W moich felietonach wielokrotnie zajmowałam się skwerkiem na rogu Wspólnej i Poznańskiej w Warszawie. Z prostej przyczyny- mieszkam w pobliżu. Jego losy traktuję niejako symbolicznie. Jest jak my wszyscy świadkiem i ofiarą transformacji ustrojowej i niepodległości, która okazała się być wątpliwa, a może nawet częściowo- jak to jajeczko- nieświeża. Za przebrzydłej komuny na skwerku rosły wspaniałe drzewa owocowe. Była to pozostałość mieszczącego się w pobliżu ogrodu pomologicznego. W kwietniu z całej Warszawy przyjeżdżali ludzie podziwiać kwitnące drzewa. Wyglądało to niesamowicie – jakby na ziemię spadł różowy obłok.
Po 1989 roku drzewa nie wiadomo dlaczego wycięto i posadzono na rumowisku imitującym skalny ogródek kosodrzewinę, świerki i tuje. Jak łatwo przewidzieć te kosztowne nasadzenia w ciągu kilku lat padły ofiarą spalin, oraz (być może) moczu psiego i nie tylko psiego. Doświadczyliśmy również próby wrogiego przejęcia terenu przez OBOP w porę udaremnionej przez dwie starsze panie, skwerek wzbogacił się o upiorną betonową szafę, która okazała się być powstańczym pomnikiem postawionym własnym sumptem przez żyjących jeszcze akowców (więc na ten temat ani słowa więcej), potem ogromnym kosztem zbudowano na skwerku psią ubikację czyli ogrodzony wysokimi palami mały prostokącik, do którego nigdy nie wszedł żaden pies. Oczywiście ubikacja została rozebrana , ale kto miał zarobić – zarobił. W tym roku na skwerku z wielką pompą rozpoczęto budowę parku rozrywki dla dzieci. Napisałam wówczas – budują znaczy będą rozbierać. Okazałam się ( jak zwykle zresztą) prorokiem. Przed ostatnimi wyborami zainstalowane urządzenia zostały rozebrane i teren niedawnej budowy pokryty (zapewne też wielkim kosztem) ziemią ogrodniczą. Na wiosnę (też wielkim kosztem) zostanie tam odtworzona zniszczona budową trawa, która przecież przez całe lata poczciwie sobie rosła, bez żadnych zabiegów. A kto miał zarobić -znowu zarobił.
I tak się dzieje w całym kraju. W każdej gminie powstały nikomu nie potrzebne i kosztowne w eksploatacji orliki i akwaparki. Na przykład w najdłuższej wsi polskiej Ochotnicy młodzież tradycyjnie urządzała boiska do piłki nożnej na łęgach nad ochotnickim potokiem. W Ochotnicy Dolnej zbudowano jednak stadion pokryty sztuczną trawą, śmierdzącą (za przeproszeniem) brudnymi skarpetkami, który jest oświetlany i pilnowany przez całą dobę.
Nie wiem i właściwie nie chcę wiedzieć dlaczego sztuczna trawa na stadionach zwanych orlikami śmierdzi. Bardziej byłoby ciekawe dlaczego budowała je podobno jedna firma. To temat dla dziennikarzy śledczych. Mam nadzieję , że trafnie podsumują 8 lat nierządu PO. Doskonały dziennikarz śledczy pan Grzegorz Wierzchołowski w artykule (z 42 numeru Gazety Polskiej) zatytułowanym: „ Zmarnowali 450 mld złotych” wylicza między innymi: „1,26mld złotych na stadionie narodowym, 800 mln- roczny koszt obsługi systemów informatycznych w ZUS, 182 miliony – koszty przygotowania budowy elektrowni atomowej”. Jak pamiętamy ( a najczęściej niestety nie pamiętamy) informatyzacja ZUS była dziełem firmy Procom kierowanej przez polskiego oligarchę z wybrzeża Ryszarda Krauzego. Ryszard Krauze przez kilka lat „ z przyczyn osobistych” pozostawał w cieniu. Na kilka dni przed ostatnimi wyborami dwa państwowe banki PKO BP i BGK przejęły of upadającej spółki Prokom Investments 11,63% akcji również upadającego dewelopera Polnord (które nota bene były wcześniej zastawem za dług Prokom Investments wobec tych banków). Obecnie spółka Prokom jest w rękach Marcina Dukaczewskiego, syna byłego szefa WSI Marka Dukaczewskiego. Jak to mówią – po rodzinie nic nie zginie. Spółka Procom została podobno założona za pieniądze szwajcarskiej spółki NIHONSWI AG. NIHONSWI to skrót od Nicaragua-Honduras-Switzerland.
