Myśl dnia
List św. Pawła do Efezjan 4, 32b
Słowo Boże
__________________________________________________________________________________
ŚRODA II TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II
Świętych męczenników Fabiana, papieża, i Sebastiana
PIERWSZE CZYTANIE (1 Sm 17,32-33.37.40-51)
Dawid zwycięża Goliata
Czytanie z Pierwszej Księgi Samuela.
Dawid rzekł do Saula: „Niech pan mój się nie trapi. Twój sługa pójdzie stoczyć walkę z tym Filistynem”. Saul odpowiedział Dawidowi: „To niemożliwe, byś stawił czoło temu Filistynowi i walczył z nim. Ty jesteś jeszcze chłopcem, a on wojownikiem od młodości”.
Powiedział Dawid: „Pan, który wyrwał mnie z łap lwów i niedźwiedzi, ocali mnie również z ręki tego Filistyna”. Rzekł więc Saul do Dawida: „Idź, niech Pan będzie z tobą”.
Wziął w rękę swój kij, wybrał sobie pięć gładkich kamieni ze strumienia, włożył je do torby pasterskiej, którą miał zamiast kieszeni, i z procą w ręce skierował się ku Filistynowi.
Filistyn przybliżał się coraz bardziej do Dawida, a giermek jego szedł przed nim. Gdy Filistyn spostrzegł Dawida i mu się przyjrzał, wzgardził nim dlatego, że był młodzieńcem, i to rudym, o pięknym wyglądzie. I rzekł Filistyn do Dawida: „Czyż jestem psem, że przychodzisz do mnie z kijem?” Złorzeczył Filistyn Dawidowi przez swoich bogów. Filistyn zawołał do Dawida: „Zbliż się tylko do mnie, a ciało twoje oddam ptakom powietrznym i dzikim zwierzętom”.
Dawid odrzekł Filistynowi: „Ty idziesz na mnie z mieczem, dzidą i oszczepem, ja zaś idę na ciebie w imię Pana Zastępów, Boga wojsk izraelskich, którym urągałeś. Dziś właśnie odda cię Pan w moją rękę, pokonam cię i utnę ci głowę. Dziś oddam trupy wojsk filistyńskich na żer ptactwu powietrznemu i dzikim zwierzętom: niech się przekona cały świat, że Bóg jest z Izraelitami. Niech wiedzą wszyscy zebrani, że nie mieczem ani oszczepem Pan ocala. Ponieważ jest to wojna Pana, On więc odda was w nasze ręce”.
I oto gdy wstał Filistyn i zbliżał się coraz bardziej ku Dawidowi, ten również pobiegł szybko na pole walki naprzeciw Filistyna.
Sięgnął do torby pasterskiej i wyjąwszy z niej kamień, wypuścił go z procy, trafiając Filistyna w czoło, tak że kamień utkwił w czole i Filistyn upadł twarzą na ziemię.
Tak to Dawid odniósł zwycięstwo nad Filistynem: kamieniem z procy trafił Filistyna i zabił go, chociaż nie użył miecza.
Dawid podbiegł i stanął nad Filistynem, chwycił jego miecz, a dobywszy z pochwy, dobił go i odciął mu głowę. Gdy spostrzegli Filistyni, że ich wojownik zginął, rzucili się do ucieczki.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 144,1bc.2ab.9-10)
Refren: Błogosławiony Pan, Opoka moja.
On moje ręce zaprawia do walki, *
moje palce do bitwy. On mocą
i warownią moją, : osłoną moją *
i moim wybawcą.
Boże, będę Ci śpiewał pieśń nową, *
grać Ci będę na harfie o dziesięciu strunach.
Ty królom dajesz zwycięstwo, *
Tyś wyzwolił sługę Twego, Dawida.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Mt 4,23)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Jezus głosił Ewangelię o królestwie
i leczył wszelkie choroby wśród ludu.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
EWANGELIA (Mk 3,1-6)
Uzdrowienie w dzień szabatu
Słowa Ewangelii według świętego Marka.
W dzień szabatu Jezus wszedł do synagogi. Był tam człowiek, który miał uschłą rękę. A śledzili Go, czy uzdrowi go w szabat, żeby Go oskarżyć.
On zaś rzekł do człowieka, który miał uschłą rękę: „Stań tu na środku”. A do nich powiedział: „Co wolno w szabat: uczynić coś dobrego, czy coś złego? Życie ocalić czy zabić?” Lecz oni milczeli. Wtedy spojrzawszy wkoło po wszystkich z gniewem, zasmucony z powodu zatwardziałości ich serca, rzekł do człowieka: „Wyciągnij rękę”. Wyciągnął i ręka jego stała się znów zdrowa.
A faryzeusze wyszli i ze zwolennikami Heroda zaraz odbyli naradę przeciwko Niemu, w jaki sposób Go zgładzić.
Oto słowo Pańskie.
KOMENTARZ
Uschłe życie
Człowiek z uschłą ręką wychodzi z synagogi uzdrowiony. Jest to owoc jego sakramentalnego spotkania z Jezusem. Faryzeusze natomiast pozostają uschnięci w swej bezduszności i tępym wypełnianiu przykazań. Ich formalizm wziął górę nad miłosierdziem czy po prostu zwykłym zrozumieniem nieszczęścia drugiego człowieka. Podczas uzdrowienia w synagodze w szabat, a więc w miejscu i dniu poświęconym Bogu, zderzyły się ze sobą dwa przeciwstawne modele służenia Mu. Jezus pokazuje, że dobrze czynić to okazywać miłość. W faryzeuszach rodzi to myśl, aby zabić Tego, który samego siebie nazywa Panem szabatu. Forma służenia Bogu, którą praktykują ci znawcy Prawa, prowadzi ostatecznie do nienawiści, czyli uschłego życia.
Panie, staję z wiarą przed Tobą i wyciągam swoje ręce, otwieram serce, przedstawiam myśli. Wierzę, że jedno Twoje słowo usunie z nich skutecznie wszystko to, co jest uschnięte i martwe.
Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2016”
- Mariusz Szmajdziński
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
__________________________________
Okres zwykły, Mk 3, 1-6
Rozpocznij ten czas tak, jak to czynisz swoim zwyczajem. Poproś Ducha Świętego o otwartość na spotkanie z Jezusem, od którego możemy uczyć się wrażliwości na drugiego człowieka.
Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Marka
Mk 3, 1-6
W dzień szabatu Jezus wszedł do synagogi. Był tam człowiek, który miał uschłą rękę. A śledzili Go, czy uzdrowi go w szabat, żeby Go oskarżyć. On zaś rzekł do człowieka, który miał uschłą rękę: «Stań tu na środku». A do nich powiedział: «Co wolno w szabat: uczynić coś dobrego czy coś złego? Życie ocalić czy zabić?» Lecz oni milczeli. Wtedy spojrzawszy wkoło po wszystkich z gniewem, zasmucony z powodu zatwardziałości ich serca, rzekł do człowieka: «Wyciągnij rękę». Wyciągnął i ręka jego stała się znów zdrowa. A faryzeusze wyszli i ze zwolennikami Heroda zaraz odbyli naradę przeciwko Niemu, w jaki sposób Go zgładzić.
Jezus przyszedł do synagogi, a był tam człowiek, który miał uschłą rękę. Nie prosi on Jezusa, aby go uzdrowił. Gdy Jezus polecił mu stanąć na środku, zrobił to jednak, a jego ręka stała się zdrowa. Jezus, gdziekolwiek przychodzi, czyni dobro. Sprawia, że to, co było suche, ponownie może ożyć.
Faryzeusze też przyszli do synagogi, ale w ogóle nie zwracają uwagi na chorego. Byli skoncentrowani na tym, by znaleźć powody do oskarżenia Jezusa. Tak skomentował to zdarzenie jeden z Ojców Kościoła: „chory miał uschłą rękę, a faryzeusze umysły”. Jezus jest zasmucony z powodu zatwardziałości ich serc.
Jezus wielokrotnie uczył faryzeuszy, że sensem wszystkich przepisów Prawa jest przykazanie miłości. Swoją postawą uczy i nas wrażliwości na drugiego człowieka i jego potrzeby. Słuchając ponownie fragmentu Ewangelii, skup swoją uwagę na osobie Jezusa i na tym, co On czyni. Jezus może sprawić, że to, co uschłe – także i w tobie – znów stanie się zdrowe.
Proś Pana, by uczył cię zauważać w twojej codzienności innych i ich potrzeby. Abyś przychodził im z pomocą, nawet jeśli sami o nic nie proszą.
#Ewangelia: Lepiej zająć się pomaganiem
Mieczysław Łusiak SJ
W dzień szabatu Jezus wszedł do synagogi. Był tam człowiek, który miał uschłą rękę. A śledzili Go, czy uzdrowi go w szabat, żeby Go oskarżyć.
On zaś rzekł do człowieka, który miał uschłą rękę: “Stań tu na środku”. A do nich powiedział: “Co wolno w szabat: uczynić coś dobrego, czy coś złego? Życie ocalić czy zabić?” Lecz oni milczeli. Wtedy spojrzawszy wkoło po wszystkich z gniewem, zasmucony z powodu zatwardziałości ich serca, rzekł do człowieka: “Wyciągnij rękę”. Wyciągnął i ręka jego stała się znów zdrowa. A faryzeusze wyszli i ze zwolennikami Heroda zaraz odbyli naradę przeciwko Niemu, w jaki sposób Go zgładzić.
Komentarz do Ewangelii
Faryzeusze byli zajęci śledzeniem Jezusa, czy uzdrowi kogoś w szabat, by móc Go oskarżyć. Jezus natomiast był zajęty wypatrywaniem ludzi potrzebujących pomocy (człowieka z uschłą ręką na pewno trudno jest zauważyć, bo nie od razu widać, że ktoś nie może ruszać jedną z rąk). I tak na ogół jest w naszej codzienności: ludzie dzielą się na tych, którzy ciągle są zajęci pomaganiem innym i na tych, którzy ciągle zajmują się sobą lub innymi, wynajdując swoje lub cudze słabości.
Zapiszmy się do tych, którzy naśladują Jezusa, jeśli nie chcemy zmarnować życia.
http://www.ekspedyt.org/wp-admin/post.php?post=45225&action=edit
__________________________
__________________________________________________________________________________
Świętych Obcowanie
__________________________________________________________________________________
Święty Fabian, papież i męczennik | |
Święty Sebastian, męczennik | |
Święta Eustachia Calafato, dziewica | |
Błogosławiony Euzebiusz z Ostrzyhomia, prezbiter | |
Błogosławiony Angelo Paoli, prezbiter |
Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Ławrze Sahel pod Jerozolimą – św. Eutymiusza, jednego z najsłynniejszych mnichów palestyńskich. Zmarł w roku 473 w wieku lat dziewięćdziesięciu siedmiu. Kościół grecki dopatruje sie w nim głównego organizatora swej liturgii. Cyryl ze Scytopolis pozostawił nam doskonałą biografię tego wielkiego męża. oraz: św. Maura, biskupa (+ ok. 946) |
http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/01-20.php3
__________________________________________________________________________________
Jak pojednać się z prawosławiem?
Wacław Hryniewicz OMI
O przeszkodzie stojącej na drodze do jedności katolików i prawosławnych i o tym, co jest potrzebne, by ją usunąć – pisze Wacław Hryniewicz OMI.
Główną przeszkodą w porozumieniu nie jest teologia Filioque jako taka, lecz sama obecność tego dodatku w Symbolu wiary. Wschód chrześcijański nie domaga się, aby Zachód wycofał się ze swojej teologii, uważanej przezeń za prawdziwą. Wschód zwraca się od wieków z prośbą do Kościołów Zachodu, aby przywróciły w swojej liturgii ten tekst Symbolu wiary, który uznaje się za soborowy, ekumeniczny, normatywny i nieodwołalny. Symbol nicejsko-konstantynopolitański ma być symbolem jedności, a nie podziału.
Wymaga to, aby wszyscy chrześcijanie posługiwali się tym samym tekstem. Ponieważ grecki tekst jest pierwotny i normatywny, powinien stać się w dokładnym przekładzie na różne języki jedynym tekstem soborowego i ekumenicznego Symbolu wiary.
Rozumiał to dobrze papież Leon III, zatroskany w IX wieku o zachowanie jedności ze Wschodem w wyznawaniu wiary. To on właśnie przeciwstawiał się dodatkowi Filioque do łacińskiego Credo. Jego znamienne słowa, aby usunąć ten [dodatek] z symbolu (illud de symbolo tollatur), są również dzisiaj zachętą do odważnej decyzji ekumenicznej.
Główną przeszkodą jest – podkreślam raz jeszcze – sam fakt zmiany ekumenicznego tekstu soboru. Włączenie Filioque do normatywnego tekstu wyznania wiary dokonało się wbrew woli tych, którzy nie akceptują łacińskiej tradycji liturgicznej. Dlatego w tej sytuacji może być tylko jedno rozwiązanie prawdziwie ekumeniczne: łacińska tradycja liturgiczna winna ustąpić miejsca ekumenicznej świadomości Kościoła.
Należy przywrócić pierwotny tekst Credo bez dodatku Filioque. Dlatego napisałem: jeżeli Biblia mówi o Duchu Świętym, że od Ojca pochodzi [wychodzi], trzeba umieć na tym poprzestać. Jako teolog przez wiele lat zaangażowany w dialog z prawosławiem boleśnie doświadczam niezdecydowania i wahania naszego Kościoła.
