego słowa.

ks. Krzysztof Wons SDS
www.cfd.sds.pl

***

Biblia pyta:

Biada temu, kto mówi ojcu: Coś spłodził? albo niewieście mówi: Co urodziłaś?
Tak mówi Pan, Święty Izraela i jego Twórca: Czyż wy Mnie będziecie pytać o moje dzieci i dawać Mi rozkazy co do dzieła rąk moich?

Iz 45, 10-11
***

‘KSIĘGA IV, GORĄCA ZACHĘTA DO KOMUNII ŚWIĘTEJ
ROZDZIAŁ IV. O TYM, JAK WIELE DOBRODZIEJSTW CZEKA TYCH, KTÓRZY POBOZNIE PRZYSTEPUJĄ DO KOMUNII ŚWIĘTEJ

GŁOS UCZNIA

1.  Panie, obdarz Twojego sługę błogosławieństwem swojej łaskawości Ps 21(20),4, abym godnie i pobożnie mógł przystąpić do twego najświętszego Sakramentu. Pobudź moje serce do miłości ku Tobie i wyrwij mnie z mojej tępej ociężałości.

Nawiedź mnie sam, w swojej zbawiennej Osobie Ps 106(105),4, abym mógł skosztować w duchu słodyczy, jaka kryje się w tym Sakramencie, jak w źródle obfitości. Oświeć tez moje oczy Ps 13(12),4, aby mogły zwrócić się ku tajemnicy tajemnic, i umocnij mnie, abym wierzył wiarą niezachwianą. Bo Twoje to działanie, przekraczające wszelką ludzką siłę. Twoje święte ustanowienie, nie wymysł człowieka.

Nikt nie jest zdolny sam pojąć tego i zrozumieć, bo przechodzi to nawet inteligencję aniołów. Jakże więc ja, niegodny grzesznik, proch i ziemia Syr 17,32, mógłbym przeniknąć i ogarnąć tę wzniosłą i świętą tajemnicę?

2. Panie, w prostocie serca 1 Krn 29,17, w dobrej i silnej wierzei za Twoim przyzwoleniem zbliżam się do Ciebie z czcią i nadzieją i wierzę głęboko, że obecny jesteś tu, w tym Sakramencie: Człowiek i Bóg.

Chcesz więc, abym Cię przyjął i złączył się z Tobą w miłości. Ale proszę Cię o litość i błagam, obdarz mnie tą łaską przedziwną, abym cały rozpłynął się w Tobie, cały przepoił się miłością i o żadne inne szczęście już nie dbał.

Istnieje bowiem ta wzniosła i czcigodna tajemnica, uzdrowienie ducha i ciała, lekarstwo na każdą niemoc duszy. Ona uleczy moje wady, powściągnie namiętności, przezwycięży lub umniejszy pokusy, napełni mnie większą łaską, pomnoży ledwo kiełkujące we mnie dobro, umocni wiarę, doda sił mojej nadziei, rozpali i rozpłomieni moją miłość.

3. Wiele dobra rozsiałeś szeroko i oto nadal udzielasz się w tym Sakramencie wybranym przystępującym do Komunii świętej, Boże, który podtrzymujesz moją duszę Ps 54(53),6, posilasz słabość ludzką i obdarowujesz głęboką wewnętrzną radością.

Bo wlewasz w nas nowe siły przeciw cierpieniom i z dna rozpaczy dźwigasz ku nadziei Twojej opieki, radujesz i oświecasz do wnętrza jakby nową łaską, a ci, którzy przedtem wątpili i bez entuzjazmu myśleli o Komunii świętej, potem, pokrzepieni duchowym pokarmem i napojem, uświadamiają sobie, że zmienili się na lepsze.

A dlatego tak zbawiennie działasz na swoich wybranych, aby poznali naprawdę i ujrzeli w całej nagości, jak słabi są sami w sobie, bo i dobro, i łaskę otrzymują od Ciebie. Sami w sobie są oziębli, zatwardziali i bezbożni, dopiero dzięki Tobie stają się żarliwi, pełni zapału i pobożności.

Czyż ktoś, kto pokornie przystępuje do źródła łagodności, nie wyniesie stamtąd choćby odrobiny łagodności? Albo kto stoi obok płonącego ognia, czyż nie przejmie od niego choć trochę ciepła? A Ty jesteś źródłem zawsze pełnym i przelewającym się, ogniem płonącym nieustannie i nigdy niegasnącym Kpł 6,5-6.

4. Gdy więc nie mogę czerpać z pełnego źródła i pić z niego do woli Iz 12,3, przyłożę usta do brzegu niebieskiego strumienia i chociaż kroplą orzeźwię pragnienie, abym nie uschnął.

A choć nie mogę jeszcze stanąć cały w duchu i ogniu jak cherubiny i serafiny, będę jednak z wysiłkiem przygotowywać się i naginać serce, aby schwytać choć mały płomyk Boskiego pożaru przez pokorne przyjęcie Sakramentu życia.

A czego mi jeszcze brak, Jezu, najświętszy Zbawicielu, Ty dopełnij we mnie łaskawością i miłosierdziem, bo raczyłeś wezwać do siebie wszystkich: Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy pracujecie i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię Mt 11,28.

5. A ja trudzę się w pocie czoła Rdz 3,19, boleję w sercu, upadam pod ciężarem grzechów, szarpią mnie pokusy, wikłam się i upadam w pętach namiętności, a nikt mi nie pomoże Ps 22(21),12; 7,3, a nikt nie uwolni i nie wybawi prócz Ciebie, Panie, Uzdrowicielu. Tobie powierzam siebie i wszystko, co mam, chroń mnie i doprowadź do życia wiecznego Ps 25(24),5.

Przyjmij mnie do czci i chwały Twojego imienia, Ty, który ofiarowałeś nam na pokarm i napój swoje Ciało i Krew. Spraw, Boże, mój Uzdrowicielu, aby przez częste przystępowanie do Twoich tajemnic rosła we mnie pokorna miłość ku Tobie Ps 27(26),9.

Tomasz a Kempis, ‘O naśladowaniu Chrystusa

***

URZĄD

Człowiek jest urzędnikiem wysokiego stanu,
Cały świat służy jemu, a on tylko Panu.

Adam Mickiewicz

***

Nie trać czasu na polemiki z tymi, którzy cię krytykują.

H. Jackson Brown, Jr. ‘Mały poradnik życia’

http://www.katolik.pl/modlitwa,883.html

******

Refleksja maryjna

Trzy kryteria objawień maryjnych

Chciałbym jeszcze dołączyć pewną refleksję. Wydaje mi się, iż mądrość Kościoła podpowiedziała nam pewne znaki rozpoznawcze, sprawdzone również tam, gdzie jest zarezerwowany osąd zjawiska sam w sobie (to jest prawdziwy lub fałszywy). Pierwszym znakiem jest współbrzmienie Ewangelii z treścią zawartą w przesłaniu – całą treścią, a nie tylko tą wybraną przypadkowo z kontekstu. Po drugie: powinno się wziąć pod uwagę to, czy osoby przeżywające doświadczenia wizji są pokorne, posłuszne i powściągliwe.

Ja miałem sposobność spotkać osoby zatwardziałe i zadufane w swoich przekonaniach, jak i pełne nadzwyczajnej pokory. Faktem jest, że uwaga powinna się koncentrować na tych drugich, a pierwsze powinny być zniechęcane. Trzecie kryterium stosowane przez Kościół i przez naszego patrona świętego Karola Boromeusza, opiera się na obserwowaniu czy objawienia i przesłanki obradzają owocami wiary i prawdziwymi nawróceniami. Bardzo interesująca jest w odniesieniu do tego kryterium historia sanktuarium w Rho. Święty Karol, choć dopełnił badań o wizjach i łzawieniu Matki Bożej, nie wypowiedział się w tej kwestii. W swojej Bulli ograniczył się do zadeklarowania, że widząc wiele osób udających się Rho na modlitwy i zauważając wiele pozytywnych owoców wiary reguluje napływ pielgrzymów nadając mu formę kultu.

Doprawdy było to bardzo mądre rozwiązanie: zrezygnowanie z zatwierdzenia lub odrzucenia objawień czy wizji. Natomiast w miejscach, gdzie rodzą się owoce wiary ewangelicznej, gdzie widzący są pełni pokory, a treść przesłanek współbrzmi z treścią Nowego Testamentu, ustanowienie reguły zezwalającej na kult.

C. M. Martini


teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR,   Kraków 2000
www.salwator.com

http://www.katolik.pl/modlitwa,884.html

******

Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić
Ks. Piotr Ślęczka SDS 2006-02-12
Kpl 13,1-2.45-46; 1 Kor 10,31–11,1; Mk 1,40-45
“Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić” (Mk 1,40)
Bracia i siostry,
słowa te skierował do Jezusa człowiek chory na trąd. Prawdopodobnie nie cierpiał on na chorobę, którą dzisiaj określa się nazwą trądu. Jak słyszeliśmy w pierwszym czytaniu z Księgi Kapłańskiej, każda poważniejsza zmiana na skórze według Prawa żydowskiego uznawana była za przejaw trądu. Człowiek uznany przez kapłana za nieczystego, był całkowicie wykluczany z życia publicznego, a zbliżając się do ludzkich osiedli musiał wołać “nieczysty”. Zdumiewać więc musi odwaga wiary człowieka, który świadom swojej choroby, postanowił jednak naruszyć regułę odosobnienia, zbliżyć się do Jezusa, upaść przed nim na kolana i powiedzieć: “Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić”. Pan Jezus także staje niejako ponad prawem żydowskim, wyprowadzając chorego człowieka ze świata wykluczenia – podejmuje z nim dialog, a nawet dotyka “nieczystego”, mówiąc: “Chcę, bądź oczyszczony”.
Tak, jak za czasów Jezusa różne choroby określano nazwą trądu, tak dzisiaj też jesteśmy świadkami różnych form wykluczania człowieka z życia wspólnoty i skazywania go na społeczną banicję. Każdy z nas mógłby zapewne wskazać przypadki osób, którym wspólnota tych “czystych” i bezgrzesznych odebrała resztkę nadziei na normalne życie.
Spróbujmy dzisiaj zapytać o to, która forma współczesnego wykluczenia najbardziej sprzeciwia się godności człowieka, w radykalny sposób naruszając jedność wspólnoty wszystkich ludzi.
W jednym ze swoich esejów Harry Frankfurt w interesujący sposób wskazuje na specyficzną zdolność każdej osoby ludzkiej. Mówi on, iż samo posiadanie pragnień, chcenie czegoś, nie wyróżnia jeszcze człowieka w świecie istot żywych. Zwierzęta bowiem też czegoś chcą, do czegoś określonego dążą. Wyróżnia człowieka dopiero to, że może on swoje chcenia i pragnienia poddawać ocenie, może się od nich dystansować lub świadomie wybierać ich zrealizowanie. Dopiero to “drugie piętro” pragnień pozwala osobie np. na złożenie komuś obietnicy. Do istoty obietnicy bądź ślubu – składanego chociażby podczas zawierania związku małżeńskiego czy podczas przyjmowania święceń kapłańskich – należy to, że osoba ślubująca wyklucza realizowanie niektórych swoich przyszłych pragnień i daje tym samym innej osobie – Panu Bogu lub człowiekowi – władzę nad częścią swoich pragnień czy pożądań. Tak więc zakochanie się żonatego mężczyzny czy zamężnej kobiety nie w swoim współmałżonku nie usprawiedliwia złamania przez nich złożonej wcześniej obietnicy, w której zobowiązali się do odrzucenia każdego pragnienia czy pożądania sprzecznego z dochowaniem wierności małżeńskiej.
Osoba ponadto może nabrać dystansu także do swoich złych czynów, może nie chcieć być kimś, kto wcześniej uczynił coś bardzo nawet złego. Z tej naturalnej zdolności człowieka wyrasta chrześcijańskie przykazanie przebaczania bliźnim, czyli dawania im szansy odcięcia się od wcześniej popełnionego zła.
Rodzi się jednak pytanie: Czy po dokonaniu czegoś wyjątkowo złego osoba jest zdolna narodzić się na nowo? Czy trąd zła nie przenika jej wtedy tak dogłębnie, że nie jest już w stanie chcieć inaczej? Czy dobro społeczeństwa nie wymaga niekiedy, aby takie osoby pozbawiać życia, gdyż – zgodnie z sugestią św. Tomasza z Akwinu – ich złe czyny sprawiły, że przestali być ludźmi, a stali się istotami mniej godnymi życia niż zwierzęta?
W powieści Bracia Karamazow Fiodor Dostojewski – wbrew opinii Tomasza – negatywnie odpowiada na to pytanie. Opisuje on znamienny przypadek. Oto w dziewiętnastowiecznej Genewie skazano na karę śmierci dwudziestotrzyletniego złodzieja i bandytę o imieniu Ryszard. Był on dzieckiem nieślubnym i gdy miał sześć lat rodzice podarowali go szwajcarskim pastuchom na wychowanie. Ci zaprzęgli go do pracy, nie żywiąc go specjalnie ani nie ubierając. Chłopak żył – jak pisze Dostojewski – “jak młody zwierz”. Gdy podrósł, zaczął kraść. Znalazł co prawda pracę jako wyrobnik w Genewie, ale zarobione pieniądze przepijał; w końcu któregoś dnia ograbił i zamordował starszego człowieka. Schwytano go, osądzono i skazano na karę śmierci. W więzieniu otoczyli go pastorzy i – jak nieco złośliwie pisze Dostojewski – “paniusie dobroczynne”, nauczono go czytać i pisać, wtajemniczono w zasady wiary, w końcu uznał on swoją winę i nawet napisał list do sędziów, uznając za niegodne i pogańskie swoje wcześniejsze życie. Teraz jednak, dzięki łasce Bożej, Pan Bóg go oświecił i uczynił innym człowiekiem. W tym miejscu Dostojewski nie jest już tylko złośliwy – on po prostu zaczyna kpić z chrześcijaństwa w Europie katolickiej i prostestanckiej. Pisze o tym, jak cała chrześcijańska Genewa zgromadziła się wokół szafotu Ryszarda, przekonując go, że nadszedł najlepszy dzień jego życia: “Umieraj, Ryszardzie, umieraj w Panu, bo spłynęła na ciebie łaska Pańska”. I tak życie nawróconego Ryszarda zakończyło się na gilotynie.
Oczywistość intuicji moralnej, którą wyraził Fiodor Dostojewski, trudno jest podważać. Człowiek stracony niedawno w Stanach Zjednoczonych za morderstwo dokonane w latach osiemdziesiątych spędził w więzieniu prawie dwadzieścia lat. Czy rzeczywiście jedynym lekarstwem na trąd jego zbrodni była kara śmierci? Poza tym można sensownie pytać o to, kogo uśmiercono – czy zbrodniarza czy też kogoś podobnego do nawróconego Ryszarda?
Najgłębsze rozbicie wspólnoty ludzi pojawia się wówczas, gdy ktoś z tej wspólnoty zajmuje miejsce Pana Boga i zaczyna decydować o tym, kto jeszcze może żyć, a kto na życie nie zasługuje.
Za pontyfikatu Sługi Bożego Jana Pawła II dało się zauważyć rozwój nauczania Kościoła na temat stosowania kary śmierci. Nasz rodak wielokrotnie prosił głowy państw o ułaskawienie osób skazanych na śmierć, a w encyklice Evangelium vitae napisał, iż kara w postaci odebrania życia przestępcy jest uzasadniona tylko w społeczeństwie, które nie ma innego sposobu obronienia się przed zagrożeniem z jego strony. Jednak – dodaje Jan Paweł II w numerze 56. encykliki – “dzisiaj, dzięki coraz lepszej organizacji instytucji penitencjarnych, takie przypadki są bardzo rzadkie, a być może już nie zdarzają się wcale”.
We współczesnej kulturze, która ma coraz więcej cech cywilizacji śmierci, Kościół katolicki konsekwentnie broni wiary w człowieka i głosi Ewangelię życia. Nie dajmy i my odebrać sobie tej wiary w człowieka, która jako jedyna prowadzi do prawdziwego uleczenia ran serca na drodze przebaczenia. Amen.
Ks. Piotr Ślęczka SDS
Homilia wygłoszona 12 lutego 2006 roku w parafii Matki Bożej Fatimskiej w Lublinie
http://www.kazanie.katolik.pl/index.php?d=a,142

**********

Czy potrafię powiedzieć: „jeśli Ty, Boże, chcesz.…”
Ks. Piotr Szyrszeń SDS 2009-02-15
Dz 13,46-49; Lk 10,1-9
To już szósta niedziela okresu zwykłego. Towarzyszymy Jezusowi przemierzającemu miejscowości w Galilei razem ze św. Markiem Ewangelistą. U początku jednak naszego pochylenia się nad skierowanym do nas dzisiaj Słowem Boga chciałbym wrócić myślą do fragmentu Ewangelii, który usłyszeliśmy i – jak wierzę – zabraliśmy ze sobą w naszą codzienność tydzień temu.
Jezus przybył do domu Szymona i Andrzeja. Uzdrowił teściową Szymona. „Z nastaniem wieczora”, zaczęto znosić do Niego „WSZYSTKICH chorych i opętanych i CAŁE miasto było zebrane u drzwi”. A Jezus uzdrowił WIELU… i WIELE złych duchów wypędził. Nad ranem, gdy jeszcze było ciemno wyszedł na miejsce odosobnione, aby się modlić. Uczniom, którzy go znaleźli i poinformowali, że wszyscy go szukają, oznajmił: „Pójdźmy gdzie indziej, do sąsiednich miejscowości, abym i tam mógł nauczać, bo na to wyszedłem”. A Ewangelista dodał od siebie, że Jezus „chodził po całej Galilei, nauczając w ich synagogach i wyrzucając złe duchy”.
Jezus pragnie wypełnić dzieło, które Mu Ojciec dał do wykonania. Nie może więc zatrzymywać się w drodze, nie może ograniczać swej misji do jednego miasta czy jednej wioski. Ma iść do każdego miasta i miejscowości. Na to wyszedł, aby nauczać. Jezus chce czynić to, czego oczekuje od Niego Ojciec. Chodzi więc po całej Galilei i każdym gestem i słowem, każdym krokiem i każdym wyciągnięciem ręki, objawia Boga bliskiego człowiekowi.
Towarzysząc Jezusowi – wraz ze św. Markiem – w pierwszych dniach Jego działalności obserwujemy niesamowite zjawisko bardzo szybkiego, a nawet błyskawicznego, rozchodzenia się wiadomości o Jezusie. Słowo o Jezusie z Nazaretu, słowo o tym jak On naucza i czego dokonuje rozchodziło się przecież lotem błyskawicy. Ludzie zbiegali się, a ze sobą znosili chorych tam, gdzie jak sądzili przebywa. I prosili, prosili… płynęła rzeka próśb.
Informacja o Jezusie nauczającym z mocą i działającym wielkie rzeczy była news-em dnia, wiadomością tygodnia, informacją miesiąca… Przekazywano ją z ust do ust. Ta wiadomość była czymś na co, oczekiwały masy. Jeszcze się nie zdarzyło, by ktoś wyrzucił złego ducha, uzdrowił jednego, drugiego, trzeciego, …, dziesiątego, …, wielu chorych. Takiego kogoś oni potrzebowali. Tyle było spraw nie do rozwiązania, tyle problemów przekraczających ich możliwości, tyle problemów ich nękających… Choroba zakaźna, jaką był trąd, niosła z sobą odseparowanie chorego od społeczności. To oddzielenie – w czasach Jezusa i jeszcze długo, długo potem, jedyną obroną przed chorobą zakaźną – co jednak nie zmienia faktu, że niosło ze sobą ogrom osobistego nieznośnego cierpienia. Pozostanie tajemnicą jak trędowaty dowiedział się o Jezusie? Ale chciałbym wraz z Wami przyjrzeć się sytuacji człowieka, który przychodzi do Jezusa i uważnie wsłuchać się w jego prośbę skierowaną do Jezusa.
Może przyzwyczailiśmy się do tego, że to Bóg mówi „jeśli chcesz”. w pamięci mamy to spotkanie Jezusa z bogatym młodzieńcem i słowa Jezusa: „A jeśli chcesz osiągnąć życie, zachowaj przykazania” (Mt 19,17) czy „Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną” (Mt 19,21). A dziś słyszymy, jak człowiek zwraca się do Boga „jeśli chcesz”. I kto wypowiada te słowa?
Trędowaty. Człowiek przez wszystkich uważany za nieczystego. Człowiek – z nakazu prawa – mieszkający w odosobnieniu. Człowiek, który – nie z własnej woli, ale z nakazu prawa – żył poza obozem, tzn. poza domem, poza miastem, poza granicami wsi. Z nakazu prawa pozbawiony żyjący w ubliżających komukolwiek warunkach; człowiek zobowiązany do tego, by – jak słyszeliśmy w pierwszym czytaniu – chodzić w rozerwanych szatach, z włosami w nieładzie, z zasłoniętą brodą. Człowiek, który gdziekolwiek się pojawił – miał obwieszczać głośno innym swoją sytuację wołając: „nieczysty, nieczysty”. Po co? Kontakt z człowiekiem trędowatym z higienicznego, medycznego punktu widzenia groził zarażeniem, a z religijnego punktu widzenia groził zaciągnięciem nieczystości powodującej niemożność uczestniczenia w kulcie religijnym. On sam miał to wszystkim ogłaszać, z daleka ich przed sobą samym ostrzegając i każdym takim okrzykiem skazując się na coraz większą samotność. Każde wykrzyczane przez niego samego „nieczysty” pogłębiało jego izolację od tych, którzy kiedyś byli jego krewnymi, jego sąsiadami, jego przyjaciółmi.
Taki oto człowiek przychodzi do Jezusa, pada przed Nim na kolana i prosi Jezusa: „Jeżeli chcesz, możesz mnie oczyścić”. Nie przesłyszałem się? Ten człowiek, któremu każda śmierdząca rana na ciele przypomina straszliwą izolację od ludzi zwraca się do Jezusa: „jeżeli chcesz…, możesz mnie oczyścić [uzdrowić]”. Trędowaty wyraża swą wiarę we wszechmoc Jezusa: „wierzę, że możesz mnie oczyścić”; trędowaty wie też po, co przyszedł do Jezusa: „[ja padam przed Tobą, bo] chcę żebyś mnie oczyścił”. Pragnie dla siebie zdrowia, ale nie wie czy Jezus pragnie tego samego i mówi: „jeśli chcesz”. Zostawia Jezusowi wolną rękę: „jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić”. Czy brał pod uwagę to, że wola Jezusa mogłaby być inna niż jego, że Jezus mógłby nie chcieć go oczyścić? Tego nie wiemy. Ale wtedy wszystko w zewnętrznych przejawach zostałoby w jego życiu po staremu. Czy ja potrafię mówić do Boga: „jeśli chcesz…”, „jeśli Ty, Boże, chcesz…”?
To spotkanie Jezusa z trędowatym przypomina mi inny epizod, który miał miejsce jakieś trzy lata później. Po Ostatniej Wieczerzy Jezus poszedł wraz ze swoimi uczniami do Ogrodu Oliwnego. Prosił ich, aby czuwali wraz z Nim. „I odszedłszy nieco dalej, upadł na twarz i modlił się tymi słowami: ‘Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich! Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty’”. (Mt 16, 39). „Jednak nie moja wola, ale Twoja niech się stanie” (Łk 22, 42). Czy postawa Jezusa, czy Jego słowa nie przypominają tamtego gestu i prośby trędowatego, którym przyglądamy się dzisiaj. One są tak podobne. Jeden i drugi, i trędowaty i Jezus – każdy z nich zanosił gorące prośby i wołania do Tego, który jak sądził mógł go wybawić. I obaj zostali w swej modlitwie wysłuchani. Tak! Autor listu do Hebrajczyków napisze o Jezusie, że „z głośnym wołaniem i płaczem za dni ciała swego zanosił On gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości. A chociaż był Synem, nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał. A gdy wszystko wykonał, stał się sprawcą zbawienia wiecznego dla wszystkich, którzy Go słuchają…” (Hbr 5,7-9).
I raz jeszcze pytam siebie, czy ja potrafię mówić do Boga: „jeśli chcesz…”, „jeśli Ty, Boże, chcesz…”, „nie moja, ale Twoja wola niech się stanie”? Ilu z nas doświadczając trudnych sytuacji dnia codziennego i niepewności jutra, albo osamotnienia albo dramatu małżeńskiego czy rodzinnego, we wspólnocie zakonnej czy szkole, z wiarą i z serca wyrywającą się prośbą pada na kolana przed Jezusem jak ów trędowaty?
Kilka dni temu, 11 lutego – we wspomnienie Najświętszej Maryi Panny z Lourdes – obchodziliśmy Światowy Dzień Chorego. Ile osób starszych i chorych w naszych domach, w naszych rodzinach, w szpitalach i domach opieki, naśladuje duchowo – bo schylić się nie mogą – postawę trędowatego? Ilu chorych – jak Jezus – z głośnym wołaniem i płaczem zanosi prośby i błagania do Tego, który może wybawić ich od śmierci? Ilu z nas czy z nich cieszy się uzdrowieniem – jak ów trędowaty z dzisiejszej Ewangelii? A ilu uczy się wraz z Jezusem posłuszeństwa Ojcu przez to, co wycierpią? I ilu z nich staje się sprawcami wiecznego zbawienia dla tych, którzy słuchają Słowa Bożego. Oni w dzisiejszym świecie czynią widzialnym Chrystusa cierpiącego, Chrystusa lękającego się cierpienia, proszącego Ojca o Jego odsunięcie, ale do końca posłusznego woli Ojca.
A może to, że jeszcze nie poleciały bomby na jakiś zakątek globu, zawdzięczamy ofierze cierpienia przyjętego i ofiarowanego przez takie osoby w intencji pokoju. A może to, że wczoraj, dziś czy jutro ktoś po długich dniach, tygodniach, miesiącach czy latach upadnie przy kratkach konfesjonału jest owocem ufnej i wytrwałej modlitwy siostry z klasztoru klauzurowego, której nie widać, która ofiarowała Bogu nie tylko swą modlitwę, ofiarowała siebie – całą siebie. Siostry żyjącej w klauzurze, która naśladując Chrystusa zdecydowała się na taką formę ubóstwa, której wyrazem jest wyrzeczenie się nie tylko rzeczy, ale także „przestrzeni” życiowej; która wyrzekła się nie tylko wielu dóbr stworzonych, ale także kontaktów z innymi.
Potrzeba światu kapłanów i zakonników, którzy jak kiedyś Chrystus, przemierzać będą dziś drogi świata głosząc Dobrą Nowinę o Bogu bliskim każdemu człowiekowi. Potrzeba osób zakonnych [konsekrowanych], które czynić będą widzialnym w dzisiejszym świecie Chrystusa pochylającego się nad chorymi i cierpiącymi, dotykającego trędowatego, uzdrawiającego niewidomych, przygarniającego dzieci. Ale potrzeba światu także tych, którzy naśladować będą Chrystusa modlącego się na górze. Św. Marek, którego relacji o uzdrowieniu trędowatego dzisiaj słuchaliśmy, zaznaczył tylko że Jezus – skutkiem powiedzmy „niezachowania dyskrecji” przez uzdrowionego – „nie mógł jawnie wejść do miasta, lecz przebywał w miejscach pustynnych. A ludzie zewsząd schodzili się do Niego”. Św. Łukasz zakończył swe opowiadanie nieco inaczej: „tym szerzej rozchodziła się Jego sława, a liczne tłumy zbierały się, aby Go słuchać i znaleźć uzdrowienie ze swych niedomagań. On jednak usuwał się na miejsca pustynne i modlił się” (Łk 5, 15-16). I potrzeba tych, którzy pójdą w ślady Chrystusa posłusznego woli Ojca aż po cierpienie, po krzyż.
Ilu z nas w ukryciu staje się sprawcami wielkich rzeczy w bliższym i dalszym otoczeniu przez modlitwę i ofiarę cierpienia. Ile osób przez swe modlitwy czy cierpienie sprawia, że słowo głoszone przez kapłanów pada na ziemię, która go przyjmie i wyda godne owoce dobra, miłości, cierpliwości, zgody, nawrócenia, pokoju…? Ile osób przez swe trudne posłuszeństwo woli Ojca uczy innych – starszych i młodszych – stojących w obliczu życiowych decyzji stanąć przed Bogiem z jakżeż nieraz trudnym słowem: „jeśli chcesz”, „jeśli Ty, Boże, chcesz…”, „nie moja, lecz twoja wola niech się stanie”.
Sobór Watykański II uczy nas: „Zakonnicy gorliwie starać się mają o to, aby za ich pośrednictwem Kościół z biegiem czasu coraz lepiej, zarówno wiernym, jak i niewierzącym, ukazywał Chrystusa – bądź to oddalającego się kontemplacji na górze, bądź zwiastującego rzeszom Królestwo Boże, bądź uzdrawiającego chorych i ułomnych, a grzeszników nawracającego do cnoty, bądź błogosławiącego dzieciom i dobrze czyniącego wszystkim, a zawsze posłusznego woli Ojca, który Go posłał” (LG 46).

