Pamięć na Madagaskarze o ojcu Beyzymie

Pamięć na Madagaskarze o ojcu Beyzymie

Pomoc dla migrantów ekonomicznych czy misje?

W moim jezuickim kościele w niedzielę 5 października w dniu jubileuszu świata misyjnego i migrantów gościł kapłan z Referatu Misyjnego Towarzystwa Jezusowego. Wygłosił poruszającą homilię i obdarował nas najnowszym numerem publikacji „Misyjnym szlakiem”.

Wśród artykułów znalazłam pasjonujący tekst o kultywowaniu w Maranie na Magadaskarze pamięci błogosławionego Jana Beyzyma.

Jezuita Jan Beyzym (1850-1912), zwany Apostołem Trędowatych, pochodzący z hrabiowskiej rodziny, po utracie ojca w Powstaniu Styczniowym i ukończeniu gimnazjum, wstąpił do zakonu, gdzie odbył studia humanistyczne, filozoficzne i teologiczne. Po święceniach kapłańskich przez 10 lat pracował jako wychowawca i nauczyciel młodzieży.

W wieku 48 lat podjął decyzję o wyjeździe na misje. Kierując prośbę do generała zakonu jezuitów, pisał: „Rozpalony pragnieniem leczenia trędowatych, proszę usilnie Najprzewielebniejszego Ojca Generała o łaskawe wysłanie mnie do jakiegoś domu misyjnego, gdzie mógłbym służyć tym najbiedniejszym ludziom, dopóki będzie się to Bogu podobało. Wiem bardzo dobrze, co to jest trąd i na co muszę być przygotowany; to wszystko jednak mnie nie odstrasza, przeciwnie, pociąga, ponieważ dzięki takiej służbie łatwiej będę mógł wynagrodzić za swoje grzechy”.

Generał wyraził zgodę. Ojciec Jan Beyzym wyjechał na Magadaskar, gdzie dotarł w grudniu 1898 roku do Tananarive, stolicy kraju i gdzie od razu został skierowany do pracy w istniejącym państwowym schronisku dla trędowatych Ambahivoraka.

W 4 lata później opuścił Ambahivoraka i wyruszył w drogę – pieszo, w deszczu i spiekocie – do odległej o ok. 400 km Fianarantsoa. Tam, w pobliskiej maleńkiej osadzie Marana, przy ofiarnej pomocy Polaków, głównie z Galicji i emigracji, mimo wielu trudności, zbudował szpital dla swoich biednych – jak ich nazywał – „Czarnych Piskląt”. Szpital na 250 osób przyjął pierwszych trędowatych w 1911 roku.

Nazwa osady pochodzi od imienia arystokraty, który zaraziwszy się na trąd, mieszkał w tym miejscu. Książę teren ten miał podarować trędowatym, aby mieli gdzie się ukrywać, gdy byli  wypędzani ze swoich wiosek.  Jakiś czas później jezuiccy misjonarze, którzy raz w tygodniu dostarczali trędowatym – mieszkającym w jaskiniach – żywność, wybudowali dla nich domek. Dopiero o. Jan Beyzym zaplanował i zrealizował budowę szpitala na terenie podarowanym przez księcia Marana. Zamieszkał wśród nich na stałe, by opiekować się nimi dniem i nocą. Stworzył pionierskie dzieło, które uczyniło go prekursorem współczesnej opieki nad trędowatymi. Do zrealizowania takiego projektu na tym bezludziu potrzeba było prawie 10 lat. Było wiele trudności i przeszkód. Przeciwstawiano się „nowej metodzie” o. Beyzyma i przerywano prace budowlane. Ojciec jednak wytrwale pokonywał wszystkie te trudności, nawet sam pracując fizycznie (np. osobiście wykonując  instalację dostarczania wody), z zaufaniem do Bożej Opatrzności i zawierzeniem Matce Najświętszej. W głównym ołtarzu szpitalnej kaplicy znajduje się sprowadzona przez o. Beyzyma kopia obrazu Matki Bożej Częstochowskiej.

Niedługo po wprowadzeniu się pensjonariuszy do ich „apartamentów”, o. Jan sam podupadł na zdrowiu. 2 października 1912 roku zmarł otoczony nimbem bohaterstwa i świętości. Został pochowany w Maranie. Do jego grobu przybywają liczni pielgrzymi i turyści, prosząc go o wstawiennictwo w trudnych sprawach. Jezuicki prowincjał prowincji malgaskiej zwrócił się do jezuitów z Polski o zbudowanie w Maranie sanktuarium bł. Jana Beyzyma. Podjęli się oni tego zadania.

Przedsięwzięcie jest bardzo trudne, gdyż strome, skaliste zbocze, przewidziane pod budowę, wymaga niwelacji. Prace są prowadzone w sposób oszczędny – wykorzystuje się drewno ze ściętych drzew i granitowe bloki pochodzące z niwelacji. Aby oszczędzić każdy grosz, prace są wykonywane ręcznie przy pomocy mieszkańców z okolicznych miejscowości. Są oni wdzięczni za zatrudnienie, gdyż są na ogół bezrobotni, biedni, mający na utrzymaniu liczne rodziny.

Mimo upływu ponad 100 lat, „technologia” jest nieomal ta sama. Tylko do prac wymagających profesjonalnych umiejętności, zatrudniani są specjaliści. Byłoby wspaniale, gdyby bogaty Zachód, zamiast sprowadzać – tylko z ideologicznych powodów – ekonomicznych migrantów do Europy, przeznaczał więcej środków na sensowną pomoc mieszkańcom w biednych krajach.

Politycy europejscy powinni się uczyć od misjonarzy, jak tworzyć mądre programy pomocy.

/napisane 12 października w dzień wspomnienia liturgicznego bł. Jana Beyzyma/

 

O autorze: Rebeliantka

Bona diagnosis, bona curatio. Bez Boga ani do proga. Zna się na zarządzaniu. Konserwatystka. W wieku średnim, ale bez oznak kryzysu. Nie znosi polityków mamiących ludzi obietnicami bez pokrycia (fumum vendere – dosł.: sprzedających dym).