Do przytoczenia tego artykułu z 2007 lub 2008 roku, nie pamiętam już z jakiego tygodnika go zarchiwizowałam, skłoniła mnie Circ prowadząca ostre polemiki z Poruszycielem. W ostatniej wymianie zdań dot. wydarzeń z 11 września 2001 w notce Space, zapytała: “…jaki porządek sojuszy radziłbyś polskiemu rządowi gdyby oni liczyli się z twoim zdaniem? Kto na pierwszym miejscu, drugim, trzecim. I kto na pewno nie w sojuszu militarnym.” Pytanie nie było skierowane do mnie, więc nie odpowiedziałam, ale ta notka – artykuł jest odpowiedzią: jedyny sojusz jaki może uratować naszą Ojczyznę to Jedność nas wszystkich. Historia pokazała, że żadne sojusze nam nie pomogły. Zawsze w chwilach próby pozostawaliśmy sami, zdani tylko na siebie i to wtedy najlepiej nam wychodziło. Teraz będzie tak samo, więc może dobrze by było by każdy z nas w swoim sumieniu rozeznał te siedem grzechów przeciwko jedności i rozpoczął drogę naprawy. Nikt nam nie pomoże jak sami sobie nie pomożemy. Możemy liczyć tylko na siebie. Historia lubi się powtarzać, a tylko głupi nie wyciąga wniosków z tej nauki.
A oto ten artykuł, autora przepraszam, że nie przytaczam linku publikacji. Wtedy nie zapisałam, a teraz nie pamiętam.
Ks. Mirosław Cholewa
Siedem grzechów przeciwko jedności
Pierwszy grzech przeciw jedności: nawracanie innych
Pierwszy grzech przeciw jedności to nawracanie innych – nawrócenie na eksport. Kiedy rozpoczynałem swoją posługę jako ojciec duchowy w seminarium, byłem pełen gorliwości i zapału. Gdy człowiek wchodzi w nowe środowisko, to widzi pewne rzeczy jaśniej, wyraźniej, klarowniej. Ja od razu zobaczyłem to, co w seminarium należy zreformować. Zakasałem rękawy i zacząłem bój. Nawracałem innych, przemieniałem struktury… Szamotałem się tak mniej więcej rok i nie osiągnąłem rezultatów. Cokolwiek podejmowałem, było od razu torpedowane. W zespole wychowawczym było trzech opozycjonistów, którzy gdy ja mówiłem – „białe”, mówili – „czarne”, gdy ja mówiłem – „czarne”, oni mówili – „białe”. Nic nie szło do przodu. Ogarniała mnie coraz większa frustracja i beznadzieja. Myślałem sobie: „Nic się tu nie da zrobić”. I mniej więcej po roku, przyszło na mnie światło z góry – ufam – od Ducha Świętego: „Mireczku, ty masz być ojcem duchowym, a nie reformatorem tego seminarium. Ja cię tam postawiłem, żeby nawrócić twoje serce”.
To był moment przełomowy. Zacząłem modlić się nie tylko za moich kochanych kleryków, za których modliłem się już wiele miesięcy wcześniej, ale i za strukturę seminarium, za kadrę. Mówiłem: „Panie Jezu, to jest Twoje seminarium, Twoje dzieło, to są Twoi synowie, a nie moi. To Ty się martw o nich”. Modliłem się w ten sposób dwa, może trzy lata. Podejmowałem różne inicjatywy, ale już bez wcześniejszego napięcia. I przyszedł czas zmian, ale wyznaczył go On, Duch Święty. Jeden z opozycjonistów wyjechał na roczny urlop naukowy, drugi odszedł z seminarium do innych działań, trzeci – odszedł do Pana. Zaczęły się dziać różne rzeczy, większe niż sobie wcześniej wyobrażałem.
