Przekręt wyborczy, czyli domykanie i uszczelnianie systemu.

„Zamach na demokrację”, „kryzys demokracji”, „upadek demokracji”, „zagrożenie dla demokracji” – jak Polska długa i szeroka, w mediach i na portalach opozycyjnych rozbrzmiewają podobne głosy zdumienia i oburzenia w związku z „cudami nad urną”, a zwłaszcza ich niespotykaną dotąd skalą (podobne „cuda” zdarzały się już wcześniej). Oburzenie rozumiem, bo mało co w projekcie pod nazwą III RP nie budzi oburzenia u w miarę rozsądnego i przyzwoitego człowieka, ale zdziwienie? Dziwić może raczej to, że nasi władcy do tej pory wykazywali taki umiar w tym względzie, skoro system państwa, który stworzyli, wręcz zachęca rządzących do wszelkiego typu przekrętów, z przekrętami wyborczymi włącznie. Zdziwienie i zaskoczenie przekrętami wyborczymi można wytłumaczyć błędną, a nadzwyczaj rozpowszechnioną diagnozą ustroju politycznego w Polsce. Kilka dni temu bardzo trafny tekst na ten temat napisał Aleksander Ścios (gorąco zachęcam do jego przeczytania):
http://bezdekretu.blogspot.de/2014/11/o-uwolnionych-z-iluzji.html
Najogólniej jego zawartość można streścić tak oto, że wszyscy politycy z środowisk politycznych, które uczestniczyły w obradach przy okrągłym stole (włącznie z PiS), oraz wszystkie główne media, łącznie z opozycyjnymi, powtarzają błędny pogląd, że w Polsce mamy demokrację, a fałszywość tego poglądu dobitnie wykazały ostatnie wybory samorządowe. Błędna diagnoza ustrojowa skutkuje, zgodnie z zasadami logiki i epistemologii, błędnymi prognozami, błędnymi strategiami działania i błędnymi receptami.
W pełni zgadzając się z tezami autora, chciałbym jednak ten temat trochę rozwinąć i uzupełnić. Nim to jednak zrobię, chciałbym Państwu przypomnieć mój tekst, który napisałem rok temu, po przegranym referendum w sprawie odwołania HGW z urzędu prezydenta Warszawy, a w którym opisałem owe błędne strategie, dzięki którym szeroko rozumiana opozycja, a zwłaszcza PiS, od wielu lat kroczy śmiałym krokiem od porażki, do porażki, przegrywając kolejne batalie, których, wydawać by się mogło, nie sposób było przegrać (jako się rzekło, błędna diagnoza skutkuje błędną prognozą i błędną strategią). Tekst nosił adekwatny tytuł „Strategia porażki, czyli nie tylko o warszawskim referendum” (http://blogpress.pl/node/17795).

