Myśl dnia
Dante Alighieri
“Dusza żywi się tym, z czego się cieszy”
św. Augustyn
*********
PIERWSZE CZYTANIE (1 J 4,7-10)Bóg jest miłościąCzytanie z Pierwszego listu świętego Jana Apostoła.
Umiłowani, miłujmy się wzajemnie,
ponieważ miłość jest z Boga,
a każdy, kto miłuje,
narodził się z Boga i zna Boga.
Kto nie miłuje, nie zna Boga,
bo Bóg jest miłością.
W tym objawiła się miłość Boga ku nam,
że zesłał Syna swego Jednorodzonego na świat,
abyśmy życie mieli dzięki Niemu.
W tym przejawia się miłość,
że nie my umiłowaliśmy Boga,
ale że On sam nas umiłował
i posłał Syna swojego
jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 72,1-2,3-4ab,7-8)
Refren: Uwielbią Pana wszystkie ludy ziemi.
Boże, przekaż Twój sąd Królowi, *
a Twoją sprawiedliwość synowi królewskiemu.
Aby Twoim ludem rządził sprawiedliwie *
i ubogimi według prawa.
Niech góry przyniosą ludowi pokój, *
a wzgórza sprawiedliwość.
Otoczy opieką uciśnionych z ludu, *
będzie ratował dzieci biedaków.
Za dni Jego zakwitnie sprawiedliwość *
i wielki pokój, aż księżyc nie zgaśnie.
Będzie panował od morza do morza, *
od Rzeki aż po krańce ziemi.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Łk 4,18-19)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Pan posłał mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę,
więźniom głosił wolność.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
EWANGELIA (Mk 6,34-44)
Rozmnażając chleb Jezus objawia swoją moc
Słowa Ewangelii według świętego Marka.
A gdy pora była już późna, przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: „Miejsce jest puste, a pora już późna. Odpraw ich. Niech idą do okolicznych osiedli i wsi, a kupią sobie coś do jedzenia”.
Lecz On im odpowiedział: „Wy dajcie im jeść”.
Rzekli Mu: „Mamy pójść i za dwieście denarów kupić chleba, żeby im dać jeść?”
On ich spytał: „Ile macie chlebów? Idźcie, zobaczcie !”
Gdy się upewnili, rzekli: „Pięć i dwie ryby”.
Wtedy polecił im wszystkim usiąść gromadami na zielonej trawie. I rozłożyli się gromada przy gromadzie, po stu i po pięćdziesięciu.
Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2013”
Autor: ks. Maciej Warowny
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
*********
Przez Chrzest święty Chrystus zapoczątkował w nas życie nadprzyrodzone. Umarłszy raz dla grzechu mamy prowadzić życie nowe, w którym nie ma już kompromisów ze złem (lekcja). Życie takie przekracza ludzkie możliwości. Podtrzymuje je i rozwija łaska Boża, a zwłaszcza Sakrament Ołtarza. Cudowne rozmnożenie chleba, opowiedziane w ewangelii jest obrazem rozmnożenia Chleba Eucharystycznego, którym Chrystus karmi wszystkie pokolenia ludzkie, aby nie ustały w drodze.
(Mszał Rzymski w opracowaniu benedyktynów tynieckich, Poznań 1963).
Bracia: Wszyscy, którzykolwiek ochrzczeni jesteśmy w Chrystusie Jezusie, w śmierci Jego ochrzczeni jesteśmy. Przez Chrzest bowiem zostaliśmy razem z Nim pogrzebani w śmierć aby jako Chrystus zmartwychwstał przez chwałę Ojca, tak i my, byśmy w nowości życia chodzili. Bo jeśli zostaliśmy wszczepieni w podobieństwo śmierci Jego, to i w zmartwychwstanie będziemy. Wiedząc, że stary w nas człowiek został współukrzyżowany, aby zniszczone było ciało grzechu, oraz abyśmy nadal nie służyli grzechowi. Kto bowiem umarł, wyzwolony jest spod grzechu. Jeśliśmy jednak z Chrystusem umarli, wierzymy, że również z Chrystusem żyć będziemy, wiedząc, że Chrystus powstawszy z martwych więcej nie umiera i śmierć więcej już nad Nim nie zapanuje. Bo, że umarł dla grzechu, raz umarł, a że żyje, żyje w Bogu. Tak i wy rozumiejcie, żeście umarli dla grzechu, a żyjecie dla Boga w Chrystusie Jezusie, Panu naszym.
http://www.liturgia.bydgoszcz.pl/news/vi-niedziela-po-zeslaniu-ducha-sw-2012/
*********
Św. Jan od Krzyża (1542-1591), karmelita, doktor Kościoła
Pieśń duchowa, strofa 15
Mój Ukochany jest … jak noc w spoczynku cichym pogrążona,
W chwili gdy się rozlewa blask zorzy rumiany,
Jak muzyka ciszą przepojona,
Samotność, w której brzmią organy,
Uczta, co moc i miłość daje na przemiany.
W Piśmie Świętym spoczynek wieczorny oznacza widzenie Boga. Jak bowiem wieczerza jest zakończeniem dziennego trudu i początkiem spoczynku nocnego, tak i w tym uciszonym poznaniu, o którym mówiliśmy, dusza odczuwa kres wszelkiego zła i początek posiadania dobra, a wtedy jej miłość do Boga wzrasta. Dlatego więc jest On dla niej „wieczerzą, która wzmacnia”, będąc końcem wszelkiego zła i „rozbudza miłość”, dając posiadanie wszystkich dóbr.
Lecz żeby lepiej zrozumieć, czym jest dla duszy ta wieczerza, którą, jak już powiedzieliśmy, jest sam jej Umiłowany, przytoczymy słowa, które Oblubieniec mówi w Apokalipsie: „Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną” (Ap 3,20). Tłumaczy tu, iż niesie z sobą posiłek, który nie jest niczym innym, jak tylko smakiem i rozkoszą, którą On sam się raduje. Łącząc się zaś z duszą, daje jej także kosztować tego szczęścia, to bowiem chciał wyjaśnić mówiąc: “Będę z nim wieczerzał, a on ze mną”. Takie są skutki, jakie wypływają ze zjednoczenia się duszy z Bogiem -wszystkie dobra Boże są wtedy również wspólne duszy, gdyż On udziela jej darmo i obficie. Jest tu więc On sam „ucztą, co wzmacnia i rozpala miłość”. Będąc bowiem szczodry, wzmacnia ją, a opływając wdziękami – rozmiłowuje.
*****************
Kilka słów o Słowie 8 I 2015
Pan Jezus potrafi pokonać wszelkie granice i przeszkody, którymi lekkomyślnie się od Niego oddzielamy. Uczta opisana w dzisiejszej Ewangelii jest obrazem Jego zdumiewającej hojności. Nasz Bóg angażuje się całkowicie, aby nas na nowo zdobyć i ocalić. To On pierwszy nas pokochał. Doświadczenie Jego miłości nie tylko napełnia nas radością i pokojem, ale też przemienia wewnętrznie.
ks. Jarosław Januszewski, „Oremus” styczeń 2009, s. 35
KRÓLESTWO
Panie, pragnę słuchać słów po królestwie i rozumieć je; Zły niech nie porywa tego, co zasiałeś w moim sercu (Mt 13, 19).
„Pan Jezus… zapoczątkował Kościół swój głosząc radosną nowinę, a mianowicie nadejście królestwa Bożego, obiecanego od wieków w Piśmie św. i «Wypełnił się czas i przybliżyło się królestwo Boże» (Mk 1, 15; zob. Mt 4, 17)” (KK 5). Lecz czymże jest to Królestwo, które Stary Testament zapowiedział i przedstawił w historii Izraela, a Jezus ogłosił jako już bliskie? Chodzi tu przede wszystkim o panowanie, o powszechną władzę Boga Stworzyciela, Pana, Króla, Ojca wszystkich ludów — potwierdzoną wyraźnie przepowiadaniem Chrystusa, a jeszcze więcej obecnością samego Boga na świecie, w osobie Syna, który chociaż stał się człowiekiem, dzieli z Ojcem w pełni Jego Bóstwo i władzę. W Starym Testamencie Bóg rządził swoim ludem i mówił do niego przez prostych ludzi, swoich przedstawicieli; teraz czyni to przez Słowo wcielone. Ustają pośrednicy, a przychodzi Bóg, w swoim Synu, prowadzić, oświecać, kierować ludźmi. Dlatego Jezus mówił: „Królestwo Boże pośród was jest” (Łk 17, 20). To już nie jest czas oczekiwania. Królestwo już przyszło i jest obecne w Chrystusie, który objawia plany Ojca odnośnie do zbawienia ludzi i zaczyna je wypełniać przez swoje dzieła. Jednakże jest to królestwo tajemnicze i ukryte, nie mające nic wspólnego ze strukturą królestw ziemskich, które rozwijają się poprzez przepych i potęgę zewnętrzną. „Królestwo Boże nie przyjdzie dostrzegalnie; i nie powiedzą: Oto tu jest albo tam” (tamże). Jest to królestwo duchowe, nieskończenie odległe od tego wszystkiego, co podpada pod zmysły, co znamionuje powodzenie ziemskie i władzę polityczną.
Ono zawiera najgłębsze wartości ducha, dociera do wnętrza człowieka, przemieniając go w dziecko Boże i w obywatela Jego królestwa. Chociaż królestwo Boże rozciąga się na cały kosmos, na wszystkie istoty stworzone w niebie i na ziemi, to Bóg nie zmusza człowieka, by wszedł do niego; człowiek winien uczynić to dobrowolnie. A kiedy przez wiarę i posłuszeństwo postanawia to uczynić, Królestwo to zaczyna utrwalać się w nim w sposób jak najbardziej wewnętrzny, ukryty, nie zmieniając nic z ludzkiej struktury zewnętrznej, odmieniając natomiast wszystko w wewnętrznej. Wówczas człowiek, stworzony już z ciała i krwi, na nowo rodzi się w Bogu przez Ducha (J 1, 13; 3, 5–6).
- O Jezu, Panie mój, poświęcam się i oddaję się pod Twoje najwyższe panowanie, którego nie udzielasz żadnemu stworzeniu — oddaję się wspanialej, całkowitej i szczegółowej władzy nad każdym stworzeniem, jaką posiada Twoje Człowieczeństwo dzięki przedziwnemu i godnemu uwielbienia Synostwu Bożemu.
Tobie się oddaję i poświęcam cały… pragnę, abyś miał szczególną władzę nad moją duszą i nad moim stanem, nad życiem i moimi czynnościami, jako nad rzeczą należącą do Ciebie na mocy nowego i szczególnego prawa oraz dobrowolnego aktu woli, przez który pragnę zależeć zawsze od Twojej… władzy.
Ponieważ Twoja władza nieskończenie przewyższa naszą, błagam Cię, o Jezu, racz sam objąć wszelką władze nade mną, gdyż ja nie jestem zdolny dać Ci jej. Błagam Cię, przyjmij mię za Twojego poddanego i niewolnika, niechaj się to stanie w taki sposób, którego ja poznać nie mogę, a który Ty dobrze znasz (P. de Berulle).
- O Ojcze, Ty posiałeś na świat Słowo odwieczne, Słowo Twoje zrodzone w sobie samym, aby stało się nasieniem wszystkich Twoich słów, błagam Cię, przez to Słowo, Syna Twojego, posiej w mojej pamięci obfite nasienie świętych myśli, aby rodziły liczne owoce dobrych uczynków.
O Słowo odwieczne… zstąpiłoś z nieba na ziemię, by posiać na niej nasienie prawdziwej nauki… przyjdź, Panie, i posiej w moim rozumie obfite nasienie Bożych oświeceń, abym przez nie poznał Ciebie, poznał siebie i to wszystko, w co powinienem wierzyć i czynem wypełniać.
O Duchu Święty, Ty tchniesz, gdzie chcesz, i chcesz tchnąć tam, gdzie potrzeba Twojego natchnienia, dotknij nim mojej woli… zapal w niej iskry gorących pragnień, by rozpalił się w moim sercu najgorętszy ogień miłości… i spraw, aby z tej miłości wzeszły najobfitsze owoce ducha. O Trójco Przenajświętsza, dziękuję Ci za dobroć, z jaką siejesz swoje słowo w ziemi tak marnej i nieurodzajnej (L. da Ponte).
O. Gabriel od św. Marii Magdaleny, karmelita bosy
Żyć Bogiem, t. I, str. 206
http://www.mateusz.pl/czytania/2015/20150108.htm
************
Gdybyśmy się trochę więcej modlili…
Józef Augustyn SJ
Bo gdzie jest skarb wasz, tam będzie i serce wasze (Łk 12, 34). Serce człowieka to siedlisko jego wewnętrznych przeżyć, doznań i duchowych doświadczeń. To głębia ludzkiej duszy. Centrum, które zarządza życiem człowieka i decyduje o jego kształcie. Ale ludzkie serce, podobnie jak ludzkie istnienie, jest rzeczywistością dynamiczną i zmienną. Podlega nieustannemu rozwojowi.
Serce ludzkie, jak wszystko, co żyje, pozostaje kruche i delikatne, wymaga codziennej pielęgnacji, pokarmu, napoju i uwagi. Jeżeli ludzkie serce ma się dobrze rozwijać, to człowiek musi się o nie zatroszczyć, nakarmić je i dać mu pić. Daj Mi pić – mówi Jezus do Samarytanki (J 4, 7). Jeżeli Serce Jezusa pragnie, o ileż bardziej potrzebuje źródła wody żywej serce każdego z nas.
Dawaj, a będziesz miał więcej – Mk 6, 34-44
Mieczysław Łusiak SJ
Gdy Jezus ujrzał wielki tłum, ogarnęła Go litość nad nimi; byli bowiem jak owce nie mające pasterza. I zaczął ich nauczać.
A gdy pora była już późna, przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: “Miejsce jest puste, a pora już późna. Odpraw ich. Niech idą do okolicznych osiedli i wsi, a kupią sobie coś do jedzenia”.
Lecz On im odpowiedział: “Wy dajcie im jeść”. Rzekli Mu: “Mamy pójść i za dwieście denarów kupić chleba, żeby im dać jeść?” On ich spytał: “Ile macie chlebów? Idźcie, zobaczcie!”
Gdy się upewnili, rzekli: “Pięć i dwie ryby”. Wtedy polecił im wszystkim usiąść gromadami na zielonej trawie. I rozłożyli się gromada przy gromadzie, po stu i po pięćdziesięciu.
A wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo, połamał chleby i dawał uczniom, by kładli przed nimi. Także dwie ryby rozdzielił między wszystkich. Jedli wszyscy do sytości i zebrali jeszcze dwanaście pełnych koszów ułomków i ostatki z ryb. A tych, którzy jedli chleby, było pięć tysięcy mężczyzn.
Komentarz do Ewangelii:
Czasem narzekamy, że jest tyle zła na świecie. I na tym narzekaniu poprzestajemy, bo mówimy sobie: “Nie mam na to wpływu. Moje wysiłki na nic się nie zdadzą, bo będą kroplą dobra w morzu zła”. Tymczasem Jezus mówi: “Wy dajcie im jeść” – wy czyńcie ten świat lepszym.
Bóg chce abyśmy przemieniali ten świat na lepszy, chociaż wiadomo, że to jest poza zasięgiem naszych możliwości. Czynienie tego świata lepszym jest bowiem potrzebne przede wszystkim temu, który to czyni, a nie światu. Tylko dobro, którym się podzieliliśmy mnoży się i wypełnia nasze serca po same brzegi.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2297,dawaj-a-bedziesz-mial-wiecej-mk-6-34-44.html
*********
Na dobranoc i dzień dobry – Mk 6, 34-44
Mariusz Han SJ
Każdy może nakarmić drugiego…
Powrót Apostołów i pierwsze rozmnożenie chleba
Gdy Jezus wysiadł, ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi, byli bowiem jak owce nie mające pasterza. I zaczął ich nauczać. A gdy pora była już późna, przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: Miejsce jest puste, a pora już późna. Odpraw ich. Niech idą do okolicznych osiedli i wsi, a kupią sobie coś do jedzenia. Lecz On im odpowiedział: Wy dajcie im jeść! Rzekli Mu: Mamy pójść i za dwieście denarów kupić chleba, żeby im dać jeść? On ich spytał: Ile macie chlebów? Idźcie, zobaczcie! Gdy się upewnili, rzekli: Pięć i dwie ryby.
Wtedy polecił im wszystkim usiąść gromadami na zielonej trawie. I rozłożyli się, gromada przy gromadzie, po stu i po pięćdziesięciu. A wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo, połamał chleby i dawał uczniom, by kładli przed nimi; także dwie ryby rozdzielił między wszystkich. Jedli wszyscy do sytości. i zebrali jeszcze dwanaście pełnych koszów ułomków i ostatków z ryb. A tych, którzy jedli chleby, było pięć tysięcy mężczyzn.
Opowiadanie pt. “Cena jednego chleba”
Znany angielski dziennikarz przeprowadził wiele mówiący nam wszystkim test. Kupił kilogramowy bochenek chleba i stanął z nim na ruchliwych skrzyżowaniach ulic wielkich miast świata. Przechodniom oferował chleb za jedną godzinę pracy. Co osiągnął?
W niemieckim mieście Hamburg został wyśmiany. W amerykańskim Nowym Jorku zabrany przez policję. W afrykańskiej stolicy Nigerii wiele osób było gotowych pracować trzy godziny. W indyjskim Delhi szybko zgromadziły się setki osób. Wszyscy jak jeden mąż chcieli pracować cały dzień.
Refleksja
To nie jest tak, że nie mamy nic, aby ofiarować drugiemu człowiekowi. Zwykły uśmiech i pomocna dłoń może dać nadzieję na lepsze jutro. Nasza radość i podejście do codziennych trudów nie tylko pomaga nam, ale drugiemu człowiekowi. Gest otwartej dłoni w której trzymamy kawałek chleba jest symbolem życzliwości i otwartości na ludzką biedę i niemoc…
Chrystus dzielił się tym co miał. Z tego małego gestu pomocy powstawała duża radość wszystkich, którym udzielił swojej pomocy. Temu rozdawaniu chleba wpierw towarzyszy błogosławieństwo. Nasza pomoc będzie przynosiła owoce jeśli nasz dar będzie pochodził dobrego i życzliwego z serca…
3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Co możesz ofiarować drugiej osobie?
2. Czy dzielisz się z innymi tym co masz?
3. Czy to co dajesz wypływa z serca?
I tak na koniec…
“Kto w czasie pracy myśli tylko o jedzeniu, ten na pewno w czasie jedzenia nie myśli o pracy” (Władysław Grzeszczyk, Parada paradoksów)
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,130,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mk-6-34-44.html
*************************************************************************************************************************************
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
W 1354 r. został mianowany biskupem Patti i Lipari, pięć lat później – biskupem Corony. W 1363 r. został arcybiskupem Candii na Krecie, a rok później – patriarchą tytularnym Konstantynopola. Na prośbę papieża Urbana V odbył podróż do Serbii, na Węgry i do Konstantynopola, próbując zorganizować krucjatę przeciwko Turkom. Wziął udział w ataku na Aleksandrię w 1365 r., w czasie którego został poważnie ranny. Kilka miesięcy później, 6 stycznia 1366 r., zmarł z powodu odniesionych obrażeń w Famagoście na Cyprze. Jego kult zatwierdził papież Urban VIII w 1608 r.
Niezmiernie śmiała jak na średniowieczne czasy legenda związana jest z osobą św. Piotra Tomasza, karmelitańskiego biskupa i patriarchy Konstantynopola. Tak jak wszystkie wspomniane wyżej powstała w atmosferze niepewności cechującej pierwsze wieki obecności karmelitów w Europie po przybyciu z Palestyny.