Spółki ustosunkowanych rekinów biznesu jak widać nigdy nie upadają. Natomiast bankrutują gminy. W książce „ Państwo Platformy Bilans Zamknięcia” – Andrzeja Zybertowicza, Macieja Gurtowskiego i Radosława Sojaka możemy przeczytać : „Zadłużone gminy zastawiają ziemie, płacą zbójeckie odsetki i balansują na granicy opłacalności. Żeby wybudować kolejny aquapark albo halę sportową, gminy zaczęły się na potęgę zadłużać w parabankach. Eksperci szacują, że do tej pory pieniądze od parabanków zdążyło pożyczyć około 300 polskich gmin. Niektóre podpisały tak niekorzystne umowy, że nie mogą wyplątać się z gigantycznych odsetek,inne pod zastaw pożyczki dały najcenniejsze budynki. Jeżeli państwo nie przestanie udawać, że problemu nie ma czeka nas plaga samorządowych bankructw. Zadłużenie samorządów rośnie następująco: 67,6 miliardów w roku 2012, 69 w 2013, 72,1 w 2014, na rok 2015 prognoza mówi o 75 miliardach złotych. Szacuje się że w latach 2015- 2020 zbankrutować może 900 samorządów głównie przez nierentowne inwestycje z lat 2007-20011”.
I to jest prawdziwy obraz „Polski w budowie”. Samorządy za pieniądze UE remontują pobocza dróg, budują ronda o zbyt małym promieniu, na których wywracają się ciężarówki i zakładają ścieżki rowerowe. „Jeżeli prawie wszystko pakujemy w infrastrukturę to potem musimy płacić na jej utrzymanie”- twierdzi profesor Kozak z Centrum Europejskich Studiów Regionalnych. Jego zdaniem zamiast budować podstawy rozwoju konsumujemy środki unijne. „ Piętnujemy aquaparki w małych miastach, wyśmiewamy ambicje burmistrzów i wójtów a tymczasem elity naukowe też mają swoje aquaparki. Tylko nikt się nie przyczepi , bo przecież laboratorium to nauka, rozwój i samo dobro..” mówi profesor Kozak w książce Andrzeja Zybertowicza. Każdy kto jest zorientowany w kulisach tak zwanych grantów naukowych ma prawo powątpiewać w ich wpływ na rozwój nauki polskiej. Powiem cynicznie. Rozdawanie grantów poprawia przynajmniej poziom życia naukowców i pośrednio wpływa na popyt. Wzbogacony naukowiec wchodzi ze swymi pieniędzmi na rynek. Natomiast nietrafione inwestycje to prawdziwa plaga gdyż będą przez całe lata pochłaniać środki publiczne.
Tak jak nasz skwerek w permanentnej budowie.
Tekst drukowany w Warszawskiej Gazecie
W sprawie Procomu dorzucę garść własnych doświadczęń – wiele lat temu byłem na kilku spotkaniach związanych z pewnym “projektem badawczym” dla górnictwa – ale zamiast rozmawiać o konkretach merytorycznych i informatycznych (na czym trochę sie znam) cała dyskusja przez wiele tygodni sprowadzała sie do problemu zapewnienia odpowiedniego lobbingu. Nie wiem jak to się skończyło … bo to nie miejsce dla mnie.