Przywrócenie oryginalnego brzmienia Symbolu nicejsko-konstantynopolitańskiego byłoby aktem prawdziwie ekumenicznym. Rzecz jasna, że takiej zmiany niepodobna dokonać od ręki. Trzeba ją cierpliwie przygotować, wyjaśnić sens zmiany wierzącym. Wszystkie inne zabiegi wydają się próbą rozwiązań zastępczych, wydłużających jedynie okres wahania i nieustępliwości.
W 1998 roku uczestniczyłem w międzynarodowej i międzywyznaniowej konferencji w Wiedniu poświęconej Duchowi Świętemu, wspólnej wierze w Trójcę Świętą oraz problemowi Filioque. Brali w niej udział nie tylko teologowie, ale również wysokiej rangi hierarchowie poszczególnych wyznań chrześcijańskich.
W swoim referacie postulowałem – wraz z innymi uczestnikami – powrót do pierwotnego tekstu Credo. Na zakończenie obrad wysłana została petycja do Watykanu, aby przywrócić w liturgii tekst bez dodatku Filioque. Odpowiedzi nie było.
Czego się obawiamy? Widocznie tego, że przez wieki wyznawano wiarę z dodatkiem Filioque i ten dodatek stał się uroczystym wyrazem wiary Kościoła rzymskokatolickiego, a więc dogmatem, z jego zwyczajnego nauczania i modlitwy liturgicznej (lex orandi, lex credendi).
Mijają lata, a decyzja przywrócenia oryginalnego brzmienia Credo nicejsko-konstantynopolitańskiego nadal nie została podjęta. Cierpliwie czeka na swój ekumeniczny kairós, czyli na moment sprzyjający pojednaniu i zgodzie Kościołów.
Wspomniane już ekumeniczne Memorandum z Klingenthal (1978) zajęło w zdecydowane stanowisko: “dlatego zalecamy (…), żeby pierwotna forma trzeciego artykułu wyznania wiary bez Filioque została wszędzie uznana za normatywną i przywrócona tak, aby całe chrześcijaństwo mogło wyznawać poprzez tę formułę swoją wspólną wiarę w Ducha Świętego”.
Zauważmy, że kiedy Kościoły zachodnie przywracają pierwotną formę Symbolu nicejsko-konstantynopolitańskiego, czynią to w przeświadczeniu, że w ten sposób nie sprzeniewierzają się teologicznemu dziedzictwu Zachodu: “without any betrayal of theological heritage”.
Teologia Filioque nadal jest więc uważana za alternatywną prawdę, rozwiniętą w zachodniej nauce o Trójcy Świętej.
Można mieć nadzieję, że prędzej czy później również Kościół rzymskokatolicki przywróci do użytku liturgicznego pierwotne brzmienie Symbolu wiary.
Nie widać żadnego powodu, dla którego nie miałoby to nastąpić już obecnie. W czasie wizyty patriarchy ekumenicznego Dimitriosa I (6 grudnia 1987) Jan Paweł II wyznawał razem z nim wiarę słowami Symbolu nicejsko-konstantynopolitańskiego w jego oryginalnej wersji greckiej.
Papież sam przypomniał o tym w ekumenicznej encyklice Ut unum sint (nr 24). Powtarzam: usunięcie Filioque by- łoby aktem ekumenicznej szczerości i ważnym znakiem braterskiego pojednania. Akt ten byłby wielką zachętą dla dialogu katolicko-prawosławnego, który boryka się z coraz to nowymi trudnościami.
W 1991 roku prawosławny teolog grecki ze Stanów Zjednoczonych, Theodore Stylianopoulos, tak pisał: “jeśli my, jako chrześcijanie, będziemy mogli razem recytować to Credo bez Filioque, oznaczać to będzie złoty moment w naszej ekumenicznej podróży, zapraszający nas do głębszego zrozumienia żywego i trójjedynego Boga jako głównej tajemnicy życia”.
Tego rodzaju poruszające świadectwa zachęcają do odważnych decyzji. Są jednym z ważnych znaków czasu.
Chrześcijanie zachodni winni uznać, że Filioque jako dodatek do soborowego wyznania wiary mimo wszelkich pozytywnych intencji i teologicznych intuicji jest wciąż przeszkodą w osiągnięciu ekumenicznego porozumienia.
Kaleczy ono ekumeniczny imperatyw chrześcijańskiej miłości i pozostaje do dzisiaj źródłem wielu zarzutów, skarg i przesadnych uogólnień ze strony prawosławnych chrześcijan.
Rezygnacja z Filioque nie oznaczałaby wcale, że odrzuca się w ten sposób i dyskredytuje słuszne intuicje tradycji zachodniej. Uprawniony charakter tej tradycji teologicznej mógłby nadal stanowić przedmiot dalszej debaty, toczącej się jednak już w nowym klimacie przyjaźni i wzajemnego zaufania.
Z historycznego punktu widzenia, w kontekście wielowiekowych kontrowersji między Kościołem zachodnim i wschodnim, można zrozumieć główne intencje teologii Filioque. Kto jednak dzisiaj interesuje się jeszcze tym zagadnieniem?
Z pewnością nie ogół wierzących w naszych Kościołach. Rzecz jasna, że nie odrzucają oni tego dodatku, gdyż najczęściej nie rozumieją w ogóle sensu tego zagadnienia. Brak zainteresowania nie jest motywowany negatywną postawą Kościoła prawosławnego.
Problemowi Filioque nie przypisuje się po prostu życiowej wartości i egzystencjalnego charakteru. Uważa się, że należy on raczej do przeszłości i nie nadaje wierze chrześcijańskiej dodatkowej wiarygodności. Wręcz przeciwnie, skoro dodatek ten spowodował już tak wiele niezgody i konfliktów, czy nie jest to sygnałem, że należy odważyć się na nowe podejście do tego zagadnienia?
Gotowość do rezygnacji z dodatku Filioque nie wynika zresztą z samej obojętności wobec tego zagadnienia. Czy w czasie, kiedy tak wielu ludzi traci samą wiarę w Boga lub nie kryje swego sceptycyzmu, teologowie chcą nadal być ofiarą swojej ciekawości i dociekliwości?
Tego rodzaju pytania nie są oznaką lekkomyślności. Jednym z ważnych zadań teologów jest branie pod uwagę zmysłu wiary całego Ludu Bożego (sensus fidei, sensus fidelium) i wsłuchiwanie się w autentyczną intencję przekazywania żywej wiary.
Kierowane do Zachodu w ciągu wieków skargi prawosławnych nie mogą być traktowane jako bezpodstawne i nieuzasadnione. Prawdziwa gotowość uczenia się od Wschodu wymaga, aby najpierw przezwyciężyć tradycyjne poczucie wyższości obecne w Kościołach zachodnich.
Zachodni punkt widzenia nie może uchodzić za jedynie słuszny. Już ta świadomość pomaga zająć bardziej otwarte stanowisko ekumeniczne. Nadszedł czas, aby wspólnym wysiłkiem umysłu i serca poszukiwać dróg wiodących do ekumenicznego porozumienia.
Tekst pochodzi z książki “Wiara rodzi się w dialogu”
* * *
Od 18 do 25 stycznia trwa Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan. Z tej okazji na DEON.pl będziemy codziennie publikować jeden artykuł dotyczący budowania jedności między chrześcijanami. W ramach cyklu pojawią się teksty Jana Pawła II, Benedykta XVI, Franciszka, ks. Tomasa Halika, ks. Wacława Hryniewicza, brata Rogera i brata Aloisa.
* * *
Redakcja DEON.pl zaprasza:
24 stycznia o godzinie 15:00 w Centrum Jana Pawła II każdy będzie miał okazję, aby realizować marzenie samego Jezusa, który podczas ostatniej wieczerzy wołał do Ojca za nami: “aby byli jedno”. W tym dniu chcemy stawać się jedno. Biskupi, liderzy, pastorzy, księża różnych kościołów i wspólnot – staniemy wszyscy razem jako bracia w Chrystusie. Uroczystościom przewodniczyć będzie kardynał Stanisław Dziwisz, obecni będą również biskup Grzegorz Ryś, ks. Roman Pracki, ks. dr Peter Hocken i inni.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,2264,jak-pojednac-sie-z-prawoslawiem.html
______________________________
Skuteczna modlitwa o czystość
psd
Masz problem z czystością, nie potrafisz sobie poradzić ze swoją seksualnością. Mamy bardzo skuteczną modlitwą, która pomoże.
Modlitwa o czystość
Stróżu i ojcze dziewic, święty Józefie, którego wiernej straży sama niewinność, Jezus Chrystus i Panna nad pannami Maryja, była powierzona, proszę Cię i błagam przez ten podwójny skarb – Jezusa i Maryję – spraw, abym od wszelkiej nieczystości zachowany, nieskalanym umysłem, niewinnym sercem i czystym ciałem zawsze służył Jezusowi i Maryi w wielkiej czystości. Amen.
Modlitwa pochodzi z książki: Święty Józef. Modlitewnik
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,2268,skuteczna-modlitwa-o-czystosc.html
______________________________
Czemu osoby wierne Bogu cierpią?
Pustynia Serc / psd
Czy wierność Bogu może nas uchronić przed cierpieniem? Czy możemy odnaleźć pokój? Dlaczego mimo naszej wierności czasem doświadczamy bólu, niesprawiedliwości, zła? Warto posłuchać tej pięknej odpowiedzi.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,2246,czemu-osoby-wierne-bogu-cierpia.html
__________________________
Czy cierpienie jest karą za grzechy?
ks. Andrzej Draguła
Teoria, że cierpienie jest karą za grzechy, jest szeroko rozpowszechniona. I – trzeba dodać – w swej wersji ogólnej jest w gruncie rzeczy poprawna. Cierpienie jest skutkiem grzechu, jest jego konsekwencją.
O wiele bardziej skomplikowanie rzecz się ma, gdy zechcemy tę ogólną teorię zaaplikować do poszczególnych życiorysów, gdy zechcemy udowodnić związek danego grzechu z określonym cierpieniem. Z taką właśnie myślą przyszli do biblijnego Hioba jego trzej starzy znajomi, którzy – jak pisze Jan Paweł II – “starają się przekonać go, że skoro dotyka go tak wielorakie i tak straszliwe cierpienie, zatem musiał dopuścić się wielkiej winy. Cierpienie bowiem – mówią – przychodzi na człowieka zawsze jako kara za przestępstwo; zostaje ono zesłane przez bezwzględnie sprawiedliwego Boga i znajduje swoje usprawiedliwienie w porządku miłości” 70. Dowód takiego myślenia znajdujemy także w Nowym Testamencie: “Przechodząc obok [Jezus] ujrzał pewnego człowieka, niewidomego od urodzenia. Uczniowie Jego zadali Mu pytanie: Rabbi, kto zgrzeszył, że się urodził niewidomym – on czy jego rodzice?”. Jezusowa odpowiedź jest stanowcza: “Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego” (J 9,2). W takiej perspektywie cierpienie może mieć sens wyłącznie jako kara za grzech tylko na gruncie bezwzględnej sprawiedliwości Boga, który odpłaca dobrem za dobro, a złem za zło. Takie rozumienie związku między grzechem a cierpieniem właściwe było Żydom w czasach Jezusa. “Dobro i zło, które dostaje się w udziale człowiekowi – pisze Werner Sombart – istnieje tylko na tym świecie, Bóg może karać, może wynagradzać, ale tylko dopóty, dopóki człowiek żyje na ziemi. Tutaj zatem musi się dziać dobrze sprawiedliwemu, tutaj musi bezbożny doznawać cierpień”.
Jezus odrzuca tak powierzchowne i uproszczone myślenie przyczynowo-skutkowe. Widać to dokładnie w Jego wypowiedzi na temat dwóch tragicznych wydarzeń, do których doszło za Jego czasów. Chodzi o masakrę, jakiej dokonał Piłat na grupie protestujących, w której znaleźli się Galilejczycy, oraz wypadek, jaki miał miejsce w Siloam, gdzie zawaliła się wieża znajdująca się blisko bądź nawet połączona z tunelem, zbudowanym przez króla Ezechiasza. Na skutek tego tragicznego wydarzenia śmierć znalazło osiemnaście osób (por. Łk 13,1-5). W obu przypadkach narzuca się to samo pytanie: Czy ci, którzy cierpią, są gorszymi przestępcami i grzesznikami od tych, którzy nie cierpią? Czy ich śmierć jest następstwem sądu i gniewu Bożego i karą za popełnione winy? “Bynajmniej” -odpowiada Jezus. “Jeśli prawdą jest – dopowiada Jan Paweł II – że cierpienie ma sens jako kara wówczas, kiedy jest związane z winą – to natomiast nie jest prawdą, że każde cierpienie jest następstwem winy i posiada charakter kary”. Przypomina mi się pewna dyskusja, w której na pytanie: “Dlaczego złe rzeczy zdarzają się dobrym ludziom?”, rozmówca odpowiedział: “A dlaczego nie?”.
