Mam dość!

Czasami zastanawiam się, czy to może ja się mylę. Może to ewolucja, a ja jestem po prostu dinozaurem, który nie chce się przystosować. Może przyszłość nie wymaga głębokiego myślenia, ciągłej uwagi ani autentycznego kontaktu. Może zmierzamy w kierunku umysłu zbiorowego, w którym indywidualna świadomość jest przestarzała, w którym wszyscy myślimy tweetami, czujemy emotikonami i istniejemy głównie jako węzły w sieci, nad którą nie mamy kontroli.

−∗−

Tłumaczenie: AlterCabrio – ekspedyt.org

−∗−

Jestem wyczerpana!

Mam już dość udawania, że ​​to normalne.

Każdego ranka budziłam się i słyszałam ten sam chory żart. Mój telefon dzwonił całą noc z wymyślonymi alarmami i zanim zdążyłam się skupić, już sięgałem po niego jak narkoman po narkotyk. Nie mogłam już tak dłużej. Nikt z nas nie może, ale wszyscy boimy się do tego przyznać. Mam dość patrzenia, jak znajomi znikają na ekranach w połowie rozmowy, mam dość widoku dwunastolatków z kłębami nikotyny o smaku cukierków, mam dość korzystania z trzech różnych aplikacji, żeby zamówić obiad. Ale przede wszystkim mam dość słuchania, że ​​to postęp, podczas gdy ewidentnie nas to zabija.

Jesteśmy pierwszym pokoleniem w historii ludzkości, które dorastało z kasynem w kieszeni, a przecież to kasyno zawsze wygrywa. Każda aplikacja, każde powiadomienie, każdy mały sygnał to nic innego jak krupier dający darmową próbkę. Choć wierzymy, że mamy kontrolę, od dawna jesteśmy częścią gry, w której nie możemy już wygrać. Przyzwyczailiśmy się do uzależnienia jako do codzienności, nie jako problemu, ale jako stanu normalnego.

Porozmawiajmy o liczbach, bo trzeba zrozumieć skalę tej katastrofy. W Stanach Zjednoczonych badania pokazują, że od 4000 do 7000 uczniów jest już uzależnionych od e-papierosów. Dzieci w wieku szkolnym. Dzieci, które nawet nie mają kart bankowych, organizują hurtowe zamówienia nikotyny przez Snapchata i Discorda, zaciągając się Mango Ice, Cherry Freeze i Cotton Candy Cloud w kabinach toalet między lekcjami algebry i historii. Te urządzenia przypominające pendrive’y wypuszczają kłęby, które pachną jak fabryka cukierków, a my zastanawiamy się, dlaczego dzieci uważają je za nieszkodliwe.

Branża waporyzacyjna wyciągnęła wnioski z błędów Big Tobacco. Koniec z kowbojami umierającymi na raka płuc. Teraz influencerzy z TikToka nonszalancko trzymają te urządzenia, opowiadając o swoich porannych nawykach. Zamiast Marlboro Red mamy smaki, które brzmią jak menu w sklepie z mrożonym jogurtem: lody malinowe, guma balonowa o smaku arbuza, mleko jednorożca [truskawkowo-kremowy -AC]. Opakowanie jest jaskrawe, krzykliwe, atrakcyjne dla dzieci, które nigdy nie tknęłyby tradycyjnego papierosa, ale chętnie zaciągną się nikotyną, bo smakuje jak ich ulubione cukierki.

Ale nikotyna to tylko jeden z elementów tej hydry. Porozmawiajmy o prawdziwym potworze: smartfonie. To już nie telefon, to system dostarczania superbodźców zaprojektowany przez armie neurobiologów i psychologów behawioralnych, których jedynym zadaniem jest hakowanie mózgu. Sean Parker, prezes-założyciel Facebooka, przyznał to otwarcie: „Musimy dać ci od czasu do czasu małą dawkę dopaminy, bo ktoś polubił lub skomentował zdjęcie lub post. To pętla sprzężenia zwrotnego społecznej walidacji… dokładnie taki sam pomysł, jaki wymyśliłby haker taki jak ja, wykorzystując lukę w ludzkiej psychologii”.

Każda funkcja została celowo zaprojektowana z wykorzystaniem zasad Dark Design. Mechanizm „przeciągnij i odśwież” opiera się na psychologii automatów do gier – wzmocnieniu o zmiennym współczynniku, najbardziej uzależniającym schemacie nagród znanym naukom behawioralnym. Przeciągasz w dół, może otrzymasz nową, dobrą treść, a może nie. Ta niepewność, to uczucie „może tym razem” sprawia, że ​​przeciągasz, przewijasz i sprawdzasz, nawet gdy wiesz, że nie ma tam nic dobrego.

