Słowo Boże na dziś – 20 lipca 2015r. – poniedziałek – WSPOMNIENIE BŁ. CZESŁAWA, KAPŁANA

Myśl dnia

Nie ufam tym, którzy są przekonani, że mają wielu przyjaciół. To znak, iż nie znają ludzi.

Carlos Ruíz Zafón

Kto zważa na każdą chmurę, ten nigdy nie wybierze się w podróż.

przysłowie włoskie

Kto słucha Jezusa szybko dojdzie do spotkania z Nim i jego wiara będzie pozbawiona wszelkich wątpliwości.
Mieczysław Łusiak SJ
Bóg poprzez trudne i niezrozumiałe wydarzenia uczy nas cierpliwości i zaufania.
ks. Mariusz Krawiec SSP
Nasze życie to droga, którą podążamy wraz ze znakami, którymi jesteśmy my sami i inni ludzie…
(…) jesteśmy wezwani, aby odczytywać znaki od innych ludzi.
Mariusz Han SJ

********

 

727_images_aktualnosci_thumb_medium675_380

Słuchając (…) Ewangelii, zastanów się, w czym dzisiaj potrzebujesz pomocy Jezusa. Pamiętaj, że On czeka tuż obok ciebie, obecny w sakramentach, modlitwie i Słowie Bożym.

***********

 

 

**********

PONIEDZIAŁEK XVI TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II

PIERWSZE CZYTANIE  (Wj 14,5-9a.10-18)

Bóg obiecuje ocalić Izraelitów

Czytanie z Księgi Wyjścia.

Gdy doniesiono królowi egipskiemu o ucieczce ludu, zmieniło się usposobienie faraona i jego sług względem niego i rzekli: „Cóżeśmy uczynili pozwalając Izraelowi opuścić naszą służbę?” Rozkazał wówczas faraon zaprzęgać swoje rydwany i zabrał ludzi swoich z sobą. Wziął sześćset rydwanów wyborowych oraz wszystkie inne rydwany egipskie, a na każdym z nich byli dzielni wojownicy.
Pan uczynił upartym serce faraona, króla egipskiego, który ruszył w pościg za synami Izraela. Ci jednak wyszli z podniesioną ręką. Egipcjanie więc ścigali ich i dopędzili obozujących nad morzem.
A gdy się zbliżył faraon, synowie Izraela podnieśli oczy, a ujrzawszy, że Egipcjanie ciągną za nimi, ogromnie się przerazili. Synowie Izraela podnieśli głośne wołanie do Pana. Rzekli do Mojżesza: „Czyż brakowało grobów w Egipcie, że nas tu przyprowadziłeś, abyśmy pomarli na pustyni? Cóż za usługę wyświadczyłeś nam przez to, że wyprowadziłeś nas z Egiptu? Czyż nie mówiliśmy ci wyraźnie w Egipcie: «Zostaw nas w spokoju, chcemy służyć Egipcjanom». Lepiej bowiem nam było służyć im, niż umierać na tej pustyni”.
Mojżesz odpowiedział ludowi: „Nie bójcie się! Pozostańcie na swoim miejscu, a zobaczycie zbawienie Pana, które zgotuje nam dzisiaj. Egipcjan, których widzicie teraz, nie będziecie już nigdy oglądać. Pan będzie walczył za was, a wy będziecie spokojni”.
Pan rzekł do Mojżesza: „Czemu głośno wołasz do Mnie? Powiedz synom Izraela, niech ruszają w drogę. Ty zaś podnieś swą laskę i wyciągnij rękę nad morze i rozdziel je na dwoje, a wejdą synowie Izraela w środek na suchą ziemię. Ja natomiast uczynię upartymi serca Egipcjan, że pójdą za nimi. Wtedy okażę moją potęgę wobec faraona, całego wojska jego, rydwanów i jeźdźców, wtedy poznają Egipcjanie, że Ja jestem Panem”.

Oto słowo Boże.

http://www.biblijni.pl/czytania/4126_.html

PSALM RESPONSORYJNY  (Wj 15,1.2.3-4.5-6)

Refren: Śpiewajmy Panu, który moc okazał.

Będę śpiewał na cześć Pana, *
który wspaniale swą potęgę okazał,
gdy konia i jeźdźca *
pogrążył w morskiej przepaści.

Pan jest moją mocą i źródłem męstwa, *
Jemu zawdzięczani moje ocalenie.
On Bogiem moim, uwielbiać Go będę, *
On Bogiem ojca mego, będę Go wywyższał.

Pan, mocarz wojny, *
Pan jest imię Jego.
Rzucił w morze rydwany faraona i jego wojsko, *
wybrani wodzowie jego zginęli w Morzu Czerwonym.

Przepaści ich ogarnęły, *
jak głaz runęli w głębinę.
Uwielbiona jest potęga prawicy Twej, Panie, *
prawica Twa, o Panie, starła nieprzyjaciół.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (Ps 95,8ab)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Nie zatwardzajcie dzisiaj serc waszych,
lecz słuchajcie głosu Pańskiego.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA  (Mt 12,38-42)

Znak Jonasza

Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.

Niektórzy z uczonych w Piśmie i faryzeuszów rzekli do Jezusa: „Nauczycielu, chcielibyśmy jakiś znak widzieć od Ciebie”. Lecz On im odpowiedział:
„Plemię przewrotne i wiarołomne żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku proroka Jonasza. Albowiem jak Jonasz był trzy dni i trzy noce we wnętrznościach wielkiej ryby, tak Syn Człowieczy będzie trzy dni i trzy noce w łonie ziemi.
Ludzie z Niniwy powstaną na sądzie przeciw temu plemieniu i potępią je; ponieważ oni wskutek nawoływania Jonasza się nawrócili, a oto tu jest coś więcej niż Jonasz.
Królowa z Południa powstanie na sądzie przeciw temu plemieniu i potępi je; ponieważ ona z krańców ziemi przybyła słuchać mądrości Salomona, a oto tu jest coś więcej niż Salomon”.

Oto słowo Pańskie.

 http://www.biblijni.pl/czytania/4127_.html

**************************************************************************************************************************************

KOMENTARZ

 
Czas niepewności i poranek Zmartwychwstania

Trzy dni i trzy noce, które rozciągają się pomiędzy Golgotą a pustym grobem były czasem niepewności i lęku dla uczniów Chrystusa. Kim był tak naprawdę Jezus z Nazaretu? Czy Dwunastu popełniło błąd, idąc za Nim? Takich i podobnych pytań mogło być jeszcze wiele. Bóg poprzez trudne i niezrozumiałe wydarzenia uczy nas cierpliwości i zaufania. Doświadczamy w naszym życiu czasu niepewności i oczekiwania. Nieraz dane jest nam przeżyć sytuacje, które układają się nie po naszej myśli. Pamiętajmy o trzech dniach niepewności, ale i o poranku Zmartwychwstania.

Oto stoję, Panie, przed Tobą i proszę, abyś pomógł mi zrozumieć trudne i nieprzewidywalne sytuacje, które spotykają mnie w życiu. Wiem, że Ty mnie nigdy nie opuścisz.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html?data=2015-7-20

*********

Rozważanie

http://www.biblijni.pl/czytania/4128_nie_bojcie_sie_pozostancie_na_swoim_miejscu_a_zobaczycie_zbawienie_pana_ktore_zgotuje_wam_dzisiaj_wj_1413a.html

20 lipca

“Nie bójcie się! Pozostańcie na swoim miejscu, a zobaczycie zbawienie Pana, które zgotuje wam dzisiaj.” Wj 14,13a

Ciągły pośpiech i nieustanny ruch jest współczesną przeszkodą, by zobaczyć Boże zbawienie. On sam działa i sam wychodzi naprzeciw każdej sytuacji, nawet tej po ludzku beznadziejnej. “Zatrzymać się” to nie to samo co “poddać się”. “Pozostać na miejscu” to stanąć ze swoją ludzką bezradnością wobec wyzwalającej mocy Boga, którą On sam dla nas przygotował. To znak wielkiego zaufania, który pozwoli zobaczyć bezmiar Miłosierdzie Bożego.
Czy w sytuacjach trudnych kieruję myśli z ufnością do Boga? Czy przypadkiem nie liczę zbyt mocno tylko na swoje zdolności?

*******

Na dobranoc i dzień dobry – Mt 12, 38-42

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. Steve took it / Foter / Creative Commons Attribution-NonCommercial-ShareAlike 2.0 Generic / CC BY-NC-SA 2.0)

Znaki, których nie widzimy…

 

Znak Jonasza
Niektórzy z uczonych w Piśmie i faryzeuszów rzekli do Jezusa: «Nauczycielu, chcielibyśmy jakiś znak widzieć od Ciebie». Lecz On im odpowiedział: «Plemię przewrotne i wiarołomne żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku proroka Jonasza. Albowiem jak Jonasz był trzy dni i trzy noce we wnętrznościach wielkiej ryby, tak Syn Człowieczy będzie trzy dni i trzy noce w łonie ziemi.

 

Ludzie z Niniwy powstaną na sądzie przeciw temu plemieniu i potępią je; ponieważ oni wskutek nawoływania Jonasza się nawrócili, a oto tu jest coś więcej niż Jonasz. Królowa z Południa powstanie na sądzie przeciw temu plemieniu i potępi je; ponieważ ona z krańców ziemi przybyła słuchać mądrości Salomona, a oto tu jest coś więcej niż Salomon».

 

Opowiadanie pt. “O wypalonym krzaku ognistym”
Manes Sperber (ur. 1905) na wstępie swej trylogii “Jak łza w oceanie” umieszcza legendę o wypalonym krzaku ognistym: Bóg wybrał właśnie kolczasty krzak ognisty jako miejsce swego przebywania, bo chciał w ten sposób dzielić utrapienia swego ludu w niewoli egipskiej. Ale płomienie krzaka nie oświecały nikogo, jego żar nie mógł ogrzać żadnego człowieka, gdyż strome, trudne drogi odgradzały ludzi od owego świętego miejsca.

 

Pewnego dnia – gdy nie przychodziło obiecane szczęście i światło – najbardziej niecierpliwi i patrzący w przyszłość zaczęli nawoływać do tego, aby podejść bliżej do świętej góry, aby się osiedlić wokół ognia, który płonie od wieków i który nigdy się nie wypali. Wówczas zniknie ciemność i zimno – argumentowali odważnie.

 

I rozlokowano się wokół krzaku ognistego; i przystosowano się do życia w świetle. Ale oto stało się coś nieoczekiwanego: krzak ognisty wypalił się pewnego dnia aż do korzeni. Pozostał tylko popiół; i znów nastała ciemność i zimno.

 

Na górze popiołów urządzili się jednak nowi panowie, którzy nie chcieli przyjąć do wiadomości, że płonący krzak należy już do przeszłości. Tylko wróg marznie w jego cieple, tylko wrogowi nie świeci jego światło. A więc precz z wrogiem głosili z wielką propagandą. A tych, którzy myśleli inaczej, którzy widzieli nagą rzeczywistość i wzywali do nowego początku, tych karano śmiercią. Niewolnicy mieli za zadanie wszędzie i o każdej porze śpiewać pieśni o płonącym krzaku ognistym. W ciemnościach słychać było ich śpiew: Jaśniej niż dotychczas świeci nam światło.

 

Śpiewacy trzęśli się z zimna, ale wydzierali się na całe gardło: Grzeje nas wieczny płomień krzaku ognistego! Mimo jednak tej zmasowanej propagandy kłamstwa, przebijały się głosy o nowym krzaku ognistym. Nikt nie wie, gdzie rośnie i czy w ogóle istnieje. Trzeba go tylko szukać w imię nadziei… i w imię ciągłego zaczynania od nowa.

 

Refleksja
Wszyscy czekamy na znaki, które zmienią nasze życie i tym samym nasze postępowanie. Liczymy na to, że stanie się to samo. Tymczasem to my jesteśmy znakiem, który ma zmieniać oblicze tej ziemi. Swoim świadectwem życia dajemy znaki, którymi inni ludzie podążają, aby być szczęśliwi na tej ziemi. Sami też jesteśmy wezwani, aby odczytywać znaki od innych ludzi. Nasze życie to droga, którą podążamy wraz ze znakami, którymi jesteśmy my sami i inni ludzie…

 

Jezus jest znkiem, który wskazuje nam nasze ogromne możliwości, ale też i ograniczenia. Nie jesteśmy Bogiem, ale zostaliśmy stworzeni na Jego obraz i podobieństwo. Wszystkie wskazówki jak być doskonałym tu na ziemi i być drogowskazem dla innych przekazał na nam Jezus. Jeśli Jego będzie się słuchali i za Nim podążali, nigdy nie grozi nam zagubienie na wyboistych drogach naszej codzienności…

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Na jakie znaki czekasz?
2. Czy jesteś znakiem dla innych ludzi?
3. Jak być drogowskazem dla innych ludzi?

 

I tak na koniec…
Nie ufam tym, którzy są przekonani, że mają wielu przyjaciół. To znak, iż nie znają ludzi (Carlos Ruíz Zafón)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,694,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mt-12-38-42.html

**********

Bł. Czesława

0,12 / 10,16
Wyobraź sobie spotkanie z Jezusem, który siada tuż obok ciebie i cierpliwie czeka na chwilę, w której zechcesz poświęcić Mu swój czas i swoją uwagę.

Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Mateusza.
Mt 12, 38-42
Niektórzy z uczonych w Piśmie i faryzeuszów rzekli do Jezusa: «Nauczycielu, chcielibyśmy jakiś znak widzieć od Ciebie». Lecz On im odpowiedział: «Plemię przewrotne i wiarołomne żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku proroka Jonasza. Albowiem jak Jonasz był trzy dni i trzy noce we wnętrznościach wielkiej ryby, tak Syn Człowieczy będzie trzy dni i trzy noce w łonie ziemi. Ludzie z Niniwy powstaną na sądzie przeciw temu plemieniu i potępią je; ponieważ oni wskutek nawoływania Jonasza się nawrócili, a oto tu jest coś więcej niż Jonasz. Królowa z Południa powstanie na sądzie przeciw temu plemieniu i potępi je; ponieważ ona z krańców ziemi przybyła słuchać mądrości Salomona, a oto tu jest coś więcej niż Salomon».

Faryzeusze szukają kontaktu z Jezusem. Oczekują od niego znaków, po to, by mogły umocnić ich wiarę. Jednak ich celem nie jest autentyczne spotkanie. Nie ma w nich otwartości na słowa, które przecież nie zawsze są łatwe. Ich miejsce zajęło skupienie na sobie i swoich pobożnych oczekiwaniach.

Ostre słowa, które Jezus wypowiada do słuchaczy, tylko pozornie są wrogie. Tak naprawdę przemawia przez nie pełna bólu miłość, gotowa na największe poświęcenie. Również w twoim życiu zdarzały się chwile, w których przyszło ci słuchać nieprzyjemnych, niekiedy nawet wrogich słów. Czy potrafisz w takich słowach odnaleźć drugiego człowieka, z jego cierpieniem i miłością? A może bardziej skupiasz się na swoim rozczarowaniu i niespełnionych oczekiwaniach?

Zmartwychwstanie Jezusa sprawiło, że również dzisiaj żyje On tu, obok ciebie, obecny w twoim codziennym życiu. Pragnie pomagać ci w podążaniu Jego drogą. Drogą coraz większej miłości do Boga i ludzi. Słuchając ponownie Ewangelii, zastanów się, w czym dzisiaj potrzebujesz pomocy Jezusa. Pamiętaj, że On czeka tuż obok ciebie, obecny w sakramentach, modlitwie i Słowie Bożym.

Podziękuj Jezusowi za dzisiejszą modlitwę. Poproś o potrzebne łaski. Poproś także o otwarte oczy na Jego obecność  przy tobie .

http://modlitwawdrodze.pl/home/
Muzyka
My Soul Doth Magnify The Lord, Kyiv Chamber Choir
Out of the Mist, Jami Sieber
http://modlitwawdrodze.pl/muzyka/
*********

#Ewangelia: Bóg udowadnia swoje istnienie

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. shutterstock.,com)

Mt 12, 38-42

 

Niektórzy z uczonych w Piśmie i faryzeuszów rzekli do Jezusa: “Nauczycielu, chcieliśmy jakiś znak widzieć od Ciebie”. Lecz On im odpowiedział:

 

“Plemię przewrotne i wiarołomne żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku proroka Jonasza. Albowiem jak Jonasz był trzy dni i trzy noce we wnętrznościach wielkiej ryby, tak Syn Człowieczy będzie trzy dni i trzy noce w łonie ziemi.

 

Ludzie z Niniwy powstaną na sądzie przeciw temu plemieniu i potępią je; ponieważ oni wskutek nawoływania Jonasza się nawrócili, a oto tu jest coś więcej niż Jonasz.

 

Królowa z Południa powstanie na sądzie przeciw temu plemieniu i potępi je; ponieważ ona z krańców ziemi przybyła słuchać mądrości Salomona, a oto tu jest coś więcej niż Salomon”.
Komentarz do Ewangelii:

 

Chyba w każdym człowieku, mniej lub bardziej wprost, rodzi się prośba: “Boże, chciałbym jakiś znak widzieć od Ciebie”. Chcielibyśmy mieć dowód na istnienie Boga. Tymczasem najlepszym dowodem na Jego istnienie jest nauczanie Jezusa, Jego nawoływanie do nawrócenia i wewnętrznej przemiany, a nade wszystko Jego śmierć na krzyżu – z miłości do nas, dla odkupienia naszych win. Zacznijmy od słuchania Jezusa. Kto Go słucha szybko dojdzie do spotkania z Nim i jego wiara będzie pozbawiona wszelkich wątpliwości.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2499,ewangelia-bog-udowadnia-swoje-istnienie.html

********

Św. Piotr Chryzolog (ok. 406-450), biskup Rawenny, doktor Kościoła
Kazanie 3; PL 52, 303-306

„Oto tu jest coś więcej niż Jonasz”
 

Jonasz sam decyduje, żeby go wyrzucić do wody: “Weźcie mnie i rzućcie w morze” (Jon 1,12) – mówi. To wskazuje na dobrowolną Mękę Pana Jezusa. Dlaczego bowiem żeglarze czekali na rozkaz…? Ponieważ kiedy zbawienie wszystkich wymaga śmierci jednego, pozostawia się decyzję jego wolnej woli. Dlatego w tej historii, która prefiguruje dzieje Pana, oczekuje się decyzji tego, który ma umrzeć, aby jego śmierć nie była koniecznością z przymusu, ale wolnym aktem: „Mam moc oddać moje życie i mam moc je znów odzyskać” – mówi Pan (J 10,18). Jeśli bowiem Chrystus oddał ducha (J 19,30), to nie dlatego, że umykało Mu życie. Ten, który w swojej dłoni trzyma dusze wszystkich ludzi, nie mógł utracić swojej. „Moje życie mam ustawicznie w swej ręce”, mówi prorok (Ps 119,109), a w innym miejscu: „W ręce Twoje powierzam ducha mojego” (Ps 31,6; Łk 23,46).

********

********

OD BOŻKÓW DO BOGA

by Grzegorz Kramer SJ

Idziemy na łatwiznę. Wolimy bożki niż Boga. Chrześcijaństwo jest czymś, co można by wyrazić słowem tęsknota. Tęsknimy za ludźmi, za miłością, bliskością, intymnością. Tęsknimy za naszymi rzeczami, sprawami, miejscami ukochanymi. Tęsknimy za wspomnieniami. Tęsknota jest jednak doświadczeniem wspólnym wszystkim ludziom, bez względu na to, czy za Jezusem idą, czy nie. To, co wyróżnia naszą tęsknotę, to świadomość […]
http://kramer.blog.deon.pl/?utm_source=deon&utm_medium=link_artykul
*********

Refleksja katolika

Dziś pokazuje nam Jezus znak Jonasza. Znak, którym jest On sam. Jego śmierć i zmartwychwstanie  uzdalniające także i nas do tego, abyśmy tak samo, dzięki Niemu, zmartwychwstali w czasach ostatecznych.

Niewierne, przewrotne tłumy (w tym faryzeusze i uczeni w Piśmie) gromadzące się wokół Jezusa, domagają się od Niego specjalnego znaku na potwierdzenie nauki, którą głosi, i tego za Kogo się przedstawia. Ale On nie daje się zwieść tym żądaniom, oznajmiając: Plemię przewrotne i wiarołomne żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku proroka Jonasza (Mt 12,39b). Porównuje tu trzydniowy pobyt proroka Jonasza we wnętrzu wielkiej ryby (po którym został on wyrzucony na brzeg, i poszedł ostrzec mieszkańców Niniwy, wzywając ich do nawrócenia) do trzydniowego spoczynku Swego martwego ciała w grobie. Zmartwychwstając po tym spoczynku ostatecznie pokonuje śmierć i Sam staje się największym znakiem autentyczności Swego Boskiego posłannictwa (zob. Mt 12,40). Ludzie z Niniwy powstaną na sądzie przeciw temu plemieniu i potępią je; ponieważ oni wskutek nawoływania Jonasza się nawrócili, a oto tu jest coś więcej niż Jonasz. Królowa z Południa powstanie na sądzie przeciw temu plemieniu i potępi je; ponieważ ona z krańców ziemi przybyła słuchać mądrości Salomona, a oto tu jest coś więcej niż Salomon (Mt 12, 41-42). – Chrystus ostrzega sobie współczesnych, podkreślając, iż On sam jest większym Znakiem od Jonaszowego nawoływania. Jednak faryzeusze i uczeni w Piśmie lekceważą słowa Zbawiciela i Jego samego.

