Myśl dnia
Johann Wolfgang Goethe
CZWARTEK XIII TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK I
PIERWSZE CZYTANIE (Rdz 22,1-19)
Ofiara Abrahama
Czytanie z Księgi Rodzaju.
Bóg wystawił Abrahama na próbę. Rzekł do niego: „Abrahamie!” A gdy on odpowiedział: „Oto jestem”, powiedział: „Weź twego syna jedynego, którego miłujesz, Izaaka, idź do kraju Moria i tam złóż go w ofierze na jednym z pagórków, jaki ci wskażę”.
Nazajutrz rano Abraham osiodłał swego osiołka, zabrał z sobą dwóch swych ludzi i syna Izaaka, narąbał drzewa do spalenia ofiary i ruszył w drogę do miejscowości, o której mu Bóg powiedział. Na trzeci dzień Abraham, spojrzawszy, dostrzegł z daleka ową miejscowość. I wtedy rzekł do swych sług: „Zostańcie tu z osiołkiem, ja zaś i chłopiec pójdziemy tam, aby oddać pokłon Bogu, a potem wrócimy do was”.
Abraham zabrawszy drwa do spalenia ofiary włożył je na syna swego Izaaka, wziął do ręki ogień i nóż, po czym obaj się oddalili.
Izaak odezwał się do swego ojca Abrahama: „Ojcze mój!” A gdy ten rzekł: „Oto jestem, mój synu”, zapytał: „Oto ogień i drwa, a gdzież jest jagnię na całopalenie?” Abraham odpowiedział : „Bóg upatrzy sobie jagnię na całopalenie, synu mój”.
I szli obydwaj dalej. A gdy przyszli na to miejsce, które Bóg wskazał, Abraham zbudował tam ołtarz, ułożył na nim drwa i związawszy syna swego Izaaka położył go na tych drwach na ołtarzu. Potem Abraham sięgnął ręką po nóż, aby zabić swego syna.
Ale wtedy anioł Pana zawołał na niego z nieba i rzekł: „Abrahamie!” A on rzekł: „Oto jestem”. Powiedział mu: „Nie podnoś ręki na chłopca i nie czyń mu nic złego! Teraz poznałem, że boisz się Boga, bo nie odmówiłeś Mi nawet twego jedynego syna”.
Abraham, obejrzawszy się poza siebie, spostrzegł barana uwikłanego rogami w zaroślach. Poszedł więc, wziął barana i złożył w ofierze całopalnej zamiast swego syna. I dał Abraham miejscu temu nazwę „Pan widzi”. Stąd to mówi się dzisiaj: „Na wzgórzu Pan się ukazuje”.
Po czym anioł Pana przemówił głośno z nieba do Abrahama po raz drugi: „Przysięgam na siebie, mówi Pan, że ponieważ uczyniłeś to, iż nie oszczędziłeś syna twego jedynego, będę ci błogosławił i dam ci potomstwo tak liczne jak gwiazdy na niebie i jak ziarnka piasku na wybrzeżu morza; potomkowie twoi zdobędą warownie swych nieprzyjaciół. Wszystkie ludy ziemi będą sobie życzyć szczęścia na wzór twego potomstwa, dlatego że usłuchałeś mego rozkazu”.
Abraham wrócił do swych sług i wyruszywszy razem z nimi w drogę, poszedł do Beer-Szeby. I mieszkał Abraham nadal w Beer-Szebie.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 116A,1-2.3-4.5-6.8-9)
Refren: W krainie życia będę widział Boga.
Miłuję Pana, albowiem usłyszał *
głos mego błagania,
bo skłonił ku mnie swe ucho *
w dniu, w którym wołałem.
Oplotły mnie więzy śmierci, +
dosięgły mnie pęta otchłani, *
ogarnął mnie strach i udręka.
Ale wezwałem imienia Pana: *
„O Panie, ratuj me życie!”
Pan jest łaskawy i sprawiedliwy, *
Bóg nasz jest miłosierny.
Pan strzeże ludzi prostego serca: *
byłem w niewoli, a On mnie wybawił.
Uchronił bowiem moją duszę od śmierci, *
oczy od łez, nogi od upadku.
Będę chodził w obecności Pana *
w krainie żyjących.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (2 Kor 5,19)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
W Chrystusie Bóg pojednał świat ze sobą,
nam zaś przekazał słowo jednania.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
EWANGELIA (Mt 9,1-8)
Jezus uzdrawia paralityka i odpuszcza mu grzechy
Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.
Jezus wsiadł do łodzi, przeprawił się z powrotem i przyszedł do swego miasta. I oto przynieśli Mu paralityka, leżącego na łożu. Jezus, widząc ich wiarę, rzekł do paralityka: „Ufaj, synu, odpuszczają ci się twoje grzechy”.
Na to pomyśleli sobie niektórzy z uczonych w Piśmie: „On bluźni”.
A Jezus, znając ich myśli, rzekł: „Dlaczego złe myśli nurtują w waszych sercach? Cóż bowiem jest łatwiej powiedzieć: «Odpuszczają ci się twoje grzechy», czy też powiedzieć: «Wstań i chodź» ? Otóż żebyście wiedzieli, iż Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów”, rzekł do paralityka: „Wstań, weź swoje łoże i idź do domu”.
On wstał i poszedł do domu.
A tłumy ogarnął lęk na ten widok i wielbiły Boga, który takiej mocy udzielił ludziom.
Oto słowo Pańskie.
KOMENTARZ
Uzdrowienie duszy i ciała
Jezus jest Panem tego, co duchowe, ale także tego, co jest materialne. Może uzdrowić duszę, ale może także uleczyć nasze chore ciało. Dzisiejsza scena pokazuje to wyraźnie. Syn Boży nie tylko, że odpuścił sparaliżowanemu grzechy, ale także uzdrowił go z jego kalectwa. W modlitwach możemy z odwagą prosić o uzdrowienie naszego ciała. Pamiętajmy jednak, że w pierwszej kolejności Jezus uzdrowił wnętrze sparaliżowanego. Bez żalu za grzechy i zdecydowanego postanowienia poprawy uzdrowienie zewnętrzne jest niepełne. Jeśli je otrzymamy, to ma być ono początkiem nawrócenia naszego serca.
