To jest sławny Euthyrox.
Syntetyczny hormon tarczycy, który zrobił w PRLbis karierę medialną, ponieważ jest… niedostępny.
Po prostu: w gospodarce zwanej rynkową, nie można w dużym, europejskim kraju, właśnie wstaniętym z kolan, go kupić.
Nie można, bo go NIE MA.
Ani w aptekach – ani w hurtowniach.
Ten lek jest od lat przepisywany osobie z mojej najbliższej rodziny.
Zostało jeszcze 7 tabletek. Na 7 (słownie) SIEDEM dni.
***
I w tym momencie mógłbym spuentować w stylu kamandy od Sakiewicza czy Karnowskich:
„Tylko u nas: skaaaaaandal”, ale ja obrzydliwy jestem (no tak mam).
Na tym zdjęciu jest obiekt pożądania nieszczęśników, dla których nieosiągalny Euthyrox jest niezbędny do w miarę normalnego funkcjonowania.
To ZAMIENNIK.
Ponieważ mam szczęście (a jednak) i mieszkam w największym mieście w Polsce, gdzie aptek jak mrówków, w jednej z nich kupiłem ten Letrox, a w gratisie dostałem informację, żebym nie wybrzydzał, bo jego też już zaczyna w handlu farmaceutycznym brakować.
Mam więc 50 tabletek – na 50 dni w miarę normalnego funkcjonowania.
Niby wszystko OK; substancja czynna jest taka sama itd. itp.
W takim razie logicznym jest pytanie:
dlaczego ten zamiennik w sytuacji, gdy brakuje niezamiennika, nie był wcześniej przepisywany przez ogromną większość lekarzy?
Bo przedstawiciele medyczni byli mniej perswazyjni?
A może jednak, bo jest od niezamiennika mniej skuteczny? Czyli zwyczajnie gorszy?
To są pytania, które pozostaną bez odpowiedzi, bo wartość rynku farmaceutycznego w PRLbis to wielkie pieniądze, a te, jak wiadomo, lubią ciszę.
***
To jest minister zdrowia, którego – zacytuję p. Czabana – słodkiego pierdzenia każdy mógł dziś wysłuchać, a niektórzy nawet obejrzeć.
Pan minister uspokaja (i wpienia, bo coś o infolinii gaworzy, a każdy, kto miał w życiu choć raz z infolinią do czynienia wie, co to jest i jak potrafi wpienić).
Cóż – od uspokajania to za komuny był nervosol, ewentualnie w przypadkach trudniejszych bezpieka, a teraz jest postęp i uspokaja minister.
Trzeba przyznać, ze narracja poczyniła w ciągu ostatnich dni postępy:
mniej słychać o mafii lekowej, i słusznie, bo skoro mafia – to gdzie są słuzby specjalne Strasznego Maria?
I dlaczego nie zapobiegły?
Każdy, kto choć raz przeczytał coś o śmieciowej mafii, bezkarnie terroryzującej PRLbis, zna odpowiedź, toteż nie będę jej tu precyzował.
W każdym razie, zamiast o mafii słyszymy nawijkę o wstrzymaniu dostaw przez producentów substancji czynnych, co jakiś czas doprecyzowaną słowem-kluczem:
Chiny.
Tu przypomina się stary, krążący w wielu mutacjach komunistyczny dowcip, że żeby wygrać wojnę z Zachodem wystarczy zamknąć Angolom puby, Francuzom bistra a Jankesom stacje benzynowe, i od razu się poddadzą.
Jeśli ta informacja o faktycznym uzależnieniu globalnego przemysłu farmaceutycznego od dostaw z Chin tu prawda a nie ministerialny wykręt, to znaczy, że Chińczycy właśnie pokazują, żeby im Zachód nie podskakiwał, bo jak się wk… to na kopnięcie ich sojusznika Iranu odpowiedzą wywaleniem w kosmos światowej farmacji, co się dla rządów – a jakże – demokratycznych skończy marnie.
***
Jestem KONSUMENTEM – jak każdy z czytających (i nie czytających) ten tekst.
Konsumentem żywności, paliwa, usług (dobre sobie – dyktatu to właściwe słowo) banków i karteli telekomunikacyjnych, czy jawnie pasożytniczych instytucji zwanych urzędami.
Jestem także konsumentem usług…. politycznych.
Owszem, system tych usług jest tak skonstruowany, że mogę co 4 lata wskazywać pomiędzy grupami biznesowymi zwanymi partiami, które są już tak rozwydrzone, że ich jedyne przesłanie brzmi
jesteśmy mniej ch..owi niż konkurencja.
I nic na to nie mogę poradzić, bo Ciocia Magdalenka cieszy się nie tylko dobrym zdrowiem, ale chyba nawet drugim życiem.
Nie zmienia to faktu, że jako KONSUMENTA (a, bądźmy eleganccy) niewiele mnie obchodzą tłumaczenia tego pana, który wie, że ma być tym ministrem na chwilę, by potem żyć sobie długo i szczęśliwie, i który to pan ma na wszystko (użyjmy języka współczesnej, eleganckiej młodzieży) wy..bane.
I ponieważ mnie te tłumaczenia nie obchodzą, mogę (jedyne, co mogę) wpisać się do starej, dobrej, znanej z komunistycznych czasów książki życzeń i zażaleń, co też niniejszym uczyniłem,
Na co składam zażalenie widać powyżej, a czego życzę,…. a, będę konstruktywny:
żeby naczelny bajarz PRLbis musiał choć 1 promil z tego obiecanego pół miliarda drzew osobiście zasadzić.
A teraz, humaniści, liczyć te promile, liczyć!
Dodaj komentarz