Św. Piotr Tomasz należy do grupy najstarszych świętych Karmelu i jest jednym z tych, którzy odznaczali się wyjątkową miłością i czcią dla Patronki Zakonu. Jan z Hildesheim, współczesny Świętemu, opowiada o pewnym epizodzie z jego życia. Miał on miejsce, gdy świątobliwy zakonnik był już uznanym wykładowcą i wybijającym się w duchowej formacji człowiekiem. W nocy poprzedzającej uroczystość Zesłania Ducha Świętego z celi karmelity zaczęły dochodzić tajemnicze głosy. Zbudziły one dwóch współbraci, których cele przylegały do jego celi. Nie mieli jednak odwagi, aby wejść do niego i sprawdzić, co się stało. Następnego dnia Jan z Hildesheim zapytał go, co się wówczas wydarzyło. Z początku św. Piotr Tomasz zachowywał milczenia i nie chciał o tym mówić. Uległ jednak presji współbraci i tak powiedział: „Udałem się na spoczynek trochę przygnębiony na duchu, ale i z gorącym pragnieniem uzyskania od błogosławionej Dziewicy łaski zachowania mojego Zakonu i obietnicy Jej patronatu. Właśnie tamtej nocy powiedziała mi: «Nie obawiaj się Piotrze, gdyż nasz Zakon karmelitański przetrwa aż do końca czasów. Pierwszy Patron Zakonu, Eliasz, prosił o tę łaskę mojego Syna w czasie Jego przemienienia na górze i uzyskał ją»” (Leersius, Collectaneum…, Fioretti, s. 44.).
Jerzy Zieliński OCD
Jerzy Zieliński OCD: Maryja w najstarszych legendach Karmelu – 6. Karmel będzie istniał do końca czasów
http://karmel.elk.pl/czytelnia/3-czytelnia/51-maryja-w-najstarszych-legendach-karmelu.html?showall=&start=7
******************
Wawrzyniec urodził się 1 lipca 1381 r. w Wenecji w znanej rodzinie, z której pochodzi kilkoro świętych. Na jego dalsze życie duży wpływ miała pobożność matki. Na chrzcie otrzymał imię Jan. W 1400 r. wstąpił do kongregacji kanoników w San Giorgio di Alga nieopodal Wenecji i przybrał imię Wawrzyniec. Podziwiano go za jego ubóstwo, umartwienia i żarliwość w modlitwie. W 1406 r. (albo w 1415 r.), po przyjęciu święceń kapłańskich, Wawrzyniec został wybrany przełożonym tej wspólnoty, a wkrótce, w 1424 r. – generałem zgromadzenia.
Przygotował wówczas konstytucje, które gorliwie wprowadzał w życie. W tym samym czasie papież Eugeniusz IV mianował go biskupem Kastylii. W 1447 r. zaangażował się w pomoc ofiarom epidemii. Kiedy w 1451 r. papież Mikołaj V rozwiązał unię między diecezją kastylijską a patriarchatem w Grado, Wawrzyniec został pierwszym patriarchą Wenecji. Reformy, które tam wprowadził, są słusznie uważane za prekursorskie wobec późniejszych o sto lat działań św. Karola Boromeusza w Mediolanie po Soborze Trydenckim.
Wawrzyniec zmarł 8 stycznia 1456 r. Klemens VII beatyfikował go w 1524 r. Kanonizował go Aleksander VIII w 1690 r. Jego dzieła, przede wszystkim listy i kazania, były wielokrotnie wydawane drukiem. Uderza w nich wielkie nabożeństwo do męki Jezusa.
Historia kanoników
Początek Kanoników Regularnych
Kanonicy regularni są zakonem wyjątkowym, czego świadectwem jest jego historia. Należą do najstarszych zakonów kleryckich, a mimo to popadli w zapomnienie.
Początki kanoników giną w mrokach dziejów… Pierwsze wspólnoty zaczęły bowiem powstawać u schyłku starożytności, na przełomie wieków IV i V.
Jedną z takich wspólnot był klasztor założony przez św. Augustyna w Hipponie. Żyjący tam kapłani łączyli ascezę i świadectwo życia mnichów z gorliwością apostolską kleru diecezjalnego. Do tradycji tej właśnie wspólnoty odwołują się wszystkie kongregacje kanoników regularnych.
Ruch kanoniczy szybko objął swym zasięgiem większość prowincji kościelnych, w każdej z nich przyjmując specyficzny dla danego terenu tryb życia (tak powstały poszczególne kongregacje). Aby ujednolicić organizacyjnie rozsiane klasztory, rozpoczęto ich regularyzacje, tj. nadanie każdej wspólnocie konkretnych norm regulujących życie- tzw. reguły. Regularyzacja trwała począwszy od wieku VIII, a jej finalnym akcentem było nadanie klasztorom kanoniczym Reguły św. Augustyna. Od tego czasu, tj. od Synodu Laterańskiego w 1059roku , możemy mówić o wyklarowaniu się struktur zakonu kanoników. Synod i Reforma Gregoriańska (będąca jego efektem) stały się impulsem dla rozwoju kanonikatu regularnego, stąd też XI i XII wiek zwykło się określać „wiekiem kanoników regularnych. Według badań zakon posiadał w okresie średniowiecza ponad 2500 klasztorów. Do najbardziej znanych należą: opactwo św. Wiktora w Paryżu, św. Krzyża w Mortara, Sankt Florian w Austrii, opactwo w Windesheim oraz prepozytura w Rudnicach na terenie Czech. W Polsce zakon posiadał swe placówki m.in. we Wrocławiu, Trzemesznie, Czerwińsku i Krakowie (która istnieje po dziś dzień). Tak liczne klasztory odegrały niebagatelną rolę w kulturze ówczesnej Europy. Wydały one wielu świętych (św. Bernard z Góry Jowisz, św. Ubald) i błogosławionych (bł. Stanisław Kazimierczyk) oraz twórców kultury (Hugon od św. Wiktora, Tomasz a Kempis, Erazm z Roterdamu).
Zawierucha reformacji nie ominęła także zakonu kanoniczego, który utracił wiele ze swych ośrodków, szczególnie w Niemczech i Niderlandach. Ruch odnowy Kościoła po Soborze Trydenckim wpłynął również na kanonikat regularny; powstały nowe kongregacje. Świętością życia odznaczali się św. Piotr Fourier i bł. Alan Solminhac.
Wraz z oświeceniowym racjonalizmem, Rewolucją Francuską i Wojnami Napoleońskimi na zakon przyszła prawdziwa katastrofa. W ciągu niespełna ćwierćwiecza skasowano większość kongregacji i samodzielnych prepozytur.
Mimo tak wielkiego osłabienia, na przełomie wieków XIX i XX, kanonicy podjęli trud misyjny otwierając swe placówki niemalże na wszystkich kontynentach.
W roku 1959, w 900 lecie Synodu Laterańskiego, kongregacje które dotrwały do XX wieku zawiązały Konfederacje Kanoników Regularnych św. Augustyna.
Również w ostatnim stuleciu zakon kanoniczy ofiarował Kościołowi wielu wspaniałych kapłanów i wybitnych uczonych: bł. Maurycego Tornay – męczennika zwanego apostołem Tybetu, Piusa Parscha – czołowego przedstawiciela Ruchu Liturgicznego, Władysława Borowskiego – znanego biblistę, Carlo Eggera wybitnego latynistę.
O żywotności kanonikatu najlepiej świadczą nowopowstające kongregacje (jak Kanonicy św. Jana Kantego w Chicago) oraz te które odradzają się po latach niebytności ( jak Wiktoryni i Bracia Życia Wspólnego).
Według danych Annuario Pontifico z 2001r. Święty i Apostolski Zakon Kanoników Regularnych św. Augustyna liczył 2810 członków w 271 kapitułach – kanoniach, którym podlegało 397 domów i placówek duszpasterskich.
Geneza, rozwój i rola kanonikatu regularnego w Kościele
W wielu leksykonach oraz podręcznikach historii powszechnej i kościelnej spotkać można stwierdzenie, że powstanie Zakonu kanoniczego przypada na przełom XI/XII wieku. Tymczasem był to tylko okres definitywnej krystalizacji jego zewnętrznych i wewnętrznych struktur, czas jego największego rozkwitu.
Struktura kościelna znana pod nazwą “kanonicy regularni” jest o wiele starsza. Jej korzeni należy bez wątpienia szukać w tzw. “kleryckich wspólnotach biskupich”, które zaczęły powstawać w Kościele na przełomie IV/V wieku, a w których praktykowano życie apostolskie (vita apostolica), czyli życie wspólne biskupa z klerem na wzór Kościoła pierwotnego w Jerozolimie. Najstarszą formą życia zakonnego – jak wiadomo – było życie eremicko-monastyczne rozwijające się na Wschodzie od III wieku. Eremici i mnisi byli w zasadzie laikami, w oddaleniu od społeczności zorganizowanych i miejskich służyli Bogu, praktykując w samotności rady ewangeliczne. Natomiast we wspólnotach zakładanych przez biskupów chodziło o połączenie ideału życia monastycznego z posługą kapłańską, a także przeszczepienie tego ideału do miast, oddając go na usługi Kościoła lokalnego.
Jednym z pierwszych fundatorów i promotorów wspólnot kleryckich był Euzebiusz z Cagliari, biskup Vercelli. Będąc na wygnaniu na Wschodzie (Palestyna, Kapadocja, Egipt), Euzebiusz poznał tam życie monastyczne i pozostał pod jego urokiem. Po powrocie z wygnania, jak pisze św. Ambroży, postanowił złączyć w jedno dwie rzeczywistości “z natury różne między sobą”: dyscyplinę życia monastycznego ze stanem kleryckim. Z duchownych swojego Kościoła utworzył więc wspólnotę, której sam do śmierci przewodniczył. Podobne wspólnoty powstały również w Tours z inicjatywy biskupa Marcina, w Veronie z inicjatywy biskupa Zenona, w Nola z inicjatywy biskupa Paulina. W V wieku wspólnot kleryckich było już bardzo wiele i prawie we wszystkich prowincjach kościelnych.
Jednak największe znamię wycisnęła na historii Kościoła wspólnota klerycka zorganizowana w Hipponie przez św. Augustyna. Do jej struktur i ducha odwoływały się zasadniczo wszystkie podejmowane później próby reformy życia duchownych nie związanych z kręgami czy ośrodkami monastycznymi. Wybrany w 395 roku biskupem Hippony, Augustyn “chciał mieć przy sobie w domu biskupim wspólnotę duchownych”. Istotę tej wspólnoty, jej cel, strukturę organizacyjną i duchowość, naświetlił sam w mowach wygłoszonych do wiernych. Od członków wspólnoty Augustyn wymagał radykalnego wyzbycia się własności prywatnej, czystości obyczajów, posłuszeństwa, miłości Boga i bliźniego, wspólnotowości w modlitwie i w pracy oraz wiernej i ofiarnej posługi duszpasterskiej w Kościele. W jego teorii wspólnoty ważna jest także zmiana stosowanej terminologii. Dla Augustyna “monasterium” to już nie pustelnia, lecz dom i wspólnota (domus, communitas); członkowie wspólnoty to nie “monachi” (mnisi), lecz “clerici” (duchowni) albo “servi Dei” (słudzy Boży). Augustyn był w zasadzie pierwszym z biskupów, który nadał powołanej przez siebie wspólnocie tak wyraźne kształty i który też jasno określił zasady bycia w niej. Więcej, życie wspólnotowe duchownych podniósł do rangi “propositum” czyli przyrzeczenia, ślubu.
Ze wspólnoty biskupiej założonej przez Augustyna i przez niego propagowanej wyszło kilku biskupów. Odchodząc z Hippony zabierali oni ze sobą ideał życia apostolskiego, czyli życia wspólnotowego z klerem i przeszczepiali go na swój teren. Possydoniusz, naoczny świadek życia Augustyna i pierwszy jego biograf odnotował, że sam miał okazję poznać w Kościele afrykańskim około 10 wspólnot kleryckich, które strukturę i ducha zaczerpnęły ze wspólnoty w Hipponie. Ślady myśli augustyńskiej w zakresie organizacji życia wspólnotowego duchownych znajdujemy także w Europie już w V wieku, czego przykładem jest m. in. traktat “De vita contemplativa” Juliana Pomeriusza, który przewodniczył wspólnocie kleryckiej w Arles, a także pisma papieża Grzegorza Wielkiego.
Przyjmuje się, że w tym samym wieku duchownych żyjących we wspólnotach biskupich nazywano kanonikami (canonici) od terminu greckiego “canon”‘, który w tłumaczeniu łacińskim oznaczał regułę, albo klerykami regularnymi (clerici regulares). W każdym razie, w zarządzeniach synodu odbytego w 533 roku w Clermont oraz w liście św. Bonifacego, apostoła Germanów, do papieża Zachariasza występuje już wyraźnie rozróżnienie na duchownych kanoników (clerici canonici) i nie kanoników.
W oparciu o studium zachowanych źródeł z V i z VI wieku można powiedzieć, że początkowo struktura kościelna znana pod nazwą “kanonicy” była strukturą typowo diecezjalną. Tworzyli ją duchowni danego Kościoła lokalnego żyjący w łączności i we wspólnocie ze swoim biskupem oraz zachowujący regułę (cannones) przez niego określoną, w odróżnieniu od duchownych wędrownych (vagantes) lub obsługujących kościoły i kaplice prywatne charakterystyczne dla systemu feudalnego. Pozostałości po tej pierwotnej koncepcji kanonikatu odnajdujemy jeszcze w pismach Egberta z Yorku, Hugona od św. Wiktora oraz Ivona z Chartres.
Stopniowo jednak ten ideał właściwy prezbiterium diecezjalnemu zaczął przybierać formy bliższe życiu monastycznemu, kanonik stawał się zakonnikiem. W VIII wieku wyrażenie “kanonik regularny” zawierało już w sobie niektóre elementy, które później weszły do definicji stanu zakonnego.
Jednym z najstarszych świadectw tej zachodzącej transformacji jest reguła Chrodeganga, biskupa Metzu, zredagowana między 751 a 755 rokiem dla kanoników (clerici canonici) tamtejszego Kościoła. Reguła mówi już wyraźnie o “professio canonica”, czyli życiu kanoniczym jako stanie zakonnym, alternatywnym w stosunku do życia monastycznego. Do istotnych cech tego stanu należały życie wspólne i rezygnacja z dóbr. Natomiast wśród obowiązków były: klauzura, codzienne zgromadzenie kapitulne, oficjum liturgiczne, obowiązek rezydencji przy własnym kościele, posługa duszpasterska dla dobra wiernych diecezji, posłuszeństwo biskupowi. Reguła Chrodeganga była jednoznaczna w zakresie wymagań liturgiczno-wspólnotowych, natomiast dość dużą swobodę pozostawiała kanonikom w zakresie własności prywatnej. Chrodegang, w przeciwieństwie do Augustyna, nie żądał już od kanoników życia wspólnego bez żadnej własności, złagodzenie zaś w tej właśnie materii umotywował wymogami współczesnych sobie czasów. Z analizy reguły wynika, że w dobie karolińskiej rozwijała się strona organizacyjna wspólnot kanoniczych, a wewnętrzna siła ideału zdecydowanie słabła.
Chociaż wspólnoty typu kanoniczego istniały we wszystkich niemal prowincjach kościelnych, to jednak zasięg ogólnoeuropejski nadał instytucji dopiero synod akwizgrański, odbyty w 816 roku z inicjatywy Ludwika Pobożnego. Na synodzie bowiem, zmierzając do unifikacji rozwijającego się życia zakonnego w swoim imperium, Ludwik narzucił wszystkim ośrodkom typu kanoniczego tę samą regułę. Była to reguła Chrodeganga, ale w wydaniu poszerzonym przez Amalaryka z Metzu. Zarządzenie synodu zjednoczyło wspólnoty kanonicze, dotąd niezależne od siebie, w bardziej widoczną całość, a także dało początek pierwszej większej reformie w dziejach instytucji.
Interesującym przykładem tych zmian jest wspólnota kanonicka z Hildesheim. W pochodzącej z drugiej połowy IX wieku Fundatio wspólnoty podkreślono, że kanonicy odznaczali się pobożnością tak surową i surowością życia tak dużą, jakby byli mnichami. Wśród codziennych obowiązków, które spoczywały na kanonikach Fundatio wylicza wspólne oficjum liturgiczne, wspólny stół, wspólne dormitorium, kapitułę konwentualną, lectio divina z pisaniem homilii lub nauką Ewangelii, składanie prepozytowi sprawozdania z wykonanych prac. Habit nosili prosty, a “zamknięci wewnętrznie i zewnętrznie w surowości klauzury wystrzegali się świata, chociaż nie zaparli się go całkowicie”. To ostatnie zdanie jest szczególnie ważne, ukazuje bowiem całą fizjonomię kanonikatu w dobie karolińskiej. Kanonicy, których zaczyna się już coraz częściej nazywać regularnymi, oddają się życiu duchowemu żyjąc w zamknięciu, ale ich zamknięcie nie jest izolacją typu mniszego od świata ludzkiego. W naturze kanonikatu zawarta jest bowiem cura animarum, która każe mu interesować się światem ludzkim poza klauzurą klasztorną. We wspólnocie, której pierwszym dążeniem jest doskonałość miłości Boga i bliźniego, rodzi się również świadomość powołania do apostolatu na zewnątrz.
Do ośrodków życia kanoniczego, które zostały zreformowane w oparciu o regułę akwizgrańską należały także kanonie w Barcelonie i Vich (Hiszpania), w Chartres, Paryżu, Reims, Lionie i Besancon (Francja), Laon i Liege (Belgia), Kolonii, Magdeburgu, Bremie i Bambergu (Niemcy) oraz kilka innych na terenie dzisiejszych Włoch. Śledząc rozłożenie geograficzne poszczególnych wspólnot możemy wnioskować, że życie kanonicze w dobie karolińskiej było nie tylko jedynym stanem życia doskonałości ewangelicznej alternatywnym w stosunku do instytucji monastycznych, ale że cieszyło się też uznaniem.
Nowa i zarazem złota era dla kanonikatu zaczyna się w XI wieku, jako następstwo reformy gregoriańskiej. Punktem wyjścia dla tej reformy był synod laterański odbyty w 1059 roku pod przewodnictwem papieża Mikołaja II, zaś nazwę otrzymała od papieża Grzegorza VII.
Synod zwołano dla uporządkowania dyscypliny życia kościelnego. Ustalono więc najpierw nowe zasady wyboru papieża, następnie podjęto kroki zmierzające do reformy duchowieństwa, w tym wspólnot kanonickich, których styl bycia odstawał w sposób nader widoczny od ideału ewangelicznego.
Protagonistą synodu był mnich Hildebrand, późniejszy papież Grzegorz VII. Jako jeden z głównych mówców synodalnych wystąpił z ostrą krytyką reguły akwizgrańskiej, a zwłaszcza tych jej kanonów, które dopuszczały własność prywatną. Według rozeznania Hildebranda zbytnia pobłażliwość reguły w tym właśnie zakresie była jedną z przyczyn upadku życia kanoniczego, a przez to i Kościoła.
Synod zajął się zatem regułą. Część pierwszą z tekstami (kanonami) patrystycznymi na temat życia wspólnego duchownych zatwierdzono bez zmian. Zreformowano natomiast część drugą, a zwłaszcza kanony 115 i 122, gdzie była mowa o własności prywatnej, dzieleniu dochodów oraz wydawaniu pożywienia i napoju. W nowym kanonie synodalnym zażądano powrotu do życia apostolskiego “in congregatione canonica”, czyli do życia na wzór Kościoła pierwotnego w Jerozolimie, gdzie wszystko było wspólne. Dokonano też zmiany w dotychczasowej formule profesji, podkreślając w niej mocno życie wspólne sine aliqua proprietate.
Ruch gregoriański, wspomagany szczególnie przez Piotra Damianiego i Ubalda z Gubbio, objął wiele wspólnot kanoniczych, które powróciły do życia wspólnego sine aliqua proprietate. Ale wówczas doszło też do rozłamu wśród kanoników. Wspólnoty kanonicze, nazywane też kapitułami (capitulum), które przyjęły proponowaną przez synod reformę zaczęto nazywać regularnymi (regulares). Natomiast kanoników, którzy nie przyjęli życia wspólnego bez własności, chociaż pozostali pod jednym dachem i zachowali praktykę wspólnego oficjum liturgicznego, nazwano świeckimi (saeculares seu proprietarii).