Nie ulega wątpliwości, że czasami związek między grzechem, złem i cierpieniem jest ewidentny. Gdy popełniamy zło, możemy się spodziewać wynikającego z niego cierpienia. Nie jest to jednak żadna kara za grzech, lecz konsekwencje świadomie dokonanego czynu. Ale wokół nas mnóstwo jest cierpienia niewinnego i niczym niezasłużonego. Jeśli cierpi kierowca, który spowodował wypadek, jadąc pod wpływem alkoholu, to niejako w sposób naturalny dotykają go cierpienia; to może być uszczerbek na zdrowiu, ciągnące się przez życie wyrzuty sumienia, konieczność odbycia kary. Jeśli jednak cierpi inna osoba, która została pokrzywdzona przez pijanego kierowcę, i nie było w tym żadnej jej winy, cała oczywistość pryska jak bańka mydlana. W tej sytuacji, stawiając sobie pytanie “dlaczego”, człowiek milknie, nie znajdując żadnej zadowalającej odpowiedzi. Niejeden “życzliwy” przyjaciel, podobny do tych trzech znajomych Hioba, gotów jest spieszyć z metafizyczną “pomocą” zamkniętą w słowach: “Widzisz, Pan Bóg Cię pokarał, tylko ciekawe za co?”. A wtedy grzebiemy w naszej przeszłości i poszukujemy win i zbrodni nieodpokutowanych, co może zaowocować tym, iż już nigdy nie wyzwolimy się z wizji Boga pamiętliwego i bezwzględnie sprawiedliwego, w konsekwencji – takiego Boga, który dopada nas ze swoją karzącą ręką w najmniej odpowiedniej chwili, bo przecież “Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy”.
Cierpienie człowieka niewinnego każe nam spoglądać ku przyszłości, a nie ku przeszłości. Nie cierpi się bowiem za coś. Jeśli już – to po coś. Nie po to, by nas zniszczyć, ale po to, by nas wychować. Nie znaczy to jednak, że każde cierpienie uszlachetnia. Niejedno cierpienie degeneruje, ale to już zupełnie inny problem. Samo cierpienie bowiem nie ma sensu, sens można znaleźć jedynie w naszej do niego relacji. Podobno jest jednak cierpienie sprawiedliwe. Doświadczają go ci, którzy słusznym wyrokiem przebywają w więzieniu. “Wiele osób myśli, że chodzi o zbrodnię i karę – ale czym właściwie jest kara? To cierpienie, które zwiemy sprawiedliwym”. Sprawiedliwe – bo jak uważa społeczeństwo – słusznie się im należy. Ale to nie Bóg ich skazał, lecz ludzie. I nie za grzechy, a za przestępstwa.
Fragment ksiązki: ks. Andrzej Draguła – “Czy Bóg nas kusi”
Czy Jezus wzywał do nienawiści? Co to znaczy być błogosławionym? Po co komu modlitwa? Czy można żyć bez grzechu? Czy cierpienie jest karą za grzechy? A może… Bóg nas kusi?
Rzadko zadajemy sobie takie pytania. Niektóre dotyczą spraw uznawanych za tak oczywiste, że nawet ich nie zauważamy. O inne albo boimy, albo wstydzimy się pytać. Mamy poczucie, że nie wypada.
Tymczasem Autor pokazuje, że właśnie w tych pomijanych obszarach naszej wiary kryją się nieraz odpowiedzi fundamentalne dla zrozumienia tego, w co wierzymy. Unika przy tym dawania prostych i ostatecznych odpowiedzi. Zaprasza raczej Czytelnika do głębszego spojrzenia na wiarę i Ewangelię, pokazując, że nieustannie można odkrywać w nich coś nowego.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1956,czy-cierpienie-jest-kara-za-grzechy.html
____________________
Problem z Papieżem jezuitą [WYWIAD]
Marek Blaza SJ / Jacek Siepsiak SJ
Antyreklama jest dźwignią handlu. Można niby robić wszystko, by zniechęcić do kupna książki a jednak chcieć ją sprzedać.
“Rzeczpospolita” zaprezentowała opasły tom Antonio Socciego pt. “Czy to naprawdę Franciszek?” w ten sposób, że trudno nie odnieść wrażenia, iż chodziło redakcji o zdyskredytowanie owej pozycji. Wywiad z autorem odkrył sporo z jego “postmodernistycznej” motywacji.
O Terlikowskim szkoda gadać, bo wszyscy wiedzą, jaki jest, a zresztą “Rzepa” jakby wstydliwie dała tylko króciutki jego komentarz. Cenckiewicz dostał dużo więcej miejsca, ale wiadomo, że jak się jemu podoba, to nie może to być solidne. Sensacja nade wszystko! Im bardziej niewiarygodne, tym lepiej.
Lecz może właśnie o to chodziło: o sensację? Bo jak inaczej sprzedać książkę, która warsztatowo jest nieźle napisana, wciąga i ma w sobie coś z kryminału, jest osadzona w trochę tajemniczych realiach Watykanu, tylko że… fabuła jest wyssana z palca.
Istny… Dan Brown! Jego sprzedali jako “zupełnie prawdopodobną” sensację, do tego podlaną sosem objawień i przepowiedni, to czemu nie sprzedać tak i Socciego (podlanego podobnym sosem)? Czemu nie? No chyba że jest się szanującym wydawnictwem, które np. nie wydaje pornografii (ta się też dobrze sprzedaje). A propos wydawnictwa: w internecie jest podane jedno, w środku książki jest jakaś inna nazwa i adres, a na okładce nic nie ma. Może się wstydzą?
Można by tę pozycje sprzedawać jako satyrę. Naprawdę pokładałem się ze śmiechu, gdy autor żonglował jezuickimi regułami. Zakładam, że nie było w tym złej woli. Po prostu się nie zna (tłumacz jeszcze mniej). Coś gdzieś usłyszał i wysnuł wnioski zupełnie niezgodne z zapisami jezuickich Konstytucji. Jako jezuita serdecznie się uśmiałem. Ale inny czytelnik niestety zamiast się śmiać, może pomyśleć, że tak jest naprawdę… i może się przerazić.
Dlatego postanowiłem pogadać z fachowcem. Insynuacje Socciego osnute są na stwierdzeniu, że papież Franciszek nie jest papieżem, że nigdy nie został nim wybrany. Powodem miałoby być zaniedbanie proceduralne podczas konklawe. Niby banał, szczególik, a jednak, gdyby dać wiarę autorowi, to mogłoby to grozić schizmą Kościoła. Już miewaliśmy antypapieży. Wspólnota chrześcijańska przeżyła to bardzo boleśnie.
Aby przyczynić się do reperowania zdrowia rodaków śmiechem, pociągnąłem za język człowieka, który się zna na kościelnym prawie, na historii owej instytucji. Poprosiłem, by wyjaśnił kilka kwestii, tak by nie trzeba się było z trwogą gubić wśród zawiłości żonglerki Socciego, lecz spokojnie pośmiać się z przemilczeń, niedokończonych paragrafów, insynuacji, a zwłaszcza zrozumieć, skąd się biorą tak pokrętne sposoby interpretacji.
Oto pierwsza część wywiadu z Markiem Blazą SJ, m.in. wykładowcą teologii ekumenicznej i dogmatycznej w Papieskim Wydziale Teologicznym, Sekcja św. Andrzeja Boboli, Collegium Bobolanum w Warszawie.
Jacek Siepsiak SJ: Uderza mnie to, że Socci często argumentuje sam z siebie, jako eksperta cytuje własne artykuły i opiera się na własnych opiniach, jak na autorytecie.
Marek Blaza SJ: No właśnie. Na przykład: “Kardynał Bergoglio zdawszy sobie sprawę z nieprawidłowości proceduralnej na konklawe i odkrywając nieważność swojej elekcji, nie będzie udawał, że nic się nie stało, aby tylko trzymać się stołka. To nie w jego stylu. On powinien wycofać się jako pierwszy niczym Celestyn V, któremu poświęcił tyle słów zachwytu, jak i Benedykt XVI, którego rezygnację Bergoglio wychwalał jako gest wielkiej pokory i odwagi”.
A ci obaj papieże, czyli Celestyn V i Benedykt XVI, byli ważnie wybrani. Czyli już podpowiada papieżowi, co on teraz powinien zrobić. Natomiast wiemy skądinąd, że po prostu Socciemu się ten papież nie podoba. To jest taka teza: “Bo mi się ten papież nie podoba”. To jest śmieszne, ponieważ z jednej strony nie chce uchodzić za tradycjonalistę, chociaż używa często słów “nowinkarze”, “moderniści” i broni oczywiście “skrzywdzonego” Zgromadzenia Franciszkanów Niepokalanej i robi to z punktu widzenia wprost tradycjonalistycznego. A z drugiej strony posługuje się metodami postmodernistycznymi, czyli: “Bo mi się nie podoba”.
Jest na przykład takie sformułowanie odnośnie do jezuitów (to jest zresztą następny wątek, który też musimy podjąć): “Należałoby spytać, czy po tej linii Towarzystwa Jezusowego idą wpływowi współcześni jezuici Rahner i Martini”. Oczywiście z punktu widzenia naszego autora to są moderniści. I teraz autor mówi: “Bergoglio chyba należy do tego nurtu Towarzystwa [czyli tego modernistycznego], a nie do tego, który ja bym osobiście wolał“.
“Ja bym osobiście wolał” – to jest bardzo charakterystyczne dla niego. Niby broni tradycji katolickiej, a odwołuje się do postmodernizmu, czyli właśnie do tego, co mi się podoba, co ja bym wolał. Taki koncert życzeń. Czyli tak naprawdę sam jest ofiarą postmodernizmu, w tej swojej metodzie.
Niestety to jest częsty zabieg tak zwanych tradycjonalistów, bo to nie są żadni tradycjonaliści. Głoszą treści, które są konserwatywne, ale metodami postmodernistycznymi: Bo mi się wydaje… Bo ja bym tak wolał…
“Bo mi się to podoba” jest sugestywne, ale…
W teologii katolickiej, która bazuje na filozofii tomistycznej, jest coś takiego jak istnienie rzeczy czy stanu rzeczy obiektywne. Czyli może na przykład – czy mi się to podoba, czy nie – istnieć jakiś byt, o którym nie mam pojęcia. I on istnieje, niezależnie od tego, czy ja o nim wiem, że on istnieje, czy nie. Tak po prostu jest: jest coś obiektywnie.
Oczywiście ja mogę się z tym zgadzać lub nie, ale od strony filozoficznej nie ma to nic do rzeczy. To jest tak jak prawo: jest prawo, jak się czasem mówi “dura lex, sed lex”, czyli “twarde prawo, ale prawo”. Coś mi się nie podoba, ale takie ono jest. Jeżeli przechodzę na czerwonym świetle i nic nie jedzie, a policjant mnie zatrzyma i każe mi zapłacić mandat – no takie jest w Polsce prawo. Może mi się ono nie podobać, bo w innych krajach wtedy można przechodzić, a w Polsce jest takie prawo, że policjant może mi wypisać mandat. I mogę dyskutować, ale obiektywnie on ma rację.
Tu właśnie mamy do czynienia z tym mechanizmem: “Bo mi się podoba…”. Poza tym pojawia się takie sformułowanie: “Niektóre z ważnych wypowiedzi papieża Franciszka, jak zaraz zobaczymy, kontrastują z odwiecznym nauczaniem Kościoła“. Jako żywo, co to znaczy “z odwiecznym nauczaniem Kościoła”.
Kościół jako instytucja, ta, w której jesteśmy teraz, istnieje – powiedzmy – od czasów apostolskich, aż do końca świata. Kościół nawet – paradoksalnie można powiedzieć – w tej sytuacji jest rzeczywistością prowizoryczną. Zresztą papież to “Vicarius Filii Dei” – “Namiestnik Syna Bożego”. Czyli właściwie to są rządy tymczasowe. Papież to jest rząd tymczasowy, a Król jest jeden – tylko Chrystus.
Dlatego też tworzenie takich deifikacji Kościoła: “odwieczne” – jak może być “odwieczne nauczanie Kościoła”? Nie ma czegoś takiego. Nawet dogmaty. Jeżeli weźmiemy, to właściwie do I Soboru Nicejskiego, do 325 roku, nie ma w Kościele, w chrześcijaństwie, żadnych dogmatów. Te prawdy dopiero się kształtowały, i to nieraz w sposób bardzo burzliwy, zwłaszcza w III wieku. Nie było jednak wtedy żadnych ogłoszonych dogmatów. Kościół istniał i wcale nie znaczy, że wszystko było źle, bo nie było dogmatów. A “odwieczne nauczanie” – to co? Od Adama i Ewy? To wygodna “przykrywka”.
Pojawia się również zarzut o sformułowanie, że Bóg nie jest katolicki albo Bóg nie jest katolikiem. No bo nie jest katolikiem. Czy Bóg został ochrzczony w Kościele katolickim, żeby zostać katolikiem?
Bóg mógłby być ochrzczony w innym Kościele i przejść na katolicyzm.
Tylko że to jest właściwie groteska. Przecież ludzie, którzy szukają Boga, jeśli coś takiego przeczytają, to będą się nam śmiać w oczy i będą mieli rację, niestety, że coś takiego ktoś głosi, że Bóg jest katolikiem. Jak można w ogóle bronić takiej tezy.
Poza tym jest też teza o sumieniu. To bardzo śmieszne, zabawne wręcz. Dlaczego? “Bergoglio mówi: Jeżeli ktoś nie wierzy w Boga, ważne jest, żeby był posłuszny własnemu sumieniu. Grzech także w wypadku kogoś niewierzącego jest wtedy, kiedy się postępuje wbrew sumieniu. Słuchać go i być mu posłusznym oznacza bowiem podejmować decyzję w obliczu tego, co postrzegane jest jako dobro lub zło. I w tym rozstrzygnięciu rozgrywa się dobro lub zło naszego postępowania”.