Czerwone plakietki powiadomień aktywują te same ścieżki neuronowe, co widok krwi czy ognia – ewolucyjne systemy alarmowe, przejęte przez intruzów, by zmusić cię do sprawdzenia swoich wpisów. Wskaźniki, które pokazują, że ktoś odpowiada, tworzą pętle lęku, które trzymają cię przyklejonego do ekranu. Serie na Snapchacie resetują się, jeśli nie odpowiesz w ciągu 24 godzin, zmieniając przyjaźń w Tamagotchi, które musisz nieustannie karmić, bo inaczej zginie.

TikTok i Instagram Reels dopracowały tę formułę do perfekcji. Algorytm monitoruje wszystko: jak długo oglądasz każdy film, co odtwarzasz ponownie, co sprawia, że ​​przestajesz przewijać. Tworzy profil psychologiczny bardziej szczegółowy niż jakikolwiek terapeuta, a następnie wykorzystuje go, by wskazać ci dokładnie to, co cię sparaliżuje. Dziewięć nudnych filmów, potem jeden, który cię rozśmieszy. Powrót do przeciętnych treści, a potem coś, co wywoła oburzenie. Nie tylko pokazują ci treści. Przeprowadzają też warunkowanie behawioralne na masową skalę.

Las Vegas jest puste, bo stało się zbyt drogie? Być może, ale branża hazardowa przeniosła się z Vegas do twojej kieszeni – a zostać w domu jest taniej. Skrzynki z łupami w grach skierowanych do dzieci to dosłownie automaty do gry z lepszą grafiką. FIFA Ultimate Team, gdzie dzieci wydają tysiące dolarów, próbując kupić Ronaldo lub Messiego. Genshin Impact, gdzie losowanie postaci wykorzystuje dokładnie ten sam mechanizm gacha, który wykreował miliony hazardzistów w Japonii. Etui Counter-Strike, skórki Fortnite, karnety bojowe Call of Duty – to wszystko hazard, tyle że opakowany w terminologię gier, aby ominąć przepisy.

Aplikacje do zakładów sportowych zamieniły każdy mecz w potencjalną katastrofę finansową. DraftKings, FanDuel, BetMGM – oferują zakłady „bez ryzyka” (nie ma czegoś takiego), mikrozakłady na to, czy następna akcja to będzie podanie, czy bieg [pass or run], akumulowane zakłady obiecujące ogromne wygrane, ale matematycznie zaprojektowane tak, aby opróżnić twoje konto. Nie da się oglądać meczu bez bombardowania kursami, bonusami i promocjami „ograniczonymi czasowo”. Ludzie tracą pieniądze na czynsz, bo LeBron zdobył 38 punktów zamiast 40, bo w trzeciej kwarcie wynik wyniósł 57 zamiast 58.

To już nawet nie nazywa się „zakładami”. Polymarket nazywa to „rynkiem prognoz” – brzmi mniej odrażająco, prawda? To wciąż hazard online. A uzależnienie od hazardu online wśród osób w wieku 18–24 lat wzrosło o 400% w ciągu ostatnich pięciu lat. Przeciętny hazardzista traci 55 000 dolarów, zanim zwróci się o pomoc. Ale do tego czasu zazwyczaj niszczy swoje związki, zaufanie i zdrowie psychiczne tylko dlatego, że chciał obstawiać, czy Sydney Sweeney zacznie sprzedawać zdjęcia swoich stóp w 2025 roku, czy może coś równie idiotycznego.

Jedzenie stało się kolejnym wyzwaniem. Wysoko przetworzone produkty są projektowane w laboratoriach przez naukowców zajmujących się żywnością, którzy mówią o „punkcie błogości” – idealnym połączeniu cukru, soli i tłuszczu, które tłumi sygnały sytości i sprawia, że ​​jesz. Doritos zostały dosłownie zaprojektowane tak, aby topniały w idealnym tempie, dając mózgowi do zrozumienia, że ​​nie zjadłeś niczego konkretnego, więc sięgasz po więcej.

Aplikacje obsługujące dostawy jedzenia zgrywalizowały jedzenie. Uber Eats, DoorDash, Grubhub – wszystkie oferują system punktowy, nagrody za serię i oferty ograniczone czasowo. Aplikacja McDonald’s wysyła powiadomienia typu push dokładnie w momentach, gdy poziom cukru we krwi jest najprawdopodobniej niski. Domino’s śledzi twoją pizzę dokładniej niż NASA śledzi satelity. Ludzie mają status lojalnościowy w sieciach fast food, który dorównuje członkostwu w liniach lotniczych.

