Spotkanie z okazji 100-lecia urodzin Zygmunta Jana Rumla
(22 LUTEGO 1915 – 10 LIPCA 1943)
21 lutego 2015 r.
Program:
1. Powitanie zebranych – Anna Lewak, Prezes Fundacji Polskiego Państwa
Podziemnego
2. Zygmunt Jan Rumel: poeta, publicysta, żołnierz nieznany – Aleksandra
Niemirycz (wprowadzenie)
3. Koncert
Antoni Wojnar: Ona (utwór instrumentalny)
Premierowe wykonanie pieśni do słów Zygmunta Jana Rumla skomponowanych
przez Antoniego Wojnara:
Czwarty wymiar
Moja chwila
Duch
Sen
Wykonawcy:
Antoni Wojnar – kompozytor, instrument klawiszowy
Barbara Pospieszalska – śpiew
Michał Mościcki – kontrabas
Javier Ortíz San Martin – skrzypce
4. Fragment filmu Wincentego Ronisza „Poeta nieznany” (15 min. 46 sek.)
5. Dyskusja
Po dyskusji – powtórzenie koncertu – tylko piosenek w wykonaniu muzyków
Przerwa
[Po przerwie – dla wytrwałych – dalsza część dyskusji i/lub dokończenie pokazu
filmu Wincentego Ronisza z 2004 r.]
https://www.youtube.com/watch?v=2rcIK1vbvWo
Zygmunt Jan Rumel, 1941 r.
Żołnierz nieznany – to symbol wszystkich poległych, którym oddajemy hołd w jednej bezimiennej mogile.
Poeta nieznany – można by przez analogię zastosować to pojęcie do wielu młodych poetów, którzy zginęli na frontach, w obozach, w partyzantce drugiej wojny światowej i nie zdążyli się rozwinąć. Z pewnością było ich wielu. Więcej niż znamy z nazwiska. Wiele rękopisów po walizkach, po szufladach matek, żon i przyjaciół. Wiele papierów pożółkłych od czasu, zgniecionych od częstego odczytywania, zmiętych od łez i gorących warg. Po wojnie ogłoszono twórczość najwybitniejszych lub tych, którzy zdążyli napisać większą liczbę utworów. Lecz iluż pozostało bezimiennych i nieznanych, ile kartek z wierszami rozproszonych, spalonych, zagubionych. Pisali je nieraz na kolanie, przed akcją, w drodze, w lesie, na biwaku, na pryczy obozowej, w więzieniu. W słowach próbowali wyrazić niepokój, nadzieję, miłość i wiarę, smutek i młodzieńczy humor, sformułować sens cierpienia i ofiary.
Poeci, którzy przeżyli i którym dane było dojrzewać poetycko i tworzyć już po kataklizmie wojny i okupacji, poeci tego pokolenia, które kładło się najobficiej na wszystkich polach walki, otwartych czy ukrytych – noszą w sobie świadomość przywileju życia i czasu danego do tworzenia. Przeżyli dzięki temu, że tamci zginęli. Jakże o nich, o tych poległych, nie pamiętać, jakże nie poczuwać się do solidarności z nimi wszystkimi, jakże nie usiłować ocalić od zapomnienia choćby Imię.
Jeden z nich, poeta nieznany, przeczuwając, że zginie, marzył:
może tylko jednym westchnieniem,
może tylko zostanę imieniem.
Przywróćmy mu to imię, poecie bez książki i bez mogiły. Niech nazywa się Zygmunt Rumel.
Rodzice poety: matka – Janina z Tymińskich i ojciec – Władysław Rumel
z synami (od lewej): Zygmuntem Janem, Bronisławem i Stanisławem.
Szkołą Zygmunta Rumla było słynne Liceum Krzemienieckie. Znakomita ta szkoła, nazywana Atenami Wołyńskimi, promieniowała kulturą na cały region. Uczniowie Liceum wydawali własne pismo – miesięcznik “Nasz Widnokrąg”. Wychodziło też co dwa tygodnie “Życie Krzemienieckie”. Dodatkiem do “Życia Krzemienieckiego” był miesięcznik “Droga Pracy”, organ Zrzeszenia Byłych Wychowanków Liceum Krzemienieckiego. Przewodniczącym komitetu redakcyjnego “Drogi Pracy” był właśnie Zygmunt Rumel.
Były to poważne czasopisma wykraczające poza sprawy szkolne. Podejmowały one socjologiczne i etnograficzne badania regionu krzemienieckiego, świadomości młodzieży wiejskiej, spółdzielczości, warunków rozwoju kultury na terenie Wołynia.
Absolwenci Liceum Krzemienieckiego – Krzemieńczanie poznawali się z daleka. Łączyło ich przywiązanie do szkuły, do wybitnego grona pedagogicznego, do atmosfery głęboko humanistycznej i patriotycznej.
Na sztandarze Liceum Krzemienieckiego wypisano słowa Juliusza Słowackiego, poety nierozerwalnie związanego z Krzemieńcem:
I będę mocny
Jak to co zdobędę
I będę stworzon
Jak rzecz
Którą stworzę
Silną więź szkolną zacieśniały i zajęcia sportowe, i teatr szkolny, w którym uczeń, Zygmunt Rumel, brał zawsze czynny udział, ze swoim pięknym, donośnym głosem i ujmującą powierzchownością, wreszcie wydawanie gazety szkolnej. Zygmunt Rumel był urodzonym społecznikiem i przywódcą. W każdej grupie zyskiwał sobie autorytet.Trudne i złożone problemy ekonomiczne i społeczne wsi wołyńskiej szczególnie przyciągały jego uwagę i jątrzyły społeczną wrażliwość.
Już w latach szkolnych był działaczem społecznym, organizował kontakty uczniów Liceum Krzemienieckiego z młodzieżą licznych szkół filialnych – w Krzemieńcu, w Białokrynicy, w Smydze, w Michałówce.
W tych latach szkolnych mieszkał na stancji w dworku należącym niegdyś do rodziny Juliusza Słowackiego, gdzie obecnie mieści się Muzeum Słowackiego. Tutaj wieczorami czytywał kolegom nowo napisane wiersze.
Jak wspomina jeden z kolegów Zygmunta Rumla, w roku 1935 – jego roku maturalnym – młodzież wystawiła inscenizację powieści Zofii Żurakowskiej “Roman i dziewiętnastu”. Rumlowi powierzono rolę Romana, młodego zapaleńca i społecznika, którą odegrał z wielkim przekonaniem.
Wiersze Rumla pisane w latach szkolnych krążyły wśród kolegów, przepisywane i znane na pamięć. Rumel był poetą Krzemieńczan, ich głosem, ich bardem.
Studia polonistyczne rozpoczął Rumel w Warszawie. Koło Krzemieńczan trzymało się tu nadal razem. Były jakieś wspólne wyprawy, na przykład pamiętna do dziś dla uczestników wycieczka do Lasek, jakiś wieczór tam pod gwiazdami ze śpiewaniem pieśni, które intonowała Krystyna Krahelska. Na drugi dzień w altanie – recytacje Zygmunta Rumla, z których zapamiętano strofę wiersza:
Osiemnasty raz od tej pory
rozwinęły się liście akacji,
lecz daremnie okręty zbłąkane
przyzywają utracony ląd.
Zrzeszenie Byłych Wychowanków Liceum Krzemienieckiego związane było ściśle z postępowym ruchem młodzieży wiejskiej. Współpracowało ono z Wołyńskim Związkiem Młodzieży Wiejskiej. W kołach tego Związku skupiała się młodzież zarówno polska jak i ukraińska, a głównym założeniem ideowym było współżycie i równorzędność rangi kultury obu narodów.Zygmunt Rumel cały swój wolny czas, ferie świąteczne i wakacje w okresie studiów aż do roku 1939 – spędzał na Wołyniu. Bywał częstym gościem Uniwersytetu Ludowego w Różynie. Brał udział w zebraniach kół wiejskich, w konkursach czytelniczych, w wykładach i dyskusjach Uniwersytetu Ludowego. Pomagał przy redagowaniu pisma “Młoda Wieś – Mołode Seło”. Wielu wychowanków Uniwersytetu Ludowego w Różynie, zarówno Polaków jak i Ukraińców, zaliczał do swoich serdecznych przyjaciół.
Służbę wojskową odbył Rumel na dywizyjnym kursie podchorążych artylerii we Włodzimierzu Wołyńskim. W roku 1939 brał udział w kampanii wrześniowej jako podporucznik artylerii.
W czasie okupacji już od początku 1940 roku Zygmunt Rumel rozpoczął pracę konspiracyjną w Warszawie. Był kierownikiem punktu łączności i magazynu przy placu Narutowicza. Prowadził tam sklep z naczyniami kuchennymi, będący punktem dla organizującej się drukarni “ROCh” BCh, która po wielu perypetiach i trudnościach rozpoczęła pracę w lipcu 1940 roku.