Pan najpierw chce przemieniać nasze serca, a potem dopiero struktury. Podaję ten przykład moich walk, rozczarowań, niepowodzeń i tego zwycięstwa, które jest w Jezusie Chrystusie, żebyśmy sobie uświadomili, że Pan zaprasza nas najpierw do nawrócenia własnego serca. Na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze, czyńcie, więc i wykonujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią. Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, ale sami palcem dotknąć ich nie chcą (por. Mt 23,2-4).
Ważny jest pierwszy krok na drodze nawrócenia, gdy wyznajemy, że Jezus jest Panem, ale równie istotny jest każdy kolejny krok na tej drodze, kiedy otwierają się nowe przestrzenie jeszcze niepoddane panowaniu Jezusa. Duch Święty będzie nam odsłaniał przestrzenie jeszcze nieoddane w Jego ręce. A najważniejszy jest i tak ostatni krok… Często powtarzam alumnom: „Pamiętajcie, nie ten zwycięża, który zwycięża na pierwszym okrążeniu, ale ten, który zwycięża na ostatnim”. Jeżeli będzie brakowało mi osobistej jedności z Jezusem i jedności z braćmi, może pojawić się pokusa, że w pewnym momencie stwierdzę, iż jestem już wystarczająco nawrócony, i tak zaawansowany duchowo, że teraz mogę już tylko nawracać innych. Tymczasem powinienem poddać się Bożemu prowadzeniu, żeby poniósł mnie strumień Jego laski i żeby we mnie dokonywało się dzieło nawrócenia. Jeśli tak się stanie, Duch Święty będzie działał przeze mnie i poradzi sobie z innymi dziełami.
Lekarstwem na pierwszy grzech – nawrócenia na eksport – jest moje osobiste nawrócenie na każdym etapie mojej drogi. Tak jak w górach przewodnik idzie na czele grupy, a pasterz idzie na czele stada, tak samo trzeba, abyśmy dawali przykład osobistego nawrócenia.
Drugi grzech przeciw jedności: duch rywalizacji
Często w życie wspólnotowe wkrada się duch rywalizacji. Nie jest to tylko nasz problem, on istniał wśród uczniów Chrystusa od samego początku. Tak przyszli do Kafarnaum. Gdy był w domu, zapytał ich: „O czym to rozprawialiście w drodze?” Lecz oni milczeli. W drodze, bowiem, posprzeczali się o to, kto z nich jest największy (Mk 9,33-34). Duch rywalizacji wkrada się do naszych serc, do naszych grup, środowisk; może pojawiać się pomiędzy diecezjami, regionami, wspólnotami, między animatorami starymi i nowymi, pomiędzy księdzem a liderem. Nie uznaje się wzajemnie autorytetu, zakresu odpowiedzialności. Czy często nic jest tak, że nic jestem pogodzony z własnym miejscem w Kościele, w grupie modlitewnej, ze swoim miejscem w środowisku, w którym Pan Bóg mnie postawił i ciągle tęsknię za czymś innym? Świecki chciałby się „sklerykalizować”, a ksiądz chciałby „zeświecczeć”. No i zaczyna się przepychanka: czyje będzie na wierzchu, kto ma rację, kto ma wpływy, kto kogo. Nie ma już poszukiwania tego, co jest większym dobrem i chwalą Bożą, ale tego, jak postawić na swoim. Jak udowodnić, że ja mam rację? Nieważna jest racja Jezusa. Ważna jest moja racja. A co mówi Słowo Boże: „Kto między wami chciałby się stać wielki, niech będzie niewolnikiem waszym” (por. Mt 20,26-27). Pan Jezus wcale nam nic zabrania wielkości i pierwszeństwa, tylko odwraca perspektywę i mówi: na wzór Syna Człowieczego, który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu (Mt 20, 27).
