Słowo Boże na dziś – 2 kwietnia 2015 – Święte Triduum Paschalne: WIELKI CZWARTEK

Myśl dnia

Kto karmi się Chrystusem, żyje dla Niego.

Benedykt XVI

*******
Dzisiaj Kościół sprawuje tylko jedną Eucharystię – wieczorem, tzw. Mszę Wieczerzy Pańskiej. Jedynie w kościołach katedralnych przez południem odprawiana jest Msza Krzyżma świętego, na której gromadzą się kapłani danej diecezji, by pod przewodnictwem swojego biskupa odnowić przyrzeczenia kapłańskie i poświęcić święte oleje, używane podczas sprawowania sakramentów w ciągu całego roku.
Wieczorem natomiast we wszystkich kościołach (również katedralnych) uroczystą Mszę Wieczerzy Pańskiej celebrują wszyscy kapłani danej wspólnoty (parafii, klasztoru itp.). Rozpoczyna ona obchody Świętego Triduum Męki i Zmartwychwstania Chrystusa.Dziś przypada 10. rocznica przejścia do nieba św. Jana Pawła II.
  • Całym sobą płacisz za wolność – więc to wolnością nazywaj, że możesz, płacąc ciągle na nowo, siebie posiadać.
  • Człowiek jest wielki nie przez to, co posiada, lecz przez to, kim jest; nie przez to, co ma, lecz przez to, czym dzieli się z innymi.
    • Źródło: przemówienie do mieszkańców Tondo, dzielnicy slumsów. Manila, 18 lutego 1981.
  • Człowiek nie jest tylko sprawcą swoich czynów, ale przez te czyny jest zarazem w jakiś sposób „twórcą siebie samego”.
  • Człowiek nie może siebie sam do końca zrozumieć bez Chrystusa. Nie może zrozumieć, ani kim jest, ani jaka jest jego prawdziwa godność, ani jakie jest jego powołanie i ostatecznie przeznaczenie.

 

  • Źródło: homilia Jana Pawła II wygłoszona podczas mszy św. na placu Zwycięstwa, Warszawa, 2 czerwca 1979.

 

**********
WIELKI CZWARTEKW Wielki Czwartek w każdej katedrze miejscowy biskup sprawuje uroczystą Mszę Świętą Krzyżma, podczas której w łączności z kapłanami całego lokalnego Kościoła dokonuje poświęcenia olejów świętych używanych przez następny rok w liturgii i przy sprawowaniu sakramentów.
Konsekracja Krzyżma w Wielki Czwartek
MSZA KRZYŻMAWIELKI CZWARTEK – MSZA KRZYŻMAPIERWSZE CZYTANIE (Iz 61,1-3a.6a.8b-9)

Pan mnie namaścił

Czytanie z Księgi proroka Izajasza.

Duch Pana Boga nade mną, bo Pan mnie namaścił. Posłał mnie, by głosić dobrą nowinę ubogim, by opatrywać razy serc złamanych, by zapowiadać wyzwolenie jeńcom i więźniom swobodę; aby obwieszczać rok łaski u Pana, i dzień pomsty dla naszego Boga; aby pocieszać wszystkich zasmuconych, by rozweselić płaczących na Syjonie, aby dać im wieniec zamiast popiołu, olejek radości zamiast szaty smutku, pieśń chwały zamiast zgnębienia na duchu.
Wy zaś będziecie nazywani kapłanami Pana, mienić was będą sługami Boga naszego.
Tak mówi Pan: „Oddam im nagrodę z całą wiernością i zawrę z nimi wieczyste przymierze. Plemię ich będzie znane wśród narodów i między ludami ich potomstwo. Wszyscy, którzy ich zobaczą, uznają, że oni są szczepem, który Pan pobłogosławił”.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 89,21-22.25 i 27)

Refren: Na wieki będę sławił łaski Pana.

Znalazłem Dawida, mojego sługę, *
namaściłem go moim świętym olejem,
by ręka moja zawsze przy nim była *
i umacniało go moje ramię.

Z nim moja wierność i łaska, *
a w moim imieniu jego moc wywyższona.
On będzie wołał do Mnie: „Ty jesteś moim Ojcem, *
moim Bogiem, Opoką mego zbawienia”.

DRUGIE CZYTANIE (Ap 1,4-8)

Chrystus uczynił nas kapłanami Boga

Czytanie z Księgi Apokalipsy świętego Jana Apostoła.

Łaska wam i pokój od Jezusa Chrystusa, świadka wiernego, pierworodnego umarłych i władcy królów ziemi.
Temu, który nas miłuje i który przez swą krew uwolnił nas od naszych grzechów, i uczynił nas królestwem, kapłanami dla Boga i Ojca swojego, Jemu chwała i moc na wieki wieków. Amen.
Oto nadchodzi z obłokami i ujrzy Go wszelkie oko i wszyscy, którzy Go przebodli. I będą Go opłakiwać wszystkie pokolenia ziemi. Tak: Amen.
Jam jest Alfa i Omega, mówi Pan Bóg, który jest, który był i który przychodzi, Wszechmogący.

Oto słowo Boże.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Iz 61,1)

Aklamacja: Chwała Tobie, Królu wieków.

Duch Pański spoczywa na mnie,
posłał mnie, abym ubogim głosił dobrą nowinę.

Aklamacja: Chwała Tobie, Królu wieków.

EWANGELIA (Łk 4, 16-21)

Chrystus namaszczony przez Ducha Świętego

Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.

Jezus przyszedł do Nazaretu, gdzie się wychował. W dzień szabatu udał się swoim zwyczajem do synagogi i powstał, aby czytać. Podano Mu księgę proroka Izajasza. Rozwinąwszy księgę, natrafił na miejsce, gdzie było napisane:
„Duch Pański spoczywa na mnie, ponieważ mnie namaścił i posłał mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnych, abym obwoływał rok łaski od Pana”.
Zwinąwszy księgę oddał słudze i usiadł; a oczy wszystkich w synagodze były w Nim utkwione. Począł więc mówić do nich: „Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli”.

Oto słowo Pańskie.

**************************************************************************************************************************************
MSZA WIECZERZY PAŃSKIEJPIERWSZE CZYTANIE (Wj 12,1-8.11-14)Przepisy o wieczerzy paschalnej

Czytanie z Księgi Wyjścia.

Bóg powiedział do Mojżesza i Aarona w ziemi egipskiej: „Miesiąc ten będzie dla was początkiem miesięcy, będzie pierwszym miesiącem roku. Powiedzcie całemu zgromadzeniu Izraela tak:
«Dziesiątego dnia tego miesiąca niech się każdy postara o baranka dla rodziny, o baranka dla domu. Jeśliby zaś rodzina była za mała do spożycia baranka, to niech się postara o niego razem ze swym sąsiadem, który mieszka najbliżej jego domu, aby była odpowiednia liczba osób. Liczyć je zaś będziecie dla spożycia baranka według tego, co każdy może spożyć. Baranek będzie bez skazy, samiec, jednoroczny; wziąć możecie jagnię albo koźlę. Będziecie go strzec aż do czternastego dnia tego miesiąca, a wtedy zabije go całe zgromadzenie Izraela o zmierzchu. I wezmą krew baranka, i pokropią nią odrzwia i progi domu, w którym będą go spożywać. I tej samej nocy spożyją mięso pieczone w ogniu, spożyją je z chlebem niekwaszonym i gorzkimi ziołami.
Tak zaś spożywać go będziecie: Biodra wasze będą przepasane, sandały na waszych nogach i laska w waszym ręku. Spożywać będziecie pospiesznie, gdyż jest to Pascha na cześć Pana.
Tej nocy Ja przejdę przez Egipt, zabiję wszystko pierworodne w ziemi egipskiej od człowieka aż do bydła i odbędę sąd nad wszystkimi bogami Egiptu. Ja Pan. Krew będzie wam służyła do oznaczenia domów, w których będziecie przebywać. Gdy ujrzę krew, przejdę obok i nie będzie pośród was plagi niszczycielskiej, gdy będę karał ziemię egipską.
Dzień ten będzie dla was dniem pamiętnym i obchodzić go będziecie jako święto dla uczczenia Pana. Po wszystkie pokolenia w tym dniu świętować będziecie na zawsze»”.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 116B,12-13.15-16bc.17-18) 

Refren: Kielich Przymierza to Krew Zbawiciela.

Czym się Panu odpłacę *
za wszystko, co mi wyświadczył?
Podniosę kielich zbawienia *
i wezwę imienia Pana.

Cenna jest w oczach Pana *
śmierć Jego świętych.
Jam sługa Twój, syn Twej służebnicy, *
Ty rozerwałeś moje kajdany.

Tobie złożę ofiarę pochwalną *
i wezwę imienia Pana.
Wypełnię me śluby dla Pana *
przed całym Jego ludem.

DRUGIE CZYTANIE (1 Kor 11,23-26)

Ustanowienie Eucharystii

Czytanie z Pierwszego listu świętego Pawła Apostoła do Koryntian.

Bracia:
Ja otrzymałem od Pana to, co wam przekazuję, że Pan Jezus tej nocy, kiedy został wydany, wziął chleb i dzięki uczyniwszy połamał i rzekł: „To jest Ciało moje za was wydane. Czyńcie to na moją pamiątkę”. Podobnie skończywszy wieczerzę, wziął kielich, mówiąc: „Kielich ten jest Nowym Przymierzem we Krwi mojej. Czyńcie to, ile razy pić będziecie, na moją pamiątkę”.
Ilekroć bowiem spożywacie ten chleb albo pijecie kielich, śmierć Pańską głosicie, aż przyjdzie.

Oto słowo Boże.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (J 13,34)

Aklamacja: Chwała Tobie, Królu wieków.

Daję wam przykazanie nowe,
abyście się wzajemnie miłowali,
jak Ja was umiłowałem.

Aklamacja: Chwała Tobie, Królu wieków.

EWANGELIA (J 13,1-15)

Do końca ich umiłował

Słowa Ewangelii według świętego Jana.

Było to przed Świętem Paschy. Jezus widząc, że nadeszła Jego godzina przejścia z tego świata do Ojca, umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował.
W czasie wieczerzy, gdy diabeł już nakłonił serce Judasza Iskarioty, syna Szymona, aby Go wydać, widząc, że Ojciec dał Mu wszystko w ręce oraz że od Boga wyszedł i do Boga idzie, wstał od wieczerzy i złożył szaty. A wziąwszy prześcieradło, nim się przepasał. Potem nalał wody do miednicy. I zaczął umywać uczniom nogi i ocierać prześcieradłem, którym był przepasany.
Podszedł więc do Szymona Piotra, a on rzekł do Niego: „Panie, Ty chcesz mi umyć nogi?” Jezus mu odpowiedział: „Tego, co Ja czynię, ty teraz nie rozumiesz, ale później to będziesz wiedział”. Rzekł do Niego Piotr: „Nie, nigdy mi nie będziesz nóg umywał”.
Odpowiedział mu Jezus: „Jeśli cię nie umyję, nie będziesz miał udziału ze Mną». Rzekł do Niego Szymon Piotr: «Panie, nie tylko nogi moje, ale i ręce, i głowę”.
Powiedział do niego Jezus: „Wykąpany potrzebuje tylko nogi sobie umyć, bo cały jest czysty. I wy jesteście czyści, ale nie wszyscy”. Wiedział bowiem, kto Go wyda, dlatego powiedział: „Nie wszyscy jesteście czyści”.
A kiedy im umył nogi, przywdział szaty, i gdy znów zajął miejsce przy stole, rzekł do nich: „Czy rozumiecie, co wam uczyniłem? Wy Mnie nazywacie «Nauczycielem» i «Panem» i dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem”.

Oto słowo Pańskie.
***************************************************************************************************************************************

KOMENTARZ

Umywać nogi

Ostatnia Wieczerza to nie tylko uczta, na której spożywa się posiłek krzepiący ducha. Jest to także wieczerza, podczas której Jezus uczy swoich uczniów postawy służby. Jesteśmy jako chrześcijanie wezwani do „umywania nóg jedni drugim”. Służba bliźniemu stanowi integralną część naszej relacji do Boga i ważny element naszego życia duchowego. Bez miłości do człowieka ani długotrwałe posty, ani gorliwe modlitwy, ani też jakiekolwiek inne umartwienia nie mają znaczenia i są jedynie pustymi gestami. Umywanie nóg drugiemu potwierdza autentyczność naszej wiary w Syna Bożego. Jeśli jesteś zdolny do takiego gestu, bądź pewny, że idziesz po właściwej drodze.

Jezu, podczas Ostatniej Wieczerzy dałeś mi przykład miłości Boga i bliźniego. Proszę Cię o serce otwarte na braci i siostry, które stawiasz na mojej drodze.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła http://www.paulus.org.pl/czytania.html

*********

WIELKI CZWARTEK – Msza Wieczerzy Pańskiej

Wprowadzenie do liturgii

 POSILMY SIĘ BARANKIEM!

Wieczerza z Jezusem umywającym nogi uczniom nie jest przywilejem Wielkiego Czwartku. Każda Msza św. jest celebrowaniem tej samej miłości Boga do człowieka. Jeśli zaś dzisiejsza celebracja porusza nas w szczególny sposób, to czy nie dlatego, że nasze oczy są zamknięte, a nasze serca oziębłe wobec tego, co Pan nam daje w każdej Eucharystii?
Dla Żydów w Egipcie Pascha była świętem wiosennym, kiedy pasterze wyruszali na nowe pastwiska. Ale Bóg nadaje mu nowy sens, rozpoczynając całkowitą przemianę życia swego ludu. A pośpiech przy wyjściu z Egiptu nie jest wynikiem strachu przed prześladowcami. Jest on odpowiedzią na przynaglającą miłość Boga. Śpiesząc się, lud wyrusza w drogę ku wolności.
Ale Pascha nie jest tylko wydarzeniem z przeszłości. Ponieważ każde pokolenie na nowo przebywa tę wędrówkę. Droga symbolicznie wiedzie z Egiptu do Ziemi Obiecanej. Ale jej chrześcijański sens to przejście od śmierci do życia, od grzechu do łaski, od ciemności do światła. To Chrystus jest naszą Paschą, naszą Drogą i naszym Barankiem Paschalnym.
Pan Jezus dopełnia wieczerzę paschalną, umywając uczniom nogi. On uniża się przed każdym z nas, aby nas zaprosić do wspólnoty miłości. On pragnie dla nas nowej natury, zdolnej kochać. Nowe stworzenie, które jest owocem zbawienia na krzyżu, objawia się przemienionym sercem. Prawdziwa Pascha oznacza śmierć dla grzechu, aby kochać Boga i braci. To porzucenie starego człowieka, aby narodził się nowy. Każda Msza św. uobecnienia ten dar. A spożywając Eucharystię, karmimy się Chrystusem, jedynym źródłem życia i miłości.

ks. Maciej Warowny

http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/912

Liturgia słowa

 W Wielki Czwartek gromadzimy się wokół ołtarza na Uczcie Pańskiej. Pragniemy dzisiaj wspominać i uobecniać „Nową Paschę”, tj. przejście Jezusa przez mękę i śmierć do chwały Ojca w niebie. Pamiętamy bowiem nakaz, abyśmy czynili to na Jego pamiątkę. Tym nakazem Chrystus Jezus ustanowił dwa sakramenty ‒ Eucharystię i kapłaństwo. Obchodząc teraz ustanowienie „nowej wiekuistej Ofiary i Uczty” (por. dzisiejsza kolekta), jesteśmy razem z Mistrzem w Wieczerniku jako wspólnota Jego uczniów i uczennic, i również jesteśmy z Nim w drodze do Ojca w niebie. Przeżywamy paschę Jezusa, ale także i naszą paschę.

PIERWSZE CZYTANIE (Wj 12,1-8.11-14)

Ostatnia pascha Jezusa z uczniami to wspominanie wielkich dzieł Jahwe wobec narodu wybranego. Po przejściu anioła śmierci Izraelici wyszli z Egiptu, w sposób cudowny przeszli przez Morze Czerwone i potem na Synaju zawarli przymierze z Bogiem.

Czytanie z Księgi Wyjścia
Bóg powiedział do Mojżesza i Aarona w ziemi egipskiej: «Miesiąc ten będzie dla was początkiem miesięcy, będzie pierwszym miesiącem roku. Powiedzcie całemu zgromadzeniu Izraela tak:
„Dziesiątego dnia tego miesiąca niech się każdy postara o baranka dla rodziny, o baranka dla domu. Jeśliby zaś rodzina była za mała do spożycia baranka, to niech się postara o niego razem ze swym sąsiadem, który mieszka najbliżej jego domu, aby była odpowiednia liczba osób. Liczyć je zaś będziecie dla spożycia baranka według tego, co każdy może spożyć. Baranek będzie bez skazy, samiec jednoroczny; wziąć możecie jagnię albo koźlę. Będziecie go strzec aż do czternastego dnia tego miesiąca, a wtedy zabije go całe zgromadzenie Izraela o zmierzchu. I wezmą krew baranka, i pokropią nią odrzwia i progi domu, w którym będą go spożywać. I tej samej nocy spożyją mięso pieczone w ogniu, spożyją je z chlebem niekwaszonym i gorzkimi ziołami.
Tak zaś spożywać go będziecie: Biodra wasze będą przepasane, sandały na waszych nogach i laska w waszym ręku. Spożywać będziecie pospiesznie, gdyż jest to Pascha na cześć Pana.
Tej nocy Ja przejdę przez Egipt, zabiję wszystko pierworodne w ziemi egipskiej od człowieka aż do bydła i odbędę sąd nad wszystkimi bogami Egiptu – Ja, Pan. Krew będzie wam służyła do oznaczenia domów, w których będziecie przebywać. Gdy ujrzę krew, przejdę obok i nie będzie pośród was plagi niszczycielskiej, gdy będę karał ziemię egipską.
Dzień ten będzie dla was dniem pamiętnym i obchodzić go będziecie jako święto dla uczczenia Pana. Po wszystkie pokolenia w tym dniu świętować będziecie na zawsze”».

PSALM (Ps 116B,12-13.15-16bc.17-18)

Psalmista czuje się bezsilny – nie potrafi w sposób właściwy wyrazić wdzięczności Bogu za Jego dobrodziejstwa. Najlepszym wyrazem wdzięczności człowieka wobec Boga jest życie zgodne z Bożą wolą.

Refren: Kielich Przymierza to Krew Zbawiciela.

Czym się Panu odpłacę *
za wszystko, co mi wyświadczył?
Podniosę kielich zbawienia *
i wezwę imienia Pana. Ref.

Cenna jest w oczach Pana *
śmierć Jego świętych.
Jam sługa Twój, syn Twej służebnicy, *
Ty rozerwałeś moje kajdany. Ref.

Tobie złożę ofiarę pochwalną *
i wezwę imienia Pana.
Wypełnię me śluby dla Pana *
przed całym Jego ludem. Ref.

DRUGIE CZYTANIE (1Kor 11,23-26)

Około 25 lat po wydarzeniach w jerozolimskim Wieczerniku św. Paweł znał już tradycję apostolską, według której ofiarowanie Ciała i Krwi Pańskiej to każdorazowo uobecnienie wydarzeń paschalnych.

Czytanie z Pierwszego Listu świętego Pawła Apostoła do Koryntian
Bracia:
Ja otrzymałem od Pana to, co wam przekazuję, że Pan Jezus tej nocy, kiedy został wydany, wziął chleb i dzięki uczyniwszy, połamał i rzekł: «To jest Ciało moje za was wydane. Czyńcie to na moją pamiątkę». Podobnie, skończywszy wieczerzę, wziął kielich, mówiąc: «Kielich ten jest Nowym Przymierzem we Krwi mojej. Czyńcie to, ile razy pić będziecie, na moją pamiątkę».
Ilekroć bowiem spożywacie ten chleb albo pijecie kielich, śmierć Pańską głosicie, aż przyjdzie.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ(J 13,34)

Aklamacja: Chwała Tobie, Królu wieków.
Daję wam przykazanie nowe,
abyście się wzajemnie miłowali,
jak Ja was umiłowałem.
Aklamacja: Chwała Tobie, Królu wieków.

EWANGELIA (J 13,1-15)

Umycie uczniom nóg nie było teatralnym gestem ze strony Jezusa, ale jeszcze jednym wyrazem Jego proegzystencji – życia poświęconego całkowicie miłości i służbie, którego ukoronowaniem była śmierć krzyżowa. W postawie Jezusa zawiera się wezwanie kierowane do każdego z nas, aby iść i czynić podobnie.

Słowa Ewangelii według świętego Jana
Było to przed Świętem Paschy. Jezus, wiedząc, że nadeszła Jego godzina przejścia z tego świata do Ojca, umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował.
W czasie wieczerzy, gdy diabeł już nakłonił serce Judasza Iskarioty, syna Szymona, aby Go wydać, wiedząc, że Ojciec dał Mu wszystko w ręce oraz że od Boga wyszedł i do Boga idzie, wstał od wieczerzy i złożył szaty. A wziąwszy prześcieradło, nim się przepasał. Potem nalał wody do miednicy. I zaczął umywać uczniom nogi i ocierać prześcieradłem, którym był przepasany.
Podszedł więc do Szymona Piotra, a on rzekł do Niego: «Panie, Ty chcesz mi umyć nogi?». Jezus mu odpowiedział: «Tego, co Ja czynię, ty teraz nie rozumiesz, ale później to będziesz wiedział». Rzekł do Niego Piotr: «Nie, nigdy mi nie będziesz nóg umywał».
Odpowiedział mu Jezus: «Jeśli cię nie umyję, nie będziesz miał udziału ze Mną». Rzekł do Niego Szymon Piotr: «Panie, nie tylko nogi moje, ale i ręce, i głowę».
Powiedział do niego Jezus: «Wykąpany potrzebuje tylko nogi sobie umyć, bo cały jest czysty. I wy jesteście czyści, ale nie wszyscy». Wiedział bowiem, kto Go wyda, dlatego powiedział: «Nie wszyscy jesteście czyści».
A kiedy im umył nogi, przywdział szaty i gdy znów zajął miejsce przy stole, rzekł do nich: «Czy rozumiecie, co wam uczyniłem? Wy Mnie nazywacie Nauczycielem i Panem i dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem».

http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/912/part/2

Katecheza

Jesteś KAPŁANEM na wieki!

Bóg pragnie objawiać swoją nieskończoną miłość, a człowiek szuka Boga i tęskni za komunią z Nim. Aby każdy człowiek mógł spotykać Boga, Jezus pozostawił nam w Kościele wspaniały dar – POWOŁANIE KAPŁAŃSKIE.
Kapłan to ten mężczyzna, który w pewnym momencie swojego życia spotkał osobiście Chrystusa i Nim się zachwycił. A następnie odkrył, że jest tak bardzo kochany przez Niego i sam tak bardzo Go kocha, iż pragnie w Nim, z Nim i dla Niego przeżyć całe swoje życie. Dlatego nie zakłada własnej rodziny, nie ma własnego zawodu, aby być do dyspozycji Chrystusa 24/24 godziny! On daje Chrystusowi cały swój czas i swoją osobę, aby Pan mógł patrzeć jego oczami, mówić jego ustami, kochać jego sercem, pomagać jego dłońmi. Kapłan w szczególny sposób oddaje swoje człowieczeństwo Chrystusowi, aby mógł On przez niego objawiać swoją bosko-ludzką miłość.
Kapłan jest sługą słowa Bożego! On głosi nam to Słowo i tłumaczy w czasie homilii, rekolekcji, katechez, religii. On wskazuje nam prawdy o Bogu i samą Prawdę wcieloną – Jezusa Chrystusa. Jest nauczycielem życia duchowego, życia zgodnego z wolą Boga.
Kapłan jest sługą Eucharystii! Bez kapłana Eucharystii by nie było. On jest tym, który pomaga nam spotykać Pana Boga w zbawczych znakach sakramentów: chrztu, bierzmowania, małżeństwa, Eucharystii, pokuty i pojednania oraz namaszczenia chorych. Przez swoje życie modlitwy uczy nas żyć Eucharystią i ją adorować!
Kapłan jest sługą Wspólnoty! On jest pasterzem i ojcem duchowym wspólnoty parafialnej. On rozpoznaje dary, które Pan Bóg powierza poszczególnym osobom dla dobra wszystkich, aby mogli lepiej tej wspólnocie służyć przez różnorodne zaangażowanie w życie wspólnoty parafialnej. On wskazuje, jak żyć w dzisiejszym świecie, aby pozostać wiernym Bogu i własnemu sumieniu.
W mediach słyszymy wiele trudnych i bolesnych słów pod adresem kapłanów. Wiele z nich to słowa bez pokrycia. Prawdą jest, że każdy chrześcijanin, w tym także kapłan, jest słabym i grzesznym człowiekiem. Takich będziemy mieli kapłanów, jakich sobie wymodlimy! Może więc warto właśnie dziś podziękować Bogu za każdego kapłana spotkanego w naszym życiu. Za wszelkie łaski, które otrzymaliśmy od Pana Boga dzięki ich posłudze!

s. Anna Maria Pudełko – apostolinka 

http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/912/part/3

***********

Św. Katarzyna ze Sieny (1347-1380), tercjarka dominikańska, doktor Kościoła, współpatronka Europy
Dialog o opatrzności Bożej, 134

„Wziął kielich… dał im, mówiąc: ‘To jest moja Krew…, która za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów’”(Mt 26,27-28)
 

O miłości niewymowna! Odsłaniając mi to, dałeś mi słodkie i gorzkie lekarstwo, abym podźwignęła się z choroby niedbalstwa i niewiedzy, i z całą gorliwością i pełnym niepokoju pragnieniem, uciekała się do Ciebie! Ukazując mi dobroć twoją i zniewagi wyrządzone Tobie przez różnych ludzi, a w szczególności przez twoich kapłanów, chciałeś, abym nad sobą, biedną grzesznicą i nad tymi zmarłymi, którzy żyją tak nikczemnie, wylała rzekę łez płynących z poznania twej wielkiej dobroci… Więc proszę Cię teraz, abyś zlitował się nad światem i świętym Kościołem!

Och, ja nieszczęsna, jakiż ból dla duszy mojej, że jest przyczyną wszelkiego zła! Zlituj się nad światem, nie zwlekaj, wejrzyj na sługi twoje i spełnij ich pragnienia… O co proszą? O krew twej Prawdy, która jest tą bramą! Krwią tą zmyłeś nieprawość i zmazałeś plamę grzechu Adama (por. Ap 1,5). Ta krew jest nasza, bo uczyniłeś nam z niej kąpiel. Nie możesz, nie zechcesz odmówić jej temu, kto cię o nią prosi. Daj więc owoc tej krwi twym stworzeniom… Przez tę krew błagają Cię, abyś zmiłował się nad światem.

**********

*********************

Na dobranoc i dzień dobry – J 13, 1-15

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. tacit requiem / flickr.com / CC BY 2.0)

Dałem wam bowiem przykład…

 

Ostatnia wieczerza

Miłość i pokora Syna Bożego 
Było to przed Świętem Paschy. Jezus wiedząc, że nadeszła Jego godzina przejścia z tego świata do Ojca, umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował. W czasie wieczerzy, gdy diabeł już nakłonił serce Judasza Iskarioty syna Szymona, aby Go wydać, wiedząc, że Ojciec dał Mu wszystko w ręce oraz że od Boga wyszedł i do Boga idzie, wstał od wieczerzy i złożył szaty.