Na płocie pewnego instytutu naukowego wisi plakat z informacją ile ten instytut uzyskał milionów na ” materiał ludzki”. Wykluczając zakup zwłok dla doświadczeń ( inna branża) oznacza to że przyznano grant na integrację naukowców czy studentów czyli wyjazdy, seminaria, sympozja na przykład w Tatrach lub w Kazimierzu Dolnym. To bardzo miłe ale kiedyś ludzie zabawiali się za własne pieniądze i też nieźle im to wychodziło. Nieszczęściem współczesnych czasów jest fakt, że ludzie zamiast zająć się produkcją, pisaniem wierszy, sportem w nadziei na sukces (w tym finansowy) poszukują dotacji, grantów, subwencji. Gminy zatrudniają specjalistów od pisania “propozali” na które jest szansa wydębić jakieś pieniądze z UE. Potem te pieniądze trzeba wydać i co nieco dołożyć. Więc buduje się akwapark nad morzem ( Sopot Kamienny Potok) czy nad rzeką. Co gorsza idiotyczne preferencje UE wpływają na produkcję czy hodowlę. Dam przykład z dziedziny na której dobrze się znam. UE daje dopłaty na hodowlę ras rodzimych koni. W ten sposób dotowana jest hodowla hucułów. To bardzo miła rasa koników wszechstronnie użytkowych (czyli praktycznie zbędnych)o bardzo niskich wymaganiach życiowych. Jak to się mówi -zje miotłę brzozową i się naje. W związku z tym w Polsce rozkwitła hodowla hucułów bez innego uzasadnienia niż dopłaty. Gdyby dopłacano na szczury ludzie hodowaliby szczury.Ulgi podatkowe powodują, że na pozór rozsądni ludzie gromadzą jakieś kwity, studiują przepisy i tracą czas zupełnie bezproduktywnie. Dlaczego zatem się dziwimy, że naukowcy poszukują grantów? To nie są szemrane interesy, tak się obecnie toczy świat. A producenci poszukują zamówień. Bynajmniej nie przez konkurencję jakością usług lecz przez lobbing. Dlatego ten świat schodzi na psy – nie obrażając psów.
Trochę podobnie jest w kwestii dopłat do inwestycji ekologicznych, takich jak wiatraki, panele i kolektory słoneczne, czy modne teraz pompy ciepła. Instalacje te są zupełnie nieopłacalne bez dopłat z Unii (a z dopłatami na granicy opłacalności, gdy ktoś na przykład nie ma podłączonego gazu do działki). Polskich producentów jest stosunkowo niewielu, natomiast wielu jest w Niemczech. W ten sposób pieniądze, które wpłacamy do Unii, wracają do nas jako dopłaty do inwestycji, a następnie płyną do kieszeni producentów zza Odry. I o to cho!
Akurat w polskich warunkach pompa ciepła jest rozwiazaniem najbardziej racjonalnym (w sensie stabilności parametrów energetycznych). Wiatraki, panele, kolektory – w polskim klimacie to jak próba przeszczepiania wielbłądów do Białowieży. Do tego wiatraki – hałas, krajobraz, ptaki … itp.
A w sprawie transferu środków finansowych to sa dwie dodatkowe sprawy:
1) naruszenie równowagi funkcjonowania rynku energii (na niekorzysć producentów konwencjonalnych)
2) upychanie niemieckiego i duńskiego złomu (tzn. wyeksploatowanych wiatraków – bo tańsze)
//Akurat w polskich warunkach pompa ciepła jest rozwiazaniem najbardziej racjonalnym (w sensie stabilności parametrów energetycznych).//
Dowody proszę, dowody! Jak dla mnie liczą się tym względzie przede wszystkim parametry dające się opisać liczbami: cena instalacji, trwałość instalacji, cena kWh. Z tego, co wiem, najlepiej wychodzi piec węglowy, no chyba, że mamy dostęp do jakichś wód termicznych, albo ciepłego cieku głębinowego.
I proszę mi powiedzieć – o co chodzi z tą “stabilnością parametrów energetycznych”? Bo pierwszy raz słyszę taki argument na rzecz przydomowych instalacji grzewczych.