„Jeśli chcesz…” to prośba, z którą trzeba nam stanąć dziś przed naszym Bogiem. „Czego ode nie chcesz…?” to pytanie, z którym trzeba nam paść na kolana przed Ojcem. I starszym i młodym. I tym, którzy już wybrali i tym, którzy rozeznają swoje miejsce w planie Boga i stoją przed decyzją o pójściu drogą konkretnego powołania. I świadomie używam słów „decyzja o pójściu drogą konkretnego powołania”, a nie mówię „decyzja wyboru drogi powołania”. Bo inicjatywa należy do Boga. Bo wyboru dokonuje najpierw Bóg. Człowiek odpowiada na wybór. My tylko odczytujemy, „odszyfrowujemy” pragnienie Boga względem nas. I to, o czym mówimy „wybieram drogę powołania małżeńskiego” czy „wybieram drogę powołania zakonnego, kapłańskiego” tak naprawdę stanowi odpowiedź na wybór Boga. „Jezus przywołał do siebie tych, których sam chciał, a oni przyszli do Niego” (Mk 3,13). Powołanie jest darem; nie jest prawem przysługującym człowiekowi. Nie mogę sobie rościć prawa np. do kapłaństwa. „Jezus przywołał do siebie tych, których sam chciał”. Ja odpowiadając na to „przywołanie” decyduję się przyjść do Niego „a oni przyszli do Niego”. Decydując się wybieram to, co wybrał dla mnie Bóg albo odrzucam to, co wybrał dla mnie Bóg. Zaproszeni „Pójdź za mną” wystawia na próbę wielkoduszności, próbę ofiary, poświęcenia. „Jeśli Ty, Boże, chcesz…”. Ale ta decyzja należy do Ciebie: albo chcesz tego, czego chce Bóg albo nie chcesz tego, czego chce Bóg. Twoje powołanie to nie jest tylko twoja sprawa. Powołanie – tak kapłańskie jak zakonne, jak małżeńskie – nie dotyczy wyłącznie osoby bezpośrednio zainteresowanej. Powołanie jest także dla innych. Nie zajmuj się tylko sobą. Bóg potrzebuje Cię dla innych. „Jeśli Ty, Boże, chcesz…”.

Ks. Piotr Szyrszeń SDS
http://www.kazanie.katolik.pl/index.php?d=a,340

*********

 

**************************************************************************************************************************************

 

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

 

15 lutego
Błogosławiony Michał Sopoćko, prezbiter

Błogosławiony Michał Sopoćko Michał Sopoćko urodził się 1 listopada 1888 roku w Juszewszczyźnie (zwanej też Nowosadami) w powiecie oszmiańskim na Wileńszczyźnie w ubogiej rodzinie szlacheckiej, pielęgnującej tradycje patriotyczne. Mimo problemów materialnych rodzice zadbali o podstawowe wykształcenie dzieci. Wybór drogi życiowej i wczesne odczytanie powołania Michał zawdzięcza moralnej postawie rodziców, ich głębokiej pobożności i miłości rodzicielskiej. Rodzina wspólnie modliła się i razem regularnie dojeżdżała wozem konnym na nabożeństwa do odległego o 18 km kościoła parafialnego.
Po ukończeniu szkoły miejskiej w Oszmianie, w 1910 r. Sopoćko rozpoczął czteroletnie studia w seminarium duchownym w Wilnie. Naukę mógł kontynuować dzięki zapomodze przyznanej mu przez rektora. Święcenia kapłańskie otrzymał 15 czerwca 1914 r. Kapłańską posługę rozpoczął jako wikariusz w parafii Taboryszki koło Wilna.
W 1918 r. otrzymał pozwolenie na wyjazd do Warszawy, na studia na Wydziale Teologicznym UW. Jednak choroba, a później działania wojenne uniemożliwiły mu podjęcie studiów. Zgłosił się na ochotnika do duszpasterstwa wojskowego. Prowadził działalność duszpasterską w szpitalu polowym i wśród walczących na froncie żołnierzy. Starał się wykonywać swoją posługę jak najlepiej mimo kolejnych kłopotów zdrowotnych. W 1919 r. Uniwersytet Warszawski wznowił działalność i ks. Sopoćko zapisał się na sekcję teologii moralnej oraz na wykłady z prawa i filozofii, które ukończył magisterium w 1923 r.; trzy lata później uzyskał tam tytuł doktora teologii. W latach 1922-1924 studiował także w Wyższym Instytucie Pedagogicznym. W czasie studiów był nadal kapelanem wojskowym (aż do roku 1929).
W 1924 roku powrócił do rodzimej diecezji; w 1927 roku został mianowany ojcem duchownym, a rok potem – wykładowcą w Seminarium Duchownym i na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie.
Po 1932 r. poświęcił się głównie pracy naukowej. Podjął naukę języków: niemieckiego, angielskiego i francuskiego, których znajomość ułatwiła mu studiowanie. Habilitował się w 1934 r. na Uniwersytecie Warszawskim. Pracy dydaktyczno-naukowej oddawał się aż do II wojny światowej. Pozostawił po sobie liczne publikacje z tego okresu.
Od 1932 r. był spowiednikiem sióstr ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Tam spotkał siostrę Faustynę Kowalską, która od maja 1933 r. została jego penitentką. Spotkanie to okazało się ważne dla obojga. Ona znalazła w nim mądrego spowiednika, który był inspiratorem powstania jej Dzienniczka Duchowego, a on za jej przyczyną stał się czcicielem Miłosierdzia Bożego i stworzył podstawy teologiczne tego kultu. W Dzienniczku siostra Faustyna zapisała obietnicę Pana Jezusa, dotyczącą jej spowiednika, ks. Michała Sopoćko, który pomagał jej przekazać prawdę o Miłosierdziu Bożym:

Tyle koron będzie w koronie jego, ile dusz się zbawi przez dzieło to.
Nie za pomyślność w pracy, ale za cierpienie nagradzam (Dzienniczek, 90).

W czasie okupacji niemieckiej, aby uniknąć aresztowania, musiał ukrywać się w okolicach Wilna. Był założycielem zgromadzenia zakonnego Sióstr Jezusa Miłosiernego (1941). Od 1944 r., gdy Seminarium Duchowne w Wilnie wznowiło działalność, wykładał w nim aż do jego zamknięcia przez władze radzieckie. Ponieważ groziło mu aresztowanie, wyjechał w 1947 roku do Białegostoku, gdzie w seminarium wykładał pedagogikę, katechetykę, homiletykę, teologię pastoralną i ascetyczną. Uczył też języków łacińskiego i rosyjskiego.
Jeszcze przed wojną zaczął prowadzić intensywną akcję trzeźwościową w ramach Społecznego Komitetu Przeciwalkoholowego. W latach 50. zorganizował szereg kursów katechetycznych dla zakonnic i osób świeckich, a także wykłady otwarte o tematyce religijnej przy parafii farnej w Białymstoku. W 1962 r. przeszedł na emeryturę, ale do końca swych dni uczestniczył aktywnie w życiu diecezji, pracował naukowo i publikował. Zmarł w domu Sióstr Misjonarek przy ul. Poleskiej 15 lutego 1975 r., w dzień wspomnienia świętego Faustyna, patrona siostry Faustyny Kowalskiej. Został pochowany na cmentarzu w Białymstoku.
30 listopada 1988 r. dokonano ekshumacji jego doczesnych szczątków ks. Michała Sopoćko w celu przeniesienia ich do Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Białymstoku. 28 września 2008 r. w tym właśnie sanktuarium miała miejsce uroczysta beatyfikacja ks. Michała.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/02-15b.php3

MOJE WSPOMNIENIA O Ś.P. SIOSTRZE FAUSTYNIE

Na oryginale podpisano:
Białystok 27.01.1948.
/-/ Ks. Michał Sopoćko spowiednik siostry Faustyny

Błogosławiony ksiądz Michał Sopoćko

Są prawdy wiary świętej, które się niby zna i często się o nich wspomina, ale się ich dobrze nie rozumie, ani też nimi nie żyje. Tak było ze mną co do prawdy Miłosierdzia Bożego. Tyle razy myślałem o tej prawdzie w medytacjach, szczególnie na rekolekcjach, tyle razy mówiłem o niej w kazaniach i powtarzałem w modlitwach liturgicznych, ale nie wnikałem
w jej treść i w jej znaczenie dla życia duchowego; szczególnie nie rozumiałem, a na razie
nie mogłem się zgodzić, że Miłosierdzie Boże jest najwyższym przymiotem Stwórcy, Odkupiciela i Uświęciciela.
Dopiero trzeba było prostej, świątobliwej duszy, ściśle zjednoczonej z Bogiem, która
– jak wierzę – z natchnienia Bożego powiedziała mi o tym i pobudziła do studiów,
badań i rozmyślań na ten temat. Tą duszą była śp. siostra Faustyna (Helena Kowalska)
ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia, która powoli osiągnęła to, że dzisiaj
uważam sprawę kultu Miłosierdzia Bożego, a szczególności ustanowienie Święta Miłosierdzia Bożego w pierwszą niedzielę po Wielkanocy za jeden z głównych celów swojego życia.
Siostrę Faustynę poznałem w lecie (lipcu czy sierpniu 1933 roku), jako penitentkę
w Zgromadzeniu Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Wilnie (ul. Senatorska 25), w którym wówczas byłem zwyczajnym spowiednikiem. Zwróciła ona moją uwagę na siebie niezwykłą subtelnością sumienia i ścisłym zjednoczeniem z Bogiem; przeważnie nie było materii do rozgrzeszenia, a nigdy nie obraziła Boga grzechem ciężkim. Już na początku oświadczyła mi, że zna mnie od dawna z jakiegoś widzenia, że mam być jej kierownikiem sumienia i muszę urzeczywistnić jakieś plany Boże, które mają być przez nią podane. Zlekceważyłem to jej opowiadanie i poddałem ją pewnej próbie, która spowodowała, że za pozwoleniem Przełożonej siostra Faustyna zaczęła szukać innego spowiednika. Po jakimś czasie powróciła do mnie i oświadczyła, że zniesie wszystko, ale ode mnie już nie odejdzie.
Nie mogę tu powtarzać wszystkich szczegółów naszej rozmowy, która częściowo zawiera się w jej dzienniczku, pisanym przez nią z mego polecenia, albowiem zabroniłem jej potem opowiadać o swoich przeżyciach na spowiedzi.
Poznając bliżej siostrę Faustynę skonstatowałem, że dary Ducha Świętego działają w niej w stanie ukrytym, ale w pewnych dość częstych chwilach występują bardziej jawnie,
udzielając częściowo intuicji, która żywo ogarniała jej duszę, rozbudzała porywy miłości, wzniosłych heroicznych aktów poświęcenia i zaparcia się siebie. Szczególnie często występowało działanie daru umiejętności, rozumu i mądrości, dzięki którym Siostra Faustyna jasno widziała nicość rzeczy ziemskich, a ważność cierpienia i upokorzeń, – poznawała prosto przymioty Boga, a najbardziej Jego nieskończone Miłosierdzie. Nieraz znowuż wpatrywała się w nieprzystępną, uszczęśliwiającą światłość; w tej niepojęcie uszczęśliwiającej światłości trzymała przez czas jakiś wzrok utkwiony, z której się wyłaniała postać Chrystusa w postawie idącej, błogosławiącego świat prawą ręką, a lewą podnoszącego szatę w okolicy serca; z pod podniesionej szaty tryskały dwa promienie – biały i czerwony. Siostra Faustyna miewała takie i inne zmysłowe i umysłowe widzenia już od kilku lat i słyszała nadprzyrodzone słowa, ujmowane zmysłem słuchu, wyobrażeniem i umysłem.
W obawie przed złudzeniem, halucynacją lub urojeniem siostry Faustyny, zwróciłem się
do Przełożonej, Matki Ireny, by mnie poinformowała, kto to jest siostra Faustyna, jaką opinią cieszy się w Zgromadzeniu, u Sióstr i Przełożonych, oraz prosiłem o zbadanie jej zdrowia psychicznego i fizycznego. Po otrzymaniu odpowiedzi pochlebnej dla niej pod każdym względem, jeszcze nadal przez czas jakiś zajmowałem stanowisko wyczekujące, częściowo nie dowierzałem, zastanawiałem się, modliłem i badałem, jak również radziłem się kilku kapłanów światłych, co czynić nie ujawniając o co i o kogo chodzi.
A chodziło o urzeczywistnienie rzekomych stanowczych żądań Pana Jezusa, by namalować obraz, jaki siostra Faustyna widuje, oraz ustanowić Święto Miłosierdzia Bożego w pierwszą niedzielę po Wielkanocy.
Wreszcie, wiedziony bardziej ciekawością jaki to będzie obraz niż wiarą w prawdziwość widzeń siostry Faustyny, postanowiłem przystąpić do namalowania tego obrazu. Porozumiałem się z mieszkającym w jednym ze mną domu artystą malarzem Eugeniuszem Kazimirowskim, który się podjął za pewną sumę malowania oraz siostrą Przełożoną, która pozwoliła siostrze Faustynie dwa razy na tydzień przychodzić do malarza, aby wskazać, jaki ma być ten obraz.
Praca trwała kilka miesięcy i wreszcie w czerwcu czy lipcu 1934 roku obraz był wykończony. Siostra Faustyna uskarżała się, że obraz nie jest taki piękny, jak ona widzi, ale Pan Jezus ją uspokoił i powiedział, że taki jaki jest, wystarczy i dodał: „Podaję ludziom naczynie, z którym mają przychodzić po łaski do mnie. Tym naczyniem jest ten obraz z podpisem: Jezu, ufam Tobie” (zobacz Obraz).
Na razie siostra Faustyna nie potrafiła wytłumaczyć co oznaczają promienie na obrazie.
Po paru zaś dniach powiedziała, że Pan Jezus na modlitwie jej wytłumaczył: „Promienie
na tym obrazie oznaczają Krew i Wodę. Blady promień oznacza Wodę, która usprawiedliwia dusze, a czerwony promień – Krew, która jest życiem duszy. Tryskają one z Mego Serca, które zostało otwarte na Krzyżu. Te promienie osłaniają duszę przed zagniewaniem Ojca Niebieskiego. Szczęśliwy, który w ich cieniu żyć będzie, bo nie dosięgnie go sprawiedliwa ręka Boga…
Obiecuję, że dusza, która czcić będzie ten obraz nie zginie. Obiecuję także już tu na ziemi zwycięstwo nad nieprzyjaciółmi, a szczególnie w godzinie śmierci. Ja Sam bronić jej będę, jako swej chwały… Pragnę, aby pierwsza niedziela po Wielkanocy była świętem Miłosierdzia Bożego. Kto w tym dniu przystąpi do Sakramentu Miłości, ten dostąpi odpuszczenia wszystkich win i kar…ludzkość nie znajdzie uspokojenia, dopóki się nie zwróci z ufnością do Miłosierdzia Bożego. Nim przyjdę jako Sędzia sprawiedliwy, przychodzę jako Król Miłosierdzia, by się nikt nie wymawiał w dniu sądu, który już nie jest daleki…”
Obraz ten był nowej nieco treści i dlatego go nie mogłem zawiesić w kościele bez pozwolenia Arcybiskupa, którego wstydziłem się o to prosić, a tym bardziej opowiadać o pochodzeniu tego obrazu. Dlatego umieściłem go w ciemnym korytarzu obok kościoła Św. Michała (w klasztorze Sióstr Bernardynek), którego wówczas zostałem mianowany rektorem. O trudnościach pobytu przy tym kościele przepowiedziała mi siostra Faustyna i rzeczywiście niezwykłe wypadki rozwijały się dość szybko. Siostra Faustyna żądała, bym obraz za wszelką cenę umieścił w kościele, ale ja nie śpieszyłem się; wreszcie w Wielkim Tygodniu 1935 roku oświadczyła mi, że Pan Jezus żąda, bym obraz umieścił na trzy dni w Ostrej Bramie, gdzie będzie tryduum na zakończenie jubileuszu Odkupienia, które ma być w dniu projektowanego święta, w Białą Niedzielę.
Wkrótce dowiedziałem się, że będzie owe tryduum, na którym ks. Proboszcz Ostrobramski, kanonik St. Zawadzki prosił mnie, bym wygłosił kazanie. Zgodziłem się pod warunkiem umieszczenia owego obrazu jako dekoracji w oknie krużganku, gdzie obraz ten wyglądał imponująco i zwracał uwagę wszystkich bardziej niż obraz Matki Boskiej.
Po nabożeństwie obraz został umieszczony na starym miejscu w ukryciu i pozostał tam jeszcze dwa lata. Dopiero 1.04.1937 roku prosiłem Jego Ekscelencję Arcybiskupa – Metropolitę Wileńskiego o pozwolenie na zawieszenie tego obrazu w kościele Świętego Michała, którego jeszcze wówczas byłem rektorem. J. E. Arcybiskup Metropolita powiedział, że o tym nie chce sam decydować. Polecił obejrzeć ten obraz komisji, którą zorganizuje ks. Kanonik Adam Sawicki, kanclerz kurii Metropolitalnej. Kanclerz kazał na dzień 2 kwietnia wystawić obraz w zakrystii kościoła Świętego Michała, gdyż nie wiedział o której godzinie nastąpi jego oglądanie.
Będąc zajęty pracą w Seminarium duchownym i Uniwersytecie, nie byłem obecny przy oglądaniu obrazu, i nie wiem, w jakim składzie była owa komisja. Dnia 3 kwietnia 1937 roku J. E. Arcybiskup Metropolita Wileński powiadomił mnie, że ma już dokładne informacje o tym obrazie i zezwala na poświęcenie i zawieszenie go w kościele z zastrzeżeniem, by nie zawieszać go w ołtarzu i nie mówić nikomu o jego pochodzeniu.
Obraz tegoż dnia został poświęcony i zawieszony obok wielkiego ołtarza po stronie lekcji, skąd parokrotnie brano go do parafii św. Franciszka na procesję Bożego Ciała do urządzanych ołtarzy. 28.12.1940 roku Siostry Bernardynki przeniosły go w inne miejsce, wtedy obraz został nieco uszkodzony, a w roku 1942, gdy one zostały aresztowane przez władze niemieckie, obraz wrócił na dawne miejsce obok wielkiego ołtarza, gdzie pozostaje dotychczas, otaczany wielką czcią wiernych i ozdabiany licznymi wotami.
W parę dni po tryduum w Ostrej Bramie siostra Faustyna opowiedziała mi o swoich przeżyciach w czasie tej uroczystości, które są szczegółowo opisane w jej dzienniczku. Następnie 12 maja widziała w duchu konającego Marszałka J. Piłsudskiego i opowiadała o strasznych jego cierpieniach. Pan Jezus miał jej to pokazać i powiedzieć: „Patrz czym kończy się wielkość tego świata”. Widziała następnie sąd nad nim, a gdy zapytałem, czym on się skończył, odpowiedziała: „Zdaje się Miłosierdzie Boże za przyczyną Matki Boskiej zwyciężyło”.
Wkrótce rozpoczęły się przepowiedziane przez siostrę Faustynę wielkie trudności
(w związku z pobytem moim przy kościele Świętego Michała), które wciąż się potęgowały, a wreszcie doszły do kulminacyjnego punktu w styczniu 1936 roku.
O tych trudnościach prawie nikomu nie mówiłem, aż dopiero w dniu krytycznym prosiłem
siostrę Faustynę o modlitwę. Ku wielkiemu memu zdziwieniu w tymże samym dniu wszystkie trudności prysły, jak bańka mydlana, zaś siostra Faustyna opowiedziała, że przyjęła moje cierpienia na siebie i tego dnia doznała ich tyle, jak nigdy w życiu. Gdy następnie prosiła Pana Jezusa o pomoc, usłyszała słowa: „Sama podjęłaś się cierpieć za niego, a teraz się wzdrygasz? Dopuściłem na cię tylko część jego cierpień”.
Tu z całą dokładnością opowiedziała mi przyczynę moich trudności, które podobno zostały jej zakomunikowane w sposób nadprzyrodzony. Dokładność ta była bardzo uderzająca, tym bardziej, że o szczegółach sama w żaden sposób wiedzieć nie mogła.
Podobnych wypadków było kilka.
W połowie kwietnia 1936 roku siostra Faustyna z rozporządzenia Przełożonej Generalnej wyjechała do Walendowa, a następnie do Krakowa, ja zaś poważniej zastanowiłem się
nad ideą Miłosierdzia Bożego i zacząłem szukać u Ojców Kościoła potwierdzenia tego,
że ono jest największym przymiotem Boga, jak mówiła siostra Faustyna, bo u nowszych teologów nic na ten temat nie znalazłem.
Z wielką radością spotkałem podobne wyrażenia u św. Fulgencjusza i u św. Ildefonsa, a najwięcej u św. Tomasza i u św. Augustyna, który komentując Psalmy obszernie się
rozwodził nad Miłosierdziem Bożym, nazywając je najwyższym przymiotem Boga.
Wówczas już nie miałem wątpliwości poważnych co do nadprzyrodzoności objawień siostry Faustyny i zacząłem od czasu do czasu umieszczać artykuły na temat Miłosierdzia Bożego w czasopismach teologicznych, uzasadniając rozumowo i liturgicznie potrzebę święta Bożego Miłosierdzia w pierwszą niedzielę po Wielkanocy.
W czerwcu 1936 roku wydałem w Wilnie pierwszą broszurę „Miłosierdzie Boże”
z obrazkiem Najmiłosierniejszego Chrystusa na okładce. Tę pierwszą publikację posłałem przede wszystkim J. E. Biskupom zebranym na konferencji Episkopatu w Częstochowie, ale od żadnego z nich nie otrzymałem odpowiedzi. W roku następnym 1937 wydałem w Poznaniu drugą broszurkę p. t. „Miłosierdzie Boże w liturgii”, której recenzję znalazłemw kilku teologicznych czasopismach na ogół bardzo przychylną. Umieściłem również kilka artykułów w dziennikach wileńskich, ale nigdzie nie ujawniałem, że siostra Faustyna była tą „causa movens”.
W roku 1937 w sierpniu odwiedziłem siostrę Faustynę w Łagiewnikach i znalazłem w jej dzienniczku nowennę o miłosierdziu Bożym, która mi się bardzo podobała. Na pytanie skąd ją ma, odpowiedziała, że podyktował jej tę modlitwę sam Pan Jezus. Już przed tym ponoć Pan Jezus nauczył ją koronki do tegoż Miłosierdzia i innych modlitw, które postanowiłem opublikować. Na podstawie niektórych wyrażeń, zawartych w tych modlitwach, ułożyłem litanię o Miłosierdziu Bożym, którą wraz z koronką i nowenną oddałem p. Cebulskiemu (Kraków, ul. Szewska 22) celem uzyskania Imprimatur w Kurii Krakowskiej i wydrukowania z obrazkiem Miłosierdzia Bożego na okładce.
Kuria Krakowska udzieliła Imprimatur Nr 671, a w październiku ukazała się owa nowenna
z koronką i litanią na półkach księgarskich. W roku 1939 sprowadziłem pewną ilość tych obrazków i nowenn do Wilna, a po wybuchu wojny i wkroczeniu wojsk Z.S.R.R. (19.09.39) prosiłem J.E. Arcybiskupa Metropolitę Wileńskiego o pozwolenie na ich kolportaż z informacją o ich pochodzeniu przedstawionego na tych koronkach obrazu, na co uzyskałem ustną zgodę. Wówczas rozpocząłem szerzyć prywatny kult tego obrazu (na co uzyskałem ustną zgodę) oraz ułożone przez siostrę Faustynę i zaaprobowane w Krakowie modlitwy.
Po wyczerpaniu nakładu krakowskiego zmuszony byłem powielić owe modlitwy na maszynie, a gdy nie mogłem nadążyć wobec wielkiego zapotrzebowania, prosiłem Wileńską Kurię Metropolitalną o pozwolenie na przedruk, z dodaniem na pierwszej stronicy wyjaśnień co do treści obrazu i uzyskałem ją z podpisem cenzora ks. prałata Żebrowskiego Leona, z dnia 6.02.1940 r. oraz J.E. Biskupa Sufragana Kazimierza Michalkiewicza i notariusza Kurii ks. J. Ostrewki z dn. 7.02.1940 r. Nr 35. Zaznaczam, że nie wiedziałem, czy i kto podpisze Imprimatur i w tej sprawie nie porozumiewałem się z J. E. Biskupem Sufraganem, który w parę tygodni potem zmarł.
Ks. prałat Żebrowski poczynił jako cenzor pewne poprawki stylistyczne w tekście wydania krakowskiego, lecz ogół wiernych wolał pozostawić ten tekst bez zmiany. To tez za zgodą cenzora zwróciłem się do Kurii powtórnie (już po śmierci J. E. Biskupa Sufragana) z prośbą o aprobatę tych modlitw bez poprawek. Ks. Notariusz J. Ostrewko zaniósł podanie do Metropolity, który przez tegoż notariusza powiedział, bym korzystał z aprobaty podpisanej przez śp. Biskupa Sufragana, co też i uczyniłem. Rozwiodłem się nad tą okolicznością dlatego, że potem zaczęto mówić (w sferach oficjalnych), iż uzyskałem tę aprobatę jakimś podstępem.
Jeszcze w Wilnie siostra Faustyna opowiadała, że ma przynaglenie, by wystąpić ze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia, celem założenia nowego Zgromadzenia zakonnego. Uważałem to przynaglenie za pokusę i nie radziłem traktować tego poważnie. Potem w listach z Krakowa wciąż pisała o tym przynagleniu i wreszcie uzyskała pozwolenie swego nowego Spowiednika i Przełożonej Generalnej na wystąpienie pod warunkiem, że ja na to się zgodzę. Obawiałem się brać tego na swą odpowiedzialność i odpisałem, że zgodziłbym się tylko wówczas, jeżeli spowiednik krakowski i Przełożona Generalna nie tylko pozwolą, ale każą wystąpić. Takiego rozkazu siostra Faustyna nie uzyskała i dlatego uspokoiła się i pozostała w swoim Zgromadzeniu do śmierci.
Odwiedzałem ją w ciągu tygodnia i między innymi rozmawiałem na temat tego Zgromadzenia, które ona chciała założyć, a teraz umiera, zaznaczając, że to chyba było złudzeniem, jak również może złudzeniem były i wszystkie inne rzeczy, o których ona mówiła. Siostra Faustyna obiecała na ten temat rozmawiać z Panem Jezusem na modlitwie. Dnia następnego odprawiłem mszę św. na intencję siostry Faustyny, w czasie której przyszła mi myśl, że tak, jak ona nie potrafiła namalować tego obrazu, a tylko wskazała, nie potrafiłaby założyć nowego zgromadzenia, a tylko dała ramowe wskazówki; przynaglenia zaś oznaczają konieczność w nadchodzących strasznych czasach tego nowego Zgromadzenia.
Następnie gdy przybyłem do szpitala i zapytałem, czy ma coś do powiedzenia w tej sprawie, odpowiedziała, że nie potrzebuje mówić, bo już mnie Pan Jezus w czasie mszy św. oświecił. Następnie dodała, że mam głównie starać się o święto Miłosierdzia Bożego w pierwszą niedzielę po Wielkanocy – że nowym Zgromadzeniem mam się zbyt nie zajmować, że po pewnych znakach poznam, kto i co ma w tej sprawie czynić – że w kazaniu, które tego dnia wygłosiłem przez radio, nie było zupełnie czystej intencji (rzeczywiście tak było) – że mam głównie o nią w całej tej sprawie się starać – że widzi, jak w małej drewnianej kapliczce w nocy przyjmuję śluby od pierwszych sześciu kandydatek do tego Zgromadzenia, – że prędko ona umrze, – że już wszystko co miała do powiedzenia i napisania załatwiła. Jeszcze przed tym opisała mi wygląd kościółka i domu pierwszego Zgromadzenia, oraz ubolewała nad losem Polski, która bardzo kochała i za którą często się modliła.
Idąc za radą św. Jana od Krzyża, zawsze prawie opowiadania siostry Faustyny traktowałem obojętnie i nie pytałem o szczegóły. W tym wypadku również nie zapytałem, jaki to los ma spotkać Polskę, że ona tak ubolewa? Sama zaś mi tego nie powiedziała, tylko westchnąwszy zakryła twarz od zgrozy obrazu, który prawdopodobnie wówczas widziała.
Wszystko prawie co przepowiedziała w sprawie tego Zgromadzenia najdokładniej się spełniło. Wtedy, gdy w Wilnie 10 listopada w roku 1944 przyjmowałem w nocy śluby prywatne pierwszych sześciu kandydatek w drewnianej kaplicy Sióstr Karmelitanek (zobacz Zgromadzenie), albo gdy trzy lata później przybyłem do pierwszego domu tego Zgromadzenia w Myśliborzu, byłem zdumiony uderzającym podobieństwem tego co mówiła ś. p. siostra Faustyna.
Przepowiedziała również dość szczegółowo trudności i nawet prześladowania, jakie mnie spotkają w związku z szerzeniem kultu Miłosierdzia Bożego i staraniem się o ustanowienie Święta tej nazwy w niedzielę Przewodnią (łatwiej było znieść to wszystko w przeświadczeniu, że taka była w całej tej sprawie wola Boża od początku).
Przepowiedziała mi śmierć swoją 26 września, że za dziesięć dni umrze, a 5 października umarła. Z braku czasu na pogrzeb przyjechać nie mogłem.