Jakie jest lekarstwo na pokusę rywalizacji? Lekarstwem jest prawdziwa pokora i duch służby: Jeśli, więc jest jakieś napomnienie w Chrystusie, jeśli jakaś moc przekonująca, jeśli jakiś udział w Duchu, jeśli jakieś serdeczne współczucie – zobaczcie, jak Pawiowi na tym zależy – dopełnijcie mojej radości przez to, że będziecie mieli te same dążenia, tę samą miłość i wspólnego ducha, pragnąc tylko jednego, a niczego nie pragnąc dla niewłaściwego współzawodnictwa ani dla próżnej chwały, lecz w pokorze oceniając jedni drugich za wyżej stojących od siebie. Niech każdy ma na oku nie tylko swoje własne sprawy, ale też i drugich! (Flp 2,1-4).
Trzeci grzech przeciw jedności: brak szczerości
Zastanówmy się, jak reagujemy, kiedy dochodzi do jakiegoś wewnętrznego konfliktu w grupie. Co robię, co się wówczas we mnie dzieje? Czy nie jest tak, że „chowam głowę w piasek”, stosując metodę strusia? Czy nie brakuje mi szczerości, by otwarcie przedstawić pewne sprawy. Czy nie mówimy sobie, że samo się to jakoś rozwiąże?
Jednym z zaangażowań, do których mnie Pan Bóg wezwał, jest pismo formacyjne „Pastores”. Mniej więcej przed rokiem okazało się, że wydawnictwo, które, do tej pory wydawało to pismo, przestanie je wydawać. Zastanawiałem się, gdzie został popełniony błąd, że tak się stało. Teraz, z perspektywy roku widzę, że błąd polegał właśnie na braku szczerości. Kiedy ujawniały się pewne konflikty, wycofywaliśmy się i liczyliśmy na to, że samo się rozwiąże. Owszem, samo się rozwiązało – wydawnictwo zakończyło z nami współpracę.
Ufaliśmy, że jest to Boże dzieło. Nic chcieliśmy niczego zaniedbać. Kiedy szukaliśmy nowego wydawcy, zobaczyłem, jak ważne jest, żeby szczerze i odważnie stawiać pewne sprawy. Przez rok Pan Bóg mnie tego uczył. Rozmawiałem z trzema wydawnictwami, które jak sądziłem mogą przejąć „Pastores”. Najpierw rozmawiałem z jednym wydawnictwem. Wydawało się, że jest ono dane nam od Boga, ale rozmawiałem z nimi tak nieśmiało, że po pół roku „dali nam kosza”. Zwróciłem się do drugiego wydawnictwa. Wydawało się, że tym razem jasno i otwarcie stawiam sprawy związane z wydawaniem pisma. Okazało się jednak, że nie wszystko było jasne i klarowne dla dyrektora tego wydawnictwa i w pewnym momencie znowu doszło do rozstania. Prawdę powiedziawszy, byłem już nieco zdesperowany. Rok się kończył. Zacząłem gorąco modlić się w tej sprawie i wtedy zrozumiałem, że sprawy trzeba stawiać szczerze, jasno i odważnie. W rozmowie z trzecim, ostatnim wydawnictwem postanowiłem tak właśnie zrobić. Nie tylko rozmawiałem, ale to, o czym mówiłem, zapisywałem, żeby zostawał ślad, o czym rozmawialiśmy, co ustaliliśmy, żeby później nic było niejasności. Było to może niewygodne i dla mnie, i dla wydawnictwa, ale z perspektywy czasu, widzę że było to bardzo istotne.
Pan przestrzega: Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo podobni jesteście do grobów pobielanych, które z zewnątrz wyglądaja pięknie, lecz wewnątrz pełne są kości trupich i wszelkiego plugastwa. Tak i wy, z zewnątrz jesteście uczciwi, lecz wewnątrz pełni jesteście obłudy i nieprawości (Mt 23,27). Jeśli cały mój wysiłek będzie skierowany na to, żeby zachować pozory, to może się okazać, że idzie on w fałsz, w budowanie fasady, a ukryty konflikt, jak rak, może toczyć cały organizm, wspólnotę, czy nawet szersze środowisko. Można być pewnym, że w którymś momencie problem wybuchnie ze zdwojoną siłą i może nastąpić detonacja, która bardzo ludzi porani.
