Do czego służy Twitter? Jest on wspaniałym miejscem, w którym osoby publiczne mogą się skutecznie skompromitować. Spróbowali już tego prawie wszyscy politycy Platformy Obywatelskiej, poczynając od Radosława Sikorskiego, a niedawno przyszła kolej na “naszych”dziennikarzy. Krzysztof “Toyah” Osiejuk przytoczył /TUTAJ/ zapis “ćwierkania” Warzechy, p.Szafrańskiej i Feusette. Zastanawiali się oni jak dałoby się zakneblować Toyaha i Coryllusa, by ci przestali ich krytykować. Ten idiotyzm znacznie zwiększył popularność obu blogerów. Poparł ich n.p. Piotr Grudek.
Skąd jednak wziął się ten konflikt i na czym polega? Jego korzeni trzeba szukać w przegranych przez PiS wyborach parlamentarnych w październiku 2011. Już wcześniej zdarzało się Coryllusowi i Toyahowi krytykować prawicowych dziennikarzy, lecz nie miało to charakteru systematycznej kampanii. Wydaje się, że po wyborach uznali oni, że co najmniej część winy za przegraną ponoszą prawicowi dziennikarze. W dniu 28.10.2011 Coryllus napisał /TUTAJ/:
“Poziom tego co tu od wczoraj nazywane jest niezależnym dziennikarstwem uważam za bardzo nędzny. I jest mi przy tym obojętne co Teresa Bochwic sądzi o moim ego. Nie wierzę, że to co nazywamy niezależną prawicą da się opisać i ograniczyć do myśli Lisickiego, Mazurka, Semki, Ziemkiewicza i całej reszty. To jest manipulacja wymierzona nie w Michnika bynajmniej, bo Michnik i jego dziennikarze albo są z wymienionymi zaprzyjaźnieni, albo mają ich w „dużym poważaniu”, tylko w nas.”.
W sukurs Coryllusowi pospieszył Toyah, powracając w tym celu do Salonu24, już jako Krzysztof Osiejuk. W dniu 30.03.2012 zadeklarował /TUTAJ/:
” W tej sytuacji, widząc, o co tu chodzi i co się szykuje – przynajmniej na jakiś czas – tu zostanę. I będę gadał. Głośno. Choćby po to, by mój kolega Coryllus się tu nie czuł tak opuszczony w tej swojej walce o demokrację, wolność i odpowiedni poziom jednego i drugiego. Choćby i z piwnicy. Tym razem mi to ani trochę nie przeszkadza. A poza tym, jak będzie nas tu dwoje, to, sami wiecie, jak to jest. Gdzie dwoje, lub troje…”.
Osiejuk nie mógł darować dziennikarzom, iż ci uważaja blogerów za coś gorszego. W notce n.t. Twittera przypomniał:
“Trzeci raz, to był dzień, w którym Warzecha przeszedł do historii, bo to wtedy właśnie, przy okazji, której nie umiem sobie dziś odtworzyć, poinformował mnie ów mąż publicznie, że on jest „pilotem Boeinga”, podczas gdy ja zaledwie „traktorzystą”.”.
Coryllus natomiast uznał, że “nawalanki” ze znanymi publicystami są wspaniałą reklamą jego blogu i książek. Mówił, iż “zarządza blogiem przez konflikt”. Niemniej, obaj zdają się wierzyć, że atakując prawicowych dziennikarzy istotnie “walczą o demokrację, wolność i odpowiedni poziom jednego i drugiego”. Problem polega na tym, iż nie potrafią oni prowadzić polemiki i używać argumentów.
W efekcie, ich prowadzona już od ponad roku kampania przypomina do złudzenia publicystykę “Gazety Wyborczej”. Kiedy ta ostatnia atakowała książki Zyzaka, czy Cenckiewicza, to nie zajmowała się ich zawartością, tylko starała się stworzyć wrażenie, że samo ich wzięcie do ręki jest gigantycznym obciachem. Dokładnie w ten sam sposób działają Coryllus i Toyah. Gdy piszą o Ziemkiewiczu, to nie dyskutują z jego poglądami, tylko po raz setny wypominają mu, że był na grillu u Giertycha, a książkę Gadowskiego “Wieża komunistów” oceniają po okładce. Gdy chcą “dołożyć” Wenclowi to wyciągają jego tekst sprzed pięciu lat w którym ten przyznawał się do swoich nałogów, z którymi wtedy walczył. Film “Układ zamknięty” mieszają z błotem, bo Komorowski się dobrze o nim wyraził. I t.p. i t.d.