CO SĄDZIĆ O SIOSTRZE FAUSTYNIE I JEJ OBJAWIENIACH

Pod względem naturalnego usposobienia była to osoba zupełnie zrównoważona, bez cienia psychoneurozy lub histerii. Naturalność i prostota cechowała jej obcowanie zarówno z siostrami w zgromadzeniu, jak z osobami obcymi. Nie było w niej żadnej sztuczności i teatralności, żadnej wymuszoności, ani chęci zwracania uwagi na siebie. Przeciwnie, starała się niczym nie wyróżniać od innych, a o swych przeżyciach wewnętrznych nikomu nie mówiła oprócz Spowiednika i Przełożonych. Uczuciowość jej była normalna, ujęta w karby woli, nie ujawniająca się łatwo w odmiennych nastrojach i wzruszeniach. Nie ulegała żadnej depresji psychicznej, ani zdenerwowaniu w niepowodzeniach, które znosiła spokojnie, z poddaniem się woli Bożej.
Pod względem umysłowym była roztropna i odznaczała się zdrowym sądem o rzeczach, chociaż nie miała prawie żadnego wykształcenia: zaledwie umiała pisać z błędami i czytać. Udzielała trafnych rad swoim współtowarzyszkom, gdy się do niej zwracały, a parokrotnie sam dla próby podsunąłem jej pewne wątpliwości, które rozstrzygnęła bardzo trafnie. Wyobraźnia jej była bogata, ale nie egzaltowana. Często nie potrafiła sama odróżnić działania swej wyobraźni od działania nadprzyrodzonego, szczególnie gdy chodziło o wspomnienia z przeszłości. Gdy jednak zwróciłem jej na to uwagę i kazałem podkreślić w dzienniczku tylko to, o czym może przysiąc, że na pewno nie jest wytworem jej wyobraźni – sporo ze swoich dawnych wspomnień opuściła.
Pod względem moralnym była zupełnie szczera bez najmniejszej przesady i cienia kłamstwa: zawsze mówiła prawdę, chociaż czasami to sprawiało jej przykrość. W roku 1934 w lecie przez kilka tygodni byłem nieobecny, a siostra Faustyna nie zwierzała się innym spowiednikom ze swoich przeżyć. Po powrocie dowiedziałem się, że ona spaliła swój dzienniczekw następujących okolicznościach. Ponoć zjawił się jej Anioł i kazał wrzucić go do pieca mówiąc: „Głupstwo piszesz i narażasz tylko siebie i innych na wielkie przykrości. Cóż ty masz z tego miłosierdzia? Poco czas tracisz na pisanie jakiś urojeń?! Spal to wszystko, a będziesz spokojniejsza i szczęśliwsza!”
Siostra Faustyna nie miała kogo się poradzić i gdy widzenie się powtórzyło, spełniła polecenie rzekomego anioła. Potem zorientowała się, że postąpiła źle opowiedziała mi wszystko i spełniła moje polecenie odpisania wszystkiego na nowo.
Pod względem cnót nadprzyrodzonych czyniła wyraźny postęp. Wprawdzie od początku widziałem w niej ugruntowaną i wypróbowaną cnotę czystości, pokory, gorliwości, posłuszeństwa, ubóstwa oraz miłości Boga i bliźniego, ale można było łatwo skonstatować stałe stopniowe ich wzrastanie, szczególnie pod koniec życia potęgowanie się miłości Boga, którą ujawniała w swych wierszach. Dziś nie pamiętam dokładnie ich treści, ale ogólnie przypomina mi się mój zachwyt co do treści (nie co do formy), gdy je odczytywałem w roku 1938.
Raz widziałem siostrę Faustynę w ekstazie. Było to 2 września 1938 roku gdy ją odwiedzałem w szpitalu na Prądniku i pożegnałem ją, by odjechać do Wilna. Odszedłszy kilkadziesiąt kroków, przypomniało mi się, że przyniosłem jej kilkadziesiąt egzemplarzy wydanych w Krakowie, a ułożonych przez nią modlitw (nowenna, litania i koronka) o miłosierdziu Bożym, wróciłem natychmiast by je wręczyć.
Gdy otworzyłem drzwi do separatki, w której się znajdowała, ujrzałem ją zatopioną
w modlitwie w postawie siedzącej, ale prawie unoszącej się nad łóżkiem. Wzrok jej był utkwiony w jakiś przedmiot niewidzialny, źrenice nieco rozszerzone, nie zwróciła uwagi
na moje wejście, a ja nie chciałem jej przeszkadzać i zamierzałem się cofnąć; wkrótce jednak ona przyszła do siebie, spostrzegła mnie i przeprosiła, że nie słyszała mego pukania do drzwi, ani wejścia.
Wręczyłem jej owe modlitwy i pożegnałem, a ona powiedziała: „Do zobaczenia się w niebie!” Gdy następnie 26 września odwiedziłem ją po raz ostatni w Łagiewnikach, nie chciała ze mną już rozmawiać, a może raczej nie mogła, mówiąc: „Zajęta jestem obcowaniem z Ojcem Niebieskim”, rzeczywiście robiła wrażenie nadziemskiej istoty. Wówczas już nie miałem najmniejszej wątpliwości, że to, co się znajduje w jej dzienniczku o Komunii św. udzielanej w szpitalu przez Anioła, odpowiada rzeczywistości.
Co się tyczy przedmiotu objawień siostry Faustyny nie ma w nim nic co by się sprzeciwiało wierze, albo dobrym obyczajom, lub dotyczyło opinii spornych między teologami. Przeciwnie, wszystko zmierza do lepszego poznania i ukochania Boga.
„Obraz jest wykonany artystycznie i stanowi cenny dorobek w religijnej sztuce współczesnej”. (Protokół Komisji w sprawie oceny i konserwacji obrazu Najmiłosierniejszego Zbawiciela w kościele św. Michała w Wilnie, z dnia 27 maja 1941 r. podpisany przez rzeczoznawców prof. hist. Sztuki dr. M. Morelowskiego, prof. dogm. ks. dr. L. Puchaty i konserwatora ks. Dr.P. Sledziewskiego).
Kult Miłosierdzia Bożego (prywatny w formie nowenny, koronki i litanii) nie tylko w niczym nie sprzeciwia się dogmatom, ani liturgii, ale zmierza do wyjaśnienia prawd wiary świętej i poglądowego przedstawienia tego, co dotychczas w liturgii było tylko w związku, – do uwypuklenia i przedstawienia całemu światu tego, o czym obszernie pisali Ojcowie Kościoła, co miał na myśli autor liturgii, a czego dziś domaga się wielka nędza ludzka.
Intuicję prostej zakonnicy, zaledwie umiejącej katechizm w rzeczach tak subtelnych,
tak trafnych i odpowiadających psychologii dzisiejszego społeczeństwa, inaczej nie da się wytłumaczyć jak tylko nadprzyrodzonym działaniem i oświeceniem.
Niejeden teolog po długich studiach nie potrafiłby nawet w przybliżeniu rozwiązać trudności tych tak trafnie i łatwo, jak to uczyniła siostra Faustyna. Wprawdzie do nadprzyrodzonego działania w duszy siostry Faustyny nieraz dołączało się działanie jej ludzkiej dość żywej wyobraźni, wskutek czego pewne rzeczy zostały przez nią nieświadomie nieco przeinaczone. Ale to się zdarzało u wszystkich ludzi tego rodzaju, jak świadczą ich życiorysy np.: Św. Brygidy, Katarzyny Emmerich, Marii de Zgreda, Joanny d’Arc itp. Tym da się wytłumaczyć niezgodność opisu siostry Faustyny o jej przyjęciu do klasztoru z zeznaniami Przewielebnej Matki Generalnej Michaeli Moraczewskiej, a może jeszcze i inne podobne wyrażenia w dzienniczku. Zresztą to są sprawy dawne, o których mogły obie strony zapomnieć, albo nieco zmienić, sprawy, które do istoty rzeczy nie należą.
Skutki objawień siostry Faustyny zarówno w jej duszy, jak również w duszach innych ludzi, przeszły wszelkie oczekiwania. O ile z początku siostra Faustyna nieco się trwożyła, obawiała się możliwości wykonania poleceń i uchylała się od nich, o tyle stopniowo się uspokajała i doszła do stanu zupełnego bezpieczeństwa, pewności i wewnętrznej głębokiej radości: stawała się coraz bardziej pokorna i posłuszna, coraz bardziej zjednoczona z Bogiem i cierpliwa, zgadzając się najzupełniej i we wszystkim z Jego wolą.
Chyba nie trzeba się rozwodzić nad skutkami tych objawień w duszach innych ludzi,
którzy się o tym objawieniu dowiedzieli, gdyż fakty za siebie mówią najlepiej. Liczne wota (około 150) przy obrazie Najmiłosierniejszego Zbawiciela w Wilnie i wielu innych miastach dostatecznie świadczą o łaskach, udzielonych czcicielom Miłosierdzia Bożego zarówno w kraju jak i zagranicą. Ze wszystkich stron nadchodzą wiadomości o przedziwnych wysłuchaniach Miłosierdzia Bożego, nieraz wyraźnie cudownych.
Reasumując powyższe, moglibyśmy łatwo wyprowadzić wniosek; ale ponieważ ostateczna decyzja w tej sprawie zależy od nieomylnej instytucji w Kościele, dlatego z całą uległością poddajemy się jej i najspokojniej wyroku oczekujemy.

„Jezu mój, dziękuję Ci za tę księgę,
którą otworzyłeś przed oczyma duszy mojej.
Tą księgą jest męka Twoja dla mnie z miłości podjęta.
Z tej księgi nauczyłam się, jak kochać Boga i dusze.
W tej księdze zawarte są dla nas skarby nieprzebrane.
O Jezu, jak mało dusz Ciebie rozumie
w Twoim męczeństwie miłości” (Dz. 304).

DROGA KRZYŻOWA

Fragmenty książki ks. dra Michała Sopoćki MIŁOSIERDZIE BOGA W DZIEŁACH JEGO
Zdjęcia Drogi Krzyżowej – Sanktuarium na Jasnej Górze w Częstochowie

STACJA I
PAN JEZUS NA ŚMIERĆ SKAZANY

Kłaniamy sie Tobie, Chryste,
i błogosławimy Ciebie, żeś przez Krzyż Twój święty świat odkupić raczył.

 

„Wstydzę się, Panie, stanąć przed świętym obliczem Twoim, bo tak mało jestem do Ciebie podobny. Ty za mnie tyle wycierpiałeś przy biczowaniu, że sama ta męka zadałaby Ci śmierć, gdyby nie wola i wyrok Ojca Niebieskiego, że miałeś umrzeć na krzyżu. A dla mnie rzeczą trudną jest znosić małe uchybienia i ułomności domowników i bliźnich moich. Ty z miłosierdzia przelałeś tyle krwi dla mnie, a mnie każda ofiara i poświęcenie dla bliźnich wydaje się ciężkie. Ty z niewypowiedzianą cierpliwością i w milczeniu znosiłeś bóle biczowania, a ja narzekam i jęczę, gdy wypadnie znieść dla ciebie jakąś dolegliwość lub wzgardę ze strony bliźniego”.

PANIE, POMÓŻ MI Z UFNOŚCIĄ IŚĆ ZA TOBĄ

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste zmiłuj się nad nami.

STACJA II
PAN JEZUS BIERZE KRZYŻ NA SWE RAMIONA

Kłaniamy sie Tobie, Chryste,
i błogosławimy Ciebie, żeś przez Krzyż Twój święty świat odkupić raczył.

 

„Z głębokim współczuciem pójdę za Jezusem! Zniosę cierpliwie tę przykrość, która mnie dziś spotka, jakże małą dla uczczenia Jego drogi na Golgotę. Wszak za mnie idzie na śmierć! Za moje grzechy cierpi! Jakże mogę być obojętny na to? Nie żądasz ode mnie, Panie, bym niósł z Tobą Twój ciężki krzyż, lecz bym swoje małe krzyże codzienne cierpliwie znosił. Tymczasem dotąd tego nie czyniłem. Wstyd mi i żal tej małoduszności i niewdzięczności mojej. Postanawiam, wszystko co z miłosierdzia swego na mnie włożysz, z ufnością przyjąć i z miłością znosić”.

PANIE, POMÓŻ MI Z UFNOŚCIĄ IŚĆ ZA TOBĄ

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste zmiłuj się nad nami.

STACJA III
PAN JEZUS UPADA POD KRZYŻEM

Kłaniamy sie Tobie, Chryste,
i błogosławimy Ciebie, żeś przez Krzyż Twój święty świat odkupić raczył.

 

„Wziąłeś, Panie, straszliwe brzemię – grzechy całego świata wszystkich czasów na siebie. A wśród tej przerażającej masy grzechów wszystkich ludzi, moje niezliczone grzechy zaciążyły na Tobie brzemieniem przygniatającym i powaliły na ziemię. Dlatego ustają Twe siły. Dalej tego ciężaru unieść nie możesz i upadasz pod nim na ziemię. Baranku Boży, który z miłosierdzia swego gładzisz grzechy świata przez brzemię krzyża Twego, zdejmij ze mnie ciężkie brzemię grzechów moich i zapal ogień miłości Twojej, aby jej płomień nigdy nie ustał”.

PANIE, POMÓŻ MI Z UFNOŚCIĄ IŚĆ ZA TOBĄ

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste zmiłuj się nad nami.

STACJA IV
PAN JEZUS SPOTYKA SWOJĄ MATKĘ

Kłaniamy sie Tobie, Chryste,
i błogosławimy Ciebie, żeś przez Krzyż Twój święty świat odkupić raczył.

 

„Matko Najświętsza, Matko Dziewico, niech żałość Twej duszy i mnie się udzieli! Kocham Cię, Matko Boleściwa, która idziesz tą drogą, jaką kroczył Syn Twój najmilszy – drogą hańby i poniżenia, drogą wzgardy i przekleństwa, wyryj mnie na swym Niepokalanym Sercu i jako Matka Miłosierdzia, wyjednaj mi łaskę, bym idąc za Jezusem i Tobą, nie załamał się na tej ciernistej drodze kalwaryjskiej, jaką i mnie miłosierdzie Boże wyznaczyło”.

PANIE, POMÓŻ MI Z UFNOŚCIĄ IŚĆ ZA TOBĄ

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste zmiłuj się nad nami.

STACJA V
SZYMON CYRENEJCZYK POMAGA PANU JEZUSOWI DŹWIGAĆ KRZYŻ

Kłaniamy sie Tobie, Chryste,
i błogosławimy Ciebie, żeś przez Krzyż Twój święty świat odkupić raczył.

 

„Jak dla Szymona, tak i dla mnie krzyż jest rzeczą przykrą. Z natury wzdrygam się przed nim, wszelako okoliczności zmuszają mnie do oswojenia się z nim. Będę się starał odtąd nieść krzyż swój z usposobieniem Chrystusa Pana. Będę dźwigał krzyż za swe grzechy, za grzechy innych ludzi, za dusze w czyśćcu cierpiące, naśladując najmiłosierniejszego Zbawiciela. Wówczas odbywać będę drogę królewską Chrystusa, a pójdę nią nawet wtedy, kiedy otoczy mnie tłum ludzi wrogich i szydzących”.

PANIE, POMÓŻ MI Z UFNOŚCIĄ IŚĆ ZA TOBĄ

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste zmiłuj się nad nami.

STACJA VI
WERONIKA OCIERA TWARZ PANU JEZUSOWI

Kłaniamy sie Tobie, Chryste,
i błogosławimy Ciebie, żeś przez Krzyż Twój święty świat odkupić raczył.

 

„Pan Jezus nie cierpi już więcej, dlatego nie mogę podać mu chusty do otarcia potu i krwi. Ale cierpiący Zbawiciel żyje ciągle w swoim ciele mistycznym, w swoich współbraciach, obciążonych krzyżem, a więc w chorych, konających, ubogich i potrzebujących, którzy potrzebują chustki do otarcia potu. Wszak on powiedział: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnie uczyniliście” (Mt 25,40). Stanę tedy u boku chorego i umierającego z prawdziwą miłością i cierpliwością, aby mu otrzeć pot, aby go wzmocnić i pocieszyć”.

PANIE, POMÓŻ MI Z UFNOŚCIĄ IŚĆ ZA TOBĄ

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste zmiłuj się nad nami.

STACJA VII
PAN JEZUS PO RAZ DRUGI UPADA POD KRZYŻEM

Kłaniamy sie Tobie, Chryste,
i błogosławimy Ciebie, żeś przez Krzyż Twój święty świat odkupić raczył.

 

„Panie, (…) jak możesz tolerować jeszcze mnie grzesznego, który obrażam Cię grzechami codziennymi po niezliczone razy? Mogę to wytłumaczyć tylko wielkością miłosierdzia Twojego, że czekasz jeszcze mej poprawy. Oświeć mnie Panie, światłością łaski swojej, bym mógł poznać wszelkie zdrożności i złe skłonności moje, które spowodowały Twój powtórny upadek pod krzyżem i bym odtąd systematycznie je tępił. Bez łaski Twojej nie potrafię ich się wyzbyć”.

PANIE, POMÓŻ MI Z UFNOŚCIĄ IŚĆ ZA TOBĄ

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste zmiłuj się nad nami.

STACJA VIII
PAN JEZUS POCIESZA PŁACZĄCE NIEWIASTY

Kłaniamy sie Tobie, Chryste,
i błogosławimy Ciebie, żeś przez Krzyż Twój święty świat odkupić raczył.

 

„I dla mnie jest czas miłosierdzia Bożego, ale ograniczony. Po upływie tego czasu nastąpi wymiar sprawiedliwości, o którym Pan Jezus groźnie wspomina. (…) Na mnie ciążą liczne winy, toteż więdnę i usycham z bojaźni, ale pójdę śladami Chrystusa, przejmę się skruchą i będę tu czynił zadość sprawiedliwości przez szczerą pokutę. (…) Do tej pokuty pobudza mnie nieskończone miłosierdzie Jezusa, który koronę chwały zamienił na cierniową i wyszedł mnie poszukiwać, a odnalazłszy przytulił do swego Serca”.

PANIE, POMÓŻ MI Z UFNOŚCIĄ IŚĆ ZA TOBĄ

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste zmiłuj się nad nami.

STACJA IX
PAN JEZUS UPADA POD KRZYŻEM PO RAZ TRZECI

Kłaniamy sie Tobie, Chryste,
i błogosławimy Ciebie, żeś przez Krzyż Twój święty świat odkupić raczył.