Fenomen mukbangu na TikToku i YouTube – ludzie pochłaniający ponad 10 000 kalorii na raz, podczas gdy miliony oglądają – sprawił, że objadanie się stało się normą i rozrywką. Twórcy tacy jak Nikocado Avocado udokumentowali swoją drogę od zdrowego weganizmu do chorobliwej otyłości, a wszystko to dla wyświetleń i przychodów z reklam. Oglądamy ludzi zajadających się na śmierć w czasie rzeczywistym i nazywamy to treścią.

Napoje energetyczne zasługują na swój własny krąg piekła. Monster, Red Bull, Bang, Ghost, Prime – to nie są napoje, tylko płynne amfetaminy. Jedna puszka Bang zawiera 300 mg kofeiny. FDA zaleca nie więcej niż 400 mg dziennie dla dorosłych, a nastolatki piją dwie lub trzy takie puszki plus suplementy przedtreningowe, które podnoszą ich dawkę do 600-700 mg dziennie.

Przypadek 21-letniej Sary Katz powinien przerazić wszystkich. Zmarła na zawał serca po wypiciu napoju Panera Charged Lemonade, który zawierał 390 mg kofeiny – więcej niż cztery Red Bulle – ale był reklamowany jako zwykła lemoniada. Jej serce po prostu nie wytrzymało.

Ale kofeina cię nie budzi. Po prostu blokuje receptory adenozyny, które sygnalizują zmęczenie. Twoje ciało jest nadal wyczerpane, po prostu tego nie czujesz. To jak usunięcie kontrolki check engine zamiast naprawy silnika. I zbudowaliśmy całą kulturę wokół tego uzależnienia chemicznego. Produkty typu „Ale najpierw kawa”. Typy osobowości w rodzaju „Nie odzywaj się do mnie, zanim nie wypiję kawy”. Starbucks przekształcił uzależnienie od narkotyków w markę lifestylową z 87 000 możliwych kombinacji napojów, z których każda to bomba cukru i kofeiny, kosztująca 8 dolarów i zawierająca 600 kalorii.

Branża fitness, która powinna być antidotum, stała się kolejnym dilerem. Influencerzy fitness na Instagramie i TikToku – większość z nich na sterydach, twierdząc jednocześnie, że są naturalni – sprzedają nastolatkom nierealne marzenia. Debaty „naturalne czy nie” to kpina, gdy 16-latkowie zamawiają SARM-y (selektywne modulatory receptora androgenowego) z podejrzanych stron internetowych i wstrzykują je sobie, opierając się na samouczkach z YouTube’a.

Wskaźniki dysmorfii ciała gwałtownie wzrosły. Nastolatkowie biorą trenbolon – weterynaryjny steryd przeznaczony dla bydła – ponieważ zobaczyli na TikToku kogoś, kto przybrał 13,5 kg masy mięśniowej w trzy miesiące. Dziewczęta stosują clenbuterol, lek na astmę u koni, który może powodować zawały serca, ponieważ influencerzy fitnessowi promowali go jako środek na utratę tkanki tłuszczowej. Zaburzenia odżywiania pod przykrywką „czystego jedzenia”, uzależnienie od ćwiczeń pod przykrywką „dyscypliny” i publikowanie zdjęć transformacji w celu uzyskania aprobaty od nieznajomych.

Siłownia stała się studiem tworzenia treści. Ludzie spędzają więcej czasu na ustawianiu kamer niż na podnoszeniu ciężarów. Każdy trening trzeba sfilmować, zmontować i opublikować. Rzeczywiste korzyści zdrowotne są drugorzędne w stosunku do dopaminy płynącej z lajków i komentarzy. Akcja „lunk alarm” [uwaga przygłup] Planet Fitness wydaje się teraz dziwaczny, skoro każda siłownia jest pełna statywów i lamp pierścieniowych.

Uzależnienie od pornografii z roku na rok się pogłębia, ale nikt nie chce o tym rozmawiać. Średni wiek pierwszego kontaktu z pornografią to obecnie 11 lat. Jedenaście. Mózgi tych dzieci przechodzą transformację, zanim jeszcze osiągną wiek dojrzewania. Strony z pornografią generują większy ruch niż Netflix, Amazon i X razem wzięte. Sam PornHub odnotował w zeszłym roku 42 miliardy odwiedzin – to 5,8 odwiedzin na osobę na Ziemi.