Co jest lekarstwem na tę sytuację? Przejrzystość, szczerość, podejmowanie i rozwiązywanie powstających konfliktów. Jest rzeczą normalną, że gdzie są ludzie, tam będą konflikty. Nic trzeba się ich bać, uciekać przed nimi lub chować głowy w piasek. Konflikty są po to, żeby przed nimi stawać i rozwiązywać je w duchu Jezusa.
Czwarty grzech przeciw jedności: grzechy języka
Szemranie za plecami jest bardzo niebezpiecznym grzechem, który może prowadzić do wewnętrznego rozkładu. Jak reaguję, kiedy dostrzegam jakieś braki albo rzeczywiste lub pozorne zło w drugim człowieku? Co robię?
Na własnej skórze doświadczyłem czegoś takiego podczas mojej posługi w seminarium, kilka lat temu. W pierwszym okresie wydawało mi się, że mam dobry kontakt z klerykami, że się dobrze rozumiemy, że praca duchowa idzie do przodu, lecz w pewnym momencie doszło do konfliktu. Ja byłem bezkompromisowy, postawiłem sprawy jasno i klarownie, ale zobaczyłem, że seminarzyści odsunęli się ode mnie. Mijały miesiące, a wokół mnie była pustka. Przychodziły do seminarium kolejne roczniki, a ja widziałem, że nie mam z nimi kontaktu. Zacząłem się zastanawiać, gdzie zgrzeszyłem, gdzie tkwi problem. Badałem sprawę z różnych stron. Rzecz rozwiązała się ostatecznie na początku tego roku akademickiego, kiedy przyszedł do mnie jeden z kleryków i powiedział wprost: „Proszę ojca, był taki czas, kiedy bardziej wierzyłem koledze niż temu, co ojciec mówił. Kolegi już nie ma, a ojciec jest. Chce skorzystać z kierownictwa duchowego”. Widzicie więc, że szemranie za plecami może spowodować bardzo wiele zamętu.
Nie jest też łatwo, kiedy ktoś mówi nam w oczy prawdę – jego subiektywną prawdę. Zdarzały się sytuacje, kiedy alumn przychodził do mnie i wylewał mi na głowę „kubełek pomyj”. Nie jest to mile, prawda? Ale powiedziałem mu: „Wiesz, cieszę się, nic dlatego, że mówisz mi te trudne rzeczy, ale dlatego że mówisz to, co przeżywasz w tej relacji, co ci tę relację utrudnia. Możemy rozmawiać na ten temat i sytuacja się oczyszcza”. Co mówi Pismo: Niech wasza mowa będzie Tak-tak; nie-nie. A co ponadto, od Złego pochodzi (Mt 5,37). Kiedy nie podejmuję wprost problemów – zaczynają one krążyć podziemnym nurtem i zaczyna się rozkład.
Język jest bardzo niebezpiecznym narzędziem, który rani bardzo głęboko, może nawet zabić! Kiedy wypowie się słowo, ono zaczyna żyć swoim własnym życiem, już nie można go cofnąć. Zastanówmy się więc, jak reagujemy, kiedy dostrzegamy zło w strukturze wspólnoty, rejonu, diecezji, prawdziwe lub pozorne zło w drugim człowieku.
Lekarstwem jest prawda w miłości. Miłość bez prawdy będzie sentymentalizmem. Prawda bez miłości może bardzo głęboko ranić. Chodzi więc o prawdę w miłości. Chodzi o dobrą komunikację, o prawdziwy, rzeczywisty dialog pomiędzy nami, w którym słucham i mam możliwość wypowiedzenia się i bycia wysłuchanym. Jak ktoś słusznie zauważył: mamy dwoje uszu i jedne usta, więc dobrze jest zachować te relacje – dwa razy więcej słuchać i mniej mówić.
