Skończyłam moją opowieść na tym, jak nasz bohater, spowinowacony ze mną przez naszych współmałżonków utracił pracę – wtedy wydawało mi się, że przez złośliwość i nieżyczliwość współpracowników.
Zaczął poważnie zajmować się bioenergoterapią i radiestezją. Czegóż to on nie potrafił!
Zaczął od wykrywania żył wodnych w mieszkaniach i pomagał instalować różne urządzenia, które negatywny wpływ owych żył miały likwidować. Skutecznie, rzecz jasna. Potrafił tłumaczyć bardzo sugestywnie i przekonująco i zdobywał sobie coraz więcej klientów. Za swoje usługi, oczywiście, brał pieniądze. Czy świadomie oszukiwał? Na pewno nie – był o swoich umiejętnościach, które z roku na rok się powiększały, święcie przekonany. I jego żona też.
Nasze rodzinne spotkania stawały się dla mnie powoli coraz bardziej uciążliwe, bo on już nie potrafił o niczym innnym mówić. W międzyczasie posiadł dodatkową umiejętność: wykrywanie wahadełkiem różnych chorób u ludzi i leczenie ich tymże wahadełkiem. Nie wiedziałam wtedy, co o tym myśleć: czy rzeczywiście to potrafił?
Aha, zapomniałabym. Był człowiekiem religijnym i uważał, że ten jego dar pochodzi od Chrystusa. Dużo czytał.
Pierwszy dzwonek alarmowy zadźwięczał mi, gdy doszło między nami do nieprzyjemnej scysji. Otóż w owym czasie miałam dość sporego guzka na tarczycy (pojawił się po urodzeniu dziecka, powiększył do wielkości jabłka Adama i tak został). Nieładnie wyglądał, ale przyzwyczaiłam się. Dzieci były zbyt małe, abym ryzykowała operację (której się panicznie bałam). No i kiedyś szwagier mój, “cudotwórca”, zauważył ten defekt urody (bo ja to tak traktowałam – kilka lat nic się nie działo, więc o co chodzi). Postanowił to zbadać. Przysunął wahadełko do mojej szyi i czekał. Wahadełko raz się kręciło, raz majtało, jak wahadło, różnie. Następnie postawił diagnozę:
To jest uśpiony nowotwór- powiedział – na razie nic się nie dzieje, ale gdy się uaktywni, to będzie źle.Mogę ci go usunąć: trzy zabiegi i będzie po sprawie.
Nie od razu się zdecydowałam, bo prawdę mówiąc, średnio wierzyłam w to jego uzdrawianie.
Ale groźna diagnoza, że to nowotwór, nie dawała mi spokoju. Każdego dnia w łazience spoglądałam z niepokojem na moją szyję: powiększył się ten guzek, czy nie….
Kilka tygodni później zgodziłam się. Terapia wyglądała w ten sposób, że ja leżałam na kozetce, a on trzymał wahadełko nad moją szyją tak długo, aż przestało się kręcić. Trwało to różnie, przeważnie tak około godziny.
Zabieg powtarzaliśmy co tydzień. Guzek powinien się sukcesywnie zmniejszać, więc każdego ranka oglądałam szyję z nadzieją, że tak się stanie. Niestety. Moja szyja nadal wyglądała jak u mężczyzny. Mało tego, czasem wydawało mi się, że czuję lekkie dławienie, czasem guzek sprawiał wrażenie większego. Szwagier proponował mi kolejne zabiegi, ale już nie chciałam.
A guzek mi nie dawał spokoju. Był.
Zebrałam się w garść i poszłam do specjalisty. Zdiagnozował torbiel i zaproponował usunięcie. Zgodziłam się.
Operację przeżyłam. Przy okazji pobytu w szpitalu postanowiłam rzucić palenie i udało się.Po miesiącu było po sprawie. Została na szyi maleńka czerwona blizna, która z czasem rozjaśniła się i prawie nie było jej widać.