 

A wziąwszy prześcieradło nim się przepasał. Potem nalał wody do miednicy. I zaczął umywać uczniom nogi i ocierać prześcieradłem, którym był przepasany. Podszedł więc do Szymona Piotra, a on rzekł do Niego: Panie, Ty chcesz mi umyć nogi? Jezus mu odpowiedział: Tego, co Ja czynię, ty teraz nie rozumiesz, ale później będziesz to wiedział.

 

Rzekł do Niego Piotr: Nie, nigdy mi nie będziesz nóg umywał. Odpowiedział mu Jezus: Jeśli cię nie umyję, nie będziesz miał udziału ze Mną. Rzekł do Niego Szymon Piotr: Panie, nie tylko nogi moje, ale i ręce, i głowę.

Powiedział do niego Jezus: Wykąpany potrzebuje tylko nogi sobie umyć, bo cały jest czysty. I wy jesteście czyści, ale nie wszyscy. Wiedział bowiem, kto Go wyda, dlatego powiedział: Nie wszyscy jesteście czyści.

 

A kiedy im umył nogi, przywdział szaty i znów zajął miejsce przy stole, rzekł do nich: Czy rozumiecie, co wam uczyniłem? Wy Mnie nazywacie Nauczycielem i Panem i dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem.

 

Opowiadanie pt. “O trzcinie i świecy”
Filipińska legenda opowiada, jak to pewien król miał dwóch synów i przeczuwając swój bliski koniec, chciał ustanowić jednego z królewiczów następcą tronu.

 

W tym celu przywołał ich pewnego ranka do siebie i wręczył każdemu po pięć srebrników. Powiedział przy tym: – Waszym zadaniem jest zapełnić za te pieniądze szopę w zamku. Do wieczora macie czas! Czym ją zapełnicie, to jest wasza sprawa!

 

Starszy syn zabrał się do dzieła od razu: przechodząc koło pola, gdzie robotnicy zbierali akurat trzcinę cukrową i zwozili ją do prasy, wpadł na pomysł; że można przecież (tanim kosztem) ojcowską szopę “nafaszerować” ową bezużyteczną wyciśniętą trzciną cukrową. Pogadał z kierownikiem robót i późnym popołudniem szopa była już pełna “cukrowej słomy”.

 

Wkrótce zjawił się też młodszy syn. Poprosił tylko, aby opróżniono szopę. Tak się też stało. Wtedy postawił na środku szopy świecę i zapalił ją. Jej blask wypełnił całe pomieszczenie, aż do ostatniego kąta.

 

Stary monarcha zwrócił się wtedy do tego młodszego: – Ty będziesz moim następcą. Twój brat wydał pięć srebrników, aby zapełnić szopę bezużytecznym materiałem. Ty nie wydałeś nawet srebrnika, a szopa jest pełna światła. Napełniłeś ją tym, czego ludzie potrzebują!

 

Refleksja
Mamy tak żyć, aby innych ubogacać naszym życiem. Nie jest to łatwe w świecie, gdzie jest walka o każdy grosz, aby – jak to często mówimy – godnie żyć. “Wyścig szczurów” potrafi zabić nie jeden odruch ludzkiego serca. To “zabija” także nasze wrażliwe serca. Czy jesteśmy tego świadomi…?

 

Jezus uczy nas, że należy pójść na pustynię własnego serca i w ten sposób znaleźć chwilę na “odpoczynek w Bogu”.  Tylko w ten sposób  nabieramy dystansu do rzeczywistości w której przyszło nam żyć. Nasze życie przynosi wtedy też i światło innym, aby zobaczyli więcej w tym, co nazywamy codziennością dnia powszedniego…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Jak ubogacać innych swoim życiem?
2. Dlaczego odpoczynek i znalezienie chwili dystansu do rzeczywistości jest nam tak potrzebne?
3. Jak być światłem dla innych?

 

I tak na koniec…
“Nie bój się cieni. One świadczą o tym, że gdzieś znajduje się światło” (Oscar Wilde)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,210,na-dobranoc-i-dzien-dobry-j-13-1-15.html

*******

WIECZERNIK – Miłość, Ofiara, Uczta, Kapłaństwo (mp3 i tekst)

2 kwietnia 2015, autor: Krzysztof Osuch SJ

  • Na Wielki Czwartek z uroczystą Eucharystią WIECZERZY PAŃSKIEJ proponuję dwa rozważania: DŹWIĘKOWE [mp3] i TEKSTOWE.

Dzisiaj miliony wiernych gromadzą się w tysiącach kościołów. Wchodzą do Wieczernika, by uczestniczyć w zbawczej Ofierze Jezusa i w świętej Uczcie Ciała i Krwi Pańskiej. Udział w Ofierze i Uczcie – jest włączeniem się w wymianę Miłości Boskich Osób. Jeśli uda się nam włączyć w tę wymianę Miłości, to doświadczymy przypływu nadziei, która już przerzuca most między znaną nam kruchą doczesnością i trwałym Domem Ojca.

Zobaczmy najpierw, co znaczy,  że JEZUS myje nogi swoim uczniom! Była to „lekcja” wyjątkowa, dość trudna i wymagająca. I wtedy, i dziś czyta się ją i „odrabia” z poczuciem zakłopotania… Najwięcej pomóc nam może nam Duch Święty. Niech On wspomoże nas i w czasie modlitwie (oby udało się znaleźć na nią choć trochę czasu, pomimo przedświątecznej krzątaniny), i podczas Liturgii…

Wieczernik – Jezus umywa nogi Apostołom (mp3)

https://dl.dropbox.com/u/65133036/mp3/1tydz_Cz-Dz/16.%20Umycie%20n%C3%B3g%20-%20pokorna%20mi%C5%82o%C5%9B%C4%87%20J13.mp3

  • Uwaga techniczna: 1. kliknąć na powyższy↑ link; 2. W razie problemów wybrać prawą stroną myszy „Zapisz element docelowy jako…” i potem odsłuchać.

Wielki Czwartek to dla nas sakramentalne wspominanie tej Paschy, którą Jezus ze swoimi uczniami obchodził w Jerozolimie w przeddzień swojej męki i śmierci. Pascha ta zawierała w sobie tradycyjne obrzędy, ale Jezus wniósł w nią „rzeczy” całkiem nowe. Była to nowa Ofiara i nowa Uczta, a także nowe Kapłaństwo, nowe Przykazanie Miłości. Te trzy dary kontemplujemy w Wielki Czwartek jako wielką Nowość, której dawcą mógł być jedynie Boski Zbawiciel.

Było to przed Świętem Paschy. Jezus wiedząc, że nadeszła Jego godzina przejścia z tego świata do Ojca, umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował.

W czasie wieczerzy, gdy diabeł już nakłonił serce Judasza Iskarioty syna Szymona, aby Go wydać, wiedząc, że Ojciec dał Mu wszystko w ręce oraz że od Boga wyszedł i do Boga idzie, wstał od wieczerzy i złożył szaty. A wziąwszy prześcieradło nim się przepasał. Potem nalał wody do miednicy. I zaczął umywać uczniom nogi i ocierać prześcieradłem, którym był przepasany. Podszedł więc do Szymona Piotra, a on rzekł do Niego: Panie, Ty chcesz mi umyć nogi? Jezus mu odpowiedział: Tego, co Ja czynię, ty teraz nie rozumiesz, ale później będziesz to wiedział. Rzekł do Niego Piotr: Nie, nigdy mi nie będziesz nóg umywał. Odpowiedział mu Jezus: Jeśli cię nie umyję, nie będziesz miał udziału ze Mną. Rzekł do Niego Szymon Piotr: Panie, nie tylko nogi moje, ale i ręce, i głowę. Powiedział do niego Jezus: Wykąpany potrzebuje tylko nogi sobie umyć, bo cały jest czysty. I wy jesteście czyści, ale nie wszyscy. Wiedział bowiem, kto Go wyda, dlatego powiedział: Nie wszyscy jesteście czyści.

A kiedy im umył nogi, przywdział szaty i znów zajął miejsce przy stole, rzekł do nich: Czy rozumiecie, co wam uczyniłem? Wy Mnie nazywacie Nauczycielem i Panem i dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem (J 13,1-15).

Wejdźmy do Wieczernika

Św. Jan Ewangelista opisując początek Ostatniej Wieczerzy, akcentuje to, że Jezus świadomie staje w obliczu przejścia z czasu do wieczności.

Jezus wiedząc, że nadeszła Jego godzina przejścia z tego świata do Ojca, umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował.

– W takiej godzinie Jezus ogarnia dokonane dzieło i dopełnia je w znaczących słowach i gestach. Główne dzieło Jezusa to zbawienie wszystkich ludzi. Jezus przyszedł, by szukać zagubionych i przyprowadzić ich do Ojca. Chcąc tego dokonać, pracował niestrudzenie nad odbudowaniem ufnej wiary i miłosnej więzi między ludźmi i Bogiem Ojcem. Bo tylko z wiarą i miłością w sercu może się dokonać nasz powrót do Raju – do tego, co było na początku.

Istotną częścią wielkiego Planu Zbawienia było usunięcie (co najmniej dwóch) wielkich przeszkód, które uniemożliwiały kontakt z Bogiem. Pierwszą przeszkodę stanowi grzech pierworodny i to, że wszyscy rodzący się na Ziemi, rodzili się w niewoli grzechu. A więc w stanie oddzielenia od Boga i bez poczucia smaku przyjaźni z Nim! Za tym opłakanym stanem upadłości i niewoli skrywał się Szatan i inne złe duchy. To one stanowiły ową drugą wielką przeszkodę w powrocie ludzi do Boga.

  • Tę duchową sytuację wszystkich ludzi mógł radykalnie odmienić tylko sam Bóg, a nie sam człowiek w jakimś heroicznym dokonaniu. Stary Testament nieustannie zapowiadał wielki zbawczy czyn Boga. Rzeczywiście, Bóg dokonał tego czynu w Jezusie Chrystusie! Ale nie dokonał tego w sposób łatwy i prosty. Nasze odkupienie z niewoli grzechów nie dokonało się ot tak sobie, ale w wielkim trudzie Boskich Osób.
  • To Syn Boży dobrowolnie podjął się wielkiego trudu. Rozciąga się on na kilkadziesiąt lat życia Jezusa, a w kilku ostatnich dniach życia Jezusa – trud zbawczego działania sięga zenitu. Moc zbawiania nas skrywa się nie tyle w samym trudzie, lecz w Miłości, która gotowa jest na wszystko. Właśnie to podkreśla św. Jan: Jezus umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował.

 Słysząc te słowa: umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował, czujemy, jak wzbiera w nas święta ciekawość, by poznać, co [1] kryje się za owym „umiłowaniem swoich do końca”. Pragniemy poznać, w jaki to sposób Jezus „udowodni” swoim, że umiłował ich do końca

Zaskakujący dowód umiłowania do końca

Na znak umiłowania do końca, Jezus najpierw umył swoim uczniom nogi. I od razu przykazał, żeby ta Jego miłość popłynęła dalej – do bliźnich, do braci. Tak, Jezus chce i pragnie, by Jego gest – miłości delikatnej i pokornej – był naśladowany.

Czy dosłownie? – Owszem, także… Dzieje się to w Wielki Czwartek w Watykanie i we wszystkich kościołach katedralnych, a także zapewne w wielu innych kościołach, w niektórych wspólnotach zakonnych, w różnych wspólnotach, np. w neokatechumenacie.

Dosłowne umywanie nóg jest trudne i każe pójść w głąb – w rozumieniu Boga i człowieka. Mamy jednak świadomość, że Jezusowy nakaz umywania nóg winien zostać rozpisany na wiele form codziennej wzajemnej służby i usługiwania sobie nawzajem.

  • To pokorne usługiwanie i miłosna służba zaczynają się od mycia i pielęgnowania niemowlęcia, a kończą się na pielęgnowaniu obłożnie chorych. Zaś pomiędzy początkiem i kresem życia rozciąga się jedno wielkie pasmo wzajemnych usług, służb i posługiwań. Dziś często nazywa się to wszystko pracą, która z reguły wiąże się z pieniędzmi i zarabianiem na życie. Nie ma w tym nic złego. Czy jednak operując jedynie terminem pracy i wynagrodzenia, nie tracimy wrażliwości na to, co Jezus zaofiarowuje nam i przykazuje w szeroko rozumianym geście umywania nóg?

 W czynie Jezusa jest coś, co ma się nijak do największych pieniędzy. To coś, to oczywiście Boska Miłość, która zbawia, ceni, wspomaga, chroni i uszczęśliwia. Spełnia. Daje odpoczynek.

Najsłabsze ogniwo

 Jezusowi bardzo zależało na tym, by być zrozumianym, dlatego pyta i sam udziela właściwej odpowiedzi:

kiedy im umył nogi, przywdział szaty i znów zajął miejsce przy stole, rzekł do nich: Czy rozumiecie, co wam uczyniłem? Wy Mnie nazywacie Nauczycielem i Panem i dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem.

Jak się czujemy, gdy w takiej oto formie (tak skonkretyzowanej) otrzymujemy Przykazanie miłowania naszych bliźnich? Co powiemy o wypełnianiu tego przykazania?

Z góry można założyć, że wszyscy (delikatnie mówiąc) nie dociągamy. I mamy ochotę zapytać, co czynić, żeby „dociągać”? – Odpowiedź jest dość prosta: trzeba często, aż do zachwytu i nasycenia rozważać, jak wielka musi być miłość Boga do nas, skoro Wcielony Boży Syn nie waha się klękać przed człowiekiem, by zaofiarować mu miłość, która oczyszcza z grzechów, uświęca i wynosi na Boski poziom Życia? Rozważać i to, jak wielka jest godność i wartość nadana człowiekowi przez Boga, skoro Wcielony Boży Syn nie waha się uklęknąć przy Piotrze i pozostałych swoich uczniach, a także przy Judaszu?

Pomocne będzie także pytanie siebie o to, jakie jest najsłabsze ogniwo w przyjmowaniu i wdrażaniu Jezusowej Miłości?

  •  Bez ryzyka błędu powiedziałbym, że wciąż najsłabszym ogniwem jest stopień naszego osobistego przepojenia siebie zaofiarowaną nam Miłością. Bóg zaofiarowuje nam nieskończenie dużo, a my się wzbraniamy, ociągamy się; Jego miłości nie chcemy potraktować dość poważnie. Nie karmimy się nią codziennie i po wielekroć w każdym dniu. Nie chcemy wdychać jej wraz z każdym oddechem i widzieć jej przy każdym uważnym spojrzeniu na wszystko, co jest Jego stworzeniem i Jego miłosnym darem.

 Nasze skierowanie „wprost do Miłości Boga” [2] jest wciąż nie dość konsekwentne, zdecydowane. Wciąż zbyt łatwo pozwalamy sobie na życie na powierzchni, na życie bardziej ulotnymi wrażeniami niż samą Istotą – Bogiem, Jego Miłością do nas, Wiecznością, Niebem, od którego odgradza nas cienka ścianka doczesności.

Eucharystia – cud wszystkich cudów

W jednej homilii nie da się, to oczywiste, powiedzieć o wszystkich darach i skarbach, danych nam w Wieczerniku, czyli w każdej Mszy świętej. Z pomocą niech nam przyjdą święci świadkowie Eucharystii.

 Św. Faustyna daje wyraz swojemu olśnieniu Eucharystią w takich słowach:

„O, jak straszne tajemnice dzieją się w czasie Mszy św. Wielka tajemnica się dokonywuje w czasie Mszy świętej. Z jaką pobożnością powinniśmy słuchać i brać udział w tej śmierci Jezusa. Poznamy kiedyś, co Bóg czyni dla nas w każdej Mszy św. i jaki w niej dla nas gotuje dar. Jego Boska miłość, tylko na taki dar zdobyć się mogła. O Jezu, Jezu mój, jak wielkim bólem przeniknięta jest dusza moja, widząc tryskający zdrój żywota z taką słodyczą i mocą dla każdej duszy. A jednak widzę dusze zwiędniałe i usychające z własnej winy. O Jezu mój, spraw, niech moc miłosierdzia ogarnie te dusze” [3].

 Sługa Boża s. Leonia Maria Nastał opisuje, co dane jej było zrozumieć pewnego razu przy odmawianiu Wierzę w Boga; po wymówienia słowa «wszechmogącego» – pisze w swoim Dzienniku –

„Głos wewnętrzny przerwał mi: «Dzieła mojej wszechmocy otaczają cię dookoła we wszechświecie. Wiedz jednak, że daleko więcej uwydatnia się moja wszechmoc w stwarzaniu w duszy cudów łaski. Każde posunięcie duszy na drodze doskonałości, każde pomnożenie w niej miłości, jest cudem wszechmocy Bożej. A cudem wszystkich cudów jest tajemnica Eucharystii, tajemnica zjednoczenia duszy z Bogiem przez Sakrament Miłości. Dusza za każdym razem wchodzi głębiej w Boga – Bóg wchodzi głębiej w duszę. Istota ziemska nabiera coraz więcej cech Boskich. Wobec tych dzieł, choć niewidzialnych, lecz istotnych, blednie cały blask piękności rozlanej w przyrodzie. Wobec sił duszy, nabytych w tym zespoleniu z Bogiem, słabnie mocarna potęga gromów. Tych cudów wszechmocy dokonuję ustawicznie w duszy, w miarę jej wierności i zaufania»„ [4].

 Św. ojciec Pio w jednym z listów pisze tak:

„Każda Msza święta, w której z pobożnością i dobrze uczestniczymy, sprawia w naszej duszy wręcz przedziwne skutki, ubogaca nas w dary duchowe i materialne, o których nawet sami nie wiemy. (…) Świat mógłby istnieć także i bez słońca, ale nie może istnieć bez Mszy świętej” [5].

Idźmy do Ogrójca

 W Niedzielę Palmową w krótkim czasie przeszliśmy od radosnego okrzyku «Hosanna» do opisu Pasji Jezusa. Dziś jest podobnie. Wnet przyjdzie nam opuścić radosną i podniosłą atmosferę Wieczernika, by udać się z Jezusem do ogrodu Getsemani. Niech miłość Jezusa do nas i nasza miłość do Niego – przynagla nas, by choć „jedną godzinę” (por. Mt 26, 40) czuwać z Nim i pocieszać Go w Jego niebywałej udręce.

 Ze skruchą i wdzięcznością uświadomimy sobie, że Boży Syn zapłacił wielką cenę trudu, męki i ofiary, by skutecznie podciąć tkwiący w nas korzeń grzechu pierworodnego, i by przezwyciężając fatalne skutki naszych grzechów osobistych, podarować nam świętość i nieskalaność przed obliczem Ojca (por. Ef 1).

  • To wszystko nie jest dla nas takie oczywiste, dlatego potrzebne są nam godziny modlitwy kontemplującej agonię Pana Jezusa w Ogrójcu. W czasie oddanym Jezusowi możemy doznać olśnienia ogromem Miłości Zbawiciela; może też pogłębić się wstrząs z powodu okropności grzechu odstępstwa od Boga i niewiary w Jego Miłości.
  • Widok Jezusa, który – obarczywszy się naszymi grzechami – smuci się i odczuwa trwogę, a następnie upada na twarz (por. Mt 26, 37. 39) i poci się krwią (por. Łk 22, 44), może nami naprawdę wstrząsnąć.

 Tak, straszna jest ciemność, którą tworzą skutki grzechu pierworodnego i grzechy nas wszystkich ludzi. Jezus „zderzony” z tą ciemnością stał się jak bezbronne dziecko, które woła o ratunek. Jego trzykrotna żarliwa modlitwa: Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich! Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty (Mt 26, 39), okazała się zwycięska i wydała owoc naszego zbawienia.

 Trwając przy Jezusie, uczymy się od Niego, jak powinniśmy się modlić do Ojca, gdy i na nas przyjdzie Ogrójec…

**********************

1 Zobacz jak Matka Boża pozwala to głęboko rozumieć ks. Gobbiemu – cytat na końcu mojego zeszłorocznego rozważania: http://jezuici.pl/centrsi/puncta/07wieczernik.htm Uwaga: link jest nieaktywny; można znaleźć tu: http://osuch.sj.deon.pl/2013/03/27/k-osuch-sj-wieczernik-do-konca-nas-umilowal/
2 Pius XII w encyklice Haurietis aquas nazywa nasze skierowywanie się „wprost do Miłości Boga” najlepszym lekarstwem na wszystkie bolączki tamtych czasów.
3 Dzienniczek, nr 913-914
4 L. Nastał SNMPNP, Uwierzyłam Miłości. Dziennik, Stara Wieś 2000, nr 154, pod datą 28 VIII 1936 r.
5 Za: O. Gracjan Majka OFMCap, Z Chrystusem przybity do krzyża, Kraków 1992

  • Inne rozważania w mp3 można znaleźć w dwóch miejscach: 

http://osuch.sj.deon.pl/moje-mp3/

http://osuch.sj.deon.pl/2015/03/16/k-osuch-sj-rekolekcje-zaufaj-bogu-niebo-albo-pieklo-nawrocenie-mp3/

*********

Umycie nóg

Wielki Czwartek

Tekst: J 13, 1 – 15

1. Rozpocznij modlitwę znakiem krzyża. Przez chwilę poproś Pana, by Cię w tej modlitwie prowadził i by oczyszczał Twoje serce wraz z jego intencjami. Niech On sam dotyka Twego serca, kiedy Ty będziesz uważny na Jego Słowo.

2. Zacznij czytać proponowany tekst. Rób to powoli, nie spiesząc się. Pozwól, by słowa zapadały w Twoim sercu.

3. Czytając tekst, patrz na niego tak, jakbyś widział go pierwszy raz. Nie będzie to łatwe, gdyż szczególnie te teksty są nam tak dobrze znane. Lecz w ten sposób możesz wprowadzić swoje serce w stan czuwania i oczekiwania na to, co Pan przez to słowo może uczynić z Tobą. Pozwól, by słowa przenikały Twoje serce i je poruszały.

4. Kiedy dojdziesz do końca tekstu, zacznij czytać od początku. Niech ta lektura – od początku do końca i znów od początku – trwa przez 30 minut. Nie jest ważne, ile razy uda Ci się dany tekst przeczytać. Po prostu zakończ modlitwę po pół godzinie. Taka modlitwa może Cię na początku nużyć – czytanie w kółko tego samego. Nie zrażaj się tym, pozwól Słowu schodzić coraz głębiej w Twoje serce. Ważne jest, by trwać w tu i teraz, przy tekście i nie przejść w lekturę, która stanie się rutyną.

5. Kiedy skończy się czas przeznaczony na modlitwę, podziękuj Panu za to, że jest Obecny w swoim Słowie oraz że przez to Słowo działa w Tobie. Następnie odmów powoli modlitwę Ojcze nasz i zakończ modlitwę znakiem krzyża.

6. Przez chwilę trwaj w milczeniu i posłuchaj samego siebie. Może jakieś słowo szczególnie dźwięczy Ci w sercu, intryguje Cię lub zatrzymało? Czy mówi ono coś o Twoim życiu, do czegoś Cię wzywa, porusza? Nazwij to, co czujesz albo co zrozumiałeś. Zachęcamy, byś to sobie również zapisał w swoim dzienniku duchowym.

http://e-dr.jezuici.pl/umycie-nog/

*************************************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

2 KWIETNIA

*******

Święty Franciszek z Paoli, pustelnik

Święty Franciszek z Paoli Franciszek urodził się 27 marca 1416 r. w Paoli (Kalabria we Włoszech). Pochodził z ubogiej, ale głęboko religijnej rodziny. Rodzice wyprosili sobie syna żarliwą modlitwą do św. Franciszka z Asyżu. W podzięce dali więc synowi imię Franciszek. Spełniając uczyniony ślub, oddali go do klasztoru franciszkanów, kiedy Franciszek miał zaledwie 12 lat.
Nie wiadomo, dlaczego Franciszek już po roku opuścił klasztor w S. Marco Argentano i wrócił do domu. Gdy miał 13 lat, odbył ze swymi rodzicami pielgrzymkę po najsławniejszych wówczas sanktuariach Włoch: Asyżu, Monte Cassino, Loreto, Monte Luco koło Spoleto i Rzymie. W Wiecznym Mieście pełen smutku patrzył na przepych duchowieństwa. Kiedy pewnego dnia ujrzał przejeżdżającego we wspaniałej karocy w otoczeniu licznej służby kard. Juliana Cezarini, zawołał na głos oburzony, że nie ma w tym ani śladu ewangelicznego ubóstwa. Wtedy kardynał zatrzymał się i odpowiedział chłopcu, że nie czyni tego z pychy, ale że taki jest powszechny zwyczaj, iż dygnitarze świeccy i kościelni jadą w odpowiedniej dla ich godności oprawie.
Po powrocie do Paoli Franciszek założył w pobliżu miasta pustelnię i oddał się w niej bardzo surowemu życiu. Powoli zaczęli do niego dołączać uczniowie i tak powstała nowa rodzina zakonna braci “najmniejszych” – “minimitów” (Ordo Fratrum Minimorum – OM). Do trzech ślubów zakonnych dołączył Franciszek ślub czwarty: zachowania przez całe życie postu od mięsa i nabiału. Obecnie do rodziny zakonnej eremitów św. Franciszka należą minimici, minimitki oraz tercjarze minimiccy.
Pan Bóg obdarzył Franciszka darem czynienia cudów. Miał m.in. wskrzesić Mikołaja, syna swojej siostry Brygidy. Podanie głosi, że kiedy statek nie chciał zabrać go na Sycylię, gdzie miał założyć nowy klasztor, przepłynął z Italii na tę wyspę na swoim płaszczu. W ikonografii, związanej z Franciszkiem, legenda ta ma silne odbicie. Dzięki sławie świętości życia i cudów mnożyły się także fundacje nowych klasztorów w Europie. O wielkim mężu dowiedział się także król francuski, Ludwik XI, kiedy był ciężko chory, i zaprosił go do siebie w nadziei, że Franciszek go uzdrowi. Na żądanie papieża Sykstusa IV Franciszek udał się do Paryża. Nie uzdrowił wprawdzie króla, ale przysposobił go do chrześcijańskiej śmierci, tak że na jego ręku spokojnie oddał ducha Bogu (1483). Z tej okazji skorzystał Franciszek i także na ziemi francuskiej założył kilka klasztorów swojego zakonu. Regułę, którą ułożył, w roku 1493 zatwierdził papież Aleksander VI. Franciszek został doradcą Karola VIII. Jako asceta wzorował się na doświadczeniach ojców pustyni.
Zmarł 2 kwietnia 1507 r. w Plessis-les-Tours we Francji. Tam też został pochowany. Jego beatyfikacji dokonał w roku 1513 papież Leon X. Ten sam papież w sześć lat później wyniósł go również do chwały świętych (1519). Wiele miast ogłosiło św. Franciszka z Paoli za swojego patrona i orędownika, między innymi Tours, Frejus, Turyn, Genua i Neapol. Królestwo Neapolu, Sycylii i Kalabrii ogłosiło go jako swojego głównego patrona. W 1943 roku papież Pius XII proklamował św. Franciszka z Paoli patronem marynarzy włoskich. Uważany jest także za patrona grzeszników powracających do Pana Boga, skazanych na śmierć i umierających. Dzień jego dorocznej pamiątki bywa bardzo uroczyście obchodzony w południowej Italii. Na pamiątkę tego, że na płaszczu miał przedostać się z Włoch na Sycylię, urządza się nad morzem barwną procesję z figurą Świętego.

