Obrus Miluni

Obrus Miluni

To opowieść  rodzinna mojej koleżanki z Wrocławia. Opublikowała ją na portalu blogmedia24.pl

Za Jej zgodą publikuję tą opowieść na Legionie. Jest piękna i wzruszająca. Ile takich i podobnych opowieści kryją nasze serca, nasze wspomnienia. A ile nie chcieliśmy słuchać, zanotować. Ludzie odchodzą i nikt już nie będzie potrafił opowiedzieć, jak w czasach wojennych, zagrożenia życia było realizowane przykazanie Miłości.


EmiliaRadecka180442

guantanamera, czw., 18/04/2013 – 09:06

       Jest duży – można nim zasłać stół, przy którym zasiądzie kilkanaście osób.   Kilkunastu ważnych gości. Liczna wielopokoleniowa rodzina: dziadkowie i ich rodzeństwo, rodzice i ich rodzeństwo oraz wszystkie dzieci. Ręcznie haftowany. Te tysiące ściegów wyszyła na białym płótnie młoda dziewczyna, Emilia, szykując sobie wyprawę do ślubu.

       A w każdym ściegu jest Jej myśl o przyszłości: o sakramentalnym związku z ukochanym… O dzieciach, które się narodzą… O chrzcinach tych dzieci … O życiu ich rodziny – dobrym,spokojnym, pełnym szczęścia…

       Była moją krewną. Pamięta Ją młodsza o prawie dziesięć lat od Mili moja ciocia, w rodzinie nazywana Lalą. Jako dziecko często gościła w Fajsławicach, gdzie ojciec Mili, brat mojej babci, a dla mojej cioci wujek Władek prowadził młyn, który – o ile wiem – wtedy należał do jego brata… Bardzo kochał córkę – była jedynaczką… Ciocia zapamiętała Milę jako małą, bardzo radosną i pełną energii dziewczynę. Aż dziwne, skąd znalazła cierpliwość, żeby wyhaftować obrus tyloma ściegami …

      Ciocia zapamiętała przedstawienia teatrzyku młodzieżowego, na które nastoletnia wtedy Mila ją – małą dziewczynkę – zabierała. Pamięta, jak podczas któregoś z występów, żywiołowo tupiąc, młodzi aktorzy zatańczyli mazura. Śpiewane przez nich słowa brzmią jeszcze w Jej uszach „Umarł Maciek, umarł już leży na desce. Gdyby mu zagrali. Podskoczyłby jeszcze!…” Pamięta zapach mąki, unoszący się w młynie, zwiedzanym z Milą – oczywiście pod opieką wujka Władka. I wspólne z Milą spacery. Pamięta narzeczonego Mili, tego, z którym mieli się pobrać. Miał na imię Janek…

     1 września 1939 roku, w dniu niemieckiego ataku na Polskę wszystkie plany Mili i Jej narzeczonego, Jej matki i jej ojca, naszej rodziny i wszystkich Polaków rozsypały się w proch. Narzeczony Mili wstąpił do Związku Walki Zbrojnej i przyszedł moment, gdy Niemcy zaczęli go ścigać. W końcu w jakiś sposób dotarli do Mili i Ją aresztowali, a 23 września 1941 roku znalazła się w Ravensbrück.Nie wróciła.

     W moim rodzinnym domu słuchałam jak dorośli rozmawiali o losie Miluni, bo tak Ją nazywano, o rozpaczy i załamaniu Jej Rodziców, którzy Ją tak bardzo kochali, o tym, że nawet nie wiemy jak zginęła…

     Jak zginęła dowiedzieliśmy się, gdy po raz pierwszy ukazała się drukiem książka Wandy Półtawskiej „i boję się snów…”

      Z tego piekielnego bloku poszła na śmieć nasza pierwsza trzynastka. 18 kwietnia 1942 roku. Wtedy jeszcze nie zdawałyśmy sobie sprawy, że to egzekucja. Dotąd nie zabrano nikogo z naszego transportu i ciągle pokutowała w nas niczym nie uzasadniona wiara, że wyroki śmierci zostały wykonane na Zamku. Wydawało się nam, że te, które przyjechały do obozu, uniknęły egzekucji.

       W śliczny słoneczny dzień zabrali całą trzynastkę, wszystkie nasze najbliższe. Znałyśmy je i ich sprawy. Niepokój, gdy wyczytano ich nazwiska, ale jeszcze nie chciałyśmy wierzyć. Poszły i oglądały się w naszą stronę na wielkim placu “nach vorne”. Mila odwróciła się i pokiwała, a Pola wskazała na niebo.