Także i nam trzeba wiedzieć o tym, i uczynić wszystko, aby Jezus stał się dla nas takim właśnie Znakiem. A konieczne po temu jest nasze nawrócenie i zaufanie Bogu. To bowiem one sprowadzają na nas niezmierzone miłosierdzie Boże. Wsłuchajmy się zatem uważnie w słowa dzisiejszej aklamacji i stosujmy się do nich każdego dnia: Nie zatwardzajcie dzisiaj serc waszych, lecz słuchajcie głosu Pańskiego” (por. Ps 95, 8a i 7c).

Prorok Jonasz okazuje się być ciekawą, acz kontrowersyjną postacią. Zadajmy sobie w związku z nim kilka pytań: Ileż z takiego Jonasza siedzi w tobie/we mnie? Ile stawia Bóg na twej/mej drodze życia, różnych znaków, by pobudzić ciebie/mnie do działania w Jego Imieniu? A ty/ja? Cóż, czy zawsze jestem gotów/owa wypełniać powierzona mi misję? Rozdawać talenty, którymi Bóg ciebie/mnie obdarza? Przecież również do ciebie/mnie mówi te słowa: Idźcie raczej do owiec, które poginęły z domu Izraela. Idźcie i głoście: Bliskie już jest królestwo niebieskie. Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych, wypędzajcie złe duchy! Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie! Nie zdobywajcie złota ani srebra, ani miedzi do swych trzosów (Mt 10, 6-9).

Obchodzimy dziś wspomnienie bł. Czesława, kapłana żyjącego w latach 1180-1242, który swój habit zakonny otrzymał z rąk samego św. Dominika, założyciela zakonu dominikanów. Jako jeden z pierwszych polskich dominikanów, zaczynał swoją służbę Bogu i ludziom w Krakowie, by później założyć klasztory w Pradze i we Wrocławiu. Tam ufnie zwracając się wraz z wiernymi do Boga, wymodlił cud obrony tego miasta oblężonego przez Tatarów. Wspomina o tym kronikarz Jan Długosz. Błogosławiony Czesław jest Patronem Wrocławia. W ikonografii przedstawia się go z kulą ognistą lub ze słupem ognia nad głową, który według tradycji ukazał się podczas tatarskiego oblężenia Wrocławia. To niecodzienne zjawisko spowodowało odwrót Tatarów. Jego atrybutami są: krzyż misyjny, kielich, otwarta księga Ewangelii, laska pielgrzyma, lilia, monstrancja, puszka z komunikantami, różaniec.

Proszę Cię zatem, Panie, Boże mój, dodaj mi sił i ufności Twemu Słowu, podobnej do tej, jaką odznaczał się bł. Czesław. Abym nigdy nie ustawała w uwielbianiu Ciebie, w Trójcy Świętej Jedynego. Amen!

Bogumiła Lech-Pallach, Gdynia
bogumila.lech@wp.pl

***

Bóg pyta:

Przyjacielu, po coś przyszedł?
Mt 26,50

***

KSIĘGA III, O wewnętrznym ukojeniu
Rozdział X. O TYM, JAK DOBRZE JEST ODRZUCIWSZY ŚWIAT SŁUŻYĆ BOGU

1. Znowu będę mówił, Panie, nie chcę milczeć, będę mówił do Boga, Pana mojego i Króla, który jest w niebie Ez 24,27. O, jak wielka i niezmierzona jest dobroć, którą ukrywasz, o Panie, przed tymi, co się Ciebie boją! Ps 31(30),20. Ale czym jesteś dla tych, co Cię miłują? Czym dla tych, co Ci służą z całego serca?

Trudno wypowiedzieć prawdziwe szczęście kontemplacji, jakiego udzielasz tym, którzy Cię miłują. Najbardziej okazałeś mi łaskawość Twojej miłości przez to, że nie było mnie, a oto mnie stworzyłeś Hi 10,8, błąkałem się tak długo, a oto przyprowadziłeś mnie do siebie, abym Ci służył, i nauczyłeś mnie, abym Cię kocha Iz 57,17-18; Pwt 19,9.

2. O źródło wiekuistej miłości, jakże mówić o Tobie? Czyż mógłbym o Tobie zapomnieć, skoro Ty raczyłeś pamiętać o mnie nawet wtedy, kiedy się splamiłem i upadłem?

Okazałeś swemu słudze miłosierdzie nad wszelkie jego spodziewanie i obdarzyłeś go łaską i przyjaźnią ponad wszelką zasługę Ps 119(118),65.

Cóż Ci dam w zamian za tę łaskę? Przecież nie wszystkim to dano, aby porzuciwszy wszystko, wyrzekli się życia w świecie i wybrali życie zakonne. Cóż więc w tym wielkiego, że Ci służę, skoro całe stworzenie jest po to, aby Ci służyło Jdt 16,16 .

Służyć Tobie – to nie powinno mi się wydawać niczym wielkim, ale to raczej zdaje mi się wielkie i zdumiewające, że raczyłeś mnie, tak nędznego i niegodnego, przyjąć za sługę i włączyć do grona umiłowanych sług swoich.

3. Wszystko, co mam i czym mogę Ci służyć, jest przecież Twoje 1 Krn 29,14. A jednak to Ty służysz mi bardziej niż ja Tobie. Oto niebo i ziemia, które stworzyłeś i poddałeś władzy człowieka Pwt 4,19, są Ci posłuszne i czynią codziennie, co im nakazałeś.

A jakby tego było mało, nawet aniołom rozkazałeś poddać się pod władzę człowieka Hbr 1,14. Ale wszystko to przewyższa fakt, że Ty sam raczyłeś służyć człowiekowi i obiecałeś dać mu siebie samego.

4. Cóż Ci dam za te stokrotne dary? Obym tylko mógł służyć Ci przez wszystkie dni życia! Obym choć przez jeden dzień potrafił godnie wypełniać swoją służbę! Bo Ty godny jesteś wszelkiej służby, wszelkiej czci i wiekuistej chwały Ap 4,11.

O tak, Tyś jest moim Panem, a ja Twoim ubogim sługą, który oby służył Ci ze wszystkich sił i nigdy nie zmęczył się głoszeniem Twojej chwały. Tego tylko chcę, tego pragnę, a czego mi nie dostaje, racz dopełnić, Panie.

5. Wielka to cześć, wielki zaszczyt być w Twojej służbie i wszystko porzucić dla Ciebie. Jakże to wielka łaska, jeśli ktoś dobrowolnie oddaje się w Twoją najświętszą służbę.

Ci, którzy dla Twojej miłości wyrzekną się miłości ziemskiej, odnajdą dogłębną pociechę Ducha Świętego. Ci, którzy dla Twojego imienia wybiorą wąską ścieżkę i wyzbędą się doczesnych trosk, zdobędą prawdziwą wolność ducha Mt 7,14.

6. O, jakże szczęśliwa i radosna jest służba Bogu, w której człowiek staje się rzeczywiście wolny i święty. O, jakże święty jest stan zakonnego poddaństwa, który czyni człowieka podobnym aniołom, miłym Bogu, postrachem dla złych duchów, wzorem dla wiernych! O, ukochana i upragniona na zawsze służbo, która obiecujesz najwyższe dobro i pomagasz osiągnąć radość trwającą bez końca.

Tomasz a Kempis, ‘O naśladowaniu Chrystusa’

http://www.katolik.pl/modlitwa,883.html

*********

Refleksja maryjna

Maryja symbolem czułości Boga

Maryja jest Matką i symbolem Kościoła – Matki, która nieustannie daruje życie i pożywienie. Maryja od stajenki po krzyż opiekowała się Ciałem Chrystusa i kontynuuje nadal to posłannictwo w Kościele. Posłannictwem Kościoła wobec świata jest dzielenie się skarbem miłości Boga.

Przyjąć pod swoją opiekę ubogiego, cierpiącego, chorego. Każdy z nas jest powołany, by być dla świata, w sercu Kościoła, symbolem macierzyńskiej miłości Boga, której Maryja jest wysłanniczką.

G. Blaquiere


teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR,   Kraków 2000
www.salwator.com

http://www.katolik.pl/modlitwa,884.html

***************************************************************************************************************************************
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
20 LIPCA
*********
Błogosławiony Czesław, prezbiter
Zobacz także:
Błogosławiony Czesław

Czesław urodził się około roku 1180 w Kamieniu Opolskim. Miał być krewnym św. Jacka. Wydaje się raczej mało prawdopodobne – co przekazują legendy – że studiował w Pradze, Paryżu i Bolonii i że miał studia uwieńczyć podwójnym doktoratem z teologii i prawa kanonicznego. Wiemy tylko, że należał obok św. Jacka Odrowąża i Hermana Niemca do księży z otoczenia biskupa krakowskiego, Iwona Odrowąża. Miał zajmować stanowisko kustosza kolegiaty sandomierskiej. Gdyby tak było, wskazywałoby to na rycerskie (szlacheckie) pochodzenie Czesława, gdyż wówczas tylko takich przyjmowano do kapituły.
Jako kapłan diecezjalny w 1220 lub 1221 r. wstąpił do dominikanów. Habit otrzymał z rąk samego św. Dominika. W roku 1222 roku przybył z innymi współbraćmi, w tym ze św. Jackiem Odrowążem, do Krakowa. Tam przyjął ich uroczyście Iwo Odrowąż w otoczeniu kleru i ludu. Pierwsi dominikanie zamieszkali w Krakowie, oddając się pracy kaznodziejskiej i duszpasterskiej. W roku 1225 biskup Pragi zaprosił dominikanów do stolicy Czech. Wysłano tam Czesława z kilkoma ojcami. Czesław stał się więc założycielem rodziny dominikańskiej na ziemi czeskiej.
Po założeniu klasztoru w Pradze (1225) udał się do Wrocławia. Tamtejszy biskup, Wawrzyniec, powitał go niemniej ciepło, jak to w Krakowie uczynił Iwo. Dominikanie otrzymali parafialny kościół św. Wojciecha. Zachował się do dzisiaj dokument przekazania świątyni z 1 maja 1226 r. Tam Czesław pozostał jako przeor do roku 1231, kiedy to został przez kapitułę wybrany na prowincjała (1233-1236). Jako prowincjał brał udział w kapitule generalnej w Bolonii i w kanonizacji św. Dominika w Rzymie (1234). Po złożeniu urzędu pozostał nadal przeorem w klasztorze wrocławskim, aż do swojej śmierci (ok. 1242).
Jan Długosz przytacza barwną legendę, jak Czesław swoją modlitwą uratował Wrocław od najazdu Tatarów i całkowitego zniszczenia w roku 1241. Kiedy miasto zostało zajęte przez najeźdźców, część wrocławian postanowiła bronić się poza murami obronnego grodu. Czesław był duszą całej obrony, podobnie jak bł. Sadok w Sandomierzu, a później ks. Augustyn Kordecki podczas oblężenia Jasnej Góry. Podanie głosi, że Czesław modlił się o ocalenie miasta wychodząc często na jego wały i zachęcając dzielnych obrońców do oporu. Gdy Wrocław wyszedł obronną ręką z tej wojennej zawieruchy, mieszkańcy przypisywali uratowanie miasta modlitwom i wstawiennictwu Czesława, którego wiara złamała siły nieprzyjacielskie. Należy to uważać raczej za legendę, gdyż Wrocław został poważnie spalony właśnie w 1241 r. przez Tatarów. W innych zaś latach Mongołowie tak daleko już nie podeszli.

Błogosławiony Czesław

Według tradycji wrocławskiej Czesław miał umrzeć 15 lipca 1242 r. Datę tę przyjmuje tradycja dominikańska. Zaraz po śmierci odbierał cześć jako święty. Nad jego grobem w kościele dominikanów we Wrocławiu wystawiono niebawem ołtarz. Cześć od dawna mu oddawaną zatwierdził papież Klemens XI 18 października 1713 roku. Ciało bł. Czesława spoczywa w dominikańskim kościele św. Wojciecha w osobnej kaplicy. Kiedy w czasie zdobywania Wrocławia w roku 1945 cały kościół legł w gruzy, zachowała się jedynie kaplica z relikwiami bł. Czesława. Jest on patronem Wrocławia.

W ikonografii przedstawiany z kulą ognistą lub ze słupem ognia nad głową, który według tradycji ukazał się podczas oblężenia Wrocławia przez Tatarów. To niecodzienne zjawisko spowodowało ich odwrót. Atrybutami Błogosławionego są: krzyż misyjny, kielich, otwarta księga Ewangelii, laska pielgrzyma, lilia, monstrancja, puszka z komunikantami, różaniec.

 http://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/07-20a.php3
***********
Eliasz, prorok
Prorok Eliasz Eliasz to jeden z największych proroków Starego Testamentu. Żył w IX w. przed Chrystusem. Swą działalność rozwijał zwłaszcza za rządów króla Achaba (874-853); zakończył ją za czasów króla Ochozjasza (853-852). Wspomina go Księga Kronik, ale znany jest przede wszystkim dzięki Księgom Królewskim.
Poczynając od 17 rozdziału, Pierwsza Księga Królewska przekazuje nam relacje, które ani nie są jednolite, ani też nie pochodzą z tych samych źródeł. We wskazanym rozdziale prorok pojawia się nagle, bez podania jakichkolwiek informacji o jego wcześniejszym życiu. Wiadomo tylko, że przybył z Zajordanii, nie wiemy jednak, jaką miejscowość oznacza Tiszbe w Gileadzie. Jego imię wyznacza równocześnie program działalności – oznacza bowiem “Jahwe jest moim Bogiem”.
Eliasz interweniuje w chwili, gdy sojusz Tyru i Samarii, usankcjonowany małżeństwem Izebel z Achabem, zagraża monoteizmowi izraelskiemu. Razem z Izebel, w Izraelu zakorzenił się kult Baala, prastarego bóstwa semickiego, czczonego jako pan deszczu i pogody, wegetacji i płodności. Wiara w Jahwe stała się czymś politycznie podejrzanym. Eliasz przeciwstawiał się tej politycznej dominacji nad religią. Głosił, że jedynym Panem natury jest Jahwe – i dlatego przeciwstawiał się kultowi bożka, obwieszczając suszę. Zakończyło ją widowisko na Karmelu. Niedaleko górskiego cypla, gdzie czczono Baala-Adonisa, prorok wzniósł ołtarz, a potem znalazł potwierdzenie dla swej żarliwej wiary. Scenę zakończyła masakra kapłanów Baala, ale na wieść o tej masakrze Izebel jeszcze bardziej zawzięła się na proroka. Musiał on ratować się ucieczką.

Prorok Eliasz Poszedł wtedy na górę Horeb, jakby w pielgrzymce do źródeł wiary Izraela. Doznał tam tego, czego doznali w czasie swej wędrówki Izraelici, zmierzający do Ziemi Obiecanej. Bóg objawił mu się nie jak Mojżeszowi wśród błyskawic i grzmotów, ale pośród delikatnego powiewu, jakby dla uwypuklenia duchowego aspektu tej samej religii. Ukazał mu zarazem przyszłość i zapewnił go o proroczej sukcesji i zmianie dynastii.
Potem dowiadujemy się o interwencji proroka w sprawie winnicy Nabota. Wreszcie w pierwszych rozdziałach Drugiej Księgi Królewskiej znajdujemy trudne teksty o wyniesieniu Eliasza, a w nich powtórzenia i zwroty, które częściowo dotyczą może Elizeusza. Bibliści dyskutują o ich charakterze, niektórzy sądzą, że poprzez obrazy autor chciał tu opisać rzeczywistości niewidzialne. W każdym razie wpływ Eliasza na następcę, który kontynuował jego dzieło, był ogromny.

Malachiasz uczyni z Eliasza prototyp proroka zapowiadającego Mesjasza, a wreszcie sam Chrystus nazwie Jana Chrzciciela Eliaszem, który miał przyjść. Dla współczesnych Chrystusowi Eliasz był już tym, który ucieleśniał nadzieje mesjańskie, prorokiem przebywającym u Boga i żyjącym już życiem Bożym. Nic dziwnego, że dla chrześcijan stał się później wzorem życia doskonałego, a jeszcze później patronem wspólnot mniszych osiadłych na Karmelu. Kojarzył się łatwo z Najświętszą Maryją Panną, pełną łaski, żyjącą życiem Bożym w swym pełnym skromności ukryciu. Grecy wspominali proroka razem z Elizeuszem w dniu 20 lipca. Łacinnicy czynili to początkowo 17 czerwca, ale potem poszli za zwyczajem greckim.

Zgodnie z Katechizmem Kościoła Katolickiego (nr 61), “patriarchowie i prorocy oraz inne postacie Starego Testamentu byli i zawsze będą czczeni jako święci we wszystkich tradycjach liturgicznych Kościoła”. Najbardziej znanymi postaciami Starego Testamentu, uznawanymi za osoby święte, są – oprócz Eliasza – także Abraham, Mojżesz, Dawid i Elizeusz, ponadto często również Adam i Ewa.

http://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/07-20d.php3
*****

Katecheza Benedykta XVI wygłoszona podczas audiencji ogólnej 15 czerwca 2011 r.

Drodzy bracia i siostry,

W dziejach religijnych starożytnego Izraela wielkie znaczenie mieli prorocy, ich nauczanie i przepowiadanie. Spośród nich wyróżnia się postać Eliasza, powołanego przez Boga, aby doprowadzić lud do nawrócenia. Jego imię oznacza „Pan jest moim Bogiem” i zgodnie z tym imieniem rozwija się jego życie, poświęcone całkowicie temu, by wywołać w ludzie uznanie Pana jako jedynego Boga. Mówi o nim Syrach: „Następnie powstał Eliasz, prorok jak ogień, a słowo jego płonęło jak pochodnia” (Syr 48,1). Z tym płomieniem Izrael odnajduje drogę ku Bogu. Pełniąc swoją posługę Eliasz modli się, przyzywa Pana, aby przywrócił do życia syna pewnej wdowy, która udzieliła mu gościny (por. 1 Krl 17, 17-24), woła do Boga, mówiąc o swoim zmęczeniu i trwodze, kiedy uciekał na pustynię przed usiłującą go zabić królową Izebel (por. 1 Krl 19, 1-4), ale przede wszystkim na Górze Karmel, ukazuje się w całej swej mocy jako pośrednik, gdy przed całym Izraelem, modli się do Pana, aby się objawił i nawrócił serce ludu. Jest to wydarzenie opowiedziane w rozdziale 18. Pierwszej Księgi Królewskiej, nad którym dzisiaj się zatrzymujemy.

Znajdujemy się w Królestwie Północnym, w IX wieku przed Chr., za czasów króla Achaba, w chwili, gdy w Izraelu doszło do otwartego synkretyzmu. Obok Pana lud czcił Baala: bożka, dodającego otuchy, od którego – jak wierzono – pochodził dar deszczu, i któremu w związku z tym przypisywano moc obdarzania płodnością pól, a życiem ludzi i bydło. Lud utrzymywał wprawdzie, że idzie za Panem, Bogiem niewidzialnym i tajemniczym, szukał jednak bezpieczeństwa także w bogu zrozumiałym i przewidywalnym, od którego, jak sądził, w zamian za ofiary mógłby uzyskać płodność i dobrobyt. Izrael ulegał czarowi bałwochwalstwa, stałej pokusie człowieka wierzącego, łudzącego się, że może „służyć dwóm panom” (por. Mt 6,24, Łk 16,13), i upraszczać drogi niedostępne dla wiary we Wszechmocnego, pokładając swą ufność także w bogu bezsilnym, uczynionym przez ludzi.

I właśnie, aby zdemaskować oszukańczą głupotę takiej postawy Eliasz gromadzi lud Izraela na górze Karmel i stawia go w obliczu konieczności dokonania wyboru: „Jeżeli Pan jest [prawdziwym] Bogiem, to Jemu służcie, a jeżeli Baal, to służcie jemu!” (1 Krl 18, 21). I prorok, zwiastun Bożej miłości, nie pozostawia swojego ludu samego przed tym wyborem, ale mu pomaga, wskazując znak, który ujawni prawdę: zarówno on, jak i prorocy Baala przygotują ofiarę i będą się modlić, a prawdziwy Bóg się objawi, odpowiadając ogniem, który pochłonie ofiarę. W ten sposób rozpoczyna się konfrontacja między prorokiem Eliaszem a zwolennikami Baala, która rozgrywa się w istocie między Panem Izraela, Bogiem zbawienia i życia, a niemym i pustym bożkiem, który nic nie może uczynić, ani dobra, ani zła (por. Jer 10, 5). Rozpoczyna się też konfrontacja między dwoma całkowicie różnymi sposobami zwracania się do Boga i modlitwy.