I potem podaje autor Magisterium Kościoła, które właściwie – zwłaszcza Katechizm Kościoła Katolickiego – mówi dokładnie to samo, ponieważ mamy coś takiego w Kościele jak sumienie błędne. I sumienie błędne to jest nieprawdziwe, ale prawe. Najśmieszniejsze jest to, że autor krytykuje papieża Bergoglio za powoływanie się na sumienie, a na samym końcu swojej książki cytuje słowa Johna Henry Newmana, kardynała (mające usprawiedliwić postawę autora): “Jasne, że powinienem wznieść toast po obiedzie i ja go wznoszę za papieża, ale najpierw za sumienie, a potem za papieża. Sumienie jest kurierem tego, który w świecie natury i w świecie łaski przemawia do nas w ukryciu, poucza nas i prowadzi. Sumienie jest pierwszym ze wszystkich wikariuszy Chrystusowych”.
Gdy on mówi o nieposłuszeństwie papieżowi, to postmodernistom dostaje się bardzo mocno…
No tak. “Bo mi się nie podoba…”. Śmieszne jest to… No dobrze, jeżeli on uważa w sumieniu, że tak ma być, to dlaczego krytykuje Bergoglio, że właśnie o tym mówi. Bo Socci sam to zauważa: “Gdy tutaj mówi się o sumieniu, to rzecz jasna chodzi o prawe sumienie”. No, ale prawe sumienie to nie znaczy, że prawdziwe.
Z uwzględnieniem wszystkich niezbędnych uściśleń Magisterium, na które zwróciliśmy uwagę, można dopatrzeć się niejednoznacznego używania słowa sumienie w dialogach Scalfariego z papieżem Bergoglio. Jeżeli ktoś ma złą wolę i chce doszukać się nieortodoksyjności w tym, co mówi Bergoglio, to oczywiście, że jak psa się chce uderzyć, to kij się zawsze znajdzie.
Natomiast jeżeli ktoś ma choćby odrobinę dobrej woli, to co najwyżej można powiedzieć, że w tych sformułowaniach Bergoglio mogą być pewne skróty myślowe. A trzeba pamiętać, że to jest wyjęte z rozmowy, a nie jest to jakieś precyzyjne nauczanie Kościoła. W tym nie ma nic zdrożnego i nic przeciwnemu temu, co mówi nauka Kościoła katolickiego na przykład na temat sumienia czy na temat tego, co jest później powiedziane, że Bóg nie jest katolikiem.
Są też takie śmieszne rzeczy, na przykład, odnośnie do prozelityzmu. “Papież mówi: Prozelityzm jest głupotą pierwszej klasy. Nie ma sensu. Trzeba się poznawać, wsłuchiwać i powiększać znajomość świata, który nas otacza”. A z drugiej strony, jako przeciwwagę po prostu daje się cytat z Drugiego Listu do Tymoteusza, tak jakby to miała być odpowiedź na tezę papieża. Nie wiadomo dlaczego. “Zaklinam cię wobec Boga i Chrystusa Jezusa, głoś naukę, nastawaj w porę i nie w porę, w razie potrzeby wykaż błąd, poucz, podnieś na duchu, z całą cierpliwością, ilekroć nauczasz”.
Poza tym wiemy, że prozelityzm faktycznie w dzisiejszych czasach nie służy temu, by ludzie przechodzili z jednego wyznania do drugiego. Prozelityzm może mieć różne oblicza. Może mieć także oblicze materialne: “Jak przejdziesz do mojego Kościoła, to ja ci dam dobrą i stałą pracę”. Nieraz takie rzeczy się zdarzają. To, co mówi papież, że prozelityzm jest głupotą pierwszej klasy, ma sens. Nieraz prozelityzm może być płytki, jego motywacja wcale nie musi być głęboka. Na przykład ktoś się pokłócił z proboszczem rzymskokatolickim, to teraz idzie do Kościoła starokatolickiego i zaczyna tam chodzić na Msze, bo mówi: “Pokłóciłem z proboszczem”. Czy pokłócenie się z proboszczem jest racją dostateczną dla przejścia do innego Kościoła?
Trzeba wziąć pod uwagę kontekst całości. Przypisuje się, że skoro papież mówi, że prozelityzm jest głupotą pierwszej klasy i nie ma sensu, to znaczy, że ten papież jest za indyferentyzmem. Czyli jeżeli ktoś – idąc tym tokiem rozumowania – nie przeczytał w jakiejś książce jednego przypisu, to znaczy, że nie przeczytał całej książki? No bo nie przeczytał całej książki – przecież przypisu nie przeczytał. Czyli nie jest gotowy do zrelacjonowania treści całej książki!?
I przejdźmy teraz do argumentu najbardziej zdumiewającego nas, jezuitów. Owszem, są dwa cytaty jezuitów po wyborze kardynała Bergoglio na papieża, które nas, jezuitów, nie dziwą. Zresztą ja sam na Deonie kiedyś też napisałem “Koniec świata, jezuita papieżem”. Bo faktycznie, pamiętamy, był to dla nas, jezuitów, pewien szok. Nie po to zostajemy jezuitami, żeby zostawać papieżami. To jest jasne. I stąd na przykład ojciec Spadaro powiedział: “Dla nas to było wielkie zdumienie. Ja sam na początku trochę nie dowierzałem. Dla nas bowiem to jest coś dziwnego. Jezuita zawsze miał być w służbie papieża. Dla mnie było to coś wbrew logice, bo my składamy także ślub nieprzyjmowania stanowisk kościelnych, jak na przykład biskupstwa, więc to jest dla nas coś nadzwyczajnego”.
Inny jezuita, ojciec Bartolomeo Sorge, były szef “Civiltà Cattolica”, powiedział: “My, jezuici, nie możemy zostawać wysokimi hierarchami, biskupami, bo składamy ślub odrzucenia wszelkiej godności kościelnej. Tym mniej można było przewidzieć, że jezuita zostanie papieżem. Oczywiście zdarza się czasem, że papież zrobi jezuitę biskupem albo kardynałem, jak to było z kardynałem Martinim, ale w takich razach papież musi zawiesić nasze Konstytucje, a papieżowi na pewno wolno to zrobić”.
To zdaje się być wszystko w miarę prawdziwe.
Nie do końca. Papież nie zawiesza Konstytucji.
Ja bym powiedział – to jest takie tłumaczenie dla ludzi, którzy nie są obeznani z meandrami działania Towarzystwa Jezusowego. I on to tak powiedział… My to rozumiemy jako jezuici, że on tak to powiedział, że papież może zawiesić… To nie jest jednak tak, że papież zawiesza Konstytucje, tylko papież może na przykład nakazać jezuicie, że ma zostać biskupem.
No nie, on to potem wykorzystuje, że papież może zawiesić Konstytucje… Tak naprawdę papież nie zawiesza Konstytucji, bo to w naszych Konstytucjach jest przewidziane.
Natomiast ciekawe jest to, że Socci, powołując się na powyższe wypowiedzi jezuitów, twierdzi: “Oto mamy więc problem. Papież może zawiesić Konstytucje zakonu jezuitów [czyli czepił się tego, że może zawiesić Konstytucje], ale konklawe nie może tego uczynić”. Ale to jest już zupełny kosmos.
Ale może wyjaśnijmy naszym czytelnikom, że…
Ja to może przeczytam, co pisze dalej Socci, a potem wyjaśnimy, dlatego że tu jest wiele nieścisłości w tym tekście. Czytam więc dalej:
“Żaden jezuita dotychczas nie został papieżem. To nie przypadek”.
No, nie został. “Ojciec Sorge zdaje się zapewniał, że ojciec Bergoglio składał te śluby, zwane też «małymi» ślubami lub przyrzeczeniami. Co zatem mogło się stać? Jak widać, kiedy pytano go, czy przyjmuje wybór na papieża, i odpowiedział pozytywnie, nie pamiętał, że zobowiązał się do odrzucania wszelkich godności kościelnych. Amnezja?”.
No i konkluzja jest taka: “O ile Niocolas Vias mógł zatytułować książkę o Ratzingerze «Człowiek, który nie chciał być papieżem», książce o kardynale Bergoglio musiałby dać tytuł «Człowiek, który zapomniał, że nie może być papieżem»”.
I teraz przechodzimy do tłumaczenia.
Po pierwsze, polskie tłumaczenie, że jezuita składa, ojciec Bergoglio złożył tak zwane małe śluby, to w ogóle dla czytelnika nieobeznanego z Towarzystwem Jezusowym nic nie znaczy, a i jezuita miałby problemy z tym, co autor ma dokładnie na myśli. A ma dokładnie na myśli to, że ojciec Bergoglio jako profes czterech ślubów złożył najpierw cztery śluby publicznie, uroczyście: czystości, ubóstwa i posłuszeństwa oraz posłuszeństwa papieżowi odnośnie do misji. (Bo tutaj też często się pojawia u autora, że ten czwarty ślub to jest posłuszeństwo papieżowi. To nie jest to, bo posłuszeństwo papieżowi wynika po prostu ze ślubu posłuszeństwa. Tylko posłuszeństwo papieżowi odnośnie do misji. Papież może profesowi czterech ślubów powierzyć konkretną misję i ten jezuita ma to wykonać na mocy tego czwartego ślubu).
Natomiast oprócz tych czterech ślubów jezuita-profes składa tak zwane śluby zakrystyjne. To, co tu, w książce, jest określone jako “małe śluby”, jezuici nazywają potocznie: śluby zakrystyjne. Dlatego że są one z zasady składane (już po uroczystej profesji w kościele) w zakrystii, na ręce tego, który przyjmował profesję uroczystą. A profesję uroczystą może przyjmować każdy profes. Z zasady to powinien być generał, potem prowincjał, ale może delegowanym zostać każdy profes Towarzystwa Jezusowego – może przyjąć profesję współbrata.
Ciekawa rzecz. Taki jest detaliczny (szczególarz) ten Socci, a tu ani nie mruknie, jak te śluby brzmią, a przecież one są ogólnie dostępne, my nie jesteśmy masonami i ich nie chowamy… To nie jest żadna tajemnica, jak brzmią te śluby. I faktycznie trzeci ślub mówi o tym, że profes nie będzie się ubiegać o żadne godności w Kościele. Ale piąty ślub mówi, że “gdybym pomimo trzeciego ślubu został wyświęcony na biskupa, wtedy zawsze będę gotowy wysłuchać rady przełożonego generalnego lub tego, kogo on mi przyśle z Towarzystwa”.
Polega to na tym, że jeżeli Normy – są też tak zwane Normy Uzupełniające do Konstytucji – mówią, że jeżeli jezuita staje się kandydatem do biskupstwa, wtedy sprawa jest konsultowana z generałem zakonu. I jeżeli rozeznają, że na większą chwałę Bożą będzie, żeby on jednak przyjął sakrę, wtedy w moc wchodzą wszystkie kanony Kodeksu Prawa Kanonicznego, które mówią o statusie biskupa zakonnika. Czyli on formalnie jest w zakonie, ale już jest zwolniony choćby ze ślubu ubóstwa w sensie ścisłym, no bo musi przecież zarządzać diecezją. To nawet nie chodzi o jego prywatny dobytek, ale ma zarządzać diecezją, czyli musi obracać pieniędzmi, jakkolwiek, choćby za pośrednictwem ekonoma diecezji, ale to on jest odpowiedzialny.
To też oznacza, że nie może słuchać przełożonego zakonnego kosztem niezależności jako biskup diecezjalny.
Tak, on decyduje samodzielnie. Natomiast ten piąty ślub mówi, że nie omieszka wysłuchać rady. Ale w jakim sensie? Nie że za każdym razem ma się pytać generała, co ma robić. Ta ewentualna rada ma przyjść z inicjatywy generała jezuitów, a nie odwrotnie… Bo oczywiście były też takie pytania, kiedy został wybrany kardynał Bergoglio, czy on przed przyjęciem urzędu zadzwonił do generała zakonu, czy może przyjąć wybór. Absolutnie nie musiał.
Był już biskupem…
Był już biskupem i dlatego on już nie podlega prawu Towarzystwa jak inni jezuici. I tu nie trzeba zawieszać żadnych Konstytucji Towarzystwa, ponieważ jeżeli on został biskupem – tak jak wspomniałem – on podlega już wtedy pod kanony mówiące o biskupach zakonnikach. Owszem, formalnie jest jezuitą i jedyne – to wynika z prawa zakonnego – jest ten piąty ślub zakrystyjny, że nie omieszka wysłuchać rady przełożonego generalnego lub tego, kogo przyśle mu przełożony generalny z Towarzystwa. Rady! Ale on nie musi się dostosować do tej rady.
I nie musi o nią prosić.
Z tych ślubów wynika, że to jest inicjatywa generała, że chce takiej rady udzielić biskupowi-jezuicie.
To całe tłumaczenie zamieszczone w omawianej przez nas książce – to po prostu nieznajomość zakonu Towarzystwa Jezusowego. Dla jezuitów to, co czytamy w tej książce, to są niedorzeczności.
W każdym razie, zamykając wątek jezuicki, trzeba powiedzieć, że raczej jest to zupełna ignorancja. Widać, że jest to wyciąganie wniosków odwrotnych, niż założone przez twórcę owych ślubów, które składa profes czterech ślubów. Widzimy, że cała ta argumentacja to piękna konfabulacja.
Jest tam dużo naciągania. Dla nas, jezuitów, jest to oczywiste. Jeżeli chodzi o te śluby i to stwierdzenie, że on wiedział, że nie może zostać papieżem, a mimo to został – jest dla mnie zupełnie absurdalne. Natomiast też interpretacja niektórych wypowiedzi kardynałów, które później się pojawiły w różnych publikacjach, jakieś wspomnienia o konklawe… Jest pytanie, co tam może być ujawnione, a co nie może. Bo tam są nieraz takie rzeczy, które nie są związane z konklawe. Ale rzeczywiście wnioski, które Socci wysnuwa, są zadziwiające. Wcale tam nie musi być powiedziane to, czego on się dopatrzył. To jest takie na siłę szukanie autorytetu na jakąś tezę, która gdzieś mu zaświtała w głowie.