Wiek XI nie był zatem wiekiem powstania zakonu kanoniczego. Professio albo congregatio canonica istniała już wcześniej. Wiek XI był raczej wiekiem wielkiej reformy i początkiem nowej epoki w jej dziejach, o czym dobitnie mówią słowa papieża Mikołaja II wypowiedziane w czasie synodu: “Removeamus quod prisce eorum institutioni deprehendetur refregari et restituamus quod aprobabitur suffragari”.
Wśród kapituł kanonickich, które przyjęły idee reformy gregoriańskiej znalazły się między innymi kapituła przy Bazylice Laterańskiej oraz kapituły w Cefalu, Gubbio, Fano, Florencji i Luce we Włoszech; kapituły w Tuluzie, Avinionie, Nimes, Arles, Carcassone, Cahors, Nicei, Bordeaux, Grenoble, Pamiers, Beziers, Narbonie we Francji; kapituły w Pampelunie, Jaca, Vich, Dertosa, Osma, Toledo, Lerida, Tarragonie i Saragosie w Hiszpanii; kapituły w Salisburgu i Gurk w Austrii; czy wreszcie kapituły w Carlisle, Down, Clogher i Dublinie w Anglii oraz Irlandii.
W kontekście reformy gregoriańskiej powstawały również zupełnie nowe ośrodki kanonicze nazywane prepozyturami, kanoniami lub przeoratami. Podlegały one wciąż biskupowi, chociaż ich więzy z diecezją nie były już tak mocne, jak kanonii wcześniejszego okresu. Wśród nich znalazły się nawet takie kapituły, które zaczęły prowadzić życie podobne wspólnotom monastycznym, wykluczając zupełnie duszpasterstwo.
Wspólnoty kanonickie starego porządku, które przyjęły reformę gregoriańską, a także wspólnoty kanonickie nowe, które powstały w XI i XII wieku, nie były związane z sobą prawnie, łączyła je tylko tradycja i historia. To zaś nie wystarczało, by trwać i skutecznie opierać się trudnościom personalnym, duchowym czy materialnym. Dobro zakonu domagało się pewnej centralizacji. Z tej racji już pod koniec XII wieku daje się zauważyć u kanoników regularnych w niektórych regionach próbę tworzenia kongregacji. Sprawę rozbicia w łonie zakonu podjął także sobór laterański odbyty w 1215 roku, zarządzając wprowadzenie u kanoników regularnych kapituł prowincjalnych. Idea tych kapituł nie tylko nie stała się czynnikiem centralizującym, jak tego życzył sobie sobór, ale można śmiało powiedzieć, że nie przyjęła się wśród kanoników. Przyczyniła się natomiast do umocnienia wcześniejszych dążeń zorientowanych na organizację kongregacyjną, czyli federację domów tej samej tradycji historycznej, dyscypliny, struktury wewnętrznej, a nawet języka używanego na co dzień. Ale nie wszystkie z powstałych wówczas kongregacji wytrzymały próbę czasu. Niektóre miały bardzo krótki żywot i praktycznie poza nazwą nie pozostawiły po sobie śladów. Były to zazwyczaj kongregacje małe, złożone zaledwie z kilku domów o niewielkiej liczbie kanoników i słabym uposażeniu materialnym. Najczęściej wchłaniały je kongregacje prężniejsze.
Spośród kongregacji, które odegrały większą rolę w dziejach Zakonu kanoniczego należy wymienić: kongregację arrowezyjską, kongregację św. Rufa, kongregację św. Wiktora, kongregację św. Krzyża z Coimbra, kongregację św. Bernarda, kongregację św. Maurycego, kongregację św. Kwintyniusza, kongregację św. Jerzego in Alga, kongregację Ducha Świętego de Saxia, kongregację Błogosławionych Męczenników od Pokuty, kongregację św. Idziego, kongregację Grobu Świętego, kongregację premonstrateńską.
W ramach reformy gregoriańskiej wśród kanoników regularnych rozpowszechniano regułę “ad servos Dei” św. Augustyna. Jednak błędem byłoby sądzić, że wszystkie kanonie przyjęły ją od razu i z entuzjazmem. Niektóre wspólnoty jeszcze przez długi czas po synodzie laterańskim posługiwały się starą regułą akwizgrańską, modyfikując jedynie kanony skrytykowane przez ojców synodalnych. Pierwszymi znanymi kanoniami, które zaczęły posługiwać się tekstem reguły augustyńskiej nie w znaczeniu lektury duchowej, ale w znaczeniu prawno-organizacyjnym były kanonie w Reims we Francji i Sankt Florian w Austrii. Kanonia w Reims posługiwała się tekstem reguły augustyńskiej już w 1067 roku, zaś kanonia w Sankt Florian w 1071 roku. Generalnie reguła św. Augustyna przyjęła się we wspólnotach kanoniczych dopiero w XII wieku, wtedy też zaczęto w odniesieniu do kanoników używać nazwy “ordo canonicus sancti Augustini” dla odróżnienia od wspólnot mniszych, które określano jako “ordo sancti Benedicti”. Zresztą do czasu powstania zakonów żebraczych, w świecie zachodnim nie znano innych wspólnot poza wspólnotami kanonickimi typu akwizgrańsko-augustyńskiego i wspólnotami mniszymi typu benedyktyńskiego.
Jeśli chodzi o dyscyplinę życia zakonnego, to kanonicy regularni złotej epoki praktykowali z dużą surowością formy życia apostolskiego w ujęciu i interpretacji augustyńskiej, która wszystkie siły skupia na miłości; oddawali się oficjum brewiarzowemu, które zajmowało większą część dnia i niektóre godziny w nocy; oddawali się także studium Pisma Świętego i innym naukom, nie wyłączając dziedzin czysto świeckich. Charakterystyczna w tym ostatnim względzie jest szkoła przy klasztorze św. Wiktora w Paryżu oraz działalność pisarska Gerhoha z Reichersbergu.
Na polu duszpasterstwa, które również stanowiło cechę fundamentalną życia zakonnego kanoników regularnych, oddawano się zasadniczo pracy w parafiach, chociaż wiele wspólnot, a później kongregacji, zajmowało się z dużym powodzeniem także szpitalnictwem i kaznodziejstwem.
Na przełomie XIII/XIV wieku zakon dotknął jednak kryzys. Sytuację próbował ratować papież Benedykt XII. Bullą “Ad decorem Ecclesiae Sponsae Dei” z 15 maja 1339 roku zarządził on reformę generalną zakonu, ale wysiłki te nie na wiele się zdały. Stare i liczące się jeszcze ośrodki nie dostrzegały albo nie chciały widzieć zagrożeń i nie podjęły głosu papieża. Zakon podupadał więc coraz bardziej. Do żywotniejszych ośrodków w tym czasie należały jedynie opactwa w Mortara i w Pawii na terenie Włoch.
Na rozkład organizmu zakonnego kanonicy zareagowali żywo dopiero w drugiej połowie XIV i na początku XV wieku. W następstwie reformy, którą podjęto w regionie czesko-morawskim, w krajach niderlandzkich, w Portugalii oraz na terenie Włoch powstało kilka nowych i prężnych kongregacji. Wśród nich ważniejszą rolę odegrały: kongregacja Windesheim (1386), kongregacja Ducha Świętego w Wenecji (1423), kongregacja św. Jerzego in Alga (1404), kongregacja renańska (1408), kongregacja św. Jana Ewangelisty w Portugalii oraz kongregacja laterańska zatwierdzona przez papieża Eugeniusza IV bullą “Cum ad Sacratissimum” z 10 stycznia 1446 roku.
Wiek XV upłynął więc pod znakiem znacznego wzrostu zakonu tak pod względem personalnym, jak i pod względem znaczenia. Ów wzrost łączyć należy z ruchem devotio moderna, który wyszedł z kanonii kręgu roudnickiego i Windesheim. Do końca XV wieku grupa roudnicka liczyła 16 prepozytur, a grupa windesheimska objęła aż 87 klasztorów. Głośnymi uczniami tej ostatniej byli: Tomasz a Kempis, autor dzieła “O naśladowaniu Chrystusa”, Gabriel Biel, Mikołaj z Kuzy, papież Hadrian VI oraz Erazm z Rotterdamu. Z kongregacji św. Jerzego in Alga wyszli papież Eugeniusz IV oraz znany pisarz ascetyczny i patriarcha wenecki św. Wawrzyniec Iustiniani. W kręgu roudnickim odznaczyli się Stefan z Roudnic, Piotr Clarificator (Clareta), Mateusz Beran, Konrad Waldhauser. Dopiero w wieku XVI, w okresie reformy protestanckiej, zakon utracił sporą liczbę ośrodków.
Po soborze trydenckim daje się zaobserwować pewne odrodzenie wśród kanoników regularnych, powstają nowe kongregacje. Dużą sławę zdobyły sobie kongregacje założone na przełomie XVI/XVII wieku przez św. Piotra Fourier oraz błog. Alana de Solminhiac we Francji. W Polsce Marcin Kłoczyński zdołał uformować tzw. kongregację krakowską zatwierdzoną w 1644 roku przez papieża Urbana VIII, której konwentem generalnym był klasztor Bożego Ciała.
Ostatnie dziesięciolecia XVIII wieku i pierwsza połowa wieku XIX przyniosły praktycznie pogrom kanoników regularnych. Niezliczone klasztory i całe kongregacje ginęły w następstwie reform józefińskich w Austrii, wielkiej rewolucji we Francji, a potem wojen napoleońskich i pruskiej sekularyzacji. Z pogromu ocalały jedynie kongregacja laterańska we Włoszech i w Polsce, kongregacja premonstrateńska, prepozytury św. Bernarda i św. Maurycego w Szwajcarii oraz kilka opactw w Austrii.
ks. prof. Kazimierz Łatak CRL
http://www.kanonicy.pl/kanonicy/historia,2.html
******
Żywot świętego Wawrzyńca Justiniani,
patriarchy
(żył około roku Pańskiego 1455)
Wawrzyniec urodził się w roku 1381 w Wenecji, z rodziców wysokiego rodu. Starannie wychowany przez matkę, od pierwszych lat okazywał niezwykłą dojrzałość umysłu i wielkie umiłowanie pobożności. Matka, widząc w jego postępowaniu ukrytą dumę i ambicję, zachęcała go do pokory. Wawrzyniec pocieszał ją, mówiąc: “Nie lękaj się, kochana mamo, ja jedną tylko mam ambicję, tj. pragnę zostać sługą Bożym”. Wkrótce nadeszły dni próby i pokusy: miał iść w świat i poznać szkołę życia. Nęcił go blask wielkiego świata, dostojność rodziny, z której pochodził, bogactwa i dostatki, sława przodków, powaby ziemskich rozrywek, uwielbienie ludu, ale w jego sercu odzywał się głos: “Unikaj świata! Świat kłamie, a jego obietnice, to marność”.
Tę walkę duszy tak sam opisuje: “Idąc za przykładem innych paniczów, szukałem uspokojenia w rozrywkach światowych, i nie znalazłem go. Wtem ukazała mi się Dziewica jaśniejsza nad słońce, której nie znałem, a która odezwała się do mnie: “Po cóż się trudzisz i szukasz spokoju w tym świecie i w jego rozkoszach? Znajdziesz go tylko u Mnie”. Gdy ją zapytałem o nazwisko i stan, odpowiedziała: “Jestem Mądrością Bożą i stałam się człowiekiem dla zbawienia ludzkiego”. “Gdy się zgodziłem na to, co chciała, złożyła pocałunek na mym czole i znikła”.
Święty Wawrzyniec Justiniani
Zdziwiony tym widzeniem Wawrzyniec zasięgnął rady swego wuja Maryna, pobożnego kapłana ze zgromadzenia kanoników regularnych i wyjawił mu życzenie wstąpienia do tego zakonu. Mąż ten, uwzględniając jego lata i krewkość młodzieńczą, radził mu, aby na razie podjął próbę i nie zmieniając w niczym ani odzieży, ani sposobu życia, zaczął się ćwiczyć w cnocie umartwienia. Wawrzyniec posłuchał tej rady, i zaczął sypiać na gołych deskach lub na podłodze, pościć i modlić się. Dowiedziawszy się o tym matka, radziła mu pojąć żonę. Święty tak opisuje walkę, która się wówczas rozegrała w jego duszy: “Z jednej strony czekały mnie zaszczyty, dostatki, życie w świetnym towarzystwie, rozkosze życia rodzinnego, z drugiej stanęła mi przed oczyma samotność, posty, ubóstwo. Zapytałem samego siebie: “Co poczniesz, Wawrzyńcze? Czy odważysz się to uczynić, a tamtym wzgardzić?” Strach ogarnął duszę moją, ukląkłem przed krucyfiksem i westchnąłem: “O Boże, Tyś nadzieją moją, a krzyż Twój jedyną mą ucieczką”. Postanowiłem opuścić matkę, rodzeństwo, świat i jego rozkosze i wstąpić do stanu duchownego”. Za zgodą wuja przywdział suknię kanoników regularnych.
Mimo młodości i delikatnego zdrowia zachowywał jak najściślej wszystkie przepisy reguły zakonnej: pościł, biczował się, czuwał i milczał tak surowo, że przełożeni musieli mu nakazać umiarkowanie. Murów klasztornych nie opuszczał nigdy, chyba za jałmużną. Szlachcic i wielki pan dawniej, teraz obchodził najludniejsze ulice z worem na plecach, prosząc o chleb, wystawiając się na szyderstwo, urągowisko i pogardę motłochu. Przybywszy do domu ojca, prosił o jałmużnę tak, jak gdzie indziej, ale nigdy nie wchodził do domu, lecz stawał w bramie, jak człowiek nieznany. Raz tylko wszedł do domu rodziców, gdy matka śmiertelnie zachorowała, aby pocieszyć umierającą. Wyświęcony na kapłana, co dzień odprawiał Mszę św. z jak największym namaszczeniem, rzadko bez łez w oczach, najczęściej w zachwyceniu. Gdy go zmuszono do przyjęcia urzędu przeora, pełnił te obowiązki z sumiennością troskliwej matki. Pewnego razu zdarzyło się, że jeden z braci zakonnych publicznie na kapitule zarzucił mu przestąpienie którejś z reguł zakonnych. Wawrzyniec mógł się był łatwo uniewinnić, ale po krótkim namyśle wystąpił na środek sali, ukląkł i ze złożonymi rękoma prosił o przebaczenie. Ta pokora tak mocno wzruszyła oskarżyciela, że ukląkłszy przed Świętym, poświadczył jego niewinność i przyznał się do kłamstwa.
Mądrość i cnoty jego cenił zakon tak wysoko, że go wybrał na generała. Obowiązki pełnił sumiennie i ściśle, a przy tym zaprowadził tak znaczne ulepszenia, że po klasztorach zakwitło nowe życie, a jego uważano za drugiego założyciela zakonu. Im troskliwiej unikał zaszczytów kościelnych, tym więcej jaśniały jego wysokie zdolności i zalety, a sława ich rozeszła się tak szeroko, że papież Eugeniusz IV mianował go w roku 1433 biskupem weneckim, mimo, że Wawrzyniec i bracia zakonni pokornie prosili, aby go zostawiono w klasztorze.
Wawrzyniec tajemnie udał się do Wenecji, aby uniknąć uroczystego przyjęcia, i całą noc prosił Boga w kościele o błogosławieństwo dla siebie i swojej trzody. W pałacu biskupim zachował ubóstwo klasztorne. Gdy mu wspomniano, że przecież winien pewne względy swemu wysokiemu pochodzeniu i godności, a wreszcie rzeczypospolitej weneckiej, odpowiedział: “Ozdobą biskupa jest ubóstwo. Rodzina moja, tj. ubodzy, których winienem żywić, jest tak liczna, że nie pozostaje mi nic na wspaniałe występy”. Dobroczynność jego była niezmierna, a bardzo mądra: Nie lubił dawać pieniędzy, chętnie natomiast udzielał biednym żywności, którą z wielką delikatnością rozsyłał przez pobożne panie.
Jeden z jego krewnych, człowiek zamożny, I prosił go, aby się przyczynił do wyposażenia i jego córki, idącej za mąż. “Mój kochany – od rzekł Wawrzyniec – jeśli ci dam mało, nie wiele ci pomogę. Jeśli wiele, okradnę ubogich, albowiem dochody Kościoła są dla ubogich, nie na wyprawę narzeczonej”.
Z wielką ofiarnością i roztropnością starał się również Wawrzyniec o chwałę Bożą i zbawienie wiernych. Tępił nadużycia, ulepszył porządek i okazałość nabożeństwa, pobudował wiele nowych kościołów, założył piętnaście klasztorów i kilka zakładów dla osób podupadłych moralnie. Śmiało i ostro zganił też w liście pasterskim niezmierny zbytek w ubiorach niewieścich. Wszczęło się z tego wielkie zamieszanie między paniami, a kilku senatorów nie wahało się żalić przed dożą, że księża wtrącają się do spraw, które ich nie dotyczą. Doża, człowiek zapalczywy, wezwał Wawrzyńca do siebie i zgromił go gwałtownymi słowami. Wawrzyniec, zamiast się oburzyć, zaczął się tłumaczyć tak łagodnie i przekonywująco, że doża zawołał ze łzami w oczach: “Czcigodny biskupie, pełnij obowiązki twego urzędu!”
Świadectwem głębokiego wykształcenia Wawrzyńca są jego pisma. Wysokie wykształcenie połączone z pokorą pozwalało mu oddawać znakomite przysługi nie tylko ludowi i znamienitym rodzinom, ale także rzeczypospolitej weneckiej. Namiestnicy Chrystusa w Rzymie uznawali jego zasługi. Eugeniusz IV nazwał go ozdobą biskupów, a Mikołaj V wyniósł go na godność patriarchy.
Wyczerpały się wreszcie siły świętego pasterza, on jednak w niczym nie zmienił surowości postu i umartwień ciała. Gdy go zaczęła trapić gorączka, chciano go przenieść na łoże, ale oparł się temu, mówiąc: “Cóż to, na puchu mam leżeć? To dla książąt, nie dla mnie. Zbawiciel nasz umarł na krzyżu drewnianym”. Gdy mu krewni w chorobie przynosili różne przysmaki, wzdychał na ten zbytek. “Wszystko to dla mnie! – wołał. – Czymże ja jestem? Schowajcie to raczej dla biednych i chorych!” Nadeszła nareszcie ostatnia godzina. Pokrzepiony chlebem żywota, czule pożegnał się z otoczeniem, pobłogosławił diecezjan i oddał Bogu ducha dnia 8 stycznia 1455 r. Ciało jego wcale się nie psuło, członki były giętkie, rumieniec krasił lica i usta, i woń miła rozchodziła się po komnacie, a niezliczone tłumy ludu schodziły się do pałacu, przysłuchując się śpiewom duchów niewidzialnych. Papież Klemens VII zaliczył go do Błogosławionych w roku 1524, a Aleksander III w roku 1690 do Świętych.
Nauka moralna
Podajemy tutaj złote myśli świętego Wawrzyńca o pokorze: “Modlitwa zmienia człowieka. Czyny człowieka mówią w ostatniej chwili do umierającego: Jesteśmy dziećmi twymi, pozostaniemy przy tobie i pójdziemy z tobą przed sąd. Najniebezpieczniejszą z pokus jest nieświadomość, że jesteśmy wystawieni na pokusę. I najlepsze mięso gnije, jeśli nie jest nasolone. Bez soli pokuszenia i najpiękniejsza dusza wystawiona jest na zgubę. Skutek cierpliwości jest ten, że nieprzyjaciel za nią koszta ponosi. Jeśli szatan cię nagabywa, jeśli wszyscy ludzie ci dokuczają, jeśli smutek cię trapi, jeśli utrapienia cię dręczą, a rozpacz nie daje spokoju, wymów najsłodsze imię Jezus. Wonności wtedy dopiero wydają zapach, gdy się żarzą, tak też i cała wartość cnót naszych okazuje się dopiero w probierczym ogniu utrapień i smutków. Wielu prostodusznych i pokornych wchodzi do Królestwa niebieskiego, ale dumni mędrkowie, choćby posiedli wszystkie wiadomości, nie wezmą udziału w biesiadzie niebieskiej. Ich cierpienia będą tym dotkliwsze, im gorzej korzystali z darów Boskich. Ile występków ciąży na duszy, tyle też wyciśnionych na niej oznak hańby. Jeśli śmierci ciała tak starannie unikamy, tak że każdy się jej strzeże, o ileż bardziej powinniśmy się obawiać śmierci wiekuistej! Jeśli rozum nakazuje unikać przemijających bólów, jak starannie powinniśmy strzec się udręczeń, które nie mają końca”.