Prorocy Baala bowiem krzyczą, pobudzają się, tańczą skacząc, wprowadzają się w stan uniesienia, kalecząc swe ciała „mieczami oraz oszczepami, aż się pokrwawili” (1 Krl 18,28). Odwołują się do samych siebie, aby zmusić swego bożka do odpowiedzi, ufając własnym zdolnościom, aby spowodować jego odpowiedź. W ten sposób ujawnia się oszukańcza natura bożka: jest on wymyślony przez człowieka jako coś, czym można dysponować i zarządzać własnymi siłami, do którego można mieć dostęp, począwszy od samego siebie i swojej siły życiowej. Tymczasem kult bożka, zamiast otwierać ludzkie serce na Odmienność, na relację wyzwalającą, która pozwala wyjść z ciasnej przestrzeni własnego egoizmu, aby dotrzeć do wymiarów miłości i wzajemnego daru, zamyka osobę w wykluczającym i rozpaczliwym kręgu poszukiwania siebie. Oszustwo polega na tym, że czcząc bożka, człowiek czuje się zmuszony do skrajnych działań w złudnej próbie podporządkowania go własnej woli. Dlatego prorocy Baala posuwają się aż do wyrządzania sobie szkody, do zadawania ran swemu ciału, w geście dramatycznie ironicznym: aby uzyskać odpowiedź, znak życia od swego boga, pokrywają się krwią, symbolicznie przyoblekając śmierć.

Całkowicie inną postawę modlitwy zajmuje natomiast Eliasz. Prosi lud, aby zbliżył się, włączając go w ten sposób w swoje działanie i swoją modlitwę. Celem wyzwania, jakie skierował do proroków Baala, było doprowadzenie do Boga ludu, który się zagubił, idąc za bożkami. Dlatego chce, aby Izrael zjednoczył się z nim, stając się uczestnikiem i główną postacią jego modlitwy i tego, co się dzieje. Następnie prorok wznosi ołtarz przy użyciu, jak czytamy w tekście: „dwunastu kamieni według liczby pokoleń potomków Jakuba, któremu Pan powiedział: «Imię twoje będzie Izrael»”(w. 31). Kamienie te reprezentują całego Izraela i są namacalnym przypomnieniem dziejów wybrania, wyróżnienia i zbawienia, którego przedmiotem był lud. Gest liturgiczny Eliasza ma decydujące znaczenie; ołtarz jest miejscem świętym, które wskazuje na obecność Pana, ale tworzące go kamienie reprezentują lud, który teraz za pośrednictwem proroka jest symbolicznie umieszczony przed Bogiem, staje się „ołtarzem”, miejscem daru i ofiary.

Konieczne jest jednak, aby symbol stał się rzeczywistością, żeby Izrael uznał prawdziwego Boga i odnalazł własną tożsamość jako lud Pana. Toteż Eliasz prosi Boga, aby się objawił a owe dwanaście kamieni, które miały przypominać Izraelowi jego prawdę, służą też do przypomnienia Panu o Jego wierności, do której prorok odwołuje się w modlitwie. Słowa jego błagania są pełne symboliki i wiary: „Panie, Boże Abrahama, Izaaka oraz Izraela! Niech dziś będzie wiadomo, że Ty jesteś Bogiem w Izraelu, a ja, Twój sługa, na Twój rozkaz to wszystko uczyniłem. Wysłuchaj mnie, o Panie! Wysłuchaj, aby ten lud zrozumiał, że Ty, o Panie, jesteś Bogiem i Ty nawróciłeś ich serce” (w. 36-37; por. Rdz 32, 36-37). Eliasz zwraca się do Pana, nazywając go Bogiem naszych ojców, przypominając w ten sposób zarazem o Bożych obietnicach oraz o dziejach wybrania i przymierza, które nierozerwalnie złączyły Pana z jego ludem. Włączenie Boga w dzieje ludzi jest tak wielkie, że dziś Jego Imię jest nierozerwalnie związane z patriarchami, a prorok wypowiada to Imię święte, aby Bóg pamiętał i okazał się wiernym, ale także aby Izrael poczuł się wezwany po imieniu i odnalazł swoją wierność. Boży tytuł, wypowiedziany przez Eliasza, wydaje się bowiem nieco zaskakujący. Zamiast użyć zwykłej formuły: „Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba”, stosuje on określenie rzadziej używane: „Bóg Abrahama, Izaaka i Izraela”. Zastąpienie imienia „Jakub” przez „Izrael” przywołuje walkę Jakuba nad potokiem Jabbok, gdzie doszło do zmiany imienia, do czego odnosi się wyraźnie narrator (por. Rdz 32,31) i o czym już wspomniałem w jednej z wcześniejszych katechez. Taka zamiana nabiera brzemiennego znaczenia w modlitwie Eliasza. Prorok modli się za lud Królestwa Północnego, które nazywa się właśnie Izrael, w odróżnieniu od Judy – imienia, które wskazywało na Królestwo Południowe. I oto teraz ten lud, który zdaje się zapominać o swym pochodzeniu i swym uprzywilejowanym związku z Panem, czuje się wezwany po imieniu, kiedy wymawiane jest Imię Boga, Boga Patriarchy i Boga ludu: „Panie, Boże […] Izraela! Niech dziś będzie wiadomo, że Ty jesteś Bogiem w Izraelu”.

Lud, za który modli się Eliasz, jest postawiony w obliczu własnej prawdy, a prorok prosi, aby okazała się także prawda Pana i aby On zainterweniował w celu nawrócenia Izraela, odwodząc go od oszustwa bałwochwalstwa i doprowadzając go w ten sposób do zbawienia. Prosi, aby lud wreszcie wiedział, w pełni poznał, kim jest naprawdę jego Bóg, żeby dokonał decydującego wyboru, by pójść wyłącznie za Nim – prawdziwym Bogiem. Ponieważ tylko w ten sposób Bóg jest uznawany za tego, kim jest, Absolutnym i Nadprzyrodzonym, bez możliwości stawiania go obok innych bogów, którzy zaprzeczaliby Mu jako Absolutnemu i relatywizując Go. To właśnie jest wiara, która czyni z Izraela lud Boży. Jest to wiara głoszona w dobrze znanym tekście Szema’ Jisrael: „Słuchaj, Izraelu, Pan jest naszym Bogiem – Panem jedynym. Będziesz miłował Pana, Boga swojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił” (Pwt 6,4-5). Na Absolut Boga człowiek wierzący musi odpowiedzieć absolutną, całkowitą miłością, angażującą całe jego życie, jego siły, jego serce. I właśnie o nawrócenie serc swego ludu modli się prorok, błagając: „Wysłuchaj, aby ten lud zrozumiał, że Ty, o Panie, jesteś Bogiem i Ty nawróciłeś ich serce” (1 Krl 18,37). Eliasz, przez swoje wstawiennictwo, prosi Boga, o to, co Bóg sam pragnie uczynić, objawić się w pełni swego miłosierdzia, wierny temu kim jest w rzeczywistości – Panem życia, który przebacza, nawraca i przemienia.

I to właśnie się dzieje: „Spadł ogień od Pana z nieba i strawił żertwę i drwa oraz kamienie i muł, jako też pochłonął wodę z rowu. Cały lud to ujrzał i upadł na twarz, a potem rzekł: «Naprawdę Pan jest Bogiem! Naprawdę Pan jest Bogiem!»” (w. 38-39). Ogień, ten element zarazem niezbędny i straszliwy, związany z objawieniem się Boga w gorejącym krzewie i na Synaju, służy obecnie wskazaniu na miłość Boga, który odpowiada na modlitwę i który objawia się swojemu ludowi. Baal, bóg niemy i bezsilny, nie odpowiedział na wezwania swoich proroków; Pan natomiast odpowiada, i to w sposób nieomylny, nie tylko spalając ofiarę, ale także osuszając całą wodę wylaną wokół ołtarza. Izrael nie może już mieć wątpliwości; Boże Miłosierdzie wyszło naprzeciw jego słabości, jego wątpliwościom, jego brakowi wiary. Teraz Baal, pusty bożek, został pokonany, a lud, który zdawał się zagubiony, odnalazł drogę prawdy i odnalazł samego siebie.

Drodzy bracia i siostry, co mówi nam dzisiaj ta historia z przeszłości? Co jest aktualnego w tej historii? Przede wszystkim chodzi o priorytet pierwszego przykazania: wielbić tylko Boga. Tam, gdzie znika Bóg, człowiek popada w niewolę bałwochwalstwa, jak to pokazały w naszych czasach reżimy totalitarne i jak to pokazują także różne formy nihilizmu, które uzależniają człowieka od bożków i bałwochwalstwa; zniewalają go. Po drugie – pierwszoplanowym celem modlitwy jest nawrócenie: ogień Boży, który przemienia nasze serca oraz uzdalnia nas do widzenia Boga i w ten sposób do życia zgodnie z Bogiem i do życia dla innych. I po trzecie – Ojcowie [Kościoła] mówią nam, że także ta historia proroka jest prorocza, jeśli – jak twierdzą – jest cieniem przyszłości, przyszłego Chrystusa; jest to krok na drodze do Chrystusa. I mówią nam, że widzimy tu prawdziwy ogień Boży: miłość, która prowadzi Pana na Krzyż, aż do całkowitego daru z siebie. Prawdziwe uwielbienie Boga nie niszczy, ale odnawia, przemienia, ale raczej tworzy prawdę o naszym istnieniu, odtwarza nasze serce i w ten sposób rzeczywiście ożywiani łaską ognia Ducha Świętego, miłości Bożej, bądźmy wielbicielami w duchu i prawdzie. Dziękuję.

tłum. st, kg (KAI)

http://ekai.pl/biblioteka/dokumenty/x1184/katecheza-benedykta-xvi-wygloszona-podczas-audiencji-ogolnej-czerwca-r/

********

Eliasz w historii i duchowości Karmelu
Prorok Eliasz – siedemnastowieczny obraz nieznanego autora, Castelfidardo, Italia
Duchowy ojciec zakonu karmelitańskiego
Karmel – Góra Eliasza
Czasy Eliasza i jego działalność
Prototyp świętości karmelitańskiej
Wzór życia w Bożej obecności
Wzór umiłowania samotności
Wzór łączenia modlitwy z pracą apostolską
Wzór nieustannego rozważania Bożego słowa
Symbolika eliańska w duchowości karmelitańskiej
http://karmel.pl/duchowosc/index4.php
********

Eliasz – życie w obecności Boga

W czasach Eliasza (jego historię opowiadają Księgi Królewskie) naród wybrany, podzielony na dwa różne królestwa, naraża się na utratę własnej tożsamości – wierności jednemu i prawdziwemu Bogu. Wprowadzony kult fenickiego bóstwa Baala wypiera wiarę w “Tego, który jest”. Eliasz ze swoimi zwolennikami broni prawdziwej wiary. Surowo upomina króla, który zdradził przymierze, a potem ukrywa się nad potokiem Kerit. W końcu wzywa proroków Baala na Górę Karmel i przed całym ludem oświadcza: “Dopókiż będziecie chwiać się na obie strony? Jeżeli Jahwe jest prawdziwym Bogiem, to Jemu służcie, a jeżeli Baal, to służcie jemu!” Bóg okazuje swoją moc, a Eliaszowi wydaje się, że odniósł definitywne zwycięstwo. Musi jednak uciekać. Oddala się na pustynię i tam pragnie umrzeć: “Wielki już czas, o Jahwe! Odbierz mi życie, bo nie jestem lepszy od moich przodków”.

 

Jest to próba jego wiary. Środki ludzkie wyczerpały się, a to co pozostało, to jedynie wierność. Za namową anioła Eliasz udaje się jednak w długą drogę aby po czterdziestu dniach dotrzeć do góry Horeb. Tam chroni się w grocie. Teraz Bóg pyta swojego proroka: “Co ty tu robisz Eliaszu?” Eliasz odpowiada: “Żarliwością rozpaliłem się o chwałę Boga zastępów, gdyż Izraelici opuścili Twoje przymierze, zniszczyli Twoje ołtarze, Twoich proroków zabili mieczem. Ja sam tylko zostałem, a oni godzą jeszcze na moje życie”.

Bóg mu wówczas nakazuje: “Wyjdź, aby stanąć w obliczu Jahwe”. Gdzie jest jednak Bóg? “Była tam gwałtowna wichura rozwalająca góry i druzgocąca skały, ale Jahwe nie był w wichurze. A po wichurze trzęsienie ziemi. Jahwe nie był w trzęsieniu ziemi. Po trzęsieniu ziemi powstał ogień. Jahwe nie był w ogniu. A po tym ogniu szmer łagodnego powiewu”. I w tym miłym powiewie był Pan, który powtórzył pytanie: “Co ty tu robisz Eliaszu?”

Prorok Eliasz często rozmawiał z Bogiem. Jak doskonale znał on Boga! Wiedział, że nie jest w wichurze, ani w trzęsieniu ziemi, ani w ogniu. Dopiero kiedy powiał łagodny wiatr, wiedział że to Bóg przechodzi. Miał on ciągle świadomość, że żyje w obliczu Boga żywego.

Głębokie przekonanie pustelników z Karmelu, że dziedziczą ducha proroka Eliasza wycisnęło na Zakonie Karmelitańskim szczególne znamię: karmelita to ten, który żyje w obecności Boga, gotowy do wykonania każdego Jego polecenia, ponieważ jest blisko swego Pana. Taka świadomość Bożej obecności, której można zakosztować i której można służyć ukształtowała całą historię Zakonu. Tak było od początku, o czym świadczy VII rozdział Reguły: “Każdy zakonnik winien przebywać sam we własnej celi lub blisko niej, rozważając dniem i nocą Prawo Boże, czuwając na modlitwie, chyba że musi poświęcić się innym sprawiedliwym obowiązkom”. Takie polecenie Reguły, które przypomina wskazanie Jezusa: “zawsze trzeba się modlić”, bardziej niż modlitwy ustnej wymaga specjalnej postawy duchowej wobec Boga; wymaga ofiarowania Mu czystego serca i doświadczenia sercem oraz umysłem słodyczy Jego obecności.

Życie skoncentrowane na trwaniu w obliczu Boga żywego, trwaniu możliwie nieustannym w Jego obecności prowadzi do kontemplacji, a w ramach niej do zjednoczenia z Bogiem w miłości. I taki jest cel Karmelu – żywa łączność z Bogiem przez kontemplację i wykonywanie dla Niego codziennych obowiązków.

W Eliaszu Karmel widzi człowieka prorockiej odwagi i płomiennej gorliwości w sprawach Boga żywego i prawdziwego. Prorok jest ustawicznie otwarty na głos Boga i czuły na wszystkie potrzeby ludzi. Bóg opanowuje i kształtuje bez reszty całe jego życie, zarówno wówczas, gdy prorok stoi przed Nim i mówi do Niego w zaufaniu (modlitwa wiodąca do kontemplacji), jak również w chwilach aktywnego zaangażowania w sprawy ludzi (apostolstwo i służba). Te dwa elementy: modlitwa wiodąca do kontemplacji oraz apostolstwo i służba na zawsze zrosły się z Zakonem Karmelitańskim i jego posłannictwem.

http://www.karmelici.info.pl/duchowosc/prorok-eliasz

*********

Eliasz – Prorok, mąż sprawiedliwy i człowiek wielkiego Ducha.

Za czasów króla Achaza był w Izraelu mąż sprawiedliwy, człowiek wielkiego Ducha, żyjący według nakazów pańskich. Rozmodlony a w życiu i postępowaniu prawy, pragnął całym sercem służyć wiernie Bogu. Dlatego też Bóg powołuje go powierzając mu misję nawrócenia Ludu Izraela. Nie było to zadanie łatwe, gdyż czas, w których przyszło mu żyć, to czas szerzącego się odstępstwa Izraelitów od Boga i zwrócenia się ich serc do bogów pogańskich. Praktycznie Eliasz był jedynym prorokiem Boga Prawdziwego, wszystkich innych bowiem zamordowano. Jego modlitwa, sposób życia i działania tak bardzo raziły tych wszystkich, którzy od Boga odeszli, że próbowali również i jego zabić. Zadaniem zaś Eliasza było ocalić Przymierze, jakie Bóg zawarł z Izraelem i przywrócić czystość wyznawanej wierze. Dlatego też ten wielki Prorok udaje się na górę Horeb, gdzie objawił się mu Bóg, który go umocnił i posłał ponownie do Narodu Izraelskiego, aby przypomniał mu, że jest jeden Prawdziwy Bóg, z którym zawarł Przymierze a wszyscy inni to są tzw. bożkowie. Służąc im zaciemnia się umysł i serce robi się przewrotne a to wszystko prowadzi do zagłady człowieka. Prawdziwy zaś Bóg, Jahwe, jest jedynym Bogiem, który nie niszczy, ale nawraca do siebie ludzkie serca i daje prawdziwe życie, życie w wolności i miłości.

Eliasz służył wiernie Bogu i starał się dobrze wypełnić powierzoną misję, dlatego przy końcu tej właśnie misji, jak powiada Księga Królewska, ognisty wóz zabrał Eliasza do nieba.

Prorok to posłaniec Boży. Człowiek, poprzez którego Bóg chce mówić do swojego ludu, który przekazuje człowiekowi Bożą wolę, pocieszenie, umocnienie, nadzieję, pokazuje drogi, którymi kroczyć trzeba, aby dotrzeć do niebieskiej ojczyzny. Ale też prorok to ten, który napomina, wzywa do nawrócenia, do porzucenia drogi zła i zwrócenia swojego serca na nowo ku Bogu. Tę właśnie misję powierzył Bóg prorokowi Eliaszowi. Bowiem Izraelici, kiedy się ustabilizowali w Ziemi Obiecanej po długich latach wędrówki zaczęli wreszcie dobrze żyć. Ziemia, którą zasiedlili obfitowała w dobra wszelkiego rodzaju. Zatem spełniła się obietnica Boża względem nich. Ale niestety im więcej czasu upływało od cudownych wydarzeń i interwencji Bożej, tym bardziej zapominali o Bogu i Przymierzu, które z Nim zawarli na górze Synaj.

Taka to już jest przewrotna natura człowieka, że jak trwoga to do Boga, pamięta się o Nim jak się go potrzebuje, ale kiedy dobrze się wiedzie, jak pokazuje historia, człowiek w dziwny sposób zapomina o Bogu. Bo tak się zapatrzy w swoje dobra, że świata poza nimi nie widzi. Jeśli zaś serce człowieka zostanie zajęte przez troski tego świata to niestety nie ma w nim miejsca dla Boga. I wtedy różne dobra, które są w posiadaniu człowieka stają się jego bożkami. I tak a nie inaczej stało się z Izraelitami. Odwrócili swoje serce od Boga a zwrócili się do innych bożków pogańskich. Ale Pan Bóg w swojej dobroci nie zapomina nigdy o człowieku. Dlatego posyła do Ludu Izraela wielkiego proroka Eliasza, aby napomniał ten lud, aby przypomniał mu, do kogo tak naprawdę należy. Zatem Eliasz chciał przekazać Izraelitom tę prawdę, że Pana Boga nie da się postawić na równi, na jednej półce, obok ludzi i rzeczy i wyciągać Go, kiedy zachodzi taka potrzeba do zapychania tzw.dziur życiowych. Kiedy choroba, kiedy nieszczęście, kiedy jakaś tam inna potrzeba. Eliasz przypominał Izraelitom i nam również, że Bóg jest Bogiem jedynym. I nie masz innego. I dlatego musi On być najważniejszy dla serca ludzkiego i to na wszystkich płaszczyznach ludzkiego życia. Bo jeśli zabraknie Boga w sercu i miłości do Niego, człowiek szybko znajdzie sobie inną miłość – rzeczy i osoby, którym zacznie służyć swoim życiem.

Zadanie Eliasza nie było łatwe, gdyż jak to powiedzieliśmy wyżej, był jedynym prorokiem Boga prawdziwego a na dodatek nie tylko sam naród odszedł od Boga, ale i król Achab, który nie chcąc słuchać napomnień proroka, prześladował go i chciał go nawet zabić.

Mimo sprzeciwu tak wielu Eliasz był nieugięty w głoszeniu słowa Bożego, wzywaniu do nawrócenia, do odstąpienia od zła i grzechu i zwrócenia się na nowo do Boga. Skąd u niego ta siła i wierność powierzonej mu misji? Otóż był on człowiekiem, którego serce było mocne zakorzenione w Bogu. Był człowiekiem, który poważnie traktował Boga i Jego Przykazania. Był człowiekiem modlitwy i wielkiej ufności, że Bóg skoro powierzył mu te misję, będzie go wspierał swoją mocą i siłą, że Bóg sam przygotuje mu drogę i da siły, by przezwyciężyć wszelakie trudności, jakie napotka na drodze swojego życia. I dlatego wypełnił swoje posłannictwo i swoim życiem i postępowaniem dał Eliasz dowód mocnej wiary w niezachwianą potęgę Słowa Bożego, które jest zawsze skuteczne i zdolne osądzić ludzkie serce i myśli.