Poza tym warto jeszcze zwrócić uwagę na rozdział związany z różnymi objawieniami. Jest tam wizja tak zwanej trzeciej tajemnicy fatimskiej. Autor o Bergoglio mówi, że unika tytułu “papież”, tylko mówi o sobie biskup. I teraz pamiętamy – ta wizja tego białego biskupa pierwotnie była odnoszona do Jana Pawła II, do zamachu. Teraz Socci mówi “nie”. To nie o to w tej wizji chodziło. Chodziło właśnie o Franciszka, że to on jest tym biskupem odzianym w biel. Czyli ta jedna wizja może jednocześnie – okazuje się – działać w kilku różnych interpretacjach.
Stąd Socci twierdzi: “W Annuario Pontificio na rok 2013 rzuciła się w oczy nowość. Nowy papież zechciał, żeby na stronie 23 podpisano go w dwóch linijkach – jako Franciszka biskupa rzymskiego, wszystkie natomiast inne tytuły znajdują się na następnej stronicy, która w wydaniu w roku 2012 była pusta. A poprzednio Benedykt XVI, jak inni papieże, wpisany był na jednej stronie ze wszystkimi tytułami”. I jeszcze do tego był podpisany Benedictus papa, a nie tylko po prostu Francesco. Czyli teraz to należy jakby do istoty sprawy – te tytuły papieskie.
Przecież papież jest biskupem Rzymu – to jest podstawowy tytuł. I nawet można by powiedzieć, że ten początek pontyfikatu, kiedy papież zwracał się do zebranych jako biskup Rzymu, bardzo podkreślał lokalność Kościoła rzymskiego. To jest nic zdrożnego, ponieważ papież jest ordynariuszem archidiecezji rzymskiej. Po prostu.
Biskup Rzymu jest papieżem.
Po prostu. I tutaj nie ma sensu insynuacja, że on się nagle czegoś zrzeka. Co to za argument, że papież wyświęca kapłanów w diecezji rzymskiej. No wyświęca, bo jest ordynariuszem tej diecezji. Oczywiście w zarządzaniu pomaga mu kardynał wikariusz dla archidiecezji rzymskiej. Wiadomo, że papież nie może się zajmować wszystkim.
Ale ten kardynał to jest tylko wikariusz dla archidiecezji rzymskiej. Jeżeli stolica rzymska wakuje, to ten wikariusz staje się tak naprawdę tylko administratorem diecezji rzymskiej w tym momencie. Jest wakat na stolicy rzymskiej. I tyle w tym temacie. Tutaj już się niczego innego po prostu nie wymyśli.
Jest to też pewien problem teologiczno-historyczny, że próbuje się tworzyć coś, co jest ponad biskupem Rzymu: jakby papież był ponad biskupem Rzymu. W historii Kościoła tego typu zarządzanie miało gdzieś swoje kontrowersje.
To, co się przewija, zresztą nie tylko w tej książce, to problem – powiedzmy – Kościoła łacińskiego, generalnie. Wschodnich nie, dlatego że w Kościołach wschodnich jest trójstopniowa struktura hierarchiczna. Czyli jest biskup, jest patriarcha i jest papież.
Problemem – o tym właściwie już nie pisze Socci – było, żeby Benedykt XVI przestał używać tytułu patriarcha Zachodu. Może dla Kościoła zachodniego to był tytuł mało ważny. Dla Kościołów wschodnich to tytuł bardzo istotny, że papież jest jednak patriarchą Zachodu. Bo de facto on jest patriarchą Zachodu. De facto jest, może nie de iure. I teraz znowu wracamy do tego, że pewne rzeczy to są prerogatywy, które papież ma jako biskup Rzymu, ale też jako patriarcha z prawa kościelnego, a inne ma z prawa Bożego.
I stąd na przykład w katolickich Kościołach wschodnich nieraz proszono papieża, by – kiedy wydaje dokumenty – napisał, czy adresatem tego dokumentu jest cały Kościół katolicki, czy tylko Kościół rzymskokatolicki, czyli Kościół łaciński. My tego na Zachodzie nie rozumiemy. I co wtedy robimy? Na wszelki wypadek dogmatyzujemy wszystko, również to, co nie należy do praw Bożych, tylko do praw kościelnych. W tej całej mentalności, w tym, jak to opisuje Socci, to jest właśnie to – przesadne dogmatyzowanie urzędu biskupa rzymskiego. Tak jakby wszystko w tym urzędzie było dogmatem.
A z drugiej strony Socci też wpada we własną pułapkę. Zarzuca papieżowi, że on wcale taki synodalny nie jest, bo Kurią rządzi żelazną ręką. To znaczy – Socci myli dwie rzeczy. Kuria to nie jest episkopat świata. On uważa, że synodalność polega na tym, że w Kurii mogą robić, co chcą, że mogą rządzić papieżem. Kuria to nie jest – jakakolwiek to nazwiemy – sobór czy synod, zgromadzenie biskupów diecezjalnych, patriarchów, tylko to jest urząd, który ma pomagać papieżowi w zarządzaniu.
To jest właściwie raczej władza wykonawcza, a nie ustawodawcza. Jest też tam władza sądownicza rozumiana jako najwyższy arbiter sądowniczy. Synodalność zaś jest tam, gdzie znajduje się władza ustawodawcza, a Kuria to jest władza wykonawcza.
To taka Rada Ministrów.
To tak jakbyśmy teraz z ministerstw zrobili takie miejsce na pogawędki: no to podyskutujmy sobie w ministerstwie, czy te ustawy wcielać w życie. A może je trochę zmodyfikujemy?
Od tego jest parlament…
No właśnie, czyli od tego jest sobór powszechny, od tego jest synod biskupów, od tego może być papież, bo papież też jest władzą ustawodawczą. Ale papież jako ustawodawca radzi się najpierw biskupów lub innych specjalistów, zanim skorzysta ze swojej władzy ustawodawczej.
Trzeba przypomnieć, że zgodnie z prawem kanonicznym najwyższą władzą w Kościele katolickim jest papież wraz z kolegium biskupów. Kuria rzymska nie jest zatem organem ustawodawczym; jest organem wykonawczym. Dlatego jeśli to jest organ wykonawczy, to on ma wypełniać polecenia, które są wydane…
Ma sprawnie działać, nie gadać…
A nie gadać.
Jest też inny śmieszny tekst w tej książce. Chodzi o wizje Anny Katarzyny Emmerich, Leona XIII i dodanie modlitwy do św. Archanioła Michała. Autor oczywiście boleje nad tym, że została ona wycofana, tak jakby to był jakiś dogmat wiary. Skoro przez tyle wieków nie było i co teraz nagle – jak przestaniemy ją odmawiać – to nagle diabeł zwycięży. Ten wątek się przewija w jakiś sposób w tej książce. To jest też taka mentalność niektórych uważających się za tradycjonalistów, że Kościół jest już pokonany. A przecież “bramy piekielne go nie przemogą”.
To jest dla mnie zadziwiające. W tej książce tego jest mnóstwo: że to, co było wcześniej, było dobre, teraz się zaczęło źle, a to, że pewnych rzeczy, na które on się powołuje, kiedyś w ogóle w Kościele nie było, że wiele pojawiło się bardzo późno (np. dopiero po Trydencie), to tego nie dostrzega. W ogóle nie widzi wielopłaszczyznowości i takiej “nielinearności” rozwoju.
Czy właśnie na przykład to, że Anna Katarzyna Emmerich miała taką wizję: “Msza była krótka. Na koniec nie była czytana Ewangelia św. Jana”, czyli ostatnia Ewangelia, która była czytana po każdej Mszy, a nadal jest czytana w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego.
No dobrze, tylko że to jest dodatek późnośredniowieczny, który był związany z Mszami wotywnymi, z tym, że się więcej płaciło, żeby była taka Msza z tą ostatnią Ewangelią. Więc mówienie teraz, że Msza będzie krótsza, bo na koniec nie była czytana Ewangelia św. Jana? I to jest ta istota sprawy, żeby ta Ewangelia była czytana? No nie należy to raczej do istoty sprawy.
Ta książka jest długa, ponieważ autor porusza tam sprawy, które jakoś są prawdziwe, ale zupełnie nie mają związku z trybem rozumowania.
Poza tym jest to książka wpisująca się w pewne zatroskanie o Kościół. Socci jest zatroskany o Kościół, ale zatroskany w tym sensie, żeby skrytykować. Oczywiście, autor parę razy mówi też o tym, że stara się być życzliwym, że to nie jest tak… Są też na przykład takie kwiatki: “A nasze biedne, grzeszne dusze niech sobie umierają” (s. 269). Więc dusza jest śmiertelna?!
No cóż. Tu ręce opadają.
Później: “Nowinkarzy interesuje przede wszystkim zmiana doktryny katolickiej”. I właśnie pojawia się często słowo “moderniści”, “nowinkarze”. “Weźmy to wprowadzenie komisarza do franciszkanów Niepokalanej. Ta akcja zaciążyła już na losie wielu wiernych i zakonników”. I to się powtarza jak mantra…
Z jego “troski” wynika, że komisarze są wprowadzani tylko do tradycjonalistów, do innych nie są wprowadzani. A przecież nawet jezuici mieli komisarza tak naprawdę. Więc tutaj też jest absolutna nieprawda historyczna. Mówi, że innych się nie karze, tylko ich się karze.
Ten zatroskany o Kościół Socci mówi: “Łatwo zauważyć, że w tym artykule ze wszystkich sił starałem się bronić papieża Bergoglio” [śmiech]. Ale nie wyszło. No nie wyszło. A w końcówce zrobił z siebie męczennika.
Weźmy te jego ostatnie zdania z Posłowia: “Za napisanie powyższych stronic zapłaciłem poświęceniem materialnym i cierpieniem duchowym. Powiedziano mi, że ta książka może się okazać rodzajem zawodowego samobójstwa. Może tak będzie. Oddajemy się w ręce Boga”. I kończy oczywiście, że “prawda nas wyzwoli”.
***
Druga część wywiadu już niedługo na DEON.pl.
http://www.deon.pl/religia/wiara-i-spoleczenstwo/art,1164,problem-z-papiezem-jezuita-wywiad.html
______________________
Irak: IS zniszczyło najstarszy chrześcijański klasztor
PAP / pk
Zdjęcia satelitarne potwierdzają to, czego obawiali się przywódcy kościelni – dżihadyści z Państwa Islamskiego zniszczyli klasztor św. Eliasza koło Mosulu – najstarszy chrześcijański klasztor w Iraku – pisze w środę agencja Asociated Press.
Na tych zdjęciach klasztor, powstały w 590 roku, jest już tylko gruzowiskiem. Na zlecenie AP firma DigitalGlobe wykonała zdjęcia satelitarne wysokiej rozdzielczości rejonu, w którym stał klasztor i porównała je z wcześniejszymi zdjęciami. Pokazało to skalę zniszczeń. – Kamienne ściany zostały dosłownie obrócone w proch – powiedział analityk Stephen Wood, szef firmy Allsource Analysis. Oszacował, że klasztor został zniszczony w sierpniu lub we wrześniu 2014 roku.
– Buldożery, ciężki sprzęt, młoty, być może także materiały wybuchowe zmieniły ściany klasztoru w pole szaro-białego pyłu – powiedział Wood.
– Nasza chrześcijańska historia w Mosulu jest w barbarzyński sposób niszczona – cytuje AP katolickiego duchownego Paula Thabita Habiba, przebywającego w irackim Irbilu. – Postrzegamy to jako próbę wydalenia nas z Iraku, wyeliminowania naszej egzystencji w tym kraju – powiedział Habib.
Państwo Islamskie, kontrolujące znaczne obszary Iraku i Syrii, wymordowało w minionych dwóch latach tysiące cywilów. Dżihadyści niszczą też wszystko, co uznają za sprzeczne z ich interpretacją islamu. Ograbili i zniszczyli ponad 100 obiektów religijnych i zabytków, w tym groby i świątynie. Zabytki w Niniwie, Palmyrze i Hatrze legły w gruzach.
Rozgrabiane są muzea i biblioteki. Dżihadyści palą książki, a dzieła sztuki niszczą lub sprzedają.
http://www.deon.pl/wiadomosci/swiat/art,23925,irak-is-zniszczylo-najstarszy-chrzescijanski-klasztor.html
______________________
Syria: bojownicy ISIS uprowadzili 400 cywilów
PAP / kw
Bojownicy Państwa Islamskiego uprowadzili co najmniej 400 cywilów z miasta Daj az-Zaur na wschodzie Syrii po dokonaniu ataku na terytoria znajdujące się pod kontrolą sił rządowych – podało w niedzielę Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka.
Według Obserwatorium, opozycyjnej organizacji z siedzibą w Londynie i dysponującej siatką informatorów w Syrii, wśród uprowadzonych są rodziny prorządowej syryjskiej milicji, walczącej z dżihadystami o utrzymanie Dajr az-Zaur.
Wcześniej tego dnia syryjski rząd poinformował, że bojownicy Państwa Islamskiego (IS) dokonali w sobotę “przerażającej masakry” 300 osób w tym mieście. Wcześniej donoszono o 250 ofiarach.
Syryjska oficjalna agencja SANA podała, że większość zabitych w sobotę to starsi ludzie, kobiety i dzieci. Z kolei Obserwatorium twierdzi, że z rąk IS zginęło co najmniej 135 osób, a 80 z nich to żołnierze i członkowie milicji.