Modlitwa
Spraw łaskawie, prosimy, Wszechmogący Boże, abyśmy obchodząc uroczystą pamiątkę świętego Wawrzyńca, Wyznawcy Twojego i biskupa, w pobożności postęp uczynili i zbawienia dostąpili. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r.
http://ruda_parafianin.republika.pl/swi/w/wawrzy02.htm
**********************
Seweryn urodził się ok. 410 r. Miał pochodzić ze znakomitej rodziny rzymskiej. Spragniony ciszy, udał się na Wschód i tam na pustyni wiódł życie pokutnicze. Stamtąd w 454 r. udał się do starożytnej prowincji Noricum (obecne tereny Austrii). W czasie niespokojnym, zakłócanym przez najazdy Germanów, chronił miejscową ludność. Przemierzał okolice Wiednia i Kremsu, pocieszał swoich rodaków, którzy tu mieli swoje liczne kolonie, pośredniczył między nimi a wodzami poszczególnych plemion germańskich, zasłaniał ich przed gwałtami. Prowadził życie bardzo surowe i wiele godzin poświęcał na modlitwę, co mu jednało szacunek także u pogan. Spełniwszy swe publiczne, charytatywne zadania, udawał się do klasztoru, który założył w Favianac.
Pełen zasług zmarł 8 stycznia 482 r. w chwili, kiedy jego uczniowie wśród płaczu odmawiali jego ulubiony psalm 150. Kiedy obywatele rzymscy byli zmuszeni przez Germanów opuścić swoje osiedla i powrócić do Italii, zabrali ze sobą relikwie swojego Opiekuna i umieścili je pod Neapolem, gdzie biskup Wiktor uczniom św. Seweryna ufundował klasztor. Obecnie są otoczone czcią w miasteczku Frattamaggiore pod Neapolem. Austria czci św. Seweryna jako swojego głównego patrona; kultem jest otaczany również w Bawarii i w diecezji w Linz.
W ikonografii św. Seweryn przedstawiany jest jako mnich lub pielgrzym. Jego atrybutem jest anioł i dzban na oliwę.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/01-08c.php3
******
8 stycznia
Żywot świętego Seweryna, opata
(Żył około roku Pańskiego 480)
Skąd św. Seweryn pochodził, skąd przyszedł, nikt nie wiedział za jego życia i my nie wiemy do dziś dnia. Gdy go razu jednego pytał o to przyjaciel, kapłan Pirmeniusz, taką dostał odpowiedź: “Co sługa Boży ma opowiadać o swej ojczyźnie i o swym pochodzeniu? Dla chrześcijanina ojczyzną Niebo – i o tej ojczyźnie pamiętajmy”. Sądząc po mowie, zwyczajach, postaci, zdaje się że pochodził ze Wschodu lub z Afryki i że zanim przybył nad Dunaj, do krain należących do dzisiejszej Austrii, przebywał między pustelnikami. Był wspaniałej postaci, która wzbudzała mimowolny szacunek. Na gołym ciele nosił długą, ubogą szatę. Zimą i latem chodził boso i z gołą głową. Dzień poświęcał modlitwie i rozmyślaniu i dopiero po zachodzie słońca posilał się lichą strawą.
Mimo surowego życia był nader uprzejmy i ludzki dla każdego. Czasy, w których się zjawił – było to w połowie V wieku – były opłakane dla cesarstwa rzymskiego. Atylla, król Hunów, który zwał się “biczem Bożym”, najechał z swymi dzikimi hordami prowincje rzymskie nad Dunajem, pustosząc miasta i sioła i w pień wycinając mieszkańców.
Seweryn rozpoczął pracę misjonarską w osadzie Asturys, niedaleko dzisiejszego Wiednia. Bóg mu objawił, że miasto owo nawiedzi straszna plaga, wzywał tedy mieszkańców do pokuty, upominał, żeby modlitwą, postem i jałmużną błagali Boga o odwrócenie nieszczęścia. Niestety, ludzie śmiali się z niego i z jego przepowiedni. Seweryn opuścił Asturys i osiadł w mieście Komanis, a wkrótce potem nadciągnął nieprzyjaciel i zrównał Asturys z ziemią, a obywateli wymordował, z wyjątkiem jednego, u którego mieszkał był Seweryn.
Seweryn i w Komanis zapowiadał pomstę Pana Boga, wołał do pokuty – wtem przybywa ów jedyny, który był uszedł pogromu w Asturys, i opowiada okropny koniec swego miasta. Przelękli się Komańczycy i jak Niniwici wołali w poście i modlitwie do Boga. Bóg ich wysłuchał. Nieprzyjaciel nadciągnął i podstąpił pod mury, gdy wtem powstało wielkie trzęsienie ziemi. Przerażone hordy najeźdźców rozpierzchły się na wszystkie strony i miasto ocalało.
Te i inne przepowiednie oraz cuda, które Seweryn czynił, szeroko rozsławiły jego imię.
Święty Seweryn
Mieszkańcy miasta Pawiany cierpieli wielki głód, gdyż Dunaj zamarzł zbyt wcześnie i statki ze zbożem nie mogły dopłynąć. Szukając ratunku zaprosili do siebie Seweryna, który jak zwykle począł ich wzywać do pokuty. Usłuchano go chętnie i stało się, że lody pękły i statki ze zbożem mogły dotrzeć do miasta. Seweryn wracając do domu po kazaniu, które miał do ludu, spotkał bogatą, lecz chciwą na zyski niewiastę, która wiele zboża tanio była zakupiła, lecz przechowywała je w ukryciu, czekając, aż cena jeszcze więcej się podniesie. Z oświecenia Boskiego przeniknął jej serce i tak się do niej odezwał: “Jesteś chrześcijanką i szlachetnego rodu, a takaś chciwa! Strzeż się! Ratuj się zawczasu, rozdaj, co masz, ubogim”. Tak się też stało. Wpływ Seweryna był tak wielki, że nawracali się i najgorsi grzesznicy.
Po pewnym czasie postanowił Seweryn usunąć się od zgiełku świata, by tym lepiej służyć Bogu. Obrał sobie w tym celu niedaleko pustelnię i tu oddawał się modlitwie i umartwieniu, nie przyjąwszy ofiarowanej sobie godności biskupiej. Powoli zaczęli się gromadzić wokół niego mężowie, którzy pragnęli go naśladować. Pobudowawszy sobie szałasy, żyli po klasztornemu, budując się nauką i przykładem Świętego. Z czasem powstała tam osada, później przezwana Heiligenstadt czyli “Miasto Świętych”, albowiem niemało świętych mężów stąd wyszło. Kto tylko potrzebował porady i ratunku, przybywał do Seweryna, a on służył każdemu. Bóg wspierał pracę swego sługi licznymi cudami. I tak między innymi uzdrowił Seweryn dwunastoletniego chromego chłopca i przywrócił zdrowie wielu trędowatym, ślepym i niemym. Najmilszymi przyjaciółmi byli mu ubodzy i utrapieni. Gdzie tylko się zjawił, zostawiał po sobie ślady nauki i dobrych uczynków. Mieszkańcom Passawy i Salzburga przepowiedział zgubę jeśli się nie poprawią. I przyszło zatracenie, bo wódz Herulów, Odoaker, ciągnąc z swą hordą do Włoch, obydwa miasta obrócił w perzynę. Odwiedził on świętego Seweryna w jego pustelni, okryty zamiast płaszcza skórą zwierzęcą. Seweryn poznał go mimo to i rzekł: “Idź, bracie. Ubogoś odziany, ale wnet będziesz mógł rozdawać wielkie skarby”. Przepowiednia ziściła się, gdyż Odoaker zajął Włochy. Napisał wtedy list do Seweryna, dziękując mu za szczęśliwą przepowiednię i obiecując, że wszystko uczyni, o co go tylko poprosi. Seweryn prosił, aby wypuścił z niewoli wygnańców i jeńców, co też król chętnie uczynił.
Blisko trzydzieści lat apostołował Seweryn w rozmaitych stronach, a Bóg błogosławił jego pracy i chrześcijaństwo ostało się mimo wszelkich przeciwności.
Czując nadchodzący koniec, przepowiedział dzień i godzinę swej śmierci, ciesząc się, że wnet pójdzie do Pana po zapłatę. Przyjąwszy z wielkim nabożeństwem ostatnie Sakramenta święte, upomniał brać zakonną by się wzajemnie miłowali, a następnie uścisnął każdego z osobna i udzielił im błogosławieństwa. Poprosił ich potem, by zaśpiewali jakiś psalm, a gdy dla płaczu nie mogli, sam zanucił: “Omnis spiritus laudet Dominum” – “Niech wszelki duch chwali Pana” – i tak skonał dnia 8 stycznia roku 482. Ciało jego nie zepsute, słodko woniejące, przeniesiono do Neapolu, gdzie na jego cześć wybudowano wspaniały klasztor.
Nauka moralna
Święty Seweryn z wielkiej żarliwości o zbawienie dusz przybył z dalekich krajów, by oświecać, pouczać i nawracać, niejeden natomiast nie dba nawet o własną duszę.
Dla przebłagania gniewu Pana Boga ten święty apostoł krajów naddunajskich polecał modlitwę, post i jałmużnę. Zbawienny to i wypróbowany sposób. Mamy liczne wyroki Pisma św. o wielkiej skuteczności tych trzech najprzedniejszych dobrych uczynków. Modlitwą i postem Niniwici przebłagali gniew Pana Boga i odwrócili zapowiedzianą przez proroka Jonasza zagładę.
O jałmużnie mówi Pismo święte, że gładzi grzechy (Tob. 12,6). Nie znaczy to, jakoby przez jałmużnę odpuszczały się grzechy wprost, bo grzechy odpuszczają się tylko przez żal doskonały, przez szczerą spowiedź i rozgrzeszenie kapłańskie – lecz jałmużna wyprasza u Boga łaskę oświecenia rozumu, poznania stanu duszy, łaskę żalu, odprawienia dobrej spowiedzi i nawrócenia się.
Przez jałmużnę gładzą się kary doczesne za grzechy odpuszczone. Jałmużna czyni, że człowiek dostąpi miłosierdzia i zbawienia (Tob. 12). Bóg, patrząc na miłosierdzie świadczone ubogim i nieszczęśliwym, odwróci od nas wiele pokus, da nam moc przeciw złemu, dopomoże do zwycięstwa. Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. W ten sposób jałmużna może być kluczem do Nieba, nie mówiąc już nic o nagrodzie doczesnej. Jałmużna nie zuboży. Bóg błogosławi pracy, przedsięwzięciom, – ma tysiączne sposoby wynagrodzenia za uczynność i miłosierdzie, wyświadczone bliźniemu.
Modlitwa
Boże, któryś przez świętego Seweryna wielu grzeszników do czynienia godnej pokuty przywodzić raczył: spraw miłościwie, abyśmy za wstawieniem się jego, przez szczere do Ciebie nawrócenie odwrócili należne nam przed sprawiedliwością Twoją za grzechy nasze kary. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który z Bogiem Ojcem i Duchem świętym żyje i króluje na wieki wieków. Amen.
św. Seweryn, opat
urodzony dla nieba 8.01.482 roku
wspomnienie 8 stycznia
Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r.
http://ruda_parafianin.republika.pl/swi/s/seweryn.htm
*********************************
Daniel Comboni urodził się 15 marca 1831 r. w Limone nad jeziorem Garda (północne Włochy). Jego rodzice byli prostymi rolnikami, mieli ośmioro dzieci, ale wszystkie – oprócz Daniela – zmarły w dzieciństwie lub młodości. Daniel już w latach szkolnych wykazywał talenty organizacyjne i przywódcze. Chętnie spotykał się z kolegami na wspólne odrabianie lekcji i modlitwę. Wysłano go do szkoły dla zdolnych, ale ubogich dzieci w Weronie. Szkoła miała charakter misyjny; co pewien czas przybywali do niej na odpoczynek misjonarze z Afryki.
Daniel chętnie słuchał opowieści z dalekich krajów. To zrodziło w nim powołanie misyjne. Zorganizował Koło Przyjaciół Misji Afrykańskich. Wraz z czterema towarzyszami, po przyjęciu święceń kapłańskich, wyjechał do Afryki. Wcześniej jednak przeżywał poważny dylemat – jego wyjazd oznaczał pozostawienie bez opieki starych rodziców. Ostatecznie jednak podjął decyzję i opuścił kraj, podejmując pracę głównie wśród niewolników.
Walczył gorliwie o to, by mieszkańcy Afryki mogli cieszyć się szacunkiem dla ich ludzkiej i chrześcijańskiej godności. 15 września 1864 roku, klęcząc u grobu świętego Piotra, Daniel otrzymał natchnienie Planu Odnowienia Afryki. Plan został zaaprobowany i poparty przez papieża Piusa IX. W 1867 r. ks. Comboni założył w Weronie Instytut Misyjny dla Afryki (w roku 1885, cztery lata po śmierci Daniela, Instytut przekształcono w zgromadzenie misjonarzy kombonianów) i koło przyjaciół “Dzieło Dobrego Pasterza” (dziś Dzieło Zbawiciela), a w 1872 r. – zgromadzenie sióstr dla misji w Afryce. W 1877 r. został wikariuszem apostolskim Afryki Środkowej i konsekrowany na jej pierwszego biskupa z siedzibą w Chartumie.
Daniel zmarł 10 października 1881 r. w Chartumie w wieku tylko 50 lat. Zaledwie kilka dni przed śmiercią napisał w jednym z listów: “Naprawdę obchodzi mnie tylko, czy Nigeria się nawróci i czy Bóg mi da i zachowa te pomocne narzędzia, które mi dał i jeszcze zechce mi dać”. Został pochowany obok swojego polskiego poprzednika, o. Maksymiliana Ryłły. Proces beatyfikacyjny Daniela Comboniego rozpoczęto w Weronie w 1928 r. Do grona błogosławionych biskupa Daniela zaliczył św. Jan Paweł II 17 marca 1996 roku; on też ogłosił go świętym w dniu 5 października 2003 roku.
Dziś w Afryce działa ponad 150 wspólnot komboniańskich. W wielu krajach tego kontynentu panuje wojna – praca misjonarzy polega tam na codziennym towarzyszeniu ludziom. W innych miejscach z kolei kombonianie starają się dotrzeć do najuboższych, np. na przedmieściach wielkich miast, w szpitalach i leprozoriach. Działają także poza Czarnym Lądem – m.in. w Brazylii, Peru, Meksyku czy na Filipinach. Do Polski kombonianie przybyli w 1986 toku, zakładając w Warszawie dom formacyjny i centrum duszpasterstwa powołaniowego.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/01-08d.php3
********
Jan Paweł II
Nieśli Ewangelię ludziom nie znającym Chrystusa
Beatyfikacja Daniela Comboniego i Gwidona Marii Confortiego Watykan, 17 marca 1996 r. Homilia wygłoszona podczas Mszy św. beatyfikacyjnej
W niedzielą 17 marca w Bazylice Watykańskiej Jan Paweł II wyniósł do chwały ołtarzy dwóch biskupów włoskich: Daniela Comboniego (1831-1881) oraz Gwidona Marię Confortiego (1865-1931) — założycieli zgromadzeń zakonnych rozwijających działalność duszpasterską na terenach misyjnych. Na początku liturgii Ojciec Święty podkreślił, że obydwaj pasterze poświęcili swe życie sprawie głoszenia Dobrej Nowiny, wysyłając na cały świat zastępy misjonarzy i misjonarek. W życiu nowych błogosławionych — powiedział — odnajdujemy rysy Kościoła, który ze swej natury jest misyjny, a zarazem wezwanie skierowane do wierzących, aby nieśli Ewangelię wszystkim narodom. Mszę św. koncelebrowało kilkunastu arcybiskupów i biskupów oraz kilkudziesięciu kapłanów różnych narodowości. Eucharystii przewodniczył Sekretarz Stanu kard. Angelo Sodano, który odczytał także homilię papieską (Jan Paweł II z powodu chwilowej niedyspozycji wziął udział tylko w liturgii beatyfikacyjnej). W uroczystości uczestniczyło ok. 40 tyś. pielgrzymów (przybyłych ze wszystkich kontynentów, w tym wielu z krajów afrykańskich). Wspomnienie liturgiczne bł. Daniela Comboniego będzie obchodzone 10 października, a bł. Gwidona Marii Confortiego — 5 listopada. Do chwili obecnej Ojciec Święty beatyfikował 733 sług Bożych i kanonizował 271 błogosławionych.
1. «Stało się tak, aby się na nim objawiły sprawy Boże» (J 9, 3).
W dzisiejszą niedzielę Wielkiego Postu Kościół śpiewa: «Pan mym Pasterzem (…), prowadzi mnie (…), orzeźwia moją duszę, wiedzie mnie po właściwych ścieżkach» (por. Ps 23 [22], 1. 2-3). Liturgia wielkopostna wyznacza swoisty program przygotowania do chrztu, jest jak gdyby wielką katechezą chrzcielną. Każdy dzień tego okresu — dotyczy to zwłaszcza niedziel — stanowi kolejny etap szlaku formacyjnego, przygotowującego do obchodów misterium paschalnego. Chrystus Dobry Pasterz sprawia, że w człowieku objawiają się zbawcze zamysły: «wielkie dzieła Boże».
Te «wielkie dzieła Boże» objawiły się w Starym Testamencie. Jednym z nich był niewątpliwie wybór i namaszczenie Dawida, najmłodszego z synów Jessego Betlejemity. Jak słyszeliśmy w pierwszym czytaniu, Bóg powołał Dawida, aby był wodzem i królem Jego ludu, Izraela (por. l Sm 16, 11-13), i z jego potomstwem związał ostatecznie obietnicę mesjańską: Mesjasz miał się narodzić w pokoleniu Dawida.
«Wielkie dzieła Boże» objawiły się też w Nowym Testamencie. Liturgia ukazuje nam dziś jedno z nich, szczególnie znamienne: uzdrowienie niewidomego od urodzenia. Jak opowiada szeroko i szczegółowo św. Jan w dzisiejszym czytaniu z Ewangelii (por. J 9, 1-41), Chrystus przywrócił niewidomemu młodzieńcowi wzrok fizyczny i duchowy.
Już sama refleksja nad tą perykopą Janową stanowi swoistą katechezę chrzcielną. Ukazuje nam bowiem drogę wiodącą stopniowo do wiary, jak gdyby szlak prowadzący przez kolejne fazy od ślepoty do przejrzenia. Chrystus, «światłość świata» (por. J 8, 12), prowadzi stopniowo niewidomego od urodzenia do przyjęcia tego światła, które przynosi zbawienie człowiekowi.
2. W ubiegłą niedzielę centrum Liturgii Słowa stanowił inny charakterystyczny element obrzędu chrzcielnego: woda. Także dzisiaj nie brak wzmianek o tym podstawowym żywiole: «Idź, obmyj się w sadzawce Siloam» — mówi Jezus do niewidomego (J 9, 7); zaś w psalmie responsoryjnym słyszeliśmy o pasterzu prowadzącym «do spokojnej wody» owieczkę, która mu zaufała (por. Ps 23 [22], 2). Czytania dzisiejszej niedzieli wysuwają na pierwszy plan jeszcze jeden ważny element: namaszczenie. Samuel namaszcza Dawida; odwieczny Pasterz skrapia olejem głowę swojego wiernego sługi (por. Ps 23 [22], 4).