Piąty grzech przeciw jedności: niejasne relacje i zasady
Czasami zdarza się, że atmosfera w grupie modlitewnej jest jak mętna woda. Podobnie ma się rzecz z zasadami, na których budowane jest życie wspólnotowe. Myślimy, że jakoś to będzie.
Bardzo istotne jest, żeby zasady, na jakich istnieje grupa, zostały jasno i precyzyjnie określone. Podeprę się przykładem z życia grupy ewangelizacyjnej, z którą jestem związany od około ośmiu lat. Tworzą ją osoby świeckie, małżeństwa i osoby samotne, jest tam też drugi ksiądz. Pan dal nam przywilej, że prowadzimy ewangelizację w seminariach duchownych. Byliśmy w około dwudziestu seminariach. Był jednak taki czas, że nie mieliśmy zaproszeń z seminariów. Spotykaliśmy się regularnie, co dwa tygodnie; modliliśmy się, dzieliliśmy się wiarą, życiem, ale nigdzie nas nic zapraszano. Wobec tego zaczęliśmy przyjmować zaproszenia do domów zakonnych oraz innych miejsc.
W ubiegłym roku, kiedy przyjęliśmy tych zaproszeń bardzo wiele, przyszło zaproszenie do jednego z seminariów. Kiedy próbowałem zmontować ekipę, okazało się, że mało kto może jechać, bo każdy oprócz tego dzieła ma też inne zobowiązania: rodzinne i zawodowe. Okazało się więc, że do tego seminarium pojechało nas niewielu. Jedna osoba, rekonwalescentka po poważnej chorobie, druga z dużymi problemami, a ja prawie straciłem głos. Ile we mnie było wtedy rozżalenia: „Jak to! To miało być nasze pierwsze powołanie, a tymczasem nasze siły się rozproszyły”. Problem tkwił jednak w tym, że nie mieliśmy jasno określonych zasad przyjmowania zaproszeń, nic rozeznawaliśmy ich, a zaproszenia płynęły różnymi kanałami. Poszliśmy wtedy po rozum do głowy: trzeba określić jasne zasady. W tej chwili w zespole są cztery osoby, które rozeznają, czy podejmujemy jakąś posługę, czy nie. Niech wasza mowa będzie Tak-tak; nie-nie. A co ponadto jest, od Złego pochodzi (Mt 5,37).
Dotyczy to nic tylko naszego języka, ale także zasad bycia we wspólnocie, w przeciwnym razie grozi nam bardzo niebezpieczna połowiczność. Pamiętajmy o ludowym porzekadle: „W mętnej wodzie diabeł łowi”.
Co jest lekarstwem na ten grzech przeciw jedności? Jednoznaczność, nawet twarde, ale jasne, klarowne zasady.
Szósty grzech przeciw jedności: brak przebaczenia
Kiedy zabraknie przebaczenia między ludźmi, może dojść do zbudowania wysokich murów, wyższych niż mur chiński. Są to mury wrogości, obojętności, które trudno będzie potem pokonać. Łatwiej było rozebrać mur berliński niż te mury wrogości i obojętności.
Kilka lat temu spotkałem młodzieńca, który miał czarny kajecik, a w nim czarnym długopisem zapisywał różne przykre zdarzenia i urazy.
Pisał, pisał, pisał, a później czytał, czytał, czytał, medytował, medytował i gorzkniał, gorzkniał… Cały świat był beznadziejny, wszyscy byli beznadziejni, wszyscy po kolei. Przerażające!