W lutym 1941 roku drukarnia ta zagrożona dekonspiracją została ewakuowana do magazynu w Alejach Jerozolimskich, następnie zmontowana przy ul. Rycerskiej, róg Piekarskiej. W tej ewakuacji drukarni brał udział Zygmunt Rumel. Takie jest tło powstania wiersza “Drukarnia”.
Na wieczorach poetyckich w domach przyjaciół odczytywał Rumel swoje nowe wiersze. Żona Zygmunta Rumla, pani Anna Rumlowa, opowiada:
Na jednym z wieczorów obecny tam poeta, Leopold Staff, podszedł do mnie i powiedział: “Niech pani chroni tego chłopca – to będzie wielki poeta”.
Lecz zgodnie z tym, co powiedział Kazimierzowi Wyce profesor Stanisław Pigoń na wieść o śmierci Baczyńskiego – my strzelamy zawsze do wrogów z brylantów.
W jesieni 1941 roku – opowiada Kazimierz Banach – Rumel na zlecenie członka Komendy Głównej BCh wyjechał na Wołyń, aby zorientować się w tamtejszej sytuacji. W ciągu paru miesięcy nawiązał kontakty z działaczami Wołyńskiego Związku Młodzieży Wiejskiej, a przez nich ze środowiskami miejskimi i kolejarskimi. Ustalił też pierwsze przejścia przez ostro strzeżoną granicę na Bugu. Na podstawie jego sprawozdania kierownictwo “ROCh” i Komenda Główna BCh powzięły decyzję rozpoczęcia pracy konspiracyjnej na Wołyniu. W listopadzie 1941 roku – cytuję nadal relację Banacha – na Wołyń wyjeżdża kilkanaście osób. Zorganizowana została stała łączność między Centralą a Wołyniem, z głównymi punktami przerzutów w Chełmie. W pierwszych dniach stycznia 1943 roku we wsi Granatów pow. Horochów odbyło się spotkanie kierowników pracy ruchu ludowego na Wołyniu z udziałem Pełnomocnika Kierownictwa “ROCh” i BCh. Powołana została Komenda Okręgu VIII (Wołyń) i Komendy Obwodów. Komendantem Okręgu został właśnie Zygmunt Rumel. Rozpoczęła się intensywna praca. Polegała ona na organizowaniu i umacnianiu baz samoobrony, oddziałów partyzanckich, na gromadzeniu broni, żywności, wytyczaniu szlaków łączności i kolportażu. Docierano do ludności ukraińskiej, aby przeciwdziałać zbrodniom UPA, mordującej na spółkę z hitlerowcami Polaków i patriotów ukraińskich.
W tym czasie Rumel zamieszkał wraz z żoną we wsi Wólka Sadowska w powiecie horochowskim. Wieś leżała nad jeziorem otoczonym lasami. Praca konspiracyjna zmuszała jednak do nieustannych wędrówek, przeważnie pieszych. Zdobycie roweru ułatwiło poruszanie się po rozległych obszarach działania.
“Nasza pierwsza zima na Wołyniu 1942 roku – wspomina pani Anna Rumlowa – była wyjątkowo ostra. Jeszcze w marcu trzymały mrozy. Mieszkaliśmy w izbie, gdzie podłoga była z gliny, a trzy ściany szczytowe… Nocą po wygaśnięciu piecyka, tzw. kozy, izba przemieniała się w komnatę “królowej śniegu”… Odkrywałam wtedy w Zygmuncie wspaniałe poczucie humoru na co dzień i niezmąconą pogodę ducha, która nie opuszczała go w najbardziej dramatycznych momentach. Wstawał bardzo wcześnie, o piątej rano. Były to jedyne godziny przeznaczone na pisanie – oczywiście jeżeli mógł pozostać w domu.”
W okresie nasilonych mordów dokonywanych przez bandy UPA – wysłany jako emisariusz BCh zginął w nie ustalonych dotąd okolicznościach dnia 10 lipca 1943 roku. Podobno ciało Zygmunta Rumla (pseudonim Krzysztof Poręba), bestialsko posiekane, pochowano we wspólnej mogile z dwoma towarzyszami wyprawy.
Żona czekała na jego powrót przez wiele lat, nim dowiedziała się o śmierci. Żywotność, energia, pogoda wewnętrzna Zygmunta Rumla sprawiły, że najbliżsi długo nie mogli uwierzyć w jego śmierć. Gdy zginął, miał lat 28.
W jednym ze szkolnych wierszy pisał młody poeta:
Nie będę o niczym myślał
ani niczego żałował…
…jarzębinowy wisior
smutek rumieńcem zachowa.A potem – potem gdzieś w rowie
wargi przytulę do ziemi…
…wszystkie swe bóle wypowiem
…wrosnę zielonym korzeniem.
Przeczucie śmierci lęgło się wcześnie w chłopcach tego pokolenia.Wiersze Zygmunta Rumla, które tak długo przeleżały w tece, przechowane przez matkę, żonę i przez przyjaciół, a wywiezione z Warszawy w czasie powstania przez matkę żony, Marię Wójcikiewicz, są wierszami młodego człowieka, poszukującego jeszcze swej drogi w poezji. Widać tu wpływy poetów ówczesnych: Leśmiana, Lechonia, Tuwima. Z dawnych poetów największy wpływ wywierał na Rumla Słowacki – może poprzez krzemienieckie koneksje.
Widać jednak wyraźnie kierunek poszukiwań poetyckich. Najciekawsze zachowane wiersze czynią z Zygmunta Rumla jeszcze jednego, najmłodszego może poetę romantycznej “szkoły ukraińskiej” w poezji polskiej. Te właśnie wiersze wołyńsko-ukraińskie są językowo najbogatsze, gęste, a ich melodykę przebiegają wewnętrzne napięcia i energie słowne. Motywy kresowe i sarmackie nawiązują do tradycji romantycznych, ale przetworzone są śmiało i oryginalnie. Charakterystyczne jest głębokie wyczucie ludowości. Znowu mamy tu krajobraz stepowy, rzeki Dniepr i Bug. Obok tradycyjnej dumki pojawia się wiersz nawiązujący do staropolszczyzny. Znamienne jest marzenie o poemacie i próby poematowe o szerokiej, rozbudowanej frazie, współbrzmiącej z szerokością stepowego pejzażu.
Marzenie o poemacie wiąże się niewątpliwie z wyraźną świadomością uczestnictwa w wielkiej historii. To poczucie historii skłania do przemyśleń swojego miejsca w dziejach i roli swojego pokolenia.
Największą, choć nie dokończoną próbą eposu są urywki poematu “Rok 1863”. Zygmunt Rumel jest jednym z łańcucha pokoleń Polaków walczących i ginących za wolność ojczyzny. Gdy pisze:
Twój dziad w czerwonym polu
szkarłatne kwiaty kładł
– przypomina się znany wiersz “Do moich synków” Jerzego Żuławskiego. Gdy zaś pisze o bohaterach powstania stycznioŹwego – myślimy o poległym tak samo młodo uroczym poecie powstania styczniowego, Mieczysławie Romanowskim, który nucił:
Co tam marzyć o kochaniu
O bogdance, o róż rwaniu,
Dla nas nie ma róż…
A jednak w tej garści wierszy pozostałych po młodo poległym poecie jest też miejsce i na miłość, i na ludzkie smutki i radości. Jest w nich ciągle jeszcze ciepły ślad życia spieszącego się do wypełnienia swej misji, do działania, a jednocześnie do zaczerpnięcia swojej doli szczęścia, miłości i urody życia.Niechaj w tym wyborze wierszy, w tej małej książeczce, powstałej dzięki żonie i przyjaciołom poety, otrzyma swój pomniczek poeta nieznany, jeden z wielu, a przecież jedyny i niepowtarzalny – Zygmunt Rumel.
(wstęp do książki “Zygmunt Jan Rumel”, LSW, Warszawa, 1975)
Im bliżej 65. rocznicy ludobójstwa na Wołyniu, tym częściej zwolennicy relatywizowania historii starają się usprawiedliwiać oprawców spod znaku tryzuba.
Przykładem tego jest wywiad z Jarosławem Hrycakiem, opublikowany w “Gazecie Wyborczej” pod znamiennym tytułem “Romantyczny terrorysta”. Nawiasem mówiąc, ostatnio jeden z dziennikarzy włoskich też próbował usprawiedliwiać terrorystów z Czerwonych Brygad, odpowiedzialnych za zabójstwo premiera Aldo Moro. Z kolei parę lat temu próbowano w Niemczech wybielać Ulrike Meinhof z Frakcji Armii Czerwonej, a w Izraelu Dawida Goldsteina, który w 1994 r. zastrzelił z karabinu maszynowego 29 modlących się Palestyńczyków. Także w Polsce wciąż słychać głosy, że Wojciech Jaruzelski to “Konrad Wallenrod w sowieckim mundurze”, a Czesław Kiszczak to oczywiście “człowiek honoru”. Jak tak dalej pójdzie, to niedługo przeczytamy też o “romantyzmie” Heinricha Himmlera.
