Dziś znowu zajmę się demaskowaniem nieuprawnionej agresji medialno-politycznej salonu wobec PiS. Nie chcę tylko, by w komentarzach pod artykułem znowu dywagowano na temat, czy PiS jest mniej salonowy od salonu, czy nie jest, bo ja w tym wpisie nie mam zamiaru tego rozstrzygać. Niech każdy z czytających pozostanie w tej kwestii przy swoim stanowisku. Skupmy się na tym jak, z punktu widzenia czysto technicznego, partia Jarosława Kaczyńskiego jest zwalczana przez salonową konkurencję. Bo to bardzo ciekawe i wręcz szkoleniowe zagadnienie.
Do napisania tej notki ostatecznie zainspirowała mnie scenka z jednego z ostatnich wydań “Siódmego dnia tygodnia” w Radio Zet. Prowadząca Monika Olejnik, wszyscy salonowi politycy, nawet poseł Solidarnej Polski Jacek Kurski, przez cały program zgodnie atakowali opozycję, reprezentowaną przez Adama Hofmana. W pewnym momencie zrobiło się naprawdę komicznie, bo jeden po drugim mówił dokładnie to samo atakując posła PiS. Bo “to jest polityczne”, “tamto jest polityczne”, “to jest polityczne”, niektórzy po dwa razy w jednym zdaniu powtarzali dokładnie to samo bezsensowne stwierdzenie. Rodzynkiem (Rodzenkiem) w tym towarzystwie wzajemnej adoracji był jedynie znany poseł partii mającej swoje korzenie w Lublinie, który stwierdził, że to co robi PiS, nie tylko jest “polityczne”, ale kojarzy mu się z retoryką NSDAP.
W ostatnim czasie w polskiej debacie politycznej przewinęło się wiele nośnych medialnie tematów, w których PiS był agresywnie atakowany. Zarzuty wobec tej partii były zawsze takie same i kręciły się wokół wyrazu “polityczne”, nie tylko w programie Moniki Olejnik, ale wręcz w każdym salonowym dzienniku telewizyjnym. I tak, zamiast merytorycznych zarzutów, których najwyraźniej nie było, słyszeliśmy takie banalne teksty “oburzonych”, jak “Wykorzystują politycznie”, “To jest akcja czysto polityczna”, “Wykorzystują tragedię do partykularnych celów politycznych”. Chciałbym napisać w tym tekście, jak idiotyczne z punktu widzenia logiki są te zarzuty, czy takie oskarżenia w ogóle można nazwać zarzutami i dlaczego w podobny sposób nie ocenia się drugiej strony politycznego sporu (salonu), który w odróżnieniu od PiS jest najwyraźniej apolityczny.
Weźmy przykład pierwszy z brzegu takiej sprawy medialnej, za którą PiS obrywa, czyli referendum w sprawie odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz. Okazuje się, słysząc salon, że referendum w tym konkretnym przypadku jest czymś szkodliwym, bo jest “polityczne”. A przepraszam, jakie ma być? Naukowe, zoologiczne, filozoficzne, kosmiczne? Prezydenta można odwołać tylko za pomocą polityki, ta jest bowiem naturalnym narzędziem demokracji. Zresztą, co złego jest “politycznym”? W III RP polityka została celowo obrzydzona społeczeństwu, przede wszystkim dzięki propagandzie medialnej, wyłapującej jedynie najbardziej widowiskowe elementy polityki. A te polegają na wzajemnych kłótniach między poszczególnymi frakcjami w parlamencie. Stąd, mało rozgarnięty, prosty zjadacz chleba kojarzy “polityczność” z awanturnictwem, hucpą i przekrzykiwaniem się, co od polityki go odrzuca. I myśli: “Tylko w tym sejmie się na okrągło kłócą a dla ludzi nic nie zrobią”. W rezultacie, taka osoba przestaje się polityką interesować, co oznacza jednoznacznie słabszą odporność na medialne manipulacje spowodowaną przez powierzchowność w osądach politycznych.