Panie, Ty uzdrawiasz człowieka w całej jego pełni. Oddaje Tobie choroby mojego ciała i duszy. Przyjdź i uzdrów mnie.
Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
#Ewangelia: Tu nie ma samoobsługi…
Mieczysław Łusiak SJ
Jezus wsiadł do łodzi, przeprawił się z powrotem i przyszedł do swego miasta. I oto przynieśli Mu paralityka, leżącego na łożu. Jezus widząc ich wiarę, rzekł do paralityka: “Ufaj, synu, odpuszczają ci się twoje grzechy”. Na to pomyśleli sobie niektórzy z uczonych w Piśmie: “On bluźni”.
A Jezus, znając ich myśli, rzekł: “Dlaczego złe myśli nurtują w waszych sercach? Cóż bowiem jest łatwiej powiedzieć: «Odpuszczają ci się twoje grzechy», czy też powiedzieć: «Wstań i chodź»? Otóż żebyście wiedzieli, iż Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów”, rzekł do paralityka: “Wstań, weź swoje łoże i idź do domu”.
On wstał i poszedł do domu. A tłumy ogarnął lęk na ten widok i wielbiły Boga, który takiej mocy udzielił ludziom.
Komentarz do Ewangelii
Dzisiejsza Ewangelia opisuje tylko jedną z bardzo wielu rzeczy, które Pan Jezus zrobił, abyśmy uwierzyli, że On ma moc odpuścić nam grzechy. Bardzo potrzebujemy odpuszczenia grzechów, bo doskonale czujemy, że sami nie możemy sobie tego dać. Tu nie ma samoobsługi. I w dodatku to może dać tylko ktoś, kto jest bez grzechu. Owszem, grzeszny kapłan odpuszcza nam grzechy w spowiedzi świętej, ale robi to w imieniu Jezusa i na Jego polecenie. Spowiedź jest jednym z wielu sposobów Pana Boga na przekonanie nas, że On odpuszcza nam grzechy, jeśli tego chcemy. Warto z tego korzystać, bo “samoodpuszczenie” grzechów jest złudzeniem.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2478,ewangelia-tu-nie-ma-samoobslugi.html
*******
Na dobranoc i dzień dobry – Mt 9, 1-8
Mariusz Han SJ
Wstań i chodź…
Uzdrowienie paralityka
Jezus wsiadł do łodzi, przeprawił się z powrotem i przyszedł do swego miasta. I oto przynieśli Mu paralityka, leżącego na łożu.
Jezus, widząc ich wiarę, rzekł do paralityka: Ufaj, synu! Odpuszczają ci się twoje grzechy.
Na to pomyśleli sobie niektórzy z uczonych w Piśmie: On bluźni.
A Jezus, znając ich myśli, rzekł: Dlaczego złe myśli nurtują w waszych sercach? Cóż bowiem jest łatwiej powiedzieć: Odpuszczają ci się twoje grzechy, czy też powiedzieć: Wstań i chodź! Otóż żebyście wiedzieli, iż Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów – rzekł do paralityka: Wstań, weź swoje łoże i idź do domu! On wstał i poszedł do domu.
A tłumy ogarnął lęk na ten widok, i wielbiły Boga, który takiej mocy udzielił ludziom.
Opowiadanie pt. “O recepcie na opowiadanie”
Mój dziadek – wspomniał pewien rabin – był sparaliżowany. Kiedyś “poproszono go”, aby opowiedział coś o swym nauczycielu. Więc postanowił opowiedzieć, jak to wielki mistrz miał w zwyczaju podczas modlitwy tańczyć i skakać.
Mój dziadek opowiadał to z takim zaangażowaniem i przejęciem, że nawet nie zauważył, kiedy sam zaczął przy tym tańczyć i skakać. I od tej godziny został uzdrowiony! Tak należy podawać opowiadania!
Refleksja
Często w naszej chorobie myślimy o tych, którzy mogą nam wiele pomóc. Nie dostrzegamy jednak tego, że bardzo często jesteśmy w stanie pomóc sobie sami. Zdystansowanie od samego siebie i tego co przeżywamy jest możliwe tylko wtedy, gdy pozwolimy Jezusowi wejść do naszego serca i umysłu. On bowiem zmienia nasz sposób myślenia i spostrzegania świata…
Jezus nawracał i leczył ludzi nie tylko z chorób fizycznych, ale przede wszystkim zmieniał ich ducha. Jego podejście do człowieka zmieniało sposób widzenia tego wszystkiego, co było przyczyną utrapienia i jednocześnie poszerzał rzeczywistość w której przyszło mu żyć. Nie widział on tylko swojej choroby, ale przede wszystkim cudowną i przemieniająca moc uzdrowienia, która dawała nadzieję lepszego jutra…
3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Jak sobie i innym możemy pomóc?
2. Dlaczego przemiana ducha jest tak ważna?
3. Jak wyzwolić się z własnej choroby?
I tak na koniec…
Gdy kocham świat taki jakim jest – już go zmieniam, bo zmieniam jeden jego fragment, którym jest moje serce (John Robinson)
******
Św. Jan Chryzostom (ok. 345-407), kapłan w Antiochii, potem biskup Konstantynopola, doktor Kościoła
Homilie do Ewangelii św. Mateusza, nr 29, 1
„I oto przynieśli Mu paralityka”. Święty Mateusz mówi tylko, że przyniesiono paralityka Jezusowi. Inni Ewangeliści opowiadają, że został spuszczony przez otwór w dachu i pokazany Zbawicielowi bez wypowiedzenia żadnej prośby, pozwalając Mu samemu dcydować o uzdrowieniu…
W Ewangeli czytamy: „Widząc ich wiarę”, to znaczy, tych, którzy przynieśli go Jezusowi. Zobaczcie, że czasami Chrystus nie zwraca uwagi na wiarę chorego, który, być może, nie jest do tego zdolny, jest nieświadomy lub opętany przez złego ducha. Tutaj jednakże paralityk bardzo ufał Jezusowi, w przeciwnym razie czy pozwoliłby, aby go opuścić przed Niego? Chrystus odpowiada na tę ufność niezwykłym cudem. Mocą samego Boga odpuszcza grzechy temu człowiekowi. Pokazuje w ten sposób, że jest równy Ojcu, jak już objawił tę prawdę, kiedy powiedział do trędowatego „Chcę, bądź oczyszczony” (Mt 8,3)… i, kiedy jednym słowem, uciszył rozszalałe morze (Mt 8,26) lub kiedy, jako Bóg, wypędził demony, które rozpoznały w Nim władcę i sędziego (Mt 8,32). Jednakże tutaj, ku zdziwieniu swoich przeciwników, pokazuje, że jest równy Ojcu.