Powracając do Stepana Bandery, syna greckokatolickiego księdza, to jego “romantyzm” objawia się w wielu faktach. W okresie międzywojennym, jako szef Egzekutywy Krajowej Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, był organizatorem wielu zabójstw. Z ręki jego podwładnych ginęli tak Polacy, jak i Ukraińcy, którzy dążyli do porozumienia ze stroną polską. Najgłośniejsze akty terroru to zabójstwa ministra Bronisława Pierackiego i posła Tadeusz Hołówki, gorącego zwolennika współpracy polsko-ukraińskiej. Z chwilą wybuchy II wojny światowej banderowcy atakowali polskich żołnierzy oraz dokonywali pierwszych pogromów ludności cywilnej, a następnie przeszli do pełnej kolaboracji z reżimem Adolfa Hitlera. Bandera ponosi pełną odpowiedzialność za zbrodnie ukraińskich batalionów “Nachtigall” i “Roland”, będących na niemieckim żołdzie, a zwłaszcza za pogromy Żydów we Lwowie w 1941 r. oraz za mord na profesorach lwowskich. Po uwięzieniu Bandery jego podwładni, zaczadzeni przez niego nienawiścią do Polaków, kontynuowali jego dzieło.
Na czym “romantyzm” banderowców polegał, najlepiej widać na przykładzie męczeństwa Zygmunta Jana Rumla, polskiego oficera, a zarazem świetnie zapowiadającego się poety. Wychował się on w mieście Juliusza Słowackiego, czyli w Krzemieńcu na Wołyniu. Co więcej, jego rodzina mieszkała w tym dworku, co nasz wieszcz. Po matce odziedziczył talent literacki. Poznał się na nim bardzo szybko Leopold Staff, który powiedział swego czasu do jego matki: “Niech pani strzeże tego chłopca, to będzie wielki poeta”. W młodości, pomimo wyboru drogi służby wojskowej, Rumel napisał wiele utworów, w tym poemat “Rok 1863” i wiersz zatytułowany “Dwie matki”, w którym wyrażał swoją miłość do dwóch ojczyzn, Polski i Ukrainy. Jak mało kto bowiem świetnie rozumiał realia Kresów Wschodnich, będąc nie tylko piewcą ich piękna, ale i zwolennikiem rozkwitu tych ziem, które zamieszkiwali przedstawiciele różnych narodowości, kultur i wyznań. Po utworzeniu Batalionów Chłopskich został mianowany dowódcą VIII Okręgu Batalionów Chłopskich, przyjmując pseudonim “Krzysztof Poręba”. Okręg ten obejmował jego rodzinny Wołyń, na którego terenie w tym czasie dochodziło już do pierwszych masowych mordów na bezbronnej ludności polskiej, dokonywanych przez nacjonalistów ukraińskich z UPA. Na początku lipca 1943 r. do polskich władz podziemnych doszły sygnały ostrzegawcze, że banderowcy szykują kolejne mordy, tym razem na niespotykaną dotychczas skalę. Chcąc w sposób pokojowy powstrzymać planowane zbrodnie, władze te wysłały do wołyńskiego dowództwa UPA parlamentariuszy w osobie oficerów Zygmunta Rumla i Krzysztofa Markiewicza. Misja była niesłychanie trudna, bo okrucieństwo banderowców przechodziło wszelkie ludzkie granice. Niestety, także i w tym wypadku. Ukraińcy, łamiąc cywilizowane normy, uwięzili wysłanników, a następnie przez trzy dni w bestialski sposób ich katowali. 10 lipca, w przeddzień “krwawej niedzieli”, która rozpoczęła ludobójstwo na Wołyniu, dowódcy banderowców postanowili nie tylko “horiłką”, ale i barbarzyńskim widowiskiem dodać animuszu mołojcom szykującym się do rzezi, a zarazem przyzwyczaić ich do rozlewu krwi i okrucieństwa. Zmasakrowanych, ale wciąż żywych polskich oficerów rozkrzyżowano więc na majdanie we wsi Kustycze, a następnie rozerwano na strzępy końmi. Po latach pisarz Jarosław Iwaszkiewicz, wspominając śmierć młodego poety, napisał: “Był to jeden z diamentów, którym strzelano do wroga. Diament ten mógł zabłysnąć pierwszorzędnym blaskiem”.
Dziś na polskiej ziemi bezskutecznie szuka się pomnika Zygmunta Rumla. Brak jest też odpowiednich publikacji. Jedynie Wincenty Ronisz parę lat temu nakręcił o tym polskim oficerze dokument pt. “Poeta nieznany”, zawierający m.in. relację Iwana Koptiucha z Kustycz, naocznego świadka męczeństwa. Jeżeli natomiast chodzi o jego katów, to Stepan Bandera ma od niedawna monumentalny pomnik we Lwowie, który poświęcili ważni duchowni Cerkwi greckokatolickiej, dla których jak widać piąte przykazanie “Nie zabijaj” chyba nie istnieje. Nawiasem mówiąc, sami mieszkańcy Lwowa twierdzą, że pomnik jest mało przekonujący, bo w ręce herosa brak głównego atrybutu banderowców, czyli siekiery. Pomniki ma też dowódca UPA Roman Szuchewycz ps. “Taras Czupryka”, główny kat Polaków i Żydów, którego w 2007 r. prezydent Wiktor Juszczenko pośmiertnie nagrodził tytułem Bohatera Ukrainy. Przeciwko temu nie protestował ani rząd Polski, ani Izraela. Jak widać, moralność też można zrelatywizować.
Oto Ją widzę! – Bogurodzica –
Maryja Panna z płomieniem w dłoni –
W lutej koronie, jak błyskawica! –
Lud płowowłosy do kolan kłoni! –
Przed Nią rozwarła połań – ziemica –
Miodząca słońca w drążone kadzie! –
I jary jęczmień, jara pszenica –
Paździore kłosy pod stopy kładzie! –
Oto ją widzę! – Promiennoręka! –
A przed Nią puszcza żywiczno-kora!
A przed Nią bieży Wiślica w łęgach
I pława Odra w liściastych borach! –
Borami płynie! – Bursztynobarwa!
U kolan wiedzie kmiety brodate –
Lechy-Polany w płótnianych barwach –
Co wozy toczą w woły rogate! –
A przed Nią zbrojno Woje-Witezie –
Wilczym pazurem w maczugi kłapią –
Puszcza za puszczą ostępy wiedzie –
Ciemne dubrowy bagnicą sapią! –
Zbiegają bory garbato-dębe –
Rosochy jeleń nozdrzami chrapie –
I miedźwiedź wietrzy kosmatogęby –
Racica turza mokradło chlapie! –
Wiedzie je, wiedzie! Maryja wiedzie! –
Pani Lechicka Święto-Bożyca! –
Kłapią maczugi, szpony miedźwiedzie –
Świeci korona jak błyskawica! –
Chwalę Ją! Chwalę! – Chwali ziemica! –
Czas jest osią przestrzeni
przestrzeń szybuje czasem
wykreśla czasu promieniem
kształt – jak wieczności kompasem.
Bryłę bez bryły okrężną
a wszędzie jednako prostą
w wymiarze swym czworoprężną
z czasu przestrzeni wyrosłą.
To jest zagadka wszechświata
która w orbitach myśl drąży
kosmos ujęty w kwadratach
liczb – co za trwaniem swym dąży.
Gdy cieniem po stepie
Tatarskie dwuroże
Nadziało na buńczuk
Włochaty proporzec
I cuglom puściwszy
Kosiło badyle
Strzemieniem o siodło
Ze skóry kobylej,
To chutor przypadał
Do ziemi wołaniem,
Czy kopyt pędzących
Posłyszy już granie?…
Czy strzałą nie dzwonić
O siwy częstokół,
A konia stroczywszy
Kulbaką do boku
Na burzan wywodzić,
Na chmiel i tatarak
I śladem się puścić
Dwurożnym w moczarach.
Z Kudaku wywołać
Śpiącego tam Lacha,
By sprawił husarię
Na gniadych wałachach,
Buławą przeczesał
Srebrzystej snop brody
I Boha pokłykał
Ta maty-swodobu,
Świtania pokrasił
Czerwoną maliną
Sen juczny dwuroży
Karmionych padliną…
I słonkiem dnieprowym
Co w wodzie płakało,
Zwycięskim kopytom
Podkowę dał białą.