Prorok Eliasz przypomina nam, ludziom XXI wieku, że każdy człowiek, który zawarł z Bogiem Przymierze czyli przyjął sakrament chrztu, należy do Boga i namaszczony został na „proroka”. Dlatego też bardzo ważne jest, abyśmy nigdy, niezależnie od okoliczności życiowych, nie zapomnieli, o Bogu i o tym, że naszym zadaniem jest składać Bogu ofiarę ze swojego życia, czyli we wszystkich codziennych zajęciach czynić widocznym, że się należy do Boga i że sposób, w jaki żyje i pracuję ma pomóc ludziom dostrzegać i doświadczać Boga, że mamy przyznawać się do naszej wiary i otwierać innym oczy na Boga, który jest obecny w naszym ludzkim życiu.

Eliasz był prawdziwie człowiekiem bożym zatroskanym o sprawy Pana. Obyśmy w naszym życiu przynajmniej tyle samo troszczyli się o Boże życie w nas, ile troszczymy się o tzw. nasze sprawy. Obyśmy nigdy nie byli nauczycielami zła siejąc zgorszenie i zachęcając innych do robienia złych rzeczy, ale abyśmy zawsze, tak jak Eliasz, mówili swoim życiem o miłości, o przebaczeniu, o dobru, którym jest sam Bóg.

Edward Czaja SJ

http://www.radiovaticana.org/pol/Articolo.asp?c=416438

 

*********

 

Wzór umiłowania samotności
Jerzy Zieliński OCD

Kierując się Bożym natchnieniem, Eliasz zawsze wracał do samotności pustyni. To była tajemnica zapewniająca jego nieustanny dialog z Bogiem, obejmujący nie tylko słowa, ale i czyny; one potrafiły nieraz mówić dobitniej niż słowa. Aby karmelita mógł żyć w Bożej obecności nieustannie, na wzór Eliasza, potrzebna jest w jego duszy wewnętrzna harmonia. Dlatego też w życiu karmelitańskim podkreśla się szczególną rolę odosobnienia i milczenia. Nie chodzi tutaj o ucieczkę od ludzi, bo ta potrafi być przejawem egoizmu, ale o ducha milczenia, ducha modlitwy, którego nabywa się przebywając z Bogiem sam na sam. Pięknie oddaje tę duchową atmosferę odosobnienia responsorium z uroczystości ku czci Matki Bożej z Góry Karmel: “W samotności zamieszka sąd i sprawiedliwość zapanuje na Karmelu. Udziałem sprawiedliwości będzie pokój, a sprawowaniem sprawiedliwości milczenie i bezpieczeństwo na wieki”. Sąd, który zamieszkuje w samotności, to sąd człowieka nad samym sobą, dokonany w Bożym świetle, to poznanie samego siebie. Ono tworzy niezbędny warunek wszelkiej pracy wewnętrznej. W tym względzie karmelita ma wspaniały przykład w swoim duchowym ojcu – proroku Eliaszu. Bóg wyprowadza go na pustynię, aby dać mu poznać całą prawdę o jego wnętrzu. Jest to bolesne doświadczenie, któremu towarzyszy pokusa rezygnacji i pragnienie śmierci, jednak staje się ono dla Proroka źródłem nowych sił do działania. Jego misja nabiera nowej jakości.

 

W karmelitańskiej samotności, czerpiącej światło z przykładu Eliasza, nie chodzi tylko o zewnętrzną samotność, o materialne odosobnienie. Jej sercem jest samotność duchowa. To jest początek pracy nad samym sobą. Samotność ma stać się narzędziem wyzwolenia, dlatego potrzebuje milczenia i umartwienia. Karmelita, oddany wielkiej sprawie realizacji swego powołania, musi – tak jak Eliasz – nieść w darze wielkie serce.

 

W samotności zewnętrznej i wewnętrznej dokonuje się złożenie Bogu największej ofiary – samego siebie. Bóg nie chce innych darów, tak jak nie żądał ich od Eliasza. Wyprowadził go na samotność nie po to, aby umożliwić mu ucieczkę od ludzi, ale po to, aby w świetle prawdy o sobie odnalazł prawdziwego Boga, zjednoczył się z Nim, a przez to jeszcze bardziej zbratał się ze swoim narodem i jego cierpieniem. Taki jest również sens karmelitańskiej samotności.

http://karmel.pl/duchowosc/eliasz/baza.php?id=06

 

********

Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Czu-Kia-Ho, w Chinach – błogosławionych Leona Mangin, Pawła Denn, Modesta Andlauera i Remigiusza Isore oraz ich Towarzyszy, męczenników. Byli to jezuiccy misjonarze, którzy wraz z 54 wiernymi chińskimi zginęli za wiarę, względnie zostali żywcem spaleni w swym kościółku misyjnym. Swego męczeństwa dopełnili w czasie tzw. powstania bokserów, które wybuchło w roku 1900.

oraz:

św. Ansegiza (+ 833); św. Aureliusza, biskupa Kartaginy (+ 429); św. Eliasza, biskupa Jerozolimy (+ 516); św. Flawiana II, biskupa Antiochii (+ 512); św. Pawła, diakona i męczennika (+ 851); św. Sewery (+ ok. 660); św. Wulmara, opata (+ ok. 700)

http://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/07-20d.php3
****************************************************************************************************************************************
TO WARTO PRZECZYTAĆ
********

Myślimy NIE, mówimy TAK – dlaczego?

Elena Guarrella, Giorgio M. Sofia / slo

Nie rozumiem, jak to się mogło stać, Marysia była zawsze taką grzeczną dziewczynką… (fot.shutterstock.com)

Niekiedy mówimy tak bez przekonania, niechętnie, aby zadowolić kogoś, nawet jeśli nam to ciąży, bardziej z powodu rezygnacji niż z wolnego wyboru: zdajemy się być niezdolni do powiedzenia nie.

 

W tych przypadkach oczywiste jest, że nie zachowujemy się w sposób szczery, z autentycznością (jednym ze składników autonomii), lecz w sposób przystosowany, według schematu wyuczonego w dzieciństwie, kiedy to doświadczyliśmy, że spełniając oczekiwania mamy i taty, będąc posłuszni, dostarczając zadowolenia, będąc dyspozycyjnymi, grzecznymi, byliśmy doceniani, chwaleni, przytulani. Grzeczność jest dla wielu sposobem na czucie się akceptowanym i powstaje w wewnętrznym dialogu (często pokrywającym się z przekonaniem małpującego naśladowcy), który brzmi: Jeśli odpowiadam na oczekiwania, jeśli się przystosowuję, jeśli mówię tak, staję się lubianym i będę zaakceptowany, kochany”. 

 

W taki sposób rodzi się zwykle kariera Grzecznych chłopczyków lub Grzecznych dziewczynek, opisanych przez psycholog Amy Harris: “Będąc w głębi duszy wspaniałymi osobami działającymi z jak najlepszych pobudek, wiodą bardzo smutne życie, ponieważ ich uwaga jest nieustannie zwrócona do wewnątrz i zaprzątnięta odsłuchiwaniem starych taśm z powinieneś, nie powinieneś był, musisz i a jak nie, ich oczy nie widzą uśmiechu innych, ich uszy nie słyszą pochwał bliźnich, a ich duch słabnie z braku pieszczot… Grzeczne dziecko nie potrafi powiedzieć nie. Dzwoni telefon. Ktoś proponuje nam uczestnictwo w komitecie rodzicielskim w szkole. “Z przyjemnością”, odpowiadamy rozanieleni, nawet jeśli jesteśmy członkami piętnastu innych komitetów. Grzeczny chłopczyk i grzeczna dziewczynka nie potrafią odmówić. Boją się nie przyjąć zaproszenia na przyjęcie, na które zupełnie nie mają ochoty pójść, ponieważ lękają się, że już nigdy nie będą zapraszani na inne przyjęcia, na które jeszcze bardziej nie będą mieli ochoty pójść.

“Matka piętnastoletniej dziewczyny, spodziewającej się dziecka, załamuje ręce z niedowierzaniem i rozpaczą: ‘Nie rozumiem, jak to się mogło stać. Marysia była zawsze taką grzeczną dziewczynką. Zawsze robiła to, co się jej powiedziało. Zawsze była taka łagodna i uległa. Nigdy się nam nie sprzeciwiała. Nigdy nie mówiła nam nie’. Grzeczną dziewczynkę nauczono, że musi zawsze wszystkim się podobać. Nie powinna stawiać sobie pytań. Nie powinna myśleć. Dlatego, czy jej się to podoba czy nie, zawsze mówi tak, także swemu zakochanemu chłopakowi, dyszącemu nad nią na tylnym siedzeniu samochodu”.”

Cena, jaką płacimy za mówienie innym tak nawet wtedy, gdy tego nie chcemy, jest oczywiście wysoka: odsuwanie na bok naszych potrzeb, tak, jakby były mniej ważne, podtrzymywanie opinii, że my sami nie jesteśmy ważni, że możemy poczekać w kolejce. A wszystko to dlatego, by ukryć wielką niepewność, ugruntowaną przez niską samoocenę i nieustanne zaniżanie swojej wartości, które przedstawia się nam pod maską: jestem taki, jakim ty byś mnie chciał i jako koszulka z napisem z przodu: Jak z tego wybrnę?, a z tyłu: Postaraj się.

Aby zaś jeszcze skomplikować sprawy, środowisko i epoka, w których żyjemy, przepełnione są ponagleniami, pokusami, reklamami…

Żartobliwie może być uważana za świecką wersję i społecznie akceptowaną formę pokusy. Słowo pokusa oznacza “nakłanianie ku celom lub działaniom, których trudność się dostrzega lub które uważane są za niedozwolone”. Poza sferą religijną, gdzie ma znaczenie pociągania lub zachęty do grzechu, słowo to odnosi się do impulsu stojącego w jawnej sprzeczności z tym, co narzucone jest przez przyzwoitość czy konwenans, i stąd tłumionego. Często żartobliwie określa się tym terminem przedmioty szczególnie pociągające.

Reklama jest niemal jakąś formą propagandy, która próbuje osiągnąć aprobatę, zaufanie, wyrażoną wprost zgodę i preferencję coraz większej rzeszy widzów w stosunku do jakiegoś produktu czy usługi poprzez reklamowanie jego nazwy, jego zalet realnych bądź domniemanych. Celem reklamy jest więc przekonanie do przyjęcia (powiedzenia tak) propozycji nabycia i opiera się ona na przeświadczeniu (często uzasadnionym), że potencjalny nabywca, odpowiednio urobiony, nie będzie umiał oprzeć się pokusie, nie będzie umiał powiedzieć nie.

Strategia reklamy, jak mówi Fromm, obliczona jest nie na nasz rozum, ale na emocje: podobnie jak każda inna hipnotyczna sugestia próbuje złowić człowieka w jego emocjach, by potem poddać go presji intelektualnej. “Ten typ reklamy korzysta z wszelkich możliwych środków dla wywarcia wrażenia na nabywcy: powtarzanie w kółko tej samej formuły; oddziaływanie za pomocą sugestywnego obrazu (…); wabienie klienta, a jednocześnie osłabienie w nim krytycyzmu wizerunkiem ładnej dziewczyny z sex appealem; terroryzowanie go groźbą “niemiłego zapachu” lub “nieświeżego oddechu” (…). Wszystkie te metody są z zasady irracjonalne i nie mają nic wspólnego z jakością towaru; tłumią i zabijają zmysł krytyczny nabywcy działając jak narkotyk lub hipnoza. Dają co prawda nieco zadowolenia dzięki swej właściwości wywoływania snów na jawie, podobnie jak czyni to film, ale równocześnie potęgują poczucie małości i bezsiły”.
(E. Fromm, Ucieczka od wolności)

 

 

Więcej w książce: Sztuka mówienia NIE. Poradnik – Elena Guarrella, Giorgio M. Sofia

 


DEON.pl poleca:

 

JAK UWOLNIĆ SIĘ OD LĘKU – Wunibald Müller

 

Co to jest lęk? Jak go przezwyciężyć? Gdzie szukać pomocy?

Odczuwanie lęku jest częścią naszej ludzkiej natury. Od początku do końca trwania ludzkiego życia lęk odgrywa w nim wielką rolę. Chroni on przed zagrożeniami, ostrzegając nas w niebezpiecznych sytuacjach. Sam może też stać się niebezpieczny, gdy staje się wyolbrzymiony, nieproporcjonalny w stosunku do przyczyn i jeśli nie potrafimy go zintegrować z naszą psychiką.

 

Lęk może paraliżować, dezorganizując nasze życie, narazić nas na cierpienie, choroby i stres.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,264,myslimy-nie-mowimy-tak-dlaczego.html

**********

Małe słowa o wielkiej mocy

Elena Guarrella, Giorgio M. Sofia / slo

(fot. carbonnyc / flickr.com)

“Nie” jest maleńkim słówkiem o wielkiej mocy i skuteczności, zręcznym, zdecydowanym, nieodwołalnym, potężnym i nie dopuszczającym sprzeciwu. W brzmieniu przypomina suchy trzask niewielkiej eksplozji i czasami rani jak kula karabinowa.

 

Ma wyjątkowe znaczenie odrzucenia, odpowiedzi lub decyzji negatywnej, a użyte w liczbie mnogiej odnosi się do głosów przeciwnych w głosowaniu nad jakąś alternatywą: Wszystkich “nie” było daleko więcej niż “tak”.
Pragniemy zająć się “nie” w sensie szerokim: wydobyć jego aspekty pozytywne i negatywne, ujawnić nie ukryte w rozmaitych wyrażeniach i zachowaniach, podkreślić jego funkcję chronienia i ograniczania, ale także związane z nim nadużycia i ich zgubne konsekwencje.

 

Tak, ale
W pierwszej chwili wydźwięk tych dwóch słów może wydawać się pozytywny. Początkowe tak, pocieszające, sugeruje wyrażenie zgody, brak oporu, pragnienie niesprzeciwiania się. Jest jakby pieszczotą, czułością, wyjściem naprzeciw.

I zaraz przychodzi ale, ukazujące do jakiego stopnia początkowa akceptacja stanowi jedynie formę, ponieważ w gruncie rzeczy istnieje zastrzeżenie: po tak, posiadającym efekt destabilizujący, będącym przymilnym pozyskaniem przychylności, następuje otwarty sprzeciw.
Za pomocą tak, ale prosimy jakby o wyrozumiałość, ponieważ przeczuwamy, albo boimy się, że to, co chcemy powiedzieć, będzie nieprzyjemne dla rozmówcy: “Sprzeciwiam ci się bez jawnego oporu”. “Sprzeciwiam ci się, ale mam nadzieję, że nie będziesz chciał, żebym wyraził to otwarcie”.
Staje się oczywiste, że istota tego wyrażenia jest negatywna, jako że ukazuje sprzeciw przynajmniej wobec części treści rozmowy: tak znaczy tyle, co: “Zgadzam się, jestem tego samego zdania co ty”, jednocześnie zaś ale stwierdza: “(Przynajmniej częściowo) nie zgadzam się, nie uważam tak jak ty, zaprzeczam ci, to ja mam rację”. Czyli razem: “Obawiam się, że jeśli wprost bym ci się sprzeciwił, nie wysłuchałbyś mnie, albo nie przyjąłbyś racji sprzecznych z twoimi; nie zniósłbym, gdybyś uważał mnie za wroga, źle o mnie myślał; dlatego ci się przypochlebiam; niech jednak będzie jasne, że nie rezygnuję ze sprzeciwiania się tobie”.
Wyobrażeniem wzrokowym tak, ale jest wdzięczny papierowy samolocik, który fruwa lekko i prędko naprzód lecz lada chwila rozbije się i zgniecie o imponującą, granitową, masywną konstrukcję w formie ale.
Ostatecznym rezultatem jest uczucie bardzo nieprzyjemne: policzek otrzymany od kogoś, kto jednak zgodnie z regułami dobrego wychowania poprosił o pozwolenie wymierzenia go nam; drzwi z napisem WEJŚCIE, które w rzeczywistości są zaryglowane, albo nawet gorzej: drzwi, które po zaproszeniu do wejścia zostają nam zatrzaśnięte przed nosem.

Ten zaś, kto tak czyni, wydaje się dziwić, że uwydatnia się agresywny efekt końcowy, a nie początkowe dobre intencje.

 

Tak, ale nie jestem pewien
Druga część zdania jest inna niż w tak, ale, ponieważ kładzie nacisk nie na argumentację przeciwną, lecz na sprzeciw będący wynikiem braku przekonania. To tak, jakby powiedzieć: “Nie przekonuje mnie twoje rozumowanie i trzymam się mojego wrażenia (które czasami mogłoby ukrywać uprzedzenie), którego bronię twierdząc, że nie jestem pewien”.
Jest oczywiste, że zdanie traci konotację sprzeciwu, kiedy przyznanie się do własnej niepewności jest podyktowane świadomością konieczności dalszej weryfikacji danych. W tym przypadku równałoby się przyznaniu: “Nie wiem czy tak jest, czy też tak mi się tylko wydaje.

 

Być może, ale
Podobne do tak, ale różni się jednak istotnie w pierwszej części, w której brakuje jawnie wyrażonej zgody, obecna jest jedynie jakaś ewentualność, możliwość czy formalnie przyzwolenie, wyrażone wszakże w formie powątpiewającej. W całości zdanie podkreśla większą ustępliwość sprzeciwu.

 

Nie dam rady
Jest to forma powiedzenia nie, akt kapitulacji, który uparte, obsesyjne stawianie przed oczy nieskutecznych strategii każe mylnie uznać za usprawiedliwione. Jako deklaracja czyniona a priori może być użyta jako usprawiedliwienie późniejszej postawy nieangażowania się. Rzeczy

wiście, gdyby została wydedukowana a posteriori, a więc po dokładnym zbadaniu rzeczywistości, byłaby wyrazem zdrowej akceptacji własnych ograniczeń. Jednak jest często założeniem z góry, które, choć kładzie nacisk na obawę przed niemożnością podołania zadaniu, pozwala żywić ukryte podejrzenie, że dopóki unika się próby, ograniczenie nie istnieje.

 

Nie uda mi się
Często znaczy tyle, co: “Nie chcę, ale nie biorę na siebie otwarcie odpowiedzialności za brak chęci”. Lepiej przyznać, że nie jest się w stanie czegoś zrobić, niż że się tego zrobić nie chce.

 

To trudne
Tak jak w przypadku dwóch poprzednich wyrażeń, chodzi tu o akt poddania się i wymówienie się od odpowiedzialności przytaczające jako usprawiedliwienie wrażenie stanięcia w obliczu trudności nie do pokonania. To tak, jakby sugerować, że odpowiedzialność za porażkę czy kapitulację spada nie na tego, kto ma coś zrobić, ale na przeszkody zewnętrzne opisane jako obiektywnie przekraczające jego siły. Skuteczność tego mechanizmu obrony polega na odwróceniu uwagi od siebie i na przerzuceniu przeszkód na zewnątrz, bez sprawdzenia, czy rzeczywiście trudności przewyższają nasze możliwości, czy się nie doceniamy, czy też może nie czujemy się gotowi stanąć w obliczu wysiłków i frustracji niezbędnych do rozwiązania problemu.

 

Nie jestem zdolny
Również i tym przypadku mamy do czynienia z pomieszaniem: przedstawieniem jako rzeczywistego faktu tego, co stanowi jedynie rezultat założonej opinii, opartej na zaniżaniu własnej wartości. Może to być jednak także haczyk symbiotyczny: stawanie się biernym przez powstrzymywanie się od działania, usprawiedliwione założoną z góry niezdolnością, w nadziei, że jakaś dobra dusza przyjdzie na ratunek. Może również ukrywać brak zgody na czynienie doświadczeń i podejmowanie ryzyka, a także wynikający stąd lęk przed popełnieniem błędu i staniem się przedmiotem krytyki.

 

Nie wiem
B. Bettelheim, jeden z największych znawców psychologii dziecięcej, w swojej książce Rodzic prawie doskonały, daje interesujące przyczynki do refleksji na temat tego wyrażenia używanego bardzo często przez dzieci jako odpowiedź na pytanie o ich opinię czy motywację ich czynów i wypowiedzi.

 

Może być sygnałem zdradzającym lęk: “Choćby nie zostało nigdy wcześniej skrytykowane, dziecko przeżywa jakąkolwiek krytykę jako skierowaną nie po prostu na to, co w danej chwili myśli czy robi, ale na osobę, jaką jest. Dlatego większość dzieci ujawnia dorosłym swoje myśli z pewną obawą, że myśli te zostaną uznane za niewłaściwe, czy wręcz ze strachem, że zostaną skrzyczane czy ukarane za ich posiadanie. Strach taki jest innym obliczem potrzeby akceptacji”, która nie pozwala dzieciom zagalopować się w wyrażaniu własnych opinii, co więcej, niekiedy świadomie lub nie skłania do modyfikowania ich ucząc je w ten sposób kłamać, czy może lepiej czynić fakty bardziej możliwymi do przyjęcia poprzez koloryzowanie w przekonaniu, że nie mogą sobie pozwolić na powiedzenie nagiej prawdy.