Ustrój polityczny a system państwa.
Obok błędnego rozumienia demokracji, o czym pisze Ścios, a czym ja zajmę się w dalszej części tekstu, wielu komentatorów naszego życia politycznego popełnia dwa inne błędy, poniekąd z siebie nawzajem wynikające. Chodzi mi o to, że nie odróżniają ustroju politycznego od systemu państwa, oraz analizują poszczególne elementy systemu w oderwaniu od pozostałych, tak jakby były zjawiskami niezależnymi, a to nieprawda. Ten błąd także skutkuje błędnymi receptami naprawy państwa.
Na miarę swych skromnych możliwości postaram się wyjaśnić, czym jest ustrój polityczny, a czym system państwa i czym się od siebie różnią, oraz jaka istnieje między nimi zależność.
Ustrój polityczny określa, czyją wolą tworzone jest prawo stanowione, oraz czyją wolę wypełniają, komu służą i względem kogo są odpowiedzialne instytucje państwa – krótko mówiąc, kto jest suwerenem państwa. Natomiast system państwa, jak każdy inny system, to mechanizm złożony z wielu współzależnych, współdziałających i wzajemnie na siebie wpływających elementów. Elementami składowymi systemu państwa jest np. gospodarka, system prawny, system sądowniczy, system edukacyjny, system medialny (dostępność informacji), system własności, ustrój polityczny (jest jednym ze współzależnych elementów systemowych), system przywilejów (lub jego brak), integracja lub dezintegracja społeczeństwa, aksjologia i światopogląd będący podstawą prawa stanowionego (prawo stanowione NIGDY nie jest neutralne światopoglądowo), kultura, obyczajowość i tradycja, a także (a jakże) system wyborczy. To, jak działa system państwa i jaki faktycznie jest ustrój polityczny nie zależny tylko od zapisów prawa, ale od skonfigurowania elementów systemowych i ich wzajemnej korelacji.
Pokażę Państwu tą zależność na dwóch konkretnych przykładach. Pierwszy z nich znajdziemy w naszej historii, kiedy to na skutek rozrostu przywilejów i majątków magnaterii, przy równoczesnej pauperyzacji drobnej szlachty, ustrój demokratyczny przekształcił się w ustrój oligarchiczny, chociaż został zachowany formalny kształt instytucji państwa, oraz ten sam system wyborczy.
Drugi przykład (mój ulubiony) znajdziemy w naszej konstytucji, cytuję:
Art. 4.
1. Władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu.
2. Naród sprawuje władzę przez swoich przedstawicieli lub bezpośrednio.
Art. 125.
1. W sprawach o szczególnym znaczeniu dla państwa może być przeprowadzone referendum ogólnokrajowe.
2. Referendum ogólnokrajowe ma prawo zarządzić Sejm bezwzględną większością głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów lub Prezydent Rzeczypospolitej za zgodą Senatu wyrażoną bezwzględną większością głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby senatorów.
Art.4 wskazuje naród jako suwerena państwa, tym samym formalnie ustanawiając w Polsce ustrój demokratyczny, ale rozwiązanie systemowe zawarte w Art.125 czyni ten zapis całkowicie martwym. Całkiem niedawno mieliśmy okazję się o tym przekonać, kiedy to koalicja rządząca odrzuciła społeczny wniosek referendalny w sprawie obowiązku szkolnego sześciolatków, ale przypomnę Państwu, że gdy PiS był u władzy, to samo zrobił ze społecznym wnioskiem referendalnym w sprawie jednomandatowych okręgów wyborczych. I nie chodzi tu o to, czy ów wniosek był sensowny, czy nie, tylko o to, że zarówno obecna koalicja rządząca, jak i swego czasu PiS, swoimi arbitralnymi decyzjami pozbawiły naród prawa decydowania o swoim losie. System państwa został tak skonstruowany pospołu przez wszystkie największe środowiska polityczne, że demos (naród, społeczeństwo, ogół obywateli) jest pozbawiony jakichkolwiek realnych możliwości uczestniczenia w procesach decyzyjnych w państwie, a to już nie ma nic wspólnego z demokracją.
Dla porządku wspomnę o jeszcze jednym poważnym, permanentnym błędzie, popełnianym przez wszystkie środowiska opiniotwórcze, którego przyczyną jest błędne postrzeganie demokratycznego państwa, jako państwa partyjnego. Chodzi mi o opis społeczeństwa, zawężony do słupków poparcia wyborczego, co skutkuje wykluczeniem z tego opisu stale rosnącej grupy absencyjnej, czyli ponad połowy naszego społeczeństwa i ciągłym rozmijaniem się z rzeczywistością prognoz dotyczących zachowań i reakcji społecznych na wydarzenia polityczne. Właśnie taki charakter miał opis ostatnich wyborów samorządowych we wszystkich mediach, włącznie z opozycyjnymi. Głównym, a właściwie jedynym obiektem zainteresowania wszystkich mediów, był rosnący lub malejący stan posiadania poszczególnych partii (głównie PiS i PO), a nie potrzeby i dobro społeczności lokalnych. Nic więc dziwnego, że ciągle maleje frekwencja wyborcza, skoro wyborcy mają w pełni zasadne poczucie, że są tylko przedmiotem w grze partyjnej.