I jeszcze raz Zbawiciel pokazuje, jak bardzo odpycha to, co jest spektakularne lub źródłem próżnej chwały. Tłum tłoczy się ze wszytkich stron, ale On nie śpieszy się z dokonaniem widocznego cudu, jakim jest uzdrowienie zewnętrznego paraliżu tego człowieka… Zaczyna od cudu niewidzialnego, uzdrawiając jego duszę. To uzdrowienie jest dla niego korzystniejsze i, zewnętrznie, mniej chwalebne dla Chrystusa.
********
*********
Dzień powszedni
Okres zwykły, Mt 9,1-8
Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Mateusza
Mt 9,1-8
Jezus wsiadł do łodzi, przeprawił się z powrotem i przyszedł do swego miasta. I oto przynieśli Mu paralityka, leżącego na łożu. Jezus, widząc ich wiarę, rzekł do paralityka: «Ufaj, synu, odpuszczają ci się twoje grzechy». Na to pomyśleli sobie niektórzy z uczonych w Piśmie: «On bluźni». A Jezus, znając ich myśli, rzekł: «Dlaczego złe myśli nurtują w waszych sercach? Cóż bowiem jest łatwiej powiedzieć: „Odpuszczają ci się twoje grzechy”, czy też powiedzieć: „Wstań i chodź”? Otóż żebyście wiedzieli, iż Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów», rzekł do paralityka: «Wstań, weź swoje łoże i idź do domu». On wstał i poszedł do domu. A tłumy ogarnął lęk na ten widok i wielbiły Boga, który takiej mocy udzielił ludziom.
„Przynieśli Mu paralityka”. Ludzie ci mają wiarę i Jezus to dostrzega. Docenił ich starania. Ulitował się nad chorym ze względu na ich prośby. Czy powierzasz Jezusowi jakieś inne osoby niż ty sam? Kogo zawierzasz Bogu na modlitwie, o kogo się troszczysz i na kim ci zależy?
„Cóż jest łatwiej powiedzieć: ‘Odpuszczają ci się twoje grzechy’, czy też powiedzieć: ‘Wstań i chodź’?”. Jezus nie tylko pyta o to, co łatwiej uczynić: uzdrowić ciało, czy duszę, ale wskazuje również na to, co jest ważniejsze. Uzdrowienie serca, przebaczenie, pokój wewnętrzy, radość życia nawet w trudnym okolicznościach. Czy wierzysz, że On może to uczynić dla twoich bliskich?
„Rzekł do paralityka: Wstań, weź swoje łoże i idź do domu”. Jezus ma moc uzdrawiać ciało. Ma moc również uzdrawiać serce. Czy masz wspomnienie, które zapewnia cię o Jego mocy w twoim życiu? Być może pamiętasz łaskę przebaczenia jakiegoś błędu? Może ktoś bezinteresownie okazał ci dobro? Albo doświadczyłeś pokoju wewnętrznego na modlitwie? Przywołaj wspomnienie działającego Boga w twoim życiu.
Poproś teraz Pana, aby udzielił twoim bliźnim łaski doświadczenia Jego mocy. Mocy Jego przebaczenia, miłości, dyskretnego działania w ich sercach. Poproś, byście mogli wspólnie „wielbić Boga, który takiej mocy udzielił ludziom”.
O muzyce
Utwór: Te Deum, Dla Ciebie i dla mnie
Wykonanie: New Life’M
Utwór: Breath of Love, Enchanted Wind
Wykonanie: Suzanne Teng
http://modlitwawdrodze.pl/modlitwa/?uid=3820
W Neapolu zetknął się z jezuitami. Pewnej nocy zjawiła mu się Matka Boża z Dzieciątkiem na ręku i poleciła mu, by wstąpił do tej rodziny zakonnej. Złożył więc prośbę o przyjęcie na ręce bezpośredniego następcy św. Ignacego Loyoli, Jakuba Layneza, i w 1564 r. został przyjęty. Miał wtedy 34 lata. Święcenia kapłańskie otrzymał w roku 1567. Musiał wyróżniać się niezwykłą świętością, skoro przełożeni powierzyli mu urząd mistrza nowicjatu i ojca duchownego młodych adeptów zakonu. Wolny czas Bernardyn poświęcał pracy kaznodziejskiej i rychło zasłynął na tym polu. W roku 1571 św. Franciszek Borgiasz, następca Layneza, pozwolił Bernardynowi złożyć śluby uroczyste, do których dopuszcza się tylko wypróbowanych ojców zakonu.
W roku 1574 przełożeni wysłali Bernardyna do miasta Lecce, położonego na południowym cyplu Apulii, dla otwarcia tam nowej placówki. Pozostał już tam do końca życia, przez 42 lata, w charakterze rektora, kaznodziei i spowiednika. Jako pierwszy rektor jezuickiej placówki w Lecce, Bernardyn zdobył sobie serca mieszkańców niezwykłą gorliwością kapłańską na ambonie i w konfesjonale, ofiarną posługą najuboższym i osobistą ascezą życia. Jego penitentami byli dosłownie wszyscy: od miejscowego biskupa i duchowieństwa po ostatniego rybaka. To dawało mu możność moralnego oddziaływania nie tylko na miasto, ale i na całą okolicę. Szedł wszędzie, gdzie tylko zaistniała potrzeba materialna i duchowa. Zasłużył tym sobie na przydomek “ojca miasta”.
Bernardyn wyróżniał się pokorą. Mimo że znał medycynę i miał podwójny doktorat, mimo zajmowanych stanowisk, prosił generała Towarzystwa Jezusowego o przyjęcie go nie na kapłana, ale na zwykłego brata. Kapłaństwo przyjął jedynie z posłuszeństwa. Nawiedzały go tłumy interesantów w swoich potrzebach. Umiał zawsze zachować spokój i opanowanie nawet wobec natrętów. Miał dar pozyskiwania sobie ludzi. Bóg obdarzył go także darem wysokiej kontemplacji, ekstaz i proroctwa. Kilka razy cieszył się obecnością Najświętszej Maryi Panny, a pod koniec życia miał szczęście otrzymać na swe ręce samego Chrystusa z rąk Matki Bożej, podobnie jak pół wieku wcześniej św. Stanisław Kostka.