 

„Za mnie cierpi Jezus i za mnie upada pod krzyżem! Gdzie byłbym dziś bez tych cierpień Zbawiciela? (…) Z otchłani piekielnej wyrywa nas tylko Zbawiciel.  Dlatego wszystko, co dziś mamy i czym jesteśmy w znaczeniu nadprzyrodzonym, zawdzięczamy tylko męce Pana Jezusa. Nawet niesienie naszego krzyża nic nie znaczy bez łaski. Dopiero męka Zbawiciela czyni skruchę naszą zasługującą, a pokutę skuteczną. Dopiero miłosierdzie Jego, ujawnione w potrójnym upadku, jest rękojmią mojego zbawienia” (Tom II, s. 142).

PANIE, POMÓŻ MI Z UFNOŚCIĄ IŚĆ ZA TOBĄ

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste zmiłuj się nad nami.

STACJA X
PAN JEZUS Z SZAT OBNAŻONY

Kłaniamy sie Tobie, Chryste,
i błogosławimy Ciebie, żeś przez Krzyż Twój święty świat odkupić raczył.

 

„Przy tej strasznej tajemnicy obecna była Matka Najświętsza, która wszystko widziała, słyszała i wszystkiemu się przypatrywała. Można sobie wyobrazić jakie przeżywała boleści wewnętrzne, widząc Syna swego głęboko zawstydzonego, w pokrwawionej nagości, kosztującego gorzki napój, do którego i ja dolewałem gorycze przez grzech nieumiarkowania w jedzeniu i piciu. Pragnę odtąd i postanawiam, przy pomocy łaski Bożej, praktykować rozumne umartwienie w tej materii, by nagość mej duszy nie obrażała oka Pana Jezusa ani jego Niepokalanej Matki”.

PANIE, POMÓŻ MI Z UFNOŚCIĄ IŚĆ ZA TOBĄ

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste zmiłuj się nad nami.

STACJA XI
PAN JEZUS PRZYBITY DO KRZYŻA

Kłaniamy sie Tobie, Chryste,
i błogosławimy Ciebie, żeś przez Krzyż Twój święty świat odkupić raczył.

 

„Stańmy w myślach naszych na Golgocie pod krzyżem Pana Jezusa i rozważajmy straszną scenę. Pomiędzy niebem i ziemią wisi Zbawiciel za miastem, odtrącony od swego ludu, wisi jak zbrodniarz między dwoma zbrodniarzami, jako obraz najstraszliwszej nędzy, opuszczenia i boleści. Ale jest On podobny do wodza, który podbija narody – nie mieczem i orężem, ale krzyżem – nie w celu ich zniszczenia, ale w celu ocalenia. Bo też krzyż Zbawiciela stanie się odtąd narzędziem chwały Bożej, sprawiedliwości i nieskończonego miłosierdzia”.

PANIE, POMÓŻ MI Z UFNOŚCIĄ IŚĆ ZA TOBĄ

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste zmiłuj się nad nami.

STACJA XII
PAN JEZUS UMIERA NA KRZYŻU

Kłaniamy sie Tobie, Chryste,
i błogosławimy Ciebie, żeś przez Krzyż Twój święty świat odkupić raczył.

 

„Nikt nie towarzyszył tej czynności ofiarnej z tak cudownymi i odpowiednimi uczuciami i myślami jak Matka Miłosierdzia, jak przy poczęciu i narodzeniu zastępowała całą ludzkość, adorując i miłując gorąco Pana Zastępów, tak i przy śmierci swego Syna adoruje martwe ciało wiszące na krzyżu, boleje nad nim, ale zarazem pamięta i o swych dzieciach przybranych. Przedstawicielem ich jest Jan Apostoł i nowonawrócony łotr umierający, za którym wstawiła się do Syna. Wstaw się i za mną, Matko Miłosierdzia, pomnij i na mnie, gdy w mej agonii będę polecał Ojcu swego ducha”.

PANIE, POMÓŻ MI Z UFNOŚCIĄ IŚĆ ZA TOBĄ

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste zmiłuj się nad nami.

STACJA XIII
ZDJĘCIE Z KRZYŻA CIAŁA PANA JEZUSA

Kłaniamy się Tobie, Chryste,
i błogosławimy Ciebie, żeś przez Krzyż Twój święty świat odkupić raczył.

 

„Najmiłosierniejszy Zbawicielu, czyje serce zdoła się oprzeć porywającej i kruszącej wymowie, z jaką przemawiasz do nas przez niezliczone rany Twego martwego ciała, spoczywającego na łonie Twojej Bolesnej Matki? (…) każdy czyn Twój wystarczyłby dla przebłagania sprawiedliwości i zadośćuczynienia za zniewagi. Ale obrałeś ten rodzaj Odkupienia, aby pokazać wielką cenę duszy naszej i swoje bezgraniczne miłosierdzie, by nawet największy grzesznik mógł z ufnością i skruchą przystąpić do Ciebie i otrzymać odpuszczenie, jak otrzymał je łotr konający”.

PANIE, POMÓŻ MI Z UFNOŚCIĄ IŚĆ ZA TOBĄ

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste zmiłuj się nad nami.

 

STACJA XIV
ZŁOŻENIE DO GROBU CIAŁA PANA JEZUSA

Kłaniamy się Tobie, Chryste,
i błogosławimy Ciebie, żeś przez Krzyż Twój święty świat odkupić raczył.

 

„Matko Miłosierdzia, wybrałaś mnie za dziecko swoje, abym stał się bratem Jezusa, którego opłakujesz po złożeniu do grobu! (…) Nie zważaj na moją słabość, niestałość i niedbalstwo, które opłakuję bez przerwy, i wyrzekam się ich ustawicznie. Ale wspomnij na wolę Pana Jezusa, który mnie oddał pod Twoją opiekę. Spełnij tedy względem mnie niegodnego swe posłannictwo, dostosuj łaski Zbawiciela do mojej słabości i bądź dla mnie zawsze Matką Miłosierdzia!”.

PANIE, POMÓŻ MI Z UFNOŚCIĄ IŚĆ ZA TOBĄ

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste zmiłuj się nad nami.

ZMARTWYCHWSTANIE PANA JEZUSA

„Zmartwychwstanie Pana Jezusa jest koroną życia i działalności Zbawiciela świata.

Co Zbawiciel zapoczątkował na górze Tabor, stało się teraz pełną rzeczywistością: przyodział swe ciało w blask i piękność, uduchowił je całkowicie, uczynił je subtelne i przenikliwe, zupełnie zależne od swej woli.
(…) My również tęsknimy do życia uwielbionego, do uduchowienia ciała, do uduchowienia form zewnętrznych. Pragniemy przeżywać Wielkanoc, chcemy wywalczyć dla duszy zwycięstwo nad niższymi popędami naszego ciała i osiągnąć nieśmiertelność szczęśliwą.

(…) Czy zmartwychwstaniemy? Aby nabrać pewności tej prawdy, przypominajmy sobie, że to jest dogmat naszej wiary: „Ciała zmartwychwstanie”. Przede wszystkim winnśmy już w tym życiu zmartwychwstać duchowo.
(…) Są umarli duchowo, których można nazwać żywymi trupami. Pismo św. o nich mówi: „Masz imię, które mówi, że żyjesz, a jesteś umarły (…) bo nie znalazłem twych czynów doskonałymi wobec mego Boga” (Ap 3,1−2). Umarłym jest każdy, kto tylko dla świata żyje, pracuje, tworzy i szuka ziemskiej chwały. Jest to tragedia życia ziemskiego, życia światowego, życia niedowiarków.
(…) Z próżnego, czczego i pozbawionego ducha życia nie rozwinie się żywot wieczny, jak z pustej żołędzi nie wyrasta dąb. Dlatego już teraz na ziemi powinienem wieść życie zakrojone na wieczność, czyli życie nadprzyrodzone. Muszę więc myśleć, chcieć, cierpieć, walczyć, cieszyć się i kochać według zasad wiary.

(…) „…wy świadectwo dawać będziecie” (J 15,27). Te słowa skierowane do Apostołów, stosują się i do mnie. Mam dawać świadectwo o Chrystusie życiem i postępowaniem codziennym, ma być to świadectwo cnoty i świętości, świadectwo słowa i czynu, a może świadectwo krwi i męczeństwa, a przynajmniej świadectwo miłosierdzia względem duszy i ciała bliźnich. Wiem, że tego sam niezdolny jestem uczynić.
Toteż Duchu Święty, wesprzyj mnie! Mam świadomość, że muszę świadczyć, ale bez Twego tchnienia nie potrafię. Stwórz więc we mnie ducha nowego! Promieniem rajskiej chwały oświeć blednącą twarz moją! Daj mi skrzydła, bym się wzbił na szczyt wesela, bym swą łódź wywiódł na głębiny, bym nie zatonął u brzegu!”.

„Decydującym czynnikiem
w otrzymaniu miłosierdzia Bożego jest ufność.
(…) Ufność Bogu ma być mocna i wytrwała,
bez zwątpień i słabości” (ks. Sopoćko).

MIŁOSIERDZIE BOGA

Fragmenty czterotomowej publikacji ks. dra Michała Sopoćko
„MIŁOSIERDZIE BOGA W DZIEŁACH JEGO”

„Myśli ludzi o Bogu są bardzo mgliste, albowiem „Boga nikt nigdy nie widział” (J, 1,18).
(…) Gdybyśmy nigdy nie widzieli słońca, a tylko sądzili o nim ze światła, jakie bywa w dzień pochmurny, nie zdołalibyśmy wytworzyć dokładnego pojęcia o tym źródle światła dziennego. Albo gdybyśmy nigdy nie oglądali światła białego, a poznawali je przez siedem barw tęczy nie moglibyśmy poznać białości.
Podobnie sami nie możemy wyrobić sobie pojęcia o Istocie Bożej, a tylko możemy poznawać jej doskonałości, jakie stworzenia ukazują nam w stanie wielokrotności i podziału, gdy w Bogu są one wszystkie bezwzględnie prostą jednością. Bóg – jako istota najdoskonalsza – jest to duch najczystszy i najprostszy, czyli nie zawierający w sobie żadnych części składowych.
(…) Nie sposób jest zgłębić wszystkie doskonałości, odnoszące się do istoty Boga: są one liczne i trudne do poznania. (…) Spośród wszystkich tych doskonałości, Pan Jezus wyróżnia jedną, z której jak ze źródła wypływa wszystko, co nas spotyka na ziemi, i w której Bóg chce być wielbiony przez całą wieczność. Jest to miłosierdzie Boże. „Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny” (Łk 6,36).
Miłosierdzie Boga jest to doskonałość Jego działalności, skłaniającej się ku bytom niższym w celu wyprowadzenia ich z nędzy i uzupełnienia ich braków – jest to Jego wola czynienia dobrze wszystkim, którzy cierpią jakieś braki i sami nie są w stanie ich uzupełnić. Pojedynczy akt miłosierdzia jest litością, a stan niezmienny zlitowania – miłosierdziem.
Stosunek Boga do stworzeń ujawnia się w usuwaniu ich braków i udzielaniu mniejszych lub większych doskonałości. Udzielanie doskonałości rozważane samo w sobie, niezależnie od jakichkolwiek okoliczności jest dziełem dobrotliwości Bożej, która każdemu rozdaje dary według swego upodobania.
O ile upatrujemy w Bogu zupełną bezinteresowność w udzielaniu dobrodziejstw, przypisujemy to szczodrobliwości Bożej. Czuwanie Boga, byśmy przy pomocy otrzymanych dobrodziejstw doszli do wytkniętego nam celu, nazywamy opatrznością. Udzielanie doskonałości według z góry ustalonego planu i porządku będzie dziełem sprawiedliwości. Wreszcie udzielanie doskonałości stworzeniom, w celu wyprowadzenia ich z nędzy i usunięcia braków, jest dziełem Miłosierdzia.
Nie w każdym bycie brak jest jego nędzą, albowiem każdemu stworzeniu należy się tylko to, co Bóg przedtem przewidział i postanowił. Nie jest np. nieszczęściem owcy, że nie ma rozumu, ani też nędzy człowieka nie stanowi brak skrzydeł. Natomiast brak rozumu u człowieka lub skrzydeł u ptaka będzie nieszczęściem i nędzą.
Cokolwiek Bóg czyni dla stworzeń, czyni według należnego przewidzianego i ustalonego porządku, który stanowi sprawiedliwość Bożą. Ale ponieważ ten porządek został przyjęty zupełnie dobrowolnie i nie był przez nikogo Bogu narzucony, dlatego w ustanowieniu takiego a nie innego porządku trzeba widzieć również dzieło Miłosierdzia.
Na przykład ocalenie Mojżesza, umieszczonego w koszu na wodach rzeki Nilu, pojęte ogólnie, niezależnie od jakichkolwiek okoliczności, nazwiemy dobrotliwością Boga. O ile zaś zwrócimy uwagę na bezinteresowność Boga w tym ocaleniu, które Mu nie było potrzebne, i na które dziecko samo nie zasłużyło – będzie to dziełem szczodrobliwości Bożej. Ocalenie Mojżesza ze względu na to, że Bóg postanowił przez niego wyprowadzić Izraelitów z Egiptu, nazwiemy sprawiedliwością Bożą. Czuwanie nad opuszczonym dzieckiem na rzece i narażonym na różne niebezpieczeństwa przypisujemy opatrzności Bożej. Wreszcie wyprowadzenie dziecka z nędzy, opuszczenia i licznych braków i udzielenie mu doskonałości w formie odpowiednich warunków życia, wzrostu, wychowania, wykształcenia, będzie dziełem Bożego miłosierdzia.
Ponieważ w każdym z wymienionych momentów tego przykładu uderza nas nędza dziecka i różne braki, więc możemy powiedzieć, że dobrotliwość Boża jest Miłosierdziem, które stwarza i daje; szczodrobliwość Boża – to Miłosierdzie, co hojnie obdarza bez zasług; opatrzność Boża – to Miłosierdzie, co czuwa; sprawiedliwość Boża – to Miłosierdzie, co wynagradza ponad zasługi, a karze mniej od win; wreszcie miłość Boża – to Miłosierdzie, co się lituje nad nędzą ludzką i pociąga nas ku sobie.
Inaczej mówiąc, miłosierdzie Boże jest głównym motywem Bożego działania na zewnątrz czyli znajduje się u źródła każdego dzieła Stwórcy.
W całym Piśmie św. znajduje się przeszło czterysta miejsc, wysławiają­cych wprost miłosierdzie Boże, w Księdze Psalmów – sto trzydzieści, znacznie zaś więcej urywków ubocznie opiewa miłosierdzie Boże. (…) Bóg chce pouczać nas o swoim życiu wewnętrznym, o swoim stosunku do stworzeń, a w szczególności do ludzi. Bóg chce być wielbiony przez nas w Miłosierdziu, byśmy Go naśladowali w uczynkach”.

„Ewangelia nie polega na tym,
by głosić, że grzesznicy powinni stać się dobrymi,
lecz, że Bóg jest dobry dla grzeszników” („Dziennik” ks. Sopoćki).

KULT BOŻEGO MIŁOSIERDZIA

„Miłość Pana Jezusa ku nam jest boska i ludzka, jako że posiada On boską i ludzką naturę, i wolę. Stąd Najświętsze Serce Zbawiciela można uważać za symbol potrójnej Jego miłości ku nam: boskiej, ludzkiej duchowej i ludzkiej uczuciowej.
W kulcie Najświętszego Serca Jezusowego czcimy przede wszystkim miłość ludzką Pana Jezusa ku rodzajowi ludzkiemu obok Jego miłości boskiej ku nam, która jako miłość ku nędzy jest miłosierdziem Bożym. A więc w kulcie tym czcimy tylko ślad miłosierdzia Bożego – znajduje się ono w nim zaledwie w związku.
W kulcie Bożego miłosierdzia bliższym przedmiotem materialnym jest krew i woda, które wypłynęły z otwartego boku Zbawiciela na krzyżu. Są one symbolem Kościoła.(…) Ta krew i woda płyną ustawicznie w Kościele w postaci łask oczyszczających duszę (w sakramencie chrztu i pokuty) i życiodajnych (w Sakramencie Ołtarza), a sprawcą ich jest Duch Święty, którego Zbawiciel udzielił Apostołom. (…) Przedmiotem formalnym w tym kulcie, czyli motywem jego jest nieskończone miłosierdzie Boga Ojca, Syna i Ducha Świętego do upadłego człowieka. Jest to miłość Boga ku rodzajowi ludzkiemu w obszerniejszym znaczeniu, albowiem nie jest to miłość upodobania w doskonałości, ale litosna miłość ku nędzy…
(…) Z powyższego wynika, że kult Bożego miłosierdzia jest logiczną konsekwencją kultu Serca Jezusowego, z którym był w związku, a teraz występuje osobno i z nim się nie utożsamia, albowiem posiada inny przedmiot materialny i formalny oraz zupełnie inny cel: odnosi się do wszystkich Trzech Osób Trójcy Świętej, a nie do Drugiej tylko, jak w tamtym i bardziej odpowiada stanowi psychicznemu dzisiejszego człowieka, który potrzebuje ufności w Bogu. JEZU, UFAM TOBIE, a przez Ciebie ufam Ojcu i Duchowi Świętemu.
(…) Nabożeństwo do Bożego miłosierdzia – miłosierdzia, którym darzy nas Bóg w sakramencie pokuty – należy do takich, które odpowiada wszystkim duszom. Zmierza ono bowiem do uwielbienia Najmiłosierniejszego Zbawiciela nie w jakimś jego szczególnym stanie czy tajemnicy, ale w jego powszechnym miłosierdziu, w którym wszystkie tajemnice znajdują najgłębsze swe wyjaśnienie (…). Nasze hołdy bowiem zwracają się do uwielbionej Osoby Boga Człowieka. Wyraża to akt strzelisty: JEZU, UFAM TOBIE, który pobudza w duszy człowieka poczucie nędzy i grzeszności oraz cnotę ufności, która jest podstawą naszego usprawiedliwienia”.

UFNOŚĆ

Ufność to decydujący czynnik w otrzymaniu miłosierdzia Bożego.
Ufność naturalna – jako spodziewanie się pomocy ludzkiej – jest wielką dźwignią w życiu człowieka. Ale spodziewanie się pomocy u ludzi często zawodzi. Natomiast kto Bogu zaufa, ten nigdy nie dozna zawodu. „Mającego nadzieję w Panu, miłosierdzie ogarnie” (Ps 31,10).
(…) w mowie pożegnalnej, wygłoszonej po ostatniej wieczerzy w wieczer­niku, Pan Jezus po udzieleniu ostatnich zleceń i zapowiedzeniu Apostołom ucisku na świecie, jaki ich spotka dla imienia Jego, wskazuje na ufność jako na konieczny warunek wytrwania i zjednania sobie pomocy miłosierdzia Bożego: „Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: jam zwyciężył świat” (J 16, 33). Jest to ostatnie słowo Zbawiciela przed męką, jakie zanotował ukochany Apostoł pragnąc przypomnieć wszystkim wiernym po wszystkie czasy, jak konieczną jest ufność nie zalecona tylko, ale nakazana przez Zbawiciela.
Dlaczego Bóg tak bardzo zaleca ufność? Dlatego, że ona jest hołdem złożonym miłosierdziu Bożemu. Kto spodziewa się pomocy od Boga, wyznaje, że on jest wszechmocny i dobry, że może i chce nam tę pomoc okazać, że on jest przede wszystkim miłosierny. „Nikt nie jest dobry, jeno jeden Bóg” (Mk 10, 18). Mamy Boga poznawać w prawdzie, albowiem fałszywe poznanie Boga oziębia nasz stosunek do niego i tamuje łaski jego miłosierdzia.
(…) Nasze życie duchowe zależy głównie od pojęć, jakie sobie tworzymy o Bogu. Jeżeli wytworzymy sobie pojęcia fałszywe o Panu Najwyższym, stosunki nasze z nim będą niewłaściwe, a nasze wysiłki w celu ich naprawienia – bezowocne. Jeżeli mamy o nim pojęcie niedokładne, w naszym życiu duchowym będzie wiele braków i niedoskonałości. Jeśli jest ono prawdziwe według ludzkich możliwości, dusza nasza z całą pewnością rozwinie się w świętości i światłości.
A więc pojęcie o Bogu jest kluczem do świętości, albowiem reguluje nasze postępowanie w stosunku do Boga jak i Boga do nas. Bóg przybrał nas za dzieci swoje, ale niestety nie postępujemy w praktyce jak dzieci: synostwo Boże bywa tylko nazwą, a w uczynkach nie okazujemy ufności dziecięcej względem tak dobrego Ojca. (…) Brak ufności przeszkadza Bogu świadczyć nam dobrodziejstwa, jest jakby ciemną chmurą, tamującą działanie promieni słonecznych, jakby tamą uniemożliwiającą dostęp wody ze źródła.
(…) Nic nie przynosi Boskiej wszechmocy tyle chwały jak to, że Bóg czyni wszechmocnymi tych, którzy mu ufają. Wszakże by ufność nasza nigdy nie zawiodła, winna odznaczać się odpowiednimi cechami, na które wskazał sam Król miłosierdzia.
(…) Ufając Bogu nie wolno zbyt ufać sobie, swoim talentom, swojej roztropności ani swojej sile, albowiem Bóg wówczas odmówi pomocy i pozwoli przekonać się z doświadczenia o naszej nieudolności. W sprawach Bożych winniśmy lękać się siebie i mieć przekonanie, że sami z siebie potrafimy tylko skrzywić lub nawet zniszczyć zamiary Boże.
Ufność Bogu ma być mocna i wytrwała, bez zwątpień i słabości.
Taką ufność miał Abraham, gdy zamierzał złożyć syna swego w ofierze. Taką ufność mieli męczennicy. Natomiast Apostołom w czasie burzy brakowało tej cnoty i dlatego Pan Jezus zrobił im wyrzut: „Czemu bojaźliwi jesteście, małej wiary?” (Mt 8, 26).
Mając mocną ufność należy się wystrzegać małoduszności i zuchwalstwa. Małoduszność jest najnikczemniejszą z pokus, skoro bowiem stracimy odwagę postępu w dobrym, prędko wpadniemy w przepaść występków. Zuchwalstwo znowu naraża na niebezpieczeństwa (np. okazja do grzechu) w nadziei, że Bóg nas uratuje. Jest to kuszenie Pana Boga, kończące się zwykle tragicznie dla kuszących.
Ze względu na nas ufność winna być połączona z bojaźnią, która jest skutkiem poznania naszej nędzy. Bez tej bojaźni ufność staje się zarozumiałością, a bojaźń bez ufności – małodusznością. Bojaźń z ufnością staje się pokorna i mężna, a ufność z bojaźnią staje się silna i skromna. Aby łódź żaglowa płynęła, potrzeba wiatru i pewnego ciężaru, któryby ją zanurzał w wodzie, by się nie wywróciła. Tak i nam trzeba wiatru ufności i ciężaru bojaźni. „Podobają się Panu ci, którzy się Go boją, którzy wyczekują Jego łaski” (Ps 146, 11).
Ufność ma być połączona z tęsknotą czyli pragnieniem oglądania obietnic Bożych i połączenia się z umiłowanym naszym Zbawicielem. (…) Tęsknota za Bogiem winna być zgodna z wolą Bożą, ma być bardzo pokorna nie tylko w uczuciu, ale i w woli, która ma zagrzewać nas do ustawicznej pracy i zupełnego ofiarowania się Bogu. Wszakże ufną tęsknotę trzeba oprzeć na szczerej pokucie za grzechy, bo inaczej byłaby ona złudzeniem.
Gdy okręt wśród srożącej się burzy utraci maszt, liny i ster, a spienione fale pędzą go na skały, gdzie mu grozi rozbicie, wówczas strwożeni żeglarze uciekają się do ostatecznego środka; spuszczają kotwicę, by się okręt zatrzymał i uchronił od roztrzaskania. Taką kotwicą jest dla nas ufność w pomoc Bożą.
(…) „Błogosławiony mąż, który ufa Panu i będzie Pan ufaniem jego. I będzie jako drzewo, które przesadzają nad wodami, które ku wilgoci puszcza korzenie swoje; a nie będzie się bało, gdy przyjdzie gorąco, i będzie liść jego zielony, a czasu suchości nie będzie się frasować i nigdy nie przestanie czynić owocu” (Jr 17, 7-8).
Przede wszystkim ufność jest to hołd złożony miłosierdziu Bożemu, który nawzajem darzy ufającego siłą i męstwem do pokonania największych trudności. (…) Ufność Bogu usuwa wszelki smutek i przygnębienie, a napełnia duszę wielką radością, nawet w najtrudniejszych warunkach życia. (…) Ufność daje pokój wewnętrzny, jakiego świat dać nie może. Ufność toruje drogę wszystkim cnotom.
Istnieje legenda, jak wszystkie cnoty postanowiły opuścić ziemię, splamioną licznymi występkami i powrócić do niebieskiej ojczyzny. Gdy zbliżyły się do bram niebieskich, odźwierny wpuścił wszystkie z wyjątkiem ufności, aby na ziemi biedni ludzie nie wpadli w rozpacz wśród tylu pokus i cierpień. Wobec tego ufność musiała wrócić, a za nią wróciły wszystkie inne cnoty.
Szczególnie ufność pociesza konającego człowieka, któremu w ostatniej chwili przypominają się wszystkie grzechy całego życia i doprowadzają go do rozpaczy. Toteż trzeba konającym podawać odpowiednie akty ufności, trzeba im wskazać niedaleką ojczyznę, gdzie Król miłosierdzia oczekuje z radością ufających jego miłosierdziu.
Ufność zapewnia nagrodę po śmierci, jak tego dowodzą liczne przykłady Świętych. Szczególnie Dyzmas – umierający łotr na krzyżu obok Pana Jezusa, zwrócił się do niego z ufnością w ostatnim momencie swego życia i usłyszał błogie zapewnienie: „Dziś ze mną będziesz w raju”.
(…) „Przeklęty mąż, który pokłada nadzieję w człowieku i który w ciele upatruje swą siłę, a od Pana odwraca swe serce. Jest on podobny do dzikiego krzaka na stepie, nie dostrzega, gdy przychodzi szczęście…” (Jr 17, 5−6). Oto obraz świata dzisiejszego, tak bardzo ufającego sobie, swojej mądrości, swojej sile i swoim wynalazkom, które zamiast go uszczęśliwić wywołują u niego obawę samozniszczenia. Niewątpliwie, wynalazki są rzeczą dobrą i zgodną z wolą Boga, który, powiedział: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną” (Rdz 1, 28), ale nie wolno ufać wyłącznie swemu rozumowi, zapominając o Stwórcy i należnej mu czci, i ufności.
Ufność można przyrównać do wiszącego z nieba łańcucha, do którego przyczepiamy nasze dusze. Ręka Boża podnosi ten łańcuch w górę i porywa tych, którzy się go mocno trzymają. (…) Chwyćmy się więc tego łańcucha w czasie modlitwy, jak ów ślepy z Jerycha, który siedząc przy drodze usilnie wołał: „Jezusie, Synu Dawida, zmiłuj się nade mną”.
Ufajmy Bogu w potrzebach doczesnych i wiecznych, w cierpieniach, niebezpieczeństwach i opuszczeniach. Ufajmy nawet wówczas, gdy nam się zdaje, że nas Bóg opuścił, gdy nam odmawia swych pociech, gdy nie wysłuchuje nas, gdy przygniata nas ciężkim krzyżem. Wówczas trzeba ufać Bogu najwięcej, bo to jest czas próby, czas doświadczenia, przez które musi przejść każda dusza.
Duchu Święty, daj mi łaskę ufności niezachwianej ze względu na zasługi Pana Jezusa, a bojaźliwej ze względu na moją słabość.