Chutorom odpasał
Częstokół cięciwę
I miodu utoczył
Na sny czornobrywe…
Już nie w modzie hiszpańska gitara
Ani włoskie, piękne serenady…
Dziś muzyką jest nam dźwięk dolara,
A koncertem zaś hockej Kanady.
Dziś, gdy miłość mamy na ekranie,
A w dancingach zgrabne for-danserki…
Gdy zabawką na lwy polowanie
I miast kwiatka słoń u butonierki.
Dziś gdy profesor Piccard zwiedza stratosferę,
I lunetą szukamy mieszkańców na Marsie,
Gdy lekarze w godzinę – uleczą cholerę,
Gdy przez megafon uliczny mamy tango Warsa.
Dziś gdy nad oceanem krążą Zeppeliny
I gdy oba bieguny flagami przybrano,
Gdy świat można objechać w przeciągu godziny…
Dziś rachunku sumienia zrobić nie umiano.
Dwie mi Matki-Ojczyzny hołubiły głowę –
Jedna grzebień bursztynu czesała we włos
Druga rafy porohów piorąc koralowe
Zawodziła na lirach dolę ślepą – los…
Jedna oczom tańczyła pasem złotolitym,
Czerep drugą obijał – pijany jak trzos –
Jedna boso garnęła smutek za błękitem –
Druga kurem jej piała buntowniczych kos
Dwie mnie Matki-Ojczyzny wyuczyły mowy –
W warkocz krwisty plecionej jagodami ros –
Bym się sercem przełamał bólem w dwie połowy –
By serce rozdwojone płakało jak głos…
Tylko ten smutek który zna
Moja piosenka – no i ja.
Te kilka bladych błahych słów
Co księżycowi kradły nów.
I jeszcze sen i jeszcze płacz
I walet kier – bladziutki gracz.
I malowanych dzbanów dno
Co polewaną glinę gną.
I tylko chwila – chwila ta
Którą piosenka zna – i ja…
A kiedy go z wami nie będzie –
Usypcie mu kurhan stepowy –
Aby słyszał, jak burzan pieśń gędzie
I wiatr stepem przewala się płowy…
By mu miesiąc wstający z limanów
Oczy prószył kitajką czerwoną…
I kląskanie by słyszał bocianów,
Gdy piórami lotnymi wiatr chłoną…
Niech tam orły dziobami pieśń skraszą,
A teorban piosenką zakwili…
Bo o wolę on waszą i naszą
Śpiewał – zanim odpoczął w mogile…
Niech tam zmierzchy siniejąc rozgarną
Błękit nieba najczystszy i skromny –
Aby nocą wieczyście już czarną
Patrzył w wszechświat ponad nim ogromny!
* * * (Ojczyzno słów błękitnych…)
I
Ojczyzno słów błękitnych – pamięci dolino –
Rumiana korą brzezin runego podgórza –
Łabędzie srebrne myśli co czasem płyną,
Łupkami zwitków wspomnień – opowieść wynurzą…
Spływa zapach czeremchy rosnącej za murem,
Lat młodych niespokojnych beztroskich, wesołych
I ganeczkiem drewnianym przypiętym pod górą –
Postacie oczom znane ku źrenicy woła…
Spływa luna świetlista świdrująca strychy –
Róż sennego zapachu szukając rozarium –
Kolumny białej sali rozjaśnia przepychem
I kościołem poklęka przed wyrzeźbioną Marią,
Którą pieśni zabrano by bzami okwitła
I rzeźbiła się życiem trwającym na nowo!
Spływa hejnał z nad wieży i dzień gra modlitwą –
Rozkruszając o góry słońca purpurowość!
A miasto rozłamane jak owoc jesienią,
Każe karty wypełniać pobłąkanym cieniom…
II
Witaj więc cieniu wspomnień – jaśniejącą dłonią,
Snujący flet miesiąca po świetlistej grani!
Witaj dolino kraśna brzóz co smutek gonią,
Zanim słońce utoczy brzask różanopiany!
Witaj – po chybotliwych wrażeń płynąc chwili
Na płótno co odbicia pastelem powleka,
By malarz który barwą natchnienia swe pyli –
Smugę kształtu odnalazł za cieniem co czeka!
Witaj dolino runa – co swe drumle
Czereśniowe wpijają w miód bartnym pasiekom –
Gałęzi czeremchowych wonią płynąc ku mnie…
Witaj – o gór ramiona opleciona rzeko,
Błękitno-płynna giętka miedzianko piaskowa –
Po tyle kroć wołana poetów imiony –
Smużąca oddal mleczną koliskiem kołowań,
Co mgłami posrebrzają tatarak strzyżony…
Witaj – oddechu drżenia przybliżona jawo,
Pierwszej wiosny uczucia o krasnych jagodach –
Oplatając serce przędzą złotordzawą
Smutku który cierpienie – ból i gorycz podał…
A dzisiaj niesie wspomnień wieczór przeźroczysty,
Przyprószony popiołem gwiazd w wędrownym koczu –
By sen co był bolesny – zmienić w uroczysty
I ustronia kryjome wydobyć z dna oczu…
III
Witaj i Ty – najskrytsza zapoznana jaśni,
Glinę ducha lepiąca nowym kształtu ciosem –
Sowiooka mistrzyni cnót, która mrok gasi,
Spinając lot młodości z wielkim globu losem!
O, ilekroć pochylasz swoja twarz nade mną
I obnażasz dno duszy źrenicą mądrości –
Widzę strumień płynący nad potopów ciemną –
Od źródeł białowodej krynicy wielkości!
I wiem, że nie przemija czasu wieczne piękno,
Zaklęte w formy duszy jakie stwarza człowiek –
Przecz sny które się burzy pierwszej nie ulękną,
Ale, skrzepną jak ptaki w piór skrzydlatej mowie!
O! Pani sowiooka – kreśląca śród godzin –
Niadociecznych pozorów mej jawy granice!
W łupince orzechowej myśl wioząca łodzi,
Ku drodze którą idą wieszczący pątnicy –
Spraw! By prawdy leżące w odłogu pamięci,
Nie były jako wiatrem szeleszczące kłosy,
Lecz jak łan który ziaren w złoto ziaren chrzęści –
W spichlerz bytu zasypując korzec mego losu!
Znam słowa o poetach, że są nieszczęśliwi –
Wpół nadludzcy, wpół ludzcy, a tylko ćwierć żywi.
Lunatyczni jak światło, księżycowi poeci,
Których duch ponad światem z kometami gdzieś leci.
Znam słowa o poetach i ich samych wyznania –
W których czasem się rąbek jakiejś prawdy odsłania,
Ale trzeba to wyznać – nawet, nawet poeci
Sami siebie nie znają. Krom zmierzchłych stuleci,
Gdy to Dawid, Izajasz rozmawiali z wiekami
I krzepili swój naród proroczymi psalmami,
Gdy to wieszcz ów oślepły z Hellady
Bogów z ludźmi prowadził na przygody i zwady.
U nas kilku znam ledwo, którzy wieść umieli –
Jary Jan Czarnolaski, Konrad, wątły Anhelli,
Promethidion przemądry i swat-drużba z Wesela.
Innych z kunsztem rymowym chociaż było wielu –
Kunsztowi przekazali imiona – nie wieści
Która ludy prowadzi – prawa dzieje treści,
I niby łuna wielka – niby gwiazda boża
Nowe lądy dobywa pokładami z morza –
Oceanu Ludzkości…
O twej krainie słyszałem dumy – i smutne jak dumy pieśni,
ziemio szeroka wołyńska w jasny rzucona przedwieczerz,
– ale dziś sercem i dłonią chcę nową pieśń ucieleśnić,
i latem z przyzb się śmiejącą – Ładę słowiańską – Ksieni.
To wszystko jest szatą jeno – jej barwą, światłem i cieniem,
i tą tęsknotą, co z piękna pełnego kształtu się rodzi,
ale dziś dłonią i sercem chciałbym odnaleźć to drżenie,
które, nim jabłoń wyrosła, szczepiło jej pęd w ogrodzie.
Samodziały, samodziały tkają dziewczęta
Pryśki, Nastki, Jaryny – nie pamiętam –
na surową, na chłopską odzież
i na hafty, których nie wypowiem.
Przędą, przędą na kołowrotkach,
Wołyń w palcach ich barwnie się mota
w proste znaki i proste nici
na płóciennych, lnianych okryciach.
Przędą Pryśki, przędą Jaryny,
już oprzędły płótna Wołyniem
w znakach prostych i jak najprościej
na tych płótnach Wołyń się mości…
Czarno się skiba kładzie, bo rodny jest czarnoziem,
choć Hryć wiosną orze o głodzie.
O głodzie Hryć wiosną orze
choć chleb i dla niego boży.
Czyście żyto ukryli w stodołach,
Że o głodzie Hryć na konie woła,
czy zabrakło kaszy hreczanej
z rodnej ziemi latoś oranej?