Innym absurdem w oskarżeniach o “polityczność” jest to, że jest to zarzut kierowany w stronę polityków przez… polityków. To tak, jakby policjant skrytykował innego policjanta, że to co zrobił na służbie było karygodne, bo “policyjne”. Albo naukowiec, gdyby oskarżył kolegę po fachu, że “wykorzystuje swoje badania do partykularnych celów naukowych”. Totalna aberracja, która nie mieści się w głowie. Człowiek, który wykonuje jakiś fach, de facto sam na siebie pluje, zarzucając partnerowi to, że jest przedstawicielem tego zawodu. Trudno się też spodziewać, żeby przedstawiciele nawet mniej renomowanych moralnie profesji (polityka jako dbanie o dobro wspólne z definicji się do nich nie zalicza), wskazywali palcem na partnerów po fachu, mówiąc im: “Piętnuję cię, bo jesteś złodziejem/hochsztaplerem/ladacznicą”. Jak to się zatem dzieje, że polityk wyzywa drugiego polityka za “polityczność”? A jeszcze potem śmie załamywać ręce, dlaczego tak społeczeństwo polityków nie lubi.
Kolejny nonsens w oskarżeniach o “polityczność” jest zawarty we frazie: “Wykorzystują (coś tam) do partykularnych celów politycznych”. W przypadku święcie oburzonych na PiS, przytoczę tylko dwie najbardziej znane i omawiane sprawy, w których takich sformułowań używano. Po pierwsze, mówienie o katastrofie w Smoleńsku przez PiS jest podobno wykorzystywaniem ogromnej tragedii i rodzin ofiar do własnych celów politycznych. Drugi przykład-użycie w kampanii przed referendum warszawskim literki “W”, które też miało służyć partykularnym celom politycznym i wykorzystywać do tych celów “oburzonych powstańców”. I o zgrozo, ci sami mędrcy salonu, nazajutrz trąbią z triumfem w nagłówkach: “Kaczyńskiemu spadło w sondażach, bo się odezwał w sprawie Smoleńska”. “Tylko pokazali Macierewicza w telewizji i już im spadło w sondażach”. “Jeśli w referendum nie będzie wymaganej większości będzie to wina PiS, bo obraziła powstańców”. Zatem, jeżeli partia Kaczyńskiego traci popularność polityczną wśród elektoratu w opisanych sytuacjach, a traci, to jak do licha, można to nazwać “wykorzystywaniem do własnych celów politycznych” ?! Więc nawet, gdyby założyć ten logiczny bezsens, że “polityczność” jest czymś złym, to PiS na “polityczności” nie zyskuje, a traci, przede wszystkim dzięki święcie oburzonym mediom salonu.
Następna subtelna ciekawostka związana z oskarżeniami o “polityczność” dotyczy grzechu pierworodnego salonu, jakim jest Kalizm. Najwyraźniej można to było zauważyć w omawianej sprawie literki “W”. Gdy sztabowcy PiS w czasie medialnej nagonki z powodu “W” wykryli, że na swoim profilu na facebooku symbolem Polski Walczącej posługiwała się Hanna Gronkiewicz-Waltz, okazało się, że to już “polityczne” nie jest. Dziennikarze jednym chórem wspomnieli co prawda o tym odkryciu, ale podkreślali, że to tylko facebook, że to nie było w czasie kampanii referendalnej, że to w czasie rocznicy, że to, że tamto. Najlepszy w swoich kłamstwach był Jacek Zimnik prowadzący “Bez Ograniczeń” w Superstacji, który zagajony przez dzwoniącego o ten temat powiedział, mniej więcej coś takiego: To specyfika facebooka, który mógł sam przypisać takie zdjęcie z kotwicą do profilu HGW. I żeby nie było, sam nie widzę nic zdrożnego w użyciu kotwicy przez prezydent Warszawy. Ale skoro ktoś wytacza działa wobec przeciwników politycznych za użycie literki “W”, to powinien chyba zachować tę samą miarę oburzenia wobec HGW, która świadomie użyła symbolu Polski Walczącej na swoim profilu. No ale niestety, powstańcy skupieni wokół Ścibora-Rylskiego (sympatyk PO), jakoś nie poczuli się tą sytuacją obrażeni.
