Szanghaj – innego końca świata nie będzie

15 kwietnia, dzień 774.

Wpis nr 763

(Uprzedzam, że załączone poniżej linki są dla ludzi o mocnych nerwach)

Na filmie widać małe dziecko ubrane w skafander pandemiczny. Wygląda jak przedziurawiony Miechelin, kombinezon jest za duży, tak samo jak plastikowe buty – ciągną się za nim jak niebieskie węże. Dziecko jest zamaseczkowane i zakapturzone. Właśnie wyszło z namiotu, gdzie było testowane. Ma może z 5-6 lat i już jest poza granicą człowieczeństwa. Wychodzi samo, bez rodziców, nie wie gdzie iść, wszyscy się od niego odsuwają, jak od zadżumionego, bo wynik testu był pozytywny. Powoli dorośli-kosmici – kierują je do autobusu, którym pojedzie w nieznane.

To obrazki z 25-milionowego Szanghaju. To dno piekieł. Co się stało? Ano w okolicach połowy marca chciano się wykazać czujnością w Szanghaju i Chińczycy wleźli w lejek. Dziwne, bo znamy go od ponad dwóch lat – ta sekwencja się powtarzała. Wszędzie na świecie. Zwiększenie testów powoduje zwiększenie zakażeń, potem zamykamy się na chwilę, by przeżyć atak pandemii (selekcja – kto zachoruje ten do szpitala, zaś zdrowi wyjdą na świat po 5 dniach), potem okazuje się, że to się przedłuża (pamiętacie nasze polskie 2 tygodnie kwarantanny solidarności, zamienione w ponad 100 dni lockdownu?), bo poziom zakażeń wzrasta i przetrzymuje się obostrzenia na dłużej.

No, ale w Chinach w wersji szanghajskiej mamy do czynienia ze strategią ZERO-Covid. To znaczy walczymy do końca, ostatniego zakażonego. A dziś w Szanghaju to są dwa aspekty: pierwszy, nie tam jakieś lockdowny, ale całkowity zakaz wychodzenia z domu. Drugi to testowanie wszystkiego co się rusza, zaś konsekwencje są takie, że jak się wykryje losowo jakiś przypadek (jeden!) na osiedlu, to całe osiedle przedłuża kwarantannę o 14 dni. A więc mamy już trzeci tydzień wymarłe miasto. Miasto wszystkich zaszczepionych, dodajmy.

No i testujemy bez umiaru. Jak jesteś bezobjawowy, czy lekki to cię zabiorą do szpitala tymczasowego (160.000 łóżek, głownie w halach targowych i sportowych), jak masz objawy – do szpitala. W szpitalach tymczasowych, w urągających warunkach siedzą zamknięci głównie zdrowi ludzie (w jednym dniu wykryto np. 26.330 zakażeń, z czego 1.189 – mniej niż 5% – było objawowe).

Tym „na wolności” brakuje wyżywienia i odbywają się dantejskie sceny. Mnożą się samobójstwa, ludzie dosłownie wyją z głodu na balkonach, czego im zabraniają latające po osiedlach drony z megafonami. Piekło.

Dochodzi do scen apokaliptycznych, zamieszek z udziałem wygłodniałych ludzi, starć z policją, deportacjami do ośrodków i dowolnymi decyzjami o tym, kto jest zakażony-chory-zakażający. Jedzenie możesz zamówić przez internet między 6 a 8 rano. Bierzesz co jest, a jest coraz mniej, bo kurierzy są też w lockdownie, zaś kierowcy z dostawami z zewnątrz miasta (ok. 70% zaopatrzenia) nie chcą przyjeżdżać do Szanghaju, bo to oznacza 14 dni kwarantanny. Dzieci od niedawna nie są już zabierane rodzicom. Do tej pory jeśli dziecko zachorowało na pozytywny test, a rodzic był negatywny, to dziecko zabierano rodzicom. Po protestach zmieniono ten obowiązek i rodzic może towarzyszyć dziecku na kwarantannie, jeżeli podpisze oświadczenie, że wie jakie to groźne.

Wszystkie te rzeczy – testowanie, lockdowny, izolacja i kwarantanny już dawno zostały zmiecione na świecie przez ekspertów i do błędów w tym względzie przyznaje się coraz więcej państw. A tu mamy odwrotnie – kryształowy przykład wykreowania fali, potęgowanej następnie przez opłakane skutki działań „zaradczych”. Nie podejrzewam, że Chińczycy nie znają tych badań i nie wiedzą, że odejście od, w końcu wyhodowanej u nich, strategii powoduje „wycofanie się wirusa”, zaś testoza to samoproszenie się o kłopoty. A więc skoro to wiedzą, to czemu to robią? Zwłaszcza, że działania te są nawet w Szanghaju nieskuteczne, zaś kowid (ten wytestowany) rozlać się miał już na obszarze zamieszkanym przez 373 miliony ludzi.

Jedynym wytłumaczeniem jest kontrola. No, bo skoro samemu się prokuruje taki lejek, który „zmusza” do takiego poziomu kontroli społeczeństwa, to znaczy, że kontrola jest celem samym w sobie. A to niedobrze, nie tylko dla Chińczyków. To niedobrze także dla nas, bo – przypomnę – sposoby „walki” z kowidem przyszły stamtąd. Na początku mówiliśmy, że to możliwe tylko w Chinach, a potem powolutku lub szybciej wdrożyliśmy wszystkie ich sposoby, które w końcu wylądowały na totalnej inwigilacji przez państwo. Wejdą do ciebie do domu i cię wytestują (niepoddanie się testowi jest przestępstwem w Chinach), zamkną jak będą chcieli, na jak długo będą chcieli, oddzielą cię od dzieci, zaszczepią na siłę, do pracy nie pójdziesz, wylądujesz na dawce strawy jak w więzieniu, podanej do celi, w którą zamieni się twoje mieszkanie.

A – chciałem dodać, że Unia Europejska wprowadza właśnie największy na świecie system nadzoru biometrycznego z rozpoznawaniem twarzy. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że taki numer bez pandemii by nie przeszedł. A wzorce – no cóż, razem z know-how przychodzą z Chin, gdzie możemy obserwować dalsze etapy rozwoju transformacji, która nas czeka, jeśli chińskie próby się powiodą. W Kowidzie Pierwszym, jak widać po świecie – powiodły się.

Jest takie powiedzenie, że świat nie skończy się krzykiem, tylko skomleniem. Kto chce posłuchać tego skomlenia niech sobie włączy odgłosy z szanghajskich mieszkań. Na cały regulator. Ciarki przechodzą. Innego końca świata nie będzie.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

O autorze: Redakcja