Kolejny raz oczywistość wydaje mi się wielce nieoczywista i kolejny raz muszę się zastanawiać, czy z moją głową wszystko jest w porządku. Nie uda mi się zbudować w tym miejscu dramatycznego napięcia, bo już w samym tytule zdradziłem, że chodzi o kwestię wolności w Polsce po 1989-ym roku.
Obecny stan państwa i narodu jest pośrednią, lub bezpośrednią konsekwencją tego, co się stało w 1989-ym roku. Zgodnie potwierdzają to zarówno apologeci, jak i krytycy „transformacji ustrojowej” i ja także nie zamierzam tego negować. Pierwszą, rzucającą się w oczy konsekwencją jest niesuwerenność polityczna i ekonomiczna państwa (suwerenność polityczna nie jest możliwa bez ekonomicznej) względem władz Unii Europejskiej. Znaczna część obowiązującego u nas prawa powstała w Brukseli, a nie w Warszawie. Ingerencja UE nie ogranicza się tylko do naszej gospodarki, dotyczy wszystkich obszarów życia społecznego, a nawet indywidualnego. UE ingeruje w kulturę, edukację, obyczajowość itd. Apologeci systemu III RP zakrzykną zapewne, że nikt nas nie zniewala i nic tu nie dzieje się bez naszej zgody, bo sami zaakceptowaliśmy taki stan rzeczy, głosując za wstąpieniem do Unii Europejskiej w referendum akcesyjnym. Otóż taki argument to nic innego, jak pokrętna dialektyka, bo w referendum odpowiadaliśmy tylko na jedno pytanie: „Czy wyraża Pani / Pan zgodę na przystąpienie Rzeczypospolitej Polskiej do Unii Europejskiej?”. Tylko tyle, a cała reszta to już niechlubny „dorobek” naszych polityków, na co naród nigdy nie wyraził swojej zgody. Taką samą pokrętną dialektyką jest twierdzenie, że daliśmy naszym politykom na to zgodę, przekazując im władzę w wolnych wyborach, ale kwestią wolności politycznej i wolnych wyborów w naszym kraju (chyba naprawdę mam coś nie tak z głową, jeśli i to chcę zakwestionować) zajmę się w dalszej części tej rozprawki. Na razie pozostanę przy niesuwerenności państwa, bo nie ogranicza się ona przecież tylko do Brukseli i nie zaczęła się wraz z wstąpieniem Polski do UE, lecz o wiele wcześniej. Jesteśmy niesuwerenni wobec władz w Berlinie i Waszyngtonie, ale jesteśmy także niesuwerenni względem wielu ponadnarodowych korporacji i grup interesu (globalizacja). Wraz z „upadkiem komunizmu” nie zniknęła też zależność wobec Moskwy, a jedynie częściowo zmieniła swój charakter. Dzięki „światłej” polityce naszych władców jesteśmy zależni od rosyjskich surowców energetycznych, agentura sowiecka w Polsce nie została po 1989-ym roku w najmniejszym stopniu naruszona i trzeba być skończonym głupcem, by uważać, że Rosja nie korzysta z tej agentury, wpływając na politykę naszego państwa, zaś o skali zależności politycznej od Moskwy mogliśmy się boleśnie przekonać przy okazji śledztwa smoleńskiego.
Obiecałem błysnąć mym szaleństwem i zakwestionować wolność polityczną w III RP, co niniejszym czynię. Pisałem już o tym wielokrotnie, więc jeśli ktoś czytywał moje starsze teksty, może śmiało pominąć ten fragment, bo będę się powtarzał.