 

“W obawie, że nie zaakceptujemy tego, co ma nam do powiedzenia, zmienia zdanie i odpowiada na nasze pytanie za pomocą «Nie wiem». Myśli on, że tego typu odpowiedź jest neutralna, a więc nie może nas zdenerwować. A jednak w większości przypadków złości nas ona bardzo, ponieważ odbieramy ją jako odmowę odpowiedzi, i dlatego, że każe nam myśleć, iż nasze dziecko albo jest tak głupie, że samo nie wie, co robi, albo nie ufa nam na tyle, żeby się zwierzyć”. Zdanie to stanowi więc próbę utrzymania na wodzy agresywności rodziców.
“W rzeczywistości najczęściej «Nie wiem» jest adekwatnym opisem stanu zamętu, w jakim znajduje się nasze dziecko, a nie wymówką czy sposobem uniknięcia odpowiedzi na nasze pytanie … My, rodzice, musimy zdawać sobie sprawę, do jakiego stopnia jesteśmy ważni dla naszych dzieci: jeszcze nie odczuły naszej dezaprobaty, a już przestają być pewne swoich opinii … Ponieważ «Nie wiem» stanowi przyznanie się do niekompetencji, konieczność dania takiej odpowiedzi napełnia dziecko urazą, a jako że poczucie własnej ignorancji i nieudolności wynika z naszych pytań, przypisuje ono nam, którzy mu je zadaliśmy, winę za stan zmieszania, w którym się znalazło”.

 

 

Wiecej w książce: Sztuka mówienia nie – Elena Guarrella, Giorgio M. Sofia

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,293,male-slowa-o-wielkiej-mocy.html

*********

 

Metody przygotowania się do spowiedzi

Życie Duchowe

Bp Antoni Długosz

(fot. shutterstock.com)

Z obu stron kratek konfesjonału widać czasem słabe przygotowanie do sakramentu pojednania.

 

Księża stają przed trudnością dobrego wyspowiadania osoby, która przychodzi do spowiedzi “bezpośrednio” z ulicy, wypowiadając ten sam zestaw grzechów od wielu lat. Narzekają oni, że “przystępujący do sakramentu pokuty bagatelizują rachunek sumienia, nie uznają za stosowne, by podać okoliczności przekroczeń i częstotliwość grzechu. Spowiednicy mają wątpliwości co do żalu spowiadających się, a już bardzo po macoszemu praktykowane jest postanowienie poprawy”.

 

Z kolei penitenci zadają sobie nieraz pytanie, na czym polega dobre przygotowanie do spowiedzi, ponieważ czują, że nie zawsze daje im ona spodziewane poczucie duchowej odnowy, a rutyna i przyzwyczajenie prowadzą czasem do osłabnięcia wiary w sakrament pojednania, odwlekanie go i coraz rzadsze przystępowanie do niego.
Pragnę podzielić się kilkoma uwagami dotyczącymi dobrego przygotowania do sakramentu pokuty i pojednania. W procesie tym ważna jest moim zdaniem współpraca człowieka z Bogiem oraz dwa etapy: przygotowanie dalsze i przygotowanie bezpośrednie. Poniżej, omawiając te dwa etapy, zwrócę również uwagę na postawy penitenta i konkretne metody przygotowania.

We współpracy z Duchem Świętym

Dzieje Apostolskie zawierają bardzo ważną formułę, której używali Apostołowie w niektórych momentach swojej działalności. Między innymi przed Sanhedrynem wyznają oni: Dajemy temu świadectwo my właśnie oraz Duch Święty (Dz 5, 32). Duch Święty i my to dwa podmioty, które muszą współpracować w przygotowaniu do spowiedzi. Penitent winien przygotowywać się do spowiedzi, nie tylko opierając się na własnym rozeznaniu i wyczuciu. Należy to robić we współpracy i pod kierownictwem Ducha Świętego. Przygotowanie do spowiedzi winno się zaczynać od zaproszenia i nawiązania kontaktu z Duchem Świętym. Wynika to z samej istoty spowiedzi.

 

Święty Jan Paweł II uczy nas: “W sakramencie pojednania (czyli pokuty) więź z Duchem Świętym zostaje ustanowiona mocą słów samego Chrystusa. Czytamy bowiem u Jana Ewangelisty, że Jezus tchnął na Apostołów i powiedział im: «Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane» (J 20, 22-23)”. Misją Ducha Świętego, Ducha Prawdy, jest pokazać nam Prawdę, pouczyć nas o naszym grzechu i stać się naszym Obrońcą – Parakletem. Każde przygotowanie do spowiedzi winniśmy więc zaczynać od modlitwy do Ducha Świętego i dyspozycji wsłuchania się w Jego poruszenia, pamiętając przy tym, że nasze sumienie nie jest subiektywnym i osobistym oglądem rzeczywistości, w której żyjemy, ale głosem Ducha Świętego w nas.
Po uświadomieniu sobie roli Ducha Świętego w przygotowaniu do spowiedzi przychodzi moment na nasze działania. Wydaje się, że przygotowanie się do tej jednej, konkretnej spowiedzi zależy od naszego ogólniejszego nastawienia i rozumienia tego sakramentu. Tak jak rozumiemy spowiedź, tak będziemy ją przeżywać w pojedynczych spotkaniach ze spowiednikiem. W ramach dalszego przygotowania się do spowiedzi w grę wchodzi więc pogłębiona świadomość tego, czym ten sakrament jest z ustanowienia Jezusa Chrystusa, a nie tylko z naszych osobistych doświadczeń czy według opinii ludzi i tradycyjnych przyzwyczajeń.

 

Dalsze przygotowanie do spowiedzi

W przygotowaniu dalszym do spowiedzi ważne jest traktowanie sakramentu pojednania właśnie jako sakramentu, a nie jako działania psychologicznego. Jeśli penitent przygotowuje się do spowiedzi tak, jakby miał iść na spotkanie z psychologiem, często doświadczy rozczarowania i nie zrozumie, że skuteczność spowiedzi nie leży w mądrych, ludzkich radach czy przeżywanych stanach emocjonalnych, ale w mocy samego Chrystusa.
Dla uzasadnienia wspomnianej postawy przytoczę słowa czeskiego teologa, ks. Tomáša Halíka, który stwierdza: “Tajemnica paschalna jest źródłem owej władzy, która została powierzona spowiednikom, władzy «związywania i rozwiązywania» oraz leczenia ran spowodowanych w świecie przez zło i winę; kiedy wypowiadam formułę rozgrzeszenia, najważniejsze wydają mi się słowa «przez śmierć i zmartwychwstanie swego Syna». Bez tej «władzy Wielkanocy» spowiedź (i cały sakrament pojednania) byłaby rzeczywiście tylko tym, co wyobrażają sobie ludzie będący poza Kościołem: możliwością wypowiedzenia się, zwierzenia, ulżenia sobie, zasięgnięcia rady – czyli czymś, co mogłoby być zastąpione […] rozmową z psychoanalitykiem. W rzeczywistości sakrament pojednania jest czymś zupełnie innym, znacznie głębszym; jest uzdrawiającym owocem wydarzeń paschalnych”.
Kolejna postawa przygotowania dalszego do spowiedzi to rozumienie jej jako “trybunału miłosierdzia”. W postawie człowieka wobec sakramentu pojednania mogą dominować dwa skrajne podejścia: bardziej jurydyczne, kiedy spowiedź traktowana jest jak pójście do sądu po ocenę czynu i nałożenie kary; i bardziej liberalne – kiedy nastąpił już pewien zanik poczucia winy i obiektywnego zła, a spowiedź traktuje się jako okazję do opowiadania nie tyle o konkretnych grzechach, ile o zranieniach. Pośrodku tych postaw można z powodzeniem umieścić nazwanie spowiedzi “trybunałem miłosierdzia”. Określenie to pochodzi z Dzienniczka św. Siostry Faustyny Kowalskiej i pozwala w przygotowaniu do spowiedzi zająć postawę najbardziej właściwą, w której nie zapomina się, że spowiedź to forma oceny moich konkretnych czynów, ale ocena ta dokonuje się zawsze w sercu miłosiernego Boga.
Postawą, na którą chcę zwrócić uwagę w dalszym przygotowaniu do spowiedzi, jest także traktowanie sakramentu pojednania w kontekście całego życia duchowego. Spowiedzi nie da się odłączyć od całości życia religijnego człowieka. Ściśle wiąże się ona z korzystaniem przez penitenta z innych sakramentów, z jego życiem modlitewnym i zażyłością ze słowem Bożym. Człowiek, który często obcuje z Pismem Świętym i prowadzi systematyczne życie modlitewne, będzie miał większą łatwość w przygotowaniu do spowiedzi niż ten, który zaniedbuje życie duchowe. Działa to na zasadzie światła: jeśli jesteśmy blisko światła, lepiej widzimy swoje brudy; kiedy żyjemy w ciemności, trudno nam je zauważyć.
Podstawową metodą na etapie dalszego przygotowania do spowiedzi jest systematyczna praktyka rachunku sumienia, a nie tylko odprawianie go tuż przed przystąpieniem do spowiedzi. Metodę tę dobrze znamy z Ćwiczeń duchownych św. Ignacego Loyoli. Zalecał on, aby każdego dnia przynajmniej trzy razy badać swoje sumienie. Przy porannej modlitwie rachunek sumienia obejmuje postanowienia na nadchodzący dzień, w południe jest to szczegółowy rachunek sumienia z jednej lub kilku wad, nad którymi aktualnie pracujemy, a wieczorem – to ogólny rachunek sumienia z analizą całego dnia pod kątem osiągnięć i grzechów. Metoda codziennego rachunku sumienia pozwoli nam lepiej poznać siebie i zobaczyć swoje potknięcia. Ochroni nas również przed chorobą zbyt szerokiego sumienia i problemami dostrzeżenia i nazwania po imieniu swoich grzechów.

Bezpośrednie przygotowanie do spowiedzi

Dopiero w następny etap przygotowania do spowiedzi możemy wpisać konkretne czynności związane z przygotowaniem i przeżyciem pojedynczego sakramentu pokuty i pojednania. To etap bezpośredniego przygotowania do spowiedzi. Ważne jest tu także przygotowanie od strony “technicznej”: określenie miejsca i czasu odbycia spowiedzi, jeśli to możliwe wybór określonego spowiednika oraz takie zorganizowanie zewnętrznych okoliczności, by nie przeszkodziły, ale pomogły w spokojnym przeżyciu spowiedzi. Zawsze aktualna pozostaje zachęta do spowiedzi systematycznej i korzystanie z posługi stałego spowiednika. Choć nie można do tego podchodzić w sposób bezwarunkowy (pamiętamy, że spowiedź jest sakramentem i każda ma swoją moc i skuteczność), to jednak praktyka stałej spowiedzi staje się niesłychanie pomocna w duchowym uzdrowieniu i pracy nad sobą.
Przejdźmy teraz do omówienia postaw i metod w przygotowaniu bezpośrednim do spowiedzi. Wskazując najważniejsze dyspozycje wewnętrzne w postawie osoby przygotowującej się do spowiedzi, posłużę się radami kard. Christopha Schonborna z jego rekolekcji dla kapłanów. Autor ten, w ślad za Dzienniczkiem św. Siostry Faustyny, podaje trzy główne postawy konieczne do owocnego przygotowania i przeżycia spowiedzi. Są nimi: szczerość, pokora i posłuszeństwo.
Wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że nieszczera spowiedź po prostu nie miałaby najmniejszego sensu. Już na etapie przygotowania do spowiedzi musimy szczerze stanąć przed Bogiem i nazwać własne grzechy. Nie chodzi tu o jakieś skrupulanctwo, ale o dokładną ocenę swojego życia. Dla pełnej szczerości trzeba wziąć w nawias ewentualne skrępowanie przed spowiednikiem i nie sprowadzać całego wysiłku przygotowania do oględnego omówienia grzechów albo szukania jakieś stosownej formy wypowiedzi, by oględnie nazwać swoje grzechy.

 

Ważna w spowiedzi jest także postawa pokory. To prawda o sobie i sztuka widzenia siebie takim, jakim się jest. Pokora potrzebna jest do cierpliwego wyznawania grzechów. Nie pozwala nam też zniechęcać się tym, że ciągle mamy te same grzechy i że od ostatniej spowiedzi mało było w nas nawrócenia. Nie możemy więc bać się wyznawać, jeśli taka jest prawda, ciągle tych samych grzechów. Pokora ma nam też dodać odwagi w przyznawaniu się do grzechów wielkich i ciężkich. Postawa pokory wiąże się również z naszym stawaniem wobec pośrednika miłosierdzia Bożego, którym jest kapłan. To też wymaga pokory. Niestety, zdarzają się podczas spowiedzi niepokorni penitenci, obrażający się na pytania i pouczenia spowiednika czy denerwujący się z powodu jego uwag. Już na etapie przygotowania do spowiedzi warto wzbudzić w sobie postawę pokory, by umieć przyjąć pouczenia spowiednika i prawdę, że Bóg może widzieć naszą duszę zupełnie inaczej niż my.
Już sama forma spowiadania wymaga od nas również posłuszeństwa. Nie warto dyskutować i zastanawiać się, jak powinna wyglądać spowiedź, ale przyjąć wszystkie warunki i przepisy, które Kościół łączy ze sprawowaniem tego sakramentu. Jeszcze bardziej postawa posłuszeństwa potrzebna jest w czasie robienia rachunku sumienia. U początku bowiem każdego grzechu leży nasze nieposłuszeństwo. Grzeszymy, ponieważ bardziej słuchamy świata, siebie i szatana niż Pana Boga. Wszystkie elementy przygotowania do spowiedzi powinny opierać się na posłuszeństwie Bożym przykazaniom, Ewangelii i nauczaniu Kościoła.

Metody bezpośredniego przygotowania się do spowiedzi

Przygotowanie bezpośrednie do spowiedzi to nie ten krótki moment, kiedy stoimy w kolejce do konfesjonału. Wtedy praktycznie jest już za późno, by dobrze się przygotować do spowiedzi. Bezpośrednie przygotowanie do sakramentu pojednania powinno obejmować jakiś konkretny czas naszego trwania przed Bogiem w prawdzie o sobie. Może to być wieczór przed dniem spowiedzi albo jakiś bardzo konkretny czas poświęcony wyłącznie na to przygotowanie. Nie musi to być długi czas, ale koniecznie musi to być zatrzymanie się sam na sam przed Bogiem. Czas tego bezpośredniego przygotowania winien obejmować trzy istotne elementy: modlitwę osobistą, krótkie dziękczynienie i rachunek sumienia.
Czas bezpośredniego przygotowania do spowiedzi powinien zacząć się od osobistej modlitwy. Powiedzieliśmy już, że spowiedź to nie tylko dzieło i zaangażowanie człowieka, lecz także wielka aktywność Ducha Świętego. Modlitwa przygotowująca do spowiedzi powinna więc być przede wszystkim wielkim wołaniem o światło Ducha Świętego, proszeniem Go, by pokazał nam nasze grzechy. Ważnym elementem tej modlitwy jest modlitwa uwielbienia, aby Bóg zanurzył nas całkowicie w swoim miłosierdziu, byśmy swoje słabości i grzechy odkrywali w pełnej świadomości miłości Bożej.
Ważne też, byśmy “oglądanie swojego życia” zaczęli od dziękczynienia, od zauważenia tego wszystkiego, co od ostatniej spowiedzi udało nam się zrobić, zmienić, jakie łaski i dary otrzymaliśmy od Boga. Dziękczynienie rozszerza nasze serca i pokazuje, jak bardzo jesteśmy obdarowani. Podczas dziękczynienia Bóg pokaże nam jednocześnie nasze braki. Będą one jednak oglądane w kontekście wielkiego obdarowania, przez co nasze grzechy widzieć będziemy jeszcze bardziej jako kontrast do dobroci Boga. Uchroni nas to przed samopotępieniem, ale również wyostrzy bojaźń Bożą. Widząc, ile Bóg nam daje, zobaczymy, jak często słaba i grzeszna jest nasza odpowiedź na owo obdarowanie.
Rachunek sumienia bezpośrednio przed spowiedzią to jeden z warunków ważności spowiedzi. Fakt ten winien nas przekonać, że to naprawdę ważne i że rachunku nie można ani pominąć, ani odprawić byle jak. Jest bardzo dużo metod robienia rachunku sumienia. Jedni opierają go na Dekalogu, inni na ośmiu błogosławieństwach, jeszcze inni ufają sobie i sami szczerze dokonują oglądu własnego życia. Dobrze jednak czasem zmienić swój styl odprawiania rachunku sumienia, by zobaczyć siebie i swoje życie z innej strony. Możemy też korzystać, choć roztropnie, z niektórych gotowych rachunków sumienia. Chronią nas one przed groźnym subiektywizmem i rutyną w ocenie samego siebie, uświadamiają niekiedy całkiem zapomniane i zepchnięte do nieświadomości grzechy. Cudowną sprawą jest ocenianie siebie w świetle słowa Bożego z wykorzystaniem konkretnych tekstów biblijnych. Zewnętrzne pytania rachunku sumienia czy podpowiedzi Pisma Świętego trzeba jednak zawsze konkretnie i szczerze osadzić w realiach własnego życia i w kontekście osobistej relacji z Bogiem, z innymi ludźmi i z samym sobą.

 

Owocność spowiedź, choć to przede wszystkim dzieło samego Boga, zależy od naszego przygotowania. Im lepiej przygotowujemy się do tego sakramentu, tym lepszą stajemy się glebą dla wzrostu ziaren królestwa Bożego w nas samych i w całym świecie.

 

 

Bp Antoni Długosz (ur. 1941), biskup pomocniczy diecezji częstochowskiej, duszpasterz osób uzależnionych, twórca ośrodka rehabilitacyjno-readaptacyjnego dla narkomanów “Betania”. Opublikował między innymi: Wprowadzenie do dydaktyki biblijnej; Słowa Jezusa prowadzą do nieba; Narkomania – ucieczka donikąd.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1913,metody-przygotowania-sie-do-spowiedzi.html

********

Czasowniki Pasterza: patrzeć, współczuć, nauczać

PAP/rj

(fot. Grzegorz Gałązka / galazka.deon.pl)

Papież Franciszek dziękował wczoraj Bogu za, jak powiedział, wielki dar jakim była jego niezapomniana pielgrzymka do Ameryki Łacińskiej. Wyznał, że modlił się, by w jej trakcie prowadził go Duch Jezusa, Dobrego Pasterza.

 

Ojciec Święty mówił o tym w rozważaniu przed południową modlitwą Anioł Pański. Wyszedł od niedzielnej Ewangelii opowiadającej o tym, jak po trudzie misji Jezus oddala się z Apostołami na pustynne miejsce, by nieco odpocząć. Tłumy zwiedziały się jednak o tym i poszły za nimi. – Gdy Jezus wysiadł z łodzi, ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi, byli bowiem jak owce nie mające pasterza. I zaczął ich nauczać – mówił Franciszek wyciągając z tej sceny trzy słowa charakteryzujące Dobrego Pasterza: widzieć, współczuć, nauczać.

 

– Możemy je nazwać czasownikami Pasterza. Pierwszy i drugi są zawsze związane w postawie Jezusa: i rzeczywiście, Jego spojrzenie nie jest spojrzeniem socjologa czy fotoreportera, bo On zawsze spogląda “oczyma serca” – mówił Papież. – Te dwa czasowniki, “zobaczyć” i “ulitować się”, ukazują Jezusa jako Dobrego Pasterza. Również Jego współczucie nie jest tylko ludzkim żałowaniem kogoś, ale głębokim wzruszeniem Mesjasza, w którym ucieleśnia się czułość Boga. Z tego współczucia rodzi się pragnienie Jezusa, aby nakarmić tłum chlebem swego Słowa.

 

Franciszek mówił, że właśnie w takim duchu pielgrzymował do trzech krajów Ameryki Łacińskiej: Ekwadoru, Boliwii i Paragwaju. Bogu podziękował za ten wielki dar, a ludziom za gorące przyjęcie.

 

– Wraz z tymi braćmi i siostrami chwaliłem Boga za cuda, jakich dokonał w Ludzie Bożym pielgrzymującym na tych ziemiach, i za wiarę, która ożywiała i ożywia jego życie i kulturę. Chwaliliśmy Go również za piękno natury, którym ubogacił te kraje – mówił Papież.

 

– Kontynent latynoamerykański ma wielki potencjał ludzki i duchowy, strzeże głęboko zakorzenionych wartości chrześcijańskich, ale doświadcza również poważnych problemów społecznych i gospodarczych. Aby przyczynić się do ich rozwiązania, Kościół angażuje się w mobilizację sił duchowych i moralnych swoich wspólnot, współpracując ze wszystkimi zdrowymi komponentami społeczeństwa. W obliczu wielkich wyzwań, z którymi musi się zmierzyć głoszenie Ewangelii zachęciłem, by czerpać z Chrystusa Pana łaskę, która zbawia i daje siłę angażowania się w chrześcijańskie świadectwo, do głoszenia wszędzie Słowa Bożego, aby mocna religijność tych ludów mogła być zawsze wiernym świadectwem Ewangelii.