Brak tej samej miary wobec “polityczności” objawia się nie tylko przy okazji referendum w Warszawie. W każdej, dokładnie każdej innej sprawie jest tak samo. Gdy o Smoleńsku mówi Tusk, nie jest to “polityczne”, nie są to “tańce nad trumnami ofiar”. Gdy dzienniki telewizyjne z uporem maniaka przez cały tydzień rozwodzą się nad słowami eksperta Macierewicza o sklejanych modelach samolotu w dzieciństwie, nikt z celebrytów nie mówi, że “rzyga już Smoleńskiem”. Gdy w sejmie walczy się o ochronę życia, to jest to “polityczne”, ale już marsze homoseksualistów “polityczne” nie są. Demonstracje Solidarności, oddolne inicjatywy środowisk niepodległościowych są “polityczne”, “Marsze Szmat” są inicjatywą uciśnionych, świadomych obywateli. Ojciec Tadeusz Rydzyk jest “hiperpolityczny”, ale Tygodnik Powszechny nie jest, jako dobry głos “Kościoła Otwartego”. Film Andrzeja Krauze o Smoleńsku jest “polityczny”, ale hagiografia Wałęsy reżyserowana przez Wajdę “polityczna” nie jest. W końcu wszystko, co w debacie politycznej zaproponuje PiS można zbić tym, że jest “polityczne”, podczas gdy projekty rządu i sympatyzującej opozycji jak najbardziej “polityczne” nie są.
Wniosek z moich rozważań jest tylko jeden. Salon już tak zabrnął w swoje kłamstwa, że traci wszystkie merytoryczne argumenty w dyskusjach, uciekając się do wytrychu, koła ratunkowego w postaci “polityczności”. Zresztą, taki sposób prowadzenia dyskusji publicznych w sytuacjach awaryjnych pewnie już niejeden PRowiec swoim podopiecznym politykom radził. Oprócz użycia “polityczności”, popularne jest też zaatakowanie współrozmówcy ad personam. My, jako wyborcy, powinniśmy zwracać baczną uwagę na debaty medialne, w których ktoś używa tego typu argumentów. Powinna nam się wtedy zapalać czerwona lampka wysyłająca komunikat: “Ten delikwent poczuł się przegrany w rozmowie na argumenty i nie ma nam nic mądrego do powiedzenia”.
Zwróćmy na to uwagę, bo część wyborców, w większości ziejących nienawiścią do polityki jako takiej, daje się na argument “polityczności” wciąż nabierać. Choćby wtedy, gdy uwierzyli w najbardziej absurdalne hasło wyborcze wszech czasów, czyli “Nie róbmy polityki, budujmy stadiony/drogi/szkoły”. No bo jak zbudować to wszystko bez konkretnych decyzji politycznych? A od polityków Obozu Patriotycznego wymagam, aby takie ucieczki oskarżające ich o “polityczność” głośno i wyraźnie napiętnowali, jako wyraz bezsilności przeciwnika. W każdej rozmowie, w jakiej uczestniczą. Proszę ich też o to, żeby nigdy z “polityczności” nie rezygnowali.
Źródło grafiki: http://gfx.wiadomosci.radiozet.pl/var/ezflow_site/storage/images/polska/wiadomosci/7-dzien-tygodnia-dlaczego-nie-zastanawiamy-sie-co-bierze-macierewicz-ze-gada-takie-glupoty/4633813-1-pol-PL/7-dzien-tygodnia-Dlaczego-nie-zastanawiamy-sie-co-bierze-Macierewicz-ze-gada-takie-glupoty_span-8.jpg
Szanowny Migorr, chyba wykorzystałeś zaistniałą sytuację do partykularnych celów blogerskich. Ja zatem nie zawaham się wykorzystać tej notki do partykularnych celów czytelniczych i komentatorskich ;-)
To przerażające, do czego – wraz z autorem notki jesteście zdolni, dla zrealizowania swojej brudnej żądzy dotarcia do prawdy.