No i kiedyś przy kolejnym rodzinnym spotkaniu, gdy szwagier chwalił się, ile to on już raków polikwidował, ilu ludziom przywrócił zdrowie, zapytałam go ot tak, czy nie zastanawiał się, że może także ludziom wyrządzić krzywdę.
-Jak to – obruszył się.
-Ano tak – powiedziałam. Tak było ze mną, powiedziałeś mi, że ten mój guzek to rak i nastraszyłeś mnie tym nieźle. Miałeś go wyleczyć i nic, ale powiększyłeś jeszcze mój strach, że on taki groźny, ten rak. Usunęłam go chirurgicznie. Poza tym okazało się, że to zwykła, nieszkodliwa torbiel.
Reakcja na te słowa była dla mnie zaskakująca:
-Tak! – zaczął krzyczeć – bo w tobie siedzi szatan! Szatan! Czułem go gdy robiłem te zabiegi! Czułem opór!Ty specjalnie opierałaś się moim uzdrawiającym falom, żeby mi zrobić na złość. Szatan, szatan tkwi w tobie!
Szczęka mi opadła….
Popatrzyłam na niego, nie powiedziałam nic. Mąż próbował załagodzić sytuację:- Dobra, nie kłóćcie się…Próbował zmienić temat. Rozmowa się jednak nie kleiła. Szwagrostwo wizytę skrócili.
Bardzo przeżyłam tamto popołudnie. Długo się wieczorem modliłam. Czułam, że coś się dzieje niedobrego.
Mąż bagatelizował sprawę.
-Ach wiesz, jaki on jest. Jak mu coś nie wyjdzie, to zawsze inni są winni.
Zrobiła się znów długa notka.
Jutro w takim razie kolejny odcinek.
Z uwagą czytam komentarze, bo jestem ciekawa Waszych opinii.
He,he. Komentarzy jakby mniej, ale mnie napis zacheca do uruchomienia lawiny:))
No.
I popatrz, już mamy drugi.
W poprzednim odcinku też zaczęło się od jednego komentarza…
:)))
@Grazss
Niezwykle ciekawe. Można powiedzieć, ze anty-świadectwo. Czekam na ciąg dalszy.
Popchnąłeś kostkę domina…
Jestem ciekaw, co dalej z naszym “egzorcystą”.
@space
On nie uważał się za egzorcystę. Tego szatana to tylko u mnie wykrył. Ale go nie wypędzał. Nawet nie proponował.
On leczył wszelkie choroby, przedtem je wykrywszy.
I miał pacjentów. Czy im pomógł – nie wiem, bo z żadnym nie miałam kontaktu, za daleko od siebie mieszkaliśmy, a to był początek lat dziewięćdziesiątych, więc z komunikacją nie było tak, jak dziś (na prowincji).
Na pewno wyleczył swoją żonę z kilku raków – sama mi o tym mówiła, że miała i że “Adaś wyleczył”. I że dzięki niemu żyje.
ale to pewnie też się nie spodoba ;DDDDDD
Ja nie jestem pewna, czy w tym przypadku możemy mówić o okultyźmie. Bohater mojej notki starał się tłumaczyć tego typu zjawiska jakimiś falami elektromagnetycznymi, czy radiowymi (już nie pamiętam dokładnie), których fizyka jeszcze do końca nie zbadała.
Po prostu wychodził z założenia, że niektórzy ludzie emanują i odbierają te fale silniej niż inni – no bo ludzie są różni, Bóg obdarza ich różnymi talentami: jedni mają znakomity słuch muzyczny, inni z kolei fenomenalną pamięć. Jeszcze innym nauka przychodzi z łatwością. On tych talentów otrzymał od Boga, o ile pamiętam, dużo.
Taki trochę niedoceniany przez ludzkość geniusz był.
A te fale właśnie, to nie było, według niego coś nadprzyrodzonego.