Pod koniec życia Bernardyn bardzo cierpiał. Trzy lata przed śmiercią utracił wzrok. Zmarł 2 lipca 1616 r. Do chwały błogosławionych wyniósł go papież Leon XIII w 1895 roku, a do chwały świętych papież Pius XII w 1947 roku. Jego relikwie można oglądać w Lecce, w kościele jezuitów. Święty leży w kryształowej trumnie, usytuowanej po lewej stronie od głównego ołtarza. Św. Bernardyn jest patronem miast Lecce i Carpi.
W ikonografii przedstawiany jest z Dziecięciem Jezus na rękach, które miał otrzymać od Matki Bożej podczas jednej ze swoich ekstaz.
Cudowny obraz, malowany farbami olejnymi na kredowym podkładzie bukowej deski o wymiarach 59×44 cm, pochodzi z XVI wieku. Przedstawia Matkę Bożą z Dzieciątkiem Jezus na lewej ręce. Twarz Maryi jest niezwykle piękna. Duże, piękne oczy patrzą w zamyśleniu, jakby w głąb duszy człowieka. Ciemne włosy spadają swobodnie na ramiona. W prawej ręce trzyma różyczkę. Boskie Dziecię wznosi lewą rękę, jakby do błogosławieństwa, prawą podejmuje krzyż umieszczony na ziemskim globie.
Pierwsze wzmianki o pielgrzymkach do Tuchowa pochodzą z XVI wieku. W 1641 r. cuda zostały potwierdzone powagą Kościoła, co przyczyniło się do ożywienia kultu. Na miejscu drewnianego kościółka stanęła w 1683 r. obecna murowana świątynia. Pierwszymi opiekunami sanktuarium byli benedyktyni. Po ich kasacie przez pewien czas (1820-1843) byli tu jezuici. Od 1893 r. pracują tutaj redemptoryści. To oni rozbudowali kościół i klasztor, doprowadzając też do aktu koronacji, którego dokonał biskup tarnowski Leon Wałęga w dniu 2 października 1904 roku.
Tuchów jest uznawany za główne sanktuarium diecezji tarnowskiej; przybywają tu jednak pielgrzymi również z dalszych stron. Poza tradycyjnymi nabożeństwami odpustowymi organizuje się wiele uroczystości specjalnych i okolicznościowych, głównie dla młodzieży. Bardzo uroczyście obchodzi się rocznicę koronacji.
W głównym ołtarzu kościoła znajduje się cudowny obraz Matki Bożej, który według tradycji został namalowany w VI w. przez św. Augustyna z Canterbury na prośbę papieża Grzegorza I jako kopia rzeźby Matki Bożej, która znajdowała się w jego prywatnej kaplicy. Papież postanowił podarować rzeźbę Leanderowi, arcybiskupowi Sewilli, który umieścił ją w sanktuarium w Guadalupe w Hiszpanii. Obraz natomiast pozostał w papieskiej kaplicy aż do czasów papieża Urbana VIII, gdy w 1630 roku miał go wykraść z Rzymu książę Mikołaj Sapieha, zwany Pobożnym. Skradziony obraz umieścił w kościele św. Anny w Kodniu, gdzie znajduje się do dziś.
Te informacje nie znajdują jednak potwierdzenia w źródłach historycznych. Obraz został prawdopodobnie zakupiony w Hiszpanii przez Mikołaja Sapiehę podczas pielgrzymki. Wskazuje na to styl, typowy dla malarstwa hiszpańskiego XVII w.
Obraz został ukoronowany 15 sierpnia 1723 roku przez biskupa łuckiego Stefana Rupniewskiego jako trzeci z kolei obraz Matki Bożej na prawie papieskim na ziemiach Rzeczypospolitej (po obrazie Matki Bożej Częstochowskiej i Matki Bożej Trockiej). W kwietniu 1875 r. kościół w Kodniu trafił w ręce prawosławnych, co sprawiło, że od sierpnia 1875 do września 1927 r. obraz znajdował się na Jasnej Górze, skąd przez Warszawę wrócił w dniach 3-4 września 1927 r. do Kodnia. W 1973 roku Paweł VI nadał świątyni w Kodniu tytuł bazyliki mniejszej. Rocznie pielgrzymuje tutaj ponad 200 tys. pielgrzymów.
W bazylice Matki Bożej Bolesnej w Licheniu wierni otaczają szczególnym kultem obraz Matki Bożej Licheńskiej, Bolesnej Królowej Polski. Jest on olejną kopią wizerunku Matki Bożej Cierpliwie Słuchającej, namalowaną na modrzewiowej desce powleczonej kredą o wymiarach 15,5 x 9,5 cm. Ukazuje górną część postaci Maryi, z głową zwróconą w lewo i pochyloną ku dołowi. Jej głowa okryta jest spływającą na ramiona szatą, błyszczącą złotem, ozdobioną ornamentami roślinno-kwiatowymi i wysadzaną rozetami z kamieni jubilerskich. Po obu stronach brzegi szaty zostały przyozdobione symbolami Męki Pańskiej. Po prawej stronie znajdują się: gwoździe, ciernie, krzyż, włócznia, gąbka, naczynie do umycia rąk, ręka, bicze, kości do gry, baranek paschalny. Po lewej stronie widnieje: podobizna na chuście Weroniki, kogut, drabina i kielich. Szyję Maryi zdobi pięć sznurów pereł. Na piersiach znajduje się orzeł w koronie, ze znakiem lub kamieniem. Nad głową Maryi dwaj zwróceni ku sobie aniołowie, podtrzymujący złotą koronę oprawną w klejnoty, a nad nią kula z ozdobnym krzyżem. Zarówno ten motyw, jak i płaszczyzna obrazu jest koloru ciemnozielonego.