 

W dniu rekordowych upałów we Włoszech, także w Rzymie, gdzie obowiązuje trzeci najwyższy stan alarmu z tego powodu, Franciszek wyraził uznanie dla, jak mówił, “odwagi” tych, którzy w samo południe przyszli na plac św. Piotra.

http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,3260,czasowniki-pasterza-patrzec-wspolczuc-nauczac.html

*********

Żywe słowo porusza serce

Życie Duchowe

Tomasz Kot SJ

(fot. shutterstock.com)

Wiele dzieje się między ludźmi z powodu słowa. Wiele dobrego, ale niestety i wiele złego.

Mądrościowa tradycja w Biblii odzwierciedla chyba najbardziej zwięźle tę drugą, niebezpieczną właściwość ludzkiego języka: Uderzenie rózgi wywołuje siniec, uderzenie języka łamie kości. Wielu padło od ostrza miecza, ale nie tylu, co od języka (Syr 28, 17-18).

 

Nikogo o tym przekonywać nie trzeba. Zapewne każdemu z nas zdarzyło się usłyszeć słowa, które go zabolały, przez które poczuł się zraniony lub obrażony. Dotkliwe mogą być same treści przekazywane przez mówiące do nas osoby, ale ranić mogą również forma ich wypowiedzi oraz użyte słowa. Wiele nieporozumień, niesnasek czy wprost konfliktów, zarówno osobistych, rodzinnych, jak i społecznych, wciąż rodzi się właśnie ze słów.

Poprawność polityczna i mowa nienawiści

Jednocześnie żyjemy w czasach, w których świadomość negatywnych konsekwencji używanego języka jest bardzo duża. Jej owoc to choćby koncepcja “poprawności politycznej” (sposobu używania języka w dyskursie publicznym, którego głównym celem jest zachowanie szacunku oraz tolerancji wobec przeciwnika w dyskusji) czy piętnowanie “mowy nienawiści” (używania języka w celu znieważenia, pomówienia lub rozbudzenia nienawiści wobec pewnej osoby czy grupy osób). Choć mogłoby się wydawać, że są to wysiłki słuszne, jednak nierzadko zdają się one paraliżować zdolność nazywania rzeczy po imieniu, sprawiając, że narzędzie komunikacji, jakim jest ludzka mowa, zamiast do porozumienia prowadzi niejednokrotnie do zafałszowania relacji i opisywanych rzeczywistości. Określenie “poprawny politycznie” w języku potocznym paradoksalnie kojarzy się z nieszczerością, grą czy rozmyciem sedna sprawy.
Zdarza się też, że brak wyrazistości naszych słów, łagodność za wszelką cenę, wyraźnie niedopasowana do sytuacji oraz bezwarunkowe unikanie konfrontacji jest motywowane religijnie. Jezus wzywa przecież swoich uczniów do naśladowania Jego łagodności: uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokornego serca (Mt 11, 29; właściwsze byłoby tłumaczenie “łagodny i pokornego serca”). Podobnie jedno z błogosławieństw wypowiedzianych w Kazaniu na górze dotyczy właśnie ludzi łagodnych (por. Mt 5, 5; Biblia Tysiąclecia tłumaczy błogosławieni cisi). Natomiast gniew czy wyzwiska są wyraźnie piętnowane: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi. A kto by rzekł swemu bratu: Raka, podlega Wysokiej Radzie. A kto by mu rzekł: “Bezbożniku”, podlega karze piekła ognistego (Mt 5, 21-22).
Cytatów biblijnych nawołujących do łagodności, cierpliwości i umiarkowania w mowie można przytoczyć jeszcze więcej. Jeśli do tego dodamy różne przedstawienia plastyczne Jezusa (a także filmowe) o delikatnym spojrzeniu i łagodnym obliczu, zdecydowanie dominujące, i to od starożytności, będziemy mogli naszkicować powszechne wyobrażenie chrześcijańskiego ideału: naśladowca Jezusa powinien unikać wszelkich ostrych czy dosadnych sformułowań, używać mowy łagodnej, nieraniącej rozmówców. Lektura Ewangelii przynosi jednak zupełnie inny i zaskakujący obraz Jezusa, nie mówiąc już o pozostałych tekstach biblijnych.

Jezus nie przebiera w słowach

Najostrzejsze słowa padają pod adresem uczonych w piśmie i faryzeuszy: obłudnicy (Mt 6, 2. 5. 16; 7, 5; 15, 7; 22, 18; 23, 13. 15. 23. 25. 27. 29; Mk 7, 6; Łk 6, 42; 12, 56; 13, 15); plemię przewrotne i wiarołomne (Mt 12, 39; 16, 4); plemię żmijowe (Mt 12, 34; 23, 33); ludzie małej wiary (Mt 16, 8; 14, 31); przewodnicy ślepi (Mt 23, 16. 24); nierozumni (Łk 11, 40); wy macie diabła za ojca (J 8, 44); podobni jesteście do grobów pobielanych, które z zewnątrz wyglądają pięknie, lecz wewnątrz pełne są kości trupich i wszelkiego plugastwa (Mt 23, 27).
Dziś określilibyśmy wszystkie te sformułowania jako obraźliwe inwektywy. Burzą nam one obraz Jezusa łagodnego i nie da się zminimalizować ich ostrości, tłumacząc ich użycie inną wrażliwością ludzi dawnych czasów, którzy na co dzień z pewnością posługiwali się bardziej dosadnym językiem. Niewątpliwie zamiarem Jezusa było mocne przyłożenie swoim rozmówcom i to nie tylko przez użyte epitety. Łukasz rejestruje wypowiedź jednego z uczonych w piśmie, która nie pozostawia złudzeń, że słowa Jezusa rzeczywiście zabolały: Nauczycielu, słowami tymi także nam ubliżasz (Łk 11, 45). Jak pogodzić ten sposób mówienia, będący przeciwieństwem łagodności, z przytoczonym wcześniej przykazaniem Kazania na górze zakazującym znieważania brata?
Do listy ostrych słów, jako ilustrację postaw Jezusa, warto dodać epizod wyrzucenia przekupniów ze świątyni w Jerozolimie. Jan opisuje to zdarzenie z największą liczbą detali świadczących o gwałtowności zachowania Jezusa: Wówczas, sporządziwszy sobie bicz ze sznurów, powypędzał wszystkich ze świątyni, także baranki i woły, porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał (J 2, 15). Dziś, rozumiejąc może słuszne racje i motywy takiego zachowania, określilibyśmy je jednak jako emocjonalne, pełne przemocy i zapewne niestosowne. W każdym razie z pewnością czulibyśmy się niekomfortowo, będąc świadkami podobnego zajścia.
Podobnie jednak musiało być i w czasach Jezusa. Epizod ten opisali wszyscy czterej Ewangeliści (Mt 21, 12, Mk 11, 15; Łk 19, 45; J 2, 14), musiał się on zatem mocno wyryć w pamięci świadków zdarzenia, zachowując przez to trwałe miejsce w ich relacjach. Może właśnie dlatego świątynni przekupnie nie byli przez Jezusa grzecznie zaproszeni do opuszczenia zajmowanego przez nich miejsca? Czy jednak zamierzony efekt może usprawiedliwiać aż tak mocny środek perswazji?
Chcąc mimo wszystko uratować obraz Jezusa łagodnego i delikatnego, który jest o wiele łatwiejszy do przyjęcia, możemy próbować usprawiedliwić Jego słowa i zachowanie, wskazując na przysłowiową hipokryzję Jego przeciwników. Co jednak w takim razie powiedzieć o równie ostrych słowach wypowiedzianych pod adresem własnych uczniów, którzy przecież życzyli Mu dobrze i wiernie za Nim podążali? Przykładów twardej mowy nie brak także w tym wypadku. Piotr usłyszał od Jezusa: Zejdź Mi z oczu, szatanie (Mk 8, 33). Uczniów, którym trudno jest zrozumieć Jego nauczanie, Jezus wyzywa od niepojętnych (Mt 15, 16; Mk 7, 18).
Ostre i obraźliwe słowa nie są więc zarezerwowane jedynie dla okropnych przeciwników, z którymi nie da się inaczej rozmawiać. Na uczniach Jezusowi przecież bardzo zależało. To nie ulega wątpliwości. Obserwacja ta przynosi jednak pewien zwrot w rozumieniu użycia szorstkiej mowy. Przynajmniej w przypadku Jezusa. Skoro użyta jest ona tak samo wobec tych, którzy są Mu bliscy, jak i wobec Jego zadeklarowanych przeciwników, to oznacza, że w obu przypadkach bardzo Mu zależało na swoich rozmówcach. Tak, uczeni w piśmie i faryzeusze nie byli dla Niego mniej cenni niż uczniowie. Jednak słowa Jezusa były tym ostrzejsze, im bardziej drogi Jego samego i faryzeuszów się rozchodziły.

 

Ostre słowa, bo Mu zależy

To, że Jezusowi zależało także na faryzeuszach, najlepiej oddaje Łukasz, opisując wizytę w domu jednego z nich, imieniem Szymon (por. Łk 7, 36-50). Faryzeusz powątpiewający w Jezusa, wobec którego grzeszna kobieta okazywała gesty czułości, usłyszał przypowieść o dwóch dłużnikach. Opowieść, która pozwala mu słusznie osądzić własną postawę i która staje się podstawą do jasnego sformułowania uchybień gospodarza: Wszedłem do twego domu, a nie podałeś Mi wody do nóg; ona zaś łzami oblała Mi stopy i otarła je swymi włosami. Nie powitałeś Mnie pocałunkiem; a ona, odkąd wszedłem, nie przestała całować stóp moich. Głowy nie namaściłeś Mi oliwą; ona zaś olejkiem namaściła moje stopy. Dlatego powiadam ci: Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała. A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje (Łk 7, 44-47).
Podobne słowa twardo nazywające rzeczy po imieniu, wypowiedziane w gościnie wobec gospodarza, mogłyby być uważane co najmniej za nietakt. Wyraźnie jednak nie chodzi o zachowanie konwenansów. Pretensje są o wiele głębsze i stawka znacznie poważniejsza. Jezus dopomina się w końcu o miłość Szymona faryzeusza, której wyraźnie zabrakło. Czy w sytuacjach konfliktu, oddalenia, zamknięcia na to, co najważniejsze, nie warto zawalczyć o osoby, na których nam zależy, wstrząsnąć nimi ostrzejszym słowem? Ta perspektywa każe inaczej spojrzeć nawet na inwektywy, których gdzie indziej Jezus nie szczędził faryzeuszom.
Idąc tym tropem, można nawet dojść do wniosku, że właśnie tam, gdzie nie ma obojętności, im sytuacja trudniejsza, im konflikt większy, należy się spodziewać słów tym bardziej twardych i dosadnych. Jak jednak odróżnić je od zwykłej niszczycielskiej werbalnej przemocy, której przecież też nie brakuje? Jak nie usprawiedliwić własnej arogancji banalnym “chciałem przecież dobrze”? Sama ostrość użytych słów nie jest wystarczającym kryterium.

Nie każde ostre słowo rani i zabija

Rozmowa Jezusa z Szymonem faryzeuszem czy nawet wszystkie inwektywy skierowane pod adresem uczonych w piśmie i uczniów wpisują się w ważną tradycję proroków Starego Testamentu, którą określa się zwykle sporem Boga z Izraelem. Dobrym jej przykładem jest pierwszy rozdział Księgi Izajasza.
Słowa oskarżenia są w nim ostre i niewybredne. Lud Izraela jest tu przedstawiony jako głupszy niż zwierzęta: Wół rozpoznaje swego pana i osioł żłób swego właściciela; Izrael na niczym się nie zna, lud mój niczego nie rozumie (Iz 1, 3). Jest on grzeszny, nieprawy jak plemię zbójeckie (Iz 1, 4), gorszy niż Sodoma i Gomora, miasta nieuleczalnego zepsucia i grzechu, które wzywane są na świadków przeciw ludowi wybranemu (por. Iz 1, 10). Ofiary Izraela są obrzydliwością dla Boga (por. Iz 1, 11-15). Trudno o czarniejszy obraz i bardziej obraźliwe porównania. Gdyby na nim poprzestać, można by zakwalifikować ten tekst jako przykład mowy nienawiści. Być może nawet niejednokrotnie właśnie tak był on interpretowany w przeszłości, dając argumenty antysemityzmowi. Co sprawia jednak, że mimo obraźliwych sformułowań nie jest on zwykłą słowną przemocą?
Wszystko zaczyna się od przypomnienia, kto i do kogo mówi: Wykarmiłem i wychowałem synów, lecz oni wystąpili przeciw Mnie (Iz 1, 2). Spór toczy się między Ojcem a synami. Jakkolwiek byliby oni nikczemni, pozostają jednak Jego dziećmi. Przypomnienie relacji bliskości i więzi narzuca perspektywę dalszym zarzutom i na końcu wyjaśnia cel, któremu służą wszystkie te cierpkie słowa: Chodźcie i spór ze Mną wiedźcie! – mówi Pan. Choćby wasze grzechy były jak szkarłat, jak śnieg wybieleją; choćby były czerwone jak purpura, staną się [białe] jak wełna (Iz 1, 18). Wszystko, na czym zależy Bogu, to oczyszczenie Izraela, powrót synów do Ojca. Naprawa nadwyrężonej relacji, a nie zemsta czy ich zniszczenie. To najistotniejszy element pozwalający odróżnić zwykłą słowną przemoc od ostrych słów będących przejawem prawdziwej walki o człowieka: otwartość na odzyskanie utraconego dobra, szansa naprawy, powrotu czy ponownego spotkania. Różnica istotna, której jednak można nie dostrzec, zatrzymując się na samej formie.
Pytanie, czy potrzebna jest aż taka niecywilizowana forma. Tyle obraźliwych porównań? Czy nie dałoby się tego samego osiągnąć kulturalniej, nikogo nie obrażając? Trudno nie odnieść tych pytań do zarzutów stawianych czasem wobec współczesnych duszpasterzy nazywających grzech bez przebierania w słowach. Trudno nie odnieść ich do nas samych, gdy jesteśmy bezsilnymi świadkami zła lub niesprawiedliwości, które pojawia się czasem za sprawą bliskich nam osób, a których nie chcielibyśmy bezpowrotnie stracić.
Pośród oskarżeń Izajasz zapisuje dosyć ważną diagnozę kondycji Izraela: Gdzie was jeszcze uderzyć, skoro mnożycie przestępstwa? Cała głowa chora, całe serce osłabłe; od stopy nogi do szczytu głowy nie ma w nim części nietkniętej: rany i sińce, i opuchnięte pręgi, nie opatrzone ani przewiązane, ni złagodzone oliwą (Iz 1, 5-6). Zdarza się, że można być w stanie, który uniemożliwia zwyczajne sposoby korekty, w którym nie pozostaje żadna “zdrowa tkanka” mogąca ją jeszcze przyjąć: Gdzie was jeszcze uderzyć? Wówczas jedynym sposobem, by nie stracić pacjenta, jest terapia wstrząsowa.

 

Sięgając do ostatnich pism Nowego Testamentu, możemy znaleźć znamienny tekst: Żywe bowiem jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca (Hbr 4, 12). Żywe słowo daje życie. Ale daje je nie inaczej niż przez to, co każde słowo może wywołać – a więc także przez ból i trudne emocje. Warto o tym pamiętać, by w imię komfortu swojego i innych nie uśmiercić naszego słowa, a Bożemu nie odebrać całej witalności.

 

***

Tomasz Kot SJ (ur. 1966), przełożony Prowincji Wielkopolsko-Mazowieckiej Towarzystwa Jezusowego, wykładowca teologii biblijnej na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie, Sekcja św. Andrzeja Boboli Collegium Bobolanum oraz Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. Opublikował: La fede, via della vita; Lettre de Jacques.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1912,zywe-slowo-porusza-serce.html

********

Franciszek: Słowo Boże oczyszcza naszą duszę

Radio Watykańskie

CTV / KAI / kn / slo

O znaczeniu Słowa Bożego, oczyszczającego duszę mówił papież odwiedzając parafię pw. Maryi Matki Odkupiciela w peryferyjnej dzielnicy Tor Bella Monaca położonej na wschodzie Wiecznego Miasta.

 

Komentując czytany dziś w liturgii fragment Ewangelii (J 2,13-25), ukazujący wypędzenie przekupniów ze świątyni Franciszek zaznaczył, że zawarty jest w nim jeden obraz i jedno słowo. Ten obraz to wypędzenie przekupniów z biczem w ręku, zaś słowo to brak zaufania do przekupniów, ponieważ Pan dobrze ich znał, dobrze wiedział co jest w człowieku.

 

Papież podkreślił, że nie możemy Boga wprowadzić w błąd i zachęcił do postawienia sobie pytania: czy Pan Jezus mi ufa? A może jest we mnie dwulicowość: katolik bliski Kościoła, ale potem żyję jak poganin? Zaznaczył, że przed Jezusem nie możemy udawać. Ojciec Święty dodał, że człowiek dwulicowy to obłudnik, zaś dwulicowość oddala nas od Jezusa, który pragnie oczyścić tę sytuację. Zachęcił byśmy dostrzegli, że także i w nas jest brud, wymagający oczyszczenia i prosili Jezusa, aby nas oczyścił w swoim miłosierdziu.

 

Przed przybyciem do parafii pw. Maryi Matki Odkupiciela Franciszek zatrzymał się w ośrodku Caritas św. Joanny Antydy Thouret, gdzie spotkał się z osobami chorymi i ubogimi, którymi opiekują się Siostry Misjonarki Miłości Matki Teresy z Kalkuty.

 

Następnie na dziedzińcu parafialnym spotkał się z dziećmi i młodzieżą, odpowiadając na ich pytania. Mówił między innymi o pysze Szatana i piekle, a także odrzuceniu Boga. Papież przypomniał również historię dobrego łotra, ukrzyżowanego obok Jezusa. Na zakończenie zaznaczył, że do piekła idzie ten, kto odrzuca Boże przebaczenie, a do nieba idzie ten, kto prosi Pana Boga o przebaczenie i je przyjmuje.

 

Parafię Maryi Matki Odkupiciela odwiedził 10 kwietnia 1988 roku św. Jan Paweł II.
http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,2817,franciszek-slowo-boze-oczyszcza-nasza-dusze.html

********

To nie ja potrzebuję leczenia, tylko mąż!

Pelagia

(fot. shutterstock.com)

Jak pomóc alkoholikowi? Było to pierwsze zdanie, które wpisałam w wyszukiwarkę internetową, gdy mój ojciec trafił na detoks szpitala psychiatrycznego z objawami delirium tremens. Jakież było moje zdziwienie, gdy na ekranie monitora pokazał się termin współuzależnienie.

 

Kliknęłam na niego, ale że mój system iluzji i zaprzeczeń działał bez zarzutu, więc od razu wyeliminowałam wszystkie symptomy, które przecież miałam… Minęło kilka lat i termin ten pojawił się w moim życiu po raz drugi. Tym razem w dużo bardziej bolesnych okolicznościach.
Na terapię współuzależnienia do poradni zdrowia psychicznego trafiłam w maju 2013 r. z kolejnymi już stanami depresyjnymi i w zupełnej rozsypce emocjonalnej. Zasugerował mi ją psychiatra, chociaż ja w ogóle nie chciałam na nią pójść. Niby po co, dlaczego?! Przecież to nie ja potrzebuję leczenia, tylko mąż! – myślałam. Ostatecznie namówiła mnie koleżanka radząc, że mam spróbować i się sama przekonać, a jeśli mi się nie spodoba, więcej nie pójdę. Sugestię przyjęłam i bardzo dobrze, bo decyzja o terapii była najlepszą, jaką mogłam wówczas podjąć, choć początki były trudne.

 

Wpierw trafiłam na terapeutkę, która zupełnie mi nie przypadła do gustu. Ja potrzebowałam zrozumienia, wsparcia i współczucia, a otrzymałam kubeł zimnej wody na łeb. Na szczęście nie zniechęciłam się, a ona zaproponowała mi terapię grupową i tam trafiłam na inną terapeutkę – jak się później okazało – tę właściwą. Na pierwszym spotkaniu grupy, między szlochami udało mi się wypowiedzieć tyle, że jestem bardzo sceptycznie nastawiona do leczenia, bo ja uciemiężoną kobietą nie jestem i nigdy nie byłam. Bo alkoholikiem to owszem, jest mój ojciec, ale mąż, a skądże! Jestem niezależna, wykształcona, samowystarczalna i absolutnie nic mnie przy nim nie trzyma, tylko… miłość. Ale… czy na pewno była to miłość, a jeśli już, to czy zdrowa?