Wybory.
W fałszywym rozumieniu demokracji jest ona utożsamiana z wyborami. Ten stereotyp tak silnie został nam wpojony przez wszystkie środowiska opiniotwórcze, że oba pojęcia są używane wymiennie jako równoważniki, a to nieprawda. Jak wspomniałem wcześniej, wybory są bardzo ważnym elementem demokracji (trudno sobie wyobrazić demokrację bez wyborów), ale nie są one sama istotą tego ustroju, bo tą jest podmiotowość i decyzyjność demosu (narodu, społeczeństwa, ogółu obywateli). Jeśli by przyjąć za dobrą monetę, tą wpajaną nam przez ostatnie ćwierćwiecze wykładnię demokracji, to musielibyśmy uznać za kraje demokratyczne współczesną Rosję i Białoruś, a także wszystkie niegdysiejsze „demoludy”, bo wszędzie tam są, lub były organizowane wybory, a wiele z tych państw miało w nazwie człon „demokratyczny/a”, ale przecież to jest oczywisty nonsens. Aby zrozumieć istotę problemu, proponuję pewien przykład.
Staje przed nami wielki drab i każe nam wybierać jedną z jego rąk. Obiecuje nam przy tym niestworzone rzeczy: prawą ręką nas ozłoci, a lewą ściągnie gwiazdkę z nieba. Gdy wybieramy jedną z rąk, drab wali nas nią na odlew i zabiera nam nasze pieniądze. Po pewnym czasie historia się powtarza – drab znowu każe nam wybierać między tymi samymi alternatywami, składając nam przy tym kolejne obietnice. Dla odmiany wybieramy drugą rękę. Drab, tak jak poprzednio, wali nas tą ręką na odlew i zabiera nam pieniądze.
Za trzecim razem rezygnujemy z wyboru, bo nie chcemy brać już udziału w tej głupiej zabawie (frekwencja wyborcza ciągle maleje). Drab sam wybiera rękę, którą, jak zwykle, wali nas na odlew i zabiera nasze pieniądze. Może to zrobić, bo do wyborów mogą pójść sami członkowie partii wraz ze swoimi rodzinami i znajomymi, a wynik wyborów i tak będzie ważny i wiążący (taki system wyborczy drab sobie skonstruował, nie pytając nas o zdanie).
Za każdym razem jesteśmy skutecznie dezinformowani co do możliwych opcji wyboru (koncesjonowane monopole medialne, w sferze informacyjno-propagandowej prawie niczym się nie różnią od mediów PRL) i za każdym też razem jesteśmy obarczani odpowiedzialnością za decyzje „naszych wybrańców”, chociaż nie mieliśmy na nie żadnego realnego wpływu.
Jednak wybory mogą wyglądać zupełnie inaczej. Możemy sami podjąć decyzję co do celu działania (np. chcemy by zbudowano drogę), a następnie wybieramy wykonawcę naszej woli, którego w każdej chwili możemy odwołać i pociągnąć do odpowiedzialności jeśli zawiedzie nasze zaufanie.

Chociaż w obu przypadkach mamy do czynienia z wyborami, to sami Państwo przyznacie, że w każdym z tych przypadków wybory oznaczają coś zupełnie innego. W pierwszym wyborcy są przedmiotem cudzych decyzji, na które nie mają żadnego wpływu i wybierać mogą tylko decydentów spośród wskazanych im opcji. To są wybory typowe dla imitujących demokracje systemów autokratycznych (np. Rosja, Białoruś), lub oligarchicznych (np. PRL, III RP). W drugim przypadku wyborcy są podmiotem wszelkich procesów decyzyjnych w państwie i są to wybory właściwe dla systemów demokratycznych (np. I RP, Szwajcaria).
By nie być gołosłowny przytoczę dwa konkretne przykłady, które już zasygnalizowałem. W okresie rozkwitu demokracji szlacheckiej w I RP, który był zarazem okresem największej świetności państwa polskiego, wyborcy opatrywali wybranych przez siebie posłów instrukcjami poselskimi, uchwalanymi na tych samych sejmikach, na których wybierano posłów, zaś sprzeniewierzenie się przez posła owym instrukcjom groziło mu nawet śmiercią pod szablami wyborców. Przypomnę monarchistom, że działo się to w czasach gdy mieliśmy królów, że państwo w okresach bezkrólewia doskonale funkcjonowało, i że sami królowie nierzadko byli źródłem poważnych kłopotów państwa.
Drugim przykładem jest Szwajcaria, gdzie kwestię decyzyjności społeczeństwa rozwiązano za pomocą innych mechanizmów systemowych. W Szwajcarii istnieją partie polityczne i wybierany w powszechnych wyborach parlament, ale akty prawne przez niego uchwalane, mogą wejść w życie dopiero po zatwierdzeniu przez społeczeństwo w ogólnokrajowych referendach, które obligatoryjnie odbywają się cztery razy w roku, a nie, jak w III RP, po podpisaniu przez delegata partyjnego, piastującego urząd prezydenta. Oczywiście, obywatele mogą także odrzucić w referendach owe akty prawne i jest to decyzja wiążąca (vox populi, vox Dei). Obywatele sami też mają inicjatywę legislacyjną, mogą też wnioskować o powszechne referendum, które po zebraniu ściśle określonej liczby podpisów pod takim wnioskiem, jest rozpisywane automatycznie i ani parlament, ani też żaden nawet najwyżej postawiony polityk nie ma tu nic do gadania, a wyniki referendum są wiążące. Nie jest też prawdą, że Szwajcarzy mogą sobie pozwolić na takie kosztowne rozwiązania, bo są bogaci, a nas na to nie stać.
Jest dokładnie odwrotnie. Szwajcarzy są bogaci, ponieważ decyzje podejmują ci, którzy bezpośrednio ponoszą konsekwencje swoich decyzji, co zawsze skłania do większej odpowiedzialności. U nas decydenci zawsze przenoszą negatywne konsekwencje swoich nieodpowiedzialnych decyzji na poddanych, a my możemy się ekscytować do woli niekończącym się korowodem afer i skandali, oraz liczonymi w dziesiątkach miliardów złotych stratami, jaki ponosimy z tego tytułu. Koszta tych licznych referendów są niewspółmiernie niskie w porównaniu ze stratami jakie przynosi nieodpowiedzialność decydentów w systemie oligarchicznym. Dlatego Szwajcarzy są bogaci, a my biedni i jeszcze do tego zadłużeni na kilka pokoleń do przodu.