Czarno się skiba kładzie, bo rodny jest czarnoziem,
choć Hryć wiosną orze o głodzie.
Lecz nie wstrzyma głód chłopa dłoni
póki chlebem nie wzejdzie Wołyń…
Po rozłogach i jarach rośnych
echem toczy się pieśń donośna,
echem toczy się, do chat dociera,
białe drzwi na gościńce otwiera.
Poema by nam trzeba stworzyć polskie nowe –
Jędrnej gwary społecznej pełne, mocne zdrowe.
Jare jako pszenica, jako chłopy żytnie,
W których Polska jak długa, szeroka – zakwitnie.
I wygada, wyśpiewa, wygębuje gwarnie
Niby prawda mielona na ogromnym żarnie,
Niby łany szumiąca ku życiu rozrzutnie –
Ochoczo, tęgo, prosto – a nie bałamutnie
Na modłę galanterii salonowych styli,
W których słowo się szminką i pudrami pyli.
I
Biją dzwony we spiże –
Na kościelnych wieżycach.
Łamią dźwięki o wyże –
Tłum faluje w ulicach.
Toczy trumny olbrzymie –
A milczące i czarne.
Ramionami je trzyma –
I ku górze je garnie.
To je zniży ku ziemi –
Tyka drzewem do bruku –
Do milczących kamieni –
To je dźwignie w pomruku.
Nad głowami zatoczy –
Aby niebo wejrzało –
Jeśli boże ma oczy –
Aby – aby widziało.
Płyną trumny jak baszty –
Jak płonących wież głownie –
Ramion dźwigają je maszty –
Niby pomsty pochodnie.
Niby dzwony wieczności
W swojej śmierci tak dumne –
Jaśniejące jak kości –
Liczbą swą pięciotrumne.
Płyną – płyną jak wieże –
Pięciostrzelne – ogromne –
Zawrzeć z pomstą przymierze
Przysięgami niezłomne.
Płyną – płyną jak góry
Co się zbyły swych posad –
Przez ulice i mury –
Pną się – gniotą niebiosa.
Płyną – płyną – jak dzieje
Spętanego Narodu –
W swe cmentarne wierzeje –
Wiodą czoło pochodu.
II
Bramo – bramo cmentarna –
Na popielenie mogiły –
Popękana i czarna
Masz ty w sobie te siły?
Aby przyjąć te trumny
Na wieczyste spocznienie –
Czy masz taki dół dumny?
Czyli masz taką ziemię?
Bramo – bramo cmentarna –
Czy ogarniesz je sobą –
Czy będziesz tak mocarna
Że nie wydrą się grobom?
I uderzą w niebiosa
Jak o mury Jerycha –
Niby dzwon wielogłosy
Który skarga kołysze.
Bramo – bramo cmentarna
Pogrobnego żalniku
Czyli takie masz żarna
Dla tych dzwonów – pomników?
Co wymielą proch z kości
I posypią na urny –
Niby ziarna wieczności
Na ich byt pięciowtórny.
Bramo – bramo cmentarna
Czy masz takie wierzeje –
Jak wrotnica ofiarna –
Co pomieszczą te dzieje?
Spętanego Narodu –
Który skargi tak grzebie?
Niewolniczego snu – głodu –
Czy pomieścisz je w sobie?!
Nie będę dziś sobą,
nie będę mądry i ludzki…
Wpatrzę się w polne niebo,
w płócienne, lniane obłoki.
Wystarczy mi świerszcz w koniczynie,
koncertujący pod liściem
i te badyle niczyje
w niebo sterczące kiścią.
Nie będę o niczym myślał,
ani niczego żałował…
…jarzębinowy wisior
smutek rumieńcem zachowa.
A potem – potem gdzieś w rowie
wargi przytulę do ziemi…
…wszystkie swe bóle wypowiem
…wrosnę zielonym korzeniem.
Na łąkach pachnie skoszonym lipcem
a bosonogi grajek brzozom zawodzi wiklinowe smutki,
aż się wychylił i nasłuchuje z przydrożnej kaplicy –
Jezus malutki.
Mgławy poranek rosą się wplątał w zielone trawy,
krowa go stamtąd zliże mokrym językiem,
a z koniczyny uszy wystawi zając ciekawy,
aż pastuch pędzący bydło spłoszy go krzykiem.
RodowódPoganin jestem! Poganin!
Dwurogie chwalę księżyce!
I lutą słowiańską Panię,
Marzannę-Bogurodzicę!
Światowied mnie ośmiooki
W kontyny ciosanym Chramie
Nauczył patrzeć w szerokie
Słowiańskiej ziemi połanie!
Używiodajnił Swarożyc
I deszczów Lelum-Polelum!
I skrzat co kołacz umnożył
Płócieńca święconą bielą!
Kupało jestem! Kupało!
Goniący rodnicę Ładę!
Gdy ziarno jarskie upałem
W jęczmień włochaty układę!
Gdy syrop nalewam w barcie,
Drążone chłodne kołodzie,
By biali pszczelniczy, starce
Kołacze maczali w miodzie!
Słowianin jestem! Słowianin!
Od Światowieda dziedzicem!
I lutej słowiańskiej Paniej,
Marzanny-Bogurodzicy!
Czy odkryje kto dno samotności
które w słowa kryjówce dziś mieszczę
poza dnem czy odnajdzie tym jeszcze
gałąź serca – dzikiej winorośli?
Czy odkryje kto ścieżkę dumania
krasnobarwną płynącego rzeką
czy policzy te łzy które pieką
wśród strun moich samotnego grania?
Po cóż prószyć więc łzy na litery
po co w noc o bezsenność kołatać
aby ćwiartką białego papieru
Tak oddalać się ciągle od świata?
i za dziką przestrzenią samotną
znaleźć pustkę jak ból wielokrotną.
(Żonie)
Może to tylko bogini biegła przetowłosa
a może się zachwiały koliste niebiosa?
Może tylko Sawitri – Sawitri promienna
stopą dotyka ziemi jak fala tajemna?
Nie – to drżenie kosmiczne za globem nad nami
nie – to czas wirujący wszystkimi czasami!
To spirala zagłady – plejada płomieni
szybuje gorejąca ponad kołem ziemi!
I na jądra galaktyk nawleka się włócznią!
nie – to bogini tylko – Sawitri przed jutrznią.
Jak wonne sosnowe drzewo
pojone żywicy więźbą
wystrzela ku niebu słowo
wiersza zieloną gałęzią…
Rośnie – wspaniałe, bujne,
do mózgu korzeniem wsparte,
pod kory brunatną runią
sącząc żywicy prawdę…
Złotokłującym igliwiem
liter opiewa błękit…
Leśnie, puszyście kwili,
jak ptak chwycony do ręki…
Aż z lasu żywicznych stronic
siekiery podstępnym ciosem
czytelniku – wytniesz
najpiękniejszą z moich sosen.
I
Dwukonna pleciona
kolebka tatarka,
półksiężyc w strzemionach
i baszłyk i czarka!
W sajdaku chrzęst strzały,
a w jukach daktyle
i sery dwa białe
i mleko kobyle!
I kindżał i sokół
i kołpak czerkieski
i step co jest w oku
jak niebo niebieski!
Za lasem załkała
zozula turkawka,
a księżyc głos turlał
po rosy sadzawkach!
I liściem sznurował
srebrzyste baszłyki
i konie zacinał
czerwonym pokrzykiem!
A las się już zwinął
na bystre kopyto
I zaprzęg wypłynął
Znów w stepu koryto!
Burzanem! Burzanem!
W kręcone rozłogi!
Stój!! Dworu to ściany
Stanęły w bieg drogi!
II
Miesiąc biały
miesiąc biały
ostrowcem płynie –
płucze rosą
płucze rosą
warkocz kalinie –
Moje płyną
moje płyną
jaśniejsze kosy –
wijąc liczko
wijąc liczko
srebrniej od rosy –
Sinym stepem
sinym stepem
bojaryn jedzie –
miesiąc złoty
miesiąc złoty
kolebką wiezie –
Oj nie miesiąc
oj nie miesiąc
wiezie on złoty –
ale serca
ale serca
szczerą ochotę –
Może jutra nieznaną godziną
co spowiada pór przyszłych początek –
Może znakiem nad czołem co płynął
może chłodnym dalekim przylądkiem –
Może mitem szemrzących oddaleń
czy lutnisty pieśniarza przybłędą –
Może zniczem co dłonią zapalę
na kolumnach rosnących nade mną –
Znaczeń srebrnych tajonych uśmiechem
albo lawą jak szkło przeźroczystą –
Może lekkim pragnienia oddechem
może dzwonów melodią kolistą –
Może tylko jednym westchnieniem
Może tylko zostanę imieniem –
Wstęp
Tylu już bohaterów polskich opowieści
Poznałem osobiście – lub przez ich autorów,
Że trudno ich imiona w gruby sztambuch zmieścić,
Przepisując przez długość – długiego wieczoru.