Mamy wolność zrzeszania się, zakładania partii politycznych i głosowania w wyborach na kogo chcemy. Mamy zagwarantowane czynne i bierne prawo wyborcze, więc o co mi właściwie chodzi? Wolny wybór jest świadomym aktem naszej woli i odnosi się to nie tylko do naszych wyborów politycznych, ale także życiowych. I tu tkwi istota problemu. Polacy dokonują wyborów politycznych na podstawie obrazu rzeczywistości kreowanego w mediach, a ten, zwłaszcza w dominujących, koncesjonowanych mediach, jest zmanipulowany i zafałszowany. W opisie medialnym scena polityczna ogranicza się do zamkniętego kręgu środowisk politycznych, mających swoje korzenie w kontrakcie okrągłego stołu, a inne inicjatywy polityczne są przemilczane, albo ich obraz jest karykaturalny. W ten sposób od początku III RP w świadomości wyborców możliwości wyboru politycznego ograniczają się właśnie do tych środowisk. W tej sytuacji wybory polityczne Polaków nie są wolne, lecz wskazane przez media. Powstał też zamknięty krąg władzy, systematycznie domykany i uszczelniany (progi wyborcze, finansowanie partii z budżetu państwa, lekceważenie przez PKW fałszerstw wyborczych i przypadków łamania prawa wyborczego). Wszystko to razem sprawia, że nasze bierne i czynne prawo wyborcze staje się fikcją.
Świadomie pisałem o środowiskach, a nie partiach politycznych, bo na przestrzeni lat zmieniały się szyldy partyjne i konfiguracje personalne w tym zamkniętym kręgu władzy, ale ludzie pozostali ci sami, jedynie następowała naturalna wymiana pokoleniowa.
Nie tylko w ten sposób są ograniczane prawa polityczne Polaków w III RP. Nie mamy realnego, bezpośredniego wpływu na procesy decyzyjne ani stanowienie prawa w Polsce, bo bez względu na liczbę zebranych podpisów pod społecznym wnioskiem referendalnym lub społecznym projektem ustawy, realizacja tych wniosków jest zależna od woli polityków, którzy prawie zawsze ignorują wolę wyborców w tym względzie. Gwoli prawdy muszę zaznaczyć, że w nowym programie PiS podobno przewidziane jest realne otwarcie ścieżek legislacyjnych dla społecznych inicjatyw ustawodawczych i zwiększenie partycypacji społeczeństwa obywatelskiego w procesach decyzyjnych, ale ja tu opisuję to co jest, a nie to co być może się zdarzy w jakiejś nieokreślonej przyszłości.
W rzeczywistości nie mamy też wpływu pośredniego. Nie wybieramy posłów, ani urzędników państwowych, którzy stanowią prawo i podejmują wszystkie decyzje w państwie, a jedynie partie, z których owi legislatorzy są wyłaniani. Ich samych wybierają liderzy partyjni i legislatorzy, oraz urzędnicy państwowi są odpowiedzialni wyłącznie względem tych liderów i/lub pasożytniczych grup interesu, stojących za owymi liderami, a nie względem wyborców. Nie jest też prawdą, że wrzucając swój głos do urny wyborczej, wybieramy program partii, na którą głosujemy, bo jest regułą w III RP, że zwycięskie partie nie dotrzymują swoich obietnic wyborczych, a wyborcy nie mają żadnych możliwości wyegzekwowania tych obietnic. Zresztą spytajcie jakiegokolwiek wyborcę PO, który nie jest beneficjentem systemu władzy, czy głosował za podwyższeniem podatków, drastycznym wzrostem cen i kosztów utrzymania, wzrostem zadłużenia państwa i bezrobocia, rozrostem biurokracji, likwidacją stoczni itd.? Nie ma żadnego związku między wrzuceniem przez nas głosu do urny wyborczej, a polityką władz państwowych.
Nie mamy żadnego wpływu na wysokość przymusowej daniny publicznej (podatki, ZUS, obowiązkowe ubezpieczenia), ani na sposób wydatkowania tych pieniędzy. Nie ma skutecznego systemu nadzoru społecznego nad władzą, a największe media, powiązane z władzą licznymi przywilejami (koncesje, udogodnienia prawne, ukryte finansowanie z budżetu państwa za pomocą reklam i płatnych ogłoszeń, co jest praktykowane od początku III RP) także nie pełnią funkcji kontrolnych. Doprawdy, z wyjątkiem zmian czysto formalnych, trudno się dopatrzeć istotnych różnic między PRL, a III RP, może z wyjątkiem tego, że obecnie możemy łatwiej i bezpieczniej protestować przeciw szkodliwym działaniom władzy, chociaż i to nie do końca prawda.