Ostatecznym celem wszystkich tych wezwań jest doprowadzenie słuchacza do duchowego przebudzenia, o jakim mówi św. Paweł w drugim czytaniu: «Zbudź się, o śpiący, i powstań z martwych, a zajaśnieje ci Chrystus» (Ef 5, 14). Na tym polega w istocie centralny problem katechezy chrzcielnej. Katechumen musi uznać Chrystusa za Tego, który jest światłością świata, Dobrym Pasterzem, umiejącym prowadzić ludzkość, także poprzez «ciemne doliny» (por. Ps 23 [22], 4) ziemskiego życia, ku światłości życia wiecznego.
3. Drodzy bracia i siostry! Właśnie do tego najwyższego celu — jakim jest doprowadzenie ludzkości do światła życia wiecznego — zmierzali dwaj ofiarni apostołowie ewangelizacji, idący za przykładem Dobrego Pasterza: bp Daniel Comboni, założyciel Misjonarzy Kombonianów Serca Jezusowego i zgromadzenia misyjnego Pobożnych Matek Afryki, oraz bp Gwidon Maria Conforti, założyciel Misjonarzy Ksawerianów.
Przede wszystkim Daniel Comboni: już w latach formacji do kapłaństwa w instytucie założonym przez sługę Bożego Nicola Mazzę, Comboni czuł się powołany, by oddać życie sprawie głoszenia Ewangelii na ziemi afrykańskiej. Ta świadomość towarzyszyła mu przez wszystkie lata, pomagała mu znosić trudy pracy misyjnej i stawiać czoło problemom duszpasterskim. To pragnienie oddania życia umocniło się w nim dzięki zachęcie papieża Piusa IX: «Labora sicut bonus miles Christi pro Africa» (Scritti, 4085).
Nowoczesność i śmiałość jego dzieła znalazła wyraz w formacji przyszłych kapłanów, w nieustannym rozbudzaniu ducha misyjnego, także poprzez pisma i publikacje, w założeniu dwóch zgromadzeń — męskiego i żeńskiego — oddanych wyłącznie misji ad gentes, a także w walce przeciw nieludzkiemu handlowi niewolników i w działalności na rzecz «odrodzenia Afryki jej własnymi siłami». Te inicjatywy nowego błogosławionego przyczyniły się w wielkiej mierze do ewangelizacji kontynentu afrykańskiego, przygotowując drogę dla obecnego, jakże pomyślnego rozwoju Kościoła w Afryce (por. Ecclesia in Africa, 33-38).
«Doprowadzić ludzkość do światłości życia wiecznego»: ten ideał Daniela Comboniego trwa do dziś w apostolstwie jego duchowych synów i córek. Nadal zachowują oni ścisłe więzi z Afryką, w szczególności z Sudanem, gdzie ich założyciel strawił większą część swoich sił jako niestrudzony ewangelizator i gdzie zmarł w młodym jeszcze wieku, zmożony trudami i chorobą. Jego bezwarunkowa ufność w moc modlitwy (por. Scritti, 2324) inspiruje dziś działalność «wieczerników modlitwy misyjnej», które powstają w licznych parafiach i stanowią ważne narzędzia krzewienia i odnowy duchowości misyjnej.
4. Misja ad gentes była jednym z fundamentalnych elementów działalności apostolskiej również w życiu Gwidona Marii Confortiego. Nieść wszystkim światło Chrystusa — to zadanie nadało kierunek jego życiu. Dane mu było doświadczyć w pełni pracy w trzech środowiskach, w których rozwija się jedyna misja ewangelizacyjna Kościoła: w duszpasterstwie Kościoła lokalnego, w misji ad gentes i w ewangelizacji tych, którzy stracili wiarę (por. Redemptoris missio, 33).
Powołany, aby być pasterzem Ludu Bożego w regionie, gdzie występowało niepokojące zjawisko odchodzenia od wiary, Gwidon Maria Conforti odkrył, że misja ad gentes jest opatrznościowym środkiem pracy duszpasterskiej, który pozwala «wlać nowe życie Boże w dusze wierzących, rozniecając w nich płomień misyjnej gorliwości» (przemówienie do Misyjnej Unii Duchowieństwa, w: Misyjna Unia Duchowieństwa, s. 181).
W obliczu trudności nowy błogosławiony zwykł był przypominać sobie i innym wezwanie Jezusa skierowane do Piotra: «Wypłyń na głębię (…). Nie bój się» (Łk 5, 4. 10). Był bowiem przekonany, że jednym z najskuteczniejszych sposobów ożywienia wiary w krajach od dawna chrześcijańskich jest głoszenie Ewangelii tym, którzy jeszcze jej nie znają. Swoim misjonarzom proponował, aby składając specjalny «ślub misyjny» przyjmowali w sposób radykalny misyjne powołanie ad vitam, którego wartość została potwierdzona w encyklice Redemptoris missio (por. n. 66). Wielu z jego duchowych synów dochowało wierności temu ślubowi aż po męczeństwo.
Gdzie jednak znajdowało się źródło jego niestrudzonej gorliwości i całkowitego poświęcenia się misji ad gentes? Tym źródłem był krzyż Chrystusa, niewyczerpany zdrój miłości dla tych, którzy złożyli siebie w darze braciom bliskim i dalekim. Nowy błogosławiony jest zatem dla nas świetlanym przykładem duchowości kapłańskiej, ożywianej zawsze głęboką wiarą i niezłomnym duchem misyjnym. Jest wzorem prawdziwej pasterskiej miłości, człowiekiem, który umiał zachęcić wierzących, by otwierali serca na potrzeby dalekich braci, nie zapominając jednocześnie o lokalnych wspólnotach, tak aby Chrystus, Odkupiciel człowieka, był głoszony wszystkim.
5. Nowi błogosławieni, Daniel Comboni i Gwidon Maria Conforti, wzywają nas do kontemplacji tajemnicy paschalnej. Niedziele Wielkiego Postu wyznaczają kolejne etapy drogi, która przybliża nas do Wielkiego Tygodnia — tygodnia męki, śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Dzisiejsza ewangelia pozwala się domyślać, że wokół osoby Jezusa narasta już atmosfera wrogości. Faryzeusze oskarżają: «Człowiek ten nie jest od Boga, bo nie zachowuje szabatu» (J 9, 16), a zatem jest «człowiekiem grzesznym» (por. tamże). Są to pierwsze oznaki burzy, która już wkrótce rozpęta się przeciw Niemu: są to zapowiedzi męki i ukrzyżowania na Golgocie.
Mimo tych zagrożeń Chrystus niezachwianie idzie naprzód swoją mesjańską drogą: «Przyszedłem na ten świat, aby przeprowadzić sąd, aby ci, którzy nie widzą, przejrzeli, a ci, którzy widzą, stali się niewidomymi» (J 9, 39). Wstrząsające to słowa!
W ten sposób objawiają się w ludziach «wielkie dzieła Boże», o których mówi dzisiejsza ewangelia.
Daniel Comboni, Gwidon Maria Conforti i niezliczona rzesza świętych i błogosławionych w niebie powtarzają wraz z niewidomym od urodzenia: «Panie Jezu, Ty jesteś naprawdę światłością świata». A my przyłączamy się do nich, aby oddać chwałę Trójcy Świętej.
Dziękujemy Ci, Panie Boże, za świętość tych nowych błogosławionych; z ufnością błagamy Cię za wstawiennictwem Maryi, Królowej Świętych: rozjaśnij nad nami światło życia, abyśmy i my mogli nieść je ludziom. Amen!
opr. mg/mg
Copyright © by L’Osservatore Romano (5/1996) and Polish Bishops Conference
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/jan_pawel_ii/homilie/beatyfikacja_17031996.html#
******
Jan Paweł II
Głosili Ewangelię Chrystusa wielu narodom
Msza św. kanonizacyjna na placu św. Piotra
W niedzielę 5 października podczas Mszy św. sprawowanej na placu św. Piotra Jan Paweł II kanonizował trzech wielkich misjonarzy. Byli to: bp Daniel Comboni (1831-1881), założyciel Zgromadzenia Misjonarzy Kombonianów Serca Jezusowego i Sióstr Kombonianek Misjonarek Czarnego Lądu; ks. Arnold Janssen (1837-1909), założyciel trzech zgromadzeń zakonnych: Zgromadzenia Słowa Bożego, Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Służebnic Ducha Świętego i Zgromadzenia Sióstr Służebnic Ducha Świętego od Wieczystej Adoracji; ks. Józef Freinademetz (1852-1908), jeden z pierwszych werbistów, misjonarz w Chinach.
Obrzęd kanonizacji rozpoczął prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych kard. José Saraiva Martins CMF, który odczytał życiorysy błogosławionych i poprosił Papieża o zaliczenie ich w poczet świętych.
O misyjnym wymiarze kanonizacji świadczyła sama liturgia, do której wprowadzono elementy rytów afrykańskich i azjatyckich. Diakonowi, który niósł ewangeliarz, towarzyszyli ministrant z kadzidłem, jak wymaga liturgia łacińska, i Chińczyk ze wschodnim baldachimem. Chrześcijanie z Sudanu wykonali afrykański taniec liturgiczny na ofiarowanie. Po doksologii tancerki z Indii przedstawiły typowy dla tamtejszego Kościoła obrzęd sakralny «Arati».
Z Papieżem Mszę św. koncelebrowali biskupi diecezji, z których pochodzili nowi święci (m.in. bp Reinhard Lettmann z Münster i bp Wilhelm Emil Egger z Bolzano-Bressanone), pasterze Kościołów misyjnych, które swe powstanie i rozwój zawdzięczają misjonarzom z rodzin zakonnych werbistów i kombonianów, oraz przełożeni generalni tych zgromadzeń: o. Antonio Perna i o. Teresino Sebastiano Serra.
W uroczystości uczestniczyły delegacje rządowe Włoch, Austrii i Niemiec, na czele których stali: Rocco Buttiglione — włoski minister spraw europejskich, Günther Platter — austriacki minister obrony i Fritz Behrens — minister spraw wewnętrznych landu Nadrenia-Westfalia. Na placu św. Piotra było wielu Afrykanów i Azjatów. Najliczniejsze grupy pielgrzymów przybyły z Niemiec i północnych Włoch.
W homilii Papież powiedział, że życie i działalność nowych świętych ukazuje najważniejsze zadanie Kościoła we współczesnym świecie, polegające na głoszeniu Ewangelii Chrystusa każdemu człowiekowi i całej rodzinie ludzkiej.
1. «Głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!» (Mk 16, 15). Tymi słowami Zmartwychwstały, przed wniebowstąpieniem, powierzył apostołom powszechne zadanie misyjne. Jednocześnie zapewnił ich, że w tej ważnej misji mogą liczyć na Jego nieustanną pomoc (por. Mk 16, 20).
Te właśnie słowa w sposób wymowny zabrzmiały w dzisiejszej uroczystej liturgii. Stanowią one przesłanie, które przekazują nam na nowo trzej nowi święci: Daniel Comboni, biskup, założyciel Zgromadzenia Misjonarzy Kombonianów Serca Jezusowego i Sióstr Kombonianek Misjonarek Czarnego Lądu; Arnold Janssen, kapłan, założyciel Zgromadzenia Słowa Bożego, Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Służebnic Ducha Świętego i Zgromadzenia Sióstr Służebnic Ducha Świętego od Wieczystej Adoracji; Józef Freinademetz, kapłan ze Zgromadzenia Słowa Bożego.
Ich życie ukazuje wyraźnie, że głoszenie Ewangelii stanowi «pierwszą posługę, jaką Kościół może spełnić względem każdego człowieka i całej ludzkości» (Redemptoris missio, 2). Nowi święci uczą nas, że ewangelizacja, oprócz działań w obronie godności człowieka — niekiedy narażających na niebezpieczeństwo, jak pokazuje doświadczenie tak wielu misjonarzy — zawsze obejmuje jawne głoszenie Chrystusa. To właśnie jest cenne dziedzictwo i wzór, jakie ci trzej nowi święci, wyniesieni dziś do chwały ołtarzy, pozostawili zwłaszcza swym rodzinom zakonnym. Podstawowym zadaniem instytutów misyjnych jest misja ad gentes. Żaden inny obowiązek o charakterze społecznym czy humanitarnym, choć potrzebny, nie może być od niej ważniejszy.
2. «Wszystkie narody ujrzą chwałę Pana». Psalm responsoryjny, który przed chwilą odśpiewaliśmy, podkreśla pilną potrzebę misji ad gentes również w naszych czasach. Potrzebni są ewangelizatorzy odznaczający się takim samym entuzjazmem i zapałem apostolskim, jak bp Daniel Comboni, apostoł Chrystusa pośród Afrykanów. Poświęcił on wszystkie zasoby swej bogatej osobowości i głębokiego życia duchowego, aby Afryka — kontynent, który tak bardzo umiłował — mogła poznać i przyjąć Chrystusa.
Jakże nie wspomnieć dziś z miłością i troską tych drogich nam ludów? Afryka, ziemia bogata w zasoby ludzkie i duchowe, nadal doświadcza licznych trudności i boryka się z problemami. Oby wspólnota międzynarodowa zechciała czynnie pomóc jej budować przyszłość pełną nadziei. Ten mój apel zawierzam wstawiennictwu św. Daniela Comboniego, wielkiego ewangelizatora i obrońcy Czarnego Kontynentu.
3. «Pójdą narody do twojego światła» (Iz 60, 3). Prorocki obraz nowej Jerozolimy, która oświeca Bożym światłem wszystkie narody, dobrze odzwierciedla życie i niestrudzony apostolat św. Arnolda Janssena. Jego kapłańską działalność wyróżniało gorliwe głoszenie słowa Bożego przy użyciu nowych środków społecznego przekazu, przede wszystkim prasy.
W obliczu trudności nie tracił ducha. Często powtarzał: «Głoszenie Dobrej Nowiny jest pierwszym i podstawowym wyrazem miłości bliźniego». Teraz wspomaga z nieba swą rodzinę zakonną, aby wiernie szła wyznaczoną przez niego drogą, świadcząc o tym, że ewangelizacyjna misja Kościoła jest zawsze aktualna.
4. «Oni zaś poszli i głosili Ewangelię wszędzie» (Mk 16, 20). Tak ewangelista Marek kończy swą Ewangelię i dodaje, że Pan nie przestaje towarzyszyć apostołom, wspierając ich działalność swoją mocą i cudami. Echo tych słów znajdujemy w pełnym wiary wyznaniu Józefa Freinademetza: «Życie misjonarza nie jest dla mnie ofiarą, którą składam Bogu, lecz największą łaską, jaką Bóg mógł mnie obdarzyć». Z prawdziwie góralskim uporem ten wielkoduszny «świadek miłości» oddał się całkowicie chińskim ludom w południowym Szantungu. Z miłości i z miłością dzielił ich los, w myśl rady, jaką dawał swoim misjonarzom: «Działalność misyjna jest daremna, jeśli nie kochamy i nie jesteśmy kochani». Święty ten, doskonały wzór ewangelicznej inkulturacji, naśladował Jezusa, który zbawił ludzi, w pełni dzieląc ich życie.
5. «Idźcie na cały świat». Trzej święci, których z radością dziś czcimy, przypominają o misyjnym powołaniu wszystkich ochrzczonych. Każdy chrześcijanin powinien pełnić tę misję, lecz aby być autentycznym świadkiem Chrystusa, należy nieustannie dążyć do świętości (por. Redemptoris missio, 90).
Przyjmijmy, drodzy bracia i siostry, to wezwanie płynące z dzisiejszej sugestywnej liturgii. Niech nas oświeca z nieba Królowa Świętych, Gwiazda Nowej Ewangelizacji. Do Niej zwracajmy się z ufnością szczególnie w październiku, miesiącu poświęconym różańcowi i misjom. Najświętsza Maryjo, Królowo misji, módl się za nami!
Śladami nowych świętych
Rozważanie przed modlitwą «Anioł Pański»
Na zakończenie tej liturgii pragnę pozdrowić licznych pielgrzymów, przybyłych, by uczcić nowych świętych.
po niemiecku:
Z serca witam grupy pielgrzymów i delegacje z Niemiec, Austrii i Południowego Tyrolu. Szczególne pozdrowienie kieruję do członków rodziny zakonnej werbistów. Niech nowi święci pomagają wam wszystkim dawać świadectwo Bożej łaski!
po angielsku:
Pozdrawiam wszystkich pielgrzymów angielskojęzycznych. Życzę wam, abyście biorąc przykład z nowych świętych, byli pełni radości i coraz głębszej miłości do Kościoła powszechnego. Niech Bóg wam wszystkim błogosławi.
po polsku:
Pozdrawiam pielgrzymów z Polski. Szczęść Boże wszystkim!
po włosku:
Serdecznie pozdrawiam pielgrzymów włoskojęzycznych, w szczególności misjonarzy i misjonarki z wielkich rodzin komboniańskiej i werbistów oraz wiernych przybyłych wraz ze swymi biskupami z diecezji Werony i Bolzano-Bressanone.
Zjednoczeni w duchu z nowymi świętymi, módlmy się teraz do Maryi, zwracając się do Niej jako do Matki Bożej Różańcowej i kierując myśl ku sanktuarium w Pompejach, do którego, jeżeli Bóg pozwoli, pojutrze udam się w pielgrzymce.
opr. mg/mg
Copyright © by L’Osservatore Romano (11-12/2003) and Polish Bishops Conference
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/jan_pawel_ii/homilie/kanonizacja_05102003.html
*******
Afryka patrzyła na to, jak jej ziemie przebiegali kolonizatorzy, kupcy i agenci handlowi. W tej właśnie perspektywie trzeba widzieć misyjne odrodzenie w wieku XIX. Dzięki ruchowi misyjnemu można było powołać do życia Misję Afryki Centralnej.
Afryka patrzyła na to, jak jej ziemie przebiegali kolonizatorzy, kupcy i agenci handlowi. W tej właśnie perspektywie trzeba widzieć misyjne odrodzenie w wieku XIX. Dzięki ruchowi misyjnemu można było powołać do życia Misję Afryki Centralnej.
Pierwsza próba bardzo szybko zakończyła się niepowodzeniem i śmiercią prawie stu misjonarzy; wśród nich byli prawie wszyscy towarzysze Comboniego. Jak ktoś wtedy powiedział: tamta misja to była prawdziwa „porażka i nieustanne męczeństwo”. Różne inicjatywy misyjne, jedna za drugą, kończyły się klęską. Wielu było święcie przekonanych o tym, że jeszcze nie nadeszła „godzina, by ewangelizować Afrykę”. „W ten sposób nie myślał jednak Comboni” – stwierdzi kardynał Arinze.
Właśnie wtedy Bóg wkracza w życie Comboniego. 15 września 1864 roku; podczas modlitwy u grobu św. Piotra w Watykanie, Comboni nagle i niespodziewanie doświadcza przedziwnej Bożej łaski; zaraz po tym zdarzeniu niezwłocznie napisze, że nadprzyrodzona łaska była „niczym promień”. Tak właśnie rodzi się Plan odnowy Afryki. Trzy dni później, 18 września 1864 roku, przedstawia swój projekt kardynałowi prefektowi Propaganda Fide, Barnabo i papieżowi Piusowi IX.
Dla Comboniego misje są sprawą Kościoła, całego Kościoła; stąd kryterium misji jest powszechność katolicka. Pius IX powie mu wtedy: „Pracuj jako dobry żołnierz Chrystusa”. Comboni temu poleceniu jest posłuszny aż do śmierci – dla niego misja jest posłuszeństwem i pracą dla Kościoła. W tym celu odbędzie liczne podróże po prawie wszystkich krajach europejskich; stanie się łącznikiem pomiędzy rozmaitymi grupami ruchu misyjnego w Europie. Sam założy, począwszy od 1867 roku, liczne dzieła misyjne. Przez całe życie, propagując ideę misji w Afryce, będzie pisał do ponad 150 ówczesnych dzienników i czasopism europejskich; będzie się spotykał z różnymi ludźmi, nie dyskryminując nikogo. Jego jedynym pragnieniem jest, by poznano Chrystusa i by Afryka odrodziła się w Chrystusie. Zwołanie Soboru Watykańskiego I (1869) zastaje go w Egipcie, organizującego pracę misyjną. Natychmiast pisze list (Postulatum) do biskupów uczestniczących w Soborze, w którym mówi o swej odpowiedzialności misyjnej i zwraca uwagę na odpowiedzialność całego Kościoła za zapomnianą Afrykę.