W ikonografii św. Franciszek z Paoli przedstawiany jest w mniszych szatach; częstym motywem jest legenda o przebyciu morza na płaszczu. Przedstawiany jest na obrazach wielu słynnych malarzy.

http://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/04-02.php3

Święty Frańciszek z Paula, założyciel zakonu. (1416-1508)

   Małe miasteczko w Kalabryi włoskiej, nazwiskiem Paula, było miejscem rodzinnem św. Frańciszka, pochodzącego z ubogich, lecz bogobojnych rodziców. Lat 16 żyli bezdzietnie, aż nakoniec wezwali przyczyny św. Frańciszka z Asyżu, ślubując, że, jeśli im Bóg zechce dać syna, poświęcą go wyłącznie służbie Bożej. Prośba ich została wysłuchana; nowonarodzonemu dziecięciu dano na chrzcie św. imię Frańciszka z wdzięczności ku wielkiemu pośrednikowi. Staranie rodziców o religijne syna wychowanie uzupełniały i ułatwiały skłonności dobre samego Frańciszka, bo dziecię dziwnie było zamiłowane w postach i modlitwach, dziwnie też chętnie oddawało się też obowiązkom nauki Chrystusowej na miejscach odosobnionych i zacisznych.
Kiedy liczył lat 13 wieku oddał go ojciec Martotyl do klasztoru Frańciszkanów w Santo Marco. Tutaj przyswoił sobie początki nauk a zarazem utwierdził się w umartwieniach życia; chociaż bowiem nie złożył żadnych ślubów, zachowywał w jak najdoskonalszy sposób regułę klasztoru, odmawiał sobie tego wszystkiego, co zdaniem jego mogło służyć do jakiejkolwiek zniewieściałości lub wygody, żył pokorą i zaparciem, wogóle cnotami, które w późniejszem życiu tak wielką miały być dlań ozdobą i chlubą.
Po roku pobytu w klasztorze zwiedził z rodzicami w pielgrzymce Asyż i Rzym; wracając do Paula, usunął się z pozwoleniem rodziców jako pustelnik do pieczary górskiej nad morzem, gdzie już zupełnie zerwał z światem; liczył wtenczas dopiero lat 15, a jednak nakładał sobie umartwienia, jakoby doświadczony pustelnik; łożem jego były deski i kamienie, pożywieniem zioła i korzonki, chodził boso, a wszędzie, gdzie bywał, głosił obowiązek bojaźni Bożej, woli Stwórcy, pogardy świata.
Jeszcze Frańciszek nie doszedł do 20. roku życia, kiedy cnotliwość jego pierwszych zaczęła przyciągać uczniów; mieszkańcy okolicy zbudowali im cele klasztorne; z wzmagającą się liczbą uczniów, umyślił młody święty wznieść kościół i wielki klasztor z pozwoleniem biskupa z Cosenza r. 1458. Sam zaczął pracować, ludzie bez nakłaniania sami mu pomagali, pomagali mu i bogaci; klasztor więc stanął większy niż sam Frańciszek pierwotnie marzył. Podczas budowy dokonały się liczne cuda: woda wytrysnęła potrzebna ze skały za dotknięciem laski przez św. Frańciszka; piec wapienny powstrzymany został od grożącego zawalenia.
Umieściwszy swych współbraci w nowym klasztorze przepisał św. Frańciszek im pewną regułę; do trzech zwykłych ślubów zakonnych czystości, posłuszeństwa i ubóstwa dołączył czwarty codziennego ścisłego postu; zakazał im więc używania mięsa i nabiału; chciał w ten sposób wyrównać uchybienia wobec postów przez złość i niedbałość innych chrześcijan. Oprócz tego przycisk położył na pokorę połocząną z najgorliwszą miłością bliźniego; stąd też chciał, aby bracia jego nazywali się po łacinie: minimi t. j. bracia mniejsi stosownie do słów Zbawiciela (Łuk.22,6), że największy pomiędzy apostołami ma być jako najmniejszy. Regułę tę potwiardził biskup Cosenzy r. 1471, a papież Sykstus IV. r. 1474; mianował zarazem św. Frańciszka jenerałem nowego zakonu.
Odtąd mnożyły się nowe osady klasztorne św. Frańciszka; klasztory powstały w Paterna, Spezza, w Sycylii, w Corigliano i w innych miejscach. Zakładanie tych klasztorów spowodowało zatarg z królem Ferdynandem neapolitańskim. Rozgniewany za napomnienia udzielone mu przez św. Frańciszka, chciał go pociągnąć do odpowiedzialności za rzekomo bezprawne szerzenie zakonu swego, bo podjęte bez pozwolenia królewskiego. Pokora świętego takie wszakże na wysłańca królewskiego zrobiła wrażenie, że za jego wstawieniem Ferdynand pozostawił Frańciszka w spokoju.
Miał Frańciszek dar proroctwa; przepowiedział upadek Konstantynopola, zajęcie miasta Otranto przez niewiernych, wypędzenie muzułmanów z Włoszech. Miał dar cudów zaznaczonych już od czasu budowy pierwszego klasztoru. Papież Paweł II. wysłał jednego z prałatów rzymskich do biskupa Cosenzy, aby stwierdził prawdziwość rozgłaszanych o cudach św. Frańciszka wiadomości. Za radą biskupa udał się do samego św. Frańciszka, który był wówczas zajęty budową pierwszego klasztoru; święty od razu przemówił do obcego mu zupełnie kapłana jako do wysłańca papieskiego; gdy zaś ów prałat przedstawiać mu zaczął trudy umartwienia, rzekomą ich przesadę, łatwość błędu i złudzenia, św.Frańciszek wziął głownię gorejącą w rękę, mówiąc, że wszystko jest możliwe, bo Bóg chętnie daje wszystkie łaski, jak obecnego właśnie nawet cudu, tym, którzy Mu służą w prostocie serca.
Moc cudu stwierdził św. Frańciszek i w innych wypadkach. Jakóbowi z dyecezyi Cosenza wrzód usunął cudownie na kolanie; dziewczynce Julii z Paula wzrok przywrócił; umarłe dziecko swej własnej siostry do życia przywołał. W chorobie swej zwrócił się i król Ludwik XI. z Francyi o pomoc do pustelnika z Kalabryi. Nadaremnie dotąd umiejętność ludzka walczyła z chorobą króla; nadaremnie rozproszenia, zabawy miały się przyczynić do zapomnienia o groźnym stanie choroby; król całą siłą pragnął żyć, a kiedy wszystkie środki zawiodły, zwrócił się do środków religii, do modlitwy, nabożeństwa, czci świętych. Na wezwanie królewskie udał się Frańciszek do Francyi z rozkazu Sykstusa IV.; dotąd bowiem ani bezpośrednie wezwanie, ani pośrednictwo króla neapolitańskiego nie mogły świętego pustelnika nakłonić do tak dalekiej podróży. W Prowancyi, gdzie zaraza panowała, Frańciszek cudami swemi znowu zasłynął. Król Ludwik przyjął go z wielkim upragnieniem; ofiarował mu środki na rozszerzenie swego zakonu. Skoro jednak wynurzył prośbę błagalną, aby św. Frańciszek zechciał mu życie przedłużyć, usłyszał odpowiedź, że i życie królów nie jest wieczne, że więc należy się poddać woli Bożej i na śmierć się gotować bogobojną. Nauki św. Frańciszka rzeczywiście tak zmieniły usposobienie króla, że przezwyciężył swą obawę przed śmiercią; Ludwik umarł r. 1483 na rękach św. Frańciszka, pojednany z Bogiem i pogodzony z koniecznością śmierci.
Następca Ludwika francuskiego Karól VIII. cenił pustelnika bardzo wysoko; radził się go nietylko w sprawach sumienia, ale i w sprawach państwa. W samej Francyi zbudował dla niego jako w dowód uznania i miłości dwa klasztory, w Rzymie zaś na Monte Vincio klasztor przeznaczony dla zakonników francuskich. Podobnie i następca Karóla VIII., bo Ludwik XII. tak się przywiązał do św. Frańciszka, że nie chciał mu pozwolić na powrót do Włoszech.
Na ten to czas przypada ponowne potwierdzenie reguły poprawionej św. Frańciszka; potwierdzenia udzielił nasamprzód Aleksander VIII., później jeszcze raz Juliusz II.; obejmowała trojakie przepisy; jeden dla męskich, drugi dla żeńskich zakonów, trzeci zaś dla t. z. trzeciego zakonu, pozostającego w świecie przy zwykłych swych zajęciach.
Przewidywał święty bliski już koniec chwalebnego swego życia; gotował się więc nań całą gorliwością serca swego. Ostatnie trzy miesiące zamykał się zupwłnie w swej celi i unikał wszelkiej styczności ze światem i ludźmi; myślał tylko o wieczności i nie chciał, aby względy na znikomą doczesność mu w rozpamiętywaniu tem przeszkadzały. W niedzielę palmową r.1508 uczuł się słabszym niż zwykle. W Wielki Czwartek zgromadził swych współbraci, napominał ich do miłości Boga i bliźniego, żądał zachowania przepisów klasztornych, wyspowiadał się i przyjął boso z sznurem pokutniczym na szyji Komunią św. jako wiatyk na drogę wieczności. Wróciwszy do celi swej, umarł w Wielki Piątek o tym mniej więcej czasie, w którym Zbawiciel na krzyżu ostatnie wydał tchnienie. Dożył 91 lat wieku. Ostatnia madlitwa jego była: O dobry Jezu, prawdziwy pasterzu! zachowaj sprawiedliwych, nawróć grzesznych, zlituj się nad wszystkimi wiernymi chrześcijanami tak żyjącymi jak umarłymi. Bądź miłościwy i mnie biednemu grzesznikowi. Ostatnie słowa jego były: Panie, w ręce Twoje polecam ducha swego. Ciało jego pochowano w klasztorze Plessis; zbeszczeszczone świętokradzko przez Hugenotów r. 1562 znajduje się w szczątkach w rozmaitych klasztorach Braci Mniejszych jak n. p. w Plessis, Paryżu, Neapolu, Madrycie.

   Nauka

   Aby naśladować św. Frańciszka z Pauli w doskonałości chrześcijańskiej przez zaparcie, umartwienie i poskromianie zmysłów, pamiętaj na jego nauki: Chrześcijanin przez przyjęcie chrztu św. obowiązany jest do naśladowania Chrystusa; obowiązku tego dopełnia, kiedy trojaki cel zycia zachowuje: ma dążyć do pomnożenia chwały Bożej, podejmować wszystko celem zbawienia duszy swej, szukać zbawienia bliźniego.
W każdej pokusie rozważaj: Czy ci niedosyć dotychczasowych grzechów i win życia? Czy chcesz jeszcze więcej występków się dopuścić przeciw woli Bożej? Żyj w ciągłej bojaźni Boga i bądź zawsze gotów na niepewną co do czasu, miejsca i sposobu godzinę śmierci swej. Zawsze życie nasze stosować się musi do woli Boga, do nauki i przykładu Jezusa, zawsze pod Jego kierunkiem musi pozostawać, jeśli niema być chybione i stracone dla wiecznej szczęśliwości. W ręku Boga spoczywa śmierć i życie, a chcieć przeniknąć niezbadane wyroki Opatrzności, jest wprost wdzieraniem się w prawa Boże. Tyle tylko prawdziwej cnoty nabędziesz i nabierzesz, ile zdobędziesz sobie prawdziwej pokory.
Proś Jezusa, Zbawiciela swego chwalebnego, aby ciebie łaską Swą ochraniał od wszelkiego złego, aby ciebie w łasce utwierdzał i zachowywał, aby ciebie prowadził, byś zadosyć czynił obowiązkom swego stanu i powołania, abyś mógł zebrać owoce swej zbożnej pracy w wiecznej szczęśliwości. Niechaj Bóg tak ciebie przeprowadzi przez świat pomimo dostatków i dobytków, pomimo ponęt, pokus, abyś żył prawdziwem ubóstwem ducha i nigdy nie zapominał, że jedynemi dobrami są dobra duchowe, bo jedyną twą troską ma być dobro duszy, a nie dobro ciała zmysłowego.

http://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/04-02.php3

Monika Białkowska

Skojarzenie z imieniem Franciszek jest proste: to Biedaczyna z Asyżu. I rzeczywiście on był pierwszy – ale nie jedyny.

Inny święty Franciszek, ponad dwa wieki młodszy, urodził się, bo jego rodzice właśnie u asyskiego Franciszka wyprosili życie syna.

 

Wola chłopca

Rzecz działa się w Kalabrii, w miejscowości Paola. Jakub i jego żona Vienna byli ubodzy, ale niezwykle pobożni. Przez 16 lat nie mogli doczekać się potomstwa, aż wreszcie zaczęli zanosić żarliwe modlitwy do św. Franciszka z Asyżu. Kiedy zatem w marcu 1416 r. urodził im się upragniony syn, dano mu na chrzcie imię Franciszek.

Nie był to jedyny ślad, jaki święty pozostawił w życiu świętego. Mały Franciszek miał zaledwie 12 lat, kiedy rodzice oddali go do klasztoru franciszkańskiego w San Marco Argentano. Chcieli w ten sposób wypełnić ślub złożony Bogu przy narodzeniu chłopca. I nie wiadomo właściwie, dlaczego już po roku chłopiec znów znalazł się w rodzinnym domu w Paoli. Rodzi się pytanie, czy wrócił sam, czy rodzice uznali, że jednak brakuje im w domu upragnionego syna. Musiał być dzielnym i bystrym chłopcem. Chciał szukać swojej drogi, postanowił więc wyruszyć na pielgrzymkę. Rodzice wyruszyli na nią razem z nim. Gdzie? Do włoskich sanktuariów: Asyżu, Loreto i Rzymu. Franciszek zwrócił uwagę na przepych, w jakim żyją duchowni, i patrzył na to ze smutkiem. Zresztą nie tylko patrzył – zobaczywszy jednego z kardynałów, jadącego wspaniałą karocą i w otoczeniu służby, na głos wykrzyknął, że przecież nie ma to nic wspólnego z ewangelicznym ubóstwem… wprawdzie kardynał tłumaczył się przed chłopcem, że nie czyni tego z pychy, a jedynie ze zwyczaju, ale to raczej nie przekonało Franciszka.

 

Wola Boga

Musiało go nie przekonać, skoro zaraz po powrocie z pielgrzymki wyprowadził się z domu i w pobliżu miasta, w górskiej grocie nad morzem założył pustelnię. Miał dopiero 14 lat, a już wiedział, czego chce. Sypiał na deskach i kamieniach, jadł zioła i korzonki, chodził boso i chwalił Pana Boga. Za jego przykładem szybko poszli następni. Tak powoli zaczęła się rodzić wspólnota „braci najmniejszych” – minimitów. Franciszek zdecydowanie nie szukał w życiu ułatwień. Do trzech ślubów, składanych zwykle w zakonach, dołożył jeszcze czwarty: zachowania przez całe życie postu nie tylko od mięsa, ale i od nabiału.

Pan Bóg potwierdzał, że podoba mu się droga, jaką obrał młody chłopak z Paoli. Szybko zaczęto mówić o cudach, jakie działy się, kiedy o coś modlił się Franciszek. Kiedy zmarł Mikołaj, syn jego siostry Brygidy, modlitwa pustelnika miała przewrócić mu życie. Kiedy chciał płynąć na Sycylię, żeby założyć tam nową pustelnię, a kapitan statku nie chciał zabrać go na pokład bez zapłaty, drogę na wyspę pokonał, przepływając morze na swoim płaszczu. Wypędzał złe duchy, uzdrawiał chorych i kalekich. Ciężko choremu królowi Francji Ludwikowi XI nie wymodlił wprawdzie uzdrowienia, ale przygotował go na chrześcijańską śmierć. Miał również dar proroctwa: przepowiedział na przykład upadek Konstantynopola i wypędzenie z Włoch muzułmanów.

Dożył sędziwego wieku 91 lat. Ostatnie trzy miesiące spędził w samotności, unikając kontaktu ze światem i ludźmi, rozmyślając o wieczności. Umarł w Wielki Piątek 1508 r. we Francji, w w Plessis-les-Tours, gdzie został pochowany.

 

Ze skandalem w tle
Charakterystyczną scenę dla życia św. Franciszka z Paoli wymalował w 1733 r. Sebastiano Ricci. Obraz, olej na płótnie, przedstawia moment przywrócenia do życia małego dziecka – być może jest to właśnie siostrzeniec św. Franciszka.

Św. Franciszek z Paoli wskrzesza martwe dziecko
Sebastiano Ricci, 1733r.
Kościół pw. św. Rocha (San Rocco) w Wenecji

Sebastiano Ricci żył na przełomie XII i XVIII w. i uznawany jest za twórcę malarstwa dekoracyjnego. Malował dzieła religijne, mitologiczne i alegoryczne, wykorzystując chętnie efekty iluzjonistyczne.

Urodził się w Belluno. Jako młody człowiek stał się przyczyną lokalnego skandalu: doprowadził do niechcianej ciąży, a następnie został oskarżony o próbę otrucia ciężarnej kobiety, by uniknąć małżeństwa. Został uwięziony, choć ostatecznie, po interwencji pewnego szlachcica, zwrócono mu wolność. Z matką swojego dziecka ostatecznie ożenił się trzy lata później, choć małżeństwo to należało raczej do burzliwych.

Malarstwa Ricci uczył się między innymi w Bolonii. Malował dla kościołów, klasztorów, ale również ozdabiał na zamówienie prywatne apartamenty. Pracował również w Rzymie, w Padwie, Wenecji, Wiedniu, Florencji

Zmarł w Wenecji w dniu 15 maja 1734 r.

https://www.przewodnik-katolicki.pl/Archiwum/2014/Przewodnik-Katolicki-13-2014/Archidiecezja-Gnieznienska/Swieci-malowani-Franciszek-Drugi

 

św. Franciszek z Paoli OM

Święty zakonnik i pustelnik (1416-1507).

Ekstaza św. Franciszka z Paoli
Pietro Bianchini, ok.1728
Luwr, Paryż

Urodził się 27 marca 1416 roku w kalabryjskiej Paoli, należącej do Królestwa Neapolu. Jego rodzice Jakub (Giacomo) Martolilla i Vienna z Fuscaldo, pobożni i bogobojni rolnicy, byli bezdzietni wiele lat, ale dzięki modlitwom za wstawiennictwem św. Franciszka z Asyżu urodziło im się troje dzieci, z których najstarszym był Franciszek.

Chłopiec pierwsze nauki pobierał u franciszkanów w San Marco Argentano. Gdy wrócił do domu wraz z rodzicami wyruszył na pielgrzymkę do Rzymu, Loreto i Asyżu, a po powrocie z niej prowadził życie pustelnicze w grocie nieopodal rodzinnej Paoli. Wokół Franciszka zaczęli skupiać się młodzi ludzie, którzy chcieli wieść życie podobne do niego – wypełnione modlitwą, postami i umartwieniem. W krótkim czasie miał tak wielu naśladowców, że postanowił założyć dla nich zakon. Napisał dla współbraci regułę i poprosił papieża o zatwierdzenie zakonu i reguły przez Kościół, co nastąpiło w 1474 roku. Niecałe dwadzieścia lat później zakon nazwano Zakonem Braci Najmniejszych (Minimów, OM).

Chłopiec pierwsze nauki pobierał u franciszkanów w San Marco Argentano. Gdy wrócił do domu wraz z rodzicami wyruszył na pielgrzymkę do Rzymu, Loreto i Asyżu, a po powrocie z niej prowadził życie pustelnicze w grocie nieopodal rodzinnej Paoli. Wokół Franciszka zaczęli skupiać się młodzi ludzie, którzy chcieli wieść życie podobne do niego – wypełnione modlitwą, postami i umartwieniem. W krótkim czasie miał tak wielu naśladowców, że postanowił założyć dla nich zakon. Napisał dla współbraci regułę i poprosił papieża o zatwierdzenie zakonu i reguły przez Kościół, co nastąpiło w 1474 roku. Niecałe dwadzieścia lat później zakon nazwano Zakonem Braci Najmniejszych (Minimów, OM).

Cud św. Franciszka z Paoli
Francesco Capella, ok. 1750r.
Muzeum Diecezjalne w Kortonie, Toskania

Franciszek żywił szczególne nabożeństwo do Męki Pańskiej, Imienia Jezus i Matki Bożej.Jego wstawiennictwu przypisywano liczne cuda. Został obdarzony również wizjami dotyczącymi przyszłości oraz darem bilokacji.

Na prośbę papieża Sykstusa IV zakonnik udał się do Paryża, aby pomóc królowi Ludwikowi XI przygotować się do śmierci. Korzystając z nadarzającej się okazji wywarł znaczący wpływ na zawarcie pokoju pomiędzy Francją a Anglią, doradzając małżeństwo pomiędzy panującymi oraz na ułożenie stosunków Francji z Hiszpanią. Po śmierci króla pozostał we Francji i przez wiele lat pełnił funkcję doradcy króla Karola VIII.

Św. Franciszek z Paoli wskrzesza martwe dziecko
Sebastiano Ricci, 1733r.
Kościół pw. św. Rocha (San Rocco) w Wenecji

Franciszek rozchorował się nagle i bardzo poważnie w Niedzielę Palmową 1507 roku. Zmarł w Wielki Piątek, 2 kwietnia, we francuskim Plessis-les-Tours.

Jego doczesne szczątki pochowano w Plessis, a jego grób stał się wkrótce miejscem licznych pielgrzymek. W 1562 roku hugenoci zbezcześcili jego grób, a znajdując ciało świętego nietknięte, spalili je. Katolikom udało się uratować kości, które przekazano do różnych kościołów.

 
Św. Franciszek z Paoli
Francesco Antonio Fontana, 1670-73
Kolumnada Berniniego, południowa strona, Watykan

Franciszek został beatyfikowany przez papieża Leona X w 1513 roku, ten sam papież kanonizował go sześć lat później.W 1955 roku relikwie przewieziono do Paoli, do sanktuarium św. Franciszka.

Św. Franciszek z Paoli
Giovanni Battista Maini,  1732r.
Bazylika św. Piotra na Watykanie (lewa nawa, dolna nisza)

Patron:
Sycylii, Kalabrii, wioślarzy, marynarzy, żeglarzy, podróżnych. Wzywany w obronie przed ogniem i bezpłodnością.

Ikonografia:
Przedstawiany w stroju mnicha, lewitujący nad tłumem. Jego atrybutami są: czaszka, dyscyplina.

 Marco Pitteri, akwaforta
http://martyrologium.blogspot.com/2013/04/sw-franciszek-z-paoli.html

Żywot świętego Franciszka z Pauli,
założyciela zakonu

(Żył około roku Pańskiego 1464)

 

Włochy bez wątpienia przodują całej Europie pięknością natury. Po całym kraju rozsiane są gaje cytrynowe i lasy pomarańczowe, bujne łany pokrywają doliny, a wspaniałe winnice na stokach gór rozweselają krajobraz swoją zielenią. Przez cały półwysep z północy na południe ciągnie się pasmo gór zwanych Apeninami. W nich to wielu szukało dawniej ukrycia przed ludźmi, aby być jawnymi przed Bogiem.

Włochy były długo podzielone na kilka królestw, księstw i rzeczpospolitych. Największym z królestw było neapolitańskie. Dzisiaj go już nie ma, bo przewrót, który nastąpił we Włoszech w roku 1870, wymazał z karty geograficznej wszystkie włoskie państwa dzielnicowe. Na obszarze tego dawnego królestwa neapolitańskiego leży miasteczko Paula, które wydało męża słynniejszego, a w każdym razie więcej zasłużonego od świeckich rycerzy, choćby nawet cudami męstwa się wsławili. Rodzice świętego Franciszka byli ludźmi pobożnymi i gorliwie starali się zaszczepić w sercach swoich dzieci ziarno wiary św. Kiedy spostrzegli że Franciszek ma dziwny pociąg do świątobliwości, trwa na modlitwie w ustronnych miejscach i okazuje wielką skłonność do postów, poślubili go Bogu, a gdy miał lat trzynaście, oddali go do klasztoru świętego Marka. W klasztorze tym spędził Franciszek bez ślubów cały rok, po czym przyzwał do siebie rodziców i prosił ich, aby mu pozwolili odwiedzić relikwie świętego Franciszka z Asyżu oraz pomodlić się na innych miejscach. Rodzice nie tylko chętnie na to przystali, ale sami puścili się z synem na pielgrzymkę, nie bacząc na trudy dalekiej drogi. Wróciwszy z tej pielgrzymki osiadł Franciszek w domu, trudniąc się pracą ręczną, poszcząc i modląc się ustawicznie. Oprócz tego chodził po całej górzystej prowincji Kalabrii i nauczał ludzi. Pielgrzymki te odbywał boso, mimo to jednak, chociaż chodził po ostrych kamieniach i cierniach, nigdy nóg nie skaleczył. Pan Bóg dał mu też osobliwy dar wymowy, tak że nikt nie mógł się oprzeć jego słowom, jak również nikt nie odchodził bez pociechy.

Święty Franciszek z Pauli

Za natchnieniem Ducha świętego zaczął Franciszek budować kościół w miasteczku rodzinnym, chociaż wcale nie miał na to pieniędzy. Nie zwlekając, wybrał stosowne miejsce na budowę, zakreślił granice fundamentów i sam zaczął je kopać. Sąsiedzi, widząc to, chcieli się przyczynić także do chwały Bożej i zaczęli znosić cegły, drzewo i inne materiały. Tym sposobem wnet powstały fundamenty, a wkrótce i mury były gotowe.

Gdy kościół stanął, Pan Bóg uwielbił w nim Franciszka, bo świątobliwy czartów wyganiał, obłąkanym rozum przywracał, ślepym, chromym, głuchym i niemym cudownie pomagał. Co więcej, wskrzeszał umarłych, albo tych, których za umarłych poczytywano.

Pewnego razu przybył do Franciszka Jakub z Tarsji, bardzo ciężko chory na wrzód na samym kolanie. Franciszkowi także na razie zdawało się, że wrzód jest nieuleczalny, kazał jednakże Jakubowi mieć mocną wiarę, a sam posłał braciszka do ogrodu po jakiś liść, po czym upadł przed krzyżem i modlił się, prosząc o zdrowie dla chorego. Wstawszy, posypał wrzód jakimś proszkiem, przyłożył liść i kazał choremu wracać do domu. Po pewnym czasie rzekł Jakub do żony, która mu towarzyszyła: “Zdaje się, że mi jakoś lepiej!”, po czym zsiadł z konia i ukląkł, a nie uczuwszy bólu, poznał, że został uzdrowiony.

Innego razu przyprowadzili jacyś rodzice nieme dziecko przed kościół, który właśnie budowano, i położyli przed Świętym, aby je uzdrowił. Rzekł tedy do nich: “Wymówcie ze mną po trzykroć najświętsze Imię Jezus, a niemy powtórzy je za nami!” Istotnie, gdy z głęboką wiarą zawołali po trzykroć “Jezus”, także niemy powtórzył to słowo wyraźnym głosem i odtąd począł mówić.

Niewidomej córce Antoniego Kalatyny, także z Pauli pochodzącego, przyłożył święty Franciszek na oczy jakieś ziółko i przywrócił jej wzrok, przeżegnawszy ją krzyżem.

Mimo tylu cudów znalazł święty dobroczyńca przeciwnika w uczonym bernardynie Antoniuszu, który jawnie występował przeciw niemu, za to, że będąc laikiem śmie z jakichś ziółek robić lekarstwa i w Imię Pana przyobiecywać chorym zdrowie. Ponieważ Antoniusz publicznie to wypowiedział, przeto starsi posłali go do Franciszka, aby się z nim rozmówił. Przybywszy na miejsce począł gromić Świętego, wymawiając mu brak nauki i bezwstyd, Święty jednak wcale się nie obruszył, lecz przystąpił do ognia i wziął rozpaloną głownię w gołe ręce, a gdy nie odniósł żadnej szkody, Antoniusz, który zresztą nie był człowiekiem upartym, uznał że ma przed sobą Świętego, padł mu więc do nóg i poty nie chciał wstać, póki nie otrzymał jego błogosławieństwa. Jak dawniej jawnie występował przeciw Świętemu, tak teraz był dla niego pełen zapału, odwoławszy bowiem swój błąd w kościele z ambony, zaczął sławić jego świątobliwość.