Gdy ubóstwo zakołacze do mego domu: JEZU, UFAM TOBIE
Gdy nawiedzi mnie choroba, albo dotknie kalectwo: JEZU, UFAM TOBIE
Gdy świat mnie odepchnie i nienawiścią ścigać będzie: JEZU, UFAM TOBIE
Gdy czarna potwarz mnie skala i przesyci goryczą: JEZU, UFAM TOBIE
Kiedy opuszczą mnie przyjaciele i ranić mnie będą mową i czynem: JEZU, UFAM TOBIE.

Duchu miłości i miłosierdzia, bądź mi ucieczką, słodkim pocieszeniem, błogą nadzieją, bym w najtrudniejszych okolicznościach życia mojego nigdy nie przestawał Ci ufać!”.

MODLITWA DROGĄ DO MIŁOSIERDZIA BOŻEGO

„Bóg w nieskończonym swym Miłosierdziu przygotował każdemu z nas liczne łaski cnoty wlane, dary, owoce i błogosławieństwa, ale do otrzymania ich potrzeba z naszej strony modlitwy, w której wyrażamy chęć otrzymania tych niezliczonych przejawów miłosierdzia Bożego. Wbrew naszej chęci, nawet Bóg nie udziela łask swoich.
(…) Z dwóch łotrów na krzyżu jeden się modli i idzie do nieba, a drugi bluźni i ginie. (…) Modlitwa jest konieczna dla wszystkich: grzeszników i sprawiedliwych. Bez modlitwy grzesznicy nie zerwą kajdan swych zastarzałych nałogów i nie otrzymają miłosierdzia Bożego. Bez modlitwy sprawiedliwi nie postąpią na drodze cnoty i nie utrzymają się długo na jej wyżynach, lecz padną niebawem zwyciężeni pokusą.
(…) Bóg pozostaje zawsze Panem na tronie, a człowiek pozostaje za­wsze stworzeniem u stóp Jego tronu. Tam miejsce człowieka i tam, klęcząc, nabiera on dopiero prawdziwej wartości i radości: „Proście, a otrzymacie, aby radość wasza była pełna” (J 16,24). (…) Jaki to bezmiar Miłosierdzia swojego obiecuje tym, którzy się będą modlić. Nie tylko otrzymają to, o co proszą, ale jeszcze w tym życiu pełnia radości będzie ich udziałem.
Czy tylko my sami się modlimy? (…) Duch Święty jest sprawcą naszego uświęcenia, w którym modlitwa tak ważną odgrywa rolę, to modlitwa ta musi w szczególniejszy sposób od Niego zależeć: „Nikt też nie może powiedzieć bez pomocy Ducha Świętego: Panem jest Jezus” (1 Kor 12,3). On ukazuje nam jej wzniosłość, konieczność i potęgę, wlewając zarazem pewną tęsknotę za nią. Inaczej mówiąc, On daje ducha modlitwy, który jest jednym z najkonieczniejszych warunków jej skuteczności.
(…) On przenika głębie serc naszych i wie najlepiej, czego nam potrzeba do zbawienia. On podsuwa nam to właśnie, o co mamy się modlić i co prowadzi nas do doskonałości. On uczy nas również dobrego sposobu modlitwy napełniając nas pobożnością, gorliwością, ufnością i wytrwałością.
(…) Oto jak ścisła jest łączność Ducha Świętego z modlitwą, która jest drogą do miłosierdzia Bożego, a zarazem i sama w skuteczności swojej – dziełem tegoż Miłosierdzia. (…) Modlić się i otrzymać miłosierdzie to jest to samo, co posiadać Serce Boga i zbawienie duszy.
(…) Trzeba się modlić z prostotą, przedstawić się takim, jakim jesteś, ze zdolnościami i środkami, jakich ci Bóg udzielił. (…) Trzeba nadto mieć talent wynalazczy w modlitwie, czerpać ją z duszy, z głębi serca podniesionego do stanu nadprzyrodzonego. (…) Nie wiem jakiej pysze należy przypisać, że modlący sądzi o jakości modlitwy według czynionych przez niego wysiłków nadzwyczajnych. Przecież do tego sami z siebie nie jesteśmy zdolni, gdyż Duch Święty, Duch Jezusa Chrystusa wspiera nieudolność naszą i modli się w nas wzdychaniem niewymownym. Jeżeli modlitwa od Niego pochodzi, z serca, przebija niebiosa i wszystko otrzymuje.
„Zawsze powinni się modlić i nie ustawać” (Łk 18,1).
Trwać na modlitwie (…) nie krępować siebie książkami do nabożeństwa, a raczej modlić się duchem wiary, z poddaniem się woli Bożej, wielbiąc Jego istotę, Jego piękno, Jego wielkość i dobroć – oto co nie ulega złudzeniu. (…) Nie zawsze możemy mieć nowe myśli, ale zawsze możemy zwracać ku Bogu swe uczucia, w których łączą się wszystkie władze duszy. Dzięki takim modlitwom święci tworzyli dzieła wielkie, przebiegali świat cały i zamieniali pracę w modlitwę”.

„Całe dzieje ludzkości są wytyczone wysiłkami Boga,
aby nawiązać rozmowę z człowiekiem.
(…) Jeśli przestaniesz mówić do Boga [modlić się]
nie spotkasz Jezusa i nie usłyszysz Go mówiącego do ciebie”
(„Dziennik” ks. Sopoćki).

DUCH WIARY

„Dodaj nam wiary” (Łk 17,5).
Tak Apostołowie prosili Zbawiciela o pomnożenie w nich wiary, rozumiejąc, że wiara jest łaską, darem Bożego miłosierdzia, którego sami z siebie nie są godni i dlatego pokornie proszą o ten dar jako o największe dobrodziejstwo. Zbawiciel odpowiedział: „Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście tej morwie: Wyrwij się z korzeniem i przesadź się w morze, a byłaby wam posłuszna” (Łk 17,6). Tu Chrystus mówi o potędze wiary, aby zachęcić uczniów do jej pragnienia i prośby o nią.
(…) Wiara jest to uznanie za prawdę, co Bóg nam objawił i przez Kościół podał do wierzenia, jest to hołd, jaki nasz rozum składa bez zastrzeżeń prawdomówności Boga (…) „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przeze Mnie” (J 14,6). Przyjmując to świadectwo Chrystusa i poddając swój rozum słowom Jego, wykonujemy akt wiary, który często powtarzany wyrabia ducha wiary. Aby się z Boga narodzić i być dzieckiem Boga, trzeba uwierzyć i przyjąć Chrystusa.
(…) Wiara wynosi duszę ponad cały świat przyrodzony i daje nam zwycięstwo nad światem oraz wprowadza w sferę, do której oczy świata nie sięgają. „…wasze życie jest ukryte z Chrystusem w Bogu” (Kol 3,3).
(…) Życie łaski otrzymane na chrzcie jest ziarnem, z którego ma wy­rosnąć świętość chrześcijanina, gdyż wiara jest fundamentem i korzeniem. Jak drzewo czerpie swa siłę z korzeni, tak życie chrześcijanina z wiary: ona jest nieodzownym warunkiem wszelkiego życia, wszelkiego postępu duchowego i szczytu doskonałości. (…) Gdy żyjemy z wiary, gdy ona jest korzeniem i źródłem całej naszej działalności, wtedy życie nabiera mocy i stałości mimo trudności z zewnątrz i z wewnątrz, mimo ciemności, przeciwności i pokus. Wówczas bowiem oceniamy wszystko jak Bóg ocenia, uczestniczymy w niezmienności – stałości Boga.
Rozwijajmy i wzmacniajmy wiarę przez odpowiednie akty nie tylko podczas ćwiczeń duchownych, ale i podczas zwyczajnych zajęć. Patrzmy na wszystko okiem wiary, a unikniemy szablonu, który jest jednym z największych niebezpieczeństw w naszym życiu. Przenikajmy wiarą najdrobniejsze nasze czynności, codziennie od poranka do nocy, a im bardziej postąpimy w wierze, im ona będzie mocniejsza, żarliwsza i bardziej czynna, tym bardziej obfitować będziemy w radość i pokój, gdyż wobec rozszerzenia się nowych horyzontów, będzie się wzmacniać nadzieja nasza i potęgować miłość Boga i bliźniego”.

UCZYNKI MIŁOSIERDZIA

CNOTA MIŁOSIERDZIA
– OBOWIĄZEK PEŁNIENIA MIŁOSIERNYCH UCZYNKÓW

„Cnota miłosierdzia jest spójnią braterstwa wśród ludzi, matką czujną, która wszystkich, co cierpią, ratuje i pociesza; jest obrazem Opatrzności Bożej, bo ma oko otwarte na potrzeby każdego; jest przede wszystkim obrazem miłosierdzia Bożego, jak powiedział Zbawiciel: „Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny” (Łk 6,36).
Powinniśmy zrozumieć, że cnota ta nie jest nam tylko doradzana, ale jest ścisłym obowiązkiem każdego chrześcijanina. Wielu ludzi ma błędne pojęcie o cnocie miłosierdzia; myślą oni, że pełniąc uczynki miłosierne czynią tylko łaskę i ofiarę, która zależy od woli i dobrego serca naszego. Tymczasem jest zupełnie inaczej.
Cnota miłosierdzia nie jest tylko radą, do której można się stosować lub jej zaniechać bez grzechu; jest ona prawem ścisłym i obowiązkiem. Od jego speł­nienia nikt się usunąć nie może. Wynika to z Pisma Świętego, z głosu rozumu i ze stosunku naszego braterstwa. Już w Starym Testamencie ta cnota ściśle obowiązywała wszystkich. Czytamy w księgach Mojżesza: „Ubogiego bowiem nie zabraknie w tym kraju, dlatego ja nakazuję: Otwórz szczodrze rękę swemu bratu uciśnionemu lub ubogiemu w twojej ziemi” (Pwt 15,11).
(…) Jeszcze w wyższym stopniu obowiązek miłosierdzia nakłada na nas Zbawiciel. Opisując Sąd Ostateczny wkłada w usta sędziego taki wyrok: „Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom” (Mt 25,41).
(…) Jako jedyny powód wymienia brak uczynków miłosiernych względem bliźnich: „Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie; byłem nagi, a nie przyodzialiście Mnie; byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście Mnie… Zaprawdę powiadam wam, czegokolwiek nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, Mnie nie uczyniliście” (Mt 25, 42−45).
Po tych słowach Pana Jezusa chyba nie trzeba dowodzić, że cnota miłosierdzia jest ścisłym obowiązkiem, albowiem Bóg sprawiedliwy karać nie może za to, co nie jest nakazane. (…) Niezliczone urywki Pisma Świętego mówią o nagrodzie doczesnej za miłosierdzie okazywane bliźnim. „Pożycza samemu Panu – kto dla biednych życzliwy, za dobrodziejstwo On mu nagrodzi” (Prz 19, 17). (…) o wiele większe błogosławieństwo i łaski przyrzeka Pan Jezus miłosiernym: „Dawajcie, a będzie wam dane (…) Odmierzą wam bowiem taką miarą, jaką wy mierzycie” (Łk 6, 38).
(…) Zapłata miłosierdzia nie kończy się na rzeczach doczesnych. Stokroć cenniejsze są dobra duchowe, jakimi Bóg nagradza tę cnotę, a zamykają się one wszystkie w jednym słowie: przebaczenie i łaska u Boga. Jest to największe dobro, najcenniejszy skarb, najdroższa perła, którą odnaleźć można łatwo, praktykując cnotę miłosierdzia względem bliźnich.
Jeśli kto miał nieszczęście osłabić w sobie wiarę i błąka się w życiu jak ślepy, niech będzie miłosierny, a na tej drodze odnajdzie niewątpliwie utracone światło niebieskie. Jeśli kto znowu jeszcze nie zdążył dojść do poznania miłosierdzia Bożego i dlatego nie może go naśladować, niech zacznie od praktyki miłosierdzia względem bliźnich, a na pewno ziszczą się nad nim słowa Zbawiciela: „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią” (Mat 5, 7).
(…) Cnota miłosierdzia uprasza nam łaski i światło, oczyszcza nas z grzechów, kierując nas do Sakramentu Pokuty, wybawia duszę od śmierci czyli potępienia wiecznego, jak powiada Pismo Święte: „Jałmużna bowiem jest wspaniałym darem dla tych, którzy ją dają przed obliczem Najwyższego” (Tb 4, 11).
(…) Aby za uczynki miłosierne otrzymać nagrodę wieczną, muszą one odpowiadać pewnym warunkom, a mianowicie: trzeba je spełniać w czystej intencji, chętnie, nieustannie i bez względu na osoby, którym je wyświadczamy.

(…) Jaki to wielki zaszczyt zastępować Boga na ziemi w świadczeniu Jego miłosierdzia i wyprowadzaniu braci naszych z nędzy oraz w usuwaniu ich braków fizycznych lub moralnych!
(…) Jakie to dla nas szczęście, że Bóg w tak łatwy sposób pozwala nam odpokutować za grzechy nasze i wysłużyć sobie nagrodę wieczną!”

„Świętość nie jest przywilejem garstki wybranych,
ale wszystkich bez wyjątku – największych grzeszników”
(„Dziennik” ks. Sopoćko).

 

www.faustyna.eu 

 

********

15 lutego
Święty Klaudiusz de la Colombiere, prezbiter

Święty Klaudiusz de la Colombiere Klaudiusz urodził się 2 lutego 1641 r. we Francji. Kształcił się i przebywał w kolegium jezuickim w Lyonie. Kiedy miał lat 18, wstąpił do Towarzystwa Jezusowego. Po nowicjacie odbył tam także kurs filozofii, po którym według ówczesnego zwyczaju w zakonie wykładał jako kleryk w miejscowym kolegium gramatykę i literaturę. Studia teologiczne odbył w Paryżu w latach 1666-1670, pełniąc równocześnie funkcję korepetytora i wychowawcy synów ministra finansów we Francji, słynnego Colberga. Zaraz po święceniach kapłańskich przełożeni powierzyli Klaudiuszowi odpowiedzialny obowiązek kaznodziei w Lyonie. Zyskał sławę jako mówca i wychowawca. Równocześnie był spowiednikiem konwiktorów i profesorem retoryki. W roku 1674 odbył tak zwaną trzecią probację, czyli próbę, po której został wyznaczony na superiora, czyli przełożonego domu jezuickiego w Paray-le-Monial. Miał wówczas 33 lata. Równocześnie pełnił obowiązki zwyczajnego spowiednika w pobliskim klasztorze sióstr wizytek. Tu właśnie zetknął się ze św. Małgorzatą Marią Alacoque, apostołką kultu Najświętszego Serca Jezusowego.
W owym czasie we Francji żarliwie głosił nabożeństwo do Najświętszego Serca Jezusowego św. Jan Eudes (1601-1680). Jakby na potwierdzenie woli nieba, że Panu Bogu nader miłe jest to nabożeństwo, w tym samym czasie w klasztorze w Paray-le-Monial św. Małgorzata miała serię objawień Pana Jezusa, polecającego jej, by ze wszystkich swoich sił i możliwości popierała to nabożeństwo. Co więcej, Pan Jezus wyznaczał nawet formy tego nabożeństwa, dzisiaj powszechnie przyjęte. Święta przeżywała bolesną rozterkę, gdyż zamknięta w klauzurze miała niewielkie możliwości, by wypełnić wolę Chrystusa, wypowiadaną tak zdecydowanie i jasno. W klasztorze zaś jej widzenia traktowano ze zrozumiałą rezerwą. Zjawienie się więc Klaudiusza w charakterze kierownika duchowego sióstr było w tej sytuacji wydarzeniem opatrznościowym. Po pilnym zbadaniu całej sprawy uspokoił on i utwierdził w dobrym przekonaniu najpierw samą Świętą, a potem klasztor – przełożoną i siostry. Bezzwłocznie sam się także poświęcił Bożemu Sercu 21 czerwca 1675 roku, w dzień po oktawie Bożego Ciała, który to piątek sam Pan Jezus wybrał na obchodzenie święta swojego Najświętszego Serca.
Pod koniec września 1676 roku o. Klaudiusz został mianowany przez przełożonych kaznodzieją i spowiednikiem księżnej Yorku, Marii Beatrycze d’Este, przyszłej królowej Anglii. Musiał więc opuścić rodzinną Francję. Na nowym miejscu, w nowej ojczyźnie, Klaudiusz szerzył nabożeństwo do Serca Pana Jezusa słowem i piórem. Przekonał także księżnę, która odtąd stała się gorącą propagatorką tego nabożeństwa. W przyszłości to ona właśnie będzie gorliwie zabiegać u papieża Innocentego XII, by to nabożeństwo zatwierdził.
Księżnę jako katoliczkę i jej dwór inwigilowano. Ponieważ Klaudiusz nawrócił księcia Yorku i kilku anglikanów, został wtrącony w 1679 r. do lochów więzienia Kings Bench. Po pięciu tygodniach aresztu, gdzie zapadł na nieuleczalną chorobę, został zwolniony z więzienia i skazany na banicję. Dla poratowania zdrowia został wysłany do Paray-le-Monial (1681), gdzie zmarł 15 lutego 1682 r. Jego relikwie spoczywają w tamtejszym kościele jezuitów. Pisma Klaudiusza zebrano i wydano w dwa lata po jego śmierci w 4 tomach. Najcenniejszym jest jego dziennik osobisty. Aktu beatyfikacji o. Klaudiusza dokonał papież Pius XI w 1929 roku. Kanonizował go św. Jan Paweł II w roku 1992.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/02-15a.php3

Klaudiusz de la Colombière (św.): Jezus, prawdziwy Przyjaciel

 

O Jezu!
Ty jesteś moim prawdziwym Przyjacielem,
moim jedynym Przyjacielem.
Ty uczestniczysz we wszystkich moich niepowodzeniach –
Bierzesz je na siebie,
Ty wiesz jak obrócić je w błogosławieństwa.
Słuchasz mnie z największą dobrocią,
kiedy powierzam Tobie wszystkie moje kłopoty
i zawsze masz coś na uleczenie moich ran.

Odnajduję Cię o każdej porze dnia czy nocy,
gdyż znajduję Cię we wszystkim co tylko może się zdarzyć.
Ty nigdy mnie nie opuszczasz.
Gdybym zmienił miejsce mojego zamieszkania,
znajdę Cię dokądkolwiek się udam.

Nigdy nie nużysz się słuchaniem mnie.
Nigdy nie męczy Cię świadczenie mi dobra.
Jestem pewny Twojej dla mnie miłości –
gdybym tylko Cię kochał.
Moje ziemskie dobra nie mają dla Ciebie żadnej wartości,
a użyczając mi Swoich nigdy nie stajesz się uboższy.

Jakkolwiek nędzny mógłbym być,
nikt znakomitszy, bardziej inteligentny, a nawet świętszy,
nie może stanąć między Tobą a mną
i pozbawić mnie Twojej przyjaźni.
Nawet śmierć, która oddziela nas od wszystkich innych przyjaciół,
na zawsze połączy mnie z Tobą.

Wszystkie upokorzenia towarzyszące podeszłemu wiekowi
albo utrata honoru,
nigdy nie oddzielą Cię ode mnie;
Przeciwnie, nigdy nie cieszyłbym się Tobą pełniej,
a Ty nigdy nie byłbyś bliżej mnie, jak wtedy,
gdy wszystko wydawałoby się sprzysięgać przeciw mnie
i odbierać mi odwagę.

Ty znosisz wszystkie moje błędy z niewyczerpaną cierpliwością.
Nawet mój brak wierności i moja niewdzięczność
nie ranią Cię w takim stopniu,
żebyś nie chciał przyjąć mnie z powrotem,
gdy wracam do Ciebie.

O Jezu, podaruj mi tę łaskę, żebym mógł umrzeć uwielbiając Cię,
żebym mógł umrzeć kochając Cię
i żebym mógł umrzeć dla Twojej miłości.
Amen.

*******

Św. Klaudiusz de la Colombiere

“Ci, którzy są w czyśćcu są pewni, że już nigdy nie sprzeciwią się woli Bożej i zamiast skarżyć się na rygor, chwalą sprawiedliwość i cierpliwie oczekują, aż zostanie ona w pełni wypełniona”.

Klaudiusz de la Colombière (św.): To co czyni godnym pochwały nasze czyny…

To co czyni godnym pochwały nasze czyny, to nie trudności, na które napotykamy w działaniu, ile miłość, która nas do działania popycha.

http://www.skarbykosciola.pl/mysli-i-slowa/klaudiusz-de-la-colombiere-sw-to-co-czyni-godnym-pochwaly-nasze-czyny/

Z encykliki Piusa XII „Haurietis Aquas” Kult Najświętszego Serca Pana Jezusa

Data: 15 czerwca 2012
Z encykliki Piusa XII „Haurietis Aquas”
Kult Najświętszego Serca Pana Jezusa
 Chcielibyśmy teraz, Czcigodni Bracia, przedstawić główne zarysy tego kultu, jego istotę, bogactwa łask, które przynosi, i jak ten kult wynika z nauki objawionej, jako swego pierwszorzędnego źródła. Dotychczasowe wywody, naświetlone Ewangelią, jak ufamy, wykazały, że kult Najświętszego Serca Jezusa jest zasadniczo kultem Wcielonego Słowa Bożego, kultem Bożej i ludzkiej miłości Jezusa, tej miłości, którą Ojciec i Duch święty żywią ku ludziom grzesznym. Uczy bowiem Doktor Anielski, że to miłość Trójcy Najświętszej jest źródłom odkupienia ludzi, to ona wpływa na ludzką wolę Jezusa i Jego Serce, skłania do przelania krwi, by nas z niewoli grzechów wybawić. „Muszę być chrztem ochrzczony i jakoż jestem uciśniony dopóki się to nie spełni .
Jesteśmy przekonani, że nasz kult dla miłości Bożej i miłości Serca Jezusa dla człowieka okazywany zranionemu Sercu Ukrzyżowanego, nigdy nie był zupełnie obcy pobożności wiernych, z tym naturalnie zastrzeżeniem, że ten kult jasno się uwyraźnił i rozszerzył dopiero w czasach niedawno minionych gdy Bóg tę tajemnicę objawił niektórym synom swoim, obdarowanym obfitością darów i łask Bożych i których wybrał na zwiastunów i głosicieli tego kultu. W żadnym okresie dziejów nie brakło w Kościele ludzi Bogu poświęconych, którzy idąc za przykładem Matki Bożej, Apostołów i wybitnych Ojców Kościoła, głosili i praktykowali kult adoracji, dziękczynienia i miłości dla Judzkiej natury Chrystusa, zwłaszcza dla Jego Ran, które zadano ciału cierpiącemu mękę dla naszego zbawienia.
Jakże nie uznać, że słowa „Pan mój i Bóg mój!” wypowiedziane przez Apostola Tomasza, które niewiernego zmieniły w wierzącego, zawierają w sobie wyznanie wiary, adorację miłość, która od zranionej ludzkiej natury Zbawiciela wznosi się aż do majestatu Bożej osoby?! Chociaż Serce zranionego Jezusa zawsze ludzi silniej skłaniało do uczczenia jego nieskończonej miłości dla rodzaju ludzkiego, – chociaż do chrześcijan z każdego okresu dziejów odnosiły się poniekąd prorocze słowa Zachariasza, zastosowane przez Ewangelistę do Ukrzyżowanego: „Zobaczą, kogo przebodli”, to jednak trzeba przyznać, że kult specjalny do Serca Jezusowego, jako obrazu ludzkiej i boskiej miłości Słowa Wcielonego, rozwijał się powoli i stopniowo.