Pismo Święte mówi: Jeśli zaś przeniesiesz dar swój przed ołtarz i tam wspomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw tam dar swój przed ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim. Potem przyjdź i dar swój ofiaruj (Mt 5,23-24). Zawsze będą takie słowa i gesty, które ranią, bo jesteśmy ludźmi. Jesteśmy ranieni i ranimy innych słowami i gestami. To jest nieuniknione i dlatego ciągle potrzeba przebaczania, tak, jak nie da się raz na zawsze nawrócić, tylko trzeba się ciągle nawracać. W niektórych wspólnotach jest to nawet wpisane w strukturę: regularnie przeżywa się czas pojednania, żeby pewne sprawy oczyścić, wyjaśnić i nic gromadzić urazów w nieskończoność.
Jan Vanier, założyciel „Arki”, założyciel ruchu „Wiara i Światło” wskazał na dwa elementy konieczne dla zdrowia wspólnoty. Są nimi radość i przebaczenie.
Co jest lekarstwem? Pogodzić się przed zapadnięciem zmroku. Wcześniej modlić się, rozmawiać, wyjaśniać sprawy, dogadywać się. Niech nad waszym gniewem nie zachodzi sionce (Ef 4,26); Nie dawajcie miejsca diabłu (Ef 4,27).
Siódmy grzech przeciw jedności: zamykanie się w sobie
Ja określam go mianem tworzenia „klubów charyzmatycznych”. Istnieje bowiem niebezpieczeństwo samowystarczalności: zaczynam szukać tego, co łatwe, miłe, przyjemne i nie podejmuję trudu otwierania się na innych. Jest to wyraźna pokusa lenistwa: „Nie chce mi się. Jest tak dobrze, sympatycznie. Po co przyjmować innych?” Zaczyna się wówczas „klub charyzmatyczny”: ja jestem wspaniały, ty jesteś wspaniały, my jesteśmy wspaniali! Ja jestem inteligentny, ty jesteś inteligentny, my jesteśmy inteligentni! Ja jestem przystojny, ty jesteś przystojny, my jesteśmy przystojni! To jest izolowanie się w swoim małym światku. Gdy ktoś się tak izoluje, może się udusić. Na dłuższą metę taka sytuacja jest nie do wytrzymania. Potrzeba otwarcia się na zewnątrz. Jak mówi św. Paweł: „Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii” (por. l Kor 9,16). Biada mi, gdybym nic decydował się na otwarcie, na wyjście ku innym. Biada mi! Owszem, z tym wiąże się ryzyko wychodzenia ku innym, ryzyko przyjmowania odmienności innych. Właśnie taka postawa pozwala nam wzrastać. Pozwala, aby Duch Święty draży nasze serca, kruszył je i dokonywał dzieła nawrócenia.
Tu posłużę się przykładem naszych przyjaciół, którzy również są związani z ekipą ewangelizacyjną. Marek i Agnieszka są młodym małżeństwem, choć już parę lat po ślubie. Nic mieli dzieci i zdecydowali się na adopcję. Adoptowali sześciotygodniową Martynę i okazało się, że otwarcie się na nowe życie, na przyjęcie tego dziecka do domu przewróciło wszystko do góry nogami. Marek bardzo lubił długo spać, lubił ustabilizowane sytuacje, wszystko ustawione na swoim miejscu, a tu pojawił się nowy człowiek, który wywrócił wszystko do góry nogami. Ponieważ Agnieszka zajmowała się dzieckiem cały dzień, a on był w pracy, dlatego zdecydowali, że jedną noc będzie wstawała do dziecka Agnieszka, a drugą – Marek. No i wstawał. Widziałem go po kilku tygodniach: był zmęczony, utrudzony, ale szczęśliwy. Myślę, że to jest dobry obraz tego, co dzieje się, gdy wpuszczamy innych i Jezusa do swojego życia. Może to wszystko postawić na głowie, ale może też przywrócić porządek i postawić na nogach.
Co jest lekarstwem na zamykanie się w sobie? Podejmowanie nieustannego trudu otwierania się na innych – dzień po dniu, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu.
Przypomnijmy więc:
Pierwsze lekarstwo – Potrzeba osobistego nawracania się.