Pewnego razu robotnicy, którzy palili wapno na kościół, oświadczyli Świętemu, że piec już dłużej ognia nie wytrzyma. Święty kazał przerwać pracę, a gdy odeszli by się posilić, wszedł w piec pełen ognia, naprawił go i wyszedł całkiem nieuszkodzony. Gdy innym razem dwu robotników zostało przytłoczonych walącym się murem, Święty przybył na miejsce i kazawszy odwalić kamienie wydobył obu zasypanych żywych i zdrowych.

Franciszek, wybudowawszy wielki klasztor, nadał mu regułę, którą mu podyktował Duch święty. Potem założył jeszcze wiele klasztorów w rozmaitych okolicach, nawet za morzem. Pewnego razu musiał udać się na wyspę Sycylię; towarzyszył mu jeden z braci zakonnych, imieniem Tomasz. Gdy przyszli na wybrzeże i chcieli wsiąść na jakiś okręt, kapitan nie chciał przyjąć na pokład ubogo wyglądających pielgrzymów, jeśli z góry nie zapłacą za przejazd; że zaś św. Franciszek nie miał pieniędzy, nie przyjęto ich i okręt odpłynął. Franciszek nie stracił otuchy, ukląkł na brzegu morskim i zaczął się żarliwie modlić. Powstawszy, rozpostarł swój płaszcz na falach morskich, płaszcz zakonnika przymocował do swego kija jako żagiel, po czym wsiedli obaj na tę osobliwą łódź i pożeglowali ku Sycylii. Na szerokim morzu spotkali okręt, który ich nie chciał zabrać. Tak kapitan, jak i majtkowie, nie mogąc wyjść z podziwienia, prosili, aby weszli na okręt, ale Święty miał więcej ufności w Bogu, aniżeli w okręcie choćby najmocniej zbudowanym.

Rozliczne cuda św. Franciszka słynęły nie tylko we Włoszech, ale i w innych krajach. Dowiedział się o nich również Ludwik XI, król francuski. Był on wówczas ciężko chory i żal mu było życia i korony, a sama myśl o śmierci napełniała go zgrozą, przyobiecał zatem swemu lekarzowi 10.000 talarów miesięcznie, jeśli go utrzyma przy życiu. Gdy mimo to coraz bardziej tracił siły, udał się do Boga, kazał zarządzić publiczne modlitwy, procesje, pielgrzymki, a nawet kazał wnieść do swego pokoju relikwie Świętych, wszystko to jednak nic nie pomagało. Wtedy wyprawił do świętego Franciszka posła z prośbą, aby przybył i uzdrowił go, obiecując za to tyle złota i srebra, ile będzie chciał, lecz Święty z pogardą odrzucił te dary. Zrozpaczony król napisał do cesarza rzymskiego, aby go skłonił do podróży do Francji, ale święty Franciszek odpowiedział, że nigdy żadnemu królowi na rozkaz cudów nie czynił, ani też czynić nie będzie, zwłaszcza kiedy chodzi o niskie cele, nie o mocną wiarę. Wtedy król napisał do papieża Sykstusa IV, który nakazał świętemu zakonnikowi, aby pojechał do niego.

Posłuszny rozkazowi udał się do króla, który przyjął go z największą czcią, a nawet padł mu do nóg i błagał o przedłużenie życia. Łagodnie, lecz poważnie odpowiedział Święty: “Najjaśniejszy Panie, my ludzie musimy się poddać woli Bożej; w Jego ręku leży nasze życie i nasza śmierć, a kusić się o zbadanie tajemnic Boskich, gdy tego Bóg nie objawił, byłoby czymś więcej niż płochością!” Król umieścił świętego w swoim pałacu i często z nim rozmawiał, co obudziło gwałtowną zazdrość w nadwornym lekarzu królewskim. Za jego wpływem postanowił Ludwik doświadczyć cnotę świętego Franciszka. W tym celu posłał mu wspaniałą zastawę stołową ze złota i srebra, ale Święty oddał ją natychmiast, mówiąc: “Biedny pustelnik i z drewnianej misy głód zaspokoi”. Następnie posłał mu król figurę Matki Boskiej z czystego złota, wartości 17.000 dukatów, ale Święty i ten dar odesłał, powiadając: “Nie mam nabożeństwa ani do srebra ani do złota, lecz do Królowej Niebios, której obraz na zwyczajnym papierze tak mi jest miły jak złoty”. Potem przysłano mu najsmaczniejszych potraw, ale Święty nie tknął ich i kazał powiedzieć królowi, że jego żołądek jest przyzwyczajony do starych śledzi, korzonków i wody źródlanej. Wreszcie król sam udał się do Świętego i z przyjacielskim uśmiechem wręczył mu pełną torbę złota na jego klasztor. Święty, który zrozumiał podstęp króla, rzekł poważnie: “Najjaśniejszy Panie, byłoby lepiej, gdybyś zamiast dawać jałmużny z obcego dobra, zwrócił niesprawiedliwie wydarte majątki, i nie uciskał ludu podatkami, których on zapłacić nie może”. Król zamyślił się – powaga tych słów przeniknęła go do głębi duszy; odtąd nazywał Franciszka “dobrym człowiekiem”, z czego później powstał zwyczaj, że i o najmniejszych braciszkach zakonnych mówiono, że to “dobrzy ludzie”.

Przez zbawienne napomnienia i prośby zmienił święty Franciszek usposobienie króla tak dalece, że ten udał się do miłosierdzia Boskiego i spokojnie umarł na rękach Świętego, w dniu przez niego z góry oznaczonym. Następca jego Karol VIII nie puścił świętego od swego boku, chociaż wiedział że tęskni za swą pustelnią. Wybudowawszy mu wspaniały klasztor, odwiedzał go codziennie, zasięgał jego rady, a nawet prosił, aby mu trzymał dziecko do chrztu, iżby je mógł nazwać “synem Ojca Franciszka”. Także Ludwik XII, następca Karola, nie chciał puścić Świętego ze swego domu, wiedząc, jak obfite królewskiej rodzinie i państwu błogosławieństwa u Boga wyjednywa.

Przeżywszy 10 lat we Francji, wrócił św. Franciszek do swej pustelni. Mając lat 81, uczuł że zbliża się koniec i trzy miesiące przed śmiercią zamknął się w swej celi, aby rozważać wieczność. W Wielki Czwartek roku 1508 zgromadził w zakrystii swych braci zakonnych, napomniał ich, zobowiązał do zachowania reguły, wyspowiadał się, a potem boso, z postronkiem na szyi przyjął Komunię św. Nazajutrz, dnia 2 kwietnia roku Pańskiego 1508 zakończył tak zbawienny dla ludzkości żywot.

Nauka moralna

Święty Franciszek dał swym klasztorom trzy reguły, jedną dla zakonników, jedną dla świeckich, a oprócz tego, jako czwartego ślubu, wymagał umartwienia ciała postami. Widzimy z tego, jak wielce szanował prawo kościelne o postach, że je nawet przez ślub obostrzył. Miał on wielki szacunek dla postów, do których jest zobowiązany każdy katolik od 21 roku życia, z wyjątkiem czasu choroby lub bardzo ciężkiej pracy. Jeżeli już dawniej wstrzymywanie się od mięsa było w Kościele o wiele ściślej zachowywane, aniżeli my teraz posty zachowujemy, to byłoby podwójnie niesprawiedliwie, gdybyśmy chcieli stać się winnymi oziębłości albo lekkomyślności w zachowywaniu tego przykazania kościelnego. Smutną zaiste jest rzeczą, że tylu chrześcijan przykazanie to przestępuje, a nawet nieuszanowanie tego przykazania zaledwie poczytuje sobie za winę. Nie naśladujmy tak złego przykładu i nie zwódźmy sami siebie, tworząc i wymyślając sztuczne powody, zachęcające do lekceważenia tego przykazania kościelnego. Zawstydźmy raczej oziębłych i stroniących od umartwień chrześcijan przez radosne wykonywanie kościelnego rozporządzenia, niekiedy nawet sami nałóżmy post na siebie, aby umartwić ciało. Umartwienia są do postępu w dobrym nader pożyteczne. “Modlitwę z postem i z jałmużną więcej niźli skarby złota chować” (Tob. 12,8).

Modlitwa

Panie, któryś świętego Franciszka tak wielkim umiłowaniem postu obdarzyć raczył, daj nam wszystkim, abyśmy przykazanie to zawsze chętnie i z pobożną wiernością wykonywali. Amen.

św. Franciszek z Pauli, założyciel zakonu
urodzony dla świata 1427 roku,
urodzony dla nieba 2.04.1508 roku,
wspomnienie 2 kwietnia

 

Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r.

http://ruda_parafianin.republika.pl/swi/f/franci3.htm

********

Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Cezarei Palestyńskiej – św. Teodozji, męczennicy. W dziełku O męczennikach palestyńskich opowiada o niej historyk Euzebiusz. Schwytano ją, gdy chrześcijan skazanych na śmierć prosiła o wstawiennictwo. Została okrutnie okaleczona, a potem wrzucono ją do morza. Stało się to prawdopodobnie w roku 307.oraz:św. Abundiusza, biskupa Como (+ 468); św. Afiana, męczennika (+ pocz. IV w.); św. Franciszka Coli, prezbitera (+ 1875); bł. Leopolda z Gaiche, prezbitera i zakonnika (+ 1815); św. Nicecjusza, biskupa Lyonu (+ 573); św. Urbana, biskupa (+ ok. 450); św. Wiktora, biskupa Kapui (+ 554)

*************************************************************************************************************************************

REKOLEKCJE WIELKOPOSTNE

*******

Modlitwa w drodze (logo)http://modlitwawdrodze.pl/assets/img/tr.gif

Wielki Czwartek

J 13,1-15 Ściągnij plik MP3 (ikonka) ściągnij plik MP3

Rozpoczyna się świętowanie Paschy… Najświętszy czas w całym roku… Rozpoczyna się dziś wieczorem… Wycisz się, uspokój serce, zostaw na zewnątrz twoje zmartwienia i wejdź z Jezusem i Jego uczniami do Wieczernika. Niech ogarnie cię atmosfera tego wieczoru i tej wieczerzy… Zajmij swoje miejsce przy stole i patrz… Patrz przede wszystkim na Jezusa. To Jego Pascha, to Jego przejście, to Jego Ostatnia Wieczerza, to Jego testament… Nic nie mów… Tylko patrz! Tylko słuchaj!

Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Jana
J 13,1-15
Było to przed Świętem Paschy. Jezus widząc, że nadeszła Jego godzina przejścia z tego świata do Ojca, umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował. W czasie wieczerzy, gdy diabeł już nakłonił serce Judasza Iskarioty syna Szymona, aby Go wydać, widząc, że Ojciec dał Mu wszystko w ręce oraz że od Boga wyszedł i do Boga idzie, wstał od wieczerzy i złożył szaty. A wziąwszy prześcieradło im się przepasał. Potem nalał wody do miednicy. I zaczął umywać uczniom nogi i ocierać prześcieradłem, którym był przepasany. Podszedł więc do Szymona Piotra, a on rzekł do Niego: «Panie, Ty chcesz mi umyć nogi?» Jezus mu odpowiedział: «Tego, co Ja czynię, ty teraz nie rozumiesz, ale później będziesz to wiedział». Rzekł do Niego Piotr: «Nie, nigdy mi nie będziesz nóg umywał». Odpowiedział mu Jezus: Jeśli cię nie umyję, nie będziesz miał udziału ze Mną». Rzekł do Niego Szymon Piotr: «Panie, nie tylko nogi moje, ale i ręce, i głowę». Powiedział do niego Jezus: «Wykąpany potrzebuje tylko nogi sobie umyć, bo cały jest czysty. I wy jesteście czyści, ale nie wszyscy». Wiedział bowiem, kto Go wyda, dlatego powiedział: «Nie wszyscy jesteście czyści». A kiedy im umył nogi, przywdział szaty i znów zajął miejsce przy stole, rzekł do nich: «Czy rozumiecie, co wam uczyniłem? Wy Mnie nazywacie „Nauczycielem” i „Panem” i dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem».

Zobacz, jak Jezus wstaje od wieczerzy i zaczyna umywać nogi uczniom… Patrz na Niego! Zobacz, jak przepasany prześcieradłem schyla się i klęka przed każdym z nich… Patrz, jak podchodzi do Jana, do Jakuba, do Piotra, do Filipa, do Judasza… Klęka przed każdym, nikogo nie omija… Patrz, z jaką miłością myje im nogi

Spójrz na reakcję uczniów. Zobacz, jak są zszokowani… Nie wiedzą, jak się zachować, co powiedzieć… Piotr głośno protestuje… A inni? Cóż powiedzieć wobec takiej miłości? Ewangelista pisze, że „Ojciec dał Jezusowi wszystko w ręce”, a teraz widać, że tym wszystkim są… brudne nogi apostołów.

Zobacz, jak Jezus podchodzi do ciebie… Co czujesz, widząc Boga klęczącego przed tobą i chcącego ci umyć nogi? Masz odwagę, żeby podać Mu twoje brudne nogi do umycia, czy ze wstydem je chowasz? Nie wstydź się! Jezus kocha do końca, na zawsze…

„Powinniście sobie nawzajem nogi umywać…, dałem wam bowiem przykład”. Widząc Jego przykład i swoje, umyte przez Niego, nogi, co chcesz Mu powiedzieć? Przed kim dziś klękniesz?

http://www.modlitwawdrodze.pl/home/

********

Mleko i miód. Odcinek 17: Razem

Langusta na palmie

Adam Szustak OP

(fot. shutterstock.com)

Jeśli ktoś spróbuje wejść w duchowość Eucharystii, naprawdę spotykać się Bogiem, kiedy wzrasta wiara w Bożą obecność, to zaczyna dawać radość i budzić tęsknotę…

 

Siedemnasty odcinek internetowego słuchowiska wielkopostnego MLEKO I MIÓD prowadzonego przez o. Adama Szustaka OP. Po więcej zapraszamy na: www.langustanapalmie.pl.

 

 

Mleko i miód. Odcinek 18: Krewni orła

 

 

*********

Namrqcenie, odc. 43: Szach mat, czyli walka duchowa

franciszkanie.tv

Leszek Łuczkanin OFMConv

Jesteśmy jak pionek w szachach, o własnych siłach niewiele możemy…

 

Franciszkańskie rekolekcje na Wielki Post 2014 – NAMRQCENIE. Rekolekcje oglądać można codziennie od 18 lutego do 5 kwietnia 2015 r. na DEON.pl i franciszkanie.tv Tegoroczny cykl prowadzi o. Leszek Łuczkanin OFMConv, Wikariusz Prowincji św. Maksymiliana.

 

 

Wielki Post 2015 – Odcinek 44 – CHODZENIE PO WODZIE

 

 

*************************************************************************************************************************************

TO WARTO PRZECZYTAĆ

******

Jak wprowadzić dzieci w Wielkanoc?

Joanna Winiecka-Nowak

(fot. shutterstock.com)

Dwa tysiące lat temu miało miejsce najważniejsze wydarzenie w dziejach Świata. Bóg-człowiek umarł i zmartwychwstał ratując nas od wiecznej śmierci. Teraz, w końcówce Wielkiego Postu, zatrzymajmy się z dziećmi nad tym zagadnieniem. A po zatrzymaniu – przystąpmy do tego, co maluchy lubią najbardziej – do akcji.

 

Po hucznie obchodzonej Niedzieli Palmowej przychodzi kilka spokojniejszych dni. My wykorzystujemy ten czas na tworzenie symbolicznych prezentów dla naszych bliskich. Uruchamiamy też Manufakturę Ozdób Okolicznościowych “Zając i s-ka”. W zależności od ochoty i zapotrzebowania warsztat mocno się zmienia, choć tematyka pozostaje ta sama. Pleciemy papierowe koszyczki i uzupełniamy je kurczaczkami z pomponików. Wykonujemy z gliny baranki, które w dalszej kolejności poddajemy obróbce poprzez watowanie boczków. Wycinamy kwieciste i zajączkowe witraże okienne.

 

Nie da się jednak ukryć, że zdecydowany prym w pracach manualnych wiodą jajka. Klasycznemu ozdabianiu wydmuszek towarzyszą zabawy styropianowymi analogami. Mają one tę zaletę, że nie można ich stłuc, w związku z tym są bezpieczne nawet w łapkach dwulatka (oczywiście pod warunkiem, że nie zaczyna on testować na nich swoich zębów). Pozwalają też na zastosowanie bardzo wielu technik o zróżnicowanym stopniu trudności. Najstarsi, naśladując decoupage, ozdobią je wzorami z delikatnych serwetek. Mogą też tworzyć wzory z kawałków materiału, których brzegi będą mocowane w delikatnych nacięciach styropianu. Średniacy okleją jajka skręconymi paskami bibuły lub przyczepią do nich przy pomocy szpilek cekiny. Maluchy zajmą się naklejaniem wyciętych przez mamę papierowych lub materiałowych aplikacji. Bardzo dobrze sprawdzają się tu pasmanteryjne tasiemki z gotowymi elementami – kurczaczkami, zajączkami czy kwiatkami. Wystarczy je rozciąć na fragmenty i przykleić. Efekt murowany – babcie się zachwycą.

 

Po długich oczekiwaniach zaczyna się w końcu Triduum Paschalne. Najważniejsza jest teraz piękna liturgia – jedyna parafialna wielkoczwartkowa Msza, droga krzyżowa w Wielki Piątek, święcenie pokarmów i nabożeństwo w Wielką Sobotę, a wreszcie wielki finał – Msza Rezurekcyjna. Kolorowe Pismo Święte nie wychodzi w te dni z użycia. Codziennie sprawdzamy, jakie wydarzenia biblijne są danego dnia upamiętniane. Jeśli nawet wiek albo stan zdrowia nie pozwalają nam wziąć udziału w oficjalnych obchodach, staramy się chociaż odwiedzić Ciemnicę i Grób Pana Jezusa. Nie można przecież zostawić Przyjaciela samego w tak ważnym i trudnym momencie.

 

Przy okazji przypominamy sobie symbolikę obecną podczas liturgii. Przyglądamy się figurze Krzyża ustawionej wyjątkowo pośrodku nawy głównej. Szukamy w kościele Paschału, który jest symbolem Zmartwychwstałego Jezusa. Zwracamy uwagę na chrzcielnicę, która w tym okresie napełnia się uroczyście poświeconą wodą. Najwięcej czasu zabiera nam jednak uszykowanie święconki.

 

Pierwszym etapem jest przygotowanie koszyczków. Zdecydowanie w liczbie mnogiej, ponieważ w naszej rodzinie liczba święconek zawsze równa się liczbie dzieci w wieku powyżej pół roku. Ci w wieku przed-przedszkolnym otrzymują wersję miniaturową z dobrze dopasowanym do wnętrza jabłkiem. Może nie ma go w ścisłej czołówce pokarmów symbolicznych, na pewno jednak jest kluczową potrawą dla tej grupy społecznej. Do tego świetnie się trzyma, gdy nośnik zostaje odwrócony do góry dnem lub poddany ruchowi wirowemu. Z tegoż samego powodu trzy razy zdarzyło nam się przytroczyć całość do wózka, oczywiście przy pomocy ozdobnej wstążki.

 

Starsi potomkowie otrzymują pełnowymiarowy koszyk oraz zwój białej tasiemki, którą owija jego rączkę i brzegi. Dokładają do tego gałązki działkowego bukszpanu oraz wierzbowe bazie. Dno moszczą białymi, jednorazowymi serwetkami, a na wierzch mama przyszywa (!) te materiałowe, zdobione haftami i koronkami. Jeśli starcza nam czasu, tworzymy także nowe chorągiewki. Z najgrubszej pasmanteryjnej wstążki wycinamy odpowiedni kształt i dekorujemy go przy pomocy kolorowych długopisów lub cienkopisów (plakatówki i pisaki za bardzo się rozlewają). Całość mocujemy przy pomocy sznureczka na patyku od szaszłyka i zabieramy się za uzupełnianie wsadu.

 

W koszyczkach aktualnych przedszkolaków i szkolniaków znajduje się wszystko to, co być tam powinno. Oczywiście w miarę możliwości wykonane własnoręcznie. Kolorowe pisanki tradycyjnie farbują boki rzeźbionych w maśle baranków. Te zaś zwyczajowo przypominają odrobinę pieski lub krówki, w każdym razie mają coś ze sztuki współczesnej. W składanych z papieru saszetkach umieszczana jest sól, będącą symbolem oczyszczenia. Gdzieś obok dumnie spoczywa wędlina, będącą znakiem dostatku i szacunku do uroczystego Śniadania. Zawsze znajduje się też miejsce na miniaturowy chlebek i ciasta, te własnoręcznie upieczone i te podarowane przez Babcię. U nas królują “bezy” – mazurki i babki bez pszennej mąki, bez cukru i bez mleka. Rodzice innych małych alergików wiedzą, o co chodzi. Pozostałych zapewniam – przy stosowaniu odpowiednich zamienników ciasto jest prawie doskonałą podróbką pierwowzoru. Może odbiega składem od przepisów podawanych przez imć panią Ćwierczakiewiczową, pozwala jednak uniknąć awaryjnych wizyt w poradni lekarskiej.

 

Przy wielości kultywowanych zwyczajów i tradycji warto zachować jeszcze jedną staropolską zasadę: “Nic na siłę”. Wiosenne choroby, bolesne ząbkowanie najmłodszego członka rodziny i różnorodne problemy organizacyjne mogą poważnie nadwątlić nasze siły i możliwości. Z tego powodu niekiedy koszyczki są mniej wykwintne, a symbolicznym podarunkiem dla babci staje się rysunek zwykłymi kredkami. Tradycje tradycjami, ale życie toczy się czasem inną drogą, niż zaplanujemy. Trudno. W każdym wypadku i tak Jezus prawdziwie zmartwychwstał.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/wychowanie-dziecka/art,726,jak-wprowadzic-dzieci-w-wielkanoc.html

********

Jak przy stole karmić dusze

Sygnały troski

Beata Rybak / slo

Nie gdzie indziej jak w rodzinie, podstawowej i pierwszej wspólnocie osób, w której ma miejsce najpełniejsza wymiana darów, uczymy się postaw otwartości wobec innych, ofiarności, gotowości do niesienia pomocy i współpracy. Jednym słowem: uczymy się żyć w relacji z innymi ludźmi.

 

Choć na pierwszy rzut oka może to wzbudzać pewne niedowierzanie, wiele z tych cech nabywamy na drodze wspólnego przygotowywania oraz spożywania posiłków. Celebrowanie wspólnych posiłków jest częścią wewnętrznej kultury rodziny, którą “nasiąkają” nasze dzieci i którą “zabiorą” ze sobą w dorosłe życie. Od nas – rodziców – zależy, jakie wzorce, wartości, obyczaje przekażemy naszym dzieciom, które z nich zechcą one przekazać następnemu pokoleniu.

 

Czy z naszego rachunku sumienia wynika, że gościnność pozostanie nadal naszą cechą narodową, czy stół będzie stanowił miejsce spotkania i pogłębiania więzi, czy będziemy się przy nim karmić również strawą duchową? Prześledźmy problem od początku, pamiętając, że wszystko zaczyna się bardzo wcześnie, od pierwszych wspólnych zmagań z panierowaniem kotleta.

 

Czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał

 

W życiu dziecka istnieją takie okresy, w których wykazuje ono szczególne upodobanie w oddawaniu się pewnym czynnościom. Istnieje zatem również czas, kiedy to w sposób otwarty, a momentami wręcz nachalny, dziecko oferuje nam – rodzicom – swoją pomoc. Każdy z rodziców z pewnością doświadcza sytuacji, kiedy to któraś z pociech plącze mu się pod nogami, utrudniając wykonanie ważnego zadania. Czasami mam wrażenie, że to ulubione zajęcie naszych dzieci dokładnie wtedy, kiedy przypala mi się sos, a goście, niestety, tym razem niespóźnieni, pokonują ostatnią prostą do naszego domu. Scenariusz ten nader często lubi się powtarzać. Z jednej strony całkiem zrozumiała jest ta chęć bycia blisko rodzica: za chwilę w domu pojawi się ktoś obcy, co z pewnością wiąże się z pewnym podenerwowaniem, ponadto uwaga mamy i taty od samego rana jest skierowana na czynności tak mało ważne z punktu widzenia dziecka jak gotowanie i sprzątanie.

 

Z drugiej strony sama świadomość niewiele pomaga, szczególnie gdy wrzucamy piąty bieg, a emocje sięgają zenitu. Zajęło nam to trochę czasu, żeby zrozumieć, że najlepszym rozwiązaniem w podobnych sytuacjach jest przeniesienie dziecka z poziomu naszych nóg do poziomu naszych rąk. Dzieci bardzo chętnie biorą udział we wspólnym przygotowywaniu posiłku. Jest to dla nich zarówno forma zabawy, jak i możliwość spędzenia czasu z rodzicami.

 

Oczywiście nie sposób pominąć tu takich korzyści płynących ze wspólnego przygotowywania posiłków, jak: nauka samodzielności, kształtowanie poczucia wspólnotowości, odnajdowanie swojego miejsca w rodzinie, rozwijanie wielu sprawności, odkrywanie własnych talentów, również kulinarnych. W tym miejscu należałoby wspomnieć w kilku słowach o drugiej stronie medalu. Może jednak uda mi się z tego jakoś sprytnie wykręcić, stwierdzając, że bałagan i tak wprosi się do kuchni bez pytania, a jeśli chodzi o zniszczenia, to czy sami nie mamy sobie nic do zarzucenia (największa dziura w naszej drewnianej podłodze jest, niestety, mojego autorstwa)?

 

Tak na marginesie i trochę w celu odwrócenia uwagi polecamy zakopywanie dżdżowniczek w piasku (obtaczanie cienkich pasków kurczaka w bułce tartej), ponieważ efektem tej czynności są wielkie łapy potwora (palce oblepione jajkiem i bułką), których przestraszy się największy nawet chwat. Jak widać, czas spędzony na robieniu sałatki czy kotletów to czas wypełniony nie tylko czynnościami krojenia czy panierowania, ale przede wszystkim zabawą i swobodną rozmową o wszystkim. Jest to zatem czas szczególny, czas budowania i pogłębiania więzi między nami a dziećmi, ale również między samymi dziećmi.

 

Współdziałanie i współpraca nie kończą się jednak z chwilą przygotowania posiłku. Kolejnym ważnym krokiem jest przygotowanie stołu oraz wspólne spożywanie pokarmu i pomoc przy sprzątaniu. Jeśli nie na co dzień, to na pewno od święta warto zadbać o odpowiednią oprawę. Za przygotowanie stołu jest odpowiedzialny najstarszy syn. Reszta to pomocnicy – czasami bardziej, a czasami mniej pomocni. Wspólny obiad to czas jedności w rodzinie, ale i czas jedności z Tym, któremu zawdzięczamy nasze życie i dary, które będziemy spożywać. Słowa modlitwy mają nam zawsze o tym przypominać. W ten sposób tworzymy wewnętrzną kulturę naszej rodziny opartą na wartościach chrześcijańskich.