Współcześnie właściwy blat obrazu jest wpuszczony w otwór wyżłobiony w większej desce o wymiarach 16×25 cm, przez co powiększono pierwotne wymiary obrazu. Cała postać Maryi została osłonięta purpurą (inaczej niż to było na początku), spoza której widoczna jest jedynie twarz Maryi. Wizerunek przyozdobiony jest złotą sukienką, dwiema koronami, dwoma aniołami oraz dwudziestoma gwiazdkami. Pod postacią Madonny widnieje wstęga z napisem: “Królowo Polski, udziel pokoju dniom naszym!” Obraz został koronowany przez kard. Stefana Wyszyńskiego w dniu 15 sierpnia 1967 r. W sanktuarium licheńskim, którym opiekują się księża marianie, w 1999 r. modlił się św. Jan Paweł II. Dokonał wówczas poświęcenia nowego kościoła. Zachęcał wówczas: “Zgromadzeni na tej (…) modlitwie w licheńskim sanktuarium, u stóp Bolesnej naszej Matki, błagajmy Ją wszyscy – biskupi, kapłani, osoby konsekrowane i ludzie świeccy – aby wstawiała się za nami u swego Syna, wypraszając nam wiarę żywą, która z ziarna gorczycy staje się drzewem życia Bożego. Wiarę, która każdego dnia karmi się modlitwą, umacnia sakramentami świętymi i czerpie z bogactwa Ewangelii Chrystusowej; wiarę mocną, która nie lęka się żadnych trudności, ani cierpień czy niepowodzeń, bo oparta jest na przekonaniu, że «dla Boga nie ma nic niemożliwego» (por. Łk 1, 37); wiarę dojrzałą, bez zastrzeżeń, która współdziała z Kościołem świętym w autentycznym budowaniu mistycznego Ciała Chrystusa”. |
|
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/07-02d.php3 |
Sanktuarium MB Licheńskiej Serwis internetowy |
|
Sanktuarium MB Kodeńskiej Wizerunek Matki Bożej |
|
Sanktuarium MB Kodeńskiej Koronacja cudownego obrazu |
|
Sanktuarium MB Kodeńskiej Wizyta Jana Pawła II |
Objawienia
Historia i przesłanie objawień
Historia objawień sięga początków XIX wieku, kiedy to żołnierz Tomasz Kłossowski w 1813 roku brał udział w bitwie narodów pod Lipskiem. Tomasz na polu bitwy został śmiertelnie ranny. Leżał na ziemi bez szansy na ratunek. Wtedy zaczął modlić się gorliwie do Matki Bożej, prosząc o pomoc, ściskając jednocześnie medalik, który nosił na szyi. Wówczas, według ludowych podań, zobaczył idącą po pobojowisku piękną kobietę w amarantowej sukni ze znakiem Białego Orła na piersi. Gdy podeszła bliżej, rozpoznał w niej Matkę Bożą. Maryja obiecała Tomaszowi, że wróci do domu. Poleciła jednak, aby po powrocie odnalazł wizerunek najwierniej ją przedstawiający. Powiedziała też, aby po znalezieniu wizerunku, umieścił go w miejscu publicznym, aby ludzie się o nim dowiedzieli.
Kłossowski ocalał. Powrócił do ojczyzny. Osiedlił się we wsi Izabelin, znajdującej się niedaleko Lichenia. Aby zarabiać na życie obrał profesję kowala i otworzył kuźnię. Pielgrzymował do wielu miejsc kultu maryjnego, modlił się przed licznymi Jej obrazami, ale żaden nie przedstawiał Matki Bożej taką, jaką Tomasz Ją widział. Poszukiwania zajęły Kłossowskiemu 23 lata. Wreszcie w 1836 roku wybrał się na pielgrzymkę do Częstochowy. Kiedy już wracał do domu, we wsi Lgota pod Częstochową, zobaczył grupkę pielgrzymów modlących się przy wizerunku Matki Bożej, umieszczonym w przydrożnej kapliczce. Podszedł bliżej i spostrzegł, że obraz przedstawia Matkę Bożą taką, jaką Ją widział w czasie objawienia. Za pozwoleniem właściciela zabrał go i powiesił w swoim domu. Obrazek był niewielki, miał wymiary zaledwie 9,5 na 15,5 centymetra. Przez lata Kłossowski modlił się przed nim. Jednak po ciężkiej chorobie postanowił w 1844 r. umieścić obraz na drzewie w lesie grąblińskim. W ten sposób w całości wypełnił przyrzeczenie dane przed laty Matce Bożej. Kilka lat później, w 1848 roku, Tomasz Kłossowski zmarł.
Po śmierci Tomasza, prawdopodobnie jedyną osobą, która pamiętała o obrazku Matki Bożej umieszczonym na drzewie w leśnym gąszczu, był pasterz Mikołaj Sikatka. To jemu w latach 1850-1852 kilkakrotnie ukazywała się Matka Boża. Wybrała go na swego posłańca. Pasterz miał przekazać ludziom Jej nawoływania do nawrócenia i modlitwy, szczególnie różańcowej. Maryja przepowiedziała czasy epidemii, dając jednocześnie nadzieję tym, którzy Jej zaufają. Oprócz upomnień Matka Boża obiecywała Polakom opiekę w najtrudniejszych chwilach. Widocznym potwierdzeniem słów Maryi był Orzeł Biały tulony przez nią do piersi. Ustna tradycja przekazuje, że Mikołaj Sikatka usłyszał także od Matki Bożej przesłanie dotyczące obrazu:
Gdy nadejdą ciężkie dni ci, którzy przyjdą do tego obrazu, będą się modlić i pokutować, nie zginą. Będę uzdrawiać chore dusze i ciała. Ile razy ten Naród będzie się do mnie uciekał, nigdy go nie opuszczę, ale obronię i do swego Serca przygarnę jak tego Orła Białego. Obraz ten niech będzie przeniesiony w godniejsze miejsce i niech odbiera publiczną cześć. Przychodzić będą do niego pielgrzymi z całej Polski i znajdą pocieszenie w swych strapieniach. Ja będę królowała memu narodowi na wieki. Na tym miejscu wybudowany zostanie wspaniały kościół ku mej czci. Jeśli nie zbudują go ludzie, przyślę aniołów i oni go wybudują.