Ostatnie lata życia Comboniego są czasem niewypowiedzianego cierpienia, „ukrzyżowaniem z Chrystusem dla dobra Afryki”, jak często mówi. „Czuję w swym sercu ciężar Krzyża…” – napisze osiem dni przed śmiercią. Pan Bóg pozwala mu uczestniczyć w misterium Krzyża. Comboni, kierując się przykładem świętych, przyjmuje Krzyż, coraz bardziej przekonany o tym, że Krzyż gwarantuje skuteczność kościelnych działań wśród uciemiężonych ludów Afryki. „Krzyż ma moc przekształcić Afrykę w ziemię błogosławioną… Dźwiganie Krzyża nie jest dla mnie problemem. Pragnę być wyklęty dla dobra moich braci. Tym, co ma dla mnie znaczenie, jest nawrócenie Afryki”, napisze niewiele dni przed śmiercią. Nieustannie powtarza wszystkim, że „Afryka swoją prawdziwą wolność i godność może odnaleźć jedynie w Kościele, Ciele Chrystusa”. Widzi dla Afrykanów jedną jedyną drogę do uzyskania pełnej godności: jest nią wiara w Chrystusa – jak pisze w liście do biskupów uczestniczących w Soborze Watykańskim I. W nocy 10 października 1881 roku, dokładnie w sercu owej Afryki, którą tak namiętnie pokochał, nadchodzi dla niego godzina spotkania z Bogiem. „Wszyscy Afrykanie opłakują śmierć swego biskupa i nazywają go ojcem, pasterzem i przyjacielem” – napisze kanadyjski kombonianin Artur Bouchard, który był przy śmierci swego przyjaciela.
http://kombonianie.pl/artykuly/1/17/22-misyjny-plan-odrodzenia-afryki
********
W procesie poznawania siebie i w odkrywaniu woli Pana Boga, pomocnym mogą okazać się przykłady życia innych ludzi, którzy już odkryli i wypełnili swoje powołanie. Jako kombonianin patrzę przede wszystkim na św. Daniela Comboniego, który dziś może się stać przewodnikiem także na twojej drodze. To w jaki sposób szukał, walczył, starał się zrozumieć plan Boży może być dla ciebie inspiracją w twoich poszukiwaniach.
W procesie poznawania siebie i w odkrywaniu woli Pana Boga, pomocnym mogą okazać się przykłady życia innych ludzi, którzy już odkryli i wypełnili swoje powołanie. Jako kombonianin patrzę przede wszystkim na św. Daniela Comboniego, który dziś może się stać przewodnikiem także na twojej drodze. To w jaki sposób szukał, walczył, starał się zrozumieć plan Boży może być dla ciebie inspiracją w twoich poszukiwaniach.
Minimalizm – to nie dla chrześcijan
Popatrzmy na Comboniego jako na młodego człowieka, w latach jego nauki w Instytucie ks. Mikołaja Mazzy w Weronie, we Włoszech. To człowiek pełen energii, otwarty na wyzwania, szukający… Przy czym, nie jest minimalistą, który mógłby zadowolić się byle czym, ale dąży do tego by żyć pełnią życia. Wynika to zapewne z jego charakteru, ale przede wszystkim z wiary, która popycha go do rzeczy „wielkich”, według Bożego planu. Można byłoby rzec, że to idealista i takim pozostanie całe życie. Rzecz w tym jednak, że w miarę upływu lat jego własne marzenia i ideały powoli przekształcą się i staną się Bożym planem zrealizowanym w jego życiu!
W życiu nie ma przypadków
To właśnie ten idealizm, otwartość i chęć życia „pełną parą” stały się dla niego kluczową pomocą w odkryciu własnego powołania. Najpierw więc pod wpływem książki „Męczennicy Japonii” św. Alfonsa Liguori będzie miał wrażenie, że Bóg posyła go na misje do Japonii. Później zrozumie i doświadczy wewnętrznie, że jego powołaniem nadal są misje, ale gdzieś w całkiem innym miejscu – w Afryce Środkowej. Wybór ten nie jest oczywiści przypadkowy. To właśnie na tych terenach, jak Comboni dowiaduje się z opowiadań misjonarza Angelo Vinco, żyją ludzie najbiedniejsi i najbardziej opuszczeni. Od razu czuje, że jego serce bije szybciej i zaczyna bić dla tych których pozna dopiero po wielu latach przygotowań.
Daniel Comboni wie, że to spotkanie z misjonarzem nie jest przypadkowe (nie ma przypadków w życiu), że to co odczuwa to coś prawdziwego, jakiś znak, że jego wzmożone zainteresowanie, to nie tylko młodzieńcza chęć przygody, ale że to wezwanie Boga.
Wszystko tylko dla jednaj pasji
W momencie tego odkrycia, ma tylko 18 lat, ale nie waha się zadeklarować (w formie przysięgi), że chce swoje życie poświęcić misjom w Afryce Środkowej. Jak jest odmienna ta jego postawa zdecydowanego „tak”, które później okaże się decyzją na całe życie, od naszego niezdecydowania, powątpiewania, życia bez jakiegoś konkretnego wyboru!!! Często całe życie zastanawiamy się co mamy robić i nie decydujemy się na żaden krok, albo go odkładamy w nieskończoność, bo boimy się i nie mamy zaufania. Pamiętam moich znajomych z Włoch, którzy byli zaręczeni już od ponad 12 lat, ale jeszcze nie potrafili się zdecydować, jeszcze wątpili, a raczej po prostu bali się zaufać miłości na całe życie! Bez tego radykalnego wyboru, który przenika całe życie nie możesz być przecież naprawdę szczęśliwy!
Comboni spędzi jeszcze dziewięć lat studiując i przygotowując się do kapłaństwa, ale już z myślą aby realizować to powołanie, którym jak czuje obdarzył go Bóg. Już po święceniach pisze: „Od dobrych ośmiu lat myślę o Afryce Środkowej i w tamtym kierunku zwrócone były moje studia”. A gdy dowiaduje się że już wnet ma wyjechać do Afryki z głębi serca oświadcza: „Czekałem na ten moment już od długiego czasu. Mój zapał był większy od tego z jakim zakochani narzeczeni oczekują momentu zaślubin”. Jak widać, od momentu tej młodzieńczej decyzji Comboni podporządkowuje wszystko co robi pragnieniu poświęcenia się Afryce Centralnej.
Mur trudności – fundaentem pewności
Zadziwiający jest jego zapał i pasja dla tego co robi, ale jeszcze więcej jego pokonywanie przeszkód, aby realizować Boży plan. Bo właśnie kiedy już wszystko wydaje się gotowe do wyjazdu, pojawia się poważny na te czasy problem pozostawienia rodziców bez żadnej pomocy i opieki (Comboni w tym momencie jest ich jedynym synem!). Rozwiązania szuka nie na własną rękę, ale w modlitwie i w pomocy kierownika duchowego: „Z powodu tej niepewności i głębokiego bólu duszy postanowiłem wziąć udział w rekolekcjach, aby błagać Niebo o pomoc. Jeśli bowiem porzucę myśl o poświęceniu się misjom zagranicznym będę przez całe życie męczennikiem tego pragnienia, które trwa w mej duszy dobrych 14 lat i ciągle rośnie”. Ciekawe że właśnie z tej próby wyjdzie jeszcze bardziej umocniony i pewny, że to właśnie jego powołanie. Dlaczego? Bo nie boi się podjąć walki. Gdy napotyka przeszkodę nie poddaje się, nie wycofuje się, nie próbuje obejść przeszkody, ale wciąż pyta Boga co ma robić. Przeszkody i ich przekraczanie stają się dla niego potwierdzeniem powołania, które nie jest jego, a które jest darem Boga złożonym w jego słabe ręce. Ten mur przeciwności zostanie zburzony przez jego determinację i z pomocą modlitwy i kierownictwa duchowego. Z „cegieł” tego muru Comboni wybuduje silny fundament, na którym będzie się opierać budowla jego powołania misyjnego. Co więcej, do tego wydarzenia, będzie wciąż wracać, szczególnie w chwilach największych trudności. Natomiast nasze podejście do problemów chyba bardzo się różni od stylu Comboniego. Bardzo często napotykając mur trudności chcemy uciekać, albo chcemy go obejść, zamiast pokonać go, stawić mu czoła, albo przynajmniej pytać siebie samego: „dlaczego to wszystko?”, czekając cierpliwie na odpowiedź! Postawa ucieczki, zrezygnowania lub ignorowania problemu sprawia, że mur znika z naszego horyzontu życiowego, ale tylko pozornie. Tak naprawdę przeszkoda zostaje i zostają pytania, które mogą nas dręczyć całe życie. Może też zdarzyć się iż nabieramy przekonania, że przeszkody to znak od Boga, że ta droga to nie dla nas, że to przerasta nasze siły i możliwości. I z tym przekonaniem kapitulujemy, jeszcze przed walką. To fakt, że po ludzku rzecz ujmując, wymagania naszego powołania (jakimkolwiek by ono nie było) przerastają nas, ale nie jest prawdą że trudności są znakiem, że to nie dla mnie, że muszę się wycofać, „z podkulonym ogonem”. Gdyby tak było Comboni nigdy by nie wyjechał do Afryki, nigdy by nie dotarł do tych najbardziej opuszczonych i zapomnianych przez wszystkich ludzi, którzy żyli w sercu Afryki, nigdy by nie walczył przeciw niewolnictwu … ale zostałby w domu, opiekując się swoimi rodzicami – rzecz bardzo wartościowa i piękna, która jednak nie była jego powołaniem.
Coś dla ciebie
Podsumowując możemy powiedzieć, że Comboni uczy nas dzisiaj kilku podstawowych kroków, aby zrozumieć sens życia, jego cel, aby zrozumieć plan Boga dla mnie. Przede wszystkim w rozeznawaniu powołania liczy się otwartość i zgoda na to co może odkryję. Nie mogę z góry zakładać że to na pewno nie ta droga, nie mogę wyeliminować choć jednej opcji – wybór nie byłby wtedy prawdziwy! Poza tym jak św. Daniel Comboni potrzeba bym był „spostrzegawczy” tzn. zauważał co się dzieje w moim życiu, co mnie interesuje, co sprawia, że „serce bije szybciej”. Trzeba rozpoznawać te znaki z cierpliwością i w codzienności. To wszystko musi być przypieczętowane odwagą wyboru i zaufaniem Bogu (a nie tylko swoim własnym kalkulacjom!) Równocześnie nie mogę działać sam, potrzebuję wsparcia kogoś doświadczonego, który będzie mi towarzyszył. Ale decyzja, a więc także odwaga, chęć walki i pokonywanie murów przeciwieństw jest już tylko „twoją działką”. Choć i to nie do końca. Bo pamiętaj, że tak naprawdę nie jesteś sam. Pan Bóg oprócz tych codziennych wskazówek, da też tobie siły i odwagę, a także zrozumienie Jego woli. Tylko proś Go o to szczerym sercem.
o. Maciek
zielakmaciek@yahoo.it
http://kombonianie.pl/artykuly/1/17/19-comboni-i-rozeznawanie-powolania
*********
7 marca 1996 roku podczas beatyfikacji Daniela Comboniego nikt nie mógł przypuszczać, że już po siedmiu latach odbędzie się jego kanonizacja. Ten dzień wyznaczył nową drogę w procesie ewangelizacji Kościoła, głównie Kościoła afrykańskiego.
7 marca 1996 roku podczas beatyfikacji Daniela Comboniego nikt nie mógł przypuszczać, że już po siedmiu latach odbędzie się jego kanonizacja. Ten dzień wyznaczył nową drogę w procesie ewangelizacji Kościoła, głównie Kościoła afrykańskiego.
Dziś wspólnoty chrześcijańskie całego świata, mężczyźni i kobiety dzielące swoją wiarę z misjonarzami i misjonarkami kombonianami ponownie obchodzą święto. Cudowne uzdrowienie sudańskiej kobiety w Chartumie (Sudan) sprawiło, że Kościół rozpoznał w tym nowym cudzie wstawiennictwo Daniela Comboniego, dokonane w mieście, w którym zmarł i w którym jako pierwszy został wyświęcony na biskupa Afryki Centralnej.
Po śmierci Daniela Comboniego 10 pazdziernika 1881 roku, w wieku 50 lat, misjonarze bezzwłocznie i z determinacją postanowili kontynuować zapoczątkowane przez niego dzieło i postępować za jego przykładem. Don Bonomi (1881) tak pisał z Dellen (Sudan) do o. P. Sembianti w Weronie: Dzięki łaskom płynącym od Pana, jesteśmy całkowicie zdecydowani kontynuować ze wszystkich sił to święte dzieło; jeżeli nie jesteśmy godni zebrania wielkich owoców, będziemy gotowi cierpieć dla Jezusa Chrystusa i Jego chwały. Było to jedno z wielu postanowień misjonarzy i misjonarek Daniela Comboniego w momencie, gdy dowiedzieli się o jego śmierci. Bez wątpienia została podjęta stanowcza decyzja kontynuowania tego, co zapoczątkował Comboni. Pomimo iż misje do Afryki Centralnej odbywały się już wcześniej, to jednak Comboni został zainspirowany i zapoczątkował Plan Odrodzenia Afryki. Dzieło Comboniego, jako dzieło Boga jest kontynuowane przez jego misjonarzy i misjonarki. Żaden z nich po śmierci Comboniego nie zamierzał porzucić misji, wręcz przeciwnie, pozostali, a część z nich cierpiała upokorzenie w niewoli muzułmańskiego rewolucyjnego przywódcy, Mahdiego.
Misja w Afryce Centralnej była powołaniem, misjonarskim i charyzmatycznym celem Comboniego i to właśnie na Misji zachował się żywy założycielski charyzmat. Podczas gdy w Weronie formowali się nowi misjonarze i misjonarki, w Egipcie trwała praca duszpasterska dla całkowitej ewangelizacji zachowanych od niewolnictwa niewielkich wspólnot chrześcijańskich; misjonarze i misjonarki w niewoli Mahdiego swoim cierpieniem dopełniali paschalną ofiarę śmierci i zmartwychwstania misji w Afryce Centralnej.
Dzieje Apostolskie przypominają nam, że Po wymierzeniu wielu razów wtrącili ich do więzienia, przykazując strażnikowi, aby ich dobrze pilnował… O północy Paweł i Sylas modlili się, śpiewając hymny Bogu. A więźniowie im się przysłuchiwali (Dzieje Apostolskie 16,23-25). W splocie niewoli i cierpienia powstał ruch ewangelizujący pierwsze chrześcijańskie wspólnoty i w takich samych nieprzyjaznych okolicznościach, powstała wspólnota pierwszych misjonarzy ewangelizujących Afrykę Centralną w paschalnym duchu Daniela Comboniego, który gdyby żył nawet tysiąc razy, wszystko oddałby dla zbawienia Afrykanów: Mam tylko jedno życie, by poświęcić je dla uzdrowienia tych dusz: chciałbym żyć tysiąc razy, by tego dokonać (Pisma 2271).
Misjonarze i misjonarki kombonianie wybrali właśnie to zdanie Daniela Comboniego na motto towarzyszące jego kanonizacji: Gdybym żył nawet tysiąc razy – wszystko oddałbym misjom. Język symboliczny wyraźnie ukazuje, że powołanie było dla Comboniego, Chrystusowym wezwaniem do Misji w Afryce Centralnej. Wdzięczna pamięć o Danielu Combonim przetrwała aż do naszych czasów, w których jego spadkobiercy, ludzie Kościoła, odnajdują w Combonim źródło eklezjalnego powołania do misji.
http://kombonianie.pl/artykuly/1/17/21-comboni-wciaz-zywy
*******
Co roku 10 października jest dla całej rodziny komboniańskiej dniem szczególnej radości i świętowania. W rocznicę śmierci naszego założyciela, św. Daniela Comboniego, kombonianie na całym świecie (w tym oczywiście obydwie wspólnoty w Polsce) obchodzimy jego uroczystość. Jest to dla nas szczególna okazja, by dziękować Bogu za dar świętości misyjnej pierwszego biskupa Afryki Środkowej i jej wielkiego apostoła. Jest to też sposobność, by powracać spojrzeniem i pamięcią do naszych korzeni, by wpatrywać się w tę skałę, z której zostaliśmy wyciosani i w ten sposób odnawiać naszą miłość do misji, do której zostaliśmy powołani.
Co roku 10 października jest dla całej rodziny komboniańskiej dniem szczególnej radości i świętowania. W rocznicę śmierci naszego założyciela, św. Daniela Comboniego, kombonianie na całym świecie (w tym oczywiście obydwie wspólnoty w Polsce) obchodzimy jego uroczystość. Jest to dla nas szczególna okazja, by dziękować Bogu za dar świętości misyjnej pierwszego biskupa Afryki Środkowej i jej wielkiego apostoła. Jest to też sposobność, by powracać spojrzeniem i pamięcią do naszych korzeni, by wpatrywać się w tę skałę, z której zostaliśmy wyciosani i w ten sposób odnawiać naszą miłość do misji, do której zostaliśmy powołani.
Comboni potrafił wsłuchiwać się w głos Boga i odkrywać Jego obecność wśród Afrykańczyków, dla których poświęcił swoje życie. Obyśmy i my, wpatrując się w tego wielkiego człowieka wiary, wdzięczni za dar powołania misyjnego, szli w jego ślady czyniąc z naszego życia dar dla innych. Nasz przełożony generalny, o. Enrique Sánchez, w liście z okazji święta, zaprasza nas do pójścia wzorem Comboniego, drogą świętości pod znakiem krzyża: „Być świętymi to nic innego jak żyć miłością aż do końca, aż do gotowości oddania własnego życia, tego kim jesteśmy, z miłości i z miłością, tak jak to uczynił Chrystus na krzyżu. (…) Jest to świętość misyjna, gdyż ukierunkowuje nas na innych, na tych którzy nie licząc się w oczach dzisiejszego świata, reprezentują dzisiaj Chrystusa na krzyżu.” Oby św. Daniel Comboni pomagał nam przyjmować nasze krzyże jako dar i okazję, by stawać się świętymi, których misje dzisiaj potrzebują.
o. Maciej Miąsik mccj
*******
Przede wszystkim świętość
Kim był Daniel Comboni? Urodził się 15 marca 1831 r. na północy Włoch w bardzo biednej rodzinie. W pierwszych latach nauki okazał się bardzo zdolnym dzieckiem i został wysłany do Instytutu ks. Mazzy’ego w Weronie, w którym kształcili się zdolni, ale biedni chłopcy. Właśnie tam Comboni nawiązał kontakt ze światem misji ad gentes. Tam również spotkał pierwszych misjonarzy powracających z dalekich kontynentów. Był żywo poruszony przeczytanymi w książkach historiami misjonarzy, zwłaszcza męczenników z Japonii. Jeszcze jako licealista przysiągł u stóp ks. Mazzy’ego, że poświęci swe życie dla misji w Afryce Środkowej. Było to 6 stycznia 1849 r.
Od tego momentu całe życie Comboniego zostało podporządkowane jednemu celowi: ewangelizacji Afryki. Afryka wydawała mu się miejscem najbardziej potrzebującym głoszenia Ewangelii Jezusa Chrystusa i troski ludzi. Otrzymawszy zgodę i błogosławieństwo swojego kierownika duchowego i zostawiwszy z żalem w sercu rodziców Daniel Comboni, już jako kapłan (został wyświęcony 31 grudnia 1854 r.) wyjechał pierwszy raz do Afryki jako najmłodszy członek wyprawy zorganizowanej pod patronatem Instytutu ks. Mazzy’ego.
