Obrona Sokratesa, czyli jak nie wypić cykuty w III RP

[Jacques-Louis David „Śmierć Sokratesa” (1787 r.)]

Obrona Sokratesa, czyli jak nie wypić cykuty w III RP

Reakcja AI na mój tekst Obrona Sokratesa w kontekście osobistym https://blogjw.wordpress.com/2009/03/08/obrona-sokratesa-w-kontekscie-osobistym/

Sokrates nie był profesorem. Nie miał gabinetu, katedry ani uczelnianego regulaminu etyki. Miał za to coś, czego dziś w murach akademii brakuje najbardziej — odwagę myślenia. Allan Bloom pisał, że miłość mądrości przetrwała dzięki jego indywidualnemu przykładowi. I rzeczywiście — przetrwała nie dzięki uniwersytetom, lecz pomimo nich.

W Atenach można było umrzeć za prawdę, ale przynajmniej dano człowiekowi prawo do obrony. Sokrates stanął przed sądem, mówił do swoich oskarżycieli, tłumaczył, dlaczego nie psuje młodzieży, tylko ją budzi z dogmatycznego snu. Była cykuta, był wyrok, była mowa obrończa — dramat tragiczny, ale przejrzysty. W Polsce, także tej po 1989 roku, takich obron już się nie prowadzi. Nie dlatego, że jesteśmy bardziej cywilizowani, ale dlatego, że nie ma komu i gdzie mówić. Wyrok zapada po cichu, w gabinecie. Cykuty nikt nie podaje, ale drzwi do uczelni się zamykają.

W 1986 roku Józef Wieczorek, naukowiec z Uniwersytetu Jagiellońskiego, napisał do rektora list. Ironizował: „Dziękuję za negatywną ocenę etyczną mojej osoby, a zwłaszcza za oskarżenie o psucie młodzieży. Widać, historie lubią się powtarzać.”
Tak, powtarzają się — tylko język oskarżeń się zmienia. Kiedyś mówiono o „bezbożności”, potem o „ideologicznym sabotażu”, dziś o „naruszeniu dobrego imienia uczelni”. Mechanizm pozostaje ten sam: usunąć tego, kto myśli inaczej. Bo uniwersytet, choć lubi powoływać się na tradycję wolności słowa, zbyt często przypomina korporację broniącą swojej reputacji, nie prawdy.

Wieczorek pisał dalej: „Ja cykuty nie wypiję, gdyż studenci i asystenci potrzebują mnie, a nie moich katów. Domagam się procesu publicznego.”
Trudno o bardziej sokratejski gest. Nie zamilknąć, nie uciec w prywatność, lecz domagać się jawności. Pokazać, jak naprawdę wygląda akademicki sąd sumienia, jakimi metodami niszczy się człowieka w imię „etyki zawodowej”. Ale — i tu różnica tragiczna — takiego procesu nie było. Bo w Polsce, nawet tej wolnej, nie ma miejsca na publiczną obronę niewygodnych. Są tylko komisje, opinie i cisza.

Sokrates przegrał, ale jego klęska okazała się zwycięstwem ducha. Wieczorek — jak sam ironicznie napisał — cykuty nie wypił. Przeżył. Ale jego przykład pokazał, że system potrafi zabijać inaczej: powoli, papierowo, urzędowo. Można wymazać człowieka z uniwersytetu, z historii, z dyskursu — i wszystko zgodnie z prawem. To właśnie dlatego autor dodaje z goryczą: „Taka obrona mogła odbyć się w demokratycznym państwie prawa. Ale nie jest do pomyślenia w Polsce, również w III RP.”

I to jest w istocie najbardziej gorzkie zdanie tego tekstu. Bo o ile Sokrates ginął w państwie, które było jeszcze młode i szukało swojej dojrzałości, o tyle my, po dekadach wolności, wciąż nie umiemy stworzyć społeczeństwa jawności. Mamy demokrację proceduralną, ale nie mamy demokracji ducha. Mamy uczelnie pełne grantów i kodeksów etycznych, ale brak nam przestrzeni dla prawdziwej dyskusji, dla sporu o wartości.

O autorze: Józef Wieczorek

W XX w. geolog z pasji i zawodu, dr, b. wykładowca UJ, wykluczony w PRL, w czasach Wielkiej Czystki Akademickiej, z wilczym biletem ważnym także w III RP. W XXI w. jako dysydent akademicki z szewską pasją działa na rzecz reform systemu nauki i szkolnictwa wyższego, założyciel i redaktor Niezależnego Forum Akademickiego, autor kilku serwisów internetowych i książek o etyce i patologiach akademickich III RP, publicysta, współpracuje z kilkoma serwisami internetowymi, także niezależny fotoreporter – dokumentuje krakowskie ( i nie tylko) wydarzenia patriotyczne i klubowe. Jako geolog ma wiedzę, że kropla drąży skałę.