Termin „gooning” – spędzanie godzin na maratonach masturbacyjnych, często pod wpływem ‘haju’, zagubiony w niekończącym się cyklu „edgeingu” i przeglądania internetu – stał się normą w społecznościach internetowych. Ludzie żartują z tego, ale tak naprawdę opisuje on stan dysocjacyjny, w którym użytkownicy tracą godziny, a nawet całe dnie. Częstość występowania zaburzeń erekcji u mężczyzn poniżej 30. roku życia wzrosła o 500% w ciągu ostatniej dekady.

Pornografia generowana przez sztuczną inteligencję i paraspołeczne relacje OnlyFans tworzą pokolenie mężczyzn, którzy wolą stymulację cyfrową (głównie z poniżającymi aspektami wobec kobiet) od rzeczywistych kontaktów międzyludzkich. Nie tylko konsumują treści, ale zastępują prawdziwe relacje algorytmicznymi fantazjami. Konsekwencje dla rzeczywistej intymności, wskaźników urodzeń, a nawet podstawowej zdolności do nawiązywania kontaktu z drugim człowiekiem są katastrofalne.

Marihuana przeszła od kontrkultury do kapitału wysokiego ryzyka [venture capital] w rekordowym tempie. To już nie jest joint twojego hipisowskiego wujka. To wielomiliardowy przemysł sprzedający THC w każdej możliwej postaci. Żelki, waporyzatory, nalewki, napoje – wszystkie z zawartością THC, co byłoby uznane za niemożliwe jeszcze jedno pokolenie temu. W latach 70. marihuana zawierała około 3% THC. Dzisiejsze produkty dostępne w aptekach regularnie osiągają 20-30%, a koncentraty sięgają 90%.

„Elon Musk też pali trawkę. To nie może być złe”. No tak, ale Elon Musk buduje też cholerne rakiety, a twoim największym osiągnięciem dzisiaj było nie zaśnięcie pod prysznicem.

Ludzie mikrodawkują w ciągu dnia, zapalają natychmiast po wstaniu z łóżka [wake and bake] w ramach porannej rutyny, przekonani, że to sprawi, iż będą bardziej kreatywni i produktywni, podczas gdy ich pamięć krótkotrwała słabnie, a motywacja spada. Argument „to tylko roślina” upada, gdy okazuje się, że roślina ta została genetycznie zmodyfikowana tak, aby była 10 razy silniejsza niż cokolwiek, co istniało naturalnie.

Media społecznościowe sprawiły, że relacje międzyludzkie stały się wskaźnikiem efektywności. Nie mamy znajomych, mamy obserwujących. Nie prowadzimy rozmów, mamy wskaźniki zaangażowania. Życzenia urodzinowe stały się powiadomieniami na Facebooku. Współczucie stało się reakcjami typu emoji. Każde wydarzenie w życiu musi być udokumentowane, oznaczone hashtagiem i zoptymalizowane dla maksymalnego zasięgu.

Pułapka porównywania jest nieunikniona. Nie tylko dotrzymujesz kroku sąsiadom. Konkurujesz ze wszystkimi, wszędzie i przez cały czas. LinkedIn sprawia, że ​​czujesz się jak zawodowy nieudacznik. Instagram sprawia, że ​​czujesz się brzydki i biedny. TikTok sprawia, że ​​czujesz się stary i nieistotny. Twitter sprawia, że ​​złościsz się na nieznajomych, których nigdy nie poznasz, z powodu problemów, na które nie masz wpływu.

YouTube Kids, rzekomo bezpieczna wersja, automatycznie odtwarza filmy zaprojektowane tak, aby były jak najbardziej uzależniające. Afera Elsagate ujawniła niepokojące treści skierowane do dzieci. Roblox, reklamowany jako gra dla dzieci, zawiera mechanikę hazardu i furtkę dla pedofilów. Czas spędzany przed ekranem przez dzieci poniżej 5. roku życia potroił się w ciągu ostatniej dekady. Wychowujemy dzieci na iPadach, które mają napady złości, gdy rozładowuje się bateria, ponieważ nigdy nie nauczyły się żyć bez ciągłej stymulacji.

Aplikacje edukacyjne obiecują edukować, ale tak naprawdę jedynie uczą dzieci potrzeby ciągłej informacji zwrotnej i nagród. Zamiast uczyć cierpliwości i głębokiego myślenia, uczą się oczekiwać natychmiastowej gratyfikacji za każdy, nawet najmniejszy gest. Złote gwiazdki, systemy punktowe, odblokowywanie osiągnięć – gryfikujemy dzieciństwo i zastanawiamy się, dlaczego dzieci nie potrafią się skupić bez ciągłej zewnętrznej akceptacji.