Aby dopiec nielubianemu publicyście nie wahają się wziąć udział w odgórnie sterowanych nagonkach. W mojej notce /TUTAJ/ pisałam:
“W środę zabroniono Warzesze pisać w “Rzeczpospolitej”,zniszczono stronę Nicponia nicek.info, a GW rozpoczęła nagonkę na blogera, wciągając w nią nawet Tuska. W czwartek Coryllus i Toyah przyłączyli się do tej akcji. Coryllus dołozył także Łukaszowi Warzesze stając wyraźnie po stronie Hajdarowicza i Węglarczyka. Jak to ocenić?
No cóż, ja uważam, że obaj oni są albo idiotami, albo głupimi s…..synami. Ataki na Nicponia są fragmentem wojny przeciw wolności słowa w Internecie. Najpierw była sprawa Antykomora, potem Matkę Kurkę oskarżono o obrazę prezydenta i ostatnio wezwano go na badania psychiatryczne, a teraz wzięto się za Nicponia. To jest typowa technika salami. Z początku gnębi się tych, co “jadą po bandzie”, potem przyjdzie kolej na następnych, w tym oczywiście i na Coryllusa oraz Toyaha.”.
Tak wygląda w praktyce “walka o wolność i demokrację” w wykonaniu Coryllusa i Toyaha. Przez ponad rok zgromadzili oni wokół siebie spory dwór wyznawców. Są w nim Kamiuszek, A-tem, Unukalhai, Red Pill, Ekwidystanta, Onyx2, DrWall oraz inni. Ostatnio dołączyła Eska, pisząc /TUTAJ/:
“Dlatego koniec z okresem ochronnym dla tzw. „naszych” – teraz będzie siekanina, każdą głupotę wyciągnę, bo władza leży na ulicy de facto, tylko nie potrafimy po nią sięgnąć.”.
Nie chciałabym jednak, by Czytelnicy uznali, że uważam Coryllusa i Toyaha za jakichś maniaków. Nie – to bardzo dobrzy pisarze. Ich książki są ze wszech miar godne polecenia /Toyah napisał trzy, a Coryllus już sześć/. Talentem zdecydowanie przewyższają innych blogerów. Dlatego popierają ich tacy ludzie, jak Grzegorz Braun, Józef Orzeł, czy Józef Darski. Mnie jednak irytuje, że marnują oni swoje siły na jałowe “pyskówki”. Zupełnie nie wiadomo – po co?
Język jest dzisiaj na tyle popsuty, że gdy ktoś mówi, że “walczy o demokrację i wolność” to właściwie niewiele z tego wynika. Nadal nie wiadomo, o co walczy. Już Marks i Lenin nieśli zniewolonemu demosowi “prawdziwą wolność” i poziom demokracji ludowej dzięki nim osiągnęliśmy bardzo wysoki.
Mają oni swoje racje, choć obaj piszą w dość mętny sposób, tak że trzeba się tych racji domyślać. “Nasza prawica” grzeszy niewątpliwie tym, że działa w stylu salonowym, że nie pracuje nad doktryną, a zamiast tego wikła się w bezproduktywne nawalanki, które można ciągnąć w nieskończoność, bez żadnych praktycznych efektów. Po 24 latach rządów post-komuny system kłamstwa i ideologicznej przemocy jest już niemal domknięty, a “prawica” stoi z opuszczonymi gaciami i nie wie co dalej robić. Sama kokieteria “niezależnością” i “niepokornością” to za mało, aby podejrzewać to środowisko o zdolność do udźwignięcia bytu narodowego i duchowego, czy choćby intelektualnego przewodzenia tym, którzy mają jeszcze jakieś nadzieje/złudzenia na temat przyszłości Polski. Każdy szary człowiek oczekuje czegoś więcej, przywództwa, męstwa, wizji…. a tym czasem dostajemy gadaninę i jakieś zabawy np. w republikanizm. Dziwny jest też dystans “naszej prawicy” do Kościoła.
Dlatego serce mi rośnie jak słucham Winnickiego. Odwrotne proporcje, niż u “celebrytów prawicy”: zadęcie < 5%, wizja, idea > 90%.
Do tego trudno się przyczepić, co do miejsca katolicyzmu w jego wizji politycznej.
To prawda, to wyrażenie zostało wielokrotnie nadużyte. Ma ono jednak wciąż sens, o którym warto by pamiętać.
Nie chodzi mi oto, by nie krytykować “naszych”. Jednak trzeba wskazywać na konkretne złe czyny lub błędne poglądy, a nie wytwarzać ogólną atmosferę potępienia, bez żadnych wyraźnych przesłanek.
Tak, Winnicki zapowiada się na wybitnego polityka.