W okolicy głośno było o maryjnych objawieniach. Nikt jednak w nie nie wierzył. Sprawą pasterza zainteresowały się natomiast carskie władze. Zaniepokojone opowiadaniem Mikołaja o tym, iż Matka Boża ukazała mu się z wizerunkiem Orła Białego na piersi, postanowiły zamknąć pasterza w więzieniu. Bały się tego, że treść opowiadania mogłaby – w ich mniemaniu – źle wpłynąć na Polaków, będących w niewoli. Zaborcy chcieli, aby Polacy nie mieli nadziei i siły na walkę o odzyskanie niepodległości. Mimo szykan, Mikołaj nigdy nie odwołał swoich zeznań. Dzięki temu, że lekarz wystawił mu fałszywe świadectwo o chorobie umysłowej, wyszedł na wolność. Po opuszczeniu więzienia wiódł skromne życie.
Jesienią 29 września 1852 roku obraz Matki Bożej przeniesiono uroczyście do kaplicy w Licheniu. Następnie niemal 150 lat znajdował się w kościele św. Doroty. I być może znajdowałby się w nim do dziś. Jednak posłuszni nakazowi Najświętszej Maryi Panny księża marianie, pod przewodnictwem ówczesnego kustosza Sanktuarium ks. Eugeniusza Makulskiego MIC, postanowili rozpocząć budowę świątyni godnej Pani Licheńskiej. Załatwiono wszelkie formalności oraz wybrano projekt. Budowa bazyliki trwała 10 lat, od 1994 do 2004 roku. Dwa lata po zakończeniu budowy, 2 lipca 2006 roku, Cudowny Obraz Matki Bożej Licheńskiej przeniesiono z kościoła św. Doroty do bazyliki Matki Bożej Licheńskiej. W ten sposób wypełniły się słowa Matki Bożej, które wypowiedziała do Mikołaja.
Kiedy biologiczna mama nie może wypełnić swojej roli, znajduje się ktoś, kto adoptuje, kto staje się rodziną zastępczą. Nie zajmie jej miejsca, ale zrobi wszystko, by pustka po mamie bolała jak najmniej.
Trzy razy mama
Pani Agnieszka po raz pierwszy została mamą Klaudii. Dziewczynkę poznała, pracując w domu dziecka, w którym pojawiło trzytygodniowe niemowlę. Karmiła ją kiedyś, gdy akurat przyszedł jej narzeczony. Spojrzał na dziewczyny i powiedział: – O, taką córeczkę mógłbym mieć!.
Kiedy młodzi się pobrali, pomyśleli o stworzeniu dla Klaudii rodziny zastępczej. Przy okazji Klaudii dostali również jej mamę. Mama jest chora, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Choroba wciąż postępuje, mama porusza się już tylko na wózku i nie jest w stanie funkcjonować samodzielnie, gdzież więc mówić o opiece nad dzieckiem. Pani Agnieszka z mężem troszczą się i o nią, zawożą do lekarzy, próbują znaleźć przyczynę choroby. Prawdopodobnie to geny – Klaudia też może zachorować, ale skoro nie można temu zapobiec, trzeba zrobić dla dziecka wszystko, co tu i teraz jest możliwe. Jeśli będzie miała dobrą opiekę, może nie będzie tak źle. Na razie tylko rączka szybciej jej się męczy, poza tym jest okazem zdrowia. Czytać nauczyła się zupełnie sama, ma doskonałą pamięć i jest ukochaną córeczką tatusia. A jeśli ktoś nie wie, że są rodziną zastępczą, zawsze się zachwyca, jak Klaudia jest podobna do taty.
Drugi raz pani Agnieszka została mamą Mai. Próbowała zajść w ciążę, leczyła się, ale efektów nie było. Postanowili więc z mężem przyjąć do domu drugie dziecko. W ten sposób w ich domu pojawiła się roczna Maja. Maja miała biologiczną mamę, ale w pogotowiu mówiono, że jest dzieckiem przeznaczonym do adopcji, że mamie zostanie odebrana władza rodzicielska. Mama nie interesowała się córką, nie przyjeżdżała. Tyle że w sądzie zaczęła opowiadać, jak bardzo zależy jej na odzyskaniu dziecka.
Na zawsze razem
Pani Agnieszka z mężem zaczęli rozmawiać z biologiczną mamą Mai. Tłumaczyli, że dla zbudowania relacji z dzieckiem potrzeba częstszych kontaktów. Że musi zdobyć pracę, że musi mieć odpowiednie mieszkanie. – Dużo łatwiej jest stracić dziecko, niż je potem odzyskać – mówi pani Agnieszka. – Mama Mai zaczęła przyjeżdżać coraz częściej. Przy spotkaniach obecny był zawsze pracownik socjalny, ja się wycofałam. Musiałam się wycofać, bo jeśli Maja miała nawiązać więź z mamą, nie mogła siedzieć u mnie na kolanach. Wspieraliśmy mamę, powtarzaliśmy jej, że jest na dobrej drodze. Mama zapisała się na kurs rodzicielstwa, przeprowadziła do wujka, który bardzo jej pomógł. Robiliśmy wszystko, żeby ją wspierać, bo wiedzieliśmy, że jeśli Maja ma wrócić do biologicznej mamy, powinno to nastąpić jak najszybciej. Maja z mamą spędziła najpierw Boże Narodzenie, obie były szczęśliwe. Zaczęliśmy wtedy szturmować sąd, żeby jak najszybciej podjął decyzję. W tej chwili Maja jest już u mamy, na urlopie na czas prowadzenia postępowania. Ona mówi mamie, że ją kocha, a mama jest zachwycona, że może opiekować się córką.
Rozstanie z dzieckiem zawsze boli. Maja mieszkała w domu pani Agnieszki prawie rok. – Mieliśmy świadomość, że jeśli tylko Maja może wrócić do swojej mamy, my nie możemy jej tego zabronić – tłumaczy pani Agnieszka. – Każde dziecko ma prawo być ze swoją mamą, jeśli to tylko jest możliwe. Stwierdziliśmy, że my jesteśmy dorośli, my sobie z bólem poradzimy, a dla niej dobry jest powrót. Klaudia niewiele pamięta z czasów, kiedy była w domu dziecka, choć była dużo starsza od Mai. Jest szansa, że Maja też nie będzie pamiętała czasu przed mamą. Dla nas to trudne, ale mamy też satysfakcję, że udało nam się je połączyć, że już na zawsze są razem.