Systemy subskrypcyjne zapewniają, że ​​niczego nie posiadasz i wiecznie płacisz. Netflix, Spotify, Adobe, Microsoft – wszystko to miesięczna opłata, która nigdy się nie kończy. Przez dwa lata zapłacisz więcej za Photoshopa niż kosztowałby jego zakup na własność, ale nigdy go nie nabędziesz. Anuluj subskrypcję, a twoja praca zniknie. To cyfrowy feudalizm, a my wszyscy jesteśmy niewolnikami płacącymi czynsz za nasze własne życie.

Aplikacje do medytacji – kolejne rozwiązanie oparte na subskrypcji – są częścią problemu. Headspace, Calm, Ten Percent Happier – wysyłają powiadomienia typu push, przypominając o uważności i słuchaniu medytacji z narracją AI. Ironia polegająca na potrzebie użycia aplikacji do odcięcia się od aplikacji nikogo już nie dziwi, ale i tak je pobieramy, bo desperacko szukamy jakiegokolwiek rozwiązania, nawet takiego, które utrwala problem.

Sen, najbardziej podstawowa ludzka potrzeba, został skomercjalizowany i zgryfikowany. Aplikacje do śledzenia snu, inteligentne materace monitorujące fazę REM, suplementy, taśmy na usta, specjalistyczne poduszki – zamieniliśmy odpoczynek w kolejny projekt optymalizacyjny. Ludzie stresują się wynikami swojego snu, co nie pozwala im zasnąć, a to z kolei obniża ich wyniki. To szaleństwo.

Aplikacje randkowe przekształciły miłość w rynek. Tinder, Bumble, Hinge – wykorzystują ten sam współczynnik wzmocnienia zmiennego, co automaty do gry. Przesuń, przeciągnij, przesuń, dopasuj! Albo, jeśli jesteś facetem: Przesuń, przeciągnij, przeciągnij, przeciągnij, przeciągnij… Chyba rozumiesz, o co chodzi. Dopamina po dopasowaniu, niepokój związany z tworzeniem idealnej wiadomości, ghosting [nagłe zerwanie relacji -AC], breadcrumbing [sporadyczne udawanie zainteresowania inną osobą -AC], niekończący się cykl nadziei i rozczarowań. Sprowadziliśmy ludzkie więzi do gry „atrakcyjny czy nie” [hot or not], w której wszyscy przegrywają.

Paradoks wyboru nas paraliżuje. Po co wiązać się z jedną osobą, skoro za jednym przesunięciem palca może być ktoś lepszy? Po co rozwiązywać problemy, skoro można po prostu stworzyć nowy związek? Przeciętny użytkownik spędza 90 minut dziennie na aplikacjach randkowych. To 10 godzin tygodniowo, kupując ludzi jak przedmioty na Amazonie.

Nawet śmierć nie jest już święta. Ludzie transmitują pogrzeby na żywo. Strony pamięci stają się przestrzenią do performatywnej żałoby. Posty „RIP” od osób, które ledwo znały zmarłego, wszystko dla zaangażowania. Nie możemy nawet umrzeć, żeby nie stało się to treścią.

Koszty środowiskowe są oszałamiające. Centra danych zużywają więcej energii elektrycznej niż całe kraje. Planowane postarzanie urządzeń sprawia, że ​​co dwa lata trzeba kupować nowy telefon. Wydobycie litu na baterie niszczy ekosystemy. Elektrośmieci zatruwające całe społeczności w krajach rozwijających się. Dosłownie niszczymy planetę, by uzyskać szybsze odświeżanie ekranu i nieco lepsze aparaty.

Ale prawdziwy koszt nie mierzy się w dolarach ani emisjach dwutlenku węgla. Liczy się utracony potencjał. Każda godzina spędzona na przewijaniu to godzina stracona. Każdy zastrzyk dopaminy z powiadomienia to utracona chwila obecności. Zamieniamy naszą skończoną egzystencję na nieskończone źródła informacji, a kurs wymiany nas miażdży.

Rozwiązaniem jest uświadomienie sobie, że toczymy wojnę o naszą świadomość. Każda aplikacja to terytorium wroga. Każde powiadomienie to atak. Każdy algorytm jest zaprojektowany, by cię pokonać.