Uważam, że ocenianie III RP i stanu naszej wolności przez porównania z PRL, jest jakimś nieporozumieniem, bo to tak, jakby porównywać dżumę z cholerą i traktować je jako jedyne alternatywy. Chociaż obydwie choroby mają inne objawy, to są tak samo niebezpieczne dla człowieka, a rzeczywistą alternatywą dla każdej z nich nie jest druga choroba, lecz zdrowie. Jednak ten porównawczy model opisowy w kontekście „Święta Wolności” został nam bardzo skutecznie narzucony i mam świadomość, że się od niego nie wykręcę, więc służę uprzejmie.
Jak wspomniałem, nie mamy skutecznych narzędzi kontroli społecznej nad władzą, ale w drugą stronę wygląda to już zupełnie inaczej. Jedyną różnicą między PRL, a III RP jest to, że nadzór agenturalny tajnych służb (trudno powiedzieć, czy został całkiem zlikwidowany), został zastąpiony o wiele skuteczniejszym nadzorem elektronicznym. Władza ma obecnie dużo większe możliwości kontrolowania naszej korespondencji, lokalizacji i naszych pieniędzy, niż miały władze PRL. Konieczność trzymania pieniędzy na kontach bankowych, wynikająca z przymusu dokonywania większości transakcji za pomocą pieniądza elektronicznego, daje władzy możliwość nie tylko lepszego kontrolowania naszych finansów, ale także dyscyplinowania niepokornych poprzez blokowanie ich kont bankowych i pozbawiania ich środków na utrzymanie (dotyczy to nie tylko osób prywatnych, ale też firm). To nie jest tylko hipotetyczna możliwość, lecz skutecznie stosowana praktyka.
Nie zniknęły, a jedynie uległy zmianie sposoby zastraszania i represjonowania niepokornych przez władzę. Miejsce terroru opartego głównie na przemocy fizycznej zajęła groźba utraty pracy, nękanie przeciągającymi się procesami sądowymi, długotrwałe przetrzymywanie w areszcie na podstawie zmyślonych zarzutów (bywa, że i bez zarzutów), groźba utraty majątku lub bankructwa firmy na skutek bezpodstawnych i bezprawnych działań instytucji państwa (np. urzędów skarbowych), wymierzone w indywidualne osoby lub organizacje kampanie nienawiści, wreszcie groźba spotkania z „seryjnym samobójcą”.
Tak samo jak w czasach PRL-u, jesteśmy przedmiotem, a nie podmiotem prawa stanowionego przez polityków. Znaczy to, że my musimy się dostosowywać do złego, przeregulowanego (o wiele bardziej niż w PRL-u), niespójnego prawa, a nie ono jest dostosowywane do naszych potrzeb. Taki system prawny uzależnia wszelką naszą aktywność od woli rozbudowanej ponad wszelką miarę biurokracji (ewidentne ograniczenie naszej wolności).
Ludzie nie giną już w ubeckich katowniach, ani na ulicach od kul wojska i milicji, jednak system III RP także zbiera swoje krwawe żniwo. Jego ofiarami są setki osób, które popełniły samobójstwo z powodu rozpaczliwej sytuacji życiowej, do której doprowadziły ich bezrozumne i bezduszne decyzje władzy, oraz ci wszyscy, których śmierć tylko bardzo dyspozycyjni prokuratorzy, sędziowie i dziennikarze mogą uważać za samobójstwo lub nieszczęśliwy wypadek.
