O Polsko! póki ty duszę anielską Będziesz więziła w czerepie rubasznym; Póty kat będzie rąbał twoje cielsko, Póty nie będzie twój miecz zemsty strasznym! Póty mieć będziesz hienę na sobie — I grób — i oczy otworzone w grobie.
http://literat.ug.edu.pl/~literat/jswiersz/016.htm
Juliusz Słowacki
Grób Agamemnona
Niech fantastycznie lutnia nastrojona
Wtóruje myśli posępnéj i ciemnéj;
Bom oto wstąpił w grób Agamemnona,
I siedzę cichy w kopule podziemnéj,
Co krwią Atrydów zwalana okrutną.
Serce zasnęło, lecz śni. – Jak mi smutno!
O! jak daleko brzmi ta harfa złota,
Któréj mi tylko echo wieczne słychać!
Druidyczna to z głazów wielkich grota,
Gdzie wiatr przychodzi po szczelinach wzdychać
I ma Elektry głos – ta bieli płótno
I odzywa się z laurów: Jak mi smutno!
Tu po kamieniach, z pracowną Arachną
Kłóci ,się wietrzyk i rwie jéj przędziwo;
Tu cząbry smutne gór spalonych pachną;
Tu wiatr obiegłszy górę ruin siwą,
Napędza nasion kwiatów – a te puchy
Chodzą i w grobie latają jak duchy.
Tu świerszcze polne, pomiędzy kamienie
Przed nadgrobowém pochowane słońcem,
Jakby mi chciały nakazać milczenie,
Sykają. – Strasznym jest Rapsodu końcem
Owe sykanie, co się w grobach słyszy –
Jest objawieniem, hymnem, pieśnią ciszy.
O! cichy jestem jak wy, o! Atrydzi.
Których popioły śpią pod świerszczów strażą.
Ani mię teraz moja małość wstydzi,
Ani się myśli tak jak orły ważą.
Głęboko jestem pokorny i cichy
Tu, w tym grobowcu, sławy, zbrodni, pychy.
Nad drzwiami grobu, na granitu zrębie
Wyrasta dąbek w trójkącie z kamieni,
Posadziły go wróble lub gołębie,
I listkami się czarnemi zieleni,
I słońca w ciemny grobowiec nie puszcza;
Zerwałem jeden liść z czarnego kuszcza;
Nie bronił mi go żaden duch ni mara,
Ani w gałązkach jęknęło widziadło;
Tylko się słońcu stała większa szpara,
I wbiegło złote, i do nóg mi padło.
Zrazu myślałem, że ten co się wdziera
Blask, była struna to z harfy Homera;
I wyciągnąłem rękę na ciemności,
By ją ułowić i napiąć i drżącą
Przymusić do łez i śpiewu i złości
Nad wielkiem niczém grobów i milczącą
Garstką popiołów: – ale w mojém ręku
Ta struna drgnęła i pękła bez jęku.
Tak więc – to los mój na grobowcach siadać
I szukać smutków błahych, wiotkich, kruchych.
To los mój senne królestwa posiadać,
Nieme mieć harfy i słuchaczów głuchych
Albo umarłych – i tak pełny wstrętu……..
Na koń! chcę słońca, wichru, i tententu!
Na koń! – Tu łożem suchego potoku,
Gdzie zamiast wody, płynie laur różowy;
Ze łzą i z wielką błyskawicą w oku,
Jakby mię wicher gnał błyskawicowy,
Lecę, a koń się na powietrzu kładnie –
Jeśli napotka grób rycerzy – padnie.
Na Termopilach? – Nie, na Cheronei
Trzeba się memu załamać koniowi,
Bo jestem z kraju, gdzie widmo nadziei
Dla małowiernych serc podobne snowi
Więc jeśli koń mój w biegu się przestraszy,
To téj mogiły – co równa jest – naszéj.
Mnie od mogiły termopilskiéj gotów
Odgonić legion umarłych Spartanów;
Bo jestem z krają smutnego Ilotów,
Z kraju – gdzie rozpacz nie sypie kurhanów,
Z kraju – gdzie zawsze po dniach nieszczęśliwych
Zostaje smutne pół – rycerzy – żywych.
Na Termopilach ja się nie odważę
Osadzić konia w wąwozowym szlaku.
Bo tam być muszą tak patrzące twarze,
Że serce skruszy wstyd – w każdym Polaku.
Ja tam nie będę stał przed Grecyj duchem –
Nie – pierwéj skonam: niż tam iść – z łańcuchem.
Na Termopilach – jaką bym zdał sprawę?
Gdyby stanęli męże nad mogiłą?
I pokazawszy mi swe piersi krwawe
Potem spytali wręcz: – Wiele was było? –
Zapomnij, że jest długi wieków przedział. –
Gdyby spytali tak, – cóż bym powiedział?!
Na Termopilach, bez złotego pasa,
Bez czerwonego leży trup kontusza:
Ale jest nagi trup Leonidasa,
Jest w marmurowych kształtach piękna dusza:
I długo płakał lud takiéj ofiary,
Ognia wonnego, i rozbitéj czary.
O! Polsko! póki ty duszę anielską
Będziesz więziła w czerepie rubasznym,
Poty kat będzie rąbał twoje cielsko,
Poty nie będzie twój miecz zemsty strasznym,
Poty mieć będziesz hyjenę na sobie,
I grób – i oczy otworzone w grobie.
Zrzuć do ostatka te płachty ohydne,
Tę – Dejaniry palącą koszulę:
A wstań jak wielkie posągi bezwstydne,
Naga – w styksowym wykąpana mule,
Nowa – nagością żelazną bezczelna –
Nie zawstydzona niczém – nieśmiertelna.