Bojownicy IS kontrolują większość prowincji Dajr az-Zaur i miasta o tej samej nazwie, a siły rządowe kontrolują część okrętów północnej części stolicy i lotnisko wojskowe.
http://www.deon.pl/wiadomosci/swiat/art,23895,syria-bojownicy-isis-uprowadzili-400-cywilow.html
__________________
Czujesz się lepszy od innych?
ks. Zdzisław Józef Kijas OFMConv. / slo
Źródłem pychy są najczęściej nieuporządkowane pragnienia, niezdrowa ambicja, ślepa chęć dorównania innym lub nieroztropne pragnienie bycia od nich lepszym. Kiedy pragnienie to opiera się na prawdzie, pełnej znajomości siebie i swoich możliwości, nie zagraża człowiekowi.
Staje się złe, kiedy bazuje na nieprawdzie. Pyszny chce przewyższać innych. Chce być lepszy, ignoruje – świadomie lub nieświadomie – siebie i swoje możliwości. Żyje więc w kłamstwie. Ma fałszywe wyobrażenie o swojej wielkości i wypaczony obraz swoich zdolności. Jego życie pełne jest złudzeń. Nie stąpa twardo po ziemi, ale żyje w świecie iluzji. Jest ukierunkowany “na zewnątrz”.
Pragnienia, które nosi, przerastają go i zaślepiają. Zapatrzony w swoje “ja”, nie dostrzega wokół żadnych niebezpieczeństw. Ślepo ufa sobie i nie słucha innych. Egoizm nie pozwala mu zapytać, czy potrafi sprostać życiowym trudnościom, czy będzie w stanie zrealizować to, co zamierza. Chodzi dumny jak paw. Nadyma go pycha, która kusi jego próżność obietnicą wielkości, wyjątkowości i sławy. Nosi się niczym król, choć jest żebrakiem.
Środowisko ma duży wpływ na rozwój pychy lub jej zahamowanie. Może ją potęgować lub demaskować i osłabiać. Niekiedy do pychy nakłaniają sami rodzice, którzy wmawiają dziecku, że jest najlepsze, najładniejsze, najbardziej inteligentne: “Córeczko, jesteś mądrzejsza od innych dzieci. Nie baw się z nimi, oni są przecież głupi”.
Rodzice często wychwalają swoje dzieci, które ich zdaniem są naj… W przypadku kiedy w rodzinie jest kilkoro rodzeństwa, istnieje zagrożenie, że jedno z nich będzie faworyzowane. Może to mieć poważne konsekwencje w przyszłości zarówno dla relacji w rodzinie, jak i z otoczeniem. Ponieważ każda ocena dokonuje się w relacji do innych, odtąd “inni”, nawet wewnątrz tej samej rodziny, jawią się jako gorsi, brzydsi i mniej inteligentni. Takie zachowanie może się stać źródłem pychy i wynoszenia się nad innych. Sztuczne nadymanie się prowadzi do wzrastania w nieprawdzie. Odtąd człowiek pyszny z dystansem odnosi się do otoczenia i popada w egoizm.
Pycha bez trudu przeradza się w agresję. Powodów może być wiele. Niekiedy są one wręcz prozaiczne. Kiedy ktoś zdobędzie się na odwagę i podważy opinię człowieka pysznego, odrze go ze złudzeń, że jest kimś szczególnym i wyjątkowym, może się spotkać z atakiem słownym lub fizycznym. Prawda boli i osoba pyszna niechętnie ją przyjmuje. Jeżeli wcześniej między osobami istniała przyjaźń, ulega ona zerwaniu, ponieważ pycha żyje w samotności, nie ma przyjaciół, wokół siebie widzi samych wrogów, którzy czyhają na jej pozorne dobra. Pycha niszczy. Jej destrukcyjny charakter może doprowadzić do rozbicia nawet kochające się rodziny, skonfliktować dobrych znajomych, zniszczyć piękne dzieła. Dzieje się tak, ponieważ u korzeni pychy leży brak wzajemnego zaufania, który rodzi podejrzliwość. Pycha walczy z pokorą, bez której nie da się wznieść trwałej budowli.
Na ogół jest to wada pojedynczych osób, chociaż są tu również wyjątki. Obserwacja pokazuje, że ulegają jej także całe społeczeństwa i obszary kulturowe. Na pokusę tę wystawione są rodziny, których członkowie żyją w przekonaniu, że są lepsi od innych – od swoich sąsiadów czy znajomych. Ulegając pysze, sądzą, że dobra materialne, wyższe wykształcenie, lepsze stanowiska w życiu społecznym sytuują ich na wyższym poziomie i w związku z tym pozostali powinni się do nich odnosić z pokorą, grzecznie, jak poddani. Z takich samych powodów mogą się rozstać nawet małżonkowie. Kiedy więzy miłości nie są wystarczająco mocne, pycha bez trudu zerwie i zniszczy ich jedność. Potrzeba wówczas pokory, ciągłej pracy nad sobą, dbałości o słowa i gesty, aby podszepty pychy nie wzięły góry i nie doprowadziły do rozpadu małżeństwa.
Pycha ma wiele różnych barw. Nigdy jednak nie jawi się jako zła i niszcząca wewnętrzne życie człowieka czy zatruwająca jego otoczenie. Na ogół zachowania i wymagania osoby pysznej wydają się słuszne i usprawiedliwione. Sądzi ona, że (wszystko) jej się należy. Kiedy upomina się o coś, sądzi, że wymaga tego sprawiedliwość, a kiedy czegoś odmawia, uważa, że nonsensem było prosić ją o przysługę, ponieważ ona jest stworzona do wyższych celów.
Skutki takiego postępowania zawsze są destrukcyjne: oddalają od siebie osoby kochające się, rozbijają przyjaźnie, wywołują konflikty w społecznościach, z przyjaciół czynią wrogów, ze wspólników konkurentów, z ludzi bliskich sobie – nieprzyjaciół. Rozbity na wiele ego wrogo nastawionych do siebie, świat powoli zaczyna się atomizować. Ochładza się i staje nieprzyjazny. Osoba pyszna nie zamierza się przyznać do winy, że to jej zachowanie jest poważnym problemem. Na nic zda się obarczanie odpowiedzialnością innych, kiedy sam czuję się niewinny. Pycha jest nieposłuszna. Nie znosi wspólnoty, bo tu potrzeba uległości, posłuszeństwa, a czasem też przyznania się do błędu. Brak takiej postawy jest równoznaczny z brakiem relacji.
Zdzisław Józef Kijas OFMConv (ur. 1960) – franciszkanin, profesor nauk teologicznych, filozof, wykładowca uczelni polskich i zagranicznych, m.in. Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II, Uniwersytetu Ca’ Foscari w Wenecji, członek PAN. Jest relatorem Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, autorem książek, artykułów naukowych i popularnonaukowych, recenzji oraz tłumaczeń.
Czy warto dziś mówić o wadach i cnotach?
Czy pasują one jeszcze do naszych czasów?
Ojciec Zdzisław Józef Kijas dowodzi, że gdy przyjrzymy się na nowo tym pojęciom, znajdziemy w nich aktualne wskazówki pozwalające lepiej zrozumieć siebie i świat, w którym żyjemy. Autor pokazuje, jakie pokusy czyhają dziś na człowieka i jakie cechy warto w sobie wykształcić, by nie dać się im zniewolić.
Książka przeznaczona dla tych, którzy chcą mieć kontrolę nad swoim życiem, kierować swoimi emocjami i pragnieniami oraz realizować wyznaczone sobie cele.
Zdzisław Józef Kijas OFMConv (ur. 1960) – franciszkanin, profesor nauk teologicznych, filozof, wykładowca uczelni polskich i zagranicznych, m.in. Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II, Uniwersytetu Ca’ Foscari w Wenecji, członek PAN. Jest relatorem Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, autorem książek, artykułów naukowych i popularnonaukowych, recenzji oraz tłumaczeń.
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,728,czujesz-sie-lepszy-od-innych.html
________________________
Piotruś Pan i wieczna dziewczynka
Katarzyna Gajdosz
Od czasu odrodzenia wzorce męskie w tradycji Europejskiej ulegają dewaluacji i fragmentacji. Dzisiejszy mężczyzna jest pogubiony – spryt myli z kłamstwem i oszustwem, inteligencję z manipulacją, sprawiedliwość z przemocą i prawną biurokracją, uczucia z zachciankami, zwycięstwo ze szczęściem, wielkość z godnością, szlachetność z pychą. Role męskie przejmują kobiety, ale one wprowadzają swoje zasady – w pierwszej kolejności dziewczęce niedojrzałe, ambicjonalne, co widać w ruchu radykalnych feministek.
O syndromie Piotrusia Pana i wiecznych dziewczynek rozmawiamy z psychiatrą Zenonem Waldemarem Dudkiem*
Psychologia posługuje się pojęciem syndromu Piotrusia Pana na określenie mężczyzn, którzy – jak bohater książki J. M. Barrie “Piotruś Pan” nie chcą dorosnąć. Jak rozpoznać Piotrusia Pana?
Obrazy literackie są pewnymi uproszczeniami, metaforami, które podkreślają szczególne zachowania człowieka, coś, co wyróżnia się na tle grupy, przeciętności, tradycji, tzw. normy. W tym przypadku chodzi o normę rozwojową. Normą fizjologiczną, psychologiczną i społeczną jest dorastanie w okresie młodości do roli mężczyzny i kobiety. Piotruś Pan wciąż “trzyma się” dziecięcej, a mówiąc dokładnej, chłopięcej fazy rozwoju. W fizycznym ciele mężczyzny mieszka chłopięcy duch.
Oczywiście, Piotruś Pan przyswaja sobie określone umiejętności społeczne, zdobywa wiedzę, ma sprawną orientację w świecie. Potrafi komunikować się z dorosłymi i rozumie, co się do niego mówi, widzi realny świat prawie tak samo jak człowiek dorosły. Zasadniczą różnicą jest jednak to, że nadaje wiedzy o świecie i o swojej w nim roli własne egocentryczne, chłopięce znaczenie.
Różne cechy można przypisać psychice Piotrusia Pana: zamiast obowiązku woli zabawę, zamiast podporządkowania się biegnącemu czasowi, żyje w świecie fantazji i obficie korzysta z wolności. Przyszłość nie jest dla niego zadaniem, które trzeba wypełnić po swojemu, pracując “w pocie czoła”, ale niepotrzebnym zobowiązaniem. Czas dla niego to bycie “tu i teraz” albo rozległa wieczność, która nie ma początku ani końca. Konsekwencje myśli i działań nie są precyzyjne – można zawsze odłożyć to, co nie jest po mojej myśli lub nie pasuje do moich potrzeb. Można wybrać wisienki z tortu i poprosić jeszcze o chusteczkę do wytarcia rąk. Jeśli popełnia błędy, uważa, że znajdzie się ktoś, kto je naprawi. Przecież nie było to zaplanowane. Tak wyszło, złożyło się. Albo zawinił ktoś inny – matka lub ojciec, starszy brat, dziewczyna, żona, Bóg lub różni bogowie. W przypadku kłopotów Piotruś Pan liczy na wyjście z opresji jak nikt inny, wbrew faktom. Wierzy, że nad nim czuwa dobry duch.
Prawa społeczne i prawa fizyczne u Piotrusia Pana reguluje prawo magii. Można sobie coś pomyśleć lub wyobrazić, a to się spełni. Świat magii różni się od świata nadziei i wiary ludzi dorosłych w przyszłość, sens życia czy życie po życiu, w którym działają określone prawa wymierne i niewymierne – ekonomiczne, emocjonalne, moralne. Magia obiecuje natychmiastową regulację najmniejszym kosztem, wystarczy zapragnąć i złożyć zamówienie u Wielkiego Maga. W fazie dziecka to myślenie jest normalne, w roli maga występuje matka i inni opiekunowie.
Dorosłe myślenie uznaje, że życie jest tajemnicą, z którą trzeba sobie radzić na co dzień własnymi siłami. Nic lub prawie nic nie jest za darmo. Trzeba znać konsekwencje naszych czynów, aby nie powielać nieświadomie błędów. Poznajemy nasze możliwości, jak też ograniczenia. Wieczny chłopiec korzysta z lekcji możliwości, ignoruje ograniczenia. Jeśli planuje, kieruje się totalną “psychologią pozytywną”, u niego za pozytywne uchodzi to, co jest łatwe, wygodne i przyjemne.
Czy syndrom Piotrusia Pana można odnieść również do kobiet? Wieczne dziewczynki?
Kultura Zachodu żyje w micie wiecznej młodości, który zastępuje tradycyjne religijne wyobrażenia o raju i życiu wiecznym. Mit młodości deprecjonuje nie tylko starość i śmierć, ale także dorosłość jako fazę poprzedzającą końcową fazę życia. Z tego powodu także kobiety, a nie tylko mężczyźni kierują się powszechnie swoimi dziecięcymi, dziewczęcymi wyobrażeniami, rezygnując, świadomie lub nieświadomie, z podejmowania obowiązków typowych dla człowieka dorosłego: realizacji posiadanych talentów dla osobistego, jak też wspólnego dobra, odpowiedzialnej pracy, wychowania dzieci, służby na rzecz społeczeństwa.
Kobiety z syndromem wiecznej dziewczynki pozostają psychicznie w fazie dziewczęcej: życie seksualne jest dla nich zabawą, praca zawodowa to ładowanie egocentryzmu i kariera bez względu na okoliczności, urodzenie dziecka i jego wychowanie to kłopot, a nie realizacja potrzeby macierzyństwa.