 

Przez bardzo długi czas miałam w sobie nieadekwatne poczucie mocy. Wydawało mi się, że jestem w stanie sprawić, że on przestanie pić, że to zależy ode mnie i moich poczynań. Że przecież dla kogo, jak dla kogo, ale dla mnie na pewno się zmieni! Pomimo faktu, że miłość nie leczy nawet kataru, ja byłam przekonana, że siła mojego uczucia i moje walory jakimś cudem uzdrowią męża z alkoholizmu – choroby trwałej, chronicznej i potencjalnie śmiertelnej. Robiłam więc wszystko, by sięgnął dna.

 

Już mniej więcej po miesiącu mojej terapii, gdy mąż przyszedł do domu pijany z umową pożyczki z lichwiarskim oprocentowaniem w kieszeni, pomyślałam – basta! tak bawić się nie będziemy! Spakowałam jego ubrania i wywaliłam z domu (oczywiście uprzednio upewniłam się, że jego rodzice go przygarną), pomimo że emocjonalnie nie byłam na to zupełnie gotowa. Byłam święcie przekonana, że to będzie jego dno. Przecież zabrałam mu skarb największy – mnie! Mąż się trochę przestraszył i poszedł na odwyk.

 

Byliśmy, jak dwa skowronki. Chodziliśmy na randki, zachowywaliśmy się, jak nastolatki, było cudnie! Do momentu, gdy znowu zapił, znowu zaciągnął pożyczkę, obiecał poprawę, wszył Esperal, znowu zapił, obiecał wrócić na terapię i już tego nie zrobił. Moje życie było, jak na rollercoasterze – raz górka, raz dołek i tak w kółko – niekończąca się sinusoida. I to by się nie skończyło, gdybym sama o tym nie postanowiła. Gdybym nie zmieniła mojego magicznego myślenia, że jakoś to będzie, gdy tylko on… Otóż nie. Brutalna prawda była taka, że niestety nie było samo… jakoś tak. Rzeczy na tym najpiękniejszym ze światów nie dzieją się same, bez zaangażowania i konkretnych poczynań, a objawem obłędu jest oczekiwać odmiennych rezultatów stale tych samych, najwidoczniej nieskutecznych, działań i zachowań – teraz już to wiem.

 

Oczywiście sama do takich genialnych wniosków nie doszłam – nie, nie… Bardzo pomogła terapia, fachowa literatura, teoretyczna znajomość choroby alkoholowej oraz mechanizmów uwikłania w nią, ale także człowiek, trzeźwy od kilkunastu lat alkoholik – dobra dusza, która stanęła na mojej drodze prawie dokładnie rok temu. Człowiek, który pokazał mi, że ja najzwyczajniej w świecie czerpałam profity z życia z alkoholikiem. Że współuzależnione kobiety bardzo często nie chcą wziąć odpowiedzialności za swoje życie, że stawiają się w roli ofiary i użalają  nad sobą, twierdząc, iż to partner zmarnował im całe życie, a nie one same. Że próbując nieudolnie pomagać, stają się nieświadomymi pomocnikami w rozwoju jego choroby, a ich działania opóźniają tylko osiągnięcie przez niego stanu, w którym mógłby być gotowy szukać pomocy. Że to mnie znajomi i rodzina chwalili, że jestem taka cudowna, wspaniała, zadbana i to pomimo, iż mam męża – pijaka na karku. Że wszystkie kluczowe decyzje podejmowałam sama, bo on był albo nietrzeźwy, albo na kacu i w poczuciu winy, więc godził się na moje pomysły. Że najważniejsze, to odkryć prawdziwe intencje swoich poczynań, by choć tylko przed samą sobą przyznać, co mi ten układ daje i odpowiedzieć sobie na pytanie – dlaczego ciągle w nim tkwię, skoro mi tak strasznie źle?

 

W końcu, powolutku coś do mnie zaczęło docierać i po wielkich bólach zdałam sobie sprawę z tego, że mój chory umysł poszukuje argumentów za toksycznym związkiem, bo mi tak łatwiej, paradoksalnie bezpieczniej, pomimo że dla mnie destrukcyjnie. Że życie i szczęście uzależnione od etanolu jest patologią, na którą nie można się godzić, a źródło tegoż szczęścia jest we mnie, a nie w drugim człowieku, bo ten przecież wcale nie musi mi dobrze życzyć.

 

Jakiś czas temu zostałam poproszona o odpowiedź na pytanie – dla kogo alkoholik powinien przestać pić? Bardzo trudno było mi z pełną odpowiedzialnością wypowiadanych słów odpowiedzieć. Jednak po głębokim zastanowieniu wyszło mi, że w mojej opinii każdy człowiek zaspokaja przede wszystkim swoje potrzeby, a bezinteresownie można zrobić coś najwyżej nieświadomie, bo nawet pomoc udzielona komuś w potrzebie powoduje, że sami ze sobą czujemy się lepiej, więc z bezinteresownością nie ma to nic wspólnego. Idąc tym tokiem rozumowania, alkoholik powinien i ewentualnie robi to dla siebie, ale… czy na pewno?

 

Na drzwiach największego ośrodka odwykowego w USA jest napis kierowany raczej do osób odprowadzających alkoholika – nie przez Ciebie pije, nie dla Ciebie przestanie. Wierzę, że to prawda, ale… może alkoholik tak bardzo będzie chciał mieć dla siebie żonę i rodzinę, że wystarczającą (początkową) motywacją będą właśnie oni? Dodałam jednak, że ważny wydaje mi się czynnik czasu. Żeby alkoholik miał jeszcze dla kogo trzeźwieć. “Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą” – niekoniecznie umierają, czasami po prostu zamykają za sobą drzwi. I jeśli alkoholik nic konstruktywnego ze swoją chorobą i życiem nie robi, należy uciekać, by nie zmarnować sobie reszty swojego…

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,727,to-nie-ja-potrzebuje-leczenia-tylko-maz.html

********

Królewna i królewicz

Marcin Kapuściński

Za siedmioma rzekami, gdzieś nad wielką wodą, w samym centrum starego miasta stał zamek, a przy nim katedra. Po placu między zamkiem a katedrą zwykła była spacerować królewna. Piękna, niezwykła, zawsze spokojna i miła. Jak na królewnę przystało.

 

Pewnego deszczowego i chłodnego dnia, całkiem niedaleko niej przechodził nieznany młodzieniec. Wyróżniał się spośród tłumu, tak że królewna nie mogła go nie zauważyć. Ubrany był źle i niechlujnie, więc z pozoru wyglądał jak głupek lub żebrak. Ale w jego ruchach i postawie od razu widać było kogoś szlachetnego rodu. Przynajmniej królewna kogoś takiego w nim widziała. I kiedy usłyszała jak rozmawia z jednym z kupców, była już pewna. To jest jakiś zamorski królewicz, który z nieznanych jej przyczyn ma złe maniery i używa plugawego języka.

 

– On się przecież marnuje – pomyślała i obiecała sobie, że jeśli tylko Opatrzność pozwoli, ona sprawi, że królewicz znów będzie królewiczem.
Nie minął miesiąc jeszcze, kiedy królewicz bywał już częstym gościem na zamku. A ponieważ nie zawsze wiedział jak się zachować w nieznanym sobie, a królewskim przecież otoczeniu, z wdzięcznością przyjmował wszelkie rady i wskazówki, których królewna nie omieszkała mu dawać, kiedy tylko nadarzała się okazja. Podziwiał ją i szanował, a wkrótce także adorował. Królewna nie stroniła od niego, więc młodzieniec od słów przeszedł do czynów.

 

Królewna zaś, onieśmielona i zaskoczona tym, że naprawdę stała się wybranką królewicza, chłonęła całą sobą każde nowe uczucie i poruszenie zakochanego serca. I choć nie wyobrażała sobie innego życia niż jako jego żona, to z upływem miesięcy, a potem lat, kiedy ciągle do wymarzonego ślubu nie dochodziło, nie była już tego taka pewna. Sam królewicz zdawał się być coraz bardziej przekonany, że będą ze sobą żyli i namawiał królewnę do założenia rodziny, ona czuła jednak, że coś się między nimi zmieniło. Widząc zmartwienie i smutek swojej królewny, dwórki poradziły jej, żeby zasięgnęła porady pewnej starej kobiety, z której porad one same korzystają w sprawach miłosnych. Królewna dostała od wiedźmy, bo tą w rzeczywistości była owa stara kobieta, poradę jak ożywiać relację z królewiczem i zioła, żeby nie było przy tym konsekwencji. Bo choć król i cały jego dwór hołdował nowoczesnym modom i obyczajom, królewna nie czuła się jeszcze gotowa, jak sama mówiła, żeby mieć dzieci z królewiczem. Mijały miesiące, ale królewna pozostała nadal smutna i coraz bardziej traciła nadzieję.

 

Pewnego dnia, kiedy na niebie nad zamkiem pojawiła się tęcza, królewna przypomniała sobie jak bardzo kiedyś lubiła chodzić na plac między zamkiem a katedrą. Wyszła więc i chodząc po placu rozmyślała o tym jak wiele się zmieniło w jej życiu przez ostatnie lata. W katedrze kończyły się właśnie modlitwy i królewna omal nie wpadła na wychodzącego staruszka. Był to skromny pustelnik, który mieszkał na górze daleko poza miastem.
– Co ojciec tu robi? Opuścił ojciec pustelnię? – spytała królewna.
– Nie, moja droga. Ta tęcza jest taka piękna, że chciałem koniecznie zobaczyć ją przez witraże katedry. A czemu ty jesteś smutna królewno? Wyglądasz, jakbyś straciła całą nadzieję.
– Bo tak właśnie jest! – powiedziała nagle królewna, sama zaskoczona tym co mówi.
– To znaczy, że coś odbiera ci wolność królewno.
– Czy wiesz jak mogę się uwolnić, jeśli będę wiedziała co to?
– Każdy ma swoją drogę do wolności. Moją jest pustelnia.
Królewna długo o tym myślała i choć wiedziała, że chce żyć inaczej, zupełnie nie wiedziała jak to osiągnąć. A im bardziej starała się wyplątać z relacji z królewiczem, tym on bardziej starał się być więcej i częściej przy jej boku. A może i nie starał się jakoś szczególnie, ale tak już życie królewny wyglądało. A i ona sama raczej myślała, że po tym wszystkim co się wydarzyło, nie może już żyć inaczej. Bo przecież cofnąć czas i wszystko cudownie odmienić można tylko w bajkach.

 

Podobnych opowieści jest dużo. Na pewno znacie opowieść o radosnej Teresie i jej przyjaciółce smutnej Małgorzacie. Małgorzata mieszkała w wieży i taką już miała naturę, że była smutna i wiecznie czuła się samotna. Nie wychodziła też z wieży, bo dla niej nic nie miało sensu, jak mówiła. Otwierała tylko okienko pod dachem i śpiewała pieśń o swojej samotności. O tym, że nikt jej nie kocha i nie ma przyjaciół. A kiedy pełna życia Teresa usłyszała jej pieśń, postanowiła zaprzyjaźnić się ze smutną Małgorzatą i udowodnić jej, że życie jest inne niż się jej wydaje. Skończyło się tak, że Teresa zamieszkała razem ze smutną przyjaciółką w wieży. Odsunęła się od dawnych znajomych. bo nie byli na odpowiednim dla niej poziomie i przestała się zajmować tą całą masą głupiutkich rzeczy, którymi zajmowała się wcześniej. Bo życie jest przecież poważne i trzeba być odpowiedzialnym.

 

Siedziała całymi dniami w oknie wieży i kiedy Małgorzata śpiewała swoją smutną pieśń o tym, że nikt jej nie kocha, Teresa tylko przytakiwała. Jakby chciała wszystkim dookoła potwierdzić, jak bardzo smutne życie ma Małgorzata.

 

A o królewiczu o wspaniałym sercu jak poznał żebraka, który zawsze potrzebował pomocy, a królewicz nigdy nie mógł mu odmówić? Choć wcale żebrak nie miał się tak źle, jak mówił.

Albo o nieudolnym pijaku, który miał tak trudne życie, że stale spotykały go przeciwności? Na szczęście zawsze spotykał ludzi, którzy pomagali mu wygrzebywać się z coraz to kolejnych kłopotów. No i z biedy, która ciągle go prześladowała.

 

A może znacie tę o kobiecie, która opiekowała się swoim synem, a była tak dobrą matką, że zawsze wiedziała najlepiej, co jest dla niego dobre? Zajmowała się nim z wielkim zaangażowaniem i poświęceniem do późnej jego starości. Bo nie poradził sobie, jak często mawiała, ze znalezieniem odpowiedniej dla siebie żony.

 

Klucz

 

Całe nasze życie polega na relacjach. Nie jest to jednak “brazylijski serial”, jak niektórzy zdają się spodziewać, gdzie wszystko sprowadza się do tego, co dzieje się między bohaterami kolejnych scen, intryg, zdrad i romansów.

 

To, co dzieje się między ludźmi, to tylko ułamek całego wszechświata, w którym wszystko stale pozostaje we wzajemnych oddziaływaniach. I gdyby nie one, nie istniałoby nic. W odróżnieniu jednak od reszty wszechświata, gdzie wszystko dzieje się tak jak ma się dziać, to, co dzieje się między ludźmi nie zawsze jest właściwe. Jest dużo relacji, które nas zniewalają, uzależniają i zatruwają nasze życie. Niestety większości z nas nie łatwo jest je rozpoznać. A najtrudniej zazwyczaj temu, kto w takiej relacji pozostaje. Podobnie było z bohaterami naszej opowieści. Królewna tylko przeczuwała, że coś jest nie tak w jej relacji z królewiczem. Nie potrafiła tego nazwać, nie wiedziała jakie są prawdziwe przyczyny jej złego samopoczucia. Nie wiedziała też, jak to wszystko rozwiązać, kiedy po kilku latach zaczęła zauważać, że nie jest tak szczęśliwa, jak powinna być dzięki relacji z królewiczem. On sam również nie wyglądał na szczęśliwego, choć mało o nim wiemy z tej bajki.

 

Przyczyn takiego i podobnych uwikłań jest bardzo dużo. Podobnie mechanizmów, które sprawiają, że nasze relacje stają się złe. Bez względu na to, czy już na początku zaczęliśmy źle, czy tylko z czasem nasza relacja stała się zniewalająca. Każda indywidualna historia jest inna i nie sposób omówić wszystkie przypadki. Jest jednak prosty sposób na zrozumienie różnicy między relacjami uzależniającymi, a tymi, które bez wahania nazwiemy dobrymi. Jest to też sposób na rozpoznanie własnego uwikłania, jeśli się nam takie zdarzy. Trzeba być tylko ze sobą szczerym.

 

Sposób polega na porównaniu takiej relacji z relacją opartą na miłości – na Miłości przez duże “M”. Czyli z taką modelową, idealną relacją, której życzylibyśmy prawdziwemu przyjacielowi. Choć nie każdy z nas jest przekonany, że wie na czym polega miłość, to jednak każdy łatwo może zauważyć jakie są jego zyski z danej relacji. A także kim się dzięki niej staje.

 

Relacja oparta o miłość, czyli o dobro, w takiej odmianie, w jakiej jest właściwe dla danej relacji (przyjaciele żyją inaczej niż rodzina lub małżeństwo), daje zawsze podobne owoce. Jeżeli więc relacja przynosi pokój – ten wewnętrzny i między ludźmi – daje radość, wolność, przemienia nas, nie od razu, ale z czasem, w ludzi bardziej cierpliwych, łaskawych dla innych, bardziej wyrozumiałych, to znaczy, że jest to dobra relacja. Jeżeli nie przynosi takich owoców, albo przynosi wprost odwrotne, to prawie na pewno jest to relacja oparta o coś złego.

 

Toksykologia relacji

 

Do takich niewłaściwych relacji przylgnęło określenie związków toksycznych. Nie jest to fortunne określenie ani precyzyjne, które cokolwiek wyjaśnia, lecz robocze. W dodatku przemknęło ze slangu psychologów do potocznego obiegu.

 

Toksyczne relacje definiuje się bardzo różnie. Brak jest tutaj zgodności w poglądach. Tym terminem niektórzy określają relacje oparte o współuzależnienie, z elementami różnych rodzajów przemocy, manipulacji i pogardy.

 

Szczególnie jeśli są to relacje, w które wchodzimy notorycznie. Z kolei inni toksycznymi nazywają takie relacje, które są złe, albo niewygodne i chcieliby je zerwać, ale jakoś nie możemy, czy nie potrafimy tego skutecznie zrobić – czyli coś pomiędzy uzależnieniem a brakiem tzw. asertywności. Inna skrajność to nazywanie toksycznymi wszystkich relacji, które przynoszą nam w ogólnym rozrachunku więcej przykrości niż przyjemności. Bywają też takie ujęcia, które po prostu mówią, że jeżeli relacja przynosi jakiekolwiek cierpienie, albo po prostu jest dla nas niemiła, to jest to właśnie relacja toksyczna.

 

Rozważania o “toksycznych relacjach”, choć są w modzie już od kilkudziesięciu lat, nie przyniosły dotąd zadowalającej odpowiedzi na kilka ważnych dla wielu ludzi pytań. Jednym z nich jest pytanie o to, czy moja “toksyczna” relacja może się zmienić na lepsze, czy partner tej relacji może się odmienić. Innym problemem, z którym się spotkałem, jest sprawa nierozerwalności małżeństwa a konieczność zerwania toksycznej relacji, która jest bardzo często przedstawiana jako jedyne skuteczne rozwiązanie. Jeszcze innym dylematem jest z pozoru prozaiczne “ja ją / go wciąż kocham i chcę kochać, nie chcę stracić, nie chcę się rozstawać, zrywać, choć jest tak źle między nami”. Szczególnie to ostatnie stwierdzenie jest nieraz brane za najlepszy dowód współuzależnienia i wysokiego stopnia uwikłania w toksyczną relację. I oczywiście może o tym świadczyć. Poprzednie dwa problemy też mogą wynikać z mechanizmów współuzależnienia. Ale nie muszą.

 

Leki z Bożej apteki

 

Zamiast takiej powierzchownej psychologii, lepiej rzetelnie przyjrzeć się swoim relacjom i zobaczyć, co w nich jest po prostu dobrego, a co złego. Może się wtedy okazać, że nasze relacje wcale nie są “toksyczne”, ale są nieprawidłowo zbudowane. Może wystarczy tylko poustawiać je trochę inaczej, a staną się więziami twórczymi, niosącymi wolność i radość. A może się też okazać, że nie będzie innego sposobu na zerwanie ze złem, jak tylko zakończenie relacji, w której ono się rodzi. Choć niekoniecznie nazwalibyśmy ją “toksyczną”. Szukanie w relacjach dobra, czyli miłości, pomaga też zrozumieć i zaakceptować cierpienie, które często jest związane z miłością. W przeciwieństwie do rozważań o “toksyczności” relacji, bo w tym ujęciu nie przewiduje się miejsca na cierpienie.

 

Pragnienie dobra i miłości jest głęboko zakorzenione w człowieku. Dla ludzi wierzących jest to podstawowy dar, który otrzymaliśmy od Boga. Dzięki temu pragnieniu, możemy się zorientować, że jesteśmy nieszczęśliwi w złych relacjach. I to ono powoduje, że w ogóle szukamy z kimś relacji. Ale po to, żeby znaleźć w nich miłość. Inaczej pozostajemy niespełnieni.

 

Królewna również szukała relacji, bo pragnęła miłości. Nie znalazła jednak nic ponad relację. Zatrzymała się na tym, że ktoś ją adoruje. Skupiła się na swoich przeżyciach i na podtrzymywaniu relacji z królewiczem. Dała się zniewolić własnym emocjom i oczekiwaniom oraz konsekwencjom budowania relacji z królewiczem w oparciu o własne pragnienia. Zabrakło jej wolności, którą niesie tylko miłość.

 

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradniauzaleznienia/art,2,krolewna-i-krolewicz.html

********

Jak stawić czoło chorobliwej zazdrości?

Valerio Albisetti / slo

Zatrzymać się, to wyjść z kręgu, w którym ciągle żyjemy poza własnym “ja”. (fot. seanmcgrath / flickr.com)

Zatrzymać się i spojrzeć w swoje wnętrze. Raz zrozumiawszy, że zazdrość łączy się z nerwicą, która jest pewną chorobą psychiczną, można jej stawić czoło i pokonać ją, lub też poddać się jej i stać się jej niewolnikiem.