Ale to wkurza mnie najbardziej: my to wszystko wiemy. Każdy, kto to czyta, rozpoznaje siebie w tych opisach. Wszyscy czujemy wyczerpanie, niepokój, poczucie, że życie ucieka nam przez palce, gdy oglądamy, jak obcy ludzie tańczą na nagraniach. Wiemy, że ktoś nas oszukuje, i mimo to kontynuujemy, ponieważ cały system został zaprojektowany tak, aby alternatywy wydawały się niemożliwe.

Firmy doskonale wiedzą, co robią. Wewnętrzne dokumenty Facebooka pokazują, że wiedzieli, że Instagram szkodzi zdrowiu psychicznemu nastolatek. Nic nie zrobili. Google wie, że algorytmy YouTube’a radykalizują ludzi. Jednak zoptymalizowali je pod kątem czasu oglądania. Branża hazardowa wie, że ich aplikacje niszczą życie. Jednak sponsorują drużyny sportowe i atakują wrażliwe grupy.

Nasze cierpienie to ich marża zysku. Nasze uzależnienie to ich strategia wzrostu. Nasza zmarnowana koncentracja, zrujnowane relacje i pogarszające się zdrowie psychiczne to akceptowalne straty uboczne w ich kwartalnych raportach finansowych.

Mam dość. Skończyłam udawać, że to ewolucja, skoro to ewidentna degeneracja. Skończyłam udawać, że możemy znaleźć równowagę w systemie zaprojektowanym dla skrajności. Skończyłam akceptować, że ciągłe wyczerpanie, niepokój i pustka to po prostu cena współczesnego życia.

Pytanie nie brzmi, czy jesteś uzależniony. Jesteś. Wszyscy jesteśmy. Pytanie brzmi: Ile jeszcze jesteś gotów stracić, zanim zaczniesz walczyć? Ile jeszcze lat poświęcisz algorytmowi? Ile jeszcze swojego życia pozwolisz mu ukraść?

Bo zabiorą wszystko, jeśli im na to pozwolimy. Każda chwila, każda myśl, każde prawdziwe ludzkie doświadczenie zostanie skomercjalizowane, zgryfikowane i będzie nam wyświetlane na ekranie, aż zapomnimy, jak wyglądało prawdziwe życie. Wezmą nasze wspomnienia i zamienią je w relacje na Instagramie. Wezmą nasze przyjaźnie i zredukują je do reakcji emoji. Wezmą naszą miłość i skompresują ją do decyzji o przesunięciu palcem. Wezmą wyobraźnię naszych dzieci i zastąpią ją algorytmicznymi sugestiami. Wezmą ciche chwile, w których rośnie mądrość, i wypełnią je lękiem przed powiadomieniami. Wezmą wszystko, co święte, wszystko, co ludzkie, wszystko, co prawdziwe, i sprzedadzą nam to z powrotem jako subskrypcję premium, na którą nigdy nie będzie nas stać, ale bez której nie możemy żyć.

To zabawne. Albo nigdy nie byłam uzależniona od większości rzeczy, o których tu wspomniałam, albo już je rygorystycznie kontrolowałam. Media społecznościowe, niekończące się filmy, nieustanne bombardowanie moich zmysłów. Większość z tego usunęłam lata temu. Odkładam telefon do innego pokoju, kiedy śpię. Czytam prawdziwe książki. Chodzę na spacery bez słuchawek. A mimo to jestem tym wyczerpana.

Bo nie wystarczy uratować siebie, gdy wszyscy wokół toną.

Jestem wyczerpana tym, że inni nie są tym wyczerpani. Pustymi spojrzeniami, gdy sugeruję, żebyśmy odłożyli telefony przy kolacji. Paniką, gdy komuś rozładowuje się bateria, jakby stracił ważny organ. A tak przy okazji, rozmowy urywają się w pół zdania, bo trzeba sprawdzić powiadomienia, i nikt już nawet nie przeprasza, bo tak właśnie teraz się komunikujemy – fragmentarycznie, między powiadomieniami, nigdy w pełni obecni.

Mam dość płytkich rozmów. Mam dość rozmów, które nigdy nie sięgają głębiej niż to, co wszyscy widzieli rano na swoich ekranach. Mam dość ludzi, którzy potrafią zacytować TikToka bez ogródek, ale nie pamiętają, o czym rozmawialiśmy w zeszłym tygodniu. Mam dość nerwowego śmiechu, który wypełnia ciszę, gdy nikt nie wie, jak po prostu istnieć razem bez ekranu pośredniczącego w tym doświadczeniu. Zapomnieliśmy, jak się razem nudzić, jak razem milczeć, jak razem być ludźmi.