Liczni huczni szlachcice w połyskliwych blachach,
Starcy srebrem brodaci – tęskniący więźniowie,
Pacholęta kozacze w wiązanych papachach,
Romantyczne kochanki – strojni baronowie!
Jedni pozy tragicznej teatralnym gestem,
Drudzy śmiechu gawiedzi ucieszną swawolą,
Inni jakimś płomiennym w licach manifestem –
Życie wznoszą na kartach – lub umierać wolą!
Cóż więc dziś stworzyć można nad to co już było?
Kogo jeszcze ubierać dla oczu za sceną –
By pióro nie zgrzytało po literach piłą –
A czytelnik nie leczył czytania – migreną!
Kogo pytać o radę? Gdyby żył Beniowski –
Ów rycerz romantyczny – orator fantazji,
Odwiedziłbym sąsiada, bo z mojej wioski –
Lecz dziś – tej byłej – śmiesznie żałować okazji.
Jeno cień jego blady na Parnasu łąkach,
Bytując z Królem-Duchem – echem dzwonnej lutni,
Księżyca łuszcząc orzech w leszczyny koronkach,
Biesiadnikom potomnym mówi – bądźcie smutni!
O, gdybyż choć Twardowski – czarnoksiężnik diabli –
Wiecheć wąsa mi uciął o kryzę księżyca –
To może by poemat urósł cięciem szabli,
Sypiąc polskie trofea na białych stronicach.
A tak własnej żałoby wątła kruchą czarą
Trzeba serce rozdzierać – myślom kruszyć wieka –
I słowem niewybrednym – samotniczą gwarą
Czytać to co jest łzami spisane w powiekach.
Jej spełnienie odlegle – jak idea sama –
Śniło niej ogniś Budda – wielki Dalaj Lama
I kazał o niej Chrystus w Galilejskiej Kanie,
Że się dobrem dokona i przez miłość stanie.
Wielka wizja człowieka w ludzkości gromadzie
Powiązanej i zgodnej w poczynaniu w radzie –
Wyniesionej, ogromnej – w wszechdosiężne stany,
Rządzonej sobą przez się – przez senat obrany.
Jej spełnienie odległe – bo dziś wieża Babel
Mieszające języki i więżąca słabe –
Rozchwiana pod kopułą niebieskiego stropu –
Wygraża światu pięścią – Pięścią Europy!
Śnią jednak utopiści proroków oczami –
Choć przemijają smutni – nie poznani – sami.
Twój dziad w czerwonym polu
Szkarłatne kwiaty kładł –
Twój ojciec niósł do boju
Dwadzieścia młodych lat…
U września ran koralu
Zastygał śmiercią brat –
Gdy wstyd twe czoło palił
Że on – a nie tyś padł…
Dziś tęsknisz – werset stali
Płomieniem krwawych szmat –
U nowych ran korali
Jak ojciec nieść i dziad…
I
Cztery ściany zamknięte!
Szare pudło ceglaste!
I okienko wciśnięte
W strumyk światła półjasny!
Cztery kroki wdeptane
W szmatek wąskiej podłogi!
Cztery kroki do ściany,
Cztery kroki tej drogi!
Tylko serce się tłucze,
Jak dzwon w wieży spiżowej!
I myśl skronią tak huczy
Bólem czaszki i głowy!
Cztery kroki! Znów cztery!
W głąb ceglastego sześcianu!
A pod czaszką ból wzbiera!
Cztery kroki do ściany!
II
Ściana – ściana wisząca
W płatkach bólu nad głową!
Myśl o cegły potrąca –
Przeminionych dni mową!
…Jar pachnący i kwietny
Z kredy białych kraszanek,
Błękit nieba półletni –
Półzamglony – jak ranek!
Sianokosy i pożar
Ciepozłotych promieni!
Przechylona w jar brzoza –
Wiszarami zieleni…!
Leszczynowa altana –
Ciepły orzech z łuskańca…
Nie – to plamy na ścianach!!!
Kroki cztery do krańca!!!
III
Nie! To można zwariować!
Już okienko tam zgasło!
Tylko boli wciąż głowa!
Tylko myślom wciąż ciasno!
Tylko kroki wciąż cztery –
Nim klucz w zamku zazgrzyta!
I zaskrzypią litery
Krzyżujących się pytań!
Nie! Nie! Tamto wytrzymam!
Tylko kroki do ściany!
Tylko w głowie szum dymu
I na ścianach te plamy!
Nie! – To pewno zmęczenie –
Sen do oczu znów klei…
…Ciepłe, ciepłe promienie
W rzędach białych alei…
Zajechali nocą zbrojni przed dwór –
Toporami wyrąbali wrót zwór…
Malowanych – malowanych wrót –
Co zaporą skrzypiały u kłód…
Rozrąbali wtargnęli – i w głąb…
Wrzask zahuczał… Odźwierza rąb!
Posypały się w drzazgach skry –
Pod toporów ciosem – jak kry…
Posypały się skry od drzazg –
Runął w cień – runął w sień dźwierców trzask!
Sienią w sień – cieniem w cień – druga sień –
Rąbać sień! Rąbać cień! Rąbać w pień!
Cień już padł – sieni dwie – komnat trzy!
Krwawy ślad… Jakiś krzyk!… Iskier skry!
Oknem w sad! Ratuj! Mord!… Dalej bór…
Zajechali nocą zbrojni przed dwór…
To są sny śpiewające
kołysanki dziecinne
co się lęgną gdy słońce
jest wiosennie niewinne
To są chwile co przyjdą
w ciągle śnione nazajutrz
które szczęście odkryją
bo je w sobie gdzieś mają
To są ludzie co cuda
czynią chodząc po świecie
to jest także ułuda
co przez wszystko się plecie
(W pamiętniku Marysi Janeckiej)
Na tej białej karteczce
Srebrny kwili strumyczek,
Niby sen w kolebeczce –
Niby w wodzie kamyczek.
Kropelkami literek
Biała białość szeleści –
Płynie strumyk-papierek,
Ledwie w sobie się mieści.
Srebro bielą przelewa
Żywe srebro pisania –
I do siebie sam śpiewa
Papierkowe śpiewania.
I do siebie sam kwili,
Niby sen w kolebeczce –
I literki z snem myli –
Na tej białej karteczce.
Wiersz jak srebro jest żywy
Strumyk srebra prawdziwy.
***************************************************************************************************************************************
Z okazji Międzynarodowego Dnia Poezji, obchodzonego 21 marca przypominamy felieton poetki i tłumaczki Aleksandry Niemirycz o Zygmuncie Rumlu, zamordowanym poecie z Wołynia.
Nieznani poeci bez grobów
mieli zaginąć a jednak
łąki wciąż sypią kości
słowa z zetlałych warg
kamienieją od słońca
we łzach Sawitri
co kwiaty układa
w krzyż
usta maluje
do krwi
***
Aleksandra Niemirycz
Utwór poświęcony pamięci kobiet, dzięki którym wiersze Rumla nie przepadły – Anny Kamieńskiej i Anny Rumlowej.