 

Lubimy ten wspólny czas przy stole, czas na rozmowę, czas na bycie ze sobą i dla siebie. Na szczęście już od dawna nikt nie przejmuje się powiedzeniem, które czasami słyszeliśmy w naszym dzieciństwie: “jak pies je, to nie szczeka”. Pomijam tu mówienie z pełną buzią, bo to sprawa dobrych manier, których uczymy się również w czasie posiłków, ale rozmowa przy stole to całkiem inna kwestia. Niech zawsze towarzyszy posiłkom i przynosi owoce w postaci silnej więzi między domownikami, rodziną i przyjaciółmi, niech karmi nasze dusze, niech będzie spokojna i swobodna. W przeciwnym razie grozi nam obojętność, wrogość albo wrzody żołądka.

 

Gość w dom, Bóg w dom

 

Gościnność łączy się ze stołem, do którego zapraszamy swoich gości. Można zaobserwować, że w pewnym sensie jesteśmy coraz bardziej powściągliwi w jej okazywaniu. Nie dziwi fakt, że żyjąc w czasach pośpiechu, korzystamy z udogodnień, które są dla nas dostępne. Wiele razy korzystałam z dobrodziejstwa zwanego cateringiem czy organizowałam spotkanie rodzinne poza domem (w restauracji) i nie czuję z tego powodu wyrzutów sumienia. Nie świadczy to bynajmniej o mniejszej gościnności, a jedynie o większej zamożności i nastawieniu na wygodę.

 

Czasami również ograniczenia naszej przestrzeni mieszkalnej zmuszają nas do tego kroku (podziwiam naszych rodziców, którzy w bloku potrafili urządzić przyjęcie pierwszokomunijne). To, co nam może grozić w tej sytuacji, to snobizm – pułapka ekskluzywności. Musimy się zatem pilnować, żeby przypadkiem chęć zaimponowania innym, skupienia uwagi na wykwintnym menu czy eleganckim otoczeniu nie przyćmiła nam prawdziwego celu, jakim jest wspólne biesiadowanie i spotkanie. W przeszłości, kiedy dominowały rodziny wielopokoleniowe, łatwiej było przygotować większe przyjęcie, ponieważ wysiłek rozkładał się na kilka osób. Teraz, kiedy tak bardzo przejmujemy się asertywnością, a mniej ofiarnością, coraz trudniej zwrócić się do najbliższych o pomoc i coraz trud- niej ją uzyskać.

 

Zabieganie, zaabsorbowanie własnymi sprawami nie tylko utrudnia nam zaproponowanie naszych rąk do pomocy, ale również spłyca nasze relacje. Każdy, kto ma doświadczenie wspólnych przygotowań świąt czy innego rodzaju uroczystego posiłku, wie, że najwięcej w kwestii pogłębiania relacji dzieje się właśnie w czasie przygotowań. Dobrze, jeśli potrafimy się skrzyknąć i pomóc sobie nawzajem. W naszych czasach taka otwartość jest szczególnie cenna.

 

Posiłek to nie tylko pokarm, stół to nie tylko mebel

 

Kiedy myślimy o posiłku, coraz częściej na myśl przychodzą nam bary szybkiej obsługi, które jakkolwiek przydatne w pewnych okolicznościach, redukują posiłek do konsumpcji. Spożywając posiłek samotnie, ze wzrokiem wbitym w jeden punkt, w towarzystwie nieznanych osób, nie zdajemy sobie często sprawy z tego, że i on w naszych czasach stał się elementem izolowania ludzi od siebie.

 

Zarówno najstarsze kroniki, jak i Biblia, obfitujące w opisy uczt i wieczerzy, pokazują nam, że spożywanie posiłku to czynność towarzyska, jedna z form aktywności społecznej, bardzo istotna dla relacji międzyludzkich. Posiłek to czas, a stół to miejsce spotkania z innymi ludźmi, miejsce przymierza. Stół eucharystyczny jest tego potwierdzeniem i najlepszym przykładem w relacji Bóg-człowiek.

 

Stół zwołuje ludzi, a następnie ich scala. W tym kontekście nie dziwi fakt, że w czasach PRL-u, kiedy bujnie kwitło tak zwane budownictwo zespołowe (blokowiska), pod przykrywką troski o obywateli systematycznie pozbawiano ich kontaktu z ziemią (człowiek ma wewnętrzną tęsknotę za domem, swoim miejscem na ziemi), umieszczając ludzi na tak niewielkich powierzchniach, na których nie mieścił się porządny stół. Trudno uznać to za przypadek przy pracy. Współcześnie mamy coraz więcej miejsca na piękne stoły i jadalnie, zróbmy z tego dobry użytek.

 

Nie zapominajmy, czym jest dla nas stół w sensie dosłownym i symbolicznym. Otwierając swoją prywatną przestrzeń przed innymi, otwieramy siebie, a zasiadając z kimś do stołu, ofiarujemy mu siebie. Zaproszenie do naszego domu, do stołu świadczy o otwartości serca. Czy nie na tym właśnie ma polegać chrześcijaństwo?

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/wychowanie-dziecka/art,424,jak-przy-stole-karmic-dusze.html

*******

Zwyczaje domowe w Wielkim Tygodniu

Sygnały troski

br. Tadeusz Ruciński / slo

Czy domowe tradycje świąteczne dotyczą tylko jadła, czyli ciała? A może są takie, co mogą dać pożytek duszom domowników dużych i małych? I czy więcej radości, ale i przeżyć, nie przyniesie wspólne ich celebrowanie, sporządzanie, malowanie, strojenie, obchodzenie?

 

Świętowanie przecież to nie tylko kupowanie i konsumowanie. Duszom potrzeba innego pokarmu, innych przeżyć, działań, symboli.

 

Palmy na Niedzielę Palmową

 

Tak, są gotowe i wymyślne czasem, ale sztampowe tak, że z zazdrością potem patrzymy na te tak unikalne zrobione w jakichś wioskach z tradycjami, gdzie sporządzają je w domach całymi rodzinami. Czyż nie spróbować zrobić w naszych domach palemek, dla każdego domownika innej (ileż to materiałów: gałęzie palm, trzciny tataraku, suszone trawy, bukszpan, bazie wierzbowe, zasuszone różne kwiaty, witki leszczynowe, owocki z krzewów etc.), aby po poświęceniu ułożyć je w wazonie w wielki bukiet na cały tydzień?

 

A bywało kiedyś, że w domach dotykano się nimi w Wielki Piątek na znak biczowania i przepraszano przy tym modlitwą: “Któryś za nas cierpiał rany…”.

 

Nawiedzanie Grobów Pańskich

 

To prastary polski zwyczaj, zwłaszcza w miastach, wędrować w wielkopiątkowy wieczór lub w przedpołudnie wielkosobotnie po kościołach, by podziwiać różnorodność, artyzm, symbolikę owych Grobów Pańskich, a przede wszystkim spędzić przy nich na adoracji po parę minut uspokojenia w przedświątecznym zabieganiu.

 

Pisanki, kraszanki

 

Też są gotowe, malowane fabrycznie lub artystycznie. Ale są piękne tradycje kraszenia, malowania ich, nanoszenia wzorów z wosku – szczególnie przez dziewczęta rano w Wielką Sobotę. Bo przecież to, co wspólnie zrobione, z włożonym w to sercem, z poszukiwaniem różnych sposobów barwienia, różnych znaków bardziej odpowiednich niż zajączki i kurczaki, ot choćby baranków, dzwonów, aniołów, wiosennych kwiatów, jest więcej warte.

 

Kosz ze święconym

 

On też może być wspólnie przygotowany, wyłożony białą wyszywaną serwetą, z dobranymi specjalnie pokarmami, udekorowany rzeżuchą, bukszpanem, z koniecznym barankiem wielkanocnym (czyli tym z chorągiewką z krzyżykiem, bo zwycięskim i Chrystusowym). I dlatego też nabierze on znaczenia, gdy przed wielkanocnym śniadaniem rodzina zaśpiewa: “Zwycięzca śmierci…”.

 

Świece z poświęconym ogniem

 

W Wielką Sobotę w kościele święci się wodę chrzcielną, ale i ogień, od którego zapali się paschalną świecę i odpalą swoje świece wszyscy wierni (dzieci także). Jest dawny zwyczaj godny zachowania, że były to świece prawdziwie woskowe, czasem pięknie rzeźbione, a odpalone od paschału starano się donieść, chroniąc płomyk, do samych domów. To wszystko może jest znane, ale i nieznane, a jednak dla dobra naszej wiary, religii i rodzin dobrze byłoby kultywować, bo po to jest tradycja, by ją przekazywać z pokolenie na pokolenie.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/lifestyle/art,320,zwyczaje-domowe-w-wielkim-tygodniu.html

********

Nie bać się spowiedzi

Józef Augustyn SJ

(fot. shutterstock.com)

Najpierw zapytajmy, dlaczego tak bardzo boimy się spowiedzi?

Dlaczego ona nas tak bardzo nieraz boli? Ależ to oczywiste! Ponieważ boli nas życie naznaczone ludzką kruchością duchową, moralną i emocjonalną; bolą nas rany zadane sobie i innym. W sakramencie pojednania przed kapłanem – człowiekiem jak każdy z nas, będącym jednak znakiem Bożego miłosierdzia – odsłaniamy całą ludzką ułomność. A odsłanianie ran i ułomności jest przecież zawsze bolesne.
Jeżeli nawet spontanicznie dzielimy się ze spowiednikiem naszymi drobnymi zwycięstwami, to jednak nie idziemy do spowiedzi z dumnie podniesioną głową jako bohaterowie. Przeciwnie – udajemy się jako zwyciężeni, pokonani i upokorzeni. Chcemy usłyszeć z ust kapłana, że Bóg przebacza nam nasze grzechy, że pomimo całej ułomności jesteśmy przez Niego kochani, a w miejsce rozlanych wód grzechu Ojciec wszelkiego miłosierdzia pragnie jeszcze szerzej rozlać łaskę miłosierdzia i przebaczenia.
“Bliższa ciału koszula” – powiada przysłowie. Bolą nas więc najpierw rany zadane sobie samym. Każdy grzech wymierzony jest najpierw w nasze serce. Z tym bólem jakoś sobie jednak radzimy. Jest przecież nasz, “własny” i możemy coś z nim zrobić. Trudniej poradzić sobie z bólem, jaki sprawiliśmy bliźnim. Nad nim nie mamy już żadnej władzy. On nie jest nasz, pozostaje wyłącznie bliźniego. Trudno poradzić sobie ze świadomością, że naszym grzechem sprawiliśmy cierpienie tym, których przecież kochaliśmy, kochamy i nadal pragniemy kochać. Niedojrzałość miłości wyraża się właśnie w tym, że wbrew sobie sprawiamy innym ból. Bolą nas zmarnowane przez grzech szanse: na piękne życie, na czystą przyjaźń i miłość, na głębsze życie duchowe.
Niewątpliwie nasz lęk przed spowiedzią wiąże się często z surowym wychowaniem w rodzinie, jakiego doświadczyliśmy w latach dzieciństwa i wczesnego dojrzewania. Nagany i kary, jakich doznaliśmy z powodu najdrobniejszych nieraz dziecięcych błędów, pomyłek i psot, naznaczyły nas. Obawiamy się ujawniać nasze błędy, ponieważ podświadomie obawiamy się odrzucenia i ukarania. Błędnie wydaje się nam, że nienaganne zachowanie to istotny warunek miłości. Jeżeli przekroczyliśmy ów lęk z czasów dzieciństwa i dorastania, nabierając pewnego dystansu do naszych słabości i ułomności, łatwiej radzimy sobie z upokorzeniem i zawstydzeniem związanym z wyznaniem grzechów. Choć grzech jest upadkiem i przegraną człowieka, to jednak dla tych, którzy szczerze się do niego przyznają, jest przede wszystkim “okazją” do większej miłości. Czyż Jezus nie powiedział do grzesznej kobiety, że umiłowała Go bardziej, ponieważ więcej odpuścił jej grzechów?
Kiedy jednak brakuje nam wolności wewnętrznej i zaufania w Boże miłosierdzie i – wbrew naszym wysiłkom – grzech nas zawstydza, upokarza i poniża, konieczna staje się cierpliwość wobec samych siebie. Nie lekceważąc naszych uczuć, jakie rodzą się w nas w kontekście konfesjonału, winniśmy uczyć się postawy dystansu i wolności. Nie powinniśmy stosować najmniejszej przemocy wobec siebie. Jakakolwiek przemoc, tym bardziej przemoc religijna, jest wrogiem wiary i miłości. W miłości Boga do człowieka nie ma nawet cienia przemocy. Kiedy ogarnia nas paraliżujący lęk przed spowiedzią, warto więc z całą dziecięcą prostotą powiedzieć na początku: “Proszę księdza, boję się tej spowiedzi. Proszę modlić się za mnie, abym się dobrze wyspowiadał”. Takim prostym zdaniem z jednej strony wyrażamy szczerą wolę, skruchę i pragnienie dobrej spowiedzi, a z drugiej prosimy kapłana, aby spowiadał nas z większą delikatnością, słuchał z większą uwagą i kierował do nas słowa naznaczone życzliwości, miłosierdziem i współczuciem.
Kiedy w spowiedzi zwycięży lęk, wstyd i upokorzenie, staje się ona połowicznie szczera czy wręcz nieszczera. Niektórzy penitenci ukrywają wówczas swoje grzechy, banalizują je, pomniejszają, tłumaczą się z nich, oskarżają innych czy też – jak to nieraz się zdarza – ubierają je w gładkie eufemizmy. Taka spowiedź, choć być może poprawna i – powiedzmy – “ważna” od strony formalnej, nie jest do końca szczera. Dlatego – jak pokazuje doświadczenie – nie przynosi pełnego pokoju i radości. Gdzieś na dnie serca mamy bowiem świadomość, że w tej spowiedzi nie wszystko było uczciwe. Nie należy być może takich spowiedzi uważać od razu za grzeszne, świętokradzkie i nieważne. Bóg rozumie nasze zalęknienie, nie tylko się nie obraża, ale przede wszystkim nam współczuje. Dziecko obawiające się surowej kary kłamie często spontanicznie i bezrefleksyjnie. Jednak gdy pokona lęk, jest w stanie przyznać się do swoich drobnych kłamstw. Stąd też uświadamiając sobie cały bezsens takiej postawy, trzeba nam w kolejnej spowiedzi jak dziecko przed kochającą mamą powiedzieć, że na poprzednich spowiedziach, z powodu wielkiego lęku o siebie, nie byłem do końca szczery, i wyznać z prostotą te same grzechy.
Obawiamy się nieraz także opinii kapłana. Niestety, wielu spowiedników swymi surowymi wypowiedziami, pytaniami czy oskarżeniami daje powody do lęku. To jednak nie do kapłana zwracamy się najpierw z naszymi grzechami, ale do Pana Boga. Tylko On bowiem odpuszcza grzechy. Spowiednik jest jedynie uchem Boga, nikim więcej. To przecież nie kapłan mnie sądzi i rozgrzesza, ale sam Bóg w swoim Boskim miłosierdziu. Kiedy wyznaję w konfesjonale grzechy z prostotą i szczerze, gdy deklarują pragnienie nawrócenia, spowiednik nie może nic innego zrobić jak tylko – w imieniu Pana Boga, a nie własnym tylko – ucieszyć się i zdeklarować łaskę Bożego miłosierdzia i przebaczenia. Nie jest dobrym spowiednikiem ksiądz, który identyfikując się z grzechami penitentów, upomina ich tak, jakby to oni jemu osobiście wyrządzili jakąś wielką krzywdę. I chociaż spowiednik winien współcierpieć z penitentem, to jednak powierza grzechy oraz całe zło i cierpienie, jakie z nich wynikają, Jezusowi. To On sam cierpi za nasze grzechy, to On dźwiga nasze słabości. Jeżeli nas, kapłanów, spowiadanie bardzo nieraz męczy, jeżeli niektórzy księża unikają spowiadania lub też spowiadają powierzchownie, to często dlatego, że nie umieją przenieść na Jezusa grzechów, które penitenci szepczą im do ucha. Jeżeli my, księża, z trudem nieraz dźwigamy swoje własne grzechy, to jak moglibyśmy unieść grzechy naszych penitentów?

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,594,nie-bac-sie-spowiedzi.html

********

O. Śliwiński o spowiedzi: duchowa reanimacja

KAI / drr

Spowiedź to duchowa reanimacja, a osoby, które do nie przystępują nie są samotne, one powinny pamiętać, że uczestniczą w wielkiej koalicji przeciwko grzechowi – mówi w wywiadzie dla KAI znany duszpasterz, kapucyn o. Piotr Jordan Śliwiński, założyciel Szkoły dla Spowiedników. W rozmowie wyjaśnia, dlaczego spowiedź wspomaga rozwój duchowy, jaki jest jej wymiar społeczny, jak wygląda przeciętna spowiedź Polaka.

KAI: Jakie jest znaczenie spowiedzi dla rozwoju wiary, czy można ją pominąć i uznać, że bez niej sobie poradzimy?

 

O. Piotr Jordan Śliwiński OFMCap.: Sakrament pokuty zakłada wiarę, ponieważ jest przeznaczony dla osób ochrzczonych, które poprzez grzech zatamowały życie łaski w sobie albo ją osłabiają przez grzechy lekkie. Spowiedź przywraca do życia łaski i pełnej relacji z Bogiem i Kościołem. Ale człowiek, który wyznaje swoje grzechy w konfesjonale otrzymuje coś jeszcze – łaskę uczynkową, czyli tak potrzebne łaski i siły duchowe od Pana Boga, aby przeciwstawić się grzechowi. To powrót do życia i reanimacja duchowa, szansa na uporządkowanie swojego życia.

 

Sakrament pojednania jest konieczny dla naszego życia duchowego, ponieważ przywraca nasze naruszone relacje z Kościołem, z Bogiem, przywraca jedność ze wspólnotą Boga i ludzi, odbudowuje relacje.

 

Nie jest to więc tylko sprawa indywidualna i intymna, spowiedź ma również konkretny wymiar społeczny?

 

To jest problem celebracji sakramentu spowiedzi w Kościele polskim. Ciąży nad nami taka mentalność, że idę do konfesjonału, żeby spotkać się z kapłanem przede wszystkim. I wtedy często gubimy świadomość, że w osobie kapłana spotykamy się z całym Kościołem, szafującym miłosierdziem, które pozostawił nam Chrystus. Myślę, że brakuje nam ciągle świadomości wymiaru wspólnotowego sakramentu pokuty i pojednania. On powinien ujawnić się w wymiarze społecznym, prowadzić do prośby o przebaczenie i pojednanie, powrotu do solidarności. To nie przypadek, że Jan Paweł II mówił o solidarności sumień.

 

Czytamy w Ewangelii według świętego Mateusza, że Chrystus nakazuje: “Idź, pojednaj się z bratem, a potem dary swoje złóż”. Często odnosimy te słowa do Eucharystii, ale trzeba je za Karlem Rahnerem odnieść także do Sakramentu Pojednania. Przeproszenie przed Eucharystią swoich bliskich, członków rodziny, tych wszystkich, których uraziłem – powinno być oczywiste. W mojej rodzinie był zwyczaj, że przed sakramentem spowiedzi przepraszałem rodziców za to, czym zawiniłem, ale też sam byłem przepraszany przez nich, jeśli zostałem niesprawiedliwie czy nieadekwatnie skarcony.

 

Z sakramentem łączy się też warunek zadośćuczynienia. Kojarzy się on nam z czymś bardzo osobistym, modlitewnym, ale nie można sprowadzić wszystkiego do wymiaru modlitewnego, do westchnięcia do Boga. Jan Paweł II w adhortacji “Reconcilliatio et paenitentia” mówi, że zadośćuczynienia nie może ograniczyć się do wymiaru modlitewnego, że konieczne jest także konkretne zwrócenie się ku drugiemu człowiekowi. Jeśli ktoś spowiada się, że ma za mało czasu dla swojej rodziny, nie wolno mu ograniczyć się do modlitwy, powinien starać się znaleźć więcej czasu dla najbliższych. Jeśli ktoś jest alkoholikiem, musi za swój grzech przeprosić otoczenie i naprawić, w miarę możliwości, wyrządzone szkody. Wymiar społeczny jest więc bardzo mocno podkreślany – i realizowany.

 

Nikt nie jest samotną wyspą… Dużo ostatnio słyszy się o organizowaniu Nocy Konfesjonałów. Podobno spotyka się to z dużym odzewem, wiele osób z tego korzysta. Czy świadczy to o ożywieniu tego sakramentu, może chodzi o bardziej komfortowe warunki do odbycia spowiedzi?

 

W wielu diecezjach coraz częściej takie Noce są organizowane, nieraz na stałe są wpisywane do kalendarium wydarzeń diecezjalnych. Wydaje mi się, że jest to dobry pomysł, można jedynie obawiać się, żeby to nie była jednorazowa akcja.

 

Sakrament pokuty i pojednania potrzebuje dobrej i mądrej reklamy, także wśród ludzi wierzących. Ale z dobrym duszpasterstwem w konfesjonale łączy się kilka problemów. Po pierwsze – generalnie istnieje potrzeba dostosowania czasu spowiadania do potrzeb współczesnego człowieka. On się bardzo przesuwa i na przykład w kościele kapucynów w Krakowie mamy doświadczenie spowiadania kilka razy w tygodniu do godz. 21.30.

 

Po drugie, zmieniają się nie tylko warunki, ale też potrzeby penitentów – coraz więcej osób mówi w konfesjonale, że potrzebują kierowników duchowych. Stawiają wyższe wymagania spowiednikom. Coraz częściej pytają o trudne problemy moralne. Z drugiej strony jest coraz więcej osób samotnych w naszym społeczeństwie, dla których kapłan jest jedyną osobą, z którą mogą porozmawiać. I to wykracza poza ramy sakramentu pokuty, bo ktoś klęka w konfesjonale i zamiast mówić o grzechu, wyznaje: chciałbym porozmawiać. Nie wyznaje swoich grzechów, a opowiada o ciężkiej sytuacji życiowej i chce z kapłanem porozmawiać w cztery oczy, także poza konfesjonałem.

 

Czy właśnie z takich powodów uruchomił Ojciec Szkołę dla Spowiedników?

 

Zakładając ją wychodziliśmy z założenia, że spowiednicy, pracujący w specyficznych środowiskach, odczuwają potrzebę formacji – duchowej, wiedzy psychologicznej, kulturowej, komunikacji językowej. Ksiądz ma liczne problemy ze spowiadaniem, gdy najpierw spowiada dziecko, a za chwilę profesora akademickiego, później zaś starszą osobę i musi się dostosować do poziomu języka penitenta, z którym rozmawia. Kwestie duchowe i teologiczne są oczywiście najważniejsze i istnieje potrzeba ich omawiania, ale wciąż trzeba zastanawiać się, czy została nawiązana właściwa komunikacja.

 

Czy istnieje jakaś typowa spowiedź Polaka?

 

Trudno jest uogólniać. Inaczej ludzie spowiadają się na Podhalu, inaczej w innych regionach kraju. Religijność łączy się w konkretną kulturą lokalną i zależy od pracy duszpasterskiej. Ale coraz bardziej ujawnia się w sakramencie pokuty potrzeba opieki indywidualnej, ponieważ wiele rzeczy jest niezrozumianych, więc trzeba je spokojnie wyjaśniać. W trakcie sprawowania sakramentu nieraz słychać echo opinii medialnej, a nie stanowiska Kościoła, jest potrzeba wyjaśniania i rozumienia.

 

Często powtarzam, że sakrament pokuty kojarzy nam się z lękiem. Mamy przed oczami samotnego i przestraszonego penitenta, który staje sam wobec Boga, kapłana, Kościoła. I czuje się sam oskarżony, biedny. I nie zauważa, że jest w wielkiej koalicji przeciw grzechowi, że nie jest sam, doświadcza wielkiej przyjaźni, uczestniczy w święcie miłosierdzia, spotyka miłość Boga.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,9545,o-sliwinski-o-spowiedzi-duchowa-reanimacja.html

*********

Spowiedź jest drogą nowej ewangelizacji

KAI / Radio Watykańskie / psd

Na znaczenie Sakramentu Pojednania dla nowej ewangelizacji wskazał dziś Ojciec Święty przyjmując uczestników dorocznego kursu poświęconego spowiedzi, zorganizowanego przez Penitencjarię Apostolską.

Benedykt XVI podkreślił ścisłe powiązanie sakramentów z przepowiadaniem Słowa Bożego i zaznaczył, iż w tym kontekście “sprawowanie Sakramentu Pojednania jest samo przepowiadaniem i stąd drogą, którą należy podejmować w dziele nowej ewangelizacji”. “Nowa ewangelizacja czerpie bowiem ze świętości dzieci Kościoła, codziennej drogi nawrócenia osobistego i wspólnotowego, aby coraz bardziej upodobnić się do Chrystusa. O ścisłym powiązaniu świętości i Sakramentu Pojednania świadczą wszyscy święci Kościoła. Rzeczywista przemiana serc, która jest otwarciem się na przekształcające i odnawiające działanie Boga, jest “motorem” wszelkich reform i przekłada się na autentyczną siłę ewangelizującą. W spowiedzi skruszony grzesznik, przez darmowe działanie Bożego Miłosierdzia, zostaje usprawiedliwiony, zyskuje przebaczenie i uświęcenie, porzuca starego człowieka, aby przyoblec się w człowieka nowego. Tylko ten, kto pozwolił, by dogłębnie odnowiła go Boża łaska może w sobie nieść, a więc przepowiadać nowość Ewangelii” – stwierdził papież. Zaznaczył, iż nowa ewangelizacja powinna pozwolić człowiekowi współczesnemu na poznanie oblicza Chrystusa jako “mysterium pietatis – jako Tego, w którym Bóg ukazuje nam swoje miłosierne serce i w pełni jedna nas ze sobą. Trzeba dołożyć starań, aby wierni odkrywali to oblicze Chrystusa także przez Sakrament Pokuty”.

Ojciec Święty zaznaczył, że w czasach zagrożenia relatywizmem, kiedy człowiek szczególnie potrzebuje edukacji, chrześcijanie są wezwani do energicznego przepowiadania możliwości spotkania współczesnego człowieka z Jezusem Chrystusem. W tej perspektywie Sakrament Pojednania pomaga szczególnie w “otwarciu serca”, pozwalającym na wzniesienie spojrzenia ku Bogu, aby wszedł w nasze życie. “Pewność, że jest On blisko i w swoim miłosierdziu oczekuje na człowieka, także tego, który obciążony jest grzechem, aby uzdrowić jego słabości łaską Sakramentu Pojednania, jest zawsze światłem nadziei dla świata” – powiedział papież.

Zwracając się do kapłanów oraz diakonów przygotowujących się do kapłaństwa Benedykt XVI zaapelował do nich, aby uczestniczyli w każdym “nowym początku” każdego z penitentów. Przypomniał, że jakakolwiek “nowość” nie polega na usunięciu przeszłości, lecz na przyjęciu Chrystusa, otwarciu się na Jego obecność nieustannie nową i zawsze zdolną do przekształcenia, oświecenia stref cienia i nieustannego otwierania nowych horyzontów. “Tak więc nowa ewangelizacja wychodzi także od konfesjonału! Wychodzi z tego tajemniczego spotkania między niewyczerpalną potrzebą człowieka, będącą w nim znakiem tajemnicy stwórczej a Bożym Miłosierdziem, jedyną właściwą odpowiedzią na ludzką potrzebę nieskończoności. Jeśli tym będzie sprawowanie Sakramentu Pojednania, jeśli wierni będą w nim doświadczać rzeczywiście tego miłosierdzia, jakie Jezus z Nazaretu, Pan i Chrystus nam dał, to staną się oni sami wiarygodnymi świadkami tej świętości, która jest celem nowej ewangelizacji” – podkreślił Ojciec Święty.