Mam dość ludzi o tak długim czasie skupienia uwagi jak złote rybki – właściwie, to obraźliwe dla złotych rybek. Przynajmniej mają wymówkę, że są rybkami. Niby jesteśmy gatunkiem, który pisał symfonie, rozwiązywał twierdzenia matematyczne i malował Kaplicę Sykstyńską. Teraz nie możemy nawet obejrzeć dwuminutowego filmu bez jednoczesnego sprawdzenia komentarzy. Ludzie oglądają seriale z 1,5-krotnie większą prędkością, przewijając jednocześnie ekran telefonu, konsumując treści jak w konkursie kulinarnym, gdzie nagrodą jest… co? Do czego tak pędzimy?

Mam dość rozmów z ludźmi tak mało inspirującymi, nudnymi i nijakimi, że nawet nie wiem, co im odpowiedzieć. Nie dlatego, że są z natury nudni – nikt nie rodzi się nudny. Ale dlatego, że powierzyli swoją osobowość algorytmom. Ich opinie to trendy. Ich zainteresowania to to, co algorytm im podsunął w tym tygodniu. Ich myśli to tweety innych ludzi. Nie czytają, nie zastanawiają się, nie kwestionują – po prostu konsumują i powtarzają, konsumują i powtarzają, jak ludzkie farmy treści zoptymalizowane pod kątem pogawędek.

Jestem wyczerpana śmiercią ciekawości. Przez ludzi, którzy mają całą ludzką wiedzę w kieszeni, ale używają jej tylko do oglądania nastolatków tańczących i kłócących się z nieznajomymi. Przez zastąpienie prawdziwych zainteresowań tym, co jest viralem w tym tygodniu. A tak przy okazji, nikt już nie rozwija prawdziwej wiedzy, bo po co uczyć się dogłębnie, skoro można po prostu zapytać ChatGPT?

Mam dość bycia jedyną osobą, która zdaje się pamiętać, jak wyglądało życie przed tym wszystkim. Kto pamięta, kiedy nuda prowadziła do kreatywności zamiast przewijania. Kiedy czekanie w kolejce oznaczało obserwowanie świata, a nie ucieczkę od niego. Kiedy rozmowa była rozmową, a nie okazją do podcastu. Kiedy przyjaciele spotykali się, żeby być razem, a nie po to, żeby tworzyć treści o byciu razem.

Ale najbardziej wyczerpuje mnie osamotnienie klarowności. Dostrzeżenie matrycy nie czyni wolnym, gdy wszyscy inni są nadal podłączeni. Stajesz się szaleńcem, trudnym człowiekiem, tym, który „tego nie rozumie”. Patrzysz, jak ukochani znikają w swoich urządzeniach, z każdym powiadomieniem, i nie możesz zrobić nic, jedynie być świadkiem tego rozpadu.

Próbowałam wszystkiego. Dawanie przykładu – bezużyteczne, gdy nikt nie patrzy. Delikatne sugestie – spotykały się z obronną złością, jakbym atakowała ich tożsamość. Bezpośrednia konfrontacja – całkowicie się zgadzają, po czym natychmiast sprawdzają telefon. Uzależnienie jest silniejsze niż logika, silniejsze niż miłość, silniejsze niż widoczne dowody zniszczenia.

Więc egzystuję w tym swoistym czyśćcu. Jasny umysł w świecie mgły. Obecna w świecie nieobecności. Próbuję prowadzić prawdziwe rozmowy z ludźmi, których myśli są gdzie indziej, zawsze gdzie indziej, wiecznie gdzie indziej. To jak być trzeźwym na imprezie, gdzie wszyscy są pijani, z tą różnicą, że impreza nigdy się nie kończy, a kac nigdy nie daje lekcji.

Czasami zastanawiam się, czy to może ja się mylę. Może to ewolucja, a ja jestem po prostu dinozaurem, który nie chce się przystosować. Może przyszłość nie wymaga głębokiego myślenia, ciągłej uwagi ani autentycznego kontaktu. Może zmierzamy w kierunku umysłu zbiorowego, w którym indywidualna świadomość jest przestarzała, w którym wszyscy myślimy tweetami, czujemy emotikonami i istniejemy głównie jako węzły w sieci, nad którą nie mamy kontroli.

Ale potem widzę dziecko, które doznaje załamania, bo skończył się czas na iPada, albo parę na randce wpatrującą się w ekrany, albo przyjaciela, który nie może zasnąć bez zerknięcia co kilka minut na telefon, i wiem – to nie ewolucja. To dewolucja. Nie stajemy się bardziej połączeni – stajemy się bardziej odizolowani. Nie stajemy się mądrzejsi – stajemy się bardziej zależni. Nie stajemy się szczęśliwsi – stajemy się bardziej niespokojni, bardziej przygnębieni, bardziej puści.