Zygmunt Jan Rumel, urodzony w Petersburgu , rodzinnie związany był z Wołyniem. Jego ojciec, oficer Wojska Polskiego, uczestnik kampanii 1920 roku, odznaczony krzyżem Virtuti Militari, w odrodzonej Ojczyźnie otrzymał osadę wojskową pod Wiśniowcem. Tam właśnie, na wsi w powiecie krzemienieckim, poeta dorastał wśród kurhanów stepowych, słuchając, jak „burzan pieśń gędzie”. Tam mu dwie Matki-Ojczyzny hołubiły głowę – /Jedna grzebień bursztynu czesała we włos, /Duga rafy porohów piorąc koralowe,/ Zawodziła na lirach dolę ślepą – los, i uczyły mowy w warkocz krwisty plecionej jagodami ros, tej śpiewnej mowy kresowej, która rozrywała serce bólem w dwie połowy -/ By serce rozdwojone płakało – jak głos…. Wiersz „Dwie Matki” powstał dwa lata przed śmiercią poety w dniu, w którym na rozkaz pełnomocnika Rządu RP próbował powstrzymać rzeź wołyńską. Pojechał w tym celu do kwatery lokalnego dowództwa OUN bez wojskowej obstawy, wierząc, że jako syn wołyńskiej ziemi, pragnący dobra obydwu narodów, i jako oficjalny wysłannik Batalionów Chłopskich, nie musi się obawiać o własne życie. Idealistyczne przekonanie o uczciwości drugiej strony, pewność, że uszanuje ona zasadę nietykalności parlamentariusza, a może i wspomnienia o wspólnie śpiewanych ukraińskich dumkach, spotkały się z niewyobrażalnym okrucieństwem. Zamordowany przez rozdarcie ciała końmi dowódca Okręgu długo pozostawał nie tylko nieznanym żołnierzem, ale i nieznanym poetą. Został odkryty dla polskiej literatury jedynie dzięki żonie, Annie Rumlowej, sanitariuszce z Powstania Warszawskiego. To właśnie ona i w czasie Powstania, i przez wiele powojennych lat przechowała manuskrypty męża, pilnując ich jak najcenniejszej relikwii. W ten sposób wypełniła choś w części niemożliwą do spełnienia misję, zleconą jej przez Leopolda Staffa po jednym z konspiracyjnych wieczorów poezji. Usłyszawszy wiersze Rumla, zachwycony starszy kolega powiedział do niej wtedy: „Niech Pani chroni tego chłopca – to będzie wielki poeta”. W profetycznym wierszu „Tobie Ewka – a Muzom” Zygmunt Jan Rumel pytał sam siebie – jak każdy chyba twórca – o to, co po nim i jego pisaniu pozostanie:
Może jutra nieznaną godziną
Co spowiada pór przyszłych początek –
[…]
Może tylko jednym westchnieniem
Może tylko zostanę imieniem – – –
Anna Rumlowa po wielu trudnych latach zdecydowała się pokazać utwory zamordowanego męża Annie Kamieńskiej – jednej z niewielu na ówczesnym literackim firmamencie osób godnych zaufania i powierzenia najcenniejszej osobistej pamiątki. Poetka, początkowo nieufna co do wartości wierszy w pożółkłej kopercie, pozostała sama z wytartymi przez czas i łzy maszynopisami… I nagle – to poezja, prawdziwa poezja […] Od razu wciągają czytającego ostre rytmy, gdzieś na dnie ucha drzemiące i nagle rozpoznawalne melodie dum i ballad ludowych, ukraińskich – napisała później we wstępie do wydanych w 1975 roku wierszy Zygmunta Jana Rumla. Recenzję z tomiku zamieścił w „Życiu Warszawy” Jarosław Iwaszkiewicz, pisał w niej:
spośród wielu, którzy mogli zostać ozdobą naszej literatury i zgubili się w wojennym tłoku, jeszcze po tylu latach od czasu do czasu wynurza się sylwetka nieznanego poety […] pieczołowitość najbliższych, żarliwa opieka poetki, wreszcie zrozumienie misji przez wydawnictwo dodaje nam jeszcze jedno nazwisko do szeregów straconego pokolenia. Nazwisko warte zapamiętania, bo oznacza ono […] prawdziwego poetę, a przy tym umysł i talent noszący cechy wręcz oryginalne.
Lektura wierszy poetów „straconego pokolenia” po latach – poraża. Stopniowo odkrywamy rozmiary spustoszenia, jakiego polska kultura doznała nie tylko z powodu opresji komunistycznej cenzury i planowej polityki, zmierzającej do zniszczenia paradygmatu polskości, ale i przez utratę tych, którzy byli ogniwem „między dawnymi a nowymi laty”, i mogli przekazać w kunsztownej formie literackiej osobiste doświadczenia swoich dziadków i rodziców, pamiętających jeszcze i powstanie styczniowe, i rok 1920. „Gniotący kamień” historii zabrał nam miliony ludzkich istnień, wśród nich – najcenniejsze poetyckie diamenty, Józefa Czechowicza, niewiele ponad dwudziestoletnich poetów – powstańców warszawskich, Baczyńskiego, Gajcego, Trzebińskiego, Krahelską, nieco starszego od nich Włodzimierza Pietrzaka, i tylu innych, których nazwisk ani wierszy może nigdy już nie poznamy. Z rozkazu Stalina zabito strzałem w tył głowy Władysława Sebyłę, jednego z ponad dwudziestu tysięcy zamordowanych w zbrodni katyńskiej polskich oficerów – jeńców wojennych. Zygmunt Jan Rumel, podporucznik artylerii w kampanii wrześniowej, wzięty do niewoli sowieckiej, nie zdradził swojej rangi i jako „szeregowiec” – został zwolniony, nie dostał strzału w tył głowy w katyńskim lesie. Nie uniknął jednak losu zamordowanych jeńców. Zginął śmiercią straszniejszą, tym gorszą, że zadaną przez ludzi, których traktował jak swoich braci. Kiedy Ukraińcy przywiązywali w Kustyczach ciało polskiego parlamentariusza do mających go za chwilę rozedrzeć koni, miał 28lat. Zaledwie o cztery więcej niż 24-letni Tadeusz Różewicz, który „ocalał, prowadzony na rzeź”.
Zygmunt Rumel nie ocalał, nie ocalały nawet jego kości, pochowane we wspólnym grobie, jak ciała tysięcy ofiar wołyńskiej zbrodni. Wiersze – „uszły cało”, ale spośród tych, które zdążył napisać – zapewne nie wszystkie.
Nieziszczenie się dzieł Rumla, które miały dopiero powstać, to strata nie do powetowania ze względu na szczególne uwrażliwienie poety na polską historię, na historiozoficzny wymiar losów Narodu – w tym podobny był Jan Zygmunt do największych, zwłaszcza do Cypriana Norwida.
Dzięki matce Janinie, pisującej własne wiersze pod pseudonimem Liliana, Zygmunt Jan wyrastał w podziwie dla polskiej tradycji literackiej, a kresowe korzenie sprawiały, że całym sobą czuł i rozumiał głos historii. Uczył się w słynnym Liceum Krzemienieckim, założonym przez Tadeusza Czackiego, redagował licealną gazetę. Jako znakomity, obdarzony mocnym głosem aktor grał w szkolnych przedstawieniach. I, co może najważniejsze, pisał pierwsze wiersze, patrząc na te same krajobrazy i budowle, wśród których wyrastał urodzony w Krzemieńcu Juliusz Słowacki. Rumel zamieszkał na stancji w domu rodzinnym pani Salomei z Januszewskich Słowackiej, później – Becu. Czy młody Zygmunt Jan mieszkał w dziecięcym, a później wakacyjnym pokoju Juliusza? Dworek, położony niemal naprzeciwko zabudowań liceum, jest niewielki, więc bardzo to możliwe. Na pewno dotykał tych samych klamek, patrzył z okien na te same widoki, na górę królowej Bony z ruinami zamku, na kościół i gmachy Liceum, położone po drugiej stronie wąskiej ulicy. W tamtych czasach przestrzeń nie zmieniała się tak szybko, a i sam Słowacki był wtedy, w wolnej Polsce, poznawany przez szerokie grono czytelników, i doceniany – dopiero wtedy kształtował się i utrwalał na dobre jego status wieszcza. A niemal tuż obok, na położonym na wzgórzu Cmentarzu Tunickim, Salomea Słowacka Becu, zmarła w 1855 roku, spoczęła w grobie, który za życia przygotowała dla zmarłego wcześniej na emigracji ukochanego syna. Wcześniej wymieniła z nim setki listów, przemycanych nieraz przez czujne carskie posterunki dzięki poświęceniu podróżujących poza granice imperium krewnych i przyjaciół, i podjęła trud wyprawy poza granice rosyjskiego zaboru, żeby ostatni raz móc zobaczyć się z synem we Wrocławiu. Juliusz spoczął w Ojczyźnie wiele lat później, dopiero w 1927 roku, dzięki staraniom o sprowadzenie jego ciała podjętym przez Naród, i osobiście przez Marszałka Józefa Piłsudskiego, który uważał, że Juliusz Słowacki „królom był równy” i powinien być wśród nich na Wawelu… Ale to już inna, choć nie całkiem inna, historia.
Te wszystkie okoliczności musiały niezwykle silnie oddziaływać na wyobraźnię dojrzewającego poety, obdarzonego muzycznym słuchem i bogatą wyobraźnią, pragnącego szczodrze korzystać z doświadczeń poprzedników zmierzających na polski Parnas. Czuł z nimi wszystkimi duchowe powinowactwo, starał się odczytywać ich dzieła jako drogowskazy na własnej twórczej drodze. Pisał o tym wyraźnie w jednym z najwcześniejszych swoich wierszy: dziś sercem i dłonią chcę nową pieśń ucieleśnić. W późniejszym wierszu – z sierpnia 1941 roku – Rumel daje świadectwo swych rozległych lektur i poszukiwania własnego tonu poetyckiego:
Tylu już bohaterów polskich opowieści
Poznałem osobiście – lub przez ich autorów
[…]
Liczni huczni szlachcice w połyskliwych blachach,
Starcy srebrem brodaci – tęskniący więźniowie,
Pacholęta kozacze w wiązanych papachach,
Romantyczne kochanki – strojni baronowie!