Posiadając dziecko, kobieta z syndromem wiecznej dziewczynki traktuje niekiedy opiekę nad nim jako niezwykłe zadanie, jako coś fenomenalnego. Zamiast odpowiedzialności za przygotowanie dziecka do dorosłego życia, fascynuje się nim jak bóstwem, zagarnia je, pochłania dla siebie. Nie widzi jego odrębności i indywidualności: “Moje dziecko będzie niezwykłe, to moja wizytówka”, efekt specjalny lub dekoracja, jak kolczyk, perfumy czy wyczyn sportowy. Dziecko przedłuża jej dzieciństwo, to maskotka.
Wieczne dziewczynki są niby dorosłe, ale znaczenie, jakie nadają swemu ciału, seksualności, inteligencji, kreatywności, rodzinie i pracy jest podniesione do rangi ideału, mitu, misji specjalnej. Wierzą w swoją cudowność, boskie piękno, nie dostrzegają upływającego czasu, wszelkimi sposobami chcą zatrzymać młodość.
Według moich obserwacji syndrom wiecznej dziewczynki u kobiet jest rzadszy niż Piotrusia Pana u mężczyzn. Wynika to z procesów kulturowych, jak też uwarunkowań fizjologicznych. Doświadczając miesiączki, chodząc w ciąży, rodząc dziecko, kobieta uczy się na co dzień ograniczeń, pokory, wyrzeczenia. Chłopiec zdobywa tego rodzaju doświadczenie w walce, rywalizacji, w zwycięstwach i porażkach. Dzisiejsza cywilizacja, która ułatwia nam życie tak dalece, że do wieku dorosłego można dojść bez żadnych prób inicjacyjnych, konserwuje dziecięcy, zabawowy styl myślenia jako normę także dla dorosłych. Prawdziwe inicjacje dokonują się w psychice młodego człowieka i walce, jaką on przechodzi ze sobą podczas walki ze światem.
Piotruś Pan potrafi zafascynować kobiety i chce im imponować. Panie łatwo dają się mu uwieść, ale gdy związek nabiera rozpędu – małżeństwo, dzieci – nie potrafią poradzić sobie z egoistycznym Piotrusiem, bo na niego nie można liczyć. Czy możliwy jest udany związek z mężczyzną objawiającym taki syndrom?
Dzieci są urokliwe i fascynujące. Podobnie łatwo ulec czarowi Piotrusia Pana. Z wiecznym chłopcem dobry kontakt będzie miała kobieta o cechach wiecznej dziewczynka. Jego żeńska kopia. Ale to dobra formuła na okres, kiedy można się cieszyć życiem, młodością, seksem i wolnością. Kiedy przychodzą obowiązki i trzeba dokonać podziału zadań, dochodzi do konfliktu, ani jedno, ani drugie nie chce pierwsze wydorośleć. Nie chce zapłacić ceny za utratę młodości.
Paradoksalnie czarowi wiecznego chłopca może ulec poważnie myśląca dziewczyna/kobieta, która nosi w sobie jednak jakiś ideał miłości, jakieś niezrealizowane pragnienia. Często miała ona trudne dzieciństwo, chciałaby ponownie przeżyć raj, to skrywa w swoim wnętrzu, choć na zewnątrz jest silna, zna dorosłe zachowanie. Lekarstwem jest wieczny chłopiec, który potrafi obiecywać cuda, nie widzi przeszkód. On wie, że nic nie kosztuje obiecywanie zamków na lodzie. W chwili zauroczenia kobieta wierzy czarusiowi, który sieje dookoła optymizm. Wieczny chłopiec potrafi w ramach wdzięczności pięknie kochać, zaopiekuje się dziećmi, kiedy są milusińskie.
Kiedy dorastają, kiedy mają swoje problemy, np. szkolne, “sercowe”, taki tatuś znika z domu. Jeśli przycisną go obowiązki, ucieknie z relacji rodzinnej w pracę, alkohol lub w objęcia innej kobiety, która będzie go podziwiać.
Wieczny chłopiec tak jak wieczna dziewczynka unika dobrowolnego poddania się obowiązkom. W naszych czasach takiego ojca w opiece nad dzieckiem zastępują babcie, jego matka lub druga babcia – teściowa. W ten sposób w wychowaniu dzieci nie tylko w fazie dzieciństwa, ale także w okresie młodości i dorastania uczestniczą głównie kobiety. W kolejnym pokoleniu chłopcy opóźniają swój start w męską dorosłość, bo nie dostają męskich zadań. Stając się mężem i ojcem, taki chłopiec będzie przejawiał cechy dziecięce lub “miękkie” cechy kobiece. Jego rozwój prowadzi przez cechy, które określa się jako “syn matki”. Będzie unikał trudnych decyzji, odpowiedzialności za całą rodzinę, ucieknie w pracę, gdzie czuje się dowartościowany, będzie kluczył i wykręcał się od tego, co wymaga długotrwałego inwestowania i dyscypliny. Takie wyzwania lubi “syn ojca”, który chce kontynuować linię męskich wzorców.
Wieczny chłopiec szuka dróg ucieczki od dorosłego życia – im bardziej niedojrzały i słaby, tym częściej zapomina się w alkoholu, narkotykach, uzależnia się od hazardu, doprowadza do bankructwa kolejne firmy, ulega łatwowiernie utopijnym projektom, cudownym religiom, uzdrawiającym energiom, wróżbitom, mistrzom Wschodu, w których widzi duchowego ojca, jak też innym ofertom stanowiącym w jego umyśle cudowne panaceum. Dziś wielu wiecznych chłopców wierzy w niezwykłą moc treningu umysłu, metodę da Silvy, manipulacyjne formy coachingu, siłę PR, manipulacji przez reklamę, pozór, propagandowe oszustwo, opakowanie produktu.
Czy w swojej pracy często spotyka się Pani z mężczyznami z takim problemem. To przecież nie choroba, ale czy Piotruś Pan może próbować walczyć ze swoimi słabościami?
Bycie Piotrusiem Panem to nie choroba. To stan, chłopięca faza rozwoju. Mężczyźni z takimi cechami zjawiają się na terapię, kiedy mocno dopada ich rzeczywistość i pojawiają się wtórne zjawiska z tego wynikające, jak niepowodzenia w małżeństwie, rozwód, lęki, depresje, problem alkoholowy, przerastające jego emocje konflikty w pracy. Problemy tego rodzaju świadczą, że niedojrzała psychika nie umie podołać wyzwaniom dorosłości. Los wymusza psychiczne przejście do dorosłości, ale chłopięca struktura psychiczna się załamuje lub szuka dróg ucieczki. Niedojrzałość psychiczna, idealistyczne myślenie i egocentryzm lub narcyzm powodują, że taki mężczyzna nie potrafi ocenić swych możliwości i udźwignąć zadań lub przekazać je innym. Ale idealista nie umie rezygnować, on chce mieć całą pulę, dla niego minimum to maksimum – mieć jak najwięcej jak najmniejszym kosztem.
Dość często z problemem Piotrusia Pana przychodzą do terapeuty żony i inni członkowie rodziny, którzy płacą dużą cenę za niedojrzałą postawę męża, ojca itp. Muszą spłacać za nich alimenty na dzieci, zaciągnięte długi, niezapłacone podatki, kredyty, straty wynikłe z hazardu, cierpią z powodu innych niezrealizowanych obietnic i niedokończonych przez nich spraw.
Wyleczyć się z syndromu Piotrusia Pana to znaczy wydorośleć, nabyć zdolność odpowiedzialnego i samodzielnego myślenia, działania i zachowania oraz komunikowania się na możliwie partnerskich zasadach – tyle praw, ile obowiązków. To zmiana wewnętrzna, a nie powierzchowna zmiana zachowania z lęku przed wstydem, samotnością, karą, więzieniem.
Zasadnicza i najtrudniejsza do opanowania sfera, w której wyraża się słabość wiecznego chłopca – to dziedzina uczuć. U niego – tak jak u dziecka – rządzą emocje, chwilowe stany, wrażenia, sugestywność i związane z tym reagowanie na bodźce. Cechuje go tzw. życie prowizoryczne i błyskotliwa inteligencja. Na takie bycie “tu i teraz” można się nabrać. Inteligencję logiczną można oszukać, odpowiednio dobierając fakty, wykorzystując naukową teorię, uprawiając demagogię. Inteligencja emocjonalna wyraża tzw. prawdę subiektywną, wewnętrzną. W dłuższej perspektywie każde kłamstwo i każda prowizorka wyczerpuje się w obliczu rzeczywistości. W dojrzałej męskiej psychice role spontaniczności i powierzchownym emocji pełnią głębokie uczucia oraz utrwalone stabilne cechy, jak odpowiedzialność, odwaga, szlachetność, poczucie godności, autorytet, hierarchia wartości i wyznawane idee.
W naszym społeczeństwie coraz więcej wiecznych chłopców i wiecznych dziewczynek. Jak zatem wychowywać dzieci, by nie wyrośli na Piotrusiów Panów?
Nieco inna jest sytuacja współczesnych chłopców i współczesnych dziewcząt. Kiedy wychowaniem dzieci zajmują się głównie kobiety, to dziewczynki i chłopcy otrzymują wychowanie opiekuńcze, emocjonalne, ciepłe. Wzorce kobiece pod względem psychologicznym uczą radzenia sobie z lękiem. Dojrzała forma tego wzorca uczy dbania o zaspokojenie potrzeby bezpieczeństwa. Lęk wtedy nie paraliżuje. Dzięki temu myślenie jest sprawne, umożliwia świadome działanie, działają uczucia. Wzorce męskie uczą natomiast radzenia sobie z agresją – jej dojrzała forma to aktywna postawa na drodze realizacji zadań i umiejętność obrony siebie i bliskich. Uczą one podejmowania decyzji, odwagi, pokonywania trudności, walki na drodze do celu. Korzystają z tych wzorców także kobiety, ale ważne, aby one były dobrze skrystalizowane w rodzinie, szkole, społeczeństwie jako dwa współpracujące ze sobą systemy psychologii człowieka.
Statystyczny chłopiec do czasu wejścia w dorosłe życie, podjęcia ról społecznych, inicjacji do życia seksualnego itp. pozostaje dziś pod przemożnym wpływem wzorców macierzyńskich i kobiecych, które go infantylizują. Inicjacje do męskich sposobów działania, kiedy ojciec jest prawie nieobecny w domu, zależą od przypadkowych sytuacji, np. młodzieniec zostanie napadnięty przez agresywnych wyrostków w autobusie. W tradycyjnej kulturze od ok. 3-5. roku życia chłopcy przechodzili stopniowo pod opiekę ojca i środowiska męskiego. U nas wychowanie do męskości jest przypadkowe i pofragmentowane. Jak chłopiec ma powiązać w całość trening sportowy, edukację za pomocą gier komputerowych i religijną inicjację w postaci pierwszej komunii? A jeśli dojdzie do tego przemoc w rodzinie, alkoholizm rodzica czy łatwo dostępne oglądanie filmu porno? Kto pomoże mu złożyć z tego jego indywidualny wzorzec męskości? Nadopiekuńcza matka, babcia, nauczycielka z fizyki? Pedagog szkolny, film z Chuckiem Norrisem, dziewczyna, w której po raz pierwszy się zakocha, kolega z podwórka, ksiądz, który widuje go czasem na mszy w kościele?
W kulturze Zachodu załamują się tradycyjne wzorce męskości – resztki tego wzorca znamy z funkcji amerykańskiego szeryfa i dzielnego kowboja oraz angielskiego dżentelmena. Poprzednikiem wzorca szeryfa-kowboja był średniowieczny dzielny rycerz, który nie bał się śmierci, a miał też szacunek dla swej damy. Rola wojownika i rola kochanka były w równowadze. Chrześcijańskie wzorce kapłana-męczennika spełniały swoją rolę w czasach prześladowań i walk z ościennymi wrogimi najeźdźcami, ale dziś potrzeba wzorców, które są realne psychologicznie i społecznie we współczesnym świecie.
Od czasu odrodzenia wzorce męskie w tradycji Europejskiej ulegają dewaluacji i fragmentacji. Dzisiejszy mężczyzna jest pogubiony – spryt myli z kłamstwem i oszustwem, inteligencję z manipulacją, sprawiedliwość z przemocą i prawną biurokracją, uczucia z zachciankami, zwycięstwo ze szczęściem, wielkość z godnością, szlachetność z pychą itd. Role męskie przejmują kobiety, ale one wprowadzają swoje zasady – w pierwszej kolejności dziewczęce niedojrzałe, ambicjonalne, co widać w ruchu radykalnych feministek. Role dawnych tradycyjnych matek przejmują kobiety o psychice dumnych Amazonek, a te wolą karierę w biznesie, męskie stanowiska. Kobiecość utożsamiają z kobiecą dumą. Walczą o ideał kobiecości a nie własną osobistą kobiecość, a ideały to infantylizm. To chwila marzeń, a nie rzeczywistość. Dzielne amazonki zajęte walką o honor kobiet nie mają czasu na zakochanie, na refleksję, nie chcą zajmować się dziećmi i czekać aż staną się dorosłe. Oddają dzieci dziadkom lub państwowym instytucjom. Kolektywne wychowanie produkuje kolektywnych ludzi, utrwala ono cechy wiecznego chłopca i wiecznej dziewczynki. Z tymi cechami, wchodząc w dorosłość, kobiety i mężczyźni słabiej czują swoją indywidualność, a w efekcie także swe predyspozycje, swoje powołanie i wynikającą z tego odpowiedzialność. Odkrycie indywidualności przyspiesza wydoroślenie.