Kult Najświętszego Serca Jezusa w wiekach średnich i następnych

Gdy jednak zechcemy prześledzić ważniejsze okresy tego kultu w histerii pobożności chrześcijańskiej, trzeba najpierw wspomnieć niektóre nazwiska osób, które można by uważać za poprzedników tego kultu. W formie prywatnej, ale w stopniu coraz wyższym i szerszym rozwijał się ten kult w łonie niektórych instytutów zakonnych. Podamy dla przykładu, że dla ustalenia tego kultu i jego rozwoju dobrze zasłużyli się świeci; Bonawentura, Albert Wielki, Gertruda, Katarzyna Sieneńska, bł. Henryk Suso, Piotr Kanizy, Franciszek Salezy, Jan Eudes.
Ten ostatni był autorem pierwszego officium liturgicznego ku czci Najświętszego Serca Jezusa. Na prośby biskupów francuskich pierwsze święto ku czci Najświętszego Serca Jezusa było dozwolone i obchodzone 20 października 1672 roku. Szczególne miejsce wśród promotorów tego najwznioślejszego kultu zajmuje św. Małgorzata Maria Alacoque. Przy pomocy swego duchowego przewodnika, bł. Klaudiusza de la Colombiere, przez wytrwałe i wspaniałe swoje wysiłki osiągnęła to, że kult przybrał pewne określone formy i rozwijał się dobrze wśród entuzjazmu wiernych, że wśród innych form pobożności odznaczał się i wyróżniał duchem miłości i wynagrodzenia. Wystarczy krótkie wspomnienie owych czasów, byśmy należycie zrozumieli, że swój niezwykły rozwój kult ten zawdzięczał temu, że zgadzał się doskonale z istotą chrześcijańskiej religii, religii miłości. Nałoży więc stwierdzić, że kult ten nie stąd wziął początek, że przez Boga był prywatnie objawiony, że nagle zjawił się w Kościele, ale ten kult wyrósł z wiary żywotnej i z gorliwej pobożności, a rozszerzali go ludzie obdarzeni łaskami, mający cześć dla Zbawiciela i dla jego chwalebnych ran, osoby, które w sposób wymowny przekonywały umysły i porywały serca dla tego kultu. Objawienia św. Małgorzaty Marii, jak wiemy, nie przyniosły żadnych nowych objawień, nie dodały nowych treści dla nauki katolickiej. Główna ich myśl polega na tym, że Chrystus Pan, okazując swe serce w sposób niezwykły i wyjątkowy, chciał wezwać umysły ludzi do rozważania i czczenia tajemnicy miłości, okazanej ludzkości przez Boga miłosiernego. Przez to szczególniejsze objawienie Chrystus w słowach wyraźnych, kilka razy powtórzonych, wskazał na Serce swoje, jako na symbol, któryby zachęcił ludzi do poznania i uznania swej miłości. Zarazem JEZUS uczynił to Serce jakby znakiem i poręczeniem miłosierdzia i łaski dla Kościoła w naszych czasach.


Aprobata papieska – święto ku czci Najświętszego Serca Jezusa

To, że ten kult wynika z zasad nauki chrześcijańskiej, udowadnia się także tym, ze Stolica Apostolska wcześniej zatwierdziła uroczystość liturgiczną, niż pisma św. Małgorzaty Marii. Nie pod wpływem prywatnego objawienia, ale na prośby wiernych, na wniosek Kongregacji Rytów, ukazał się dnia 25 stycznia 1765 r. dekret Kongregacji Rytów, zatwierdzony dn. 6 lutego tegoż roku przez Papieża Klemensa VIII, udzielający pozwolenia Biskupem Polskim i Rzymskiemu Arcybractwu Serca Jezusowego na celebrowanie uroczystego święta ku czci Najświętszego Serca Jezusa. Aktem tym Stolica Apostolska wyraziła życzenie, żeby kult już istniejący i kwitnący rozwijał się jeszcze więcej w tym celu, by „ożywić symbolicznie wspomnienie miłości Bożej”, która sprawiła, że Zbawiciel nasz złożył ofiarę wynagradzającą za grzechy ludzkie.
Po tej pierwszej aprobacie udzielonej w formie przywileju i w pewnych granicach, nastąpiła druga dopiero o wiek później, już o wiele donioślejsza, w formie więcej uroczystej. Mówić chcemy tu o przedtem wspomnianym dekrecie św. Kongregacji Rytów z dnia 23 sierpnia 1856 roku. Poprzednik nasz, Papież Pius IX w odpowiedzi na liczne prośby i życzenia Biskupów Francji i całego prawie świata, rozszerzył uroczystość ku czci Najświętszego Serca Jezusa na cały świat i przepisał dla niej godne formy liturgiczne. Zdarzenie to zasługuje na wieczną pamięć wiernych, albowiem, jak czytamy w liturgii tejże uroczystości, „odtąd kult Najświętszego Serca Jezusa jako rzeka wezbrana, usunąwszy wszelkie zapory, rozlał się na cały świat”.
Z tego, cośmy dotąd jasno wyłożyli, wynika, że wierni powinni czerpać znajomość kultu z Pisma świętego, Tradycji, Liturgii świętej, w nich odkrywać czyste źródła tego kultu, jeśli chcą wniknąć w jego istotę, stamtąd w pobożnym rozmyślaniu czerpać pożywne owoce i wzrost swej gorliwości religijnej. Gdy wierni lepiej poznają ten kult i przy jego pomocy dążyć będą do wyższych celów, wtedy na pewno dojdą do słodkiej znajomości miłości Chrystusa, która stanowi istotę życia chrześcijańskiego, jak o tym na podstawie osobistego doświadczenia mówi Apostoł: „Z tej przyczyny zginam kolana przed Ojcem Pana naszego Jezusa Chrystusa… aby dał wam według bogactw chwały swojej, a za sprawą Ducha Jego, wzmocnić się potężnie i wzrastać we wewnętrznego człowieka, aby przez wiarę Chrystus zamieszkał w sercach waszych, a wy umocnieni i ugruntowani w miłości, byście mogli pojąć, jak miłość Chrystusa przewyższa wszelką wiedzę i byli napełnieni całą pełnością Bożą”. Serce Jezusa jest najwspanialszym obrazem, obejmującym wszystką pełnię Boga, pełnię miłosierdzia, właściwą Nowemu Zakonowi, w którym „okazała się dobroć i łaskawość Boga”, albowiem „nie posłał Bóg Syna swego na świat, aby świat sądził, ale by świat był zbawiony przez niego”.


Charakter duchowy kultu Najświętszego Serca Jezusowego

Było to stałym przekonaniem Kościoła, nauczyciela prawdy, od chwili, gdy tylko ukazały się pierwsze urzędowa wypowiedzi Kościoła w sprawie kultu Najświętszego Serca Jezusa, że zasadnicza współczynniki tego kultu, akty miłości i wynagrodzenia dla wyrażenia naszej czci dla nieskończonej miłości Boga dla człowieka, wcale nie są zakażone cielesnością czy zabobonami, ale że ten kult jest taką formą pobożności, w której doskonale objawia się religia prawdziwa, duchowa, zapowiedziana przez Boskiego Zbawiciela w rozmowie ze Samarytanką: „Nadchodzi godzina i już nadeszła, że prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w duchu i w prawdzie. Bo i Ojciec takich szuka czcicieli. Duchem jest Bóg, a ci którzy go czczą, winni mu oddawać cześć w duchu i w prawdzie”.
Nie godzi się mówić, że kontemplacja fizycznego Serca Jezusa przeszkadza w dojściu do intymnej miłości Boga i hamuje dusze w podchodzeniu do cnót najwyższych. Kościół odrzuca taką fałszywą naukę mistyczną i przez usta Poprzednika Naszego, Innocentego XI potępia fałszywe poglądy: „Dusze będące na drogach życia wewnętrznego, nie powinny spełniać aktów miłości do Dziewicy Najświętszej, do Świętych, do człowieczeństwa Chrystusa, gdyż skoro to są przedmioty zmysłowe, taka też jest miłość do nich, bo sam Bóg chce zająć miłość naszą i ją posiadać”.
Kto by tak myślał, ten widocznie uważałby, że symbolizm Serca Jezusowego nie rozciąga się poza oznaczenie miłości zmysłowej, i że wobec tego nie może stanowić nowego fundamentu w kulcie latrii, zastrzeżonym jedynie dla tego, co jest istotnie Boskie. Otóż takie pojmowanie symbolicznej wartości świętych obrazów osądzi każdy jako całkowicie fałszywe, gdyż niesłusznie zważa ich znaczenie trascendentne. Teologowie katoliccy, z Tomaszem św. razem, uczą: „Nie okazujemy kultu religijnego obrażeni, jako samym w sobie, jako rzeczom, ale jako obrazom, prowadzącym nas do Boga Wcielonego. Nasza postawa duchowa wobec obrazów nie zatrzymuje się na obrazach samych, ale idzie ku temu, czyj jest obraz, kogo obraz przedstawia. Dlatego kult religijny dla obrazów Chrystusa nie wypacza kultu latrii, ani nie psuje cnoty religijności”. Kult odnosi się do samej osoby Słowa Wcielonego jako do celu bez względu na to, czy to będzie kult obrazów, relikwii, pamiątek narzędzi Męki Chrystusa, czy też jakaś rzecz przewyższająca wszystko swoją wymowną wartością, to jest zranione Serce Jezusa Ukrzyżowanego.
Tak więc od rzeczy cielesnej, jaką jest Serce Chrystusa, od jego naturalnego symbolicznego znaczenia możemy wznieść się do kontemplacji jego miłości, widocznej dla zmysłów naszych. Możemy, nawet powinniśmy postąpić wyżej, do adorowania i rozważania miłości wlanej, aż wreszcie wstępując jeszcze wyżej, wznieść się do rozmyślania i adorowania miłości Bożej Słowa Wcielonego, Wierzymy przecież, że w Osobie Chrystusa łączą się natura ludzka i Boża, i na tej podstawie możemy wyobrazić sobie te najściślejsze węzły, jakie istnieją pomiędzy zmysłową miłością fizycznego Serca Jezusa i podwójną miłością duchową, ludzką i Bożą. Te miłości obie nie tylko istnieją razem w świętej Osobie Boskiego Zbawiciela, ale łączą się także pomiędzy sobą, miłość ludzka zmysłowa poddana jest miłości Bożej i mają analogiczne podobieństwo do miłości pierwszej. Nie twierdzimy tu jednak, że w Sercu Jezusa istnieje i adorowany jest obraz formalny, jak się to mówi, czyli znak doskonały i absolutny jego miłości Bożej, bo przecież najgłębsza istota tej miłości nigdy nie może być adekwatnie przedstawiona żadnym stworzonym obrazem. Chrześcijanin adorujący Serce Jezusa, adoruje wraz z Kościołem znak i ślad miłości Bożej, która aż tak daleko się posunęła, że Sercem Słowa Wcielonego umiłowała rodzaj ludzki, obciążony wielu grzechami.
Jest więc konieczne, żeby w tym dziale teologii wymagającym subtelności i roztropności, każdy uznawał prawdę naturalnego symbolu złączenia Serca Jezusa fizycznego z Osobą Słowa. Ta prawda opiera się na podstawie nauki o unii hipostatycznej. Kto by nie uznawał tej prawdy, odnowi stare fałszywe opinie, nieraz już przez Kościół odrzucone, a sprzeciwiające się jedności osoby w Chrystusie z tym, że każda natura zostaje odrębna i cała w sobie.
Ustaliwszy tę fundamentalną prawdę, zrozumiemy lepiej, że Serce Jezusa jest sercem Osoby Bożej, to jest Słowa Wcielonego, że niejako naocznie przedstawia całą miłość Boga do nas. Dlatego kult Najświętszego Serca Jezusa godzien jest być uważany jako wyznanie wiary chrześcijańskiej, jako wyznanie religii Chrystusa, Pośrednika pomiędzy Bogiem i człowiekiem. Do Serca Boga można dojść tylko przez Serce Jezusa, jak to sam Jezus powiedział: „Ja jestem Droga, Prawda, Życie – nikt nie przychodzi do Boga, jeno przeze mnie”.
Zrozumiemy więc łatwo, że kult Najświętszego Serca Jezusa w swej istocie jest kultem miłości, którą nas Bóg umiłował, jest również praktycznym wykonaniem tej miłości, którą żywimy dla Boga i ludzi. Albo użyjemy innych słów: ten kult ma jako przedmiot miłość Boga dla nas, Boga, którego adorujemy, któremu dziękujemy, którego naśladujemy. Celem tego kultu jest to, by miłość łącząca nas z Bogiem i ludźmi, wzrastała w nas i doskonaliła się, byśmy coraz usilniej każdego dnia wykonywali przykazanie „nowe”, zlecone przez Boskiego Nauczyciela apostołom, jako dziedzictwo, jako testament: „Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, jakom ja was umiłował”. Jest to przykazanie rzeczywiście „nowe”, właściwe tylko Jezusowi, jak o tym mówi Tomasz z Akwinu: „Różnica pomiędzy Starym i Nowym Testamentem jest krótko ujęta u Jeremiasza Proroka: dam domowi Izraela przymierze nowe”. To, że już w Starym Zakonie praktykowano to przykazanie z bojaźni i z miłości świętej, przypisać trzeba Nowemu Zakonowi, bo w St. Zakonie było to przykazanie nie jako jemu właściwe, ale jako przygotowanie Nowego Prawa”.

Fragment Encykliki Ojca Świętego Piusa XII „Haurietis Aquas” – o kulcie Najświętszego Serca Jezusa, ogłoszonej 15 maja 1956 r w setną rocznicę zatwierdzenia święta Najświętszego Serca Jezusowego w całym Kościele.

Za: opoka.org.pl

http://nspj.jezuici.pl/z-encykliki-piusa-xii-%E2%80%9Ehaurietis-aquas-kult-najswietszego-serca-pana-jezusa/

Historia kultu Najświętszego Serca Jezusa
 

     Kult Serca Jezusa jako symbolu bezwarunkowej Bożej miłości posiada głębokie korzenie biblijne.

Podstawy teologiczne

W Starym Testamencie wielokrotnie podejmowany jest temat miłości Boga do ludzi, temat współczucia, miłosierdzia, czy nawet – poprzez obrazy – temat miłości macierzyńskiej lub oblubieńczej. Nowy Testament, zwłaszcza. Ewangelie, pokazując całą gamę uczuć Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, podprowadzają nas do obcowania z Synem Bożym, który stał się najlepszym Przyjacielem, Lekarzem, wyrozumiałym Nauczycielem i wiernym Synem Ojca. Słowem – wzorem naszego dziecięcego obcowania z Bogiem.

W okresie patrystycznym uwagę Ojców przyciąga tajemnica zranionego boku Chrystusa (J 19, 34-37), który – według tradycji Orygenesa – pozwala głębiej poznać wewnętrzną tajemnicę Boga-Człowieka i zanurzyć się w Źródle sakramentów* Późniejsze średniowiecze skupia się na kontemplowaniu Męki Pańskiej, a Serce zranione ukazuje zamieszkującego w Nim Ojca. Pojawia się nurt wynagradzania Bogu za zniewagi grzechu poprzez łączenie osobistych cierpień z ofiarą miłości Jednorodzonego Syna Ojca. Szczególne pogłębienie zrozumienia wewnętrznych uczuć Serca Jezusa przyniosły Ćwiczenia Duchowne św. Ignacego Loyoli w XVI w. Natomiast tzw. “szkoła francuska” z kardynałem Berulle na czele, kładąc akcent na “wnętrze” serca, kontempluje “stany wewnętrzne” Słowa Wcielonego. W tej linii św. Jan Eudes wskazuje na miłość jako podstawowy stan przenikający wszelkie czyny Jezusa. Miłość Boża ucieleśniona w Sercu Jezusa staje się przedmiotem kultu, który w tym czasie (początek XVII w.) przybiera charakter kultu liturgicznego.

Nowy impuls apostolski wnoszą w jego rozwój objawienia Najświętszego Serca Pana Jezusa wizytce, Małgorzacie Marii Alacoque (1647-1690) w Paray le Monial, a zwłaszcza tak zwane “wielkie objawienie ” z 1675 r.

Małgorzata Maria Alacoque

Małgorzata Maria Alacoque urodziła się we francuskiej rodzinie szlacheckiej 22 lipca 1647 roku. W wieku 24 lat wstąpiła do klasztoru sióstr Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny (wizytek) w Paray le Monial. W klasztorze doświadczała wielu łask mistycznych. Objawienia, jakich dane jej było doznać, zapisała w “Pamiętniku duchowym”.

Wkrótce po okresie formacji powierzono jej funkcję mistrzyni nowicjuszek. Wyjątkową rolę w życiu św. Małgorzaty Marii odegrały cztery objawienia zwane wielkimi. Jezus ukazywał się jej już wcześniej, lecz w latach 1673-1675 czterokrotnie objawił się z zamiarem przybliżenia istoty kultu swego Serca. Zbawiciel życzył sobie, by czczono Jego Serce jako symbol nieskończonej miłości Boga do ludzi. Wyraził pragnienie, by siostra Małgorzata Maria upowszechniała nabożeństwo do Jego Serca. Jej zadanie polegało na uświadomieniu ludziom konieczności zadośćuczynienia i wynagradzania Jezusowi za nasze grzechy.

Do najważniejszego z objawień doszło 19 czerwca 1675 r., w oktawie Bożego Ciała. Św. Małgorzata Maria klęczała przed Najświętszym Sakramentem, kiedy ujrzała Pana Jezusa. Odsłonił On swe Serce i powiedział:

     “Oto Serce, które tak bardzo umiłowało ludzi, że niczego nie szczędziło, aż do wyczerpania i wyniszczenia się, by im dać dowody swej miłości. A w zamian od większości ludzi doznaję tylko niewdzięczności przez nieuszanowania i świętokradztwa, przez oziębłość i pogardę, z jaką się odnoszą do Mnie w tym Sakramencie miłości”.

Podczas tego objawienia Jezus zażądał, aby w pierwszy piątek po oktawie Bożego Ciała odbywała się szczególna uroczystość ku czci Jego Serca i aby w tym dniu przystępowano do Komunii św. oraz uroczyście wynagradzano zniewagi, jakich Serce Jezusowe doznaje od ludzi, zwłaszcza przez nieuszanowanie sakramentu Eucharystii. Za tymi słowami kryło się wezwanie do ustanowienia święta Serca Jezusowego i upowszechnienia kultu Serca Jezusa w całym Kościele. Św. Małgorzacie Marii przypadło w udziale zapoczątkowanie tego dzieła.

W atmosferze oświeceniowego deizmu, a także rozprzestrzeniającego się jansenizmu, wskazuje ona na miłość cielesnego Serca Jezusa symbolizującego jego posłannictwo miłosierdzia, męki, Tajemnicy Paschalnej, wzywającej do postawy wynagrodzenia za własne grzechy i obojętność świata. Ten temat znajduje rozwinięcie w aspekcie eucharystycznym: wynagradzającej Komunii świętej i adoracji związanej z tzw. Godziną Świętą – modlitwą adoracji w łączności z Jezusem przeżywającym trwogę Ogrójca. Prośbę Pana Jezusa o wprowadzenie święta Jego Serca w piątek po oktawie Bożego Ciała przekazuje święta swemu spowiednikowi, Klaudiuszowi de la Colombiere, który wraz ze współbraćmi jezuitami stopniowo przyczynia się do rozszerzenia kultu Najświętszego Serca, spopularyzowania jego form, a wreszcie do ustanowienia święta. Na przestrzeni XVIII, XIX i XX wieku wielu świętych przyczyniło się do pogłębienia rozumienia tego kultu i wiele zgromadzeń zakonnych noszących Jego imię rozwinęło różne aspekty “duchowości Najświętszego Serca”. Wśród nich – św. Magdalena Zofia Barat, która zjednoczyła ideę osobistego oddania się Sercu Jezusa z wychowaniem młodzieży zdolnej poświęcić się dla innych. Potęgę milczącej adoracji Serca ukrytego w sakramencie Eucharystii przybliżył swym przykładem męczennik Sahary – bł. Karol de Foucauld.

Godzina Święta

Jedną z najpiękniejszych praktyk nabożeństwa do Serca Jezusowego jest Godzina Święta. To nocne czuwanie wskazał Małgorzacie Marii Pan Jezus podczas trzeciego objawienia w 1674 r. Pan Jezus powiedział wówczas:

“We wszystkie noce z czwartku na piątek dam ci uczestnictwo w tym śmiertelnym smutku, który odczułem w Ogrodzie Oliwnym. I żeby Mi towarzyszyć w tej pokornej modlitwie, którą zanosiłem wówczas do mego Ojca wśród wszystkich Moich udręczeń, będziesz wstawać między godziną jedenastą a północą, by w ciągu godziny klęczeć wraz ze Mną z twarzą pochyloną ku ziemi. A czynić to będziesz tak dla uśmierzenia gniewu Bożego, błagając o miłosierdzie tak dla grzeszników, jak dla złagodzenia w pewien sposób goryczy, którą czułem z powodu opuszczenia Apostołów, tak iż musiałem czynić im wyrzuty, że nie mogli czuwać ze mną jednej godziny”.

     Godzina Święta jest wynagrodzeniem Chrystusowi za nasze grzechy. Praktykujemy ją za przykładem św. Małgorzaty Marii, oddając się modlitwie i rozmyślaniom o męce Chrystusa przez godzinę w nocy z czwartku na piątek.

Poświęcenie się Sercu Bożemu

Serce Boże jest symbolem i żywym obrazem nieskończonej miłości Jezusa Chrystusa, która nas pobudza do odwzajemniania się miłością. Jak możemy tę miłość odwzajemnić? Na przykład poprzez poświęcenie się Sercu Jezusowemu. Poprzez akt poświęcenia ofiarowuję Sercu Jezusa wszystko, co mam, oddaję Mu się do dyspozycji.

Przykładem takiego poświęcenia jest sławna bazylika Sacre-Coeur w Paryżu na Montmartre (Wzgórzu Męczenników). To wotum wdzięczności narodu francuskiego za ocalenie w wojnie francusko-pruskiej. W kościele tym parafie francuskie pełnią po kolei całodobowy dyżur modlitwy i adoracji, aby wynagradzać Sercu Bożemu za grzechy bezbożności.

Tradycję poświęceń zapoczątkowali w XVII wieku św. Małgorzata Maria i jej przewodnik duchowy – św. Klaudiusz de la Colombiere. Dziś obok poświęceń osobistych praktykujemy również poświęcenia rodzin i społeczeństw. U progu XX wieku., 11 czerwca 1899 r., Leon XIII dokonał poświęcenia Sercu Jezusa całego rodzaju ludzkiego.

Wypowiedzi papieży

Papieże ostatnich wieków wielokrotnie w sposób uroczysty zalecali upowszechnienie kultu Serca Jezusa w encyklikach. Leon XIII w 1899 r. w “Annum sacrum” zapowiadał poświęcenie całego rodzaju ludzkiego Najświętszemu Sercu Jezusa. Akt ten został dokonany równocześnie przez papieża oraz biskupów i duszpasterzy na całym świecie 11 czerwca 1899 r). Pius XI w 1925 r. w “Quas primas” oraz w 1928 r. w “Miserentissimus” zwrócił uwagę na konieczność zadośćuczynienia Sercu Bożemu za grzechy ludzkie. Komunię św. i Godzinę Świętą zalecał jako praktyki wynagradzające. Do kultu nawiązał też w 1932 r. w encyklice “Caritate Christi”. Pius XII w 1956 r. w “Haurietis aquas”, jego ostatniej encyklice wydanej w 1956 r. – w setną rocznicę ustanowienia Święta Serca Jezusowego. Znaleźć w niej można biblijne podstawy, wyjaśnienie teologiczne i historyczne szczegóły rozwoju tego kultu, a Serce Jezusa przedstawione zostało raz jeszcze jako “Źródło życia i świętości”, z którego do woli czerpać mogą wszyscy spragnieni. (Iz 44,3; 55,1; Ez 47n.)

Zarówno Jan XXIII, jak i Paweł VI niejednokrotnie wypowiadali się na temat znaczenia nabożeństwa do Najświętszego Serca w praktyce duszpasterskiej. Zawiera się w nim element popularny i wychowawczy: święto, procesja, litania, odprawianie Godziny Świętej, towarzyszenie dzieciom i młodzieży w rytmie życia sakramentalnego poprzez praktykę comiesięcznej spowiedzi i Komunię świętą wynagradzająca z okazji pierwszych piątków miesiąca. Jednakże nabożeństwo to otwiera także perspektywy mistyczne, prowadzące na szczyty życia chrześcijańskiego. Składają się na nie: milcząca adoracja Bożej Miłości w Eucharystii, osobiste poświęcenie Sercu Jezusa, poświęcenie rodzin i narodów, duch wynagrodzenia, apostolstwo modlitwy, wnikanie w wewnętrzne uczucia Jezusa, który oddał za nas swoje życie, gdyśmy byli grzesznikami – aby jak On podjąć dzieło zbawienia świata.