A co jest najgorsze? Absolutnie najgorsze? Nawet ludzie, którzy to widzą, czują się bezsilni, by to powstrzymać. Wszyscy wiemy, że coś jest nie tak. Narastający niepokój nie jest urojony. Epidemia depresji nie jest przypadkowa. Samotność pomimo ciągłego kontaktu nie jest paradoksalna – jest przewidywalna. Wiemy, że jesteśmy chorzy. Wiemy, co nam doskwiera. Ale wciąż łykamy truciznę, bo odstawienie wydaje się gorsze niż powolna śmierć.

Zajrzyj na stronę Apple. Reklamują każdego nowego iPhone’a z „całodniową żywotnością baterii”, a wszyscy od razu krzyczą, że to kłamstwo. „Mój telefon rozładowuje się o 14:00!” – wściekają się, mamy zalew recenzji z jedną gwiazdką, a w wątkach na Reddicie piętrzą się pozwy zbiorowe.

Ale Apple nie kłamie. Technicznie rzecz biorąc, nie. Ta bateria naprawdę wytrzymałaby cały dzień – gdyby używać telefonu jak prawdziwego. Kilka połączeń. Kilka SMS-ów. Sprawdzić pogodę. Może zrobić jedno lub dwa zdjęcia.

Ale my tego nie używamy, prawda? My odpalamy nasze kasyno na całego, od 6 rano do północy. Streamujemy, przewijamy, odświeżamy, gramy, śledzimy, nagrywamy – każda aplikacja działa na pełnych obrotach, jasność ekranu jest ustawiona na maksimum, a 5G przepala tyle energii, jakbyśmy próbowali skontaktować się z Marsem. Zużywamy więcej mocy obliczeniowej na przewijanie przy porannej toalecie niż NASA do lądowania na Księżycu, a potem jesteśmy w szoku – SZOKU – gdy bateria się wyczerpuje.

Spróbuj używać go tak, jak testowali go producenci. Wiesz, jak narzędzie, a nie kroplówkę z cyfrową dopaminą. Bateria wytrzyma dwa dni. Może trzy. Ale nie potrafimy, prawda? Bo problem nie tkwi w tym, że telefon działa cały dzień. Problem polega na tym, że dosłownie nie możemy przestać go używać na dłużej niż pięć minut, bez poczucia, że ​​czegoś nam brakuje, że jesteśmy odłączeni od matriksa, że umieramy.

Bateria nie zawodzi. To my wariujemy. I producenci o tym wiedzą. Mogliby zrobić grubszy telefon, ale po co się tym przejmować? Kupisz powerbank. Kupisz etui ładujące. A i tak kupisz nowszy model w przyszłym roku, goniąc za kolejną godziną pracy na baterii, żeby móc cieszyć się kolejną godziną uzależnienia.

Telefon nie jest zepsuty. My tak. Obudźcie się. Proszę. Zanim nie będzie już czego ratować.

Zanim zapomnimy, jak to jest myśleć własnymi myślami, a nie algorytmicznymi sugestiami. Zanim stracimy zdolność by pobyć w dyskomforcie, zamiast natychmiastowego sięgania po cyfrowe znieczulenie. Zanim nasze dzieci dorosną, myśląc, że to normalne, że to właśnie życie, że to wszystko, co istnieje.

Obudź się. Nie jutro. Nie po kolejnym przewinięciu. Nie po sprawdzeniu trendów. Teraz. W tej chwili. Wybierz obecność zamiast udawania. Wybierz głębię zamiast dopaminy. Wybierz trudną, piękną, nudną, cudowną rzeczywistość realnego życia zamiast sztucznej satysfakcji cyfrowej egzystencji.

Bo gdy raz zapomnimy o tym, co straciliśmy, nie będziemy nawet wiedzieć, jak to opłakiwać. I ta cisza – ta ostateczna, straszna cisza, kiedy nikt już nie pamięta, jak wyglądało życie przed pojawieniem się ekranów – to wtedy oni naprawdę wygrywają.

Ale nie jest za późno. Jeszcze nie. Dopóki ktoś, ktokolwiek, pamięta i nie chce zapomnieć, nie chce się poddać, nie chce udawać, że to akceptowalne – jest nadzieja.

Obudź się. Proszę. Jestem już zmęczona samotnym czuwaniem.

________________

I Am Exhausted!, A Lily Bit, Nov 16, 2025

O autorze: AlterCabrio

If you don’t know what freedom is, better figure it out now!