Drugie lekarstwo – Prawdziwa pokora i duch służby.
Trzecie lekarstwo – Przejrzystość w podejmowaniu i rozwiązywaniu konfliktów.
Czwarte lekarstwo – Prawda w miłości i dobra komunikacja.
Piąte lekarstwo – Jednoznaczność w tym, co dotyczy zasad życia wspólnotowego. Nawet twarde zasady, ale jasne i jednoznaczne.
Szóste lekarstwo – Nic dawajcie miejsca diabłu. Niech nad waszym gniewem nie zachodzi sionce (Ef 4,26-27).
Siódme lekarstwo – Podejmować trud otwierania się na innych.
Amen.
ks. Mirosław Cholewa
Parafrazując:
Sposobem na innych, lecz przede wszystkim sposobem na nas – na samych siebie, jest modlitwa /zamiast słownych utarczek/.
Też tak myślę, a najpiękniejszą modlitwą jest karmienie się codziennie Słowem Bożym i Eucharystią. To najlepszy sposób by kroczyć drogą Jezusa Chrystusa, by coraz bardziej się do Niego upodabniać, by przy końcu drogi móc powiedzieć: To nie ja żyję, ale we mnie żyje Jezus Chrystus.
A oto co znalazłam na stronie Odnowy w Duchu Świętym w Łomży, jako wstęp do tego artykułu, napisany przez ks. Mirosława Cholewę:
http://www.lomza.odnowa.org/index.php?option=com_content&view=article&id=145:siedem-grzechow-przeciwko-jednosci&catid=43:formacja-liderow-i-animatorow-artykuly&Itemid=94
Proszę Duchu Święty wysłuchaj modlitwy kapłana i przyjdź nam z pomocą.
Judyto, czuję się trochę Twoim wstępem wywołany do tablicy, więc dwa słowa ode mnie. Całkowicie zgadzam się, że najważniejszym sojuszem dla Polaków jest sojusz polsko-polski, czyli Jedność narodu, w którym tkwi jego siła. Wszelkie małe i duże podziały są tylko wodą na młyn dla naszych wrogów, bo wrogowie stosują metodę “dziel i rządź”. Mam wrażenie, że niektórzy tę jedność narodowej wspólnoty rozumieją nieco opacznie jako komunizm – wrogi personalizmowi i unikalności każdej osoby, co jest nieporozumieniem. Co do zewnętrznych sojuszy militarnych, historia współczesna faktycznie uczy, że są niewiele warte. Byliśmy nie raz zdradzani i traktowani instrumentalnie jako pionek na szachownicy jakiejś większej rozgrywki.
Słowa ks. Cholewy są bardzo mądre i przejrzyście zilustrowane. Opisane przez niego grzechy biorę do siebie. Nie rozumiem tylko sformułowania “nawrócenie na eksport”. Eksport czego? Rozumiem to tak, że nie da się kogoś siłą nawrócić, jeśli okopie się na opozycyjnym stanowisku. Pozostaje wtedy robić swoje i modlić się, przede wszystkim nawracać siebie, a to co na zewnątrz zawierzyć Bogu i prosić Go, aby coś z tym fantem zrobił, kiedy uzna, że już właściwa pora.
Widzę, że w kilku punktach niedomagam, ale lekarstwa są klarowne i po prostu trzeba je przyjąć:
Bóg zapłać.
Trudność jaką widzę to właściwe wyważenie między obojętnością na zło, a braterskim upominaniem, między przyzwoleniem na kłamstwo, a obroną prawdy wobec nieprawdy. Na forum internetowym wyrażamy werbalnie takie czy inne sądy. Dużo satysfakcji sprawa szukanie dobra i prawdy, wzajemnie wzrastanie w tych poszukiwaniach i pomaganie sobie nawzajem. Co jednak począć, gdy pojawia się potrzeba upomnienia kogoś lub obrony prawdy wobec kłamstwa. Dochodzi do ścierania się sprzecznych sądów i “słownych utarczek” właśnie. Ważne jest chyba, aby jak pisze ks. Cholewa, łączyć prawdę z miłością, bo miłość bez prawdy i prawda bez miłości to tylko namiastki dobra.