Niech ku północy z cichéj się mogiły
Podniesie naród i ludy przelęknie,
Że taki wielki posąg – z jednéj bryły,
A tak hartowny, że w gromach nie pęknie,
Ale z piorunów ma ręce i wieniec;
Gardzący śmiercią wzrok – życia rumieniec.
Polsko! lecz ciebie błyskotkami łudzą;
Pawiem narodów byłaś i papugą;
A teraz jesteś służebnicą cudzą. –
Choć wiem, ze słowa te nie zadrżą długo
W sercu – gdzie nie trwa myśl nawet godziny:
Mówię – bom smutny – i sam pełen winy.
Przeklnij – lecz ciebie przepędzi ma dusza,
Jak Eumenida przez wężowe rózgi.
Boś ty, jedyny syn Prometeusza –
Sęp ci wyjada nie serce – lecz mózgi.
Choć Muzę moją w twojéj krwi zaszargam,
Sięgnę do wnętrza twych trzew – i zatargam.
Szczeknij z boleści i przeklinaj syna,
Lecz wiedz – że ręka przekleństw wyciągnięta
Nade mną – zwinie się w łęk jak gadzina,
I z ramion ci się odkruszy zeschnięta,
I w proch ją czarne szatany rozchwycą;
Bo nie masz władzy przekląć – Niewolnico!
Ten wiersz rozbrzmiewał u nas w kuchni w moim dzieciństwie, kiedy zjeżdzały ciotki na Swięto Zmarłych, i razem recytowały go z pamięci.
Śp. Johann Syrowatka, niezwykły erudyta i poliglota, Czech z pochodzenia, przed wojną dyrektor księgozbiorów rodziny Tarnowskich a po wojnie pierwszy dyrektor LO w Rudniku kazał młodzieży uczyć się tego wiersza na pamięć.
Jakaż to wielka poezja, jak wielki nasz naród, jego rycerze i poeci.
Sam bym się chętnie nauczył :)
Może zdołam.
Ten wiersz jest tak przerażająco aktualny…
Na Termopilach ja się nie odważę
Osadzić konia w wąwozowym szlaku.
Bo tam być muszą tak patrzące twarze,
Że serce skruszy wstyd – w każdym Polaku.
Ja tam nie będę stał przed Grecyj duchem –
Nie – pierwéj skonam: niż tam iść – z łańcuchem.
Na Termopilach – jaką bym zdał sprawę?
Gdyby stanęli męże nad mogiłą?
I pokazawszy mi swe piersi krwawe
Potem spytali wręcz: – Wiele was było? –
Zapomnij, że jest długi wieków przedział. –
Gdyby spytali tak, – cóż bym powiedział?!
Eee tam ;) skupmy się na tym:
Zrzuć do ostatka te płachty ohydne,
Tę – Dejaniry palącą koszulę:
A wstań jak wielkie posągi bezwstydne,
Naga – w styksowym wykąpana mule,
Nowa – nagością żelazną bezczelna –
Nie zawstydzona niczém – nieśmiertelna.
Niech ku północy z cichéj się mogiły
Podniesie naród i ludy przelęknie,
Że taki wielki posąg – z jednéj bryły,
A tak hartowny, że w gromach nie pęknie,
Ale z piorunów ma ręce i wieniec;
Gardzący śmiercią wzrok – życia rumieniec.
Trzydzieści lat temu … w szkole .. byłem za głupi – albo miałem za mało doświadczenia i za dużo optymizmu – aby zrozumieć ten wiersz. Teraz doświadczenia jest dużo więcej. Ale to gorzkie doświadczenie … a ciarki po plecach przechodzą.
To ja się też dołączę. Z mea culpą.
U mnie jeszcze większa. No ta culpa.
Bo ja tam byłem.
I wtedy jak tam byłem to nic a nic z tego nie zrozumiałem. A powinienem.
A i dzisiaj nikt tego obowiązku nie zdjął a nadal ciemny jestem jak tabaka.
Zapamiętałem tyle tylko, że to strasznie, straszliwe odległe i nieznane miejsce.
Nieludzkie. Ponadludzkie.
No niby te kamienie tam są. Ale ich znaczenie, ich waga szybuje gdzieś, hen!…
I zderzenie Tego z teraźniejszością grecką. Tak marną, że aż już żal wspominać.
Chociaż nie!
Jedno jedyne im zostało – poczucie wolności, pewność wolności własnej, wewnętrznej. Zaskoczony byłem jak jest ono identyczne z naszym, polskim wyczuciem, poczuciem wolności.
W typie:
– a wisi mi to… a co mi zrobisz?!… jaaam Grek/Polak!.. jam ponad…
Potwierdzam. Kiedy pod koniec XX w. na Kretę przypłynęła grupa albańskich mafiozów rozkręcać działalność, to nawet nie wysiedli z promu. Na nabrzeżu czekał na nich tłum Greków i tylko patrzył im z nabrzeża w oczy.
Nigdy też nie udało się Niemcom zlikwidować greckiego ruchu oporu.
Charakterne górale, a do tego bardzo porządne, wykochane w domu, wychowane w ortodoksyjnym chrześcijaństwie. W kontynentalnej Grecji jest z tym trochę gorzej, ale twardość charakteru – podobna.
Z tego, co mi mówili Grecy, to szkopy się ich bały. Czuły respekt. Chodziło o sprawy duchowe, dowództwo przecież podszyte było okultyzmem.