Jan Paweł II do kultu Serca Jezusowego nawiązuje w encyklikach “Redemptor hominis” i “Dives in misericordia”. W 1999 r. w orędziu na stulecie poświęcenia ludzkości Najświętszemu Sercu Ojciec Święty przypomniał: “Człowiek roku 2000 potrzebuje Serca Chrystusa, aby poznać Boga i samego siebie; potrzebuje Go, aby budować cywilizację miłości”.

s. Maria Stecka RSCJ

Tekst pochodzi z pisma
“Królowa Apostołów” czerwiec 2008 r.

http://adonai.pl/jezus/?id=28

 

*******

 

15 lutego
Święty Zygfryd, biskup

Święty Zygfryd

 

 

 

Adam z Bremy (+ przed rokiem 1085) pisze, że Zygfryd był biskupem, misjonarzem Szwecji. Według podania najpierw apostołował w Danii, gdzie w miejscowości Värend wystawił kościół. Potem udał się do Norwegii na zaproszenie św. Olafa, króla (+ 1030). W okolicy Växjö założył biskupstwo. Następnie swoją misyjną działalność przeniósł do Norwegii, gdzie miał ochrzcić tamtejszego króla, Olafa III (Olofa) Skötkonunga, który odtąd żarliwie szerzył wiarę w swojej ojczyźnie. Długi czas pokazywano chrzcielnicę w Husaby, gdzie ten chrzest miał się odbyć.
Kult św. Zygfryda był w Skandynawii bardzo rozpowszechniony. Święty miał tam wiele kościołów wystawionych ku swojej czci. Na prośbę króla polskiego Zygmunta III Stolica Apostolska włączyła świętych szwedzkich do liturgii polskiej. Do roku 1912 pamiątkę św. Zygfryda obchodzono 25 lutego. Grób Świętego w Växjö był otoczony wielką czcią do roku 1612. Protestanci ten kult znieśli.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/02-15c.php3

Św. Zygfryd z Växjö

.

Święty biskup i wyznawca (zm. ok. 1045).

Znany również jako: Zygryd z Wexlow, Sigurd, Apostoł Szwecji.

Kościół w Overgran

Urodził się w Nortumbrii. W młodym wieku przyjął święcenia kapłańskie w Yorku, później został mnichem w benedyktyńskim klasztorze w Glastonbury. Na zaproszenie króla św. Olafa, św. Zygfryd został wysłany przez Ethelreda II do Norwegii. Razem z nim wyruszyli jego bratankowie – św. Unaman, który był księdzem; św. Sunaman – diakonem oraz św. Vinaman – subdiakonem. Towarzyszyli mu również dwaj mnisi – Jan i Grimkel. Po przybyciu do Danii zajęli się ewangelizowaniem pogan, pod opieką biskupa Bremy. Po pewnym czasie skierowali się do Szwecji, gdzie w 830 roku św. Ansgar zasiał ziarno wiary, ale pogaństwo na nowo zaczęło się szerzyć. W Skarze założyli pierwsze szwedzkie biskupstwo.

 

Kościół w Overselo
fresk suchy, ok. 1400r.

Król Olaf, możni i prości ludzie przybywali do drewnianego kościoła przyciągani wspaniałymi szatami liturgicznymi i tajemniczymi obrzędami, pełnymi majestatu i godności. Pobożność św. Zygfryda dopełniła reszty w dziele nawracania i w 1008 roku nowy biskup udzielił Chrztu św. królowi norweskiemu, w Husaby.

 Miejsce w którym św. Zygfryd ochrzcił św. Olafa, Husaby

W czasie gdy św. Zygfryd przebywał w Husaby, poganie zamordowali jego bratanków, a ich głowy wrzucili do drewnianej beczki, którą wrzucili do jeziora. Święty biskup po powrocie odkrył straszną zbrodnię, a gdy król chciał skazać winnych na śmierć, poprosił o okazanie im łaski.

Zmarł w 1045 roku w Växjö, pochowano go w katedrze. Znajdujący się w nawie głównej sarkofag z relikwiami św. Zygfryda został zniszczony w 1600 roku na rozkaz protestanckiego “biskupa” Piotra Angermannusa. Kult świętego biskupa bardzo żywy przez stulecia, wyraźnie osłabł w czasie reformacji. Część uratowanych relikwii znajduje się w Växjö, Kopenhadzie i Roskilde.

 Katedra w Vaxjo, 1708r.

Kanonizowany przez papieża Hadriana IV, który był papieskim legatem w Szwecji.

Patron:
Växjö.

Ikonografia:
Przedstawiany jako biskup, w czasie chrztu św. Olafa lub w towarzystwie dwóch biskupów na statku. Najczęściej – z drewnianą kobiałką z głowami swoich bratanków. Jego atrybutem jest: mitra, pastorał.

Peter Linde, 1999r.
Pomnik przed katedrą w Vaxjo

Varia:
Król Zygmunt III Waza uzyskał od Stolicy Apostolskiej pozwolenie na włączenie św. Zygfryda i innych świętych szwedzkich do liturgii.

W Vallsjö, powyżej kościoła wybudowanego na górze, znajdują się odciski w skale, które są uważane za odciski kolan klęczącego św. Zygfryda.

http://martyrologium.blogspot.com/2011/02/sw-zygfryd-z-vaxjo.html

***************************************************************************************************************************************

Krzysztof Osuch SJ
Trąd nie przeraża Jezusa
Mateusz.pl
Trędowaty przyszedł do Jezusa i upadając na kolana, prosił Go: Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić. Zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: Chcę, bądź oczyszczony! Natychmiast trąd go opuścił i został oczyszczony. Jezus surowo mu przykazał i zaraz go odprawił, mówiąc mu: Uważaj, nikomu nic nie mów, ale idź pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich. Lecz on po wyjściu zaczął wiele opowiadać i rozgłaszać to, co zaszło, tak że Jezus nie mógł już jawnie wejść do miasta, lecz przebywał w miejscach pustynnych. A ludzie zewsząd schodzili się do Niego.
(Mk 1,40-45)
Dal a nie cieśnina
Fragmenty Ewangelii czytane w czasie Mszy świętej są dla nas bardzo ważne, gdyż dzięki nim Jezus Chrystus, nasz Pan i Zbawiciel, staje się obecny – dla nas. Jest to niezwykłe, że tych kilka zdań z Ewangelii kontaktuje nas z Jezusem. Wystarczy uważnie wsłuchać się w opowieść o czyimś spotkaniu z Jezusem, by samemu poczuć się zaproszonym w krąg oddziaływania Jezusa. A On (gdy w ten krąg wejdziemy) objawia nam Siebie i swój duchowy świat. Jest to rzeczywistość naprawdę wielka i wspaniała! Dlatego staramy się poznawać Jezusa. Mnożymy spotkania z Nim i coraz bardziej przyswajamy sobie to, co On nam objawia i do czego nas zaprasza.
Wchodząc w świat Jezusa, doświadczamy rozświetlenia naszej tajemnicy Jego Tajemnicą. Otwierając się na nieskończoność życia Chrystusowego, zapobiegamy duszeniu się w ciasnocie własnego serca i w granicach samej tylko doczesności! Każde słowo Jezusa (przypowieść opowiedziana, cud dokonany, obietnica złożona) można by odczytać poprzez zdanie, które zapisane jest w Księdze Hioba: „Biednego On ratuje przez nędzę, cierpieniem otwiera mu uszy. I ciebie chce On wybawić z nieszczęść, przed tobą jest dal, nie cieśnina, i stół opływający tłuszczem” (Hi 36, 15-16).
Współczucie dla trędowatego
Dzisiejsza perykopa opowiada o człowieku wyjątkowo biednym. Jest nim człowiek trędowaty. Dotknął go trąd – choroba, która ludzkie ciało szpeci najbardziej i czyni je odrażającym.
W czasach Jezusa ludzi chorych na trąd wyłączano ze społeczności i skazywano na marną wegetację. Mieli oni trzymać się zdala od zdrowych. Rozdarte szaty i włosy utrzymywane w nieładzie oraz ostrzegawcze wołania: nieczysty, nieczysty – miały zapobiec przypadkowemu kontaktowaniu się zdrowych z tak strasznie chorymi.
A jednak dochodzi do spotkania trędowatego z Jezusem. Ewangelista tak opisuje to przejmujące spotkanie: „Trędowaty przyszedł do Jezusa i upadając na kolana, prosił Go: Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić”.
– Trędowaty najwyraźniej złamał obowiązujące go przepisy i nakazy. Nie uczynił tego z samego nadmiaru desperacji. Trędowaty w jakiś sposób (mimo odizolowania) dowiedział się, że Jezus jest kimś wyjątkowym. Że łamie różne dotychczasowe schematy, byle tylko pomóc ludziom w ich beznadziejnej sytuacji. Trędowaty wiedział i o tym, że Jezus potrafi czynić rzeczy po ludzku niemożliwe.
– Jezus nie zganił trędowatego. Nie oddalił go, przypominając mu obowiązujące środki ostrożności… Jezusa nie przeraziła bliskość człowieka trędowatego.
Widok trędowatego i jego prośba dogłębnie wzruszyły Jezusa. Bez wahania i bez zwłoki Jezus „wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: Chcę, bądź oczyszczony! Natychmiast trąd go opuścił i został oczyszczony”.
Cudowne uzdrowienie kolejny raz wywołało zdumienie i zachwyt. Jeszcze raz okazało się, że Jezus nie jest bezradny jak wszyscy wokół. Okazało się kolejny raz, że Jezus przychodzi do wszystkich źle się mających. W Jego oczach nikt nie jest skazany na bycie „trędowatym” już zawsze.
Trąd duszy
Gdybyśmy dzisiejszy fragment uczynili przedmiotem kontemplacji ewangelicznej (jak dzieje się to w Ćwiczeniach duchownych), to św. Ignacy kazałby nam wyciągnąć jakiś pożytek czy jakiś owoc duchowy.
Na pewno powinniśmy zdać sobie sprawę z tego, że okropny trąd ciała symbolizuje i każe odkryć trąd dużo poważniejszy. Jest nim trąd duszy, a wywołuje go grzech pierworodny, a pogłębiają go konsekwencje grzechów osobistych, własnych.
Na tylu stronach Ewangelii Jezus daje się nam poznać jako bardzo skuteczny Lekarz ciał. Wszystkie choroby ustępują na jedno Jego słowo czy dotknięcie. Jednak „ambicją” Jezusa nie było to, żeby dzięki Niemu wszyscy ludzie (na całej Ziemi czy choćby w całej Palestynie) zostali uzdrowieni. Liczne uzdrowienia miały uwiarygodnić zbawczą i uzdrawiającą moc Jezusa w odniesieniu do ludzkiej natury, skażonej właśnie przez okropność grzechu nieufności do Boga i niewiary w Jego Miłość.
Jezus wykonał cudowną operację na samej skażonej ludzkiej naturze. Wyrwał ją ze stanu pogrążenia w nieufności i lekceważeniu Boga. I tym dobrem chce On obdarzyć każdego człowieka.
Zaproszeni
Jezus z dzisiejszej perykopy ośmiela nas do odważnego widzenia w sobie rzeczy najtrudniejszych i najbardziej przykrych. Może to być nie tylko wszelka słabość i udręka, ale trąd grzechu, który zda się bezapelacyjnie niweczyć godność dziecka Bożego. Jezus prosi nas, byśmy jednak koncentrowali się nie na naszej niemocy i własnej bezradności, lecz na Jego Miłości i zbawczej potędze.
Jezus gorąco pragnie, byśmy wszystkie cudy przez Niego uczynione interpretowali i przyjęli jako motywy niezachwianej nadziei, która odnosi nas do Kogoś tak Wielkiego.
Jezus na pewno chce nas zawsze chronić przed zwątpieniem i zniechęceniem, przed buntem i złością… Natomiast wytrwale uczy nas nowego realizmu i optymizmu, który w tym się wyraża, że wszystkie nasze słabości i cierpienia traktujemy jako bodziec do głębszego zastanowienia się nad tym, jak żyjemy, Kogo ważnego pomijamy i Kto obiecuje nam pełnię życia i szczęście.
Tak, warto jeszcze raz przytoczyć słowa z Księgi Hioba, „lekko” je adaptując i odnosząc do siebie samego: «Jezus mnie biednego ratuje przez nędzę, cierpieniem otwiera mi uszy. I mnie też chce On wybawić z nieszczęść; On mnie zapewnia, że przed mną jest dal, nie cieśnina, i stół opływający tłuszczem» (por. Hi 36, 15-16).
Krzysztof Osuch SJ
http://www.katolik.pl/trad-nie-przeraza-jezusa,24610,416,cz.html
*******
Dariusz Piórkowski SJ
Mądrość obumierającego ziarna
Mateusz.pl
Nic w zamian

Potocznie słowo „ofiara” kojarzy nam się bardzo negatywnie: z traceniem, z niechętnym rezygnowaniem z czegoś, co lubimy; z oddawaniem czegoś, co jest nam drogie. Jednak rozumienie ofiary jako daru, za który nie otrzymuje się nic w zamian, kompletnie mija się z biblijnym pojęciem ofiary.

„Niektórzy Grecy przystąpili do Filipa, pochodzącego z Betsaidy Galilejskiej, i prosili go, mówiąc: „Panie, chcemy ujrzeć Jezusa”. A Jezus dał im taką odpowiedź: „Nadeszła godzina, aby został uwielbiony Syn Człowieczy. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeśli obumrze, przynosi plon obfity” (J 12, 20-21.23-24).
Św. Paweł pisze, że ludzie religijni zazwyczaj żądają znaków. Co rusz mamy tego przykłady w Ewangelii, kiedy faryzeusze i tłumy domagają się, aby Jezus wyraźniej okazał swoją moc. Chcą przez to zdobyć większą pewność, czy to lub tamto działanie pochodzi od Boga, czy nie. Z kolei ludzie niereligijni (w znaczeniu biblijnym nie uznający jedynego Boga) szukają mądrości (1 Kor 1, 22). Do tej drugiej grupy należą niewątpliwie pobożni Grecy, którzy przybyli na święto do Jerozolimy. Zaciekawiła ich postać nowego nauczyciela, wokół którego zbierały się rzesze, aby Go słuchać. Przypominało im to zapewne mędrców czy filozofów, przemawiających publicznie na agorach greckich miast, tudzież uczących mądrości w ówczesnych akademiach. Ich pragnienie ujrzenia Jezusa w gruncie rzeczy oznaczało chęć wysłuchania, co ów Rabbi z Galilei ma ciekawego do powiedzenia. Może spodziewali się wyjaśnienia zagadki świata, pouczenia o pierwszych przyczynach, może oczekiwali wskazówek moralnych, czy nawet chcieli wejść w polemikę z Chrystusem. Są to tylko przypuszczenia i chociaż Ewangelia nic nie wspomina o intencjach Greków, dalsza część tej sceny pokazuje, że te intuicje nie są chyba zupełnie wydumane.

Ziarno wsiane w ziemię

Reakcja Jezusa jest jak zwykle intrygująca. Nie mówi do Apostołów: „Dobrze, niech przyjdą. Zawołajcie ich, to porozmawiamy”!, lecz udziela dosyć enigmatycznej odpowiedzi. Najpierw pośrednio zdaje się sugerować, że nie ma zbyt wielkiej ochoty, aby spotykać się z obcokrajowcami, gdyż obecnie zaczynają się dziać rzeczy o wiele ważniejsze: nadeszła godzina szczególnego działania Boga. Po drugie, jeśli Grecy szukają mądrości w swoim rozumieniu, to raczej się rozczarują. Chrystus odsłania Apostołom swoją definicję mądrości: używa obrazu ziarna wsianego w ziemię, które dzięki procesowi obumierania wydaje plon obfity, nawiązując w ten sposób do przykładu swojego życia i śmierci na krzyżu. Mówi więc o mądrości ofiary i krzyża, której nie da się wyjaśnić człowiekowi na poczekaniu.
Dla wierzących taka mądrość to zgorszenie, a dla pogan, czyli także Greków, głupstwo (Por. 1 Kor 1, 23). Być może Jezus zdawał sobie z tego sprawę, zanim św. Paweł napisał o tym w swoim liście. Tak czy owak, Jezus uświadamia Grekom, że jeśli chodzi im o filozoficzne pogwarki, to przy całej dobrej woli, trafili na niewłaściwego człowieka. A może po prostu uważa, że zanim przyjdą do Niego, niech lepiej rozważą sobie Jego słowa, bo póki co nie są jeszcze gotowi do spotkania twarzą w twarz. Niech trochę pogłówkują nad metaforą nauczyciela, zastanowią się, czego tak naprawdę szukają. A potem zobaczymy, czy jeszcze będą pałać chęcią spotkania.
Dla Żydów krzyż jest obrazą, bo należy się on przestępcom i niewolnikom. Twierdzenie, że dokonuje się na nim pojednanie z Bogiem czy objawienie Jego miłości do człowieka, równa się bluźnierstwu. Z kolei Grecy powiedzą: Jak można dostrzegać w śmierci na krzyżu jakikolwiek sens, skoro mamy tam do czynienia z użyciem przemocy i zwykłym końcem człowieka. Śmierć to śmierć. Tam już nic istotnego nie może się wydarzyć. Człowiek idzie do Hadesu. Koniec, kropka. Kto więc utrzymuje, że krzyż to „miejsce”, które ma znaczenie i wartość, ten musiałby umiłować przemoc lub egzystencję cienia w krainie zmarłych, czyli de facto postradać zmysły. I jedni, i drudzy mają trochę racji: w samym krzyżu nic sensownego nie widać. Dopiero w Chrystusie krzyż staje się objawieniem mądrości.
Na czym więc polega ta mądrość?

Chrystus mówi, że jej istotą jest poświęcenie się w ofierze za innych, wydanie siebie, stracenie swojego życia. Jednakże same w sobie słowa te wydają się puste. Bo niby dlaczego Jezus (a w ślad za nim chrześcijanin) ma ofiarować siebie? Jaką więc ofiarę ma On tutaj na myśli?

Wokół pojęcia ofiary narosło wiele nieporozumień. I to zarówno w rozumieniu czysto świeckim jak i religijnym. Potocznie słowo „ofiara” kojarzy nam się bardzo negatywnie: z traceniem, niechętnym rezygnowaniem z czegoś, co lubimy; z oddawaniem czegoś, co jest nam drogie. W drugim znaczeniu „ofiara” to „przedmiot” bezsensownego gwałtu, zadanego w różny sposób ludzkiemu życiu: ofiara wypadku, ofiara kataklizmu, ofiara wykorzystania seksualnego itd. Zwykle nikt z nas nie chce mieć do czynienia ani z przemocą, ani z ofiarami. Coś nas w nich odpycha i napawa lękiem. Kto więc w „byciu ofiarowanym” dopatruje się czegoś pozytywnego, ten chyba cofnął się w swoim myśleniu do epoki kamienia łupanego (mądrość Greków).
Inni krytykują pojęcie ofiary z powodu nadużywania śmierci Chrystusa do celów ideologicznych. Bez wątpienia, każdy rodzaj nawet najbardziej bzdurnego wymagania można bowiem motywować przyjęciem na siebie doli Jezusa (oczywiście głównie Jego cierpienia, bo pozostała część życia wydaje się mało-istotna). Jest to pewien typ wypaczonej mentalności chrześcijańskiej, która naśladowanie Jezusa utożsamia z przyjęciem losu ofiary: „Trzeba cierpieć dla Chrystusa”, choć w sumie nie wiadomo, po co, tak jakby cierpienie stanowiło centrum chrześcijaństwa.
Być „ofiarą” to także zrezygnować z wszelkiej walki o polepszenie życia, o zmianę, być wyłącznie i zawsze do dyspozycji innych, pozwalać sobą pomiatać. Zapomina się jednak, że Jezus nie umarł na krzyżu jako „ofiara losu”, lecz „dobrowolnie wydał samego siebie”, chociaż zewnętrznie nic na to nie wskazywało. Nie pozwalał także sobą manipulować i pomimo tego, że jest Zbawicielem świata, potrafił usunąć się w cień i zostawić ludzi, nawet jeśli byli w potrzebie (Por. Mk 3, 8-9; Łk 4, 42n). To właśnie z punktu widzenia mądrości ludzkiej Jezus to biedaczyna, któremu trzeba współczuć, bo marnie skończył, chociaż może i na to nie zasłużył.

Czy Bogu rzuca się ochłapy? 

W tym kontekście nieco sarkastycznie brzmią słowa niemieckiego egzegety Klausa Bergera: „Kobiety bardzo często były predestynowane do roli ofiary. „Narodowi” oddawały w ofierze męża i dzieci, mężowi i rodzinie swą karierę zawodową, a „gospodarstwu domowemu” możliwość kontaktów towarzyskich. Krótko mówiąc, w życiu kobiety istniało (i istnieje) tysiąc możliwości poniesienia ofiary”.
Również w odniesieniu do celibatu czy ślubów zakonnych, niektórzy uważają, że wierność Bogu i ściślejsze z Nim związanie oznacza bezduszne odarcie człowieka z jego największych dóbr: wolności, posiadania, radości seksualnego spełnienia, bycia z mężem lub żoną, radości z dzieci i domu. Nadto rodzi się nieraz podejrzenie, że być może wszystkie te dobra w gruncie rzeczy są jakimś zakazanym owocem, od którego wybrani przez Boga powinni się uwolnić, żeby lepiej Mu służyć i nie popadli w pokusę. Cóż za nieporozumienie! Czy Bogu rzuca się ochłapy? Czy osobie ukochanej oddaje się byle co, a nie samego siebie i wszystko, co najcenniejsze? Czy Bóg Dawca i Promotor życia stwarza je, by za chwilę odebrać człowiekowi możliwość jego pełnej realizacji?
Jedno jest pewne. Nie o taki rodzaj „ofiarowania siebie” chodzi Jezusowi, a także Apostołom – Jego świadkom. którzy nauczają w Nowym Testamencie. Przede wszystkim błędne jest takie podejście, które w Bogu widzi kogoś, kto żąda ludzkiego bólu i krwi, aby być zaspokojonym i obłaskawionym. Te wyobrażenia to nic innego jak odżywające nieustannie w świadomości ludzkiej pozostałości religii naturalnych. Co pewien czas trzeba było składać bogom daninę z pokarmów, czy nawet z ludzi, by uzyskać ich przychylność. Dzisiaj mało kto składa bogom ofiary w ten sposób. Niemniej to myślenie oddziałuje na wierzących podskórnie w bardziej wysublimowanej postaci, o czym wspomniałem wyżej.
Bóg Biblii jest Bogiem, który pragnie życia, rozkwitu, rozwoju. „Czy nie czytaliście, co wam Bóg powiedział w słowach: Ja jestem Bóg Abrahama, Bóg Izaaka i Bóg Jakuba? Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych” (Mt 22, 31-32), a Łukasz dodaje: „Wszyscy bowiem dla niego żyją” (Łk 20, 38). Śmierć i przemoc są Mu obce. Kto więc twierdzi, że Bogu chrześcijan do zbawienia potrzebna jest śmierć i gwałt, ten wciąż daleki jest od zasadniczego przesłania biblijnego obrazu Boga. Co więcej, jak twierdzi Klaus Berger, „rozumienie ofiary jako daru, za który nie otrzymuje się nic w zamian, kompletnie mija się z biblijnym pojęciem ofiary”.

Ostateczny Dawca wszelkiego dobra

W Piśmie Świętym „ofiarą jest każdy widzialny akt uznania Boga”. Według Nowego Testamentu ofiarą są między innymi: dary zebrane przez gminę św. Pawła (Flp 4, 18); służba, jakiej chrześcijanie dokonują w swoim ciele (Rz 6, 12, 16, 19; 12, 1-2); śpiewanie pieśni przez wspólnotę chrześcijan (Hbr 13, 15), a według św. Piotra całe życie chrześcijan jest „składaniem duchowych ofiar” (1 P, 2,5). Co z tego wynika? Najpierw to, że związek pomiędzy przemocą a ofiarą nie ma uzasadnienia w Biblii. A następnie, że wierzący, wybierając coś z tego, co posiadają, i „poświęcając” to Bogu, dają wyraz swojemu uznaniu Go za Pana wszystkich rzeczy. To znamienna różnica. Nie mamy więc tutaj do czynienia z wizją Boga okrutnika, z negatywnością ofiary. Wręcz przeciwnie. Ofiara uzasadniona jest bardzo pozytywnie. Kto w taki lub podobny sposób uznaje Boga, ten ofiarowuje swe życie Bogu. Nie z musu czy lęku, lecz z rozpoznania, że Bóg jest ostatecznym Dawcą wszelkiego dobra. Taka ofiara przenika całą egzystencję człowieka, czasem aż po oddanie życia. Wyraża się w całościowym zaangażowaniu w relację z Bogiem i bliźnimi, a nie ogranicza do sporadycznych aktów, gdy nagle się przypomni, że trzeba by „coś” uczynić dla Boga i spełnić jakiś religijny rytuał. W chrześcijaństwie nie chodzi o rytuały, lecz o relację i życie.
W tej koncepcji ofiary nie widać także najmniejszego śladu negacji życia (małżeństwo czy seks jest zły, dlatego poświęcę się Bogu i pójdę do zakonu!). Stwórcę można uznać nie w śmierci i przesiąkniętym pesymizmem odrzuceniu piękna tego świata. Stwórcy oddaje się chwalę i uwielbienie w Jego dziełach, w powierzeniu Mu tego, co sam uprzednio przygotował człowiekowi. Bóg nie zagrabia człowiekowi dóbr, lecz je uświęca. Oddajemy Mu to, co już uprzednio otrzymaliśmy: czas (modlitwa, msza św.), przestrzeń (Kościół, dom), pożywienie (chleb i wino), siła własnego głosu (śpiew), praca (dzielenie się jakimś dobrem z innymi), seksualność (oddanie się mężowi lub żonie albo bezżenność dla Królestwa Bożego), odpoczynek, aby dzięki temu On przemieniał stopniowo wszystkie sfery naszego życia.
Ziarno musi obumrzeć
Prawdziwa ofiara ostatecznie rodzi radość, co wcale nie wyklucza przejścia przez dolinę smutku, ogołocenia i poczucia straty. Także w pozytywnym ujęciu ofiara coś nas kosztuje. Ziarno musi obumrzeć, ale nie obumiera bezowocnie. W przypadku Jezusa najwspanialszym owocem Jego ofiary życia, a nie śmierci, jest odnowienie całego stworzenia poprzez zmartwychwstanie.
Przypomnijmy sobie jednak zmaganie Chrystusa w Ogrójcu. Nie ma tam mowy o radosnym składaniu siebie w ofierze tak jakby Bóg, a także człowiek, mieli upodobanie w cierpieniu i czerpali z niego przyjemność. Jakiż okrutny byłby to Bóg i człowiek! Mamy tam za to opis całkowitego zawierzenia Ojcu, który nie wymaga rozlewu krwi i przemocy, lecz ją zastaje pośród ludzi. To nie Bóg odrzuca Jezusa, lecz ludzie, których razi dobro. Ojciec nie nakazuje także potajemnie morderstwa swego Syna, lecz za wszelką cenę pragnie życia i rezygnacji z gwałtu, czego przykładem będzie postawa Jezusa podczas procesu i męki.