Możemy w miarę łatwo zakładać własną działalność gospodarczą (bez porównania łatwiej, niż w PRL-u), chociaż amerykański mit, w którym mając pomysł na biznes, można go uruchomić w garażu lub swoim mieszkaniu i dojść do fortuny, w Polsce, z powodu ograniczeń prawnych (np. prawo lokalowe), jest w praktyce nie do zrealizowania. Jednak samo prowadzenie biznesu ograniczone jest licznymi barierami (według tegorocznego raportu Konfederacji Lewiatan, obecnie rozwój przedsiębiorczości w Polsce blokuje 460 barier). Po za tym, przedsiębiorcy nie mający uprzywilejowanych relacji z władzą, są stale narażeni na bezpodstawne, a nawet bezprawne działania instytucji państwa, które mogą doprowadzić ich biznes do upadku (historia Romana Kluski, choć najbardziej znany, jest tylko jednym z setek tego typu przypadków).
Tekst już jest dość długi, a końca tej listy nie widać. Powinienem jeszcze napisać o sferze ubóstwa i wykluczenia społecznego (bardzo często trwałego), bo to także jest ograniczenie wolności; o wynikającym z likwidacji połączeń kolejowych i autobusowych ograniczeniu wolności poruszania się dla ludzi nie posiadających samochodów; o organizacji przestrzeni publicznej, utrudniającej budowanie naturalnych więzi społecznych i wspólnot lokalnych w większym stopniu, niż w PRL-u (temat rozległy i przemilczany); o obniżeniu poziomu edukacji publicznej i wyeliminowaniu z nauczania elementów epistemologii (np. zajęcia w pracowniach fizycznych, chemicznych i biologicznych uczyły związku prawdy z doświadczeniem i dowodem badawczym), co skutkuje większą podatnością na manipulacje i zniewolenie; o obniżeniu poziomu kultury i sztuki względem PRL, w której piękno i prawda coraz częściej są zastępowane szpetotą, tandetą i propagandowymi kłamstwami, bo to także zaburza nasze postrzeganie rzeczywistości, stępia wrażliwość i wpływa na naszą wolność; o dziedzicznych, nomenklaturowych przywilejach, które, podobnie jak w PRL-u, są dla dyskryminowanej większości „szklanym sufitem”, ograniczającym wolność awansu społecznego i zawodowego; o zastąpieniu cenzury prewencyjnej, zakamuflowaną cenzurą restrykcyjną, oraz ograniczeniem dostępu do informacji przez powiązane z władzą media (pisałem o przywilejach dla największych mediów). Powinienem też napisać o innych barierach dla naszej wolności, ale i tak, to co napisałem czyni w pełni zasadnym tytułowe pytanie: Święto Wolności, czyli czego?
Może mam coś z głową nie tak, ale nie widzę by 4 czerwca 1989-ego roku zniknęły więzy krępujące naszą wolność. Widzę tylko mistyfikację, w której jedne więzy zostały poluzowane (otwarcie granic, wolność zgromadzeń, możliwość zakładania działalności gospodarczej, zniesienie cenzury prewencyjnej), inne mocniej ściągnięte (wykluczenie społeczne, przekształcenie szkoły publicznej w szkołę niewolników, większa i skuteczniejsza kontrola władzy nad społeczeństwem), a jeszcze inne zostały przypudrowane i udają neutralne ozdóbki, ale wszystkie razem krępują nas prawie tak samo, jak za PRL-u.
Rozumiem, co świętują nasi władcy i ich dworacy, bo dzięki okrągłostołowemu przekrętowi, z zarządców majątku narodowego stali się jego właścicielami. Ale co mamy świętować my, poniżana, dyskryminowana i eksploatowana większość – my, Naród?
Święto Wolności, czyli czego?
Odpowiem: To święto ubeków, udeków, żydokomuny i innych zdrajców Ojczyzny, którzy po 1989 roku mają w garści jeszcze więcej, niż za czasów PRL. Wystarczyło spojrzeć na euforię Frasyniuka, który 4 czerwca na oczach kamer śpiewał, tańczył i hulał. Oni mają powody do radości, uczciwi obywatele zaś cierpią, jeszcze bardziej, niż za komuny.
Wczoraj słyszałem kapitalne powiedzenie na ten temat. “W 1989 roku upadła komuna. Na cztery łapy”.