Niedawno w Tygodniku TV Info ukazały się ciekawe artykuły opisujące działalność prezydentów – Wenezueli Maduro oraz Filipin Duterte. Pierwszy z tych tekstów, pióra Łukasza Zaranka nosi tytuł: “Jak doprowadzić kraj do ruiny. Socjalizm w wykonaniu Maduro” {TUTAJ}, a drugi, napisany przez Piotra Bernardyna, opisuje rządy prezydenta Duterte na Filipinach. Jego tytuł to: “Prezydent na wojnie z narkotykami, Kościołem i Ameryką. Potrzebuje pieniędzy na buty, motocykle i dziewczyny” {TUTAJ}. Łukasz Zaranek pisze:
“Mogło być eldorado, jest kryzys humanitarny, głód, wysokie bezrobocie, szalejąca hiperinflacja sięgająca milion procent i trwające kolejny rok protesty mieszkańców, w których zginęło już ponad 300 osób. To efekt socjalistycznych rządów w Wenezueli, staczającej się dzięki polityce prezydenta a raczej dyktatora Nicolasa Maduro. Państwo posiadające dwukrotnie większe zasoby ropy naftowej niż Arabia Saudyjska ma problemy z zaopatrzeniem w benzynę…”.
Maduro został wybrany prezydentem w kwietniu 2013 roku po śmierci swego poprzednika Hugo Chaveza. Uzyskał wtedy 50,7% głosów {TUTAJ}. Okazał się on jeszcze bardziej socjalistyczny niż Chavez, ale za to dużo bardziej nieudolny. Rekompensował to zapędami dyktatorskimi. Gdy jego partia przegrała wybory parlamentarne, zminimalizował znaczenie parlamentu powołując podległą sobie Konstytuantę. Następne wybory prezydenckie po prostu sfałszował, twierdząc, iż uzyskał w nich 68% głosów, co było całkowicie nieprawdopodobne. W ostatnich latach Wenezuelczycy masowo uciekają za granice w tempie ok. miliona rocznie.
Prezydent Rodrigo Duterte został wybrany prezydentem Filipin w 2016 dzięki obietnicy rozprawienia się z przestępczością. Uprzednio był burmistrzem miasta Davao. Jak pisze Piotr Bernardyn:
“Przez dwadzieścia lat żelazną ręką miastem rządził Rodrigo Duterte, teraz burmistrzem jest jego córka Sara. Legenda twardego, ale skutecznego szeryfa sprawiła, że mimo braku pieniędzy i poparcia elit Manili, w wieku 71 lat, wygrał on wybory prezydenckie. Nie byłoby to możliwe bez udziału mediów społecznościowych, a zwłaszcza Facebooka, którego używa jedna trzecia ze 100 milionów Filipińczyków.
Już w taksówce z lotniska słyszę, jak bezpieczne jest Davao, „nie to, co Manila”. Krytycy twierdzą, że Duterte rządzi przede wszystkim strachem. Być może, ale w Davao udało mu się wykreować też coś rzadkiego na Filipinach: dumę ze swojego miejsca zamieszkania. Poparcie dla niego sięga tu 90 procent.”.
Ocenia się, że w całych Filipinach Duterte może liczyć na poparcie ok. 70% społeczeństwa. Wzywa on do mordowania przestępców, zwłaszcza dealerów narkotyków i narkomanów. Otwarcie przyznaje, że w Davao osobiście brał udział w akcjach “szwadronów śmierci” {TUTAJ}. Według oficjalnych danych “od lipca 2016 roku, policja „w samoobronie” zastrzeliła na Filipinach ok. 4800 osób zamieszanych w handel narkotykami. Okoliczności śmierci innych 10 tysięcy ludzi są wyjaśniane. Organizacje praw człowieka szacują liczbę ofiar bliżej 20 tysięcy. “. Kościół katolicki ostro potępił tę kampanię morderstw. W odwecie Duterte zdecydowanie wystąpił przeciw niemu i religii w ogóle.