Trzeci raz pani Agnieszka została mamą Filipa. Jeden z księży, z którymi rozmawiali o trudnościach z poczęciem dziecka powiedział, że została im już tylko nowenna do św. Judy Tadeusza. Zaczęli się modlić. Ale coś wydarzyło się w rodzinie i w trakcie zmienili intencję nowenny. Drugą nowennę, którą zaczęli w intencji dziecka, również oddali komuś potrzebującemu. Dopiero trzecią udało im się ukończyć, a zaraz potem okazało się, że Agnieszka jest w ciąży. Urodziła pięknego i zdrowego Filipa.
– Filip dla Klaudii to po prostu braciszek. Pęka z dumy, kiedy idziemy z nim do przedszkola, wszyscy go podziwiają, a ona może powiedzieć: “To mój brat!”. Pyta, dlaczego inaczej się nazywa. Tłumaczę wtedy, że ma swoje, piękne nazwisko. Ją urodziła mama Monika, ja urodziłam Filipa, ale to jest jedyna różnica między nimi.
Jaka piękna katastrofa
Pani Monika mieszka pod Warszawą. Dziećmi, które nie mogą pozostawać pod opieką rodziców, zajmuje się od 20 lat. Zaczynała jako wolontariuszka. Znajomi szukali zaprzyjaźnionego domu dla chłopca z sierocińca. Chłopiec miał pięć lat i ze względu na niepełnosprawność ręki, nie mógł z innymi dziećmi wyjechać na wakacje pod namioty. – Początkowo myśleliśmy o znalezieniu dla niego miejsca u przyjaciół – wspomina pani Monika. – My mieliśmy wówczas troje własnych dzieci i mieszkaliśmy w 17-metrowym pokoju w mieszkaniu rodziców. Adasiem jednak nie miał się kto zająć, wszyscy mieli swoje plany albo obawiali się odpowiedzialności. Poszłam do kościoła i powiedziałam: “Panie Jezu, ja mam w sercu wielkie pragnienie, ale czy to nie będzie nieodpowiedzialne? Co z tego, że ja chcę, skoro poza moim zainteresowaniem nie mogę dać temu dziecku nic, ani wyjazdu wakacyjnego, ani przestrzeni w mieszkaniu? Co mam zrobić?”.
Podniosłam wzrok i zobaczyłam napis: “Kto przyjmuje jedno z najmniejszych, Mnie przyjmuje”. Pobiegłam szybko do męża i uznaliśmy, że spróbujemy. Moi rodzice byli wtedy na wakacjach, dwa tygodnie opieki nad Adasiem miały szybko minąć. I minęły, ale on nie chciał wracać do domu dziecka. Został na całe wakacje, dołączyła do niego 12-letnia siostra. I tak zaczęła się ta przygoda, wcale nie łatwa, ale wspaniała, podczas której doświadczamy prawdziwych cudów.
Pani Monika przez 11 lat zabierała do siebie dzieci z domu dziecka jako rodzina zaprzyjaźniona, na własny koszt. Wiedziała, że żaden sąd nie przyzna opieki rodzinie z pięciorgiem wówczas własnych dzieci, bez własnego mieszkania. Ale sprawa ją męczyła. Pani Monika należy do wspólnoty rodzin szensztackich, zaczęła się więc modlić za wstawiennictwem założyciela, o. Józefa Kentenicha. Najpierw o to, by mogła być rodziną zastępczą dla Adasia.
– Wydawało się, że sprawa jest przegrana – wspomina. – Wizyta pani kurator to była prawdziwa katastrofa. Mnie nie było w domu, a dzieci wpuściły ją, choć wiedziały, że nie wolno nikomu otwierać. Pies wyskoczył na powitanie prosto z pościeli, ściągając za sobą kołdrę i ciągnąc ją na pół pokoju. Dzieci rzuciły się poprawiać łóżko i usłyszały od pani kurator, że łóżka ścieli się rano. Potem w sądzie dyrektor domu dziecka, która w międzyczasie się zmieniła, zeznawała zupełnie inaczej niż my. Nie mieliśmy skończonego kursu, nie przechodziliśmy badań. Mama Adasia, która przez lata nic nie robiła, by zabrać go z domu dziecka, nagle nie chciała go oddać. Byłam przekonana, że kiepsko to wygląda i że Adasia nie dostaniemy. Wtedy zobaczyłam na sądowej ławce wizerunek o. Kentenicha, musiał wypaść mi z torebki. Pomyślałam: “Dobrze, ojcze, że z nami tu jesteś!”. A pani sędzina, ku naszemu wielkiemu zdziwieniu, wyraziła zgodę, by Adaś zamieszkał z nami.
Z niemiecką precyzją
Czas cudów w rodzinie pani Moniki trwał. Ona sama pojechała do Szensztat, żeby podziękować za Adasia. Pojechała bez jednego euro i martwiła się, skąd weźmie prezenty dla dzieci. Wtedy przyszła siostra zakonna ze stosami czekolad i ubrań do rozdania. To ośmieliło panią Monikę, która postanowiła prosić Boga o więcej. Przede wszystkim o dom albo duże mieszkanie, żeby mogła zajmować się kolejnymi dziećmi – albo o to, żeby Bóg odebrał jej to pragnienie, żeby się z nim nie męczyła. – Napisałam na kartce o wszystkim, czego potrzebuję, i wrzuciłam ją do stągwi w Szensztat – mówi pani Monika. – A potem, z niemiecką precyzją, prośba po prośbie, wszystko było spełnione! Dostaliśmy mieszkanie, 153 metry na Brackiej w Warszawie, ze stiukami i złotymi klamkami, w największym pokoju można było jeździć na rowerze. Dla siebie Bóg wybrał stajnię, a dla tych niechcianych i porzuconych dzieci znalazł prawdziwy pałac!
W mieszkaniu na Brackiej pani Monika prowadziła pogotowie opiekuńcze. Przyjaciele przynosili pieluszki i wózki dla maluchów. Samochód wymodliły same dzieci. – Modliłam się o niego najpierw sama, ale jakoś bez skutku. Wreszcie powiedziałam dzieciom: – Coś się chyba w niebie zatkało, musicie narysować samochód i się o niego pomodlimy. Niedługo potem przyjaciele podarowali nam samochód dla dziewięciu osób. Kuchenkę mikrofalową też wymodliliśmy. Ja bardzo lubię zwierzęta, mąż mówił, że najpierw trzeba mieć na to dom z ogrodem. I znów zaczęliśmy się modlić, był październik, a w lutym dostałam wiadomość, że jest taki dom do objęcia. Był w nim nawet kojec dla psów!