Toyah, jakby na zawołanie, pisze dzisiaj m.in.:
“Czemu uczepiłem się nie Staniłki, nie Kongresu „Polska Wielki Projekt”, a nawet czegoś, co się nazywa Instytutem Sobieskiego, a stanowi podobno Staniłki matecznik, a tej nieszczęsnej Fundacji Republikańskiej? Jak mówię, Fundację trochę z nam, a o tamtych nawet za bardzo dotychczas nie słyszałem. Co wiem na temat owej Fundacji? Też niewiele, ale za to coś, co mi zdecydowanie wystarczy. Otóż, jak może niektórzy z nas pamiętają, swego czasu Coryllus napisał coś niezbyt sympatycznego na ich temat i natychmiast odezwał się jeden z nich, mocno zaprotestował przeciwko wszelkim stawianym przez Coryllusa zarzutom, a następnie – zapewne w geście dobrej woli – poprosił mnie, bym się z nim skontaktował, bo on, w ramach planowego poszerzania oferty, ma dla mnie propozycję. Napisałem do niego, on mi odpisał i poprosił, bym mu przysłał swoją książkę o liściu, a wtedy on z kolegami uruchomią dla mnie odpowiednią promocję i ponadto zaproszą do współpracy.
Nie muszę oczywiście przypominać, że ostatni kontakt, jaki z nimi miałem, to wtedy, gdy poszedłem na pocztę i, o ile pamiętam, za całe dziesięć złotych wysłałem na podany adres tę książkę. Oni nawet nie zechcieli mnie poinformować, że ją otrzymali i sprawa jest w toku. Nic. Zero. Widocznie byli bardzo zajęci poszerzaniem oferty i się zagapili.”
Mozna mu oczywiście wierzyć, a można i nie wierzyć – w każdym razie jest to jakiś konkret, a nie sama atmosfera potępienia. Cały problem w tym, że takie słowa, jak cytowane wyżej, są echami jakichś wydarzeń dziejących się za kulisami blogowania Toyaha i Coryllusa i nie mamy w nie wglądu. Niemniej “prawica niepokorna” sama tworzy wokół siebie dziwną atmosferę. Pisałem o tym ostatnio w jednym z komentarzy – Igor Janke produkuje się na kongresie o “wojnie kulturowej”, stojąc na jak najbardziej “słusznej” pozycji, a jego portal w Dzień Zmartwychwstania publikuje wywiad z jakimś artychą, który wmawia nam, że Chrystus był oszustem. Czyż oni sami się nie podkładają?
Panowie “pisarze” próbują sobie wyrąbywać spółdzielnią miejsce na rynku. Proste.
Nawet w tym ostatnim cytowanym fragmencie widać o co tu chodzi. Wiadomo, że kampanie negatywne robi się łatwiej i bardziej, przy tym, huczy. W to im graj.
W przypadku Corylusa nie chodzi chyba nawet o manie wyższości, tylko po prostu powierzchowność i sposób komunikacji. Odnoszenia się do innych, szczególnie do tych którzy podnoszą jakąś wątpliwość. Trudno mi powiedzieć czy on to robi z premedytacja i obliczaniem efektu, czy taki to człowiek po prostu.
Chciałbym się publicznie zastanowić nad stosownością prowadzenia sprzedaży i reklamy handlowej na “blogu”. Możemy, albo uznać, że to jest cool, taki handel, albo nie. Wiele osób czymś handluje. Tu się już niemal wyłącznie handluje. Gdzie to nas zaprowadzi, gdyby każdy sobie sklepik prowadził na blogu. Ten grabie, ten części do samochodów, ten nawozy, a tamten książki.
Chodzi mi o standard po prostu. Taki JKM, tez handluje namiętnie, czasem tylko reklamę zamieści i ani słowa osobnego. Za to gdy na takim ogłoszeniu wkleiłem ofertę sprzedaży aparatu, to mi wycieli. Znaczy co? Placowego nie zapłaciłem?
Konflikty łatwo się wywołuje, trudno gasi. Nie mylić z konfiturami…
Podkładają się, aż miło. Przypominam o tych wypowiedziach na Twitterze.
Do reklamowania swych książek przez Coryllusa nic nie mam. W końcu on z nich żyje. Nie potrafi dyskutować, i stąd ta arogancja. To bezradność.
No, o to właśnie chodzi. Każdy z czegoś żyje. Mało kto jest woźnicą pociągu, ministrem, czy nauczycielem. A i to pewnie chętnie sprzedałby korki. To nie jest wytłumaczenie i nie o to pytałem, abstrahując w zasadzie od Corylusa.
Co to znaczy nie potrafi dyskutować? Moim zdaniem potrafi i nie uważam, że jest bezradny. To wystudiowane, co robi.
Pzdr