Oczywiście w sprawach zasadniczych nie można milczeć na zasadzie: tak, tak; nie, nie. Trzeba także wyczuć kiedy warto rozmawiać, a kiedy już nie. To zależy od naszego wyczucia. Z cynikami i głupcami według mnie nie należy rozmawiać.
No to ja przepraszam wszystkich, którym moje słowa lub działania sprawiły przykrość, a szczególnie – jeśli były one niesprawiedliwe.
Umieszczę ten tekst w dziale “Regulamin” obok Praesuponendum. Niech służy jako komentarz do zasad jakie panują na naszym portalu.
Ja rozumiem to jako brak pokory, przejawiający się w tym, że chcemy nawracać po swojemu, zakładając (niekoniecznie słusznie), że sami jesteśmy bliżej Prawdy niż ci, których chcemy nawracać. Zatem – 1. niezauważanie belki, 2. – postawienie na pierwszym miejscu siebie, zamiast Boga.
Myślę, że tego między innymi uczy nas historia wystąpienia apostołów w dniu pięćdziesiątnicy, kiedy mówili w językach przybyłych obcokrajowców – wcale ich nie znając.
Trudno o bardziej wyraziste danie znać, że mówił przez nich Duch Święty, że te nawracające słowa nie pochodziły od nich.
Wierzę, że kiedy szczerze oddajemy się Bogu do dyspozycji, to On pokieruje naszym działaniem i da nam właściwe słowa do nawracania innych – jeśli zechce.
Podsumowując – zawsze przed pouczaniem innych trzeba się pomodlić – zapytać, czy Bóg chce byśmy zabrali głos, a jeśli tak, to niech On przez nas mówi. Mamy działać jak przekaźnik, a nie eksportować własne “produkty”.
Wiadomo że jedność i te wszystkie punkty, i że nie mamy przyjaciół.
Można też powiedzieć że przyjaciół nie ma Rosja, Ukraina, Niemcy, Izarael, Ameryka.
Ale co dalej? Są takie czy inne sytuacje, i w nich ja ‘jedność narodowa’ musi podjąć jakąś decyzję, np. taką, czy narody pomagają sobie wzajemnie kiedy ktoś zamachnie się na naszą wolność, majątek, zycie.
O to właśnie pytałam-czy się zamykamy i jesteśmy egoistami, czy otwieramy się.
Wiesz, że ja jestem za gestami pojednania, solidarności.
Czy jest to “Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”, czy “Wspólne orędzie do narodów Rosji i Polski”.
Z pomocą w sytuacji wojny na Ukrainie sprawa jest jednak trudna, bo nie wszyscy walczący po stronie Kijowa są tylko odważnymi patriotami i nie wszyscy, którzy z ich rąk giną są najemnikami Rosji. Czy warto zabić człowieka dla węgla, rudy, fabryki?
Jak pomagać w taki sposób, by pomoc ta nie służyła niesprawiedliwości? By pomagać patriotom, a nie – nacjonalistom wyznającym podobne zasady moralne, co mordercy Polaków na Wołyniu?
Nie jestem za biernością i egoizmem, ale trzeba być świadomym tych problemów i podejmować rozważne decyzje. A to wszystko, to są niestety rozważania akademickie, bo nie mamy politycznej reprezentacji, jeśli nawet tutejszy rząd nazwiemy polskim, to nie ma on kwalifikacji intelektualnych i moralnych, by w godny i mądry sposób w naszym imieniu tę pomoc innym narodom świadczyć.
Kościół zaś może to robić po swojemu: modlitwą, pomocą humanitarną – i robi. I chwała mu za to.