Podobnie tradycyjny wzorzec kobiety jako towarzyszki mężczyzny, tzw. pośredniczki, zastępuje wzorzec kobiety-kochanki (hetery). Taka kobieta widzi swoją wartość nie w przymiotach intelektu, ducha, intuicji i wrażliwości duchowej, ale w atrakcyjności zmysłowej, erotycznej, urodzie, ciele. W efekcie to nie mężczyzna zdobywa kobietę i stara się o nią, ale zmysłowa kobieta uwodzi mężczyznę. Mężczyzna musi być jej uległy, oczarowany nią. Jeśli jest dość silny i ma poczucie własnej wartości, to on ją zdobywa, ale nie jako istotę duchową. lecz jako wartość erotyczną.
A może Piotruś Pan ma inne zalety, które potrafią zrównoważyć jego brak odpowiedzialności, chęć zaspokajania tylko swoich potrzeb? Może tacy Piotrusiowie są nam potrzebni?
Niewątpliwie Piotruś Pan ma do odegrania swoją rolę w rodzinie i społeczeństwie. On jest kreatywny, wrażliwy, emocjonalny, elastyczny, lepiej się dostosowuje do warunków koedukacyjnego sposobu bycia. Jest mniej dojrzały i mniej wyrazisty, ale za to bardziej wszechstronny.
Należy uznać, że zachodzące procesy w aspekcie psychologicznym i kulturowym mają głębsze konstruktywne znaczenie. Psychologia Junga widzi w tych zjawiskach przejawy tzw. kompensacji kulturowej. Po pierwsze, infantylizacja męskich wzorców wynika z upadku dawnych wzorców wojownika, szamana, mędrca i kapłana. W nowej sytuacji kulturowej, w której prawie równorzędną rolę pełnią kobiety, lepiej sobie radzą mili i czarujący chłopcy niż zdyscyplinowani, odważni i solidni zbyt surowi, wymagający i nieokazujący uczuć mężczyźni. Choć są niedojrzali, są bardziej kreatywni, elastyczni niż “solidnie skrojeni” męscy “faceci”. Często z cechami dziecięcymi idzie uduchowienie, optymizm. Oni lepiej komunikują się z kobietami, które odgrywają coraz większa rolę, bo są emocjonalni i bardziej dostępni. Ale, jak sądzę to etap przejściowy, męskość musi się odbudować jako czytelny spójny wzorzec, gdyż trudno sobie wyobrazić, że mężczyzn zastąpią zupełnie kobiety albo wszyscy staną się androgyniczni. Rozmyta tożsamość to też rozmyta zrelatywizowana kultura.
Po drugie, świat Zachodu, promujący karierę i konsumpcję, zdeprecjonował świat religii i ducha. Wielu wiecznych chłopców to idealiści, mężczyźni uduchowieni, którzy nie uczestniczą w wyścigu szczurów. Zaglądają do swego wnętrza. Ich niedojrzałość w kontekście dość prymitywnych igrzysk współczesnego świata jest zalążkiem dojrzałości duchowej. Trudno ją pokazać i udowodnić, kiedy normą jest świat ekonomii, materii, kariery i medialna pustka. To wrażliwi artyści, radośni kapłani, kreatywni biznesmeni oraz czuli ojcowie, którzy wolą opiekować się dziećmi i gotować. Są raczej w cieniu, na obrzeżach. Zakonserwowane w ich psychice dziecięce ideały są rezerwuarem dla nowej duchowości, którą powinniśmy rozwinąć dla przyszłych pokoleń chłopców i mężczyzn, jak też dziewcząt i kobiet.
W sferze publicznej w Europie ostatnich dziesięcioleci silne męskie wzorce reprezentują, paradoksalnie, dwie kobiety – Margaret Thatcher i Angela Merkel. Konkurować z nimi może jedynie męski tyran, Aleksandr Łukaszenka. Nawet wyrazisty typ patriarchalny, za jakiego uchodzi Władimir Putin, buduje swój wizerunek wszechmocnego atlety i dzielnego wojownika, co robi wrażenie na chłopcach i dziewczynkach, ale nie na dojrzałych mężczyznach i kobietach. Jego psychika, kształtowana w otoczeniu służb specjalnych, jest nieprzewidywalna.
Większość współczesnych europejskich przywódców, także w Polsce, to mili czarujący “panowie”, kreujący się na wiecznych młodzieńców. Potrafią oni obiecywać raj i balansować na granicy fantazji i realności. Alternatywą dla nich są wymagający “zamordyści”, których boją się zarówno wieczne dziewczynki, jak i wieczni chłopcy.
Ludzie odwagi, zdrowej dyscypliny i męskiego honoru są dziś w mniejszości. Nie pasują do epoki. Dlatego, jak sądzę, los rodziny i społeczeństwa pozostaje w rękach Piotrusia Pana. Pozostaje pytanie, czy potrafi on wydorośleć, kiedy otrzyma zadanie do wykonania: zostanie ojcem, obejmie firmę po nieodpowiedzialnym zarządzie, wygra konkurs na unijny projekt, zostanie prezydentem miasta.
Etos mężczyzny jako odpowiedzialnego ojca – wojownika, króla, kochanka czy kreatywnego szamana – potrzebuje nowej syntezy. Uczestniczą w tym procesie tradycyjne wzorce, także chrześcijańskie. Być może w Piotrusiu przecinają się szlaki wielowiekowej religijnej duchowości i współczesnej duchowości świeckiej?
*Zenon Waldemar Dudek – Specjalista psychiatra, posiada wieloletnie doświadczenie kliniczne w dziedzinie terapii nerwic, depresji, psychoz i uzależnień ( Instytut Psychiatrii i Neurologii, Mazowieckie Centrum Neuropsychiatrii i Rehabilitacji w Zagórzu). Kierownik medyczny Centrum Psychoterapii BEN od jego powołania ( 1994 – 2002). Od 2001 r. rozwija własne integralno-rozwojowe podejście terapeutyczne (aioterapia) oraz program psychoedukacji dla pacjentów i członków ich rodzin (problemy nerwicowe, zaburzenia lekowe, pourazowe, depresja, kryzys wieku dojrzewania, przełom polowy życia, zespól psychicznego wyczerpania). Prowadzi szkolenia i warsztaty (psychologia Junga, psychologia marzeń sennych, męskość i kobiecość, kreatywna osobowość i in.). Autor artykułów z zakresu psychoanalizy, psychoterapii, psychologii kultury oraz książek: Podstawy psychologii Junga, Jungowska psychologia marzeń sennych, Na początku była nieświadomość, Psychologia integralna Junga. Redaktor naczelny kwartalnika “Albo albo – problemy psychologii i kultury”. Właściciel wydawnictwa ENETEIA.
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,460,piotrus-pan-i-wieczna-dziewczynka.html
_________________________
Między wdzięcznością a pychą
ks. Przemysław Szewczyk
“Na tym właśnie polega diabelski upadek” – o źródłach pychy, szczególnie w kontekście internetowych dyskusji, oraz o skutecznym środku przeciwdziałania, pisze ks. Przemysław Szewczyk.
Jan Kasjan w jednej ze swoich “Rozmów z Ojcami” poświęconej wadom głównym zauważa, że najgorsze z wad i stanowiące największe niebezpieczeństwo dla człowieka – próżność i pycha – pojawiają się w momencie, gdy z życia ludzkiego wykorzenione zostały wady mniejsze.
“Nie powstają one z powodu tamtych, wręcz przeciwnie, gdy niższe skłonności zostały wykorzenione, wówczas dopiero te wybujają gwałtowniej, ze śmiercią poprzednich one zaczynają kiełkować żywiej i rosnąć” (Jan Kasjan, Rozmowa V, 10).
Na pychę rzadko kiedy chorują ludzie grzeszni, ulegający niskim wadom jak obżarstwo, chciwość, pożądliwość. Chyba tylko wtedy, gdy całkowicie głusi są na głos swojego sumienia i oczywiste zło nazywają dobrem. Jak długo trwają w prawdzie o sobie, mniejsze grzechy powstrzymują ich przed największym, diabelskim grzechem pychy.
Najbardziej diabelska z wad pojawia się natomiast często i łatwo u ludzi naprawdę dobrych, którzy zdołali opanować skłonności swojej natury ku złemu. Nie są jak inni ludzie: nie kradną, szanują rodziców, nie zdradzają żon ani mężów, nie zabijają w imię Boga.
Są bardzo dobrymi ludźmi, nawet więcej: są lepsi niż inni ludzie, naprawdę. Tacy rozpoczynają prawdziwą, ostateczną walkę z największym złem – z pychą. Niestety często przegrywają i pycha niszczy całą ich dobroć.
Na tym właśnie polega diabelski upadek: najlepsze ze stworzeń przez pychę stało się absolutnym złem, przeciwieństwem i wrogiem dobrego Boga. W podobny sposób sromotną klęskę ponosi wielu chrześcijan: wykorzenili wady, stali się dobrzy, ale pycha uczyniła z nich przyjaciół diabła.
Widziałem takich ludzi także niestety wśród chrześcijan. Czytałem, co piszą i jak piszą w Internecie. Słyszałem, co mówią i jak mówią podczas różnych spotkań i dyskusji. Postępują poprawnie, myśli w głowie mają prawdziwe, ale na swoją zgubę.
Dobroć i prawda czynią ich szorstkimi. Łatwo potępiają. Nie rozumieją już grzeszników i ludzi będących w błędzie. Grzmią na nich, jakby nie należeli do ich rodu. Dziwią się, jak można tak myśleć i działać, jakby sami byli z innej gliny ulepieni. Patrzysz na nich, słuchasz, jak mówią, czytasz, co piszą, i odnosisz wrażenie, że nie z człowiekiem masz do czynienia, lecz z bogiem. Przeklęta pycha, która najlepsze ze stworzeń obraca w demona.
Są jednak dobrzy ludzie – oby każdy chrześcijanin tak stawał się dobry! – którzy nie przegrywają tej najważniejszej walki. Intuicyjnie czy bardziej świadomie wiedzą, że dobroć nie jest ich własnością, prawda nie jest ich zdobyczą. Czujesz w ich łagodności, że traktują te skarby jak niezasłużony dar.
Są lepsi od innych, ale nie czują się takimi. Wiedzą więcej, ale nie dziwią się niewiedzy. Nie popełniają wielkich błędów, ale są towarzyszami błądzących. Nie ma w nich pychy, ale jest wdzięczność, taka czysta, nieudawana, prawdziwa.
Może nawet o tym nie mówią, ale patrzysz na nich i widzisz, że wiedzą to, co tak trudno jest człowiekowi odkryć i szczerze przyjąć: “Nikt nie jest dobry, tylko Bóg” (Mk 10,18).
Te słowa Pana nie są jakąś figurą retoryczną, ale prawdą, która z trudem przebija się do naszej świadomości. Jesteśmy tylko obrazem, odbiciem, odblaskiem: nie słońcem, ale księżycem. Jezus o tym doskonale wiedział. Nie było lepszego od Niego i nie było pokorniejszego człowieka niż On. Stać się Jego uczniem oznacza zdobyć dobroć, nie tracąc pokory.
ks. Przemysław Szewczyk – prezbiter Kościoła rzymskokatolickiego Archidiecezji Łódzkiej. Patrolog, tłumacz. Prezes Stowarzyszenia Dom Wschodni – Domus Orientalis. Założyciel portalu patres.pl.
http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/komentarze/art,2198,miedzy-wdziecznoscia-a-pycha.html
__________________________
O pokorze Pana Boga
andrzejkrempel
Pokora, to cnota, z którą wszyscy w jakimś stopniu mamy problem. Ile naszych codziennych upadków wynika właśnie z jej braku? Tylko Bóg jeden wie.
Kiedy pytamy o wzór pokory, przed oczami staje nam umęczony i ukrzyżowany Jezus. Do końca posłuszny Ojcu. A czy sam Bóg Ojciec zna cnotę pokory? Zadałem sobie takie pytanie i muszę odpowiedzieć: zdecydowanie zna! Przyjrzyjmy się początkom. Franz Rosenzweig pisze w swej “Gwieździe Zbawienia”, że najpierw było Boskie TAK. Poza tym nie było nic. Aby stworzyć świat, Bóg musiał się samoograniczyć. Musiał wyłonić z siebie Boskie NIE. Tylko tak mogła zaistnieć “przestrzeń” dla stworzenia. Jak to było możliwe? Ja widzę to tak: zdecydowały Miłość, Wolność i Pokora. Oczywiście wedle klasycznej metafizyki takie twierdzenie jest obrazą intelektu, ale Bóg jest ponad nasz intelekt. Na szczęście.
Bóg jest pokorny! Jak inaczej wytłumaczyć sobie fakt stworzenia człowieka i obdarzenie go wolną wolą, aby, jakże często hipotetycznie tylko, być kochanym. Człowiek zdradza, odsuwa się, błądzi. Do tego jest słaby i kruchy. Czy Bóg zdecydowałby się powołać do istnienia takie niewiarygodne stworzenie, gdyby nie potrafił odłożyć na bok swojej Mocy i Wszechwiedzy? Czy pozwoliłby nam tak Siebie obrażać? Tak buntować się i co rusz pakować się w jakieś kłopoty, z których stale człowieka wyciąga za uszy? Bóg jest miłosierny, kocha nas, lecz czy mógłby traktować nas tak wspaniałomyślnie, gdyby jego Miłość nie była Cierpliwa? A czy prawdziwa Cierpliwość może istnieć bez Pokory?
http://www.deon.pl/spolecznosc/artykuly-uzytkownikow/wiara-i-kosciol/art,413,o-pokorze-pana-boga.html
____________________________
Dodaj komentarz