Skoro już jestem przy Szwajcarii, to pozwolę sobie na wcale nie taką znowu drobną dygresję. W żadnych znaczących mediach (włącznie z opozycyjnymi) nie znajdziecie informacji o szwajcarskim systemie państwa, a jeżeli już, to co najwyżej jakieś drobne, incydentalne uwagi. Jeżeli przytaczane są jakieś rozwiązania systemowe, jako wzorzec modernizacyjny dla nas, to nigdy to nie jest Szwajcaria, ale zawsze model systemowy mniej lub bardziej podobny do naszego. Dlatego śmiem twierdzić, że u podstaw błędnej diagnozy ustrojowej, o której pisał Aleksander Ścios, leży świadoma mistyfikacja, chociaż nie jestem w stanie stwierdzić, kto u nas świadomie mistyfikuje pojęcie demokracji, a kto nieświadomie popełnia ów błąd, dając się zwieść tej mistyfikacji.

Przekręt wyborczy, czyli domykanie i uszczelnianie systemu.
W systemie, który nasi władcy konstruowali i domykali przez ostatnie ćwierćwiecze, państwo jest skrajnie upartyjnione. To znaczy, że obsada kierownictwa wszystkich instytucji państwa, w tym odpowiedzialnych za stanowienie, kontrolę i egzekucję prawa, jest pośrednio lub bezpośrednio jest w gestii rządzącej partii lub koalicji. Znaczy to, że formalna niezależność tych instytucji jest zwykłą fikcją, a stosowanie i egzekwowanie prawa jest sprawą czysto uznaniową i zależy od dobrej, lub złej woli liderów partyjnych. W ciągu ostatnich lat wiele razy mieliśmy okazję oglądać, jak rządzący skwapliwie korzystali z tych walorów systemu i bez żadnych zahamowań i skrupułów zmiatali pod dywan kolejne skandale i afery, którymi rządy PO nadzwyczaj obrodziły. Ten system czyni rządzących praktycznie bezkarnymi, dając im możliwość robić co chcą, z pełnym lekceważeniem prawa i to bez obaw o konsekwencje karne. Trzeba tu przypomnieć, że ich poprzednicy, zwłaszcza z SLD, także nie mieli w tym względzie zbytnich zahamowań.
Przekręt wyborczy jest wpisany w taki system państwa, jaki mamy w naszym kraju – można powiedzieć, że jest jego logiczną konsekwencją. Musiały też kiedyś powstać sprzyjające po temu warunki, czyli nastąpić konsolidacja obozu władzy, pojawić się pełna osłona propagandowa ze strony koncesjonowanych monopoli medialnych (SLD po aferze Rywina nie spełniało żadnego z tych warunków), życzliwa bierność instytucji międzynarodowych z UE na czele, na co rząd PO zapracował sobie swoją „spolegliwą” polityką zagraniczną (tą życzliwą bierność Unia Europejska wykazała już w odniesieniu do „śledztwa” smoleńskiego) i wreszcie, musiała pojawić się ekipa rządząca, która miałaby dość śmiałości, by to zrobić. Ponieważ wszystkie warunki zostały spełnione, więc w końcu musiało do tego dojść.
Zamach na demokrację? Zagrożenie demokracji?! Nic z tych rzeczy, to tylko system się domyka i warto to sobie uświadomić.

O autorze: Piotr Marzec