Tren o poranku: Kończy się wyjątkowość Polski…

Oni muszą się bać, muszą ginąć każdego dnia

Niestety, kończy się wyjątkowość Polski, a to za sprawą choroby duszy (Czarna Limuzyna we wpisie “Oni muszą się bać, muszą ginąć każdego dnia…”)

Cmentarz żołnierzy polskich na Monte Cassino

Przez ostatnie dwa wieki zeskrobano  z plemienia mieszkającego nad Wisłą warstwę nośną dla ideałów rycerskich:  to była polska szlachta krwi i drobniejsza szlachta zagrodowa. Nośnikami narodowych wartości było też przywiązane do swego zagonu i swej Wiary chłopstwo z dziada pradziada (jak bohater powieści Reymonta, Boryna). Tamtych nazwano krwiopijcami i całkowicie pozbawiono środków utrzymania (dwory, ziemia, fermy produkcyjne) zaś gospodarzy nazwano kułactwem i też prześladowano domiarami i jak się tylko dało. Aż młodzież zaczęła uciekać do miast i na saksy, a wieś zaczęła się wyludniać.

Jeden z masowych grobów ofiar 2 wojny światowej, zawierający ok. 7 tys. rozstrzelanych przez Niemców przedstawicieli inteligencji polskiej na Kociewiu.

O to chodziło. Tamte grupy stanowiły bowiem co najmniej 30% naszego społeczeństwa, więc ich utrata to gorzej nawet, niż utrata głowy. To utrata serca, myśli a także aparatu do reprodukcji narodu – zważywszy też na usilną kontynuację przez każdy okupacyjny reżim ideologii feministycznych, antyrodzinnych i zabijania poczętych płodów.  W obecnych czasach, to zabójstwo z premedytacja uprawiane jest przez ogromną część społeczeństwa, bo doliczmy rodziny “aborcjonistek” i ich “partnerów”,  a także cały aparat wspierający od ścierwomediów i zatroskanych pań psycholog po instrumentariuszki i lekarzy wykonujących zabieg. Ubrano to tym razem w wyjątkowo przebiegły kostium “nowoczesności”, “wolności decydowania o sobie”.  A że zarazem decyduje się o życiu lub śmierci innego ludzkiego istnienia – o tym ani mru mru.

Z czego więc miało się odtworzyć dzisiejsze pokolenie? Z tych żałosnych duchowo matek i ojców, jak opisano powyżej? Z  ich,  z kolei, ojców i matek: partyjnych sługusów PZPR, a wcześniej kolaborantów każdej władzy, i  jeszcze wcześniej – rozpitego chłopstwa pańszczyźnianego zawsze pracującego na kogoś, nigdy dla siebie,  wynarodowionego, nienawidzącego cudzej własności i powodzenia? Z tych, co wojnę przesiedzieli jak zające pod krzakiem, bo to rycerze ginęli? Czy może z  tych, których nam nasadzono z Rosji po wojnie i którzy od początku wewnątrz narodu byli obcymi z mieszanek krwi, a jakże obficie rozwijali się wspierani przez dziesięciolecia okupanckiej władzy, płodząc następnych ze swego genomu i ściągając jak zarazę swych koleżków i rodziny? Całe miasteczka na Dolnym Śląsku były po wojnie nimi zaludnione i na ulicach więcej było słychać

Groby polskich żołnierzy z wojny bolszewickiej 1920 r., Tarnopol, obecnie Ukraina

gardłowego szwargotu jidisz niż polskiego, choć nazwiska i imiona dostawali pierwszorzędne, polskie,  lepsze niż miejscowe bo według życzenia. Trafiali się więc Poniatowscy, Potoccy, Druccy-Lubeccy… których prawdziwe imiona brzmiały Jojne, Szyja, Chawa.  Tak uposażeni, nauczywszy się nieco polskiego szli rządzić gojowskim motłochem do Wrocławia, Warszawy, Gdańska, na posady w sądownictwie, prokuraturze, oświacie, wojsku, wydawnictwach … Ba, nawet do kleru.

Resztki starych polskich cmentarzy na Ukrainie

I  mamy z tej podmianki społeczeństwo pstre, zdziczałe, zakompleksione a zarazem butne,  podatne na nowinki i wzgardliwie niedbałe o swą przeszłość i  przyszłość, byle zaspokajać  zmysły (przewaga nad bliźnimi, seks, strojenie się, próżne imponowanie). Ciekawe, że to odbiło się też na ich wyglądzie. Polacy są  brzydcy. Polskie kobiety, niegdyś, nawet za komuny słynne ze swego wdzięku i kobiecości, (starczy pooglądać stare festiwale w Opolu) stały się agresywnymi, opakowanymi w plastik wytatuowanymi klopsami z kolczykami w nosie i uszach, jak nierogacizna; i ich mężczyźni podobnie, są ociężałą karykaturą swoich przodków: zwinnych, walecznych, umiejętnych, z poczuciem honoru i humoru.

Cmentarz żołnierzy polskich w Lommel, Belgia

Co nam zostało? Mała święta reszta, która kurczowo przywarła do swej tożsamości i Wiary, jak do tratwy ratunkowej. Dopóki był w Polsce silny i odważny kler, miała na czym się oprzeć. Teraz nawet tego już nie ma. Trudno. Polacy, czy raczej to, co z nich zostało, wybierają nędzę świata i swój przyziemny kres. Nie jest mi ich żal. Nie stanęli na wysokości wyzwań swego trudnego, zadanego im przez Boga losu i pójdą na przemiał. Już idą, w swojej coraz większej głupocie i nawet obłąkaniu, przekonani o swych racjach, choć są im one podsuwane a  oni, pozbawieni mądrości pochodzącej z modlitwy i Wiary,  wierzą, że są ich własne. A gdy już będzie nam się zdawało, że jest całkiem źle i bez nadziei, wtedy przyjdzie On. I  z małej świętej reszty i garstki kapłanów, którzy ją prowadzą, w ulewie Łaski znowu powstanie naród. Tak, jak przepowiedziano.

 

 

 

O autorze: pokutujący łotr