Benedykt XVI zaznaczył, że prawda ta dotyczy w sposób szczególny kapłanów i życzył im, aby nowość Chrystusa zawsze była centrum i uzasadnieniem ich życia kapłańskiego, “aby ten, kto was spotyka, mógł poprzez waszą posługę głosić jak Andrzej i Jan «znaleźliśmy Mesjasza» (J 1, 41). W ten sposób każda spowiedź, z której każdy chrześcijanin wyjdzie odnowiony stanowić będzie krok do przodu nowej ewangelizacji” – stwierdził papież.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,9289,spowiedz-jest-droga-nowej-ewangelizacji.html

*******

Spowiedź nie jest tabletkę przeciwbólową

KAI / drr

Wielu penitentów traktuje religię i spowiedź jako tabletkę przeciwbólową. Mają one doprowadzić w krótkim czasie do błogostanu – zauważa kapucyn o. Piotr Jordan Śliwiński. Dyrektor Szkoły dla Spowiedników mówił o “Spowiedzi w kulturze postindustralnej” podczas spotkań dla księży diecezji ełckiej, jakie odbyły się w dniach 9-10 lutego w Suwałkach, Orzyszu i Ełku.

Bazę refleksji doświadczonego spowiednika stanowiła obserwacja zjawisk, jakie obecnie występują w kulturze, którą antropolodzy określają mianem “instant”. – Postawy wielu współczesnych ludzi zbudowane są na trzech osiach: fast food, fast car i fast sex – mówił o. Śliwinski zwracając jednocześnie uwagę, że tego rodzaju mentalność z łatwością przenoszona jest również na grunt religijny.

 

Według niego, fast food – łatwość dostępu i szybkość przygotowania dobra kulturowego można porównać z kawą instant, którą można szybko zaparzyć. Jest to szybkość na korzyść jakości. Natychmiastowość na niekorzyść wysiłku.

 

Druga oś to ograniczanie wpływu przestrzeni na współczesne życie. Najpowszechniejszą wartością w kulturze staje się czas. – Ciągle przeliczamy, ile nam potrzeba czasu, na zrobienie czegoś. Ciągle nam za wolno chodzi komputer, mimo coraz doskonalszych procesorów i wynalazków technicznych – zauważa kapucyn.

 

Trzecia oś to powierzchowność relacji międzyludzkich. – Zygmunt Bauman zauważa, że coraz częściej ludzie wchodzą w monogamiczne związki, które mają im dostarczyć maksimum przyjemności (choćby seksualnej), a gdy one się znudzą są zastępowane innymi. Transmisją tego typu myślenia są słowa jednej z piosenek: zamienię cię na lepszy model – mówił o. Śliwiński.

 

Zdaniem cenionego kierownika duchowego można też zaobserwować “religijność instant”, albo “mistykę instant”. – Taka mentalność wdziera się do sakramentu pokuty i na sakramencie pokuty mocno się odciska. Charakteryzuje się ona przede wszystkim natychmiastowością. Bardzo wielu penitentów domaga się natychmiastowej obsługi. Najchętniej umówiliby się na 16.26 na spowiedź 12 minutową, bo wszyscy się spieszą – zauważa dyrektor Szkoły dla Spowiedników.

 

Zwraca on też uwagę, że ta natychmiastowość bardzo często dotyka skuteczności. – Ty, ksiądz, mi pomóż. To ma mi natychmiast pomóc. Już teraz chcę widzieć efekt – tak opisuje tę postawę o. Śliwiński. Jego zdaniem wśród penitentów widoczna jest też klienteryjność tzn. wielu z nich rozmawia o sakramencie pokuty jak o fryzjerze: ten spowiada szybciej, tamten wolniej, ten jest miły a ten nie, jak o rodzaju usługi religijnej.

 

W ocenie o. Śliwinskiego wielu penitentów traktuje religię i spowiedź jak tabletkę przeciwbólową, która w krótkim czasie mają doprowadzić do błogostanu.

 

Jako antidotum na taki stan rzeczy dyrektor Szkoły dla Spowiedników zaproponował pogłębioną, praktyczną refleksję nad warunkami dobrej spowiedzi. – Trzeba nieustannie odwoływać się do tego, że sakrament jest przede wszystkim spotkaniem z Bogiem. Kapłan jako pierwszy powinien być tym, który tam spotyka Chrystusa jako spowiednik i jako penitent – podkreślał prelegent w swoim przemówieniu.

 

O. Piotr Jordan Śliwiński jest doktorem filozofii, wicerektorem i wykładowcą Wyższego Seminarium Duchownego Braci Mniejszych Kapucynów w Krakowie, kierownikiem Sekcji Filozoficznej Polskiego Towarzystwa Teologicznego, współpracownikiem Dominikańskiego Centrum Informacji o Sektach i Nowych Ruchach Religijnych w Krakowie, autorem publikacji z zakresu filozofii, antropologii kultury i nowej religijności. Wraz z innymi kapucynami prowadzi Szkołę dla Spowiedników w Skomielnej Czarnej niedaleko Krakowa, której celem jest umożliwienie księżom pogłębienia wiedzy, dzielenia się doświadczeniem oraz szukania odpowiedzi na nurtujące ich pytania.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,8964,spowiedz-nie-jest-tabletke-przeciwbolowa.html

********

Sparaliżowani grzechem

Krzysztof Osuch SJ

Jezus doskonale wie, jak straszną rzeczą jest rozmijać się z Miłością Stwórcy… Jest to największe nieszczęście człowieka. Jest to zło znacznie większe niż paraliż, trąd, ślepota, itp. Nawet fizyczna śmierć jest jedynie cieniem i obrazem umierania duszy wskutek odłączenia się od Bożej Miłości.

 

Pewnego dnia, gdy Jezus nauczał, siedzieli przy tym faryzeusze i uczeni w Prawie, którzy przyszli ze wszystkich miejscowości Galilei, Judei i Jerozolimy. A była w Nim moc Pańska, że mógł uzdrawiać. Wtem jacyś ludzie niosąc na łożu człowieka, który był sparaliżowany, starali się go wnieść i położyć przed Nim. Nie mogąc z powodu tłumu w żaden sposób go przynieść, wyszli na płaski dach i przez powałę spuścili go wraz z łożem w sam środek przed Jezusa. On widząc ich wiarę rzekł: Człowieku, odpuszczają ci się twoje grzechy. Na to uczeni w Piśmie i faryzeusze poczęli się zastanawiać i mówić. Któż On jest, że śmie mówić bluźnierstwa? Któż może odpuszczać grzechy prócz samego Boga? Lecz Jezus przejrzał ich myśli i rzekł do nich: Co za myśli nurtują w sercach waszych? Cóż jest łatwiej powiedzieć: Odpuszczają ci się twoje grzechy, czy powiedzieć: Wstań i chodź? Lecz abyście wiedzieli, że Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów – rzekł do sparaliżowanego: Mówię ci, wstań, weź swoje łoże i idź do domu! I natychmiast wstał wobec nich, wziął łoże, na którym leżał, i poszedł do domu, wielbiąc Boga. Wtedy zdumienie ogarnęło wszystkich; wielbili Boga i pełni bojaźni mówili: przedziwne rzeczy widzieliśmy dzisiaj (Łk 5, 17-26).

 

Paralityk zgnębiony chorobą i grzechem

Ludzie życzliwi sparaliżowanemu człowiekowi zadali sobie dużo trudu, by stawić go przed Jezusem. Ewangelista opisał to szczegółowo: przez powałę spuścili go wraz z łożem w sam środek przed Jezusa. Mocą szczególnej wiedzy o każdym człowieku Jezus wiedział od razu wszystko, także o tym człowieku. Jan Ewangelista powie o Jezusie, że nie potrzebował niczyjego świadectwa o człowieku. Sam bowiem wiedział, co w człowieku się kryje (J 1, 25).
Dla wszystkich było jasne, czego od Jezusa oczekuje sparaliżowany i jego bliscy. Wszyscy czekali po prostu na cudowne uzdrowienie ciała. Ale tymczasem okazało się, że Jezus chciał mu dać nie tylko zdrowie ciała. Owszem, za chwilę uwolni go od paraliżu, ale wpierw zdejmie z niego brzemię grzechów i poczucie winy, które zwykle im towarzyszy. Opisany bieg wydarzeń mówi nam najpierw o tym, że Jezus widzi każdą osobę całościowo. Oprócz wielkich potrzeb ciała dostrzega także to, co przygnębia ludzką psychikę i ducha. A są to przede wszystkim grzechy, skutki grzechów własnych i cudzych.
Oczywiście nie wiemy, czy paralityka przytłaczały grzechy wyjątkowo ciężkie. Zdajemy sobie jednak sprawę, że wszystkie ludzkie grzechy mają jakiś wspólny “gruby” korzeń. Inaczej mówiąc, u podstaw mnóstwa ludzkich grzechów jest coś, co można by nazwać grzechem “źródłowym”. Pewien autor wyraził to tak: “Nasz grzech polega na tym, że nie uznajemy naszej potrzeby [Boga] i zależności od Boga, naszej potrzeby, by być w stanie pojednania z naszym Stwórcą i wszystkim, co jest dobre w Jego stworzeniu. Jest [naszym grzechem] urządzanie się samemu” i twierdzenie, “że jesteśmy panami swojego własnego przeznaczenia (pycha) i swoimi własnymi bogami (bałwochwalstwo)”.
Podobne słowa wypowiedział kard. J. Ratzinger w czasie Drogi Krzyżowej w Koloseum w roku 2005, mówiąc o naturze naszej pychy: “Jest nią arogancja, która sprawia, że chcemy uwolnić się od Boga i być sami dla siebie, arogancja, która sprawia, że sądzimy, iż nie potrzebujemy Jego wiecznej Miłości, lecz możemy być panami swojego własnego życia. W tym buncie przeciwko prawdzie, w tym usiłowaniu bycia samemu sobie bogiem, stwórcą i sędzią, przewracamy się i wpadamy w samozniszczenie”.

Upodobanie w grzechu

Człowiek pogrążony w grzechu i grzechem sparaliżowany, choć cierpi, to jednak paradoksalnie z upodobaniem odnosi się do swego grzesznego usposobienia. Do momentu zasadniczego nawrócenia nie widzi, że to grzech jest głównym problemem i stwarza największe zagrożenia. Hołubienie grzesznego usposobienia sprawia, że człowiek konsekwentnie oddaje cześć sobie i swoim dziełom, zamiast oddawać ją Bogu.
Uparte trwanie w usposobieniu, które lekceważy Boga, najlepiej ilustruje słowo z Apokalipsy: Oto od trzech plag została zabita trzecia część ludzi (Ap 9, 18). Można się było spodziewać, że da to ludziom do myślenia i spowoduje opamiętanie i nawrócenie tej reszty, która przeżyła… Jednak tak się nie stało: A pozostali ludzie, nie zabici przez te plagi, nie odwrócili się od dzieł swoich rąk, tak by nie wielbić demonów ani bożków złotych, srebrnych, spiżowych, kamiennych, drewnianych, które nie mogą ni widzieć, ni słyszeć, ni chodzić. Ani się nie odwrócili od swoich zabójstw, swych czarów, swego nierządu i swych kradzieży (Ap 9, 21). Bycie stworzonym z miłości Boga i dla miłowania skierowuje człowieka ku Bogu jako ostatecznemu Celowi. Tymczasem, godząc się na upodobanie w grzechu, człowiek zadaje gwałt swej najgłębszej tożsamości. Trwając w grzechu, zaprzecza temu, kim jest. Stawiając w centrum siebie samego (egocentryzm), żyje różnymi sprawami, posiadaniem rzeczy, wrażeniami, może nawet wysokimi “wartościami”, ale nie Bogiem. Uniwersalnym sygnałem ostrzegawczym, że dzieje się naprawdę coś złego, jest zwykle to, że mimo wszystkich starań i zabiegów człowiek nie zaznaje spełnienia.
Jezus doskonale wie, jak straszną rzeczą jest rozmijać się z Miłością Stwórcy… Jest to największe nieszczęście człowieka. Jest to zło znacznie większe niż paraliż, trąd, ślepota, itp. Nawet fizyczna śmierć jest jedynie cieniem i obrazem umierania duszy wskutek odłączenia się od Bożej Miłości. Nic zatem dziwnego, że spotkanie Jezusa z paralitykiem przybiera kształt, który zaskakuje otoczenie i samego paralityka. Jezus w swym zachowaniu (w słowach i zbawczym czynie) wykracza daleko poza wyobrażenia i oczekiwania cierpiącego człowieka.

Pomóc całemu człowiekowi

Jest oczywiste, że Jezus pragnie wspomóc człowieka, który jest w wielkiej biedzie. Chce pomóc konkretnemu człowiekowi. Temu, który został do Niego przyniesiony. Jednak przy tej “sposobności” Jezus chce pomóc wszystkim, dlatego zwraca się do wszystkich obecnych (także do nas dzisiaj) z przesłaniem, które ewangelizuje i katechizuje.
Ewangelizowanie jest zwiastowaniem dobrej nowiny o zbawieniu człowieka i o możliwości radykalnej odmiany jego losu. Istotną częścią tego zwiastowania jest otwieranie oczu na powagę sytuacji, w jakiej znajduje się cały człowiek. Działanie katechetyczne zmierza do tego, żeby trwale wetknąć w uszy ludzi ważne prawdy o Bogu i o człowieku. “Tam” ulokowane mają one stale rozbrzmiewać i przypominać to, co dla sensu życia jest najważniejsze!
Co dla nas – w rozważanej perykopie – jest Jezusową ewangelią i katechezą? Być może przede wszystkim to, że gdy przychodzimy do Jezusa z różnymi brakami, potrzebami i prośbami, to winniśmy być przygotowani na to, że i nam Jezus zechce ofiarować znacznie więcej niż prosimy. Jego odpowiedź na nasze prośby może brzmieć mniej więcej tak: “Tak, to dobrze, że z ufną wiarą w sercu prosisz Mnie, żeby coś zostało ci dane lub zabrane. Bardzo zależy Mi na tym, żebyś przychodził do Mnie ze wszystkim! Winieneś jednak odkryć swoją największą potrzebę, a wiąże się ona z twoimi grzechami. Dokładniej, z twoim grzechem «źródłowym», fundamentalnym. Trzeba go wydobyć, nazwać i wyznać, a także obżałować. W przeciwnym razie, będzie cię on z ukrycia gnębił i przygnębiał! Będzie cię przyginał do ziemi, paraliżował i odbierał radość istnienia. Będzie paraliżował zdolności angażowania się i działania na rzecz innych. Tkwiąc w grzechu fundamentalnym, źródłowym, będziesz wegetował i będziesz smutny.
Otwórz się zatem na dogłębną przemianę twojego serca, twojego sposobu myślenia, wartościowania i wybierania”.

Zasadnicze przewartościowania

Jezus Chrystus jest Synem Bożym i zarazem naszym Zbawicielem, dlatego też, gdy spotykamy się z Nim na poważnie (choćby na gruncie wydarzenia opisanego w rozważanej perykopie), to z góry spodziewajmy się poważnych przewartościowań w potocznym spojrzeniu na różne dziedziny życia.
Jest rzeczywiście rzeczą znamienną, że Jezus często odwraca potoczne rozumienie różnych sytuacji, w których znajdujemy się my sami i nasi bliźni. Obserwujemy to w przeczytanej perykopie; okazało się, że główny problem paralityka krył się głębiej i nie tam, gdzie upatrywał go on sami i ci, którzy go przynieśli.
– Czy z naszymi “paraliżami” i wszelkimi problemami nie jest podobnie?
Chciejmy głębiej wejrzeć w tajemnicę nieprawości i grzechu. Pragnijmy przyswoić sobie patrzenie Jezusa we wszystkich, najpierw najważniejszych, dziedzinach życia. Prośmy Ducha Świętego o światło dla poznania swego podstawowego grzechu. A polega on (by powtórzyć to innymi słowami) na tym, że nie żyjemy jeszcze na tę miarę, która jest nam wskazana w najważniejszym i pierwszym Przykazaniu. Mówi ono – wprost – o tym, jak my winniśmy miłować Boga, zaś – pośrednio – mówi o tym, że Bóg miłuje nas jako pierwszy i na Boski sposób, zatem nieskończenie.
Radujmy się, że jest stale pośród nas Ten, który bierze na Siebie nasze grzechy, by nas usprawiedliwić, uwolnić od różnych więzów i uświęcić w Prawdzie! Możemy doświadczać tego w każdym akcie skruchy, zaś jeszcze pełniej w sakramencie Pokuty i Pojednania.

 

Tekst pochodzi z książki ojca Krzysztofa Osucha SJ

“Przed tobą jest dal”

“I ciebie chce On wybawić z nieszczęść, przed tobą jest dal”. Te natchnione słowa, jakie do cierpiącego Hioba skierował przyjaciel, wciąż niosą nadzieję na Bożą pomoc i szczęśliwy finał życia. W podobnym duchu utrzymane są niniejsze rozważania. Pomogą one dostrzec miłość Boga, której doświadczanie jest przedsmakiem Nieba.

 

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,592,sparalizowani-grzechem.html

********

Gdy już nie masz nadziei…

Piotr Żyłka

Są w życiu takie momenty, kiedy mamy ochotę zostawić cały świat za sobą, zaszyć się w jakimś spokojnym miejscu, by nie musieć, choć przez chwilę, walczyć z codziennymi problemami.

Jak mamy postąpić, gdy wydaje się nam, że cały świat sprzysiągł się przeciwko nam? Gdzie szukać pomocy, kiedy już zwyczajnie nie mamy sił?
Nie wierzyć w kłamstwo

 

Sam kilkukrotnie przeżywałem takie momenty. Czasem były one wynikiem nieszczęśliwych zbiegów okoliczności, czasem były całkowicie zawinione przeze mnie. Szczególnie wtedy, gdy zdawałem sobie sprawę, że sam nawarzyłem sobie piwa, było naprawdę trudno.
Jesli myślisz, że to, w czym tkwisz (tudna sytuacja życiowa, samotność, grzech) jest konsekwencją twoich błędów i że tak będzie już zawsze, musisz zrozumieć i uwierzyć, że to nieprawda. Nawet jeśli zawaliłeś sprawę na wszystkich frontach, zawsze jest droga ucieczki, jakieś wyjście awaryjne.
Szatan często nazywany jest ojcem kłamstwa i to chyba jedno z najtrafniejszych określeń jego działania w stosunku do człowieka. To właśnie on w tych trudnych chwilach wmawia ci, że jesteś zły, że zawiodłeś, dałeś ciała, a teraz musisz po prostu się z tym pogodzić i przestać walczyć.

 

Nie poddawaj się. Zawsze jest jakieś dno, od którego możesz się odbić. Nie wierz w kłamstwo, nie wierz w to, że jesteś zły. Popełniamy błędy, małe lub większe, ale z natury nie jesteśmy przecież źli. Bóg stworzył nas do bycia dobrymi. Nie udaje się to? Pewnie. Nie jest to jednak powód, by przestać się starać.

 

Ciągle zaczynać od nowa
Nigdy nie jest za późno, by zmienić swe życie. Jak mawiał brat Roger z Taize – każdy dzień jest po to, żeby zaczynać swoje życie od nowa. Nie wierzysz, że to możliwe – spójrz na historę Jacquesa Fescha, francuskiego mordercy, który nawrócił się w więzieniu, oczekując na karę śmierci (w 2011 roku zakończył się etap diecezjalny jego procesu beatyfikacyjnego).
Nie przeżywaj swoich porażek w samotności, nie zamykaj się w sobie. Ktoś może powiedzieć, że został całkowicie sam i nawet jeśliby chciał się otworzyć, to nie jest w stanie tego zrobić, bo po prostu nie ma przed kim. Ktoś może też powiedzieć, że jego problemy, grzechy lub błędy napawają go takim wstydem, że nie potrafi z nikim o nich rozmawiać. Ale to nieprawda, zawsze jest ON, cierpliwy, życzliwy i skory do pomocy, ON, który mówi: “Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię” (Mt 11,28).
Spróbuj Mu zaufać, otwórz się przed Nim i powiedz Mu o swoich problemach. Przecież niczym nie ryzykujesz.

<iframe width=”500″ height=”284″ src=”https://www.youtube.com/embed/4yTGGLgt_ug” frameborder=”0″ allowfullscreen></iframe>

*******

Doskonałość czy pycha?

Stanisław Biel SJ

(fot. bies/flickr.com/CC)

Między jezuitami krąży znany żart: “Pokora to bardzo rzadka i bardzo cenna cnota, ale ja na szczęście ją mam!”.

 

To powiedzenie trafnie obrazuje, czym jest pycha. Człowiek pokorny nigdy nie powie o sobie, że taki jest, natomiast pyszny publicznie manifestuje swoją “pokorę”. Nieżyjący już mój współbrat zakonny opowiadał o rozmowie ze starszą, bardzo “uduchowioną” zakonnicą. Przyszła do niego po poradę, gdyż jak twierdziła, osiągnęła już “dwunasty stopień”, czyli szczyt pokory. Nie wiedziała jednak, co czynić dalej. Po namyśle odpowiedział jej: “Teraz zejdź ze szczytu na dół i rozpocznij wszystko od początku!”.

 

Termin “pycha” (superbia w języku łacińskim) kryje w sobie pozytywny rdzeń. Pochodzi stąd, że ktoś dąży do spraw sięgających “sopra” – “ponad”, “wyżej” niż to, kim jest (św. Tomasz z Akwinu). Dążenie “ponad”, “wyżej” samo w sobie jest pozytywne. Św. Ignacy z Loyoli podobne słowo magis (“więcej”) uczynił jednym z filarów swojej duchowości. Całe życie duchowe jest zmierzaniem ponad, wyżej, jest przekraczaniem ograniczeń, barier i przeciętności. Bez przekraczania siebie i zewnętrznych granic nie byłoby wzrostu, lecz stagnacja i regres. Święta Teresa z Ávili napisała: O tak, niech Bóg da, że wzrastanie nigdy nie ustanie; wiecie bowiem: kto nie wzrasta, kurczy się. Wydaje mi się niemożliwym, że miłość mogłaby się zadowolić tym, aby pozostać w tym samym miejscu.

 

Zdążanie wyżej (zwłaszcza gdy nie szanuje godności i praw innych) może przybierać grzeszne, a czasami wręcz patologiczne formy. Pojawia się pycha. Nie bez powodu Kościół umieścił ją na pierwszym miejscu wśród grzechów głównych. Jest ona bowiem źródłem wszystkich pozostałych. Ewagriusz z Pontu opisuje ją w metaforyczny sposób: Pycha jest obrzękiem duszy wypełnionej ropą, jeśli dojrzeje, pęknie i sprawi wielki odór. Współczesny człowiek zagubił “hierarchię” grzechów. Zwykle za najcięższe uważamy grzechy związane ze sferą seksualną. Zapominamy, że pierwsze przykazanie dotyczy miłości Boga, bliźniego i siebie (por. Mt 22, 34-40), a pycha jest jego zaprzeczeniem. Ojcowie Kościoła podkreślają, że każdy grzech kryje w sobie pierwiastek pychy. Uważają ją za królową wad, korzeń drzewa, na którym wyrasta każdy rodzaj złego owocu (G. Cucci). Pisze św. Augustyn: Staraj się dociec, na czym polega każdy grzech, i zobaczysz, czy potrafisz znaleźć jakiś, który nie mógłby być określony jako pycha. Rozumowanie jest tu takie: każdy grzech, jeśli się nie mylę, jest wyrazem pogardy wobec Boga, a wszelką postacią pogardy wobec Boga jest pycha. Cóż bowiem jest większym wyrazem pychy niż pogarda Boga? Każdy zatem grzech jest pychą.

 

Święty Ignacy z Loyoli opisuje działanie szatana jako “zarzucanie łańcuchów, sieci” (Ćwiczenia duchowne, 142). Jest to działanie stopniowe, które systematycznie usidla człowieka, koncentrując na sobie i prowadząc do pychy. Etapami pośrednimi jest pragnienie bogactw, posiadania oraz prestiż, zaszczyty, pozycja społeczna, ludzka chwała. Pycha jest “ostatnią siecią” szatana. Gdy podprowadzi do niej człowieka, jego “misja” w zasadzie jest zakończona. Może spokojnie zająć się innymi. Panuje dziś powszechne przekonanie, że sukcesem szatana jest przekonanie ludzi, że jest iluzją, wymysłem albo niegroźnym straszakiem. Sądzę, że groźniejsze jest utwierdzenie człowieka w jego perfekcji, superdoskonałości, niezależności, czyli w pysze. Dotyczy to zwłaszcza osób duchownych i dążących do doskonałości. Linia dzieląca doskonałość od pychy jest bardzo cienka. Tymczasem pokora jest w stanie pokonać wszystkie “sieci szatana”. Gdy św. Antoni Pustelnik je zobaczył, zapytał z przerażeniem Boga: Któż może ich uniknąć? I usłyszał odpowiedź: Pokora.

 

Któż jak Bóg? Któż jak ja?

 

Pycha wyraża się przede wszystkim w relacjach. W stosunku do Boga prowadzi do Jego negacji i odrzucenia. Człowiek pyszny sam siebie uważa za boga i centrum świata. Sądzi, że jest niezależny i wszechmocny, podobnie jak król babiloński:Wstąpię na niebiosa; powyżej gwiazd Bożych postawię mój tron. Zasiądę na Górze Obrad, na krańcach północy. Wstąpię na szczyty obłoków, podobny będę do Najwyższego (Iz 14, 13-14) albo niczym władca pysznego bogatego starożytnego miasta Tyru: Ja jestem Bogiem, ja zasiadam na Boskiej stolicy, w sercu mórz. Pan jednak uświadamia człowiekowi: a przecież ty jesteś tylko człowiekiem a nie Bogiem, i rozum swój chciałeś mieć równy rozumowi Bożemu (Ez 28, 2). Źródłem pychy króla Babilonu i Tyru (i każdego człowieka) jest narcyzm, zapatrzenie w siebie, szczycenie się własną pięknością i doskonałością: Serce twoje stało się wyniosłe z powodu twej piękności, zanikła twoja przezorność z powodu twego blasku (Ez 28, 17). Izajasz widział w postaci króla Babilonu człowieka wypełnionego odrażającą pychą i arogancją. Kierując się aspiracjami przekraczającymi jego własną pozycję i zdolności, przypominał wyniosłego władcę mającego zbyt wybujałe wyobrażenie o swoich możliwościach: szatana (W.C. Kaiser i in.).

 

Podobne przestrogi kryje ostatnia księga Nowego Testamentu, Apokalipsa. Bogactwo, samowystarczalność, poddanie się wyłącznie ludzkiemu sposobowi myślenia sprawiło, że Kościół laodycejski popadł w pychę, sądził, że niczego nie potrzebuje, jest samowystarczalny. W rzeczywistości był ślepy. Nie widział nawet, jak bardzo oddalił się od pierwotnej gorliwości. Zamiast gorący stał się letni. Dlatego słyszy mocne słowa: Ty bowiem mówisz: “Jestem bogaty” i “wzbogaciłem się”, i “niczego mi nie potrzeba”, a nie wiesz, że to ty jesteś nieszczęsny i godzien litości, i biedny, i ślepy, i nagi (Ap 3, 17). Powinien nabyć prawdziwego duchowego balsamu (por. Ap 3, 18), którym jest skrucha i nawrócenie, czyli radykalna wewnętrzna przemiana.