Ponadto śmierć Jezusa okazała się kulminacją ofiary, którą było całe Jego życie od początku do końca. On oddał życie, a więc najcenniejszy dar, dla nas, by je na powrót odzyskać. Oto chrześcijański paradoks: człowiek ofiarowuje siebie Bogu, uznając Go Panem, tracąc nawet swoje życie jako kosztowny dar, by to życie odzyskać w jeszcze pełniejszy sposób. Im bardziej uznaje Go jako Pana, tym bardziej staje się do Niego podobny. Bóg chrześcijan nie wysysa z człowieka wszystkich żywotnych soków, jakby sam ich potrzebował. Mądrość ofiary wypływa z prawa miłości, która wspiera się na obopólnej wymianie. Mądrość ta wskazuje na to, że pełnia człowieczeństwa, która odbija zarazem istotę bóstwa, polega na stopniowym poddawaniu całego swojego życia Bogu, by zostało ono przeobrażone i „zwrócone” człowiekowi w jeszcze doskonalszej postaci.

Według Jezusa mądry jest taki człowiek, który ofiaruje siebie jako nosiciela boskich dóbr, bo wie, że takie działanie rodzi życie i czyni je coraz bardziej ludzkim. Ofiara z siebie nie poniża i tylko pozornie ogałaca, jeśli się wierzy, że „dary i łaski Boże są nieodwołalne” (Rz 11, 29). Bóg nie daje, aby za chwilę zabrać, lecz aby to, co jest ofiarowane w wolności i miłości zostało pomnożone i wzbogacone. Czyż bowiem można pokochać Boga, który pragnie krwi i ludzkiego uciemiężenia, który chce wszystkiego tylko dla siebie, a człowieka traktuje jak zabawkę czy przedmiot własnych kaprysów?

Wzrost do pełni człowieczeństwa

Ofiara służy także naszemu wzrostowi do pełni człowieczeństwa, do jakiej powołuje nas Bóg. I to jest kwestia wiary, a nie tylko rozumu. Bo jak pojąć, że to, co się oddaje, jest tylko „pozornym” oddaniem, i prędzej czy później to, co ofiarowane powróci do nas? W codzienności dotyczy to każdego najmniejszego dobra, jakie świadczymy Bogu i bliźnim. Nie ginie ono bezpowrotnie jak w paszczy żarłocznej mitycznej Charybdy. Wróci do nas w najmniej spodziewanym momencie, gdyż „radosnego dawcę miłuje Bóg (2 Kor 9, 7)”. A Jego miłość nie ma granic. Nawet jeśli przyszłoby nam utracić życie, odzyskamy je w obfitości, tak jak odzyskał je Zmartwychwstały Jezus. I to jest nasza mądrość krzyża. To jest źródło naszej nadziei.
Podczas pisania tego tekstu wiele cennych myśli zaczerpnąłem z książki Klausa Bergera „Po co Jezus umarł na krzyżu?”, którą wszystkim gorąco polecam.

Dariusz Piórkowski SJ

http://www.katolik.pl/madrosc-obumierajacego-ziarna,23762,416,cz.html?s=3
********

Jak być ciągle zakochanym?

Stowarzyszenie Wiosna / br

(Fot. Agnieszka Rzymek)

– Zakochanym życzę tego, czego chyba najbardziej nie lubią – odkrycia, że ten drugi człowiek jest zupełnie inny niż wy. Żebyście powiedzieli “kurde, wkurza mnie to!”, ale i tak zmienili się dla tej  osoby – z ks. Jackiem WIOSNĄ Stryczkiem o zakochaniu i poszukiwaniu miłości, rozmawia Agnieszka Czapla.

Agnieszka Czapla: – Był Ksiądz kiedyś zakochany?
Ks. Jacek WIOSNA Stryczek: – Ja jestem wiecznie zakochany! Lubię żyć na całego. A na całego człowiek żyje, gdy jest zakochany. Wtedy stajemy się najlepszą wersją siebie, więcej dostrzegamy, mocniej czujemy. Otwieramy się na ludzi. I co najważniejsze, nie widzimy problemów ani przeszkód, nie ma dla nas rzeczy niemożliwych. Czyli najlepiej być permanentnie zakochanym.
– Dziwnie to brzmi w ustach księdza.
– Ale ja nie sprowadzam tego tylko do relacji damsko-męskich. Nigdy nie robię rzeczy, których nie kocham. Staram się, żeby nie pojawiały się w moim życiu okresy bez fascynacji. Czy byłbym w stanie zrobić SZLACHETNĄ PACZKĘ, gdybym nie był w permanentnym stanie zakochania? Czy wyobraziłbym sobie coś równie wielkiego, jeśli patrzyłbym na świat pozytywistycznie i przyziemnie? Nie sądzę.

 

Skupmy się teraz na relacjach damsko-męskich. Na zakochanie potrzeba czasu, czy powinno być “od pierwszego wejrzenia”?
– Są dwie drogi. Albo zaczynamy od fascynacji, która potem dzięki naszej pracy przejdzie w bliskość i miłość, albo najpierw jest bliskość, a potem zakochanie.
– Zacznijmy od pierwszej opcji.
– Zakochanie jest pewnym oszustwem ewolucyjnym. Nasze geny mają przetrwać, więc działa chemia. W stanie fascynacji tworzymy poezję, muzykę, nie śpimy albo płaczemy z tęsknoty. Ale to tylko nasze ewolucyjne zaprogramowanie, dlatego do zauroczenia od pierwszego spojrzenia, trzeba mieć dystans. Natomiast ważne jest, czy potrafimy od zakochania przejść do miłości. Z tym jest jak z wiatrem. To, że wiatr wieje, to jedno. A czy ktoś umie tak sterować łódką, żeby ten wiatr wykorzystać i dopłynąć tam, gdzie chce – to drugie. Żyjemy w epoce kultu romantycznego zakochania.

 

Chemia ma działać i to najlepiej od razu. Jednocześnie brakuje refleksji na temat miłości, tego jakiej wymaga pracy. Dla mnie paradoksem dzisiejszych czasów jest to, że jak się już znajdzie jakaś para, która przez całe życie się kocha, to jest wielka sensacja. Czyli wyjątek, nie reguła. Jakby nie było takiego ideału budowania prawdziwego, długotrwałego związku opartego o miłość.
– O miłość, czyli o co?
– O branie pod uwagę drugiego człowieka, chęci zmiany dla niego, chęci rozwoju samego siebie i tworzenia razem czegoś większego, niż poszczególne osoby w związku. Żeby pojawiła się miłość, potrzebna jest uważność, wysiłek i gotowość do podjęcia ryzyka, że możemy zostać zranieni. Zanim dopuścisz kogoś do swojej przestrzeni intymnej, nie tylko w sensie seksualnym, potrzebny jest czas, którego wielu z nas dzisiaj brakuje. Chcemy jak w barze szybkiej obsługi, mieć wszystko tu i teraz.
– A jak powinno być?
– Pozytywny proces zakochania polega na tym, że nie tylko przeżywamy tę druga osobę, ale też potrafimy się jej nauczyć i w jej stronę podążać. Czyli jakby trochę dostosowywać się do jej świata, zmieniać się dla niej. I to, czy ktoś na początku przeżywa większą fascynację, a potem pojawia się zbliżanie, czy najpierw jest proces zbliżania się, a potem fascynacji, jest dla mnie na drugim planie. Ważne, aby nie poprzestać na chemii mózgu, ale zmierzać w kierunku czegoś więcej, co według mnie, daje dużo więcej satysfakcji.
– Teraz dla poszukujących, spragnionych miłości, którzy nie potrafią znaleźć swoich połówek. Jak się zakochać?
– Chcesz być w związku, ale ci nie wychodzi? Nie obwiniaj o to całego świata, najpierw przyjrzyj się sobie. Kluczem do sukcesu jest tutaj otwartość na drugiego człowieka, gotowość zaproszenia go do swojego wnętrza. Wiele osób tego nie chce zrobić. Na tym polega starokawalerstwo i staropanieństwo – masz poukładane życie, w którym nad wszystkim panujesz. Wpuszczenie kogoś do środka, postrzegasz jako zagrożenie dla ładu i porządku. Niezdolność wejścia w związek często wiąże się z tym wewnętrznym usztywnieniem i brakiem gotowości zmiany dla innych. Tracimy wtedy szansę na coś ekstra.
– Co ma ksiądz na myśli?
– Gdy zapraszasz ludzi do swojego świata, oni zmieniają twoje życie, często bardzo radykalnie, ale w efekcie stajesz się fajniejszy, masz więcej w sobie. To jest trochę jak z fortepianem. Jeśli jesteś zamknięty, grasz tylko na niektórych klawiszach. Dopiero gdy poszerzasz swój świat o innych, zaczynasz grać na wszystkich.
– Jak się otworzyć, jeśli mamy z tym problem?
– Zawsze trening czyni mistrza. Trzeba stawiać sobie małe wyzwania, otwierać się na drugiego człowieka nawet w przypadkowych spotkaniach, ćwiczyć swoją elastyczność. Wobec znajomych, przyjaciół, rodziny. I tak małymi kroczkami zmieniać swoje nastawienie.
– Czy ważne jest wyznawanie miłości, czy wystarczy jej okazywanie?
– Dla kobiet wyznawanie miłości jest nieustająco ważne. Potrzebują słyszeć takie potwierdzenia, ponieważ dużo o tym myślą. Z kolei facet ma tak, że jak już raz z siebie wydusi, że kocha, to zaczyna się brać do roboty i tę miłość zamienia na konkretne czyny. I już się nie zastanawia, czy powinien to powtarzać. Z tego powodu zresztą w wielu związkach są duże napięcia. Fajnie byłoby, gdybyśmy się nawzajem od siebie uczyli. Czyli kobiety starały się zamieniać swoje wyobrażenie o tym, że kochają, na konkretne czyny, a faceci uczyli się opowiadać o tym, co czują, jak kochają.

 

To bardzo ubogaca obie strony. Czy wyznanie jest szczere, dobrze zweryfikują kłopoty. Życie jest długie, partnerom przydarzą się trudniejsze momenty – choroba, utrata pracy, problemy bliskich. Jeśli druga osoba wtedy cię opuszcza, bo była nastawiona tylko na komfort, to już wiesz czy kochała, czy nie. Często pojawia się taka definicja związku – będę z tobą tak długo, jak długo będzie mi dobrze. A ja uważam, że prawdziwych przyjaciół i miłość, poznaje się w biedzie.

Jak sprawić radość kochanej kobiecie? Jakieś pomysły?
– Według mnie kobiety najbardziej fascynuje to, że w swoim facecie mogą odkryć coś, czego do tej pory nie znały. Ten element zaskoczenia bardzo je kręci. Panowie, powodzenia!
– Czego chciałby ksiądz życzyć Polakom?
– Wszystkim tym, którzy nie są zakochani, życzę prawdziwej miłości, także księżom. No bo jak żyć pełnią życia, jeśli się nie jest zakochanym? Zakochanym życzę tego, czego chyba najbardziej nie lubią – odkrycia, że ten drugi człowiek jest zupełnie inny niż wy. Żebyście powiedzieli “kurde, wkurza mnie to!”, ale i tak pokonali dla tej drugiej osoby swoje ograniczenia. Więc życzę Wam czegoś fajniejszego, niż najbardziej romantyczny wieczór walentynkowy, czyli zmiany dla siebie.

 

 


Ks. Jacek Stryczek – ur. w 1963 r., duszpasterz ludzi biznesu, prezes Stowarzyszenia WIOSNA, stworzył projekty SZLACHETNA PACZKA i AKADEMIA PRZYSZŁOŚCI. Słynie z niekonwencjonalnych kazań i happeningów – w Wielkim Poście postawił konfesjonał przed galerią handlową.

http://www.deon.pl/slub/inspiracje/art,21,jak-byc-ciagle-zakochanym.html

 

******

 

“Mój tata jest kłamcą”

MetLife Hong Kong / youtube.com / pk

Mój tata jest najsłodszy na świecie. Jest najmądrzejszy, najsprytniejszy, uczy mnie matematyki… Jest moim supermenem! Ale… jest też kłamcą.

Pewna dziewczynka postanowiła napisać do swojego taty list. Nie byle jaki list.
Ojcostwo nie jest prostą sprawą. Ale miłość do tych których się kocha potrafi przenosić góry!

 

 

****************************************************************************************************************************************

ZAPROSZENIA – WYDARZENIA

*****

Rekolekcje z postem wg. św. Hildegardy

Data rozpoczęcia: Niedziela, 15 Lutego 2015 godz. 17:00
Data zakończenia: Sobota, 21 Lutego 2015 godz. 14:00
Miejscowość: Tyniec, Kraków
Organizator: Opactwo Benedyktynów w Tyńcu
Kontakt: rezerwacje@jg.benedyktyni.com
Udział: Płatny
Koszt udziału: 990 zł

Zarys tematu:

Post wg św. Hildegardy służy leczeniu zarówno duszy, jak i ciała. Właściwie przeprowadzony w sposób łagodny i bezpieczny oczyszcza ciało i duszę przy zachowaniu pełnej witalności, dobrego samopoczucia i nastroju bez odczucia głodu
Uczestnicy zostają wprowadzeni w post, przeprowadzeni i wyprowadzeni z postu.

Post przebiega według wypracowanego programu

dieta postna: wywary, zupy, herbaty, orkisz, warzywa wybrane, owoce, zioła;
wykłady, prezentacje z zakresu nauki św. Hildegardy;
świeże powietrze — spacery, wycieczki;
codzienna Msza św., modlitwa, medytacja.
Adresaci:

W rekolekcjach mogą wziąć udział wszyscy dorośli, którym nie przeszkadza choroba i pragną doświadczyć duchowej jedności modlitwy i postu. Przeciwwskazania do podjęcia postu wg Hildegardy to: nerwice, choroby psychiczne, ostre infekcje, wyniszczenie organizmu spowodowane chorobą nowotworową, gruźlica, ogólny bardzo zły stan zdrowia, a także melancholia, pycha, brak umiaru, niestałość i weltschmerz.

*******

O najważniejszej relacji: Matka i córka

Data rozpoczęcia: Niedziela, 15 Lutego 2015 godz. 10:00
Data zakończenia: Niedziela, 15 Lutego 2015 godz. 16:00
Miejscowość: WARSZAWA
Organizator: Stowarzyszenie Psychologów Chrzescijańśkich
Kontakt: integra@spch.pl, tel. 697011207
Udział: Płatny
Koszt udziału: 120zł

Relacja matki z córką to jedna z najważniejszych relacji w życiu kobiety. Jest to więź duszy, ducha i ciała, która ma trwałą moc i jest niezwykle wiążąca dla przyszłego życia córki.
Na warsztatach poprzez ćwiczenia otrzymasz konkretne narzędzia pomocne do uporządkowania swej relacji z matką, albo córką, zmierzysz się z Twoimi obciążeniami i trudnościami w relacji matka – córka aby przyjąć uzdrowienie ze zranień i otworzyć się na miłość.
CELE
• pomoc w osiągnięciu zrozumienia Twojej relacji matka – córka
• pomoc w określeniu czy relacja jest więzią, czy więzami (zniewoleniem)
• poznanie źródła trudności relacji i ich rodzaje
• konfrontacja z uczuciami towarzyszącymi tej relacji
• określenie wpływu najtrudniejszych i najpiękniejszych wydarzeń z życia na osobowość, postawy, decyzje i zachowania
• poznanie skutków toksycznej relacji
• odzyskanie miłości, szacunku i akceptacji dla siebie
• znalezienie sposobu na odzyskanie harmonii w relacji matka – córka

DLA KOGO? Warsztat skierowany jest do KOBIET, które są córkami i matkami mającymi córki. Nie ma przeszkód, by w warsztacie uczestniczyły matka i córka razem. Zapraszamy te kobiety, które mają trudne, bolesne doświadczenia i wspomnienia; które chcą przyjrzeć się bliżej tej najważniejszej relacji: matka–córka; córka-matka; pragną przemiany dla tej relacji, aby uzyskać harmonię i szacunek do matki/córki.

TERMIN: 15 luty (niedziela), godz. 10.00 – 16.00
KOSZT: 120 zł, płatne na konto nr: 72203000451110000003355300, Tytułem: Warsztat Matka i córka.
ZGŁOSZENIA: integra@spch.pl, tel. 697 011 207
MIEJSCE: Centrum Pomocy Psychologicznej SPCh INTEGRA, ul. Świętokrzyska 36 lok 63, Warszawa
W przypadku rezygnacji uczestnika opłata nie podlega zwrotowi.
PROWADZI: Irena Neumueler – teolog, pedagog, trener rozwoju osobistego, coach, prezes Fundacji “Status Feminae”

******

Wieczór uwielbienia z charyzmatyczną modlitwą

Data rozpoczęcia: Niedziela, 15 Lutego 2015 godz. 18:00
Data zakończenia: Niedziela, 15 Lutego 2015 godz. 21:00
Miejscowość: Kuklówka
Organizator: Wspólnota Odnowy w Duchu Świętym “BARKA”
Kontakt: odnowa.kuklowka@gmail.com
Udział: Bezpłatny

Wieczór uwielbienia z charyzmatyczną modlitwą o uzdrowienie.
W każdą drugą niedzielę miesiąca uwielbiamy Pana w Eucharystii, śpiewem, modlitwą i dzieleniem się świadectwami. Duch Święty rozpala nasze serca ogniem miłości, a modlitwa w językach płynie rzekami, gdy braknie słów Jego chwały.
Przyjdź i poczuj powiew Mocy Bożej. JEZUS CIĘ ZAPRASZA
Parafia M.B. Częstochowskiej w Kuklówce start godz. 18.00
więcej na  www.barka.info

******

Ostatki z mnichami

Data rozpoczęcia: Poniedziałek, 16 Lutego 2015 godz. 17:00
Data zakończenia: Środa, 18 Lutego 2015 godz. 14:00
Miejscowość: Tyniec, Kraków
Organizator: Opactwo Benedyktynów w Tyńcu
Kontakt: rezerwacje@jg.benedyktyni.com
Udział: Płatny
Koszt udziału: 100 zł

Zarys tematu:

Karnawał to czas szczególnej radości, zabawy i śmiechu.

Jednakże są to często doznania powierzchowne i hałaśliwe, pozostawiające po sobie dziwną wewnętrzną gorycz.

Pomysł zrodził się spontanicznie. W pewnym sensie jest rozwinięciem cieszącego się ogromnym powodzeniem „Antysylwestra”. Jest on propozycją dla tych, którzy poszukują chcą pójść dalej niż huczne i hałaśliwe zabawy czy inne imprezy karnawałowe, pragnąc zarazem pogłębić swoje życie duchowe.

Będzie to czas modlitwy i refleksji, medytacji, lektury Pisma Świętego oraz, w razie potrzeby, rozmów z benedyktynami. Możesz skorzystać z tego, by doświadczyć nowej, głębszej radości, która jest udziałem wybranych.

******

Oto drzwi otwarte w Niebie – Back Home Warsaw

Data rozpoczęcia: Poniedziałek, 16 Lutego 2015 godz. 19:00
Data zakończenia: – godz.
Miejscowość: Warszawa
Organizator: www.facebook.com/BackHomeWarsaw
Kontakt: BackHomeWarsaw@gmail.com
Udział: Bezpłatny

“Oto drzwi otwarte w Niebie” Ap 4, 1

Wspólnota DOM i przyjaciele serdecznie zapraszają na kolejne wydarzenie z cyklu BACK HOME WARSAW.

Jak co miesiąc spotykamy się by razem uwielbiać Boga. Naszej modlitwie towarzyszy śpiew i muzyka oraz rozważanie Słowa Bożego. Na najbliższym spotkaniu będziemy modlić się słowami z Ap 4, 1-6.8

Sanktuarium św. Andrzeja Boboli
ul. Rakowiecka 61,
02-532 Warszawa

16.02.2015 – poniedziałek – godz. 19:00 Eucharystia
godz. 20:00 Uwielbienie

Zapraszamy!!!
Przyjdźcie z dziećmi :)

*******

Najbliższe wydarzenia:

Tomaszów Mazowiecki: Niedziela, 15 Lutego 2015
Msza Święta z modlitwą o uzdrowienie

Tyniec, Kraków: Niedziela, 15 Lutego 2015
Rekolekcje z postem wg. św. Hildegardy

WARSZAWA: Niedziela, 15 Lutego 2015
O najważniejszej relacji: Matka i córka

Kuklówka: Niedziela, 15 Lutego 2015
Wieczór uwielbienia z charyzmatyczną modlitwą

Tyniec, Kraków: Poniedziałek, 16 Lutego 2015
Ostatki z mnichami

Warszawa: Poniedziałek, 16 Lutego 2015
Oto drzwi otwarte w Niebie – Back Home Warsaw

Pobiedziska k/Poznania: Czwartek, 19 Lutego 2015
I Tydzień Ćwiczeń Duchowych

Pobiedziska k/Poznania: Czwartek, 19 Lutego 2015
I Tydzień Ćwiczeń Duchowych

Warszawa-Falenica: Czwartek, 19 Lutego 2015
Sesja formacyjna “Moja osobowość w spotkaniu z Bogiem i drugim człowiekiem”

Warszawa-Falenica: Czwartek, 19 Lutego 2015
Moja osobowość w spotkaniu z Bogiem i drugim człowiekiem

ŁomnicaZdrój: Czwartek, 19 Lutego 2015
Rekolekcje dla pragnących przystąpić do spowiedzi generalnej.

WARSZAWA: Czwartek, 19 Lutego 2015
Msza Mężczyzn u MB Łaskawej

PIOTRKÓW TRYB.: Czwartek, 19 Lutego 2015
MSZA z ADORACJĄ i CHARYZMATYCZNĄ MODLITWĄ O UZDROWIENIE

WARSZAWA: Czwartek, 19 Lutego 2015
Grupa wsparcia dla osób w żałobie

Pniewy k. Poznania: Czwartek, 19 Lutego 2015
Rekolekcje dla młodzieży: \\\”Labirynty, czyli kim jesteś?\\\”

Hebdów: Piątek, 20 Lutego 2015
Kroczenie z Jezusem przez życie – rekolekcje wielkopostne – Prowadzący: o.Eugeniusz Grzywacz

Ciechocinek: Piątek, 20 Lutego 2015
Miłość bez sakramentu

Hebdów: Piątek, 20 Lutego 2015
Kroczenie z Jezusem przez życie – rekolekcje wielkopostne

Czechowice-Dziedzice: Piątek, 20 Lutego 2015
Więź – zniewolenie czy szansa rozwoju?

Małuszyn, k/Trzebnicy: Piątek, 20 Lutego 2015
Wielkopostne dni skupienia dla dziewcząt ze szkół średnich i studentek

Szczytna (Szczytnik): Piątek, 20 Lutego 2015
PRZYGOTOWANIE DO MAŁŻEŃSTWA METODĄ DIALOGOWĄ DLA NARZECZONYCH

Góra św. Anny: Piątek, 20 Lutego 2015
Kurs Emaus

Koninki, k. Poręby Wielkiej: Sobota, 21 Lutego 2015
V Ogólnopolska Spartakiada Narciarska KSM

Gdańsk: Sobota, 21 Lutego 2015
Przezwyciężanie depresji – warsztat psychologiczny

Kraków: Sobota, 21 Lutego 2015
Dzień Skupienia

Poznań: Niedziela, 22 Lutego 2015
V Akademickie Gorzkie Żale

Dom Kultury ŚWIT, Warszawa, ul. Wysockiego 11 (k. Trasy Toruńskiej): Niedziela, 22 Lutego 2015
Mistrzowska Akademia Miłości “Kobieta + Mężczyzna, czyli ŚMIAĆ SIĘ CZY PŁAKAĆ?”

Warszawa: Wtorek, 24 Lutego 2015
ANIOŁY, BÓG, CISZA i kawa…

Zawichost koło Sandomierza: Środa, 25 Lutego 2015
Szkoła Zakrystianów II kontynuacja

Tyniec, Kraków: Czwartek, 26 Lutego 2015

Pustynia w mieście. Rekolekcje w milczeniu.

********

ANIOŁY, BÓG, CISZA i kawa…

Data rozpoczęcia: Wtorek, 24 Lutego 2015 godz. 19:00
Data zakończenia: – godz.
Miejscowość: Warszawa
Organizator: s. Stefania Janiak CSFN
Udział: Bezpłatny

3 poetki zapraszają

ANIOŁY, BÓG, CISZA i kawa…

24 lutego godz. 19.00

spotkanie z:
ANIOŁAMI – Iza Marciniak
BOGIEM (mniej znanym) – s. Stefania Janiak CSFN
CISZĄ – Paulina Wawer

Steff Cafe Bar
Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego
ul. Jazdów 1
00 – 467 Warszawa
tel. +48 519 023 023
www.facebook.com/steffcafebar
Wstęp wolny

******

 

O autorze: Judyta