[…]
„Cóż więc stworzyć dziś można nad to co już było
[…]
Kogo pytać o radę? Gdyby żył Beniowski –
Ów rycerz romantyczny – orator fantazji,
Odwiedziłbym sąsiada, bo z mojej że wioski –
Lecz dziś – tej byłej – śmiesznie żałować okazji.
Jeno cień jego blady na Parnasu łąkach,
Bytując z Królem – Duchem – echem dzwonnej lutni,
Księżyca łuszcząc orzech w leszczyny koronkach,
Biesiadnikom potomnym mówi – bądźcie smutni!
Rumel od początku stara się mówić własnym głosem, nawet jeśli świadomie nawiązuje do wątków czy tytułów utworów najważniejszych polskich poetów; Beniowski jest dla niego bardziej sąsiadem niż bohaterem dygresyjnego poematu; Król Duch – to odddech historii, z którym poeta stara się współbrzmieć – a nie tylko echo dzieła Słowackiego; wspaniała „Bogurodzica” – to nie tylko nawiązanie do hymnu, jaki Słowacki napisał na wieść o wybuchu powstania w listopadzie 1830 roku, ale i do słynnej pieśni, towarzyszącej wojskom Jagiełły. Rumlowa „Święto-Bożyca” jest „Panią Lechicką”, która
Borami płynie! Bursztynobarwa!-
U kolan wiedzie kmiety brodate –
Lechy-Polany w płociennych barwach –
Co wozy toczą w woły rogate! –
A przed Nią zbrojne Woje-Witezie –
Wilczym pazurem w maczugi kłapią –
Puszcza za puszczą ostępy wiedzie –
Ciemne dubrowy bagnic ą sapią!-
Zbeigają bory garbato-dębe –
Rosochy jeleń nozdrzami chrapie –
I miedźwiedź wietrzy kosmato gęby…
Nie tylko najwcześniejsza historia polskiej i słowiańskiej wspólnoty interesowała Rumla – poetę. Pragnął on też zapisać to, co trwało wciąż w żywej pamięci starszego pokolenia. Rozpoczął pracę nad wielkim poematem „Rok 1863”, w którym Powstanie Styczniowe miało zostać zarysowane na szerokim historycznym tle, z pokazaniem wydarzeń poprzedzających – takich jak śmierć i pogrzeb pięciu poległych w czasie demonstracji w Warszawie w lutym 1861 roku, których pogrzeb na Powązkach stał się wielką manifestacją tysięcy ludzi. Z rozkazu zaborcy Krzyż z ich grobu wyrwano, mogiłę zrównano z ziemią i przysypano śmieciami, a moskiewski policjant pilnował co roku w Dzień Zaduszny, by nikt z Polaków nie ośmielił się położyć w tym miejscu kwiatka ani zapalić świecy. Ponownego pogrzebu polegli doczekali się dopiero po odzyskaniu niepodległości. Mały Zygmunt zapewne słyszał o tym wydarzeniu; pięciu poległych to symbol niepodległego ducha Polaków, i tak zostali oni ukazani we fragmencie „Pięciu poległych”:
Niby dzwony wieczności
W swojej śmierci tak dumne –
Jaśniejące jak kości
Liczbą swą pięciotrumne
Płyną – płyną jak wieże –
Pięciostrzelne – ogromne –
Zawrzeć z pomstą przymierze
Przysięgami niezłomne
[…]
Płyną – płyną – jak dzieje
Spętanego Narodu
W swe cmentarne wierzeje
Wiodą czoło pochodu
[…]
Spętanego narodu –
Który skargi tak grzebie…
Fragmenty „Roku 1863”, jakie Zygmunt Jan Rumel zdołał za życia napisać – a może napisał więcej, ale całość się nie zachowała – tego już się nie dowiemy, świadczą o skali tego poetyckiego zamierzenia, i o jego wielkiej literackiej wartości. Ocalałe fragmenty rozpoczyna inwokacja, opatrzona datą: marzec 1942:
Historio – kolędnico przeznaczenia pieśni –
Która Naród prowadzisz przez losu wierzeje
I smagasz jako kaci – złowrogo – złowieśni –
strugą wichru – co żywych – kość i popiół wieje.
Dziś bicz twój smagający nad nami jest z tobą –
I jak ból naszych kości cierpieniem nas smaga –
Ty stając a kurhanach pierś otwierasz grobom
I sądzisz jako prawda – każąca i naga.
Uczynków naszych wagę na szali układasz…
[…]
Wieki miną nad nami – przyjdą nowi ludzie
Na swoją miarę mali – na swoją ogromni –
I rozorzą mogiły i kość wydrą grudzie
I albo ślad zamiotą – albo czcią pokłonni
Odmierzą sławie dumnej w marmrze pomniki które ludzkość zadziwią
[…] ten tylko zostanie
Który mimo koleje – doskonali trwanie.
Oddech historii – również tej współczesnej, doświadczanej osobiście, która splatała trudne losy dwu Ojczyzn i dwóch Narodów żyjących wspólnie na wołyńskiej ziemi jest odczuwalny w Rumlowej poezji od pierwszych wierszy. W „Pieśni III” opublikowanej przez zaledwie siedemnastolatka w „Drodze Pracy” w 1937 roku brzmią echa straszliwego sowieckiego planu, wypełniającego Lemkinowską definicję ludobójstwa – wielkiego głodu, do jakiego planowo doprowadziła zbrodnicza władza na żyznych ziemiach, chcąc pozbawić Uraińców narodowej tożsamości i – kosztem wielu milionów ludzkich istnień – stworzyć posłuszne, bezwolne i wykorzenione sowieckie masy zamieszkujące tereny zajmowane przez niepokornych i dumnych ukraińskich chłopów. Ich symbolem jest w wierszu Rumla oracz Hryć:
Czyście żyto ukryli w stodołach,
że o głodzie Hryć na konie woła,
czy zabrakło kaszy hreczanej
Z rodnej ziemi latoś oranej?
Czarno się skiba kładzie, bo rodny jest czarnoziem,
choć Hryć wiosną orze o głodzie.
Lecz nie wstrzyma głód chłopa dłoni
Póki chlebem nie wzejdzie Wołyń…
Poezja Rumla jest świadectwem wielkiej dojrzałości młodego Autora, jego świadomości ciężaru historii i znaczenia kultury narodowej – jest to twórczość istotna dla wspólnoty, i pisana dla niej. Ale nie tylko ciężkie i smutne tony wybrzmiewają w tej poezji.
Jak Słowacki, Rumel umiał pisać i „sztambuchowe” wiersze – takie jak mieniąca się „kropelkami literek” miniatura liryczna „W pamiętniku Marysi Janeckiej” – świadome nawiązanie do zapisanego „W pamiętniku Zofii Bobrówny” niezapomnianego obrazu krainy nad Ikwą, w której nie poeci, a kwiaty i gwiazdy „składają całe poematy”. Umiał też znaleźć tkliwy ton dla uczuć najbardziej osobistych. Jednak i te osobiste wiersze były zakorzenione w najwspanialszych dokonaniach polskiej poezji. Niezwykły wiersz „Sawitri” nawiązujący i do poematu Jana Kasprowicza pod tym samym tytułem, i do fascynacji polskich twórców Orientem– poświęcony jest ukochanej żonie, poślubionej w 1941 roku Annie z Wójcikiewiczów, która jest nie tylko boginią przetowłosą, promienną Sawitri, symbolem wiernej i ofiarnej małżeńskiej miłości, która stopą dotyka ziemi jak fala tajemna, ale – czymś więcej, mistyczną jednią:
Nie – to drżenie kosmiczne za globem nad nami
Nie – to czas wirujący wszystkimi czasami.
Jak Słowacki, Rumel chciał dać polskiej poezji „pieśń nową”:
Poema by nam trzeba stworzyć polskie nowe –
Jędrnej gwary społecznej pełne, mocne, zdrowe.
Jare jak pszenica, jako chłopy żytnie,
W których Polska jak długa, szeroka – zakwitnie.
I wygada, wyśpiewa, wyrębuje gwarnie
Niby prawda mielona na ogromnym żarnie,
Niby łany szumiąca ku życiu rozrzutnie –
Ochoczo, tęgo, prosto – a nie bałamutnie
Na modłę galanterii salonowych styli,
W których słowo się szminką i pudrami pyli.
Jako poetka – i czuję i wiem, że swój poetycki program, zawarty w tym ostatnim może wierszu, zatytułowanym „Poema”, napisanym w czerwcu 1943 roku, a więc tuż przed straszną datą 10 lipca 1943 roku, Jan Zygmunt Rumel mógł wypełnić najwspanialszymi dziełami, na których kolejne pokolenia uczyłyby się i pięknego literackiego języka, i polskości, i poczucia wspólnoty z bratnim sąsiednim Narodem.
Mroczne siły działające w historii narodów zadbały o to, żeby tak się nie stało.
Aleksandra Niemirycz
za solidarni2010.pl
Dodaj komentarz