 

Wyrazem dumy i pychy człowieka starożytnego były zigguraty, górujące nad miastem piramidy schodkowe, utwierdzające nie tylko jego sławę, ale również miejscowego bóstwa. Już w trzecim tysiącleciu przed Chr. sumeryjski książę Gudea chełpił się, że wzniósł swoją budowlę w Lagasz (dla boga Ninnu) “aż do nieba” (M. Peter). Zigguraty były symbolem niezależności mieszkańców ziemi, którzy nie godząc się na swoje miejsce we wszechświecie i pyszniąc się swoją potęgą, chcieli sięgnąć nieba i przejąć prerogatywy Boga (bóstwa) (por. Rdz 11, 1-9).

 

Podobnymi “ambicjami” wykazali się wcześniej pierwsi rodzice (por. Rdz 3, 1nn). Chociaż cieszyli się Bożymi darami, przyjaźnią i bliskością samego Stwórcy, zapragnęli być jak On: posiąść tajemnicę dobra i zła, decydować o moralności. Ulegli więc pokusie szatana: wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło (Rdz 3, 5). Pokusa węża nie oznaczała, że ludzkość posiadłaby nieskończoną wiedzę podobną do boskiej ani że zakazany owoc był rodzajem afrodyzjaku, który skłonił ludzi do nieznanych im dotąd relacji seksualnych lub cielesnych. Zamiast tego wąż kusił doświadczeniem tego, czego ludzie zawsze pragną: niezależności i wolności (W.C. Kaiser i in.). Adam i Ewa uwierzyli szatanowi, że mogą posiąść Bożą prawdę i mądrość, Jego potęgę i nieśmiertelność, zostać bogami. Konsekwencje ich pychy, braku zgody na bycie stworzeniem, pragnienie nieograniczonej suwerenności i dorównywania Stwórcy odczuwamy do dzisiaj.

 

Pycha nie jest domeną jedynie człowieka. Zaczyna się już w świecie duchów czystych, aniołów. Właściwie można powiedzieć, że jest ich jedynym i najcięższym grzechem, który doprowadził do ich upadku. Aniołowie są najdoskonalszymi duchowymi stworzeniami Boga: posiadają rozum i wolę: są stworzeniami osobowymi i nieśmiertelnymi. Przewyższają doskonałością wszystkie stworzenia widzialne. Świadczy o tym blask ich chwały (Katechizm Kościoła Katolickiego, 330). Taki sposób obdarowania aniołów przez Stwórcę winien zaowocować wdzięcznością, miłością i niewzruszonym zaufaniem. Tymczasem pojawiła się myśl zniekształcająca relację z Nim. “Zbuntowany anioł” odrzucił zaproszenie do relacji miłości i przyjaźni z Trójcą Świętą. Uległ złudnemu poczuciu samowystarczalności, niezależności, a nawet więcej, sam równał się ze Stwórcą. Misją anioła jest służba Bogu: są sługami i wysłannikami Boga. Ponieważ zawsze kontemplują “oblicze Ojca… który jest w niebie” (Mt 18, 10), są wykonawcami Jego rozkazów (Katechizm Kościoła Katolickiego, 329). Tymczasem w swojej pysze anioł zrywa relację miłości łączącą go z Bogiem, w sposób nieodwołalny mówi: Nie będę służyć! (Jr 2, 20). Wybiera niezależność, “wolność” i w efekcie śmierć. Z anioła przemienia się w szatana. Jezus mówi o jednej ze swoich wizji: Widziałem szatana, spadającego z nieba jak błyskawica (Łk 10, 17).

 

Pycha jest wyrazem buntu wobec Boga, który bywa jawny lub (częściej) skrywany. Słusznie zauważa Piet van Breemen: Nasz bunt przeciwko Bogu zawsze maskujemy. Jesteśmy zbyt przeszkoleni i wytrenowani pod względem religijnym, aby buntować się otwarcie. Zamiast miłości i wdzięczności wobec Stwórcy, któremu wszystko zawdzięczamy, pojawiają się żale, pretensje, niezadowolenie, pesymizm, narzekanie na Niego, osądzanie Go bądź udzielanie Mu dobrych rad. Słowa, które powinny być linią przewodnią całego życia: Któż jak Bóg?, zostają zastąpione przez inne: Któż jak ja? Narcystyczna kontemplacja siebie prowadzi w efekcie do demonicznej logiki; odrzuca relacje miłości i zaufania Bogu i tworzy świat oparty na egoizmie i antywartościach. Święty Doroteusz z Gazy w Naukach opisuje przykład stopniowej degradacji wynikającej z pychy: Znałem kiedyś człowieka, który doszedł do godnego pożałowania stanu. Zaczęło się od tego, że kiedy ktoś z braci mówił do niego, on każdym gardził i mawiał: “A któż to taki? Nie ma autorytetu oprócz Zosymasa i jego szkoły!” Potem i tych zlekceważył i zaczął mówić: “Nikt tylko Makary!” Wkrótce potem już twierdził: “Któż to jest Makary? Tylko Bazyli i Grzegorz!” Wnet i tych zlekceważył, mówiąc: “Któż to Bazyli i któż to Grzegorz? Tylko Piotr i Paweł!” Powiadam mu: “Zaiste, bracie, i tymi jeszcze pogardzisz”. I wierzcie mi, że w krótkim czasie zaczął już mówić: “Któż to jest Piotr i któż to jest Paweł? Nikt, tylko sama Trójca Święta!” Wreszcie wyniósł się i nad Boga samego i tak skończył. Dlatego musimy walczyć, bracia, z pierwszym rodzajem pychy, żebyśmy stopniowo nie doszli do pychy ostatecznej.

 

Człowiek pyszny miesza cele ze środkami. W miejsce Boga i jego chwały stawia swoje własne motywacje, czysto egoistyczne. W sposób zawoalowany próbuje je usprawiedliwiać. Przypomina wówczas Judasza z jego iluzorycznym altruizmem (por. J 12, 4-6). Maskuje własne egoistyczne cele, motywując je wzniosłymi ideałami. Prorok Eliasz, zapytany przez Boga w czasie jednej z wizji: Co ty tu robisz, Eliaszu?, odpowiedział: Żarliwością rozpaliłem się o chwałę Pana, Boga Zastępów (1 Krl 19, 13-14). Eliasz w sposób bezkompromisowy poświęcił się służbie Bogu i trosce o Jego chwałę. W podobny sposób działał Paweł, zarówno przed, jak i po nawróceniu. Jego celem była chwała Boża. Z całą pasją walczył o sprawy Boga Jahwe, a później niezmordowanie głosił Ewangelię Jezusa. Negatywnym przykładem są faryzeusze. Pycha, która w ich przypadku przybrała formę obłudy i hipokryzji połączonej z cynizmem, doprowadziła do śmierci Jezusa. W imię Boga (i religii) skazali na śmierć Niewinnego. Pod wzniosłymi ideałami, także duchowymi i religijnymi, kryli małe, ludzkie namiętności, pragnienia i cele, zdemaskowane wcześniej przez Jezusa (zob. Mt 23).

 

Przypowieść Jezusa o faryzeuszu i celniku (por. Łk 18, 9-14) trafnie punktuje różnice między pychą a pokorą, prawdą o sobie. Modlitwa faryzeusza za fasadą pobożności okazuje się “bezbożna”. Bóg jest jedynie przykrywką dla zadufanego w sobie “ja”. Religia jest mu potrzebna, by się dowartościować, wywyższyć. Ten człowiek o nic Boga nie prosi, niczego od Niego nie oczekuje. Uwypukla osiągnięcia, a pomija słabości i błędy. Postępuje jak skrupulatny buchalter, sądząc, że w tym podoba się Bogu, albo że jest wręcz podobny do Boga. Ta postać pychy sprowadza Boga do narzędzia władzy, a religię do ideologii, kanału reklamującego naszą domniemaną wartość (G. Cucci). Przeciwieństwem faryzeusza jest celnik. Stoi przed Bogiem jak żebrak, zawstydzony i pełen skruchy, gdyż zrozumiał swój grzech. Wie, że grzech czyni go dalekim od Boga. Nie usprawiedliwia się ani nie porównuje z innymi, jak czynił faryzeusz. Nie czuje się lepszy przez kontrast z innymi. Ma świadomość, że potrzebuje Boga, Jego miłosierdzia i łaski, by móc żyć inaczej. Jego modlitwa, słowa i postawa świadczą o pokornej miłości.

 

Faryzeusza cechuje pycha, wyniosłość, pogarda wobec innych. Celnika – poczucie grzeszności i miłość. Przeciwwagą dla pychy jest miłość, której podstawę stanowi akceptacja. Bez akceptacji nie ma miłości. A bez miłości nie ma pokory. Stąd pychę może pokonać tylko miłość. Miłość i pycha są sobie przeciwne: jeśliby człowiek pyszny kochał, straciłby swoją pychę, ponieważ miłość domaga się wyjścia z siebie i stwierdzenia, że sami sobie nie wystarczamy, a przede wszystkim, że inny interesuje nas bardziej niż my sami. Wtedy znajdujemy się rzeczywiście na antypodach pychy (G. Cucci).

 

 

 

Fragment książki  Stanisława Biela SJ pt: Równowaga duchowa. Wokół siedmiu grzechów głównych

 

 

 

 

 

Średniowieczni pielgrzymi ormiańscy rozpoczynali pobyt w Jerozolimie od trzydniowego przygotowania do spowiedzi.

Następnie uczestniczyli w “siedmiu boskich liturgiach”, aby siedem grzechów głównych stopniowo zwyciężały cnoty:

pychę – pokora
chciwość – wolność wewnętrzna
nieczystość – miłość
zazdrość – wdzięczność
brak umiaru – asceza
gniew – umiejętność wyrażania uczuć
lenistwo – służba

 

Książce “Równowaga duchowa” przyświeca podobny cel. Proponowana refleksja, medytacja i modlitwa ma pomóc na drodze do Boga.
Grzechy zostają przeciwstawione zaletom, albo raczej kierunkom, w które powinna zmierzać osobista praca duchowa.

Autor sięgnął do tekstów Pisma Świętego, klasycznych i współczesnych psychologów oraz osobistych doświadczeń. Powstała książka będzie nieocenioną pomocą dla osób poszukujących wewnętrznego spokoju, równowagi duchowej oraz miłości jako sensu ludzkiego życia.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,773,doskonalosc-czy-pycha.html

Tylko 17,90 zł

Nowość

Wstęp

 

Średniowieczni pielgrzymi ormiańscy rozpoczynali pobyt w Jerozolimie od katedry św. Jakuba. Przygotowywali się w niej przez trzy dni do spowiedzi. Następnie uczestniczyli w “siedmiu boskich liturgiach”, aby móc przeciwstawić się siedmiu grzechom głównym. “Boska liturgia” jest nazwą Eucharystii, celebrowanej w Kościołach Wschodnich. Najstarszym jej rytem jest Liturgia św. Jakuba. Jej autorstwo przypisuje się tradycyjnie pierwszemu biskupowi Jerozolimy – apostołowi Jakubowi. Obecnie bywa bardzo rzadko celebrowana (najczęściej raz w roku), niemniej w okresie bizantyjskim i krzyżowym uważana była za najbardziej czcigodną. Pielgrzymi, uczestnicząc w niej siedmiokrotnie, czerpali siłę do pokonywania słabości i grzechów. Liczba siedem oznacza pełnię, doskonałość. Stąd udział w doskonałej “Boskiej liturgii” umacniał w przeciwstawianiu się złu, którego symboliczną “pełnię” stanowi siedem grzechów głównych. Równowadze duchowej przyświeca podobny cel. Może zaprowadzić nas ku “boskiej liturgii”, która jest “dotykiem Boga”. Wymaga jednak dni przygotowań (refleksji, medytacji, modlitwy), które pomagają przeciwstawiać się grzechom głównym, a następnie, poprzez siedem szczebli w budowaniu tego, co dobre, zmierzać w kierunku równowagi duchowej.

 

Omówione tu tradycyjnie wyodrębnione przez Kościół grzechy główne zostają przeciwstawione kierunkowi, w którym powinna zmierzać osobista praca duchowa. I tak miejsce pychy powinna stopniowo zajmować pokora, chciwości – wolność wewnętrzna, nieczystości – miłość, zazdrości – wdzięczność, braku umiaru – asceza, gniewu – umiejętność wyrażania uczuć, a lenistwa – służba.

 

Omawiając poszczególne grzechy główne, sięgnąłem do Biblii, prac klasycznych i współczesnych psychologów, jak również do osobistych doświadczeń. Jestem świadomy, że temat nie zostanie w ten sposób wyczerpany. Mam jednak nadzieję, że zamieszczone w książce refleksje pomogą choć odrobinę zbliżyć się do “boskiej liturgii”.

 

Życzę drogim Czytelnikom wielu owoców w osobistej drodze do równowagi duchowej.

Autor

 

1. W kierunku życia w prawdzie

 

Doskonałość czy pycha?

 

Między jezuitami krąży znany żart: “Pokora to bardzo rzadka i bardzo cenna cnota, ale ja na szczęście ją mam!”. To powiedzenie trafnie obrazuje, czym jest pycha. Człowiek pokorny nigdy nie powie o sobie, że taki jest, natomiast pyszny publicznie manifestuje swoją “pokorę”. Nieżyjący już mój współbrat zakonny opowiadał o rozmowie ze starszą, bardzo “uduchowioną” zakonnicą. Przyszła do niego po poradę, gdyż jak twierdziła, osiągnęła już “dwunasty stopień”, czyli szczyt pokory. Nie wiedziała jednak, co czynić dalej. Po namyśle odpowiedział jej: “Teraz zejdź ze szczytu na dół i rozpocznij wszystko od początku!”.

 

Termin “pycha” (superbia w języku łacińskim) kryje w sobie pozytywny rdzeń. Pochodzi stąd, że ktoś dąży do spraw sięgających “sopra” – “ponad”, “wyżej” niż to, kim jest (św. Tomasz z Akwinu). Dążenie “ponad”, “wyżej” samo w sobie jest pozytywne. Św. Ignacy z Loyoli podobne słowo magis (“więcej”) uczynił jednym z filarów swojej duchowości. Całe życie duchowe jest zmierzaniem ponad, wyżej, jest przekraczaniem ograniczeń, barier i przeciętności. Bez przekraczania siebie i zewnętrznych granic nie byłoby wzrostu, lecz stagnacja i regres. Święta Teresa z Ávili napisała: O tak, niech Bóg da, że wzrastanie nigdy nie ustanie; wiecie bowiem: kto nie wzrasta, kurczy się. Wydaje mi się niemożliwym, że miłość mogłaby się zadowolić tym, aby pozostać w tym samym miejscu.

 

Zdążanie wyżej (zwłaszcza gdy nie szanuje godności i praw innych) może przybierać grzeszne, a czasami wręcz patologiczne formy. Pojawia się pycha. Nie bez powodu Kościół umieścił ją na pierwszym miejscu wśród grzechów głównych. Jest ona bowiem źródłem wszystkich pozostałych. Ewagriusz z Pontu opisuje ją w metaforyczny sposób: Pycha jest obrzękiem duszy wypełnionej ropą, jeśli dojrzeje, pęknie i sprawi wielki odór. Współczesny człowiek zagubił “hierarchię” grzechów. Zwykle za najcięższe uważamy grzechy związane ze sferą seksualną. Zapominamy, że pierwsze przykazanie dotyczy miłości Boga, bliźniego i siebie (por. Mt 22, 34-40), a pycha jest jego zaprzeczeniem. Ojcowie Kościoła podkreślają, że każdy grzech kryje w sobie pierwiastek pychy. Uważają ją za królową wad, korzeń drzewa, na którym wyrasta każdy rodzaj złego owocu (G. Cucci). Pisze św. Augustyn: Staraj się dociec, na czym polega każdy grzech, i zobaczysz, czy potrafisz znaleźć jakiś, który nie mógłby być określony jako pycha. Rozumowanie jest tu takie: każdy grzech, jeśli się nie mylę, jest wyrazem pogardy wobec Boga, a wszelką postacią pogardy wobec Boga jest pycha. Cóż bowiem jest większym wyrazem pychy niż pogarda Boga? Każdy zatem grzech jest pychą.

 

Święty Ignacy z Loyoli opisuje działanie szatana jako “zarzucanie łańcuchów, sieci” (Ćwiczenia duchowne, 142). Jest to działanie stopniowe, które systematycznie usidla człowieka, koncentrując na sobie i prowadząc do pychy. Etapami pośrednimi jest pragnienie bogactw, posiadania oraz prestiż, zaszczyty, pozycja społeczna, ludzka chwała. Pycha jest “ostatnią siecią” szatana. Gdy podprowadzi do niej człowieka, jego “misja” w zasadzie jest zakończona. Może spokojnie zająć się innymi. Panuje dziś powszechne przekonanie, że sukcesem szatana jest przekonanie ludzi, że jest iluzją, wymysłem albo niegroźnym straszakiem. Sądzę, że groźniejsze jest utwierdzenie człowieka w jego perfekcji, superdoskonałości, niezależności, czyli w pysze. Dotyczy to zwłaszcza osób duchownych i dążących do doskonałości. Linia dzieląca doskonałość od pychy jest bardzo cienka. Tymczasem pokora jest w stanie pokonać wszystkie “sieci szatana”. Gdy św. Antoni Pustelnik je zobaczył, zapytał z przerażeniem Boga: Któż może ich uniknąć? I usłyszał odpowiedź: Pokora.

http://www.sklep.deon.pl/produkt/art,49830,rownowaga-duchowa,w.html

******

Ostatecznie piekło padnie

w drodze

Dominik Jarczewski OP

(fot. sxc.hu)

Gdyby Chrystus nie pokonał szatana na drzewie Krzyża i nie powstał z martwych, nie byłoby w ogóle o czym mówić, bo nie byłoby Dobrej Nowiny, tylko zła. Z Aleksandrem Kozą OP rozmawia Dominik Jarczewski OP

 

Dominik Jarczewski OP: Wierzy ojciec w szatana?

 

Aleksander Koza OP: Broń mnie, Panie Boże! Absolutnie nie. Gdybym wierzył w szatana, byłbym satanistą, a nie chrześcijaninem. Wierzę natomiast, że szatan istnieje i że robi wszystko, abym trafił do jego królestwa. Jest moim śmiertelnym wrogiem, a to oznacza, że istnieje walka duchowa, wojna na śmierć i życie z mocami księcia ciemności.

 

Kto tę wojnę wypowiedział?

 

Może to dziwnie zabrzmi, ale to Bóg rozpoczął wojnę w obronie człowieka. Katechizm mówi, że zbuntowany przeciw Bogu upadły anioł doprowadził człowieka przez “kłamliwe uwiedzenie” do nieposłuszeństwa Bogu. Był to pierwszy grzech człowieka, w który, czy tego chcemy, czy nie, wszyscy jesteśmy uwikłani. Po tym grzechu na własne życzenie znaleźliśmy się w mocy diabła. Warto pamiętać, jak brzmiała deklaracja wypowiedzenia wojny. Bóg powiedział do węża: “Bądź przeklęty! (…) Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie i niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej: ono zmiażdży ci głowę, a ty zmiażdżysz mu piętę” (Rdz 3,15). Bóg nie zrezygnował z człowieka, chociaż ten wzgardził Nim i poszedł za podszeptem złego ducha. I nie odpuścił szatanowi. Zapowiada stan nieprzyjaźni między nim i rodzajem ludzkim oraz definitywną klęskę diabła, którą zada mu Potomek niewiasty, a więc człowiek.

 

Zostałem wplątany w ostrą walkę przeciw mocom ciemności. A nie mógłbym tak się z niej wyplątać? Dać nogę z pola bitwy?

 

Uciec? Nie ma dokąd. Trzeba poważnie potraktować słowa z Nowego Testamentu, że “cały świat spoczywa w mocy Złego” (1 J 5,19). Szatan wcale nie przesadzał, kiedy obiecywał oddać Jezusowi “wszystkie królestwa świata oraz ich przepych” (Mt 4,8). Zresztą ta walka rozpoczyna się w sercu każdego człowieka. To pokazuje już sam obrzęd chrztu, kiedy wyrzekamy się szatana i wszystkich jego spraw, a nad niemowlęciem wypowiadana jest modlitwa egzorcyzmu, mówiąca, że to dziecko “będzie narażone na pokusy tego świata i będzie musiało walczyć przeciwko zasadzkom szatana”. Przez chrzest staję się rzeczywiście synem/córką Boga i uczestniczę w zwycięstwie Chrystusa nad grzechem, śmiercią i szatanem. Staję pod Jego sztandarem i biorę udział w Jego misji. A jej cel zdefiniował św. Jan Apostoł: “Syn Boży objawił się po to, aby zniszczyć dzieła diabła” (1 J 3,8). To niszczenie diabelskich dzieł zaczynamy od siebie i w sobie.

 

Ewangelia to Dobra Nowina, a jak na razie ojciec tylko straszy wojną i szatanem…

 

Ale właśnie w tym tkwi sedno Dobrej Nowiny! Gdyby Chrystus nie pokonał szatana na drzewie Krzyża i nie powstał z martwych, nie tylko nie mówilibyśmy o walce, nie byłoby w ogóle o czym mówić, bo nie byłoby Dobrej Nowiny, tylko zła. Tymczasem, jeśli się głosi, że Bóg wzywa do nieustannego nawracania się, bo człowiek jest grzesznikiem i “ma naturę zranioną, skłonną do zła”, to padają argumenty w stylu “nie przesadzaj”, “nie frustruj wiernych”.

 

Skąd takie tendencje do pomijania walki duchowej i działania szatana?

 

Myślę, że jedną z przyczyn jest “psychologiczne uwiedzenie” w teologii. Jego skutkiem jest swoisty redukcjonizm. Jezusa traktuje się jako jednego z wielkich nauczycieli moralności, w rodzaju Buddy czy Konfucjusza. W takiej perspektywie grzech w gruncie rzeczy nie istnieje, są tylko problemy, zranienia, traumy, słabości. Grzechem staje się samo mówienie o grzechu. Niepotrzebne jest odkupienie, zbędny jest Baranek Boży, który gładzi grzech świata, a mówienie o Krzyżu staje się głupstwem. Przed laty Hans Urs von Balthazar mówił, że “jeśli ktoś podważa tę centralną wypowiedź, ryzykuje zachwianie wszystkich prawd chrześcijaństwa, a z całości pozostaje tylko żałosny relikt”. Na ołtarzu ma stać Słowo Boga, czyli teologia, a nie bożek psychologii. W podobnym tonie wypowiedział się inny niemiecki teolog, Klaus Berger. Według niego, jeśli szukamy Boga wyłącznie we własnej duszy i na jej dnie, to logiczne jest, że nie potrzeba już ani Kościoła, ani Ewangelii. Potrzebny jest jedynie psychoterapeuta i jego kozetka.

 

A co to ma wspólnego z walką duchową?

 

Takie “psychologizujące teologie” i rozwijające się na ich bazie “psychologizujące duchowości” rozbrajają chrześcijanina. Okazuje się nagle, że szatan to folklor lub symbol biblijny, grzech i wina są efektem znerwicowanej, zaburzonej osobowości, a pokusa to uleganie ludzkim słabostkom. Nie ma zatem żadnego zagrożenia, bo niby z której strony? Tylko, że diabeł istnieje. Poważne potraktowanie tej prawdy czyni walkę duchową czymś oczywistym i koniecznym. Kto nie chce paść ofiarą złego ducha, powinien do tej walki się przygotować, poznać strategię przeciwnika i sposoby jego działania.
Co jest najgroźniejszą bronią szatana?

 

Pokusa. I jeśli jej ulegniemy – grzech. Święty Jan dochodzi do wniosku szokującego swym radykalizmem: “Kto grzeszy, jest dzieckiem diabła, ponieważ diabeł trwa w grzechu od początku” (1 J 3,8). Jest “dzieckiem diabła”, ponieważ, żyjąc w grzechu, żyje pod jego przewrotnym panowaniem i pozwala mu się zwodzić. Przez grzech staje się obywatelem królestwa ciemności.

 

Na czym polega pokusa?

 

Jest to sugestia, myśl, idea, która z pozoru wydaje się prawdziwa i dobra. Szatan jest “ojcem kłamstwa”, ale nie kłamie wprost. Cel jego pokusy jest jeden: nakłonić człowieka do grzechu, uczynić go swoim wspólnikiem. Ukazuje fałszywe wartości jako prawdziwe, ubiera zło w szatki dobra.

 

Czy każda pokusa jest grzechem?

 

Żadna pokusa nie jest grzechem. Pokusę można nazwać pierwszym kontaktem ze złem. Święty Paweł porównuje pokusy do rozżarzonych pocisków Złego (por. Ef 6,16). Grzechem będzie dopiero pożar. Aby wybuchł, potrzebna jest zgoda człowieka, jego świadome i dobrowolne przyzwolenie. Dlatego człowiek jest zawsze odpowiedzialny za swój grzech.

 

Czy zawsze, gdy doświadczamy kuszenia, oznacza to, że zły duch nas atakuje?

 

Nie. Znaczy to, że jesteśmy w sytuacji, w której musimy dokonać wyboru między dwoma dobrami, przy czym jedno jest dobrem pozornym. Nie każda bowiem pokusa pochodzi od szatana. Być może nawet znakomita większość jest naszego autorstwa. Pan Jezus wskazuje nasze serce jako źródło zła (Mk 7,18n). Również świat, w którym żyjemy, i ludzie wokół nas mają na nas dobry lub zły wpływ. Mogą nas kusić, by zamiast żyć według Bożych praw, postępować według obowiązującej mody, być zawsze trendy.

 

Jak rozróżniać pokusy: które pochodzą od złego ducha, a które z mojego wnętrza?

 

Chyba nie istnieje całkowicie pewna metoda, która pozwałaby bezbłędnie określić źródło pokusy. Te szatańskie zazwyczaj nie różnią się niczym od naszych własnych myśli. Gdyby było inaczej, nie istniałby żaden problem. Identyfikacja byłaby prosta i szybka, a szatan niewiele by wskórał. Jego perfidia polega nie tylko na tym, że kusi nas do zła pod pozorem dobra, ale że pokusę “podrzuca” w taki sposób, byśmy uważali ją za własną myśl. Wrzuca pokusy do naszego serca, jak kukułka swoje jajko do cudzego gniazda.

 

Co jest pierwszym celem ataku złego ducha?

 

Przede wszystkim nasz umysł, system wierzeń i wartości, nasz sposób postrzegania Boga i świata. Według św. Pawła “ojciec kłamstwa” jest mistrzem zaślepiania umysłów ludzi w taki sposób, “aby nie olśnił ich blask Ewangelii chwały Chrystusa, który jest obrazem Boga” (2 Kor 4,4). Szatan od początku stara się podważyć Boże prawdy i zaufanie do Niego. Pierwsza pokusa zaczyna się do słów: “Czy rzeczywiście Bóg powiedział…?”. A potem zły duch sączy kłamstwo za kłamstwem. Dlatego Bóg tak troszczy się o nasz umysł. Wzywa nas do nieustannego nawrócenia – metanoi, czyli przemiany myślenia i jego odnowienia w Duchu Świętym, Duchu prawdy i miłości. “Byliście – pisał św. Paweł do chrześcijan w Kolosach – wrogami Boga przez sposób myślenia i wasze złe czyny” (por. Kol 1,21). Nawrócenie zaczyna się od odrzucenia prawd szatana i przyjęcia prawd Bożych, objawionych w Jezusie Chrystusie.

 

Jak wobec tego nie dać się skusić i zainfekować kłamstwem?