Kolorowy świat
Własnych dzieci pani Monika ma dzisiaj siedmioro, jeden z synów jest już w niebie. Przez jej dom przeszło około czterdzieściorga dzieci. – To dzieci z wielkim cierpieniem – tłumaczy pani Monika. – Wydaje nam się czasem, że można je wyjąć z ich rodzinnych domów i przesadzić gdzie indziej, a one będą szczęśliwe, bo otrzymają doskonałe warunki. A czy kobieta kochająca swojego męża byłaby szczęśliwa, gdyby z dnia na dzień wywieźć ją do pałacu arabskiego szejka i nie pozwolić na żaden kontakt z najbliższymi? Czy cieszyłaby się, że jest wygodnie i że jada na złotych talerzach? Nawet, jeśli w rodzinach tych dzieci działo się bardzo źle, one chcą być ze swoimi rodzicami, a ten nowy świat jest dla nich obcy. Na dodatek często jest to świat wymagający: w rodzinnym domu nie musiały się uczyć, nie musiały sprzątać, mogły robić to, co chciały. Buntują się przeciwko nowym zasadom. Trudno jest im też uwierzyć w Boga, który zgotował taki los. Bardzo trudnym zadaniem jest pokazać im, że Bóg jest miłością i że wyciąga do nich rękę. Jeśli ktoś nie zrozumie, dlaczego dziecko tę rękę gryzie, nie będzie mógł się nim zajmować.
Celem rodzin zastępczych jest nie tylko opieka nad dzieckiem, ale również umożliwienie powrotu dziecka do biologicznej rodziny. – Kiedy pojawia się rodzic biologiczny, staram się usunąć w cień. Nie przywłaszczam sobie dziecka – mówi pani Monika. – Pan Bóg mnie do tego przygotowywał. Doświadczyłam trudnych rzeczy w moim życiu, dlatego teraz nie patrzę na nikogo z wyższością. Może mi się nie podobać to, co robią biologiczni rodzice, ale ich szanuję. Nie staram się zająć miejsca mamy: mama w sercach tych dzieci jest zawsze na pierwszym miejscu. Ja staram się być towarzyszem, dobrą ciocią, która pomoże, podeprze, podpowie. One nazywają mnie mamą albo ciocią, ale to ich wybór, a ja szanuję ich wybory. Chciałabym im pokazać, że świat nie jest szarobury, ale ma wiele barw i odcieni. Chciałabym, żeby odkryły swoje talenty, żeby znalazły swoją drogę, żeby przerwały błędne koło i nie skończyły jako petenci opieki społecznej. Chciałabym im pokazać, że warto żyć.
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/obiektyw/art,611,jaka-piekna-katastrofa.html
*******
Ja i ty, czyli najlepsza inwestycja w siebie
Ja(…), biorę sobie ciebie nie innym / inną, niż jesteś. Będę kochać to, co w tobie znam i pokładać ufność w tym, czego nie znam. Z szacunkiem dla twego oddania i wiarą w niegasnącą miłość do mnie. Cokolwiek nam życie przyniesie, przysięgam cię kochać.
Można potraktować małżeństwo jako program rozwoju osobistego. Przyjrzyjmy się mu pod kątem kilku aspektów.
Poznanie samego siebie, czyli masz swoje lustro
W żadnej innej relacji międzyludzkiej nie poznaje człowiek siebie tak dogłębnie, jak w małżeństwie. To zabrzmi dosadnie, ale obnażanie siebie wobec współmałżonka nie dokonuje się tylko w alkowie.Wystarczą tzw. sytuacje nieprzewidywalne, które każdego z nas od czasu do czasu zaskakują, np.: twój małżonek zgubił kluczyk do samochodu właśnie wtedy, gdy akurat bardzo go potrzebujesz i każda minuta jest na wagę złota albo zwykłe wyjście z dziećmi na urodziny babci staje się nagle wyprawą na biegun północny. Trzeba opanować emocje, znaleźć w sobie opanowanie i cierpliwość, nie poddać się zniecierpliwieniu i zrzędzeniu. Nie potrzeba też robić od razu obozu przetrwania, jaki sobie niektórzy fundują. Wystarczy codzienna konfrontacja z “twoim lustrem”, które mówi ci wiele o tobie. A kiedy siebie poznajesz, stajesz się o wiele bogatszy, zyskujesz samego siebie. I możesz pełniej o siebie dbać.
Wsparcie, czyli żadna przeszkoda nie jest straszna, bo nie jesteś sam
Połóż mnie na swym ramieniu, połóż jak pieczęć na sercu – ta parafraza wersetów z Pieśni nad Pieśniami jest wymowna. Wzajemna relacja daje niezwykle mocne wsparcie. Ta więź jest przyjaźnią, sakramentalne “tak” to synteza istnienia dwóch ludzi. To,że mogę liczyć na współmałżonka, nie tylko w chwilach dramatycznych czy ciężkich, ale przede wszystkim w codzienności, jest niezastąpione. Nie przespałaś nocy, a rano mąż wstanie i przygotuje śniadanie dla dziecka… Szczegóły budują całość.
Motywacja, czyli kiedy upadasz on /ona kładzie się obok, a potem pomaga wstać
I wreszcie: motywacja. Tak, to podstawa. Mąż czy żona motywuje do wielu rzeczy. Przede wszystkim do codziennych czynności, bo jest dla kogo, i to nie byle kogo. Nikt też tak nie motywuje do rozwoju osobistego. Tylko w obecności współmałżonka jesteś sobą w stu procentach. Przy nim nie musisz zakładać masek. On pomaga ci je zdejmować. I nie tylko widzi twoje słabości i wady – pomaga także wydobywać twoje piękno. To nie jest łatwe, ale warto!
Kończąc, chciałabym życzyć sobie i wam odwagi. W małżeństwie sakramentalnym, prócz Ciebie i Mnie, jest jeszcze Ktoś. Zapraszacie Go do wspólnego życia podczas składania przysięgi! On nigdy o tym nie zapomina, i wy też nie zapominajcie!
http://www.deon.pl/slub/narzeczenstwo/art,59,ja-i-ty-czyli-najlepsza-inwestycja-w-siebie.html
Dodaj komentarz