Zderzenie z trudną rzeczywistością Czarnego Kontynentu był dla młodego kapłana wielką próbą. Ciężki dla Europejczyka klimat i ciągle powracające ataki malarii doprowadziły go prawie nad grób. Wycieńczony chorobą nie poddał się i przy łóżku umierającego współbrata odnowił swoje przyrzeczenie całkowitego poświęcenia się misjom. W czerwcu 1859 r. zdziesiątkowani misjonarze otrzymali nakaz powrotu do ojczyzny. Nie oznaczało to jednak, że Comboni porzucił ideał misyjny, wręcz przeciwnie ciągle zastanawiał się nad tym, jak wrócić do Afryki.
Drogę pokazał mu sam Bóg. Był 15 września 1864 r., kiedy Comboni podczas modlitwy przy grobie Św. Piotra został natchniony myślą Planu odrodzenia Afryki. Przedstawił go niezwłocznie Prefektowi Kongregacji Rozkrzewiania wiary oraz samemu papieżowi Piusowi IX. Od tego momentu Comboni zaczął podróżować po całej Europie, od Portugalii po Rosję, w celu uzyskania jak największego wsparcia modlitewnego i finansowego dla swojego projektu, oraz znalezienia osób gotowych poświęcić swoje życie dla Afryki.
Powoli i z uporem Comboni gromadził wokół siebie ludzi oraz pobudzał w bogatym Kościele europejskim potrzebę zaangażowania się na rzecz misji. Należy tu wspomnieć, że były to czasy, kiedy różne instytuty misyjne raczej wycofały się z Afryki z powodu zbyt trudnych dla Europejczyków warunków życia. Comboni nie tylko nie zrezygnował, ale ciągle wracał na Czarny Kontynent z nowymi ludźmi i nowymi planami otworzenia nowych placówek w głębi Sudanu. Dzieło ewangelizacyjne – napisał – musi być katolickie, a nie hiszpańskie, francuskie, niemieckie czy włoskie. Wszyscy katolicy mają wspomagać Afrykanów, ponieważ jeden tylko naród nie zdoła przyjść z pomocą czarnemu plemieniu.
Dzisiaj, patrząc na Comboniego i na dzieło, jakie on zapoczątkował, można powiedzieć, że mu się udało, ale kiedy umierał 10 października 1881 r., nic na to nie wskazywało. Zostało wokół niego tylko jedenastu chorych, skrajnie wyczerpanych misjonarzy, którym umierający biskup Comboni zdołał powiedzieć takie słowa: Ja umieram, ale moje dzieło nie umrze. Od samego początku Comboni był pewien, że to dzieło jest dziełem Bożym i że nadeszła nareszcie godzina zbawienia Afryki.
Kanonizacja Daniela Comboniego jest wydarzeniem, które dotyczy całego Kościoła katolickiego. Charyzmat misyjny, który Comboni otrzymał od Ducha Świętego i którym on żył w sposób heroiczny, jest teraz przedstawiony Kościołowi jako skarb należący do całego ludu Bożego. Dzięki temu Kościół staje się coraz silniejszy, aby móc kontynuować misję Jezusa Chrystusa, będąc znakiem zbawienia dla wszystkich ludów. Świętość Comboniego jest nową siłą dla całego Kościoła, czyli dla każdego chrześcijanina, który chce być prawdziwym świadkiem Jezusa Chrystusa w tym świecie. Cała metodologia misyjna Daniela Comboniego, zwłaszcza jego najistotniejsze idee, jakimi są „zbawienie Afryki przez Afrykę”, „solidarność z najuboższymi i najbardziej potrzebującymi”, „ewangelizacja jako dzieło wspólnoty uczniów Chrystusa, która staje się Małym Wieczernikiem”, „współpraca ze wszystkimi i na wszystkich poziomach hierarchii Kościoła” – to wszystko ma dzisiaj nowe znaczenie w świetle świętości Comboniego.
Jeśli chcemy wiedzieć, jakie znaczenie ma kanonizacja Daniela Comboniego, musimy jeszcze raz spojrzeć na misje, na cały świat i na jego ogromną potrzebę ewangelizacji, głoszenia Słowa Jezusa Chrystusa, które jako jedyne ma moc zbawienia. Nic nie zostanie z tej kanonizacji, jeśli będzie ona tylko chwaleniem jednego człowieka, choć tak wielkiego. Zobaczymy owoce tego wydarzenia tylko wtedy, jeżeli cały Kościół zdoła odnowić swój zapał misyjny w wierze i w dialogu ze wszystkimi. To szczególnie ważne dzisiaj, kiedy świat przeżywa ogromny kryzys wiary, nadziei i w którym brak miłości i przebaczenia jest tak bardzo widoczny. Postać św. Daniela Comboniego świeci jako znak nadziei wśród wszelkich sytuacji pełnych nienawiści, niesprawiedliwości i lęku.
Kanonizacja Daniela Comboniego jest również ukoronowaniem pracy niezliczonych misjonarzy i misjonarek, którzy oddali swoje życie, aby świadczyć o miłości Chrystusa dla całego świata.
Jak zostać Misjonarzem Kombonianinem
Trzeba być młodym mężczyzną z ukończoną szkołą średnią i zdaną maturą. Być gotowym m. in. do:
- Naśladowania Jezusa w czystości, ubóstwie i posłuszeństwie jako osoba konsekrowana;
- Całkowitego poświęcenia się służbie misyjnej na całe życie;
- Rozeznawania swojego powołania poprzez modlitwę i wsłuchiwanie się w Słowo Boże pod kierownictwem innych misjonarzy;
- Życia i pracy we wspólnotach międzynarodowych;
- Wyjazdu do innego kraju i pracy ewangelizacyjnej w innym środowisku kulturowym niż własne.
Swoje powołanie misyjne w Zgromadzeniu Misjonarzy Kombonianów można realizować, albo jako brat, albo jako kapłan.
W okresie formacji przygotowujemy młodych ludzi do życia wartościami ewangelicznymi w konkretnych sytuacjach posługi misyjnej. Pomagamy kandydatom rozwijać się w pełni jako ludzie i chrześcijanie oraz osoby konsekrowane, a także zdobyć konkretne przygotowanie praktyczne do pracy misyjnej.
Postulat
Formacja rozpoczyna się w Polsce trzyletnim postulatem w Krakowie. Jest to czas połączony ze studiami:
- dla kandydatów na braci – zawodowymi ukierunkowanymi na przyszłą służbę misyjną wg potrzeb zgromadzenia i predyspozycji kandydata.
- dla kandydatów na kapłanów – filozofii w Instytucie Teologicznym Księży Misjonarzy, począwszy od drugiego roku postulatu.
Zasadnicze elementy formacji w tym okresie to:
- modlitwa
- życie we wspólnocie
- nauka
- apostolat
- towarzyszenie duchowe
Elementy te będą towarzyszyć z mniejszym lub częściej z większym nasileniem też na pozostałych etapach formacji. Poza tym wszyscy w czasie postulatu uczą się języka portugalskiego, który im posłuży w następnej fazie formacji jaką jest nowicjat.
Nowicjat
Drugim etapem formacji jest właśnie nowicjat, który trwa dwa lata i ma miejsce w Santarém w Portugalii wraz z kandydatami z innych krajów Europy. Kończy się on złożeniem pierwszych ślubów czasowych, do czego też ma bezpośrednio przygotowywać. W tym okresie nowicjusze nie mają studiów, lecz swój czas poświęcają przede wszystkim na modlitwę i refleksję, pogłębienie osobistej więzi z Chrystusem, szersze poznanie życia i charyzmatu Założyciela oraz Zgromadzenia. W drugim roku nowicjatu ważnym elementem są doświadczenia życia wspólnotowego w jednej ze wspólnot komboniańskich oraz czas praktyki apostolskiej.
Śluby czasowe
Trzecim etapem jest okres ślubów czasowych, gdzie neoprofes przez kilka lat ma możliwość wypróbowania swojej wierności wobec Boga i misji w konkretnych sytuacjach życia oraz przygotowuje do ślubów wieczystych i pracy misyjnej. W tym czasie, oprócz studiowania, uczy się życia we wspólnocie międzynarodowej i międzykulturowej oraz zajmuje się pracą apostolską.
W przypadku kandydatów na kapłanów czas ten jest związany ze studiami teologicznymi w jednym z międzynarodowych scholastykatów komboniańskich (Neapol-Włochy, Lima-Peru, Pietermaritzburg-RPA, Sao Paolo-Brazylia, Kinshasa-Kongo, Nairobii-Kenia, Cape Coast-Ghana).
W przypadku kandydatów na braci są to dalsze studia ukierunkowane na pogłębienie formacji zakonnej i/lub zawodowej zazwyczaj w jednym z dwóch międzynarodowych centrów dla braci w Bogocie (Kolumbia) albo w Nairobii (Kenia).
Służba misyjna
Po ukończonych studiach następuje dwuletni okres „służby misyjnej”, najczęściej w Afryce albo Ameryce Łacińskiej w jednej ze wspólnot komboniańskich. W drugiej połowie tego stażu misyjnego składa się śluby wieczyste i kandydaci na kapłanów przyjmują święcenia diakonatu, by po jego zakończeniu i powrocie do kraju przyjąć święcenia kapłańskie.
Jeśli jesteś zainteresowany kontaktuj się z: o. Maciek Miąsik 500 330 852 (Kraków) albo o. Guillermo 608 269 531 (Warszawa) albo pisz na kombonianie@gmail.com
http://kombonianie.pl/jak-zostac-misjonarzem
Misjonarki Kombonianki
Słowo Kombonianka pochodzi od nazwiska Daniela Comboniego. On był Założycielem naszego zgromadzenia, żył w XIX wieku we Włoszech. Daniel Comboni był biskupem Kościoła w Sudanie. W 1996r. został beatyfikowany, a w tym roku, 5 października 2003 został ogłoszony świętym. Daniel Comboni założył dwa zgromadzenia w Weronie we Włoszech: w 1867 r. Zakon Misjonarzy Kombonianów i w 1872 r. zgromadzenie Misjonarek Kombonianek. Jesteśmy powołane tylko dla misji ad gentes, szczególnie dla Afryki. Dzisiaj pracujemy w 38 krajach, w Afryce, w Ameryce i w Azji. Pochodzimy z 36 krajów. Wszyscy Kombonianie i Kombonianki jeżdżą na misje. Ewangelizowanie to nie tylko czytanie Słowa Bożego, nasze działanie jest konkretne i praktyczne. My Siostry Misjonarki Kombonianki stanowimy rodzinę zakonną i jednocześnie misyjną. Jesteśmy kobietami poświęconymi Bogu, służymy dziełu ewangelizacji poprzez profesję rad ewangelicznych, ślubując ubóstwo posłuszeńtwo i czystość. Nasze zgromadzenie zostało oficjalnie otwarte 1 stycznia 1872 roku, w Weronie.
http://www.zakon.katolik.pl/?d=start,zakony,726&zp=2
**********************
Eurozja urodziła się w 1866 roku w Quinto Vicentino, w rodzinie Luigi i Marii Fabris. Gdy miała 4 lata, cała rodzina przeniosła się do Maroli koło Torri di Quartesolo, gdzie Eurozja spędziła resztę swego życia. Tylko przez dwa lata mogła chodzić do szkoły podstawowej; potem musiała przerwać naukę, by pomagać rodzicom w gospodarstwie. W wolnych chwilach chętnie czytała Pismo święte, katechizm, Filoteę św. Franciszka Salezego i Duchowe wskazówki św. Alfonsa Marii Liguoriego. W wieku 12 lat przystąpiła do Pierwszej Komunii świętej. Od tej chwili codziennie przyjmowała Chrystusa w Komunii świętej; to sytuacja wyjątkowa, bo dopiero w 1905 roku Pius X zalecił oficjalnie w całym Kościele praktykowanie codziennej Komunii świętej.
Eurozja wstąpiła do Stowarzyszenia Córek Maryi, które działało w jej rodzinnej parafii. Tam mogła służyć potrzebującym, ofiarować swe modlitwy osobom wymagającym opieki.
5 maja 1886 roku wyszła za mąż za wdowca Carlo Barbana, ojca dwóch malutkich córeczek (trzecia zmarła krótko po urodzeniu). Jedna miała dwa miesiące, a druga około półtora roku. W małżeństwie tym przyszło na świat jeszcze dziewięcioro dzieci. Rodzina zaadoptowała też kolejnych czworo dzieci. Eurozja zdołała swą cierpliwością i łagodnością powoli zmienić konfliktowy charakter męża. W 1916 r. wstąpiła do tercjarzy franciszkańskich. Częsta modlitwa indywidualna i we wspólnocie, cierpliwe wykonywanie swych obowiązków, nieustanna troska o najbliższych – stały się jej całym życiem. Powszechnie nazywana była “Mamą Różą” (Mamma Rosa). Pomagała swym dzieciom odnaleźć Boże powołanie. Trzech synów przyjęło święcenia kapłańskie, w tym jeden – w zakonie franciszkańskim. Najmłodszy wstąpił do niższego seminarium w Vicenzy, lecz zmarł w 14. roku życia. Jedna z córek obrała życie konsekrowane w zgromadzeniu Sióstr Miłosierdzia, zaś jeden z adoptowanych synów wstąpił do zakonu franciszkańskiego.
W 1930 r. Eurozja została wdową; przyjęła to z pokorą, poddając się woli Bożej. Zmarła 8 stycznia 1932 roku. Święty Jan Calabria, który znał Eurozję, tak w 1947 roku pisał do jednego z jej synów: “Przykład świętej matki byłby dziś bardzo skuteczny i opatrznościowy. W obecnych czasach powszechnego zagubienia trzeba jak nigdy przedtem takich przykładów, żeby powstrzymać szerzące się zepsucie i ocalić rodzinę, stanowiącą jedyny środek na uzdrowienie tak bardzo dziś chorego społeczeństwa”.
Beatyfikacji Eurozji dokonał 6 listopada 2005 roku w Vincenzy, w imieniu Benedykta XVI, prefekt Kongregacji Sprawa Kanonizacyjnych, kardynał Jose Saraiva Martins.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/01-08e.php3
*******
Beatyfikowano Eurozję Fabris – wzór żony i matki
kg, RV //mr, 2005-11-06
Prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych kard. José Saraiva Martins ogłosił 6 listopada w Vicenzy na północy Włoch, w imieniu Benedykta XVI, dekret uznający za błogosławioną włoską żonę i matkę Eurozję Fabris Barban.
Liturgii beatyfikacyjnej w miejscowej katedrze przewodniczył biskup tej diecezji Cesare Nosiglia. Koncelebrowali m.in. emerytowany przewodniczący Zarządu Dzedzictwa Stolicy Apostolskiej kard. Agostino Cacciavillan, emerytowany biskup Vicenzy – Pietro Nonis i postulator sprawy o. Luca De Rosa.
Nowa błogosławiona, nazywana powszechnie “Mamą Różą” (Mamma Rosa), żyła w latach 1866-1932, była tercjarką franciszkańską. Jej wicepostulator o. Fabio Longo powiedział w Radiu Watykańskim, że pochodziła z rodziny chłopskiej z Quinto Vicentino, ale od 4. roku życia aż do śmierci mieszkała w Maroli na terenie tejże diecezji Vicenza.
W wieku 20 lat poślubiła wdowca Carlo Barbana, ojca dwóch malutkich córek, osieroconych przez wcześnie zmarłą matkę. Miała z nim dziewięcioro dzieci, a oboje zaadoptowali jeszcze czworo innych dzieci.
Eurozja była przykładną matką i małżonką, sprawiając, że jej dom stał się szkołą świętości. Swoją łagodnością i cierpliwością potrafiła zmienić szorstki i często konfliktowy charakter męża.
Otwarta na wielkie wartości chrześcijaństwa mądrze prowadziła swe dzieci na Boże ścieżki. Trzech synów obrało kapłaństwo, w tym jeden w zakonie franciszkańskim. Najmłodszy wstąpił do niższego seminarium w Vicenzy, lecz zmarł w 14. roku życia. Jedna z córek obrała życie konsekrowane w zgromadzeniu Sióstr Miłosierdzia, zaś jeden z synów adoptowanych został franciszkaninem jako brat Giorgio (Jerzy). Owdowiała w 1930 roku. Z radością przyjmowała cierpienie. Zmarła 8 stycznia 1932 roku.
Wyniesiona do chwały ołtarzy Eurozja Fabris jest przykładem świętej matki, którą Kościół ukazuje w czasach kryzysu rodziny – podkreślił o. Longo. Dodał, że jej beatyfikacja wskazuje, że rodzina nie tylko przekazuje wiarę, ale sama jest prawdziwą drogą do świętości.
http://ekai.pl/wydarzenia/x10233/beatyfikowano-eurozje-fabris-wzor-zony-i-matki/
*******
Sł. Boża Eurozja Fabris – sylwetka
RV: Czy może ojciec opisać środowisko, w którym działała Eurozja?
F. Longo: „Mamma Rosa” jest wyrazicielką bogactwa środowiska społeczno-religijnego Vicenzy na przełomie XIX i XX wieku. Charakteryzowało się ono wiarą czynną przez miłość, wiernością Kościołowi w każdej próbie i koncepcją życia intensywnego, jako daru otrzymanego od Boga, aby czynić dobro. Eurozja świadczyła o tych wartościach swym franciszkańskim życiem, zwłaszcza kiedy od 1916 roku stała się członkinią Świeckiego Zakonu Franciszkańskiego, którego obowiązki przeżywała w duchu ubóstwa i doskonałej radości, także w trudnych chwilach życia.
RV: Czy w jej życiu miało miejsce jakieś szczególne wydarzenie?
F. Longo: Powołanie Eurozji zdeterminowała tragedia, która w 1885 roku dotknęła Carlo Barbana, po śmierci jego młodziutkiej żony. Nie tylko dlatego, że podjęła się trudu opieki nad rodziną, która znalazła się w poważnych trudnościach, ale również ponieważ odkryła, że Bóg powołuje ją do stanu małżeńskiego. Miała go przeżyć jako odpowiedź na wezwanie Boga miłującego, który zwracał się do niej o współpracę i złożenie całkowitego daru z siebie.
RV: Jakie jest przesłanie Eurozji dla współczesnego człowieka?
F. Longo: Święty Jan Calabria, który znał Eurozję Fabris, tak w 1947 roku pisał do jednego z synów „Mammy Rosy”: „Przykład świętej, matki byłyby dziś bardzo skuteczny i opatrznościowy. W obecnych czasach powszechnego zagubienia trzeba jak nigdy przedtem takich przykładów, żeby powstrzymać szerzące się zepsucie i ocalić rodzinę, stanowiącą jedyny środek na uzdrowienie tak bardzo dziś chorego społeczeństwa”. Kościół potwierdza myśl tego świętego ukazując Eurozję Fabris jako przykład do naśladowania wszystkim matkom. W ich sercach zawarta jest przyszłość naszego społeczeństwa.
Rozm. G. Peduto
Tłum. st
(rv/zs © Radio Vaticana 2005)
Copyright © by Fundacja Opoka
http://www.opoka.org.pl/aktualnosci/news.php?s=opoka&id=15469
*******
Stowarzyszenie Rodzin im. bł. Mamy Róży
Zapraszamy!
Nasza Akademia ma już rok!
Zapraszamy na rocznicowy wykład TAMR.
Już 17 stycznia o godz. 10.00 odbędzie się w Zespole Szkół Katolickich w Tczewie przy ulicy Wodnej 6 kolejna prelekcja – o tym, czy dzieci muszą chodzić do szkoły opowie nam Katarzyna Karzel, matka sześciorga dzieci, z których już pięcioro korzysta z nauki w domu.
Nawet jeśli Twoje dzieci uczą się w dobrych szkołach lub jeśli jeszcze do szkoły nie chodzą – przyjdź i posłuchaj!
Masz wybór! Może edukacja domowa jest dla Ciebie?
Warto wiedzieć!
ED nie jest trudne!
http://mamaroza.pl/zapraszamy-4/
*******
http://mamaroza.pl/wp-content/uploads/2012/12/metera-zdort-wnet.mp3
O Mamie Róży w Radiu Wnet
W poranku Radia Wnet wystąpiły Marcelina Metera i Anna Zdort z naszego stowarzyszenia.