 

Nieoceniony jest tu św. Paweł. W szóstym rozdziale Listu do Efezjan radzi chrześcijanom, aby bez lęku stanęli do walki z siłami ciemności. Odwołuje się do uzbrojenia rzymskiego żołnierza. Zwrócę uwagę tylko na dwa jego elementy. Przeciw “ognistym pociskom złego” apostoł radzi używać tarczy wiary. Kto przez wiarę jest zjednoczony ze zmartwychwstałym Chrystusem, ten jest bezpieczny i nie da się nabrać na kłamstwa złego ducha. Kto ma umysł wypełniony Bożą prawdą, z łatwością odrzuca to, co jest z nią sprzeczne. Święty Jan powie, że “taka wiara zwycięża świat”.
Natomiast jedyną bronią ofensywną, jaką proponuje św. Paweł, jest “miecz Ducha, którym jest Słowo Boże”. Autor Listu do Hebrajczyków tak charakteryzuje miecz Ducha: “Słowo Boże jest bowiem żywe, skuteczne, ostrzejsze od każdego miecza obosiecznego. Przenika ono aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, rozsądza myśli i zamiary serca. Żadne stworzenie nie ukryje się przed nim, gdyż wszystko jest odkryte i jawne oczom Tego, któremu musimy zdać sprawę” (Hbr 4,12-13). Jeśli chcemy nauczyć się rozróżniać i odrzucać pokusy złego ducha, musimy po prostu karmić się codziennie słowem Bożym, czytać Biblię, rozważać Ewangelię.

 

To wystarczy, aby wygrać walkę duchową?

 

Nie wystarczy. Fundamentem jest modlitwa. Wiara oddycha modlitwą. Nawet najlepiej uzbrojony żołnierz chory na astmę czy ledwo co dyszący nie nadaje się do walki. Kto się modli 14 minut dziennie, przeznacza na spotkanie z Panem Bogiem zaledwie niecałą jedną setną doby. Ponoć przeciętny Polak (a ten najczęściej jest katolikiem) ogląda telewizję ponad 4 godziny dziennie. I niekoniecznie są to programy religijne.

 

Dlaczego modlitwa jest tak istotna dla walki duchowej?

 

Najkrócej mówiąc, zapewnia łączność z naszym niebiańskim “Naczelnym Dowództwem”. Nie trzeba tłumaczyć, jak to jest ważne na polu bitwy. Niestety, można dziś mówić o poważnym sukcesie przeciwnika. Nasz system łączności jest bardzo nadwątlony. Chrześcijanie coraz mniej się modlą. Nawet ci, których Pan powołał do modlitwy. Myślę tu o osobach konsekrowanych. Coraz więcej pracy w winnicy Pana, ale kosztem czasu dla Pana. Coraz więcej działalności, coraz mniej modlitwy. A taki układ jest na rękę szatanowi. Czasem wydaje mi się, że słyszę jego śmiech i głos: “Jeszcze więcej, jeszcze więcej pracujcie”.

 

A gdy modlitwa nie wychodzi, przychodzi oschłość, rozproszenie, poczucie pustki i zniechęcenie?

 

Pan Jezus uczył: “Na modlitwie bądźcie wytrwali, módlcie się zawsze i módlcie się w moje imię”. Gdy mamy trudności z modlitwą, gdy mamy ochotę z niej zrezygnować, gdy jesteśmy rozczarowani swą dotychczasową modlitwą, to już jesteśmy w pokusie. I nieważne, czy ona pochodzi od złego ducha. Ojcowie duchowi radzili w takich sytuacjach: nie skracaj, przedłuż ją choćby o kilka minut. W katechizmie czytamy, że modlitwa jest walką sensu stricto.

 

Przeciw komu?

 

Przeciw nam samym i przeciw podstępom kusiciela, który robi wszystko, by odwrócić człowieka od modlitwy, od zjednoczenia z Bogiem. Ta walka rozpoczyna się już od walki o czas na modlitwę. Bo szatan zrobi na pewno wszystko, abyśmy tego czasu nie znaleźli.

 

Mówiliśmy do tej pory o walce z szatanem, ale w życiu duchowym mówi się też o “próbowaniu” przez Boga, o takiej walce, która ma służyć naszemu oczyszczeniu.

 

Bóg próbuje człowieka, aby ten mógł doświadczyć, co się kryje w jego sercu. I mógł wzrastać. Próba Boża jest po to, aby człowiek odkrył, co może. Czasem człowiek nisko się mierzy i Bóg, wystawiając go na próbę, mówi: “Zobacz, ile potrafisz!”. Te Boże działania są po to, by móc odkryć, że z Bożą pomocą możemy naprawdę bardzo wiele, o “wiele więcej niż prosimy czy rozumiemy”.
Niektórzy święci, jak Matka Teresa z Kalkuty, większość życia przeżyli “w ciemnościach”. Niejeden, słysząc o tym, wzdraga się, pytając: Czy Bóg nie jest zbyt okrutny wobec swoich wybranych?

 

To nie jest okrucieństwo ze strony Boga, ale sytuacja, w której ojciec mówi do syna: “Ciebie na wiele stać. Nie chcę, żebyś żył na pół gwizdka. Zobacz, ty możesz żyć pełnią tej mocy, którą masz”. Podwyższanie poprzeczki może się wydać okrutne, ale prawdziwa miłość zawsze wymaga. Popatrzmy na miłość Ojca do Syna. Bóg Ojciec zgadza się i pozwala Synowi przyjąć krzyż. Wydaje Go w nasze ręce.

 

Można stąd wysnuć wniosek, że “im ciemniej, tym bliżej”. Tylko, że wtedy pojawia się kolejny problem: czy taka ciemność może być zawiniona przez człowieka?

 

Jeżeli ciemność jest zawiniona, to ona nie daje owoców. Po owocach się poznaje. Matka Teresa z jednej strony pisała, że jest prawie niewierząca, a z drugiej strony ludzie dzięki jej postawie wracali do Pana Boga. Bo Bóg działał przez Matkę Teresę i jej serce. Może właśnie dlatego, że była w ciemnościach, dla wielu ludzi była światłem. Natomiast zawinione “noce ciemności” nie są darem od Pana Boga. To jest po prostu nasze niedbalstwo. I to jest raczej grzech. Pan Jezus powiedział: “Komu wiele dano, od tego się wiele wymaga”. Prawdziwa miłość oczekuje, że rozwiniesz to, co zostało ci dane. Bóg bardzo na to liczy, że wydamy plon stokrotny, a nie tylko pięciokrotny.

 

Czy są modlitwy jakoś szczególnie skuteczne w walce duchowej?

 

Modlitwa to nie magiczne zaklęcie, formułka, którą klepiemy, aż do oczekiwanego skutku. Najważniejsze, aby modlić się z wiarą w Boga, z ufnością, a to nie jest sprawa słów, ale naszego serca. Wierzy się sercem, ustami wiarę się wyznaje. Słowa wypowiedziane bez wiary nie docierają do Boga, a słowo Boga nie dociera do nas. “Bez wiary nie można podobać się Bogu” (Hbr 11,6). Z tego powodu każdego dnia proszę: “Panie, przymnóż mi wiary, która działa przez miłość, i naucz mnie się modlić”.

 

Jest ojciec od 30 lat zakonnikiem i nie umie się modlić?

 

Niestety, nie wiem, czy nawet jestem w zerówce. Na modlitwie ciągle stękam i ciągle zaczynam od nowa. Niekiedy mam wrażenie, że nigdy tak naprawdę się nie modliłem. Ale to chyba pokusa, dlatego nie rezygnuję.

 

No dobrze, ale jakich modlitw ojciec używa?

 

Zawsze i wszędzie modlitwy Ojcze nasz. Jest ona streszczeniem całej Ewangelii i “matką” wszystkich innych modlitw uczniów Chrystusa. Ostatnie wezwanie (nie pierwsze!) przypomina nam, że “Zło, o którym mówi ta prośba, nie jest jakąś abstrakcją, lecz oznacza osobę, Szatana, Złego, anioła, który sprzeciwia się Bogu” (KKK 2851). Prosimy naszego Ojca w niebie, abyśmy mieli udział w zwycięstwie Jego Syna nad złym duchem i aby Jego Duch uwalniał nas od wszelkiego zła. O to samo prosimy w hymnie O Stworzycielu Duchu, przyjdź. Piąta zwrotka tej cudownej modlitwy rozpoczyna się od słów: “Nieprzyjaciela odpędź w dal”.

A różaniec?

 

To prawdziwy “Boży bicz” na wszelkie duchy piekielne. To niezwykle skuteczna broń, oczywiście pod warunkiem, że wierzymy nie w różaniec, ale w Chrystusa Pana i z ufnością polecamy się wstawiennictwu Jego Niepokalanej Matki.

 

Są jeszcze Aniołowie…

 

A są. Całe miriady, które wspierają nas, byśmy wytrwali w wierze, nadziei i miłości. A wśród nich Archanioł Michał, najpotężniejszy. I jest modlitwa do niego, ułożona przez papieża Leona XIII. Jan Paweł II w 1994 roku apelował, abyśmy jej nie zapomnieli i odmawiali ją, aby otrzymać pomoc w walce przeciw siłom ciemności i przeciw duchowi tego świata. Odpowiedzmy jak najszybciej na prośbę błogosławionego Jana Pawła! Ponadto wśród tych miriad każdy z nas ma “swojego” Anioła Stróża. I o modlitwie do niego też nie należy zapominać.

 

Podczas majowego spotkania z kardynałami Benedykt XVI przypomniał zapomniane po soborze sformułowanie “Kościół walczący”. To chyba pocieszająca perspektywa, bo w końcu nie jestem sam w tej walce. Wspierają mnie Bóg, aniołowie, ale też przecież cały Kościół widzialny i święci.

 

Oczywiście. Walczymy jako wspólnota, jako Ciało Chrystusa. Walka w pojedynkę jest z góry przegrana. Poza wspólnotą Kościoła jesteśmy bezbronni i bezradni wobec szatana.

 

Uderzyło mnie kiedyś, że gdy Jezus mówi o Kościele, którego bramy piekielne nie przemogą, to przecież nie chodzi Mu o to, że szatan na próżno będzie atakował Kościół, ale wręcz przeciwnie: że bramy jego królestwa ustąpią przed natarciem Chrystusa i Jego Kościoła.

 

W Protoewangelii i w Apokalipsie mamy obietnicę, że ostatecznie piekło padnie. Nie dzięki nam, ludziom, ale za sprawą zwycięstwa Jezusa Chrystusa, Potomka Niewiasty. Te bramy już trzeszczą i szatan ma mało czasu. Ale nie może to oznaczać biernego oczekiwania.

 

Czyli właściwie jesteśmy w takim rozkroku: między tym, że Chrystus zwyciężył i to zwycięstwo jest pewne a naszą niepewnością związaną z tym, że będziemy atakowani i, jeśli przestaniemy się bronić, to będzie z nami kiepsko.

 

Nieszczęście polega na tym, że jeśli nie wierzymy w zwycięstwo Chrystusa, to przypominamy żołnierza, który ma pełne uzbrojenie, tylko nie wierzy, że wygra. Musimy mieć mentalność zwycięzcy! Przecież Jezus mówi: “Ufajcie. Ja zwyciężyłem świat. Wy tylko wyjdźcie do walki”. Bóg oczekuje od nas, żebyśmy stanęli do walki, żebyśmy byli z Nim. Dlatego nasze zwycięstwo nie jest, dosłownie rzecz biorąc, “nasze”. Ono staje się “nasze”, gdy przyswajamy sobie zwycięstwo Chrystusa. Ile razy się modlę, ile razy przyjmuję Komunię Świętą, to przyjmuję moc Chrystusa: mogę zwyciężyć! “Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam?” (Rz 8,31). •

Aleksander Koza – ur. 1955, dominikanin, absolwent historii na Uniwersytecie Wrocławskim i teologii na PAT, wieloletni wychowawca młodych dominikanów, związany z ruchem charyzmatycznym. Mieszka w Krakowie.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,851,ostatecznie-pieklo-padnie.html

********

Nie sprzedać siebie

w drodze

ks. Adam Sikora

(fot. KOREphotos/flickr.com/CC)

Grzech jest zjawiskiem społecznym nie tylko w wymiarze jego skutków, ale także przyczyn. To inni, wpływając na nas, mogą powodować pojawienie się grzechu w naszym życiu. To my, wpływając na innych, możemy wywołać taki sam skutek.

 

W klasycznej terminologii teologiczno-moralnej występuje pojęcie “grzech cudzy”. Jak każdy temat związany z grzechem, ze złem moralnym, zasługuje na poważne potraktowanie, ale nie mogę się oprzeć pokusie przywołania anegdotycznego obrazu tego pojęcia: spowiednicy mają czasem okazję spotkać się z karykaturalną postacią “cudzego grzechu”, która polega na tym, że penitenci pięć procent czasu przeznaczonego na wyznanie grzechów poświęcają swoim słabościom i przewinieniom, a pozostałe 95 proc. to grzechy teściowej, synowej, męża, żony, sąsiada itp. Co więcej, przywołane grzechy bliźnich są najczęściej absolutnym wytłumaczeniem i usprawiedliwiającym wyjaśnieniem grzechów własnych. “Gdyby nie oni, ja byłbym doskonale święty”, zdaje się mówić taki penitent. Zrozumiałe, że nie ten problem i nie takie rozumienie grzechu cudzego, czy lepiej “współpracy w złu”, będzie skupiało naszą uwagę. Chociaż temat, sam w sobie, także jest poważny i z pewnością zasługuje na osobną refleksję.
Grzech społeczny

 

Problem współpracy w złu jest niezwykle ważny, poważny i – odważę się stwierdzić – coraz poważniejszy. Skąd takie wstępne założenie? Przede wszystkim stąd, że żyjemy w coraz bardziej zazębiających się relacjach międzyludzkich i społecznych. Społeczeństwo jako całość, wpływowe grupy nacisku, poszczególne jednostki mają coraz większy i coraz bardziej skuteczny wpływ na decyzje pojedynczych osób.
Jan Paweł II w adhortacji apostolskiej Reconciliatio et paenitentia omawia modne dzisiaj pojęcie “grzechu społecznego”, wskazując przede wszystkim na wielorakie, społeczne skutki każdego grzechu. Grzech jest jednak zjawiskiem społecznym nie tylko w wymiarze jego skutków, ale także przyczyn. To inni, wpływając na nas, mogą powodować pojawienie się grzechu w naszym życiu. To my, wpływając na innych, możemy wywołać taki sam skutek.
Więzi społeczne sprawiają, że współuczestniczymy w decyzjach innych i inni współuczestniczą w naszych decyzjach. Są sytuacje, w których to współuczestnictwo jest świadome dla obu stron i przez obie strony chciane, ale są i takie, w których jedna z nich nie jest tego świadoma. Może to dotyczyć zarówno bezpośredniego wykonawcy czynu, jak i tego właśnie “współpracownika”. To wszystko wskazuje na konieczność ustawicznego budzenia świadomości i poczucia możliwej odpowiedzialności nie tylko za czyny spełniane bezpośrednio przez nas, ale i za te cudze decyzje – dobre lub złe. Z tej skomplikowanej układanki wybierzmy tylko jeden aspekt – mój wpływ na złe decyzje drugiego i mój rzeczywisty w nich udział. To jest bowiem problem najbardziej znaczący w perspektywie naszej moralnej odpowiedzialności czy wręcz winy.
Współpraca bierna

 

Temat określony tutaj jako “współpraca w złu” znalazł swoje miejsce w oficjalnym nauczaniu Kościoła. Katechizm Kościoła katolickiego ujmuje go bardzo syntetycznie:
Grzech jest czynem osobistym; co więcej, ponosimy odpowiedzialność za grzechy popełniane przez innych, gdy w nich współdziałamy:
– uczestnicząc w nich bezpośrednio i dobrowolnie;
– nakazując je, zalecając, pochwalając lub aprobując;
– nie wyjawiając ich lub nie przeszkadzając im, mimo że jesteśmy do tego zobowiązani;
– chroniąc tych, którzy popełniają zło (KKK 1868).
Jak widać, współpraca w złu ma wiele twarzy. Dlatego można i należy wyodrębnić kilka najbardziej charakterystycznych “układów”. Kryterium tych rozróżnień będzie sytuacja podmiotu współpracującego.
Może być tak, że “współpracujemy biernie”. Chociaż wydaje się to wewnętrznie sprzeczne, to jednak nasza bierność, bezczynność może być formą współpracy w złu. Widzimy, że ktoś zamierza popełnić albo właśnie popełnia zło, ale nie reagujemy na to, nie sprzeciwiamy się, nie próbujemy przeciwdziałać. Złoczyńca czuje się zachęcony, bezkarny. Nie odczuwa potępienia ze strony otoczenia. Rodzi się w nim fałszywe przekonanie o przyzwoleniu na zło. Chciałoby się – a może trzeba – w tym miejscu powiedzieć o fałszywej tolerancji, która pod płaszczykiem poszanowania odmienności i wolności osoby jest czasami taką właśnie bierną współpracą w złu.
Powstaje pytanie, czy każda bierność jest równie obciążająca? Oczywiście, nie.
Nasz obowiązek reagowania na zło uzależniony jest od wielu czynników. Im ściślejsza jest relacja między mną a popełniającym zło, im większa moja za niego odpowiedzialność, tym większa konieczność reagowania, oceny, a wreszcie – sprzeciwu.

 

Milczenie gorszące i milczenie jako właściwa reakcja
Spotyka się ludzi, którzy mają w związku z tym poważne dylematy moralne. Rodzic, który widzi zło w życiu dorastającego dziecka, nie wie, co ma zrobić. Nie reaguje na to, że syn czy córka żyją w wolnym związku, że zerwali z praktykami religijnymi, że związali się z jakąś moralnie podejrzaną subkulturą. Czuje się bezradny. Jest przekonany, że jego reakcja niczego nie zmieni. I milczy. Może popełnić grzech zaniedbania i obojętności wobec zła. Jeżeli nawet podejrzewa, że jego negatywna ocena nie zmieni zachowania dziecka, to przynajmniej da mu wyraźnie znać, że uważa takie zachowanie za naganne. “A oni czy będą słuchać, czy też zaprzestaną – są bowiem ludem opornym – przecież będą wiedzieli, że prorok jest wśród nich” (Ez 2,5).
Jest to sytuacja emocjonalnie skomplikowana. Może się pojawić lęk przed utratą kontaktu z tą osobą czy przed otwartym konfliktem. Jednak autentyczne i wewnętrznie uporządkowane relacje międzyludzkie wymagają także pewnej jednoznaczności moralnej, nawet jeżeli jest bolesna. Przewidywany brak pozytywnego skutku nie może być jedynym i przesądzającym argumentem na rzecz milczenia. Po pierwsze – milczenie jest decyzją, która ma swoje moralne oblicze i jest moralną antywartością w nas samych. Po drugie – nasze milczenie może gorszyć i budzić u drugiej osoby fałszywą świadomość i przekonanie o dopuszczalności danego czynu, co w konsekwencji może prowadzić do zniekształcania jej sumienia, osłabienia wrażliwości i utraty poczucia grzechu.
Czy milczenie może być jednak właściwą reakcją? W świetle powyższego wydawać by się mogło, że nie. A jednak można sobie wyobrazić sytuację, w której milczenie jest skazaniem kogoś na społeczny niebyt. Reakcja byłaby nadaniem rozgłosu, na którym prowokatorowi zależy. Tego typu mechanizm może występować w świecie niektórych środowisk show biznesu i mediów. “Nieważne, co mówią, ważne, że o mnie mówią!”. Milczenie zepchnie daną osobę na margines i uniemożliwi osiągnięcie zamierzonego celu – rozgłosu, na którym chce zarobić. Trzeba jednak dokonać bardzo głębokiej analizy, by milczenie nie było chowaniem głowy w piasek i nie zostało odebrane jako bezradność lub pseudotolerancja.
Bierny udział w złu popełnianym przez kogoś innego zachodzi więc rzeczywiście wtedy, gdy – jak mówi katechizm – nie reagujemy, mimo iż “jesteśmy do tego zobowiązani”. W konkretnych sytuacjach moralnych musimy sami, we własnym sumieniu odpowiedzieć sobie na pytania: “Czy jestem zobowiązany?”, “Dlaczego jestem zobowiązany?”, “Jak daleko sięga moje zobowiązanie?” i wreszcie “Jak to zobowiązanie mam zrealizować?”. Na te pytania nie ma gotowych odpowiedzi – recept, które możemy po prostu zaaplikować. Każda sytuacja jest inna, inny jest rodzaj międzyosobowych i społecznych relacji. Stała powinna być nasza świadomość współodpowiedzialności za drugiego i niegodziwości milczącego, rzeczywistego przyzwolenia na zło.
Różne aspekty współudziału w grzechu

 

Bardziej złożona jest sytuacja, gdy czynnie uczestniczymy w cudzym działaniu, które jest lub może być złe. Współpraca przybiera wówczas różne formy – namowy, zachęty, nakazu, dostarczenia narzędzi. W przypadku namowy czy zachęty sytuacja jest moralnie jednoznaczna. Jesteśmy świadomi możliwości popełnienia czynu i jego moralnej jakości, chcemy wpłynąć na jego zaistnienie. Można ewentualnie zastanawiać się nad stopniem skuteczności naszej namowy, ale wina i odpowiedzialność za popełnione zło nie ulegają wątpliwości. W sumieniu podjęliśmy bowiem już decyzję moralnie naganną. Skala tego obciążenia rośnie, jeżeli czyn ten zostanie popełniony.
Należałoby jeszcze rozważyć pewne niuanse danej sytuacji. Przede wszystkim rodzaj relacji i naszej pozycji względem złoczyńcy: im większym jesteśmy dla niego autorytetem, im większa za niego nasza odpowiedzialność, tym wina obciążająca namawiającego jest większa. Im zależność złoczyńcy od nas jest większa, tym większe prawdopodobieństwo skuteczności namowy. Rodzic namawiający dziecko do zła, małżonek współmałżonka, wychowawca wychowanka… itp. są za taką sytuację odpowiedzialni w sposób szczególny.
Namowa może się przerodzić w przymus. Może on zawierać elementy nacisku, groźby, obietnicę nagrody. Może też wynikać z jakiejś szerszej zależności hierarchicznej, np. podwładnego od przełożonego, młodszego od starszego.
Współpraca w złu może polegać także na dostarczeniu narzędzi lub środka prowadzącego do zła. W tym względzie należałoby rozróżnić to, czy przynosząca go osoba jest świadoma uczestnictwa w złu, a może tylko podejrzewa takie uczestnictwo, czy wreszcie nie jest go świadoma. Jeżeli dostarczamy komuś rzecz, która nie może być inaczej wykorzystana jak tylko źle, to nasza współpraca w złu jest świadoma i bezpośrednia.

 

Producent czy dystrybutor pornografii lub narkotyków wie, że tych materiałów nie można używać inaczej jak tylko źle. Świadomość współpracy w złu jest oczywista. To samo dotyczy każdego świadomego gorszyciela, któremu – jako sprawcy ogromnego zła duchowego w sercu drugiego człowieka – “byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza” (Mt 18,6).
Sprzedający alkohol może nabrać takiego podejrzenia, jeżeli klientem jest nieletni czy osoba, po której wyraźnie widać, że alkohol jest dla niej poważnym problemem. Tutaj współdziałanie w złu jest bardzo prawdopodobne. Można sobie jednak wyobrazić sytuację, w której współdziałanie w złu jest całkowicie nieświadome. Sprzedający noże kuchenne w żaden sposób nie może podejrzewać, że sprzedawany przez niego przedmiot posłuży do dokonania zbrodni. Sprzedawca broni myśliwskiej nie musi się domyślać i podejrzewać, że z tej właśnie dubeltówki ktoś zostanie zastrzelony. Te banalne przykłady wskazują, jak różna może być skala współodpowiedzialności za popełnione przez kogoś innego zło.
Porządkując nieco ten problem, należy podkreślić, że współpraca w złu może być tylko materialna. Polega ona właśnie na dostarczeniu narzędzia, które bez woli i wiedzy dostarczającego zostanie użyte do popełnienia zła. Jako nieświadomy tego faktu nie może on być obciążony odpowiedzialnością za jego zaistnienie. Współpraca może być także formalna, czyli taka, w której istnieje świadomość i dobrowolność współpracującego. Świadomość dotyczy zarówno możliwości zaistnienia zdarzenia, jak i jego moralnie negatywnej wartości.
Współpraca w złu może także przybrać postać bezpośredniego współuczestnictwa. Chodzi o sytuację, w której jedna strona domaga się wspólnego spełnienia czynu, który z natury rzeczy takiej współobecności wymaga.
Klasycznym przykładem takiej sytuacji jest domaganie się przez współmałżonka takiego stylu współżycia małżeńskiego, którego druga strona – ze względów moralnych – nie akceptuje. Pierwszy problem, który należałoby rozwiązać, dotyczy tego, czy rzeczywiście ten drugi domaga się zła. Bywa czasami – potwierdza to chociażby praktyka konfesjonału – że ktoś nie akceptuje określonej “techniki” współżycia, uważając ją za niemoralną, chociaż obiektywnie nie ma podstaw do takiej oceny. Taka sytuacja wymagałaby po prostu wyprostowania wykrzywionej świadomości. Natomiast częściej jest tak, że współmałżonek domaga się stosowania środków czy technik antykoncepcyjnych, co jest obiektywnym złem. By to osiągnąć, stosuje różnego rodzaju naciski – od psychicznych po fizyczne. Czy wtedy można jeszcze mówić o “współpracy w złu” po stronie współmałżonka przymuszanego? Trudno tu o jednoznaczną odpowiedź. Można jedynie powiedzieć, że jeżeli naciski przybierają postać ciężkiego przymusu, to “współudział” staje się bezwolny, a jako taki nie obciąża moralnie. Takim ciężkim przymusem może być ustawiczne dręczenie czy grożenie rozpadem małżeństwa.
W tym momencie dotykamy kolejnego problemu: czy możemy godzić się na zło dla osiągnięcia jakiegoś dobra? Na tak postawione pytanie odpowiedzieć trzeba negatywnie. Ale, z drugiej strony, należy rozważyć gdzie jest dobro, a gdzie zło, jaka jest ich natura i jaka miara tych wartości. I znów mamy ogromną przestrzeń na refleksję, ocenę i decyzję podejmowaną w sumieniu. Czyżby Tischnerowski “nieszczęsny dar wolności” należało przemienić w “nieszczęsny dar sumienia”? Z pewnością nie. Dar sumienia jest trudnym dobrem, dzięki któremu realizujemy naszą podmiotowość, uświadamiamy sobie i realizujemy naszą odpowiedzialność, która jest nie tylko obciążeniem, ale także przestrzenią duchowego wzrostu i uświęcenia.
Ten tekst nie daje gotowych odpowiedzi – takie były tylko w “moralności kazuistycznej”. Miał on ukazać kilka istotnych elementów czegoś, co możemy nazwać “dwupodmiotową sytuacją moralną”, w której dwie osoby czegoś od siebie oczekują, coś sobie proponują, jakoś na siebie wpływają i są jednym z czynników kształtujących moralną decyzję drugiej strony. Z tego wpływu i z jego moralnego charakteru – to znaczy z tego, że ten wpływ ma jakąś moralną wartość – trzeba sobie zdawać sprawę.
Adam Sikora – ur. 1957, kapłan archidiecezji poznańskiej, moralista, wykładowca teologii moralnej na Wydziale Teologicznym UAM oraz etyki na Uniwersytecie Medycznym w Poznaniu.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,852,nie-sprzedac-siebie.html

********

 

************************************************************************************************************************************

 

O autorze: Judyta