Podobno medycyna chińska w jakiś sposób to wykorzystywała.
Z przymrużeniem oka słuchałam tych jego teorii, więc nie jestem pewna dziś, jak on to wszystko tłumaczył.
Na pewno nie wywodził bioenergoterapii z mocy nadprzyrodzonych.
właśnie o tym jest to świadectwo, i dlatego wcześniej nawiązywałem do Ducha Świętego, ale moderator uznał to za niewłaściwe wiec nawet nie próbuje cokolwiek tłumaczyć.
Tu masz film po katolicku i z doświadczenia, najlepiej zobaczyć wszystkie 3 części.
Większość owych “uzdrawiaczy” to świadomi oszuści, reszta, to nieświadomi. Inną kwestią są “znachorzy” (nie wiem czy to właściwe określenie), Ci ludzie często potrafią leczyć za pomocą ziół i innymi metodami, jednak nie jest to oparte na okultyzmie, tylko na wiedzy.
Co do opisywanej osoby, sama najlepiej ją opisałaś…
Pozdrawiam
PS Będzie część 3?
cóż, trzeba odgraniczyć człowieka od jego intencji i działań. chciał dobrze, wierzył że ma talent to i zaczął leczyć. nawet jeśli tu już ‘nie zaszkodzi, może pomoże’ to już zagrożenie. przyjaciel powinien namawiać na lekarza a jeśli potem coś poleca, nie wbrew medycynie, to ujdzie.
skoro religijny z darem chrystusowym, to pewnie byłyby i modlitwy i podobne praktyki i odwołania do tego, bo samo przekonanie niepraktykującego to już na starcie dysonans. zresztą to trochę tak, jak wchodzenie w role, które podpowiada ego i inni
@grazsz
Czy ten krewny był już u egzorcysty, czy dopiero się wybiera?
Ostatnie słowa Chrystusa do swoich uczniów:
Mk 16,15-18
{{
“Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!
Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony.
Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą;
węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie”.
}}
@oela
Wydarzenia, które opisuję, dotyczą początku lat dziewięćdziesiątych. Bo w 1991 roku poddałam się tej operacji usunięcia torbieli na tarczycy. Preludium do wydarzeń, które nastąpiły później…..
@Freedom
Było to dawno, więc nie pamiętam dokładnie.
Ale on to leczenie traktował jako jedną z metod medycyny niekonwencjonalnej. I nie łączył tego z mocami nadprzyrodzonymi. Stąd to moje zaskoczenie, gdy wypalił mi z tym “szatanem”. A jego religjność była wyniesiona z domu – chodził do kościoła, bo tak trzeba było. I dzieci też pędził. Nie wiem, czy w jego domu były rozmowy z dziećmi o nauce Chrystusa. Jeśli coś było, to w formie jego kategorycznych pouczeń. On nie słuchał, on mówił, bo wiedział wszystko najlepiej.Sądzę, że inteligentne dzieciaki szybko pojęły, że z tatą nie warto dyskutować, tylko wpuścić jednym uchem, to co ma do powiedzenia, a wypuścić drugim.
@Grazzs – ja nie pisałem o bohaterze Twoich wpisów – tylko o małości naszej wiary, tak w ogóle, na marginesie.
Otóż Bóg może każdego w każdej chwili uzdrowić. Zawsze, wszędzie i ze wszystkiego.
Jedynym wymogiem jest nasza w to wiara. Brak zwątpienia. Bezgraniczna wiara w Słowo Boże.
O taką wiarę się modlę. Kto z nas uwierzył naprawdę?
Wszyscy wierzymy w Boga – ale kto wierzy Bogu? Tak prawdziwie wierzy…
@Freedom
Aaa…, o małości naszej wiary.
No tak – ale to jest inny temat.
Silna, bezwarunkowa wiara – to łaska, o którą trzeba prosić Boga, bo tylko On jej może udzielić.