      Pola, wysoka, zgrabna, i Grażynka – dwie siostry Chrostowskie. Grażynka, która tak niedawno pisała wiersz o słoneczniku, co w szarudze wrześniowej zagląda do okna naszej kwarantanny.

     Niusia Apcio – przez pomyłkę aresztowana, dlatego, że Maria i że pracowała w aptece.
Genia Adamiak, cicha urzędniczka, z jakiegoś magistratu, blada i zawsze pogodna, a równocześnie wiecznie czymś strapiona i o kogoś dbająca, wyglądała właśnie tak jak można sobie wyobrazić urzędniczkę.
Maria Wiśniewska, o czarnych, nerwowo rozbieganych oczach, cienkich nerwowo drgających palcach i lekko zamazanej mowie, wiecznie zdenerwowana i niespokojna – teraz jakoś ucichła
Renata Żytkowa, szczupła, wysoka, blada, stale opowiadała o swoim synu, zostawionym u obcych ludzi.
Kazimierza Banowa z Zofią Grabską, mniej mi znane, ale w tej chwili równie bliskie.
Maćkowa z Chełma
Romka, nasza Romka, urocza, tryskająca życiem i humorem dziewczyna, wesoła jak żywe srebro, przez wszystkich lubiana.
Milunia, mała Milunia Radecka, o wielkich oczach i ptasim nosku..
Pani Wersocka, która szła spokojnie i jakby nawet uradowana – była ostatnia z całej uprzednio straconej rodziny.
Poszły…

   Zamknięto je najpierw do bunkra, potem bez chustek i bez fartuchów, w samych sukienkach, boso, wsadzono do “miny” (tak nazywałyśmy małe czarne auto, które potem wiele razy zajeżdżało i zabierało skazane).
Ravensbrück nie miał jeszcze wtedy własnej gazkamery. Egzekucje odbywały się w Totengangu, za murem obozu, zwyczajnie. Do skazanych oddawano salwę karabinową, głośną na cały obóz.

     Przyjazd małego czarnego auta zawsze zwiastował to samo: śmierć.

Poszły… Wróciły ich skrwawione sukienki do pralni i niezbita pewno ść, że one nie wrócą.

      Była jedyną osobą z całej naszej rodziny, która II wojny światowej ne przeżyła. Przeżyli mężczyźni ci walczący najpierw na froncie i ci którzy działali w AK, chłopcy, którzy wstąpili do partyzantki.

     Przeżyły włączone w pracę AK kobiety. Zginęła tylko ona – Milunia. Zginęła „za Janka” …

     Jeszcze raz przytoczę słowa Wandy Półtawskiej:

    Przyszła do naszej celi ostatnia. Mała, z ogromnymi oczami i małym ptasim nosku, przysiadła w nogach pryczy i strasznie kaszlała. Było ciasno i my dwie spałyśmy przywiązane paskiem do wąskiego stołu, żeby nie spaść. Wstałam, dałam jej jakiś proszek na kaszel z zapasów Niusi i powiedziałam: „Weź, ptaszku”.

    Potem zawsze mówiłam do niej: „ptaszku” albo „mała”, choć była starsza ode mnie. Siedziała w kąciku i opowiadała, że siedzi „za Janka”. Stale pokazywała swoją dłoń i mówiła: „Patrz, jaką ja mam krótką linię życia. Ja prędko umrę, ale nie boję się iść na śmierć, bylebym poszła z tobą albo z Polą.” Potem nie wiadomo którędy przyszła wieść, że Janka aresztowali. Obudziłam się w nocy: Milunia nie spała. Siedziała skulona, płakała cichutko. Siadłam przy niej, jak pierwszej nocy w celi i powiedziałam znowu:„Ptaszku…”

     Poszła wtedy nie ze mną, z Polą… w taki właśnie ciepły dzień. Odchodząc podeszła do mnie i powiedziała:„Pozdrów ode mnie fajsławickie łąki i powiedz mamie, że się nie bałam…” Zawsze mówiła, że najpiękniejsze na świecie są fajsławickie łąki, gdy kwitną: stoi tam stary młyn i mieszkają jej rodzice. Była jedynaczką…

    A jak już była daleko, odwróciła się i pokiwała do nas ręką. Tu, na tym placu, w dniu jak dzisiejszy.