Zastanowiło mnie jedno: Jak to jest możliwe, iż “przywódcy”, tacy jak Maduro, czy Duterte w ogóle dochodzą do władzy i zdobywają, przynajmniej początkowo, znaczne poparcie społeczne. Wydaje mi się, że jet to po prostu dalszy ciąg buntu mas przeciw elitom, tak przekonująco opisanego przez Rafała Ziemkiewicza {TUTAJ}:
“Chciałbym natomiast zwrócić Państwa uwagę na to, że mamy tu do czynienia z fragmentem ogólnej tendencji, ogólnego procesu, który zmienia dziś postdemokratyczny świat Zachodu – procesu, który można nazwać buntem mas, a jeszcze lepiej – buntem nas.
To samo dzieje się w polityce. Establishment przywykły do panowania, czujący się demokratyczno-liberalno-rodową arystokracją naszych czasów (proszę mi nie zwracać uwagi, że to sprzeczność i nonsens – oni się tak czują) jest odrzucany, kontestowany i traci grunt pod nogami. Od kilku pokoleń ci ludzie przywykli, że demokracja polega na tym, że oni, władcy naszych umysłów, mówią nam, co mamy myśleć i robić – a my myślimy i robimy to, co oni nam mówią, i tak oto rządy większości są w istocie rządami panujących nad większością nielicznych Oświeconych.
Teraz ci ludzie wyją, spazmują i tupią, (…) Nihil novi sub sole, jak mawiali starożytni. Zjawisko powtarza się regularnie, i zawsze oznacza to samo: nadchodzi koniec epoki. Bardzo pouczające analogie do obecnego przerażenia liberalnych elit “populizmem” znajdziemy w czasach tzw. fin de siecle’u, schyłku ładu Wiedeńskiego w Europie. (…) Ani w jednej, ani w drugiej sprawie nic się tonącym elitom nie udało zrobić i niczego uratować – koniec ich świata nastąpił. Wrzask dzisiejszych beneficjentów “demokracji liberalnej” jest podobnie kontrproduktywny, i podobnie groteskowy, jak przemowy generałów z “Przygód dzielnego wojaka Szwejka”. Im więcej pogardy “autorytetów” dla niesłuchających ich mas, tym silniejsze poczucie ich “naszości” i tym silniejsze owych autorytetów odrzucenie.”.
Problem polega jednak na tym, że ktoś musi rządzić. Po odrzuceniu starych elit, pojawia się szerokie pole do popisu dla rożnych skrajnych ideologów [najczęściej lewicowych], obcych agentów, osób podstawionych przez różne sitwy oraz maniaków i wariatów. Jeśli ktoś ma charyzmę i potrafi przekonać ogół, że znalazł właśnie proste rozwiązanie wszelkich problemów i potrafi poprowadzić ludzi ku powszechnej szczęśliwości – ma duże szanse na przejęcie władzy. Wystarczy tu przypomnieć, iż opisany przez Ziemkiewicza upadek elit po pierwszej wojnie światowej wykreował takich polityków, jak Hitler i Lenin.
Wenezuela jest w kryzysie nie dlatego, że Maduro to imbecyl, tylko dlatego, że “rynki finansowe” widzą w nim zagrożenie i dokonują nuklearnego ataku finansowego na gospodarkę Wenezueli. I zrobią to z każdą władzą na świecie, która będzie proobywatelska. Przecież śmierć Chaveza nie była żadnym przypadkiem. Każdego, kto zechce się podzielić z obywatelami zyskami że złóż naturalnych, media światowe nazwą dyktatorem i zniszczą, czasem nawet zabiją przy pomocy “spontanicznej” rewolucji.
Tu jest też odpowiedź na pytanie, które rozstrząsamy na tym forum od kilku tygodni. Jeśli wciąż się zastanawiacie, dlaczego PiS nie rządzi, tak jak byśmy tego chcieli, to dlatego, że Kaczyński nie chce skończyć, jak Kadafi, albo Husajn.