Szanowni Państwo.
Gdy tylko słoneczko mocniej uderzyło do euroazjatyckich głów, w wielu umysłach zrobiło się naprawdę gorąco. A konkretnie tych czeskich, tureckich oraz gruzińskich. Gdy zwykli ludzie myślą już o wakacjach, ludzie Sorosa lub inni wykolejeńcy tego typu zgrupowani w międzynarodówce przeróżnej maści “fundacjach” pracują, jak te woły na pełnych obrotach, aż pot po nich spływa. To ciekawe, że do masowych zgromadzeń społecznych o podłożu rewolucyjnym doszło jednocześnie aż w trzech miejscach jednocześnie. Mają skubani rozmach.
W Czechach domagano się dymisji premiera oraz życzono śmierci prezydentowi. W Turcji świętowano wybór, nowego, opozycyjnego prezydenta Stambułu. Zaś w Gruzji doszło do rozruchów z powodu wystąpienia Rosjanina w tamtejszym parlamencie.
Obserwując sprawozdania telewizyjne z tych trzech “imprez” można było dostać odruchu wymiotnego. W każdym z tych trzech miejsc hasła były mniej więcej takie same. “Chcemy zmian”. “Chcemy demokracji”. “Chcemy wolności”. “Chcemy wolnych sądów”. “Chcemy Europy”. “Mamy dość korupcji”. Ale jakich konkretnych zmian te ogłupiałe przez media masy się domagały, tego nie wie nikt. Czyli było, jak na typowym zlocie kodziarzy. “Za czym Pan/Pani protestuje? Bo nie lubię Kaczora! Bo un wstyd na cało jełropę robi”. “Ale co konkretnie złego robi”? “Demokrację niszczy” “Ale w jaki sposób niszczy”? “Nie wiem…, nie wytłumaczę, jak w tym tak mocno nie siedzę, ale na pewno niszczy demokrację, coś z sądami na pewno by się znalazło”. Wszystkie te dyrdymały były oczywiście okraszone komentarzem spikerów polskojęzycznych stacji, jakie to wszystko w Pradze/Ankarze/Tbilisi młode, wykształcone, otwarte, oświecone, z “większych ośrodków akademickich”, “świadome obywatelsko”… Zatem, jak widać, wirus ćwierćinteligenta wykształconego przez lewackie szkoły i uczelnie dobrze się ma nie tylko w Polsce, ale i w wielu krajach ościennych. No ale skoro mowa o sezonie na “Majdany”, licho nie śpi i w Polsce. Wydaję się, że “spontaniczny” protest pod sejmem dziewczynki zatroskanej o klimat na świecie, jest elementem jakiejś prowokacji mającej znowu zwołać “młodych wykształconych” do ulicznych rozrób wymierzonych w obecny rząd.
Muszę przyznać, że jeżeli sobie przypomnę wszystkie takie większe rozruchy uliczne z historii, nieważne pod jaką szerokością geograficzną, to za każdym razem były one inspirowane przez ludzi zza kulis, którzy mieli zupełnie inne cele, niż oficjalni organizatorzy protestów. Niesieni zresztą na fali romantycznych uniesień, męczenników, czy symboli. Ale co najgorsze, protestujący nie tylko nie osiągali swoich postulatów. Ale w następstwie tych protestów dochodziło do znacznego pogorszenia się standardu życia zwykłego mieszkańca danego kraju. W skrajnych przypadkach do biologicznych strat ludności z powodu wojny i głodu. Przykłady pierwsze z brzegu? Libia i inne kraje afrykańskiej “wiosny”, Syria, dwa Majdany Ukraińskie. Czy nawet bliższa nam rewolucja solidarności, która miała piękne idee, a skończyło się sprowadzeniem milionów Polaków do nędzy spowodowanej reformami Balcerowicza. Zaś całego kraju do roli Murzyna Europy.
Dlatego też, zawsze gdy widzę wzmianki o masowych protestach, o rewolucjach, nigdy nie ufam. Z urzędu. Nie ma na świecie takiego zwierza, jak “oddolny, spontaniczny protest”. Organizacja kilkusettysięcznych zbiorowisk kosztuje potworne pieniądze. A wiadomo, kto w świecie ma ich najwięcej. Zresztą, co ja Wam będę opowiadał… Wystarczy wspomnieć, że podpisany w telewizji jako “organizator” demonstracji w Pradze miał na imię… Benjamin.
Źródło Grafiki: Interia.pl
Dodaj komentarz