W pierwszym wypadku, według mojej teorii, wchodzi się w prawdziwy, autentyczny wymiar stworzenia, jakim jest człowiek, w jego potężnej zdolności do transcendencji, w jego cudownej zdolności do ozdrowienia.
Lecz aby tego dokonać, trzeba mieć odwagę.
Odwagę, by zatrzymać się i spojrzeć w swoje wnętrze. Tutaj tkwi cały problem. Wiele osób sądzi, że zazdrość jest chorobą, której nie da się pokonać. Zapewniam was, że jest inaczej.
Każdy człowiek, właśnie dlatego, że jest człowiekiem, ma zdolność i moc potrzebną do uwolnienia się od nerwicy. Jest to jego misja, prawdziwy powód jego przyjścia na świat. Jeśli komuś nie udaje się odnieść zwycięstwa nad własną zazdrością, to tylko i zawsze dlatego, że nie zdobył się na to, by zajrzeć w swoje wnętrze, by się zatrzymać.
Prawdopodobnie wyda się wam dziwne, że mówię o zatrzymaniu się, o ciszy w naszym świecie, w którym człowiek jest tak zabiegany i tak dąży do odnalezienia swojej tożsamości w podejmowanej przez siebie pracy, w wykonywanym zawodzie, w zajmowanym przez siebie stanowisku.
Zatrzymanie się, które mam na myśli, nie oznacza fizycznego zatrzymania się. To także – jeśli ktoś ma ochotę – może pomóc, lecz tym, co naprawdę jest ważne dla kogoś, kto pragnie zmierzyć się z własną nerwicą, jest zrobienie podsumowania, bilansu całego życia, określenie własnego położenia.
Zatrzymać się, to wyjść z kręgu, w którym ciągle żyjemy poza własnym “ja”.
Zatrzymać się, to zebrać i trzymać razem różne części swojej osobowości. Składowa afektywna nie powinna być oddzielona od emotywnej; postawa zajmowana wobec innych powinna być odbiciem postawy zajmowanej wobec własnej osoby. Nie da się, na przykład, mówić o sprawiedliwości czy wierności, których pragnęliby wszyscy, i nie próbować ich urzeczywistnić poprzez konkretne działania podejmowane każdego dnia.
Zatrzymać się, to spojrzeć w swoje wnętrze. Przejrzeć całą swoją przeszłość, zastanowić się nad swoimi cechami psychicznymi, nad swoimi skłonnościami, aby pojąć, kim się jest, aby określić rodzaj posiadanej osobowości, aby poznać swoją część neurotyczną, swoje słabości.
Zatrzymać się, to dokładnie to samo co zaakceptować każdy prawdziwy i autentyczny element jaki w nas tkwi, nawet jeśli nie byłoby to dla nas miłe. Nie powinniśmy się bać spojrzeć na siebie i zaakceptować się takimi, jakimi jesteśmy. Wyłącznie poprzez akceptację siebie możemy uwolnić się od nerwicy.
Dopiero wtedy, gdy przyznamy, że jesteśmy zazdrośni, zaczniemy przezwyciężać zazdrość.
Największym grzechem jest negacja. Boję się tych, którzy zaprzeczają, którzy nie przyznają się do swoich słabości, do swoich wad, do swojej nerwicy. To bez wątpienia najbardziej niebezpieczni ludzie. Najstraszniejsi. Nie wiedzą oni, że w tej samej chwili, w której człowiek przyznaje się do swojej słabości, nie tylko się nie upokarza, ale odradza się do życia.

 

Więcej w książce: Zazdrość – cecha wrodzona czy nabyta? Jak przezwyciężyć uczucie stare a wciąż nowe? – Valerio Albisetti

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,195,jak-stawic-czolo-chorobliwej-zazdrosci.html

********

Jak ma się zazdrość do prawdziwej miłości?

Valerio Albisetti / slo

Zazdrość należy do sfery posiadania. Jej logika jest horyzontalna, to znaczy myśli się wyłącznie o drugim człowieku i o własnym ja, nie bierze się pod uwagę celu, dla którego pojawiliśmy się na ziemi.

 

Człowiek zazdrosny to taki, który stracił z oczu prawdziwy powód naszego przyjścia na świat. Będzie on niestety złym rodzicem, nie będzie mógł pomóc dzieciom w ich walce z nerwicą, a nawet stanie się dla nich przeszkodą, czynnikiem, który zwiększy stopień nasilenia nerwicy w rodzinie.
Człowiek zazdrosny nie posiada pewności siebie, własnej zdolności do miłości, do niezależnego, niezawisłego życia. Brak pewności ma swe korzenie w obawie, że straci się częściowo lub całkowicie miłość partnera na rzecz rywala.
Kochać to znaczy chcieć dobra drugiego człowieka i całej ludzkości, a zatem zgodzić się, by każdy dokonał wyboru własnego życia oraz partnera, który najbardziej mu odpowiada. Aby to jednak osiągnąć, aby zrozumieć innych, trzeba najpierw zrozumieć i pokochać samego siebie. Nieznajomość własnej osoby prowadzi do niezrozumienia życia. Czyni z nas ludzi ograniczonych, opanowanych wyłącznie przez nasze popędy i niezdolnych do swobodnego kierowania naszymi wrażeniami, emocjami i uczuciami.

 

Zanim nauczycie się kochać innych, nauczcie się szanować samych siebie. Kto nie ma szacunku dla siebie, nie może kochać.

 

Nie mylcie miłości z uczuciami czy emocjami wywołanymi zainteresowaniem drugą osobą. Prawdziwa miłość jest owocem dyscypliny, treningu.

 

Nie mylcie miłości z posiadaniem.

 

Miłość jest wyrazem dojrzałości. Prowadzi do niej długa indywidualna droga.

 

Nie mylcie miłości z zależnością od drugiej osoby, z potrzebą wsparcia, z obawą przed samotnością, z konformizmem, z fizycznym pożądaniem. Miłość jest zdolnością do bycia, do autonomicznego istnienia, do transcendencji.

 

Miłość jest, z definicji, relacją wertykalną, nie horyzontalną. Mogą Jej doświadczyć ci, którzy zdołali wznieść się ponad horyzontalność pieniądza, władzy, seksu, sukcesu.

 

Osoba powierzchowna nigdy nie będzie mogła kochać.

 

Kto nie doświadczył duchowego cierpienia, nie zna miłości.

 

Miłość jest rzeczą piękną.

Jest jak kwiat: Jeśli dopuścisz do tego, by zabrakło mu wody, umrze.

 

Wszyscy mówią o miłości. Wielu ludziom wydaje się, że kochają; w rzeczywistości kochają nieliczni. Ludzie nie umieją kochać:

 

Miłość jest pokorą, nie uległością.

Miłość jest słodyczą, nie przesłodzeniem.

Miłość jest zdolnością do cierpienia, nie masochizmem.

Miłość jest zdolnością do podejmowania decyzji, nie sadyzmem.

Miłość jest umiejętnością powiedzenia również nie.

Miłość jest wybieraniem.

Miłość jest zachowywaniem zawsze własnej godności.

Miłość jest pragnieniem dobra drugiej osoby, innych ludzi.

Miłość nie jest egoizmem.

Miłość jest prawdą.
Więcej w książce: W poszukiwaniu szczęścia – Valerio Albisetti

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,107,jak-ma-sie-zazdrosc-do-prawdziwej-milosci.html

indeks

 

 

Valerio Albisetti

szwajcarski wykładowca akademicki, psycholog i psychoterapeuta, autor poradników.

Jest jedną z najbardziej znaczących postaci w dziedzinie współczesnej psychoanalizy. Znany i ceniony jako profesor uniwersytecki, konsultant w zarządzaniu przedsiębiorstwami oraz twórca psychoterapii personalistycznej. Założył ośrodki: Psychoterapia Personalistyczna oraz Psychoduchowość Chrześcijańska. Prowadzi konferencje i seminaria w największych miastach europejskich i amerykańskich.

Napisał dużo książek o tematyce z pogranicza psychologii i duchowości, które przetłumaczone zostały na wiele języków i osiągnęły rangę bestsellerów. Wśród nich znajdują się m.in.: “Udane życie – to wciąż możliwe” (2008), “Szczęśliwi mimo wszystko” (2011; Felici nonostante tutto), “Śmiać się całym sercem” (2007; Ridere con il cuore).
************
ks. Marek Dziewiecki

Serce czyste

Czas Serca

Miłość chroni najlepiej 
Serce czyste to serce, które kocha. Poza miłością czystość serca, a w konsekwencji także czystość w zachowaniach i kontaktach międzyludzkich, nie jest ani możliwa, ani zrozumiała. Miłość najlepiej chroni czystość – skuteczniej niż zasady moralne, normy obyczajowe czy dobra wola człowieka.
Jednym z pozytywnych zjawisk w naszych czasach jest troska o czystość, która dotyczy wielu sfer: higieny osobistej, zdrowego żywienia, higieny psychicznej. Bardzo popularna jest także troska o czystość środowiska naturalnego: powietrza, wody, gleby.
Są jednak dziedziny życia, w których troska o czystość i ekologię nie jest „poprawna” politycznie. Dotyczy to zwłaszcza sfery seksualnej. Nie jest to przypadek. Na nieczystej seksualności można bowiem najwięcej i najłatwiej zarobić. Tyle tylko, że kosztem człowieka, jego straszliwych nieraz cierpień, zniewoleń i grzechów.
W dziedzinie seksualności dominująca obecnie ideologia i moda zachęcają wręcz do tego, co człowieka zanieczyszcza i co niszczy jego zdrowie. Klasycznym przykładem jest agresywna promocja hormonalnych środków antykoncepcyjnych, które sprawiają, że w organizmie krążą zbędne hormony i w dramatyczny sposób zaburzają jego normalne funkcjonowanie. Wystarczy przeczytać ulotki, dołączone do tych środków przez ich producentów, aby przekonać się o tym, jak bardzo szkodzą one zdrowiu.
Drugi wymiar, w którym czystość jest „niepoprawna” politycznie, to sfera zachowań seksualnych. Im bardziej jest ktoś w tej sferze nieczysty i zaburzony, tym bardziej promują go mass media i tym częściej jest ukazywany jako „ideał”, jako ktoś „nowoczesny i postępowy” (warto zauważyć, że tego określenia używa się obecnie najczęściej wobec tych osób, które są bezmyślne i które nie potrafią kochać). „Poprawna” politycznie jest obecnie seksualność oderwana od miłości, płodności i odpowiedzialności, a zatem seksualność odczłowieczona, okrutnie zbanalizowana, traktowana jako nic nieznaczący epizod. W takim kontekście dbałość o czystość ciała i serca, a nawet o zdrowie fizyczne, jest uznawana za przejaw… zacofania.
 
Serce mądre i wdzięczne
 
Tymczasem serce czyste to serce mądre. A takie serce nie wpuszcza do własnego wnętrza żadnych śmieci: żadnych prymitywnych myśli, żadnych wyuzdanych wyobrażeń, żadnych wulgarnych i grzesznych zachowań. Serce czyste nie wpuszcza do własnego wnętrza niczego, co człowieka plami i poniża, co sprawia, że poniewiera on własną godność i zaczyna brzydzić się samym sobą.
Serce czyste to serce, które kocha. Poza miłością czystość serca, a w konsekwencji także czystość w zachowaniach i kontaktach międzyludzkich, nie jest ani możliwa, ani zrozumiała. Miłość najlepiej chroni czystość – skuteczniej niż zasady moralne, normy obyczajowe czy dobra wola człowieka. Miłość nie ma niczego do ukrycia. Miłość nie jest nigdy bezwstydna. Miłość najlepiej chroni przed myleniem zakochania czy pożądania z troską o drugiego człowieka. Miłość jest gwarantem i szczytem czystości. Właśnie dlatego nie ma czystości bez miłości.
Czystość jest chroniona przez potrójną miłość: do Boga, do samego siebie i do bliźniego. Czystość jest najpierw chroniona przez miłość do Boga. Kto kocha Boga, ten jest Mu wdzięczny za powołanie do świętości i czystości, ten chroni w sobie godność dziecka Bożego i nie odda jej ani za chwilę fizycznej przyjemności, ani za pieniądze, ani za „karierę”.
Czystość jest chroniona także przez dojrzałą miłość wobec samego siebie. Kochać siebie to stawiać sobie wymagania, by troszczyć się o własny rozwój. Kochać siebie to dążyć do świętości, bo wtedy jestem najszczęśliwszy. Ten, kto kocha siebie, nie zabrudzi siebie nieczystą myślą czy rozmową, nieczystym słowem, obrazem, filmem czy zachowaniem.
Czystość jest ponadto chroniona mocą miłości do drugiego człowieka. Jeśli dajemy komuś prezent, to staramy się nie tylko o to, by był pięknie opakowany, ale też dbamy, by był czysty w środku. Nie chcemy dać nikomu zniszczonej książki czy brudnej koszuli. Tym bardziej ten, kto kocha, nie chce dać drugiej osobie brudnego serca, brudnej przyjaźni czy brudnej miłości małżeńskiej. Chcę być czystym darem dla kogoś, kogo kiedyś pokocham tak bardzo, że na zawsze połączymy naszą miłość, nasze losy i nasze ciała, decydując się na małżeństwo i rodzinę.
Zaszczyt i przywilej
Czystość serca jest zaszczytem i przywilejem. Jest świadomością, że nie ma czystości bez miłości, ale też świadomością, że nie ma miłości bez czystości. Czystość i poprawność w zachowaniach zewnętrznych to jednak za mało. Czystość zaczyna się od serca. Chrystus nie pozostawia nam w tym względzie żadnych wątpliwości: człowiek czysty nawet wzrokiem nie skrzywdzi drugiej osoby i nie potraktuje jej jak rzeczy! Czystość to świadomość, że nikt z nas nie jest rzeczą, której się pożąda czy której się używa dla własnej przyjemności, ale osobą, którą się kocha. Dla człowieka czystego wartość osoby nieskończenie przewyższa wartość chwilowej przyjemności.
Najtrudniej jest zachować czystość tym, którzy nie kochają. Tacy ludzie nie mają ani motywów, ani siły, by zatroszczyć się o czystość serca i czystość więzi międzyludzkich. Ich relacje są powierzchowne. Kto nie kocha i nie przyjmuje miłości od Boga i ludzi, ten zaczyna bardzo cierpieć. To sprawia, że seksualność staje się dla takiego człowieka chorobliwie atrakcyjna, podobnie jak alkohol, narkotyk czy przemoc. A zatem jak wszystko, co obiecuje choćby chwilę ulgi czy zapomnienia o niepokoju.
Największy skarb
Serce czyste to serce, które kocha i które miłość traktuje jako największy skarb. Takie serce szuka radosnej czystości i czystej radości. Nic mniejszego nie może zaspokoić ludzkiego serca!
ks. Marek Dziewiecki
Czas serca, 5/2007
fot. Heather Katsoulis, if only my windows were clean
Flickr (cc)
http://www.katolik.pl/serce-czyste,24941,416,cz.html
*********
Jakub Kołacz SJ

Przyjaciele ludzkiej duszy

Posłaniec

Aniołowie – to potężni, niewidzialni nasi krewni, którzy są stale pogrążeni w adoracji Boga…
(ks. Jan Twardowski)
Każdy wierzący wie, że kiedy Bóg z zachwytem spojrzał na Adama, którego właśnie powołał do istnienia, w mistrzowski sposób łącząc z sobą pierwiastki natury (bo stworzył go z prochu ziemi), z troską pomyślał, jak samotny może być ten doskonały wytwór Jego rąk. Zanim więc pierwszy rodzic poczuł się naprawdę samotny pośród uroków raju, Bóg postawił obok niego równie doskonałe dzieło: Ewę. W ten sposób mogli wspólnie zachwycać się własnym pięknem oraz odkrywać w sobie Boży obraz i podobieństwo do Stwórcy. Jednak jak pokazuje tradycja naszej wiary, nie był to jedyny gest Boga, mający wyjść naprzeciw i zaradzić potrzebom człowieka. Bóg w trosce o nasze bezpieczeństwo posłał nam dodatkową pomoc: niebieskie duchy – aniołów.
Niebieski posłaniec
Na próżno szukać w Piśmie Świętym jednoznacznego potwierdzenia powszechnego przekonania, że każdy człowiek ma swojego anioła stróża, który jako dobry towarzysz i opiekun czuwa przy nim od chwili narodzin aż do śmierci. Jednak tak podpowiada nam wiele autorytetów chrześcijaństwa, a i sama Biblia, choć bardzo w tej kwestii oszczędna w słowach, rzuca na zagadnienie pewne światło. Anioł – tzn. posłaniec – pojawia się wtedy, gdy Bóg widzi potrzebę porozumienia się z człowiekiem: anioł przemawiał do Maryi i Józefa, umacniał także modlącego się Ogrodzie Oliwnym Jezusa. O opiece aniołów wspominają niektóre księgi Starego Testamentu, ale prawdziwym poematem o Bożej dobroci jest Księga Tobiasza, opisująca dzieje pewnej rodziny żydowskiej, której do pomocy został posłany anioł Boży. Na tej podstawie pobożność doprowadziła nas do przekonania, że Bóg daje każdemu niebiańskiego posłańca-stróża wspierającego nas w naszej pielgrzymce do nieba. Niektórzy chrześcijańscy pisarze starożytni, idąc śladem tych biblijnych wskazówek i pobożnego przekonania wierzących, uważali, że nie tylko poszczególni ludzie – co ciekawe, także niewierzący i wielcy grzesznicy – cieszą się opieką aniołów, ale także społeczności, grupy osób, a nawet Kościół. W końcu kult ten stał się na tyle powszechny, że doczekał się oficjalnej aprobaty Kościoła w formie ustanowienia osobnego święta, które obchodzono już w IX wieku.
Osobisty stróż
Żywy kult aniołów stróżów, jaki rozwijał się przez wszystkie wieki, zaowocował wieloma modlitwami i pieśniami, mającymi wyrazić naszą cześć dla tych duchów i wdzięczność za ich gorliwą opiekę. Warto przy tym zauważyć, że stare modlitwy do świętych pisane były według pewnego schematu: opisują ich życie, w tym przede wszystkim heroiczność cnót oraz cuda związane z ich działalnością, kończą się natomiast pokorną prośbą o wstawiennictwo i pomoc w życiu, a szczególnie w godzinie śmierci. Nie inaczej jest w przypadku modlitw do aniołów stróżów. Wprawdzie nikt nie jest w stanie podać jakichkolwiek szczegółów z ich życia – poza kilkoma przypadkami anielskich misji opisanymi w Piśmie Świętym – ale to nie przeszkadza, żeby wielbić wspaniałe przymioty ich natury. Oto pieśń, którą znaleźć można w starych zbiorach, ale nie sposób jej usłyszeć w naszych kościołach. Jej słowa ukazują nam niezwykłą rolę, jaką ma do spełnienia anioł:
Ty mnie na ręku jak matka piastujesz,
Ty mi do nieba drogę pokazujesz,
W pośrodku błędnych świata obłudności
Świecisz w ciemności.
 
Zwłaszcza porównanie do dobrej matki trzymającej na ręku swe dziecko wskazuje nie tylko na zadanie, jakie ma do wykonania Boży opiekun, ale też niezwykłą relację, jaka może wytworzyć się między nim a człowiekiem. Innymi słowy, złączeni są na dobre i na złe. A obraz anioła świecącego jak lampa w ciemności oraz wskazującego tę właściwą drogę pośród labiryntu wielu innych możliwości ukazuje anioła jako wiernego i mądrego przewodnika. Kolejne słowa zwracają uwagę na moc niebiańskiego posłańca wobec mrocznych sił zła:
 
Ty w smutku cieszysz, Ty duszę wątpiącą
Radą swą wspierasz, Ty upadającą
Wydźwigasz z grzechu, chronisz od tyrańskich
Sideł szatańskich.
Mądry przewodnik
To wychwalanie pomocy ducha-przyjaciela może bez mała nie mieć końca, wiele jest przecież takich sytuacji, w których skłonny do grzechu człowiek, ograniczony, a nawet bezmyślny w swych działaniach, może pogubić się na drogach życia. Jak jednak życie ma swój kres i cel w niebie, tak też każda stara modlitwa, która wprawdzie rozpoczyna się od wychwalania niezwykłych przymiotów anielskich i skuteczności ich działania, kończy się jednak prośbą o doprowadzenie nas do nieba:
Proszę Cię także, Stróżu mój Aniele,
Przez którego mam dobrodziejstw tak wiele,
Strzeż, rządź i broń mnie, póki mnie przez siebie
Nie stawisz w niebie.
Posłany przez dobrego Boga anioł staje się częścią naszego życia, bierze w nim udział wtedy, gdy przeżywamy duchowe uniesienia, ale też stoi blisko, gdy przygniata nas ciężar grzechu i cierpienia. Jest przy nas na dobre i złe. Warto więc przynajmniej raz w roku – w dzień liturgicznego wspomnienia aniołów stróżów (2 X) – podziękować Bogu za tak wielką troskę o nas, bo nie pozostawia nas samych. Warto też samemu aniołowi ofiarować w darze ten jeden dobry dzień, aby docenić jego pomoc, a być może też… dać aniołowi nieco odpocząć, zanim kolejny raz nie wplączemy się w jakieś trudne sytuacje, po których znów będziemy śpiewać z wdzięcznością:
Aniołom stróżom nućmy chwały pienie,
Współtowarzyszom danym nam od Boga,
By krewkość ludzka nie przeszła w zginienie
Zasadzką wroga…
Na ten jeden dzień niech wdzięczność nasza będzie równie wielka, jak kiedy indziej “ludzka krewkość”, która (o zgrozo!) tak wiele troski przysparza naszym aniołom.

Jakub Kołacz SJ

http://www.katolik.pl/przyjaciele-ludzkiej-duszy,23746,416,cz.html
*********

O autorze: Judyta