    Co wtedy myślała mała Milunia?

    Nie spełniłam jej prośby.

    W pierwszą niedzielę po powrocie pojechałam do Fajsławic. Łąki były wspaniałe, kwitnące, ścieżka prowadziła wprost do młyna. Szłam coraz wolniej i myślałam: Wyjdzie stara kobieta, drobna jak Mila, o oczach jak Mila, i zapyta: „Gdzie moja córka?” I jak się wytłumaczę, że to ja wróciłam, a nie ona?

   Z młyna nie wyszła stara kobieta, ale stary wysoki mężczyzna o jasnych oczach Mili. Byłam tak, zaskoczona, wyobrażałam sobie, że Mila podobna jest do matki. Zapytał: „Panienka czegoś szuka?” „Tak… gdzie jest przystanek autobusu?”

    Roześmiał się całą twarzą i oczami i powiedział: „A właśnie tam prościutko, jak panienka przyszła”.

    Pobiegłam łąką szybko, coraz szybciej…

   Po śmierci Rodziców Mili obrus trafił do rodziny drugiego brata babci. Stamtąd – do mojej najstarszej cioci, wreszcie – do najmłodszej. Tylko ciocia dzisiaj dobrze pamięta Milę… Tylko ona znała Ją osobiście …

    Mijają lata. Jest znów 18 kwietnia A.D. 2013. Śliczny słoneczny dzień, jak tamten 18 kwietnia 1942 roku w Ravensbrück …

    71 rocznica rozstrzelania Miluni …

    Zastanawiam się: kto z następnego pokolenia będzie godzien przechować tę jedyną po Mili pamiątkę, ten samotny materialny dowód, że naprawdę była kiedyś wśród nas …

    Płótno wyhaftowane na ślub, który się nie odbył, dla rodziny, która nie powstała, dla dzieci, które się nie narodziły… Obciążone wspomnieniem przerwanego życia młodej kobiety, rozpaczy Jej rodziców i Jej narzeczonego, bólu naszej rodziny…

    Rękodzieło, które jest zapisem dotyku Jej ręki… Wyszywanka, w którą wszyte zostały wszystkie Jej nadzieje… Wszystko co Jej – i nam także – wydarto.

    Relikwia, ze wzorem tak delikatnym, że chyba niedokończonym… jak życie Mili.

    Dokument, którego ściegi krzyczą. I są dla mnie ważniejsze niż daty, nazwy i nazwiska katów.

    Obrus-całun, którego ściegi w swych miłych pastelowych barwach niosą wspomnienie polskich ofiar II wojny światowej. I przestrogę odciśniętą na dziejach ludzkości – że gdy ludzie odrzucą Boga to stają się bestiami.

     Oraz tę wypisaną na tablicy w Ravensbrück: JEŚLI ECHO ICH GŁOSÓW UMILKNIE – ZGINIEMY

   Nie chcę żeby umilkło echo Ich głosów!

   Nie chcę, żebyśmy zginęli!

    Dlatego przywołuję pamięć Miluni w rocznicę Jej śmierci…

tablica

23 czerwca 1996 ta tablica została poświęcona przez Jana Pawła II

Cytowane fragmenty pochodzą z książki Wandy Półtawskiej „ i boję się snów…” Czytelnik 1964 str 50-52 i 163-164.

Fotografia Mili oraz zdjęcie tablicy pochodzą ze strony

http://individual.utoronto.ca/jarekg/Ravensbruck/Executions.html

Można tam znaleźć fotografie innych straconych Polek…


Historia tablicy w Ravensbruck.
Ufundowały ją – z inicjatywy p. Olgi Nider – polskie kobiety, „króliki doświadczalne” niemieckich eksperymentów na ludziach. Planowały, że Jan Paweł II w czasie pielgrzymki do Berlina poświęci ją w czasie uroczystej Mszy świętej 23 czerwca 1996, ale organizatorzy nie włączyli aktu poświęcenia do programu pobytu Jana Pawła II w Berlinie. Jednym z powodów wg prezes Fundacji Mahn und Gedenks Statte było to, że „nie było pełnych danych, bo nie napisano, że były tam także Żydówki”.
Jan Paweł II poświęcił tablicę na zaaranżowanym spotkaniu w przyklasztornej kaplicy. Więcej – tutaj: http://tajchert.w.interia.pl/ravensbruck.htm

http://blogmedia24.pl/node/63077

O autorze: Judyta