*******
Boże Narodzenie i ja. Trudna miłość
Nie należę do ludzi skaczących z radości na myśl o Bożym Narodzeniu, mam zresztą wrażenie, że skaczą z radości raczej osoby poniżej dziesiątego roku życia. Starsi najczęściej mają jakiś problem, uświadomiony albo nie – albo wprost mówią, że Świąt nie lubią, albo utrzymują, że lubią, ale mowa ciała temu przeczy, albo tyrają przez cały Adwent w kuchni i latają ze szmatą – i w rezultacie w Wigilię są nieprzytomni ze zmęczenia, a dwa dni Świąt przesypiają. Czasem mam wrażenie, że to celowe działanie – zarżnąć się fizycznie i mieć usprawiedliwienie dla tępego spoglądania w ekran albo w sufit.
Meter powiedział wczoraj kapitalną rzecz – Boże Narodzenie dlatego jest takie trudne emocjonalnie, że jest to pokerowe “sprawdzam” w zbyt wielu dziedzinach. Tworzymy jakiś obraz siebie, relacji z bliskimi, opowiadamy sami sobie i innym, jak ważny jest dla nas czas spędzany z rodziną i jak mile wspominamy dzieciństwo i jak wzrusza nas myśl o ukochanych osobach zgromadzonych przy jednym stole. Dodatkowo media i literatura serwują czarodziejskie, wzruszające obrazy, migotanie świec, anielskie chóry i dziadek do orzechów – i jakoś czujemy presję, żeby do takiego ideału dążyć.
Brutalna prawda jest taka, że jest ciemno, zimno, buro raczej niż biało. Dzieci, wytrącone z codziennego rytmu i nabuzowane wizją prezentów są trudniejsze niż zwykle. Tona jedzenia, przygotowywana z poświęceniem, okazuje się właściwie zbędna, jak zwykle jest wszystkiego za dużo. Nieuchronnie któreś dziecko wybucha płaczem przy rozdawaniu prezentów, z rozczarowania, z nadmiaru emocji albo ktoś je nadepnął.
Relacje rodzinne oczywiście też podlegają temu “sprawdzam”, i też trzeba się zmierzyć z konstatacją, że wytęsknione spotkanie z krewnymi może być stresujące, że wyłażą napięcia, niewygadane żale, że przebywanie w ograniczonej przestrzeni i bycie skazanym na swoje towarzystwo jest trudne.
Ogólnie – mimo wszystkich starań, prawda wychodzi na światło dzienne, własna nędza ukazuje się w całej okazałości i pozostaje się rozpłakać i uciec.
Albo to przyjąć. Zobaczyć tę szopę, oborę i obornik, którą bywają niektóre zakamarki mojej osobowości, albo niektóre rodzinne relacje, albo inny fragment życia. Czasem właściwie całość.
I wpuścić tam Boga, jedyną Osobę, której to nie zszokuje i nie zgorszy.
To widzę, patrząc na szopki betlejemskie, słuchając o “szopie bydłu przyzwoitej i w dodatku źle pokrytej” – wypisz wymaluj ja. Ale Bóg, jeśli go wpuszczę, wejdzie tam.
I pozostanie śpiewać Gloria.
Dlatego, choć to trudna miłość, nauczyłam się kochać Boże Narodzenie, jako święto odkrywania własnej obory, w której naprawdę może zamieszkać Bóg.
http://mamaroza.pl/boze-narodzenie-i-ja-trudna-milosc/
*******
Książka, którą w kółko cytuję, a którą mało kto czytał
Tak naprawdę jest to jedyny tytuł, który przychodzi mi do głowy, kiedy ktoś pyta mnie o ulubione lektury. A przeczytałam w życiu naprawdę dużo, klasykę, mnóstwo dzieł lepszych i gorszych, i całkiem dennych, i nawet Sagę o Ludziach Lodu.
Ta spełnia wszystkie kryteria książki wartościowej: jest bardzo dobra literacko, bohaterowie odrysowani oszczędnie ale prawdziwie, czasem się nad nią śmieję, czasem płaczę. Jest to dobry śmiech i dobre łzy. Nie ma tam szyderstwa, złośliwości, goryczy ani rozpaczy, za to dużo poezji, piękna i nadziei. Kiedy mi się w żołądku przewraca, szarpie mnie bunt, gniew i za trudne pytania, otwieram sobie losowo “Chwałę córy królewskiej” Bruce’a Marshalla, żeby pogodzić się ze światem i z Panem Bogiem.
Bruce Marshall był Szkotem, konwertytą, człowiekiem świeckim. Podobno “Chwałę…” kazała mu napisać żona, kiedy za bardzo marudził na poziom literatury katolickiej (khem, nie może być?). Dziękujemy tej pani, bo za jej namową powstał fantastyczny, jedyny w swoim rodzaju folder promocyjny dla katolicyzmu. Marshall, który doktrynę katolicką studiował świadomie i z entuzjazmem neofity, miał szczególny dar, czy wręcz charyzmat apologety. Napisał powieść, z czytelną i wciągającą fabułą, która jednocześnie doskonale wyjaśnia rozmaite zawiłości i kontrowersje (piekło, przeznaczenie, wojna sprawiedliwa, żal za grzechy, kult świętych). Ponadto – nigdzie nie czytałam tak pięknego, przystępnego i poprawnego teologicznie opisu Sakramentów świętych. Marshall, nie wiedząc o tym, utrwalił obrzędy “przedsoborowe” w scenach tak przejmujących, że niejeden współczesny posoborowik podreptał na Tridentinę, żeby na własne oczy to zobaczyć.
Generalnie słabo znoszę egzaltację, zadęcie i nadmierne napuszenie. Tu tego nie ma, jest ksiądz Smith, który “z irytacją przypomniał sobie, że jako członek Ligi Świętego Kolumbana jest zobowiązany codziennie odmówić Ave, Pater i Gloria w intencji nawrócenia Szkocji”. Jest cudowne połączenie komizmu i powagi: “W zielonym ornacie, z barankiem, który z daleka wyglądał jak koń, ze złożonymi dłońmi, ksiądz Smith rozpoczął Mszę, wyznając Bogu Wszechmogącemu, Najświętszej Marii Pannie, świętemu Michałowi Archaniołowi, świętym Apostołom Piotrowi i Pawłowi, Timowi O’Hooley, Agnusowi McNab, Patrykowi O’Shea i spracowanej starej posługaczce, klęczącej na przeciągu poza jego plecami, że zgrzeszył ciężko myślą i uczynkiem przez swoją winę, swoją winę, swoją bardzo wielką winę. Chór zaskrzeczał tępo, przygasł, zmieszał się niezgodnie i buchnął ku niebu jakby kwikiem zarzynanego prosięcia melodią Introit na trzecią niedzielę po Trzech Królach: Adorate Deum, omnes angeli eius, aż do laetentur insulae multae, a potem zapiszczał Kyrie, podczas gdy ksiądz Smith wziął z rąk Angusa McNab kadzielnicę, pobłogosławił kadzidło i posłał je w wirujących i wonnych kłębkach przed tron Boga”. Jest soczysty prałat O’Duffy, przy którego konfesjonale ustawiają się długie kolejki portowych mewek, mimo, że “…słynął ze szczególnego podejścia do pań tej profesji. “Spłoniesz w piekle jak wiązka chrustu, ty szmato” – ryczał, jeśli któraś zaczepiła go przez pomyłkę, zamiast, jak dziekan episkopalistów, uchylać kapelusza ze słowami “Nie dziś, moja duszko”.
Patrzymy na księdza Smitha przez trzydzieści trzy lata jego posługi w małym szkockim mieście, gdzie katolikami są tylko biedacy. Chrzci, spowiada, towarzyszy przy śmierci, odprawia Mszę Świętą najpierw w hali targowej, potem w małym drewnianym kościele. Bywa zmęczony, wkurzony, głodny i przestraszony. Jego nadzieje i ambicje bywają zawiedzione. Nikt go nie obsypuje zaszczytami, chodzi piechotą, jeździ na rowerze albo w ostateczności tramwajem – z Panem Jezusem do chorego. “Tramwaj trząsł i zgrzytał na zakrętach, a ksiądz Smith, wpatrzony w reklamę Odolu, czynił w duchu akty uwielbienia Najświętszego Sakramentu”.
Cytuję z pamięci, bo komuś pożyczyłam egzemplarz i do mnie jeszcze nie wrócił, najwyżej dokupię gdzieś drugi. W internetowych antykwariatach albo na portalach aukcyjnych bywa za parę złotych. Jednej z najpiękniejszych książek o katolicyzmie nie wznawiano już od bardzo dawna, czego nie mogę zrozumieć, bo nader rzadko udaje się połączyć poezję, pobożność, dowcip i ciekawą fabułę, i bardzo niewielu umie mówić o Bogu, Kościele, religii – nie popadając w banał albo patos. Niewielu umie wytłumaczyć sens Sakramentu w jednym zdaniu:
“…jednak szmer jego (prałata O’Duffy’ego) głosu, dochodzący z konfesjonału, był cichy i łagodny, bo nawet on wiedział, że kapłan musi być delikatny, kiedy leczy zbolałe dusze zasługami Męki Chrystusa”.
“… a potem sunął wzdłuż barierek, upuszczając kruchy płatek Chrystusa w usta świętych i grzeszników, aby Jezus zachował ich ciała i dusze dla żywota wiecznego, gdyż nic innego nie miało znaczenia”.
Wpycham tę książkę różnym znajomym, radykałom, tradsom, neonom, parafialnym, protestantom i niewierzącym. Jeszcze nikt nie zwrócił mi jej z pretensją albo stwierdzeniem, że nie doczytał. Na jednych robi duże wrażenie, na innych mniejsze, ale wszyscy doceniają autentyczność, wdzięk i serdeczność w podejściu do bliźniego.
Dobra lektura na Wszystkich Świętych.
“…modlił się za żywych: za profesora Brodie Fergusona i pannę O’Hara, za trzy dziewczęta z rewii, za pana Balfoura i pana H. G. Wellsa i za starą panią Flanigan, właścicielkę pensjonatu przy ulicy Johna Knoxa, która nie była na mszy od czasu, kiedy wycięto jej wrastający w ciało paznokieć na dużym palcu u nogi. Modlił się, by dane im było przebywać w towarzystwie świętych: Jana, Szczepana, Mateusza, Barnaby, Ignacego, Aleksandra, Marcelina, Piotra, Felicyty, Perpetui, Agaty, Łucji, Cecylii i Anastazji. Misterium dobiegało końca. Imiona świętych zapalały się i gasły jak okna rozświetlone Bogiem, Bogiem pojawiającym się osobiście w wyznaczonych przez Siebie Samego granicach. Z rozłożonymi ramionami, złączywszy kciuki i palce wskazujące ksiądz modlił się, by sługi i służebnice Pana, którzy odeszli już jako wyznawcy, spoczywali w Chrystusie, zaś tym, których ciała pragnęły i grzeszyły pod zamierzchłym niebem starożytności, by Bóg zapewnił miejsce ochłody, światła i pokoju.”
No przecież nie zacytuję całości, nie? Przeczytajcie sami.
http://mamaroza.pl/ksiazka-ktora-w-kolko-cytuje-a-ktora-malo-kto-czytal/
*******
“Mentalne Podkarpacie” jako komplement najwyższej rangi
Powtarzam się, wiem, ale po każdej tam bytności utwierdzam się w swoim przekonaniu. Podkarpacie jest dobrą ziemią, dosłownie i w przenośni. Jest piękną, zieloną i czystą krainą, zamieszkaną przez przyjemnie normalnych ludzi.
Byliśmy przedwczoraj na zamku w Łańcucie. Rzecz zupełnie unikalna w naszym kraju – rezydencja nietknięta przez wojnę, nie nawiedzili jej ani Niemcy, ani Armia Czerwona. Wszystko na miejscu, tapety, bibeloty, obrazy i meble.
A właściciele wyjechali w 1944 roku. Przez te wszystkie lata ich nieobecności, w burzliwych czasach wojennych, w powojennej biedzie i chaosie – jakoś nikomu z mieszkańców miasteczka nie przyszło do głowy, żeby te chińskie wazy, powozy, dywany czy krzesła sobie wziąć. I sprzedać albo postawić u siebie. Mentalne Podkarpacie wie, że się nie kradnie. Po prostu.
Byliśmy kilka lat temu na weselu w Krasiczynie. Para polsko-włoska, więc się zjechało towarzystwo bardzo międzynarodowe, Włosi, Niemcy, Szwajcarzy i kuzyni z Sanoka. I zgadnijcie, kto zrobił oborę? Nie, nie Janusze podkarpaccy, tylko wielka Europa, której przedstawiciele wyszli w połowie ślubu z kościoła (bo za długo) i pili piwo pod kościelną bramą, a potem na weselu zapijali bimber szampanem, aby w rezultacie lec pod stołami sporo przed północą. Kuzyni z Sanoka się również bimbrem raczyli, ale rozsądnie i bez szampana, a następnego ranka pojawili się przy śniadaniu z całymi rodzinami, wykąpani, ogoleni i świeżutcy jak stokrotki. Europy nie widziano do 14.00, potem wyjechaliśmy. A jeszcze przedtem usłyszałam jeden z najkrótszych a najcelniejszych argumentów za uczestnictwem w niedzielnej Eucharystii: jeden z kuzynów usłyszawszy dzwony w pobliskim kościele zaczął zwoływać dzieci i ponaglać żonę, aby kończyła kawę i zbierała się na Mszę. Żona bez przekonania napomknęła coś, że ślub był w sobotę po południu, a to się podobno już liczy jako Msza niedzielna. Na co kuzyn bez gniewu lecz stanowczo rzekł: “A tam, pierdolenie. Chodź, idziemy.” I poszli.
Zastygłam w zachwycie, bo moja własna głowa była przepełniona uczonymi rozterkami (a już było po piętnastej, ale nie z liturgii niedzielnej, ale może, ale jednak…) – a Podkarpacie dobrze wiedziało, jaka jest właściwa kolejność rzeczy. Po prostu.
Moi podkarpaccy znajomi często mają po troje, czworo czy sześcioro rodzeństwa, nasza rodzina spotyka się z życzliwością i zrozumieniem, ale żadnej sensacji nie budzi.
Byliśmy zeszłego lata w skansenie w Sanoku – ja w ciąży i z trójką młodych, jechałam z Bieszczad do Rzeszowa, odebrać Metera z lotniska. Miałam w kieszeni – po dwóch tygodniach na wyjeździe – resztkę gotówki. W kasie skansenu pani spojrzała na mnie z uśmiechem i powiedziała, że należy mi się nauczycielska zniżka, bo mam ze sobą małe przedszkole, a dzieci tak nieduże wchodzą za darmo. Obeszliśmy ile się dało, nacieszyliśmy oczy i wróciliśmy na parking – płatny. Znalazłam pana pobierającego opłaty i zapytałam, czy mogę najpierw zapłacić, a potem jeszcze parę minut postać i wywietrzyć auto, bo był upał, a właśnie miała minąć kolejna pełna godzina postoju. Pan popatrzył na mnie i zgrzane stado nielatów, wziął ode mnie kwit, zmiął, schował go do kieszeni i powiedział, żebym spokojnie wietrzyła ile trzeba.
No i pojechaliśmy na to lotnisko, jedno z najfajniejszych jakie widziałam – małe, zgrabne, czyściutkie i zupełnie darmowe – parkowanie, kącik zabaw dla dzieci, taras widokowy, toalety – zupełnie za gratis, jak to mówią.
I moje wrażenie byłoby absolutnie pozytywne, gdyby nie tłum czekających wraz ze mną eurosierot i eurowdów. Zresztą się doskonale w ten tłum wpisywałam – z brzuchem i dwulatkiem wołającym tęsknie ku niebu: “Taaaataaaa… taataaa leeciii…”. Tyle, że nasz Tata wracał z dwutygodniowej delegacji, a inni Tatusiowie przybywali tylko na urlop ze swoich angielskich firm. Odświętnie ubrane kobiety, szmer rozmów: “Już trzy miesiące się nie widzeliśmy… tym razem tylko na tydzień… a mój aż na dwa, udało mu się…”. Małe dzieci, wystrojone i wyczekujące.
To jest ta druga twarz Podkarpacia. Brak pracy i masowa emigracja. Jest to nieszczęście całego kraju – bo nie, to nie jest żaden sukces, że Polacy tak łatwo znajdują pracę za granicą, tylko okradanie Polski z najlepszych ludzi – ale jakoś szczególnie mnie to boli w odniesieniu do tej enklawy normalności,jaką pozostał Południowy Wschód.
Muszę wymyślić jakiś kulawy pretekst, żeby znów tam pojechać.
Marcelina
http://mamaroza.pl/mentalne-podkarpacie-jako-komplement-najwyzszej-rangi/
******
Mniej gadać, więcej robić
W ostatni piątek, kiedy w Warszawie prezydent Komorowski przyjmował właśnie defiladę wojska, miałem okazję do rozmowy ze znajomą matką piątki dzieci, która prowadzi rodzinny sklepik. Opowiadała mi o wrogości naszego państwa wobec polskich przedsiębiorców, których obciąża się podatkami wedle dowolnych interpretacji przepisów, na dodatek naliczając należności za lata wstecz. Z kolei firmy zagraniczne cieszą się wielką sympatią urzędników, którzy wręcz chronią ich interesy. – Ile jeszcze wytrzymamy w tym kraju? – pytała znajoma. – Czy nie pora zacząć myśleć już o emigracji?
Cóż miałem jej odpowiedzieć? Że „państwo polskie istnieje teoretycznie”, jak stwierdził szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz? To chyba każdy już widzi, żadne prężenie muskułów i udawanie, że jesteśmy “silni, zwarci, gotowi” nie pomoże. Co zatem pozostaje do zrobienia nam, którzy widzimy wartość w odrodzeniu naszej Ojczyzny i niekoniecznie chcemy emigrować?
Skoro państwo zawodzi, musimy sami organizować się na jak najniższym poziomie. Zamiast liczyć na instytucje, musimy sami wspierać siebie nawzajem. Skoro wolność słowa zaczyna być towarem coraz bardziej deficytowym, musimy budować krąg ludzi, z którymi będziemy mogli rozmawiać szczerze i w zaufaniu. Aby do tego dojść trzeba oduczyć się wiecznego malkontenctwa, podejrzliwości, upartego szukania tego co dzieli, zamiast tego co łączy. Jeżeli czyjeś zachowanie nam się nie podoba, to zwróćmy uwagę dyskretnie, a nie przed wszystkimi użytkownikami Facebooka. A jeszcze lepiej – zamiast skupiać się na cudzych niedostatkach, pracujmy nad wyplenieniem własnych. Tyle pięknych idei głosimy, a jak daleko nam do demonstrowania ich własnym życiem.
Kolejna sprawa to wychowanie młodzieży. Kto ma młodzież, ten ma przyszłość – to prawda znana od dawna. Jeżeli chcemy, aby nasz sen o Polsce się ziścił, musimy formować młode pokolenia. I to nie na konsumentów “ciepłej wody w kranie”, bo takich jest już pod dostatkiem. Potrzeba nam więcej ludzi, którzy świadomie chcą być Polakami, którzy chcą dla Polski pracować, a nawet ponosić ofiary. Zamiast kształcić nasze dzieci na “Europejczyków”, zamiast pogłębiać narodowe kompleksy i świętować klęski, szukajmy nowoczesnej i skutecznej formuły wychowania patriotycznego.
W tym wszystkim może pomóc nasze Stowarzyszenie Rodzin im. bł. Mamy Róży. Działamy jako inkubator dobrych pomysłów. Jeżeli chciałbyś robić coś dla dobra wspólnego – przyłącz się do nas.
Maciej
http://mamaroza.pl/mniej-gadac-wiecej-robic/
***********
św. Maksyma z Pawii, biskupa (+ VI w.); św. Pacjensa z Metzu, biskupa (+ II w.); świętych męczenników Teofila, diakona, i Helladiusza (